30 października 2011

Pięć smaków w jednym daniu





Jedną z moich ulubionych mieszanek przypraw jest chińska mieszanka Pięć Smaków. Obecnie można ją bez problemu dostać też w Polsce, więc gorąco polecam. W jej skład wchodzi pięć przypraw odpowiadających smakom: słodkiemu, kwaśnemu, gorzkiemu, ostremu i słonemu. Każdy element smakowy odpowiada elementowi natury: drewno - kwaśny, ogień - gorzki, woda - słony, ziemia - słodki, i metal  - pikantny. Medycyna chińska wie bardzo wiele o żywieniu, nie czuję się ekspertem, więc zainteresowanych odsyłam do pozycji z zakresu Kuchni Pięciu Przemian. 

Co do składu mieszanki zdania są podzielone, w jednych pojawia się anyż, w innych nie, widziałam takie z kozieradką, albo z pieprzem syczuańskim zamiast czarnego. Zawsze w składzie widziałam natomiast goździki i cynamon. Czasem kardamon i kumin. Nie będę się więc rozwodzić nad składem, powiem tylko, że to bardzo ciekawa mieszanka - aromatyczna, korzenna, pikantna, nadająca potrawom intrugującego charakteru.

W najnowszym numerze miesięcznika "Good Food" zobaczyłam przepis na wołowinę z tą przyprawą i bardzo chętnie się skusiłam, podejrzewając (jak się okazało słusznie), że mięso będzie się rozpadać, a sos będzie lepki, słodko - pikantny, czyli wszystko co tygryski lubią najbardziej. Nie trzymałam się proporcji i użyłam najtańszych steków, ale myślę, że z wołowiną na gulasz też da radę. Nie przepłacajcie za drogie kawałki wołowiny - tańsza po takim czasie obróbki też będzie miękka. 




Wołowina Pięciu Smaków 

2 porcje 

2 steki wołowe, w sumie ok. 400g, każdy pokrojony na 4 spore kęsy
2 łyżki oleju słonecznikowego 
2 cebule, obrane i pokrojone na ćwiartki 
1 kawałek świeżego imbiru, ok. 3cm, obrany
3 ząbki czosnku, obrane 
mała garść świeżej kolendry (liście + łodyżki)
2 łyżeczki mieszanki Pięć Smaków 
1 cała gwiazdka anyżu 
1 łyżeczka czarnych kulek pieprzu, utłuczonych w moździerzu 
2 łyżki brązowego, lepkiego cukru
1 łyżka ciemnego sosu sojowego 
1 łyżka jasnego sosu sojowego 
1 łyżka koncentratu pomidorowego
ok. 250 ml bulionu wołowego
sól

Piekarnik rozgrzałam do 140 stopni C (termoobieg).

W robocie kuchennym zmieliłam na pastę cebule, czosnek, imbir i prawie całą kolendrę (zachowałam kilka listków do wykończenia dania).

W żaroodpornym rondlu rozgrzałam 2 łyżki oleju. Wołowinę delikatnie posoliłam i obsmażyłam na brązowo z każdej strony, na bardzo dużym ogniu. Następnie wyciągnęłam mięso i odłożyłam na bok, a do rondla dodałam całą pastę, smażyłam mieszając przez ok. 2 minuty. Robota wypłukałam odrobiną wody i całość wlałam do rondla. Dodałam anyż, Pięć Smaków, pieprz, sos sojowy ciemny i jasny, cukier, koncentrat pomidorowy i zamieszałam. Gotowałam przez minutę na dużym ogniu i dodałam wołowinę wraz ze wszystkimi sokami, które puściła. Zalałam bulionem, zmniejszyłam ogień, delikatnie wymieszałam, przykryłam i gdy się zagotowało wstawiłam do pieca. 

Po ok. 2 godzinach sprawdziłam, czy cały sos nie wyparował. Gdy robi się on niebezpiecznie gęsty i grozi przypaleniem, należy dodać nieco więcej bulionu. W sumie wołowinę piekłam w niskiej temperaturze przez ok. 2.5 godziny. 

Serwowałam z ryżem basmati, udekorowane świeżą kolendrą i smażonym imbirem. Jest on świetnym dodatkiem do wykończenia azjatyckich dań. 

Smażony imbir

2 -3 porcje

kawałek świeżego imbiru, ok. 3cm, obrany i pokrojony na paseczki wielkości zapałki
łyżka oleju słonecznikowego 

Olej rozgrzać na patelni, musi być gorący. Dorzucić imbir i smażyć mieszając, aż będzie lekko zezłocony i chrupiący. Wyjąć łyżką cedzakową, odsączyć na ręczniku papierowym, aby pozbyć się nadmiaru tłuszczu i serwować od razu (posypywać dania np. typu stir - fry).

25 października 2011

Podroby? Przyjmuję wyzwanie!



Zadumałam się siedząc we włoskiej restauracji nad talerzem pysznej coratelli. Podroby - takie smaczne, a tak niedoceniane. Postanowiłam, że po powrocie będę gotować więcej dań w miarę możliwości, czyli zaopatrzenia lokalnego rzeźnika w te kąski, których mam wrażenie, coraz mniej ludzi chce jeść. Jak już wielokrotnie pisałam, jestem zwolenniczką wykorzystania zabitego zwierzęcia do absolutnego maksimum. Bardzo lubię kaszankę, w jej polskiej, hiszpańskiej czy brytyjskiej wersji, będąc w Polsce zawsze skuszę się na dobrej jakości salceson, a bulion wołowy robię z wykorzystaniem kości, które dostaję od rzeźników za darmo,  inaczej po prostu trafiłyby do kosza.  W wielu restauracjach o świetnej renomie w menu znajdziecie dania z wykorzystaniem mniej szlachetnych kawałków mięsa np. głowizny wieprzowej. 

Po powrocie widziałam nawet książkę kucharską poświęconą tylko podrobom pt. "Offal: The Fifth Quarter" , ale ciągle czekam, aż cena spadnie, albo przynajmniej pojawią się jakieś entuzjastyczne opinie użytkowników. Przyznaję, że do chęci nauczenia się, jak dobrze przygotować podroby pchnęły mnie różne czynniki. Po pierwsze, na chwilę obecną mam wrażenie, że mało rzeczy już mnie zaskakuje kulinarnie. Jadłam już różne mięsa, przygotowywane na setki sposobów, a podroby to trochę taka nieodkryta planeta. Po drugie podchodzę do tego trochę ambicjonalnie - ja się nie nauczę?! Po trzecie doszłam do wniosku, że nie jest sztuką kupić kawał polędwicy wołowej za 20 funtów za kilogram i zrobić z niej smaczne danie. Sztuką jest wydać na wątróbki 1.29 funta i przygotować taki obiad, że o polędwicy nie pomyślę nawet przez sekundę. 

Z pomocą przyszedł mi listopadowy numer "Good Food", w którym znalazłam przepis na wątróbki z użyciem wytrawnego sherry, czego wcześniej nie robiłam. Zakasałam rękawy i pyszny obiad za ok. półtora funta na głowę wylądował na naszych talerzach. Nie trzymałam się proporcji z przepisu, podaję moje.


Wątróbki drobiowe w sherry

2 porcje 

ok. 50g masła 
2 średnie cebule, obrane i pokrojone w plastry 
ok. 400g wątróbek drobiowych
50ml wytrawnego sherry (można zastąpić innym alkoholem, niesłodkim) 
100ml bulionu warzywnego (lub drobiowego) 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

Rozpuściłam połowę masła w patelni i dodałam cebulę. Smażyłam na małym ogniu przez ok. 15 minut, aż zupełnie zmiękła. Następnie przełożyłam cebulę do miseczki i w patelni rozpuściłam resztę masła, zwiększając ogień. 

Wątróbki umyłam, osuszyłam i oprószyłam solą i pieprzem (tak, mimo mitu, żeby wątróbek nie solić przed smażeniem). Wrzuciłam na patelnię z gorącym masłem i smażyłam z obu stron przez ok. 3 minuty. Dodałam sherry i poczekałam, aż się zagotuje i nieco pogotuje, przez ok. 30 sekund. Dodałam usmażoną cebulę i bulion. Wymieszałam i trzymałam na ogniu przez kolejne 2 minuty, aż sos się nieco zredukował. 

Tak przygotowane wątróbki są jeszcze delikatnie różowe w środku (większe kawałki, małe są całkowicie usmażone, ale nie suche). Wątróbki podałam z puree ziemniaczanym z musztardą pełnoziarnistą. A po zrobieniu zdjęcia, przypomniało mi się, że mam w lodówce ostatnie mamine ogórki kiszone - pasowały idealnie. 


Puree ziemniaczane z musztardą pełnoziarnistą 

2 porcje

5 średnich ziemniaków, obranych, ugotowanych w posolonej wodzie, odcedzonych 
1 łyżka masła 
2 łyżki musztardy pełnoziarnistej
50ml mleka 

Wszystko razem ugniotłam tłuczkiem do ziemniaków i serwowałam od razu.

24 października 2011

Zablokowane konto

Kochani!

Pol godziny temu bez ostrzezenia facebook zdecydowal, ze moje konto prywatne narusza zasady korzystania z serwisu i w zwiazku z tym zablokowano mnie, swoja droga w polowie ciekawej dyskusji o restauracjach. 

W chwili obecnej jestem na etapie wymiany maili z nimi i okazalo sie, ze nie nawolywalam do nienawisci, nie pokazywalam golych cyckow, a co im sie nie spodobalo, to fakt, ze nie mam zdjecia profilowego z prawdziwym mym obliczem (sic!), a takze podejrzewaja, ze pod pseudonimem Pani Serwusowa kryje sie zupelnie inna osoba. 

Aby przywrocic mnie do facebookowego zycia wymagaja ode mnie rzeczy zupelnie totalitarnej - przeslania im skanu mojego paszportu lub innego dokumentu ze zdjeciem, ktory to skan, jak goraco zapewniaja usuna jak tylko ustala, ze ja, to ja, a nie np. terrorysta. 

W zwiazku z tym, ze uwazam takie postepowanie za faszystowskie, a takze w swietle doniesien o sprawie austriackiego studenta Maxa Schrems, ktora to ujawnila, ze serwis przechowuje wszystkie dane, nawet te usuniete przez uzytkownikow (prosze, tu link: http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,10522170,Facebook_przechowuje_usuniete_przez_uzytkownikow_dane_.html), napisalam, oczywiscie nie wprost, ze moga mnie pocalowac w dupe. 
 
Zobaczymy co z tego bedzie, ale na chwile obecna nie mam dostepu do konta prywatnego, jak i profilu Zmyslow na facebook. Zaluje bardzo, bo to bylo miejsce wymieniania doswiadczen na goraco, ciekawych dyskusji. Jesli jednak serwis bedzie sie upieral przy okazaniu przeze mnie dokumentu tozsamosci (sic!), to niestety bede musiala pozegnac sie nim. 

Mam nadzieje, ze wybaczycie mi to zamieszanie i jednak mam ciagle nadzieje, ze wroce do administrowania Zmyslami na facebook. 

Przepraszam za brak polskich liter, ale pisze ze sluzbowego komputera. 

A i jesli czyta to osoba, ktora laskawie zglosila moj profil jako naduzycie do serwisu, to gratuluje faszystowskich zapedow. 

Karolina

20 października 2011

Komu fajkę? Komu dym? (albo kurczaka)


Naród przemówił po raz kolejny na profilu bloga na facebooku, a ja jako łagodny tyran  przychylam się do głosu, który mówił "kurczak!" i dziś pokazuję jesienne danie z kurczaka i dyni. Wielbiciele wątróbki niech się nie martwią, bo ten przysmak znajdzie się w kolejnym wpisie. 

Nie ukrywam tego, że inspirowałam się przepisami marokańskimi, jak i tego, że marzy mi się naczynie tagine, choć zastanawia mnie jaki efekt może dać na płycie grzewczej, albo w piekarniku. Drodzy czytelnicy, macie? Używacie z powodzeniem w warunkach przeciętnej europejskiej kuchni? 

Danie to jest proste w wykonaniu, niemal robi się samo, a w oczekiwaniu na nie będziecie mogli sobie w spokoju, ze znudzoną miną popykać kółka dymu przy paleniu fajki nabitej jakimś aromatycznym zielskiem (byle wzmagającym apetyt). Ja nie palę, więc trochę niecierpliwie oczekuję obiadu, stąd użyłam kurczaka bez kości, ale gdy użyjecie takiego z kośćmi, to smak będzie jeszcze lepszy, ale i czas pieczenia odpowiednio dłuższy.

 

Tagine z kurczaka, dyni i daktyli 

3-4 porcje

4 łyżki neutralnej oliwy
6 filetów z udek kurczaka, bez skóry
2 cebule, obrane, pokrojone na ćwiartki 
kawałek świeżego imbiru, ok. 2.5cm, obrany
3 ząbki czosnku, obrane
2 łyżeczki mielonego kuminu 
2 łyżeczki słodkiej papryki 
1 łyżeczka harissy 
sok i skórka otarta z jednej cytryny 
duża garść świeżej kolendry - liście i łodyżki 
kawałek kory cynamonowej 
400g puszka pomidorów we własnym sosie (użyłam całych koktajlowych, ale mogą być posiekane)
ok. 350g dyni piżmowej, obranej, wypestkowanej i pokrojonej w dużą kostkę
ok. 12 daktyli, wypestkowanych 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

Najpierw przygotowałam pastę. Do robota kuchennego dałam jedną cebulę, czosnek, imbir, harrisę, kumin, paprykę, 2 łyżki oliwy, sok i skórkę z cytryny, i wszystkie łodyżki kolendry oraz większość jej liści - zachowałam jedynie nieco liści do wykończenia dania. Zmieliłam na w miarę gładką masę. 

Piekarnik nagrzałam do 160 stopni C (termoobieg). 

W dużym żaroodpornym naczyniu z przykryciem rozgrzałam resztę oliwy i obsmażyłam ze wszystkich kurczaka uprzednio doprawionego solą i pieprzem. Kurczaka odłożyłam na bok, a do naczynia dodałam całą pastę. Smażyłam mieszając przez minutę, czy dwie, następnie dorzuciłam cebulę, dynię, pomidory, a robot kuchenny po mieleniu pasty wypłukałam mniej więcej szklanką wody i wlałam ją z resztami pasty do naczynia. Dodałam korę cynamonową, kurczaka wraz z sokami ze smażenia, które zgromadziły się w miseczce, posoliłam, ale nie skromnie, delikatnie wymieszałam i na górę wysypałam daktyle. Przykryłam, zagotowałam i wstawiłam do piekarnika na ok. 40 minut. Kurczak na kości potrzebuje ok. godziny.

Dla odmiany serwowałam z ugotowaną kaszą quinoa, a nie kuskus, posypane świeżymi listkami kolendry. I powiem Wa szczerze - bardzo dobre to było, ale wolę w tego typu daniach suszone śliwki lub morele.  Nawet duże rodzynki. Są bardziej konkretne niż daktyle, stąd polecam Wam eksperymentować, a sami dojdziecie do Waszej ulubionej wersji.

16 października 2011

Światowy Dzień Chleba - Fougasse

Bake Bread for World Bread Day 2011

Pierwszy raz na tym blogu postanowiłam dołączyć do grona piekących chleb z okazji "World Bread Day". Na tę okazję wybrałam jeden z moich ulubionych i prostych do wykonania chlebów, który już piekłam w wielu wersjach ziołowych czy serowych, ale pierwszy raz użyłam do jego wypieku dodatku mięsnego. Efekt przeszedł moje oczekiwania. Mam nadzieję, że wegetarianie mi wybaczą i cichaczem liczę na to, że po prostu ominą bekon i zrobią cebulowy chlebek - ja na pewno będę wracać do wersji mięsnej, ale i nie pogardzę cebulową. Zapraszam na francuski chlebek o kształcie liścia - na jesień jak znalazł. 



Fougasse z bekonem, cebulą i tymiankiem 

2 sztuki

500g mąki pszennej białej chlebowej 
7g suszonych drożdży 
300ml wody 
4 łyżki oliwy + 1 do smażenia + 2 do smarowania
1 łyżeczka soli
1 duża cebula, obrana i pokrojona w kostkę 
3 plastry bekonu (tzw. back, który ma mniej tłuszczu, w Polsce należy użyć chudego surowego boczku), pokrojone na cienkie paski
1 łyżeczka świeżych listków tymianku 

250g mąki wymieszałam z drożdżami, 150ml wody i miksowałam na wolnych obrotach przez 3 minuty. Następnie przykryłam i zostawiłam w ciepłym miejscu na 2 godziny, w tym czasie ciasto urosło i delikatnie opadło, miało sporo bąbelków powietrza. 

Następnie dodałam resztę mąki, wody, sól i oliwę i wyrobiłam lśniące, acz dość lepkie ciasto - nie powinno być zbite. Z lenistwa pozostawiłam ciasto na całą noc w chłodnym miejscu, przykryte pod ściereczką, normalnie powinno się je zostawić na ok. 2-3 godzin do wyrośnięcia. 

Rano usmażyłam cebulę na łyżce oliwy, dodając w połowie smażenia tymianek. Cebulę miałam lekko zarumienioną i miękką. Następnie przełożyłam cebulę do miseczki i na tej samej patelni usmażyłam bekon - nie używałam tłuszczu, tylko na początku powoli wytopiłam tłuszcz z bekonu, a potem na większym ogniu zarumieniłam. Ostudziłam i bekon i cebulę przed dodaniem do ciasta. 

Z racji tego, że cebula i bekon są tłuste ich dołączenie do ciasta może nastręczać nieco trudności, ale w końcu po minucie, czy dwóch wyrabiania składniki połączą się. Tak wyrobione ciasto przełożyłam na omączony blat, podzieliłam na dwie części, ułożyłam na blaszkach wyłożonych papierem do pieczenia, i każdą uformowałam rękoma, nadając z grubsza kształt liścia, grubego na ok. 2cm. Ostrym nożem nacięłam środek i zrobiłam po 3 nacięcia z każdego boku, nadając ciastu wygląd liścia. Posmarowałam oliwą i przykryłam kawałkiem folii spożywczej. Zostawiłam na ok. godzinę, aby podrosły. 

Piekłam przez ok. 15-17 minut w piekarniku nagrzanym do 210 stopni C (termoobieg). Studziłam na kratce.

13 października 2011

Sconesy najlepsze



Sconesy piekę od ładnych paru lat, ale dopiero podczas wizyty w "The Secret Teacup" doznałam prawdziwego sconesowego olśnienia. Lżejsze niż te, które dotychczas piekłam, bez żadnych dodatków w postaci suszonych owoców, niezwylke delikatne. Na szczęście gospodyni podzieliła się ze mną przepisem i upiekłam najlepsze sconesy w życiu. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek sięgnę po inny przepis. Sekretem jest maślanka (środki spulchniające reagują w kwaśnym środowisku) i bardzo krótkie wyrabianie ciasta. A w zasadzie - jego niewyrabianie. Zapraszam na typowy brytyjski przysmak. 

Scones, nalepsze jakie jadłam 

10-12 sztuk

375g mąki samowzrastającej (selfraising - można ja zrobić samemu mieszając każde 150g mąki pszennej z pół łyżeczki proszku do pieczenia i pół łyżeczki sody)
1 łyżka drobnego cukru 
30g masła (użyłam niesolonego)
300ml maślanki

Rozgrzałam piekarnik do 200 stopni C. (termoobieg), dużą blaszkę wyłożyłam papierem do pieczenia.

Mąkę wymieszałam z cukrem i dodałam masło pokrojone w małą kostkę. Używałam malaksera, pulsacyjnie, aż masło zaczęło łączyć się z mąką. Można rozetrzeć je palcami. Następnie ciągle w trybie pulsacyjnym dodawałam maślankę, nie od razu całą, mniej więcej po dużej stołowej łyżce. Jak tylko zniknął ślad suchej mąki, od razu wyciągnęłam ciasto z robota. Jest bardzo lepiące i takie ma być . Nie można go za długo wyrabiać, dosłownie połączyć maślankę z mąką i już!

Przełożyłam je na blat obficie posypany mąką, lekko spłaszczyłam, na wysokość ok. 2.5cm i wycinałam sconesy okrągła foremką. Jeśli chodzi o wycinanie sconesów, to stosuję radę babci Jamesa Martina - ona nigdy nie używała skrawków ciasta do uformowania nowej kuli i wycinania sconesów, tak jak my np. używamy skrawków ciasta pierogowego. Podobno to narusza strukturę ciasta i sconesy nie wychodzą puszyste. Stąd też staram się tak wycinać sconesy, aby nie zostalo zbyt dużo ciasta, a skrawki formuję w jednego sconesa - dziwaka. 

Sconesy należy piec przez ok. 12 minut, wyciągnąć z pieca i ostudzić na kratce. Przechowywać w szczelnym pojemniku. Jeśli chcecie mieć błyszczące sconesy, to należy przed pieczeniem posmarować je rozkłóconym jajkiem. Ja robię matowe. 

Podaję je z ubitą kremówką i ulubionym dżemem. Idealne do herbaty lub kawy.

10 października 2011

Love dynia

 

Troszkę późno wystartowałam z dynią w tym roku, ale pierwsze danie, które przygotowałam wynagrodziło mi te chwile oczekiwania na otwarcie sezonu. Zawsze gdy przygotowuję nowe danie z użyciem pieczonej dyni wydaje mi się za każdym razem, że TO jest właśnie to najlepsze, ulubione. Aż do następnego dania... Tak było i tym razem, kiedy upiekłam tę dynię, wykorzystując nieco zmieniony przeze mnie przepis z miesięcznika "Olive", wydanie z marca 2007.  W dodatku pierwsza w tym roku dynia piżmowa (moja ulubiona odmiana, bardzo popularna i łatwo dostępna w UK) zaskoczyła mnie po przepołowieniu dyniowym sercem. Jestem zakochana w tym warzywie.


Dynia piżmowa pieczona z warzywami i kozim serem

2 porcje

1 dynia piżmowa, waga ok. 1.2kg, przepołowiona, nasiona usunięte 
1 ząbek czosnku, obrany i posiekany 
1 łyżka świeżych listków tymianku (użyłam odmiany cytrynowej) 
2 szczypty płatków chilli 
3 łyżki oliwy 
1 mała cukinia, pokrojona na półplasterki
1 średnia czerwona cebula, obrana i pokrojona na kęsy 
1 czerwona papryka, wypestkowana i pokrojona na kęsy 
10 pomidorków koktajlowych
garść orzeszków piniowych 
60g koziego twarożku 
łyżeczka świeżo startego pecorino 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 
2-3 gałązki świeżego tymianku 

Piekarnik nagrzałam do 190 stopni C (termoobieg). 

Miąższ połówek dyniowych ponacinałam ukośnie nożem, tak aby nie uszkodzić skórki. 

Łyżkę oliwy wymieszałam z listkami tymianku, płatkami chilli, posiekanym czosnkiem i nasmarowałam tym miąższ dyni. Lekko oprószyłam solą i pieprzem i wstawiłam do piekarnika na blaszce do pieczenia.

Na drugiej blaszce wyłożonej papierem do pieczenia wymieszałam paprykę, cukinię i cebulę, skropiłam resztą oliwy, dołożyłam gałązki tymianku i posypałam delikatnie solą i pieprzem. Wstawiłam do piekarnika po ok. 20 minutach od wstawienia dyni. Piekłam i po ok. 15 minutach dołożyłam pomidorki i orzeszki piniowe, następnie piekłam kolejne 10 minut.

Upieczone warzywa wymieszałam z pokruszonym kozim serkiem, uprzednio pozbywając się gałązek tymianku i wypełniłam nimi połówki dyni. Ponieważ moja miała mało pestek, toteż dołki były małe i resztę nadzienia ułożyłam równomiernie na miąższu. Posypałam pecorino i dopiekałam jeszcze przez ok. 10 minut.

7 października 2011

Bajka o brukwi


"Nie czekając na pozwolenie, brukiew przemówiła ludzkim głosem, który brzmiał jeszcze piękniej niż głos kaszy jaglanej i drewnianego chomika:
- Księżniczko! - mówiła brukiew. - Jutra nie znasz, a wczoraj zapomnisz tylko, jedno wiedz: pranie na sznurze prędzej usycha, kiedy wiatr wieje, a wiadro jest puste.
I wtedy księżniczka się rozpłakała. I natychmiast zaczęła wyczyniać buzią takie pomarszczenia, że dworzanie aż zadziwili się."

("Hi-Way" by Mumio) 



Znacie to warzywo? Lubicie? Myślę, że to jedno z niedocenionych w kuchni warzyw - kiedyś bardzo pospolite, a dziś mam wrażenie mało używane. Smaczne, zdrowe, niskokaloryczne, a przerobione na puree to idealna alternatywa dla ziemniaków. Może być serwowane jako warzywny dodatek do obiadu.


Puree z brukwi i marchewki 

2-3 porcje 

ok. 500g brukwi, obranej i pokrojonej w niedużą kostkę
2-3 średnie marchewki, obrane i pokrojone w niedużą kostkę 
łyżka masła 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 
świeżo zmielona gałka muszkatołowa 

Warzywa wrzuciłam do gotującej się posolonej wody, przykryłam i gotowałam na małym ogniu, aż były miękkie. Odcedziłam, dodałam masło, dużo pieprzu i nieco zmielonej gałki muszkatołowej. Pogniotłam tłuczkiem do ziemniaków, do uzyskania pożądanej konsystencji - ja lubię taką nie za bardzo gładką.