BAJECZKI PANA CZECHOWICZA*
Dobrze, że zostało mi trochę Nervosolu po lekturze „Oszukanej” Karoliny Wójciak, bo znowu bardzo się przydał. Tym razem powód irytacji był inny – zostałam perfidnie oszukana.
Po pierwsze – to nie jest thriller. Autor w prologu rzuca trupa, zdradzając zakończenie. Po przeczytaniu kilkuset powieści kryminalnych mogłabym się założyć, że to chwyt dla przyciągnięcia uwagi, bo potem nic się nie będzie działo. Tak jest w istocie. Lepiej nie róbcie ze mną zakładów.
Przez pierwszą część wydaje się, że mamy kawałek solidnej powieści obyczajowej. Obserwujemy historię z punktu widzenia mężczyzny (Michał), przyzwalającego na znęcanie się psychiczne i fizyczne przez żonę, która sama doznała wcześniej jakiejś krzywdy. W tej historii jest jednak tyle niedomówień, że aż to się zaczyna robić męczące. Rozumiem zamysł: tajemnice miały budować napięcie, ale efekt jest odwrotny. Sekrety pojawiają się w nadmiarze i to zaczyna drażnić. Zawieszona zostaje najważniejsza tajemnica: co takiego się zdarzyło w Alcie, że miało aż tak wielki wpływ na życie bohaterów.
W części drugiej wyjaśnia się jedynie, jakiej krzywdy doznała żona (Agata). Ciekawa do tej pory opowieść, zaczyna nudzić. Czechowicz dla odmiany prowadzi narrację z punktu widzenia Agaty, ale niczego nowego nie ma do powiedzenia. Te same wydarzenia, tak samo interpretowane, te same tajemnice. Przez cały czas nie dostaję żadnych podpowiedzi, które dałyby satysfakcję własnego dochodzenia do prawdy, a o to przecież chodzi czytelnikom kryminałów i thrillerów.
Dopiero w części trzeciej (sama końcówka) wszystko zostaje wyłożone kawa na ławę. Obserwujemy krok po kroku poczynania zabójcy i poznajemy jego motywacje, ale niepokoju o losy bohaterki nie ma za grosz, bo przecież wiemy z prologu, że została zamordowana.
Kiedy wreszcie dowiaduję się, co wydarzyło się w Alcie, odkrywam, jak bardzo zostałam oszukana. Ludzie budzący współczucie, bezbronni, wydawało się wkręceni w spiralę przemocy i pokrzywdzeni przez los, okazują się psychopatami, zwyrodnialcami i potworami. Prawdopodobieństwo wydarzeń od początku wisiało na włosku, który zerwał się, pod ciężarem odkrytych tajemnic.
Zakładam, że książka miała być potępieniem przemocy, a odniosłam wrażenie, że jest jej gloryfikacją. Jak wam się podoba osoba, która w młodości wkłada kotu do odbytu środek żrący, a potem z satysfakcją obserwuje, jak z kota szorującego tyłkiem po asfalcie wylewają się wnętrzności? A wiecie czym się ta osoba w dorosłym życiu zajmuje? Nigdy byście na to nie wpadli.
Nie da się uzasadnić zarzutów bez spojlerów, więc tę gratkę znów muszę zostawić na koniec.
Historia udająca moralitet okazuje się tak samo fałszywa, tak opowiastka Karoliny Wójciak w „Oszukanej”. Książka Wójciak przeznaczona jest jednak dla masowych wciągaczy kitu, a powieść Czechowicza, kierowana jest, jak mniemam, do czytelnika, który czasem myśli. Piszę to w kontekście posłowia, po przeczytaniu którego zrobiło mi się autora naprawdę żal (wcale nie żartuję). Przeczytałam bowiem, że spełnił marzenie swojego życia, przeprowadził się do Islandii i tam zamierza pisać kolejne książki. Obawiam się, że aby wyżyć z pisania książek, to trzeba wziąć od Wójciak lekcje, jak to się robi. Tego jednak Jarosławowi Czechowiczowi serdecznie nie życzę. Chcąc pisać poważne książki, warto wziąć sobie do serca radę Józefa Hena: „pisarz ma nie kłamać”.
A teraz spoilery, czyli co się zdarzyło w Alcie. Uwaga, nie musicie dalej czytać!
W wypadku drogowym Michał potrąca człowieka i ucieka z miejsca zdarzenia, pozostawiając ofiarę w śnieżycy na pewną śmierć. Uznaje, że człowiek nie żyje, więc niech sobie leży. Przez całe dwie części był dla nas poczciwym chłopiną, którego życie przeczołgało. Litowaliśmy się nad nim, bo żona go biła. Nie było żadnych sygnałów, że nasz biedak jest takim żołędnym dupkiem i zwyrodnialcem, ani też, że ma jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Aby uzyskać efekt zaskoczenia autor przez cały czas nas oszukiwał, budując fałszywą postać poczciwca albo odwrotnie, postać poczciwca jest prawdziwa, tylko że taka osoba nigdy by się na drodze tak nie zachowała. Tak czy inaczej - blaga.
Czechowicz wmawia nam również, że siła uderzenia samochodu w człowieka, powodująca skutki śmiertelne jest tak minimalna, że na karoserii nie pozostaną ŻADNE ślady. Nawet draśnięcia na zderzaku nie ma. Albo autor żyje w głębokiej niewiedzy, bo nigdy nie otarł zderzaka o słupek parkingowy, albo świadomie oszukuje, bo tak mu wygodnie. Stawiam na to drugie.
Świadkiem zdarzenia jest Agata - ofiara przemocy ze strony wuja Maxa, który zajął się nią po śmierci rodziców (współczujmy). Potem ona tak samo bije swojego męża (nie pochwalamy, ale rozumiemy: przemoc rodzi przemoc).
Jak reaguje Agata na ucieczkę Michała? Sama w dzieciństwie była świadkiem wypadku, w którym zginęli jej rodzice, bo sprawca uciekł, nie udzielając im pomocy. Co więc robi? Natychmiast dzwoni po pomoc? Donosi na Michała na policję? Rozstaje się z takim dupkiem? Błąd! Ona to akceptuje i wychodzi za niego za mąż! Dlaczego? Z miłości? Skąd! Żeby się mścić za krzywdy z dzieciństwa! Od razu tak to sobie zaplanowała. To nie osoba pokrzywdzona przez los, tylko regularna psychopatka. I znów, wcześniej nie było sygnałów psychozy. Walenie w męża, jak w worek treningowy w chwili ekstremalnego wzburzenia mieści się w akceptowalnych granicach. I nie – podanie gwoździka w posiłku, przy świadkach, to nie jest usiłowanie zabójstwa. To jest idiotyczny wybryk, który mógł mieć niebezpieczne konsekwencje.
Mordercą Agaty jest jej wuj Max, co jest jasne już od prologu. Wtedy nie znamy jeszcze jego nazwiska ani tożsamości ofiary, ale portrety psychologiczne się zgadzają, a żadnych innych kandydatów nie ma. Autor nie ma pojęcia, że zasadniczym zabiegiem w kryminałach i thrillerach jest podrzucanie fałszywych tropów.
Max był tłuczony przez ojca, więc konsekwentnie tłukł siostrzenicę, oskarżając o spowodowanie śmierci siostry, którą kochał miłością więcej niż braterską. Zabija Agatę mszcząc się za siostrę. Regularny psychol. To właśnie on w młodości maltretował kota i cieszyły go męczarnie zwierzaka. Był takim potworem, że rodzice się go pozbyli, wysyłając do rodziny w Norwegii. I tam odnalazł się tak świetnie, że skończył psychologię (to akurat możliwe; często ten kierunek wybierają osoby, które mają kłopoty ze sobą) i został – UWAGA! – wziętym psychoterapeutą! Sadysta - psychopata pomaga innym ludziom i koi ich ból. I świetnie mu to wychodzi! Możecie to sobie wyobrazić??? Panie autorze - takiego zboczenia nie odwiesza się na kołek jak płaszcza w szatni i nie zakłada w dowolnej chwili. Ono przez cały czas w człowieku siedzi i nie ma szans, żeby nie ujawniało się przy lada okazji.
Konstrukcja tej postaci również opiera się na oszustwie. Czechowicz świadomie ukrywa profesję Maxa do samego końca, a wręcz ukazuje go jako prostaka, który mógłby być co najwyżej drwalem. Widocznie mu się wydaje, że wyciągnięte z kapelusza zaskoczenie jest ważniejsze niż prawda. Bo niewiarygodna jest również jego zmiana tożsamości. Jeśli nawet to zrobił (a nie miał po co), to jak mu się udało z nową tożsamością, bez dyplomu, zatrudnić się jako psychoterapeuta i znów uzyskać wysoką pozycję w zawodzie? Norwegia to mały kraj. Wyprowadził się do sąsiedniej (jak na tamte warunki) miejscowości i nikt się nie połapał, że to ta sama osoba?
I jeszcze ten kiczowaty epilog, z którego dowiadujemy się, że Agata regularnie wpłacała na konto rodziny ofiary wypadku wysokie kwoty. Psycholka w ten sposób uspokajała wyrzuty sumienia? Takie to proste? I to ma nas wzruszyć? Chyba jednak z bajeczkami pana Czechowicza* nie będzie mi po drodze.
*nie mylić z bajeczkami pana Jachowicza
Ale to jest przeparadne - napisac pelna jadu recenzje ksiazki, ktora oszukala, bo bohaterowie zachowuja sie inaczej, niz to sie moze miescic w glowie recenzentki. ;)) Ludzie MOGA sie tak zachowywac.
OdpowiedzUsuńA może wyjaśnisz mi, gdzie jest ten jad? Bo też chciałabym się czegoś nauczyć. Nie kwestionuję tego, że ludzie mogą się tak zachowywać. Zdarzają się ludzie, którzy SĄ popierdolonymi dupkami, tylko że autor przez cały czas twierdzi, że ci akurat nie są. I to jest oszustwo.
OdpowiedzUsuńCzarna lista zasłużona. Książka krępująca o tyle, ze upokarza intelekt i etykę (ale się cyrtolimy z autorem). I nie chodzi mi akurat o samego kota, problemem jest stan umysłu, który probuje przekonać tekstem, ze warto tak się tym zająć. Zadna to rozkmina psychologiczna, ani wsparcie dla ludzi z problemami, przy thrillerach tez nie stało, bo nie chodzi Chyba o to ze
OdpowiedzUsuń… o to że…ebym wrzucała książkę i stracony czas do kosza. Oto i cały thriller.A ręce wciąż się trzęsą jak widać, nie z wrażenia lecz ze złości. Cenię swój czas.
OdpowiedzUsuńTeż mną zatrzęsło, gdy doczytałam do końca i dotarło do mnie "przesłanie". To, że ludzie nie rozumieją, co tak naprawdę czytają, przestało mnie już dziwić. Ale kiedy autor nie rozumie o czym pisze, to jest dopiero zatrważające. :-(
OdpowiedzUsuń1/3
OdpowiedzUsuńNie lubię recenzji negatywnych, bo czasem nakręcają popularność rzeczy zwyczajnie złych i skutkiem tego pozwalają się paść autorom książek okropnych. Pozwalają im żywić się niezasłużonym zainteresowaniem. Może więc lepiej byłoby owe „bajeczki”, jak nazywa je autorka recenzji, przemilczeć? Widzę jednak obszar do wyjątków — dla książek tak słabych (nie, raczej paskudnych i słabych) jak omawiana. Nie trzeba być chyba tylko kobietą, żeby kulawość tego potoku myśli w "ciosach" (szybko przez recenzentkę zdemaskowaną) ocenić racjonalnie. Spróbuję się literacko wysilić, choć po amatorsku, to szczerze, a w ogóle po takich ciosach pisać trudno.
Fantazjowanie – rzecz często pozytywna. Ale mam nadzieję, że każdy myślący człowiek na tej planecie odróżnia typy postaci, fantazje mózgu potencjalnie zdrowego od tych reprezentowanych przez ewentualnie niezdrowy. To chyba nie zależy od płci ani szerokości geograficznej czy kontekstu kulturowego. Raczej od tego czy będziemy w przyszłości czuć się bezpiecznie i zdrowo, jeśli tak ma wyglądać literatura. Czytam dużo, autorów obserwuję wielu, ale takie wrażenia mam rzadko (i nie jest to nic pozytywnego). Bo autor jest daleki od oddzielania tego co fikcyjne, od tego co promuje w swoich postawach. Widać to kiedy czasem mu się coś wyrwie w social mediach bez wsparcia redakcji i maska serdecznego pimpusia opada. Że to, co napisałam, jest osobiste? To jest kolejna osobista książka autora, który publicznie definiuje się jako ofiara krzywd i nadaje sobie z tego tytułu prawo do krzywdzenia innych. Ja też jestem ofiarą jego niby to literackiej nieuczciwości, więc jakże w tym wypadku nie pisać w pierwszej osobie i nie osobiście. Czy autorka recenzji lub ja mam do tego mniejsze prawo niż on?
Dzięki za ten wpis (i kolejne). To buduje, bo znaczy, że nie jestem sama i moje przemyślenia docierają do ludzi, którzy potrafią myśleć i nie boją się wyrażać swoich opinii. O to właśnie mi chodzi. Pana Czechowicza osobiście nie znam i nie czytałam jego opinii, ale po tym, co przeczytałam, na pewno będę go omijać.
Usuń2/3
OdpowiedzUsuńA teraz do rezultatu czytania książki. Końcówkę „ciosów” to czytałam już z niemożliwym do zmierzenia zniechęceniem. Moja ocena jest taka, że autorka recenzji bardzo się od jadu powstrzymała. Wyraziła to, co ja sama myślę, ale oszczędnie, a emocje zastąpiła spojlerami, więc ja nie muszę. Czy środowisko literatów nie rozumie, że promując takie nieklejące się rzeczy lub autorów o takich postawach, dewaluuje wartość literatury ciekawej i thrillerów autentycznie dobrych? Nie jedynie popisowo ohydnych? Casus Maxa Czornyja pokazuje, że wystarczy notorycznie przekraczać granice smaku, a zawsze znajdzie się grupka wyznawców perwersji, którym odpowiada rynsztokowa przemoc. Sięgnijmy wcześniej, „Mechaniczna pomarańcza” trafiła do umysłów odbiorców zanim autor „ciosów” się urodził, ale miała fabułę i prowokowała do myślenia, a do tego Burgess, a za nim Kubrick, potrafili tworzyć też rzeczy pozytywne, nie tylko w najlepszym wypadku mizdrzyć się do swoich odbiorców epatując krzywdą, krzywdzeniem, osobistymi pretensjami. Mieli poza tym widzę o życiu, nie postawę „mogę i pisać bzdury, nie muszę wiedzieć, mogę robić i wydawać co chcę”. 50 lat później mamy zachwycać się złem dla samej uciechy autora, piać z zachwytu nad domniemanym thrillerem, bo autor wymyślił coś okropnego? Czytam, oglądam, rozmawiam, żeby myśleć, rozwijać się, nie żeby wymiotować. Czy nie za łatwo czytamy wymysły krytyków, którzy sobie zostają autorami po zmieleniu iluś cudzych tekstów i elementów życia i każdy teraz musi to znosić. Bo jak pan dużo czytał i oceniał to pewnie się zna lub nie wypada mu się narazić. Czy marzenia o tym, by stać się kiedyś poczytnym autorem, skłoniły autora do sięgnięcia po pozornie niszowy, a poruszany już niejednokrotnie i o wiele rozsądniej temat, jakim jest przemoc kobiety wobec mężczyzn (dla zainteresowanych, polecam jednak „Przemoc stosowaną przez kobiety” Mariana Cabalskiego). U Maxa Czornyja, który nie udaje pisarza rynsztokowego, a cieszy go taka opinia, nie ma przebacz w pisaniu. Bo on wkłada swoje ofiary do maszynki do mięsa, rozdrabniarki i tnie je piłą łańcuchową. U Czechowicza jest nieudolne rąbanie siekierką, która ma imitować psychologię. Imitować! Kolejne źródełko oszukiwania. Trzeba się zdecydować czy iść w górę, czy jednak zostać przy psychologii, bo krew na kozetce wygląda kuriozalnie. Kiedy czytałam mężowi fragment z gwoździem w ziemniakach, pytał się, czy nie jest to przypadkiem czarna komedia.
Ja też nie znoszę autorów, którzy żerują na biedakach, którzy zachwycają się perwersją, przemocą i nie potrafią odróżnić dobra od zła, czytaj: to co jest czystym złem, odbierają jako potępienie zła. Biedacy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo są indoktrynowani, ale myślę, że nic się z tym nie da zrobić, bo ci biedacy nie myślą...
Usuń3/3
OdpowiedzUsuńWarto też wspomnieć, że od jadu to raczej nigdy nie powstrzymuje się autor książki. Tak w literaturze (moim zdaniem wątpliwe słowo w tym przypadku) jak i w swoich innych kontaktach z czytelnikami. Albo go głośno ubóstwiasz, albo upokorzy Cię jeśli nie swoją książką to swoją odpowiedzią. Dlatego nie krępuję się przebierać w słowach, bo autor jest w swych reakcjach wyjątkowo opryskliwy i przymila się tylko gdy czuje się odpowiednio uwielbiany. Miejsca na przemyślenia nie ma, choćby pozornie zachęcał do wyrażania myśli. Na swojej Islandii (jak dobrze, że tam wyjechał, choć współczuję teraz jego nowemu otoczeniu) prowadzi zresztą nawet bloga, gdzie bez skrępowania odpisuje sam sobie jako "anonimowy" oswajając własne krzywdy, hodowane (jak właśnie zrozumiałam) dla kolejnych bohaterów. Równocześnie w social mediach upokarza niejednego, kto nie pochwali jego wylewanych w mega ilościach cierpień jako najcięższe na świecie, a książek jako najlepsze.
Nie polecam tej książki, chyba że ktoś potrzebuje czytać uzasadnienia dla cudzej masturbacji do zdjęć staruszek lub wizje śmiertelnego sadystycznego maltretowania kota, żeby ryzykować toksyczną komunię dusz z autorem i zrozumieć powody moich poprzednich zdań. Co prawda wydawnictwo niszowe, wydawało się, że może to ciekawa próba, ale rzeczywiście szkoda czasu. Nie, nie w głowach Wam się poprzewracało! Jeśli ten pan ma prawo tak monetyzować swoje zło i fanaberie tych wizji zadawania bólu innym pod przykrywką uprawiania literatury, to ja, tak jak autorka recenzji, mam prawo głośno protestować. Jeśli to prawda, że autor był nauczycielem młodzieży, to w mojej literackiej wizji postaci do kolejnej książki o krzywdzie stawiam pytanie: bohater wyjechał czy uciekł? Uciekł w literaturę? To właśnie został przez autorkę recenzji o bajeczkach złapany i to na bardzo gorącym uczynku. Osobiście bardzo nie polecam.
Raz wpadłam na blog Czechowicza, pisząc recenzję książki Małysy "Więcej niż jedno życie". Tam akurat się zachwycał, a książka była baaardzo słaba, enigmatycznie rzecz ujmując. Albo więc autor kompletnie nie potrafi odróżnić dobrej książki od złej, albo z premedytacją promuje słabiznę, z powodów których nawet nie chcę się domyślać. Wiarygodność autora pod tym względem również jest żadna. Ja z tym autorem się żegnam, bo to nie na moje nerwy.
UsuńPozdrawiam!
Nie mogę znieść przemocy wobec zwierząt. Dzięki za ostrzeżenie.
OdpowiedzUsuńTen kot też mi nie dał po nocy spać, ale uwierz, toco ludzie ludziom tam zgotowali, jest jeszcze gorsze :-(
Usuń