DAJCIE MI GŁOWĘ MARIUSZA CZUBAJA
Syd Field, guru amerykańskich scenarzystów na jednym z
wykładów w Warszawie powiedział kiedyś, że jeśli przez pierwsze dziesięć minut
filmu nie zorientujesz się, o co w nim chodzi, możesz przestać go oglądać.
Mariusz Czubaj zapewne nie słyszał nigdy tego zalecenia, bo przez cały prolog
robi wszystko, żeby zniechęcić czytelnika do dalszego czytania (i proszę mi tutaj nie protestować, że film i książka, to nie to samo) . Cały ten wstęp
służyć ma, jak się domyślam, „zagęszczaniu atmosfery zagrożenia”, ale wywołuje
zupełnie odwrotne skutki. Skoro przez cały czas nie wiemy ani o kogo chodzi,
ani co się dzieje, ani dlaczego, opowiadana historia w ogóle nas nie obchodzi. Jak
mam się wciągnąć w akcję, kiedy przez cały czas zastanawiam się, co autor
chciał powiedzieć? Dlatego, jeśli sięgniecie po tę książkę, radzę ominąć prolog
(albo przewinąć na szybkich obrotach, jeśli mi nie ufacie), bo nie ma w nim
nic, bez czego nie można by się obejść i co nie zostałoby wystarczająco
wyjaśnione w dalszej części powieści. Na szczęście, dalej jest już dużo lepiej.
Historia opowiedziana jest w konwencji czarnego
kryminału, o westernowym, jak wyjaśnia autor w posłowiu charakterze. Jeżeli tak
jak ja (i bohater powieści, więc pewnie również i sam autor) jesteście fanami
Jacka Reachera, będziecie wiedzieć, do czego to musi prowadzić. Ale przecież,
za to kochamy Jacka.
Narracja (poza tym nieszczęsnym prologiem) prowadzona
jest bardzo sprawnie, wszystkie wątki precyzyjnie się przeplatają i
uzupełniają, nad każdym „i” postawiona jest kropka. Nawet to, że nie do końca
wyjaśniona jest tożsamość mordercy - nie przeszkadza. W tym akurat wypadku
zgadzam się z Mariuszem Czubajem – czasami nie wszystko należy podawać czytelnikowi
na tacy.
I mogłabym nawet odpuścić autorowi ten nieudany wstęp
i ocenić tę książkę na pięć z minusem, gdyby nie jeden element układanki, który
w całej tej historii najbardziej uwiera. Dlaczego tak bezwzględny i łebski
mafiozo, kiedy dostaje w worku „głowę Alfreda Garcii”, tak łatwo daje się podpuścić
dostawcy przesyłki i obdarza go całkowitym zaufaniem? Zupełnie w to nie wierzę.
Nawet Jackowi Reacherowi by to się nie udało.