147
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
}
BARBARA EHRENREICH, DEIRDRE ENGLISH
Przełożyła: Praktyka Teoretyczna
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
Tekst jest fragmentem książki Complaints & Disorders. The
Sexual Politics of Sickness, stanowiącej kontynuację monografii
Witches, Midwives, and Nurses. Autorki próbują w nim dowieść,
że historia medycyny jest skażona seksizmem, lekarze konsekwentnie traktowali kobiety z klasy robotniczej jako siedlisko
chorób, a rządzący posługiwali się darwinizmem do uzasadniania seksistowskich i klasistowskich praktyk.
Słowa kluczowe: feminizm, klasa średnia, medycyna, klasa robotnicza, urasowienie
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
148
Podczas gdy lekarze zajmowali się fabrykowaniem chorób zamożnych
kobiet1, warunki życia w rozrastających się miejskich slumsach sprawiały,
że życie kobiet biednych stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Kamienice, które niekiedy zapewniały jeden wychodek dla dziesiątek rodzin,
stanowiły doskonałe siedlisko dla rozprzestrzeniania się tyfusu, żółtej
febry, gruźlicy, cholery i błonicy. Natomiast kobiety pracujące poza
domem często spędzały dziesięć lub więcej godzin dziennie w zatłoczonych, słabo wentylowanych fabrykach lub warsztatach – nierzadko narażając się przy tym na niebezpieczeństwo śmiertelnych lub oszpecających
wypadków przy pracy.
Kobieta, która była zatrudniona w przemyśle odzieżowym w latach
1900–1920, tak opisała swoje warunki pracy:
W każdych tak zwanych fabrykach widzę niebezpiecznie popsute schody. Promienie słońca rzadko przenikają do wnętrz, bo okien jest mało i są zbyt brudne.
Nie ma żadnej garderoby, oprócz jednej, brudnej i cuchnącej toalety w ciemnym
holu. Nie ma wody pitnej, z wyjątkiem wody sodowej sprzedawanej przez biednego i starego handlarza. Myszy i karaluchy, podobnie jak ludzie, są częścią tych
warsztatów…
Choroby, wyczerpanie i kontuzje były rutyną w życiu kobiety z klasy
robotniczej. Natomiast choroby zakaźne zawsze uderzały najmocniej i w
pierwszej kolejności w domy biednych. Bycie ciężarną, a przy tym mieszkanką piątego lub szóstego piętra, było nierzadko wycieńczającym
doświadczeniem, a poród w zatłoczonym pokoju czynszowym – dodatkową męką. Emma Goldman, wyszkolona położna i anarchistyczna
działaczka, pisała o „zaciekłej walce ubogich kobiet z częstymi ciążami”.
Opowiadała o bólu, jaki odczuwała na widok niedożywionych i chorych,
dorastających dzieci – tych, którym ledwo udało się przeżyć niemowlęctwo. Warunki pracy dla kobiet zatrudnionych poza domem zbierały
ogromne żniwo. Biuro Statystyki Pracy w Massachusetts przeprowadziło
śledztwo w sprawie zdrowia „Pracujących dziewczyn z Bostonu”.
W raporcie z dochodzenia stwierdzono, że:
zdrowie wielu dziewcząt jest w tak opłakanym stanie, że w ich przypadku wskazany
jest długi odpoczynek. Jedna dziewczyna przez rok nie mogła pracować najemnie
z powodu wyczerpania. Z kolei inna musiała opuścić miejsce pracy z powodu
złego stanu zdrowia. Jeszcze inna dziewczyna nie wytrzymała presji bycia w ciągłej
gotowości do pracy. Dziewczyna X została zmuszona do wyjazdu ze względu na
1 Autorki odnoszą się do poprzedniego rozdziału książki, w którym poruszyły
kwestię chorób wśród klas wyższych (przyp. tłum.).
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
149
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
zły stan zdrowia – powodem wyczerpania była zła wentylacja miejsca pracy. Nie
miała innego wyboru, niż zmusić się do ośmiomiesięcznego odpoczynku. Pracowała jeszcze tydzień, ale wyjechała, by ratować swoje życie. Mówiła, że pracowała
prawie na śmierć, aby otrzymać godziwą płacę 12$ tygodniowo.
Bez względu na to, jak chore i wyczerpane były kobiety klasy robotniczej, z pewnością nie miały czasu i pieniędzy na wspieranie kultu
inwalidztwa2. Ciąża lub powrót do zdrowia po porodzie, a tym bardziej
okresy menstruacji nie zwalniały robotnic od pracy. Pracodawcy nie
dawali dni wolnych kobietom pracującym, choć raczej łaskawie traktowali swoje własne żony, które z byle powodu kładły się na swoich łożach.
Dzień nieobecności w fabryce mógł pozbawić robotnicę pracy. Próżno
też było szukać wygodnego szezlonga, na którym można było wygodnie
się położyć, podczas gdy służba zajmowała się domem, a lekarze kontrolowali stan zdrowia. Dwie kobiety, które pracowały w przemyśle
włókienniczym, wspominają:
Nasze życie polegało na chodzeniu z łóżka do pracy, z łóżka do pracy. Gdy już
siedziałyśmy w domu, wyczerpane, czasami brakowało sił na rozmowę. Ledwo
wiedziałyśmy, o czym rozmawiamy z resztą domowników. Nie było dla nas nic
oprócz łóżka i maszyn. Nie mogłyśmy sobie pozwolić na przerwę, bo od tego
zależało nasze utrzymanie.
Lekarze, z zapałem oddający się chorobom zamożnych pacjentów,
nie mieli czasu dla biednych. Lilian Wald, pielęgniarka, która założyła
własną praktykę w Nowym Jorku, pisała o kłopotach ze znalezieniem
lekarza, by ten zbadał umierającą kobietę ze slumsów. Kiedy Emma
Goldman zapytała lekarzy o środki antykoncepcyjne, jakie mogłaby
zaoferować biednym, ich odpowiedzi nie pozostawiały złudzeń: „Biedni
mogą winić tylko siebie, za bardzo oddają się swoim popędom”, „jeśli
będzie ona (biedna kobieta) używać więcej mózgu, jej narządy rozrodcze
przestaną być tak płodne”. Ogólnie rzecz biorąc, kuracja ubogich polegała na stosowaniu domowych sposobów leczenia i leków dziwnego
pochodzenia. Tylko nieliczni, w akcie protestu, mogli udać się do publicznego szpitala, gdzie panowały nieodpowiednie warunki pielęgniarskie
i higieniczne. W rzeczywistości te czynniki zmniejszały szansę na poprawę
zdrowia lub przeżycie.
2 W poprzednim rozdziale autorki stwierdzają, że niektóre choroby kobiet
z klas wyższych nierzadko były wyimaginowane. Jednak, przy najmniejszym
uszczerbku zdrowia, kobiety te leżały na łóżkach i uprawiały właśnie „kult inwalidztwa” (przyp. tłum.).
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
Kiedy Emma Goldman
zapytała lekarzy
o środki antykoncepcyjne, jakie mogłaby
zaoferować biednym,
ich odpowiedzi nie
pozostawiały złudzeń:
„Biedni mogą winić
tylko siebie, za bardzo
oddają się swoim
popędom”, „jeśli będzie
ona (biedna kobieta)
używać więcej mózgu,
jej narządy rozrodcze
przestaną być tak
płodne”.
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
150
Kwestia zdrowia ubogich kobiet nie powodowała publicznego oburzenia. W kręgach klasy średniej i wyższej niepokojono się natomiast
wpływem biedoty na stan „zdrowia” miast.
Amerykanie lubili się szczycić swoim, rzekomo, bezklasowym społeczeństwem. Nie sposób było jednak zignorować narastającej polaryzacji między klasami w mieście, gdzie pełne wdzięku domy zamożnych
znajdowały się zaledwie kilka kroków od slumsów, jak nowojorska dzielnica Hell Kitchen czy bostońska North Side. Oczywiście zauważano
biednych, ale nigdy w takim natężeniu i nigdy tak odmiennych pod
względem fizycznym. Dodatkowo, fale migracji z południowej i wschodniej Europy stworzyły klasę robotniczą, mającą swoje odrębne języki
i zwyczaje. Pod koniec XIX wieku populacja migrantów z klasy robotniczej przewyższała liczebnie „rdzennych” Amerykanów. Miasta (m.in.
Nowy Jork, Cleveland, Chicago), które do niedawna były enklawą klasy
średniej, stały się miejscami epidemii, przestępstw, korupcji oraz – co
gorsza – zamieszek i strajków robotniczych. Przyczyny niepokojów klasy
robotniczej były widoczne jak na dłoni – każdy mógł je dostrzec, trzeba
było tylko chcieć. Jednak wybrano prostszą i wygodniejszą drogę – obwiniano biednych. Gdy strajki i zamieszki narastały, doprowadziły do
represji, a te do podsycenia niezadowolenia. Bogatsi ludzie mieli poczucie, że są nękani na swojej „własnej” ziemi, otoczeni przez brudną i niesforną „nie-amerykańską” hołotę.
W oczach coraz bardziej zamożnej i zadowolonej z siebie klasy średniej, walka klas była nienaturalna, nie-amerykańska – była czymś, co
zdarzało się „tam”, w dekadenckiej Europie. Na szczęście z pomocą
przyszła „nauka”. Dostarczyła ona terminów, dzięki którym klasowa
polaryzacja społeczeństwa nie wpływała na dumę narodową „rdzennych”
Amerykanów. Okazało się, że główna idea, jakoby biedni byli gorsi
z natury, wykazywała niezwykłe podobieństwo do medycznych teorii
dotyczących kobiet.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku Darwin
sformułował swoją teorię ewolucji, która okazała się nad wyraz przydatna,
by wyjaśnić klasowe rozwarstwienie społeczeństwa. Bogactwo jednych,
ich czas wolny i lepsze warunki mieszkaniowe zaczęto przedstawiać jako
wypadkową prawa naturalnego: przetrwają tylko najlepiej przystosowani.
Byłoby przecież „nienaukowym” postrzegać ubóstwo jako rezultat niesprawiedliwości społecznej – jest ono tylko przykładem działania
odwiecznych praw Natury.
W świetle ewolucyjnego prawa Natury bunt biednych był postrzegany
krótkowzrocznie. Najczęściej określano go jako próbę pogwałcenia prawa
naturalnego. Ówczesne metafory kreowano zarówno za pomocą termi-
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
151
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
nologii medycznej, jak i Marksowskiej. Przykładowo pewien pisarz
oświadczył w biznesowym magazynie, tuż po zamieszkach w Haymarket
w 1886 roku, że bunt wynika z „choroby krwi” – wolni od tej choroby
byli tylko Jankesi.
W 1885 roku minister wzywał do racjonalnego rozpatrzenia robotniczych zamieszek – tak naprawdę miały one charakter „fizjologiczny”.
Problemy na tle rasowym rozwiązywano za pomocą tego samego „racjonalnego” leczenia. Najbardziej absurdalną teorią była ta zaprezentowana
przez dr. Samuela A. Cartwrighta. Jego koncepcja, pochodząca jeszcze
sprzed wojny secesyjnej, zakładała, że skłonność niewolników do
ucieczki wynika z wrodzonej choroby krwi. Schorzeniu nadano nazwę
„drapetomania”. Było uleczalne – kuracja polegała na ciężkiej pracy
i chłoście. Podobnie jak ginekolodzy, którzy przyczyn nerwicy kobiet
upatrywali w niewydolności jajników, tak społeczni obserwatorzy
postrzegali biednych jako „rasę”, dotkniętą patologicznymi tendencjami
buntowniczymi.
Biologiczna wojna klas
Darwinizm społeczny był dla klas wyższych ideologią dającą pocieszenie.
Nigdy jednak nie zdołał całkowicie rozwiać strachu przed myślą, że przez
pewną ironię historii naturalnej istnieje możliwość przegrania z biednymi
w nowej, biologicznej wojnie klas. Po pierwsze, istniało zagrożenie zarażenia się od biednych. Choroby były nadal postrzegane jako zjawisko
obcego pochodzenia – przewożone na pokładach statków przez imigrantów i rozmnażane w slumsach. W połowie wieku były burmistrz Nowego
Jorku napisał w swoim dzienniku, że migranci:
są odpychający, niepohamowani i nieprzyzwyczajeni do wygód życia. Niezależnie od swych obyczajów przybywają do zaludnionych miast Wielkiego Zachodu
z chorobami na pokładach. Gromadzą się na brzegach morza z tymi złymi
obyczajami i zaszczepiają choroby w zdrowych tkankach mieszkańców naszych
pięknych miast.
H.M. Plunkett, w swojej książce o higienie domowej z 1885 roku
(Women, Plumbers, and Doctors, or, Household Sanitation), ostrzegała:
Człowiek może mieszkać przy znakomitej alei, w rezydencji zbudowanej w najnowszym i najdroższym stylu, ale jeśli pół mili dalej, w zasięgu otwartego okna
znajduje się slums lub zaniedbana kamienica, to przyjdzie wiatr i przyniesie ze
sobą zarodki chorób. Rozniesie je dalej wszystkim, których napotka, bez względu
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
152
na to, czy są to milionerzy, czy szilingierzy (ang. shillingaire), ze swoją doskonale
wypracowaną demokratyczną bezstronnością.
Sugerowano, że „lepsza”
klasa wkrótce przewyższy liczebnie gorzej
przystosowaną grupę
i ją zdominuje. Ubóstwo
już samo w sobie było
lekarstwem – choroby
epidemiczne wśród
ubogich były łagodnym
narzędziem selekcji
naturalnej. W latach
siedemdziesiątych XIX
wieku pewien obserwator zauważył, że problem rasowy za niedługo sam się rozwiąże.
Teoria zarazków stała się znana opinii publicznej w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku. W pokrętny sposób dostarczała ona pożywki do
budowania solidnych podstaw lęku przed zarażeniem. Od tej pory to
nie brud, wyziewy czy boska wola powodowały choroby, a realne, materialne zarazki przenoszone przez ludzi i obiekty, których dotkną. Zaledwie pokolenie temu Amerykanie obawiali się, że to kąpiel jest szkodliwa.
Nagle zaaferowali się zarazkami. Omijali getta nie z powodu lęku przed
napadem, a zarażeniem. W rzeczywistości niemalże każde miejsce
publiczne stanowiło zagrożenie. Do takich wniosków można dojść,
przeglądając tytuły popularnych w latach 1900–1904 magazynów:
„Książki szerzą zakażenie”, „Telefon roznosi zarazę”, „Zarazki a znaczki
pocztowe”, „Choroby w pralniach publicznych”, „Zagrożenie w salonach
fryzjerskich”.
Oczywiście istniały racjonalne przesłanki, aby sądzić, że biedni są
źródłem chorób. Wskaźniki zachorowalności na infekcje zakaźne były
wśród biednych wyższe. Sami naukowcy nie byli do końca pewni, w jaki
sposób dochodzi do zarażenia. Wydawało się, że najbezpieczniejszym
sposobem jest unikanie biednych. Jednakże dla naszego wywodu rozróżnienie między inteligencką ostrożnością a jawnym uprzedzeniem nie
jest aż tak istotne. Chodzi o to, że osoby z klas wyższych swój strach
przed biednymi motywowali chorobami, podobnie jak dzisiaj lęk przed
czarnymi biali usprawiedliwiają przestępstwami i narkotykami.
Na drugim froncie klasowych walk biologicznych były nie zarazki,
a geny. Darwina odczytywano optymistycznie. Sugerowano, że „lepsza”
klasa wkrótce przewyższy liczebnie gorzej przystosowaną grupę i ją zdominuje. Ubóstwo już samo w sobie było lekarstwem – choroby epidemiczne wśród ubogich były łagodnym narzędziem selekcji naturalnej.
W latach siedemdziesiątych XIX wieku pewien obserwator zauważył, że
problem rasowy za niedługo sam się rozwiąże. Wolni niewolnicy, żyjąc
w skrajnej nędzy w północnych miastach, zdawali się szybko dążyć do
wyginięcia. Jednak na przełomie wieków zaczęto obawiać się, że przez
potworną aberrację prawa naturalnego klasy wyższe skazane są na zagładę.
Wskaźnik urodzeń białych anglosaskich Amerykanów spadał od
około 1820 roku. Równocześnie uważano, że imigranci i czarni, mimo
dużej śmiertelności, rozmnażają się nadzwyczaj szybko. Edward Ross,
pisarz z początku XX wieku i liberał, łączył płodność imigrantów z „ich
ordynarną i chłopską filozofią seksu”, „ich burdami i zwierzęcymi przyjemnościami”. To wszystko było odrażające dla ludzi o niezwykłej deli-
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
153
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
katności – tak samo jak wizja wyginięcia. Profesor Edwin Conklin z Princeton w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku napisał:
Powodem szczególnego niepokoju jest spadający wskaźnik urodzeń wśród najlepszych elementów populacji, podczas gdy ciągle rośnie wśród biedniejszych.
Potomkowie Purytanów i Kawalerzystów (ang. Cavaliers)… już znikają. Za kilka
lat ustąpią bardziej płodnym rasom…
W swoich przemowach wygłaszanych w 1903 roku prezydent Theodore Roosevelt grzmiał na temat niebezpieczeństwa związanego z „samobójstwem rasy”:
Wśród istot ludzkich, podobnie jak wśród wszystkich innych żywych stworzeń,
istnieje pewien porządek rzeczy: jeśli lepsze okazy się nie rozmnażają, a inne
biedniejsze tak, to te pierwsze czeka zagłada. Jeśli Amerykanie starego rodu żyją
w egoistycznym celibacie… lub jeśli małżonków nęka lęk, ta podstawowa obawa
przed życiem, która, czy ze względu na nich, czy na dzieci, zabrania im mieć
więcej potomstwa, to nasz naród czeka nieszczęście.
Roosevelt co do zasady nie był przeciwny antykoncepcji, choć przyznawał, że „niewątpliwie istnieją społeczności, których wymarcie przysłużyłoby się światu”. Jednak antykoncepcja stosowana przez białe anglosaskie Amerykanki z klasy średniej była wręcz postrzegana jako
niepatriotyczna.
Niebezpieczne kobiety z klasy robotniczej
Na czele większości strajków, buntów lub aktów terrorystycznych zwykle stawali mężczyźni. Natomiast w wypadku postępującej klasowej
wojny biologicznej, to kobiety odegrały pierwsze skrzypce. Jako reproduktorki swojej klasy zdawały się przewyższać delikatne i „wysoce
nerwowe” panie z klas wyższych. Jako nosicielki chorób były szczególnie niebezpieczne – to one miały częstszy kontakt z zamożnymi ludźmi.
Podczas gdy mężczyźni z klasy robotniczej byli niemalże poddani
„kwarantannie” – pracowali w zamkniętych fabrykach – to kobiety
szukały pracy tam, gdzie panie z „lepszych” klas nie zamierzały wkładać
rąk. „Panie” nie zajmowały się już szyciem ani prowadzeniem domu
i były zbyt dobrze wychowane, by zaspokajać seksualne potrzeby swoich mężów. Dlatego profesje takie, jak usługi domowe, produkcja
odzieży i prostytucja były szeroko dostępne dla kobiet z klasy robotniczej.
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
154
Czy obecność kobiet z klasy robotniczej lub wytwarzanych przez nie
produktów w domach zamożniejszej części społeczeństwa powodowała,
że strach przed zarazkami schodził na dalszy plan? Podejrzewano oczywiście, że ubrania szyte w maleńkich czynszowych warsztatach przenoszą zarazki do „lepszych” domów. Natomiast związek pracowników
przemysłu odzieżowego wykorzystywał ten fakt i reklamował swoje
wyroby jako wyprodukowane w „higienicznych zakładach, a nie w kamienicach bez nadzoru sanitarnego”. Zwycięzca nagrody za esej Amerykańskiej Federacji Pracy „The Union Label” (ok. 1912) napisał: „Związkowa
etykieta jest rzeczywiście jedyną gwarancją, że produkty nadają się do
przyzwoitych i czystych domów”. Członkowie związku mieli nadzieję,
że nawiązanie do higieny spowoduje wsparcie robotników – jednak ta
strategia przynosiła nierzadko odwrotny skutek. W 1903 roku przewodniczący AFL, Samuel Gompers, narzekał, że pewne grupy konsumerskie,
złożone z „pań filantropek o dobrych intencjach”, wydawały swoje własne etykiety na postawie samych warunków sanitarnych – nie uwzględniały płac, warunków pracy lub ilości przepracowanych godzin.
Służba domowa, „obcy w naszych progach”, nie mogła zostać usunięta
tak łatwo. Nie można było się bez niej obejść, ale czy można było jej
zaufać? Pewien człowiek wspominał: „jeśli czegoś brakowało, np. sztućców, to panowało przekonanie, że zabrali je słudzy. A jeśli jeden z domowników zachorował, to winą również obarczano służących”.
Na niebezpieczeństwo zarażenia się od służby domowej uwagę prasy
zwróciła sprawa „Tyfusowej Mary”. Z krótkiego opisu tego wydarzenia
można wysnuć raczej dramatyczne wnioski:
Mary Mallon była irlandzko-amerykańską kucharką, która pracowała w „dzielnicach jedwabnych pończoch” – Oyster Bay, Park Avenue, Sands Point, Dark
Harbor, Maine. Otrzymywała dobre referencje, a pracodawcy doceniali i zachwalali jej kuchnię. Byli również pod wrażeniem jej niezłomności w obliczu rodzinnej tragedii, która wydawała się być rutynowym elementem jej życia zawodowego.
Kiedy zatrzymano ją w 1925 roku, pozostawiła w domach swoich pracodawców ślady 52 zakażeń tyfusem, w tym 3 śmiertelne. Pracodawcy zawsze
obwiniali innych służących o roznoszenia tyfusu. Jednakże wnikliwe śledztwo
detektywa z nowojorskiego Departamentu Zdrowia ujawniło, że w istocie była
winna. Testy laboratoryjne potwierdziły, że to Mary Mallon była nosicielką, lecz
sama nie chorowała na dur brzuszny. Po raz pierwszy została zatrzymana w 1907
roku. Umieszczono ją w kwarantannie, na maleńkiej wyspie na East River. Po
trzech latach została zwolniona pod warunkiem, że zrezygnuje z gotowania.
W 1913 roku złamała zwolnienie warunkowe i zniknęła, by dwa lata później
– znowu gotując – trafić do szpitala w Queens z powodu tyfusu.
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
155
Pani Mallon upierała się, że nigdy nie zachorowała na tyfus i nie była jego
nosicielką – uważała się za kozła ofiarnego wykreowanego przez spragnionych
taniego poklasku urzędników służby zdrowia. Kiedy w 1907 roku przyszli po nią,
broniła się za pomocą widelca do mięsa, by następnie uciec przez tylne okno
i zabarykadować się beczkami. Została przewieziona do laboratorium w samochodzie – by ją ujarzmić wybitny autorytet zdrowia publicznego, dr Josephine
Barker, musiała usiąść na jej klatce piersiowej. Po raz ostatni schwytano ją w 1915
roku. Według New York Timesa Mallone ponownie uciekała przez podwórka i okna.
To była najbardziej zajadła partyzancka walka w klasowej wojnie
biologicznej. Niedzielne dodatki w gazecie przedstawiały karykaturę
pani Mallon jako diabła wbijającego ludzkie czaszki na patelnię, a New
York Times wyjaśniał niebezpieczeństwa związane z zatrudnianiem służących bez dokładnego zbadania referencji. Tyfusowa Mary przetrwała
w amerykańskim folklorze jako symbol „chorującej” kobiety, która
zatruwa wszystko, czego dotknie.
Oczywiście teraz wiemy już, że Mary Mallone, jako nosicielka tyfusu,
była medyczną anomalią, dziwnym wyjątkiem. Jednak ówczesnym ludziom
z klasy średniej jawiła się jako reprezentantka wszystkich kobiet z klasy
robotniczej – wyglądających zdrowo i krzepko, lecz skrywających zarazy
i choroby.
Prostytutki i choroby weneryczne
Chociaż służące i kobiety z klasy robotniczej zawsze były lekko podejrzane,
to żadna z nich nie wzbudzała takiego lęku i wstrętu wśród klasy średniej,
jak prostytutka. Prostytucja stanowiła rezerwuar ohydnych chorób, które
nieustannie rozprzestrzeniały się na rodziny przyzwoitych ludzi: zarażały
płody w łonach matek, okaleczały niewinne żony i doprowadzały „błądzących” mężczyzn do ruiny. Prostytucja nie była problemem w czasie
rozwoju amerykańskiego społeczeństwa, ale urbanizacja i bieda spowodowały, że pod koniec XIX i na początku XX wieku liczba prostytutek znacząco wzrosła. Dla obywateli popierających reformy (wielu z nich działało
na rzecz praw kobiet) prostytucja była czymś więcej niż problemem. Było
to Zło Społeczne, będące fundamentem miejskiej zgnilizny – korupcji,
rozpadu instytucji rodziny w niższych klasach i publicznej niemoralności.
Najbardziej wiarygodne dane na temat prostytucji i chorób wenerycznych w pierwszych dekadach stulecia pochodzą z serii badań sponsorowanych przez Biuro Higieny Społecznej Johna D. Rockefellera Jr.
(była to prywatna instytucja). Według jednego z raportów, przygotowa-
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
Prostytucja stanowiła
rezerwuar ohydnych
chorób, które nieustannie rozprzestrzeniały się
na rodziny przyzwoitych
ludzi: zarażały płody
w łonach matek, okaleczały niewinne żony
i doprowadzały „błądzących” mężczyzn do
ruiny.
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
156
nego przez dr. Howarda Woolstona, szczyt zagrożenia można datować
na rok 1910, kiedy to perspektywa zaangażowania USA w I wojnę światową „przywiodła do domu Amerykanów, jak nic w naszej całej historii,
zagrożenie prostytucją i chorobami wenerycznymi”.
Do roku 1917 (rok publikacji raportu) policja poważnie ograniczyła
prostytucję, a mimo to dr Woolston znalazł dwieście tysięcy kobiet
„w regularnej armii rozpusty”, z których 60–75% było nosicielkami
chorób wenerycznych. W rezultacie zarażonych zostało ok. 25–35%
dorosłej męskiej populacji. Wśród ofiar chorób znaleźli się nie tylko
mężczyźni o „zwierzęcych upodobaniach”, lecz również biznesmeni,
studenci i fachowcy.
Tylko nieliczni oświeceni – feministki i reformatorzy społeczni –
postrzegali prostytucję jako efekt ubóstwa i opresyjnych ról seksualnych.
Moraliści obwiniali „męską żądzę i kobiecą słabość”. Bardziej „naukowi”
obserwatorzy zmian społecznych obwiniali same prostytutki, a raczej ich
„wrodzone wady”. W badaniu z 1917 roku dr Woolston zrobił wszystko,
aby zdyskredytować ekonomiczne motywacje prostytutek i doszedł do
wniosku, że „przeciętna prostytutka jest niską, krępą kobietą”. Co więcej,
uważano, że jedna trzecia z nich jest upośledzona umysłowo:
Powszechnie wiadomo, że upośledzenia są dziedziczne. W konsekwencji, niektóre
z psychicznych anomalii prostytutek można przypisać słabości stada, z którego
pochodzą… Na 1000 rodzin, aż w 297, z których pochodzą prostytutki, obecny
był jakiś złośliwy i zdegenerowany gen. Pełniejsze śledztwo ujawniłoby najprawdopodobniej jeszcze większą liczbę przypadków.
Co ciekawe, prostytutki nie były postrzegane jako odrębny gatunek
kobiet z klasy robotniczej. Dr Woolston i inni naukowcy odkryli, że między prostytucją a niskopłatnymi pracami, jak pomoc domowa, istniały
pewne punkty styczne i wahania. W powszechnej wyobraźni kobiety z klasy
robotniczej były nieco obrzydliwe – czy to z powodu szerzenia chorób, czy
też ciągnięcia „rasy” w dół ze swoim gorszym i zbyt licznym potomstwem.
Jeśli kobieta z klasy średniej zachorowała, to przyczyny należało szukać
w kobiecie z klas niższych. Nie było dla nich miejsca w gabinetach lekarskich
– jedyne, co na nie czekało, to groźba zatrzymania przez policję.
Ofensywa klasy średniej: zdrowie publiczne
Od ostatnich dziesięcioleci XIX wieku klasa średnia i inne „lepsze” klasy
przeprowadzały polityczną ofensywę przeciwko biednym i robotnikom
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
157
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
– organizowano antyrobotnicze i represyjne manewry, forsowano
publiczne „reformy” w celu zmniejszenia ilości wyborców wśród migrantów, a następnie ustawy mające na celu powstrzymanie napływu włoskich,
żydowskich i polskich migrantów i innych „gorszych ras”. W klasowej
wojnie biologicznej dwoma głównymi ruchami, zainicjowanymi przez
klasę średnią, był ruch zdrowia publicznego i kontroli urodzeń – skierowane odpowiednio przeciwko rozprzestrzenianiu chorób i „hodowlanemu rozmnażaniu”. Oba te ruchy w dużej mierze rozwijały się dzięki
kobietom z klas średnich i wyższych, które, w miarę upływu dekad,
stawały się coraz bardziej sfrustrowane życiem w ciągłym spoczynku.
Osiągnięcia tych postępowych ruchów są dosyć oczywiste: legalna
antykoncepcja, bezpłatne usuwanie śmieci, obowiązkowe szczepienia
– to tylko kilka z nich. Jednak historia tych ruchów społecznych jest
nieco bardziej ambiwalentna: oba zmobilizowały dużą liczbę kobiet
z klasy średniej i wyższej w sposób, który umocnił ich nowy związek
z kobietami z klasy robotniczej – nie na zasadzie siostrzeństwa, lecz
uplifters (podnoszenia na duchu).
Ruch zdrowia publicznego utrzymywany był w ewangelicznym tonie,
który stawiał go w jednym rzędzie z ruchami wstrzemięźliwości i „czystości społecznej” (działanie przeciwko prostytucji). W rzeczywistości
nadal niejasne było rozróżnienie między „brudem” a „grzechem”.
Poprzednie pokolenia wszelkie choroby wywodziły z niemoralności i leczyły
je modlitwami – ich przyczyn nie upatrywano w warunkach sanitarnych.
Teoria, wedle której grzech miał być praprzyczyną wszelkich epidemii,
przynosiła ulgę, bo wyjaśniała, dlaczego epidemie pustoszą najbardziej
„występne, niepohamowane w żądzach i ateistyczne, migranckie grupy
społeczne”. Ale ta teoria przestała pełnić funkcję konsolacyjną, gdy okazało się, że epidemie mogą zbierać żniwo również wśród bankierów,
ministrów i pań z towarzystwa. Grzech przestał funkcjonować jako przyczyna – jego miejsce zajął „brud”, lecz nie zmieniła się moralistyczna
retoryka. Epidemie tyfusu, zgodnie z cytowaną wcześniej książką nt.
higieny domowej, były postrzegane jako „kara od Boga za wykroczenia
moralne”. W świetle zaktualizowanej wiedzy sanitarnej choroby były
traktowane jako „kara za złamanie boskich praw”. Dr Elizabeth Blackwell
określiła warunki sanitarne jako „pełne szacunku przyjęcie boskich praw
zdrowia”.
Moralny aspekt zdrowia publicznego znalazł również odzwierciedlenie w jego silnych, biurokratycznych powiązaniach z policją. W Nowym
Jorku, który stanowił wzór dla instytucji zdrowia publicznego w całym
kraju, to policja zajmowała się pierwotnie ochroną zdrowia – Metropolitalna Rada Zdrowia zatrudniała taką samą liczbę lekarzy, co funkcjo-
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
158
nariuszy policji. W pierwszej dekadzie XX wieku związek między służbą
zdrowia publicznego a obowiązkami policji (ściganiem przestępczości
i ognisk chorób) został wzmocniony przez uświadomienie sobie, że to
ludzie – a nie książki, monety czy morskie bryzy – są głównymi nosicielami chorób. Następnie funkcjonariusze ochrony zdrowia zaczęli
pełnić funkcje policyjne, tropiąc i poddając kwarantannie (jak w przypadku Tyfusowej Mary) ludzi podejrzanych o szerzenie chorób. Zapał
urzędników zdrowia publicznego do walki z przestępczością jest wyraźnie widoczny w artykule opublikowanym w The Nation z 1910 roku.
Wzywano w nim funkcjonariuszy ochrony zdrowia do ścigania „wolno
biegających”, około 20 tysięcy chorych na gruźlicę:
To tak, jakby wróg przekradł się nocą przez barykady i nie było policji ani
żołnierzy, którzy by za nimi podążali. Prątki gruźlicy mnożą się po cichu i przemierzają miasto, ponuro śmiejąc się z broszur, wykładów i działań charytatywnych, którym tak łatwo im uniknąć.
Co ciekawe, zwolennicy zdrowia publicznego byli całkowicie szczerzy co do swoich klasowych interesów w zakresie reform. Krajowe Stowarzyszenie Leczenia i Zapobiegania Gruźlicy (National Association for
the Study and Prevention of Tuberculosis) przedstawiło szczegółowe
wyliczenia co do nieobecności robotników w trakcie pracy oraz ulg
wymaganych dla sierot itd., kosztów gruźlicy wśród ubogich i klasy
średniej. Pani Plunkett, ekspertka ds. higieny domowej, zapytała w bardziej lirycznym tonie, jak rozwiązać problem ubóstwa i chorób. Tak
odpowiedziała na swoje pytanie:
za pomocą oświeconego egoizmu… górne 10 tysięcy dowiedziało się, że ich dobrostan jest nierozerwalnie związany z dobrobytem dolnych 10 milionów. To właśnie dostrzeżenie tej zależności wprawiło w ruch falę emocjonalnego zainteresowania stanem klas niższych. Ta klasa, która ma zostać podwyższona, nie lubi
nadzoru i nie zadba ani o czystość, ani o zdrowie, dopóki nie zostanie tego
nauczona. Na szczęście podjęto już duże i zdecydowane kroki w celu zmiany
tego stanu rzeczy.
W wojnie z brudem i zarazkami naturalne było to, że właśnie kobiety
powinny przewodniczyć podobnym ruchom społecznym. Czyż kobiety
nie były wybranymi przez Boga sanitarnymi urzędniczkami w swoich
własnych domach? W amerykańskiej książce o higienie domowej z 1881
roku zacytowano wypowiedź prezesa Brytyjskiego Towarzystwa Medycznego (prawdopodobnie bardziej prestiżowego niż AMA [American
Medical Association – przyp. tłum.]), który całą odpowiedzialnością za
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
159
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
zdrowie obarczył „geniusza domu lub kobietę, którzy rządzili domową
przestrzenią”. Jednak obowiązki sanitarne kobiet nie kończyły się na
progu ich domu. David Pivar, w swojej rozprawie o dziewiętnastowiecznych ruchach „czystości społecznej”, stwierdził:
Kobiety z klasy średniej wierzyły w wysokie standardy warunków sanitarnych
i czystości, jednocześnie obawiając się zarazy znajdującej się w slumsach i na
ulicach. Długie, wlokące brud sukienki przynosiły do domu nieczystości, kurz
i zarazki. Odzież produkowana w kamienicach trafiała do domów mieszczańskich.
Choroby nie dało się powstrzymać zamknięciem drzwi. Jeśli dom miał być
schronieniem, kobiety nie mogły już dłużej skupiać się na wnętrzu domu; zostały
zmuszone do uczynienia przestrzeni publicznych bardziej domowymi. Tylko
dzięki poprawie publicznego zdrowia i moralności można zapewnić świętość
domu.
Lekarki współtworzyły publiczną służbę zdrowia w nieporównywalnej do mężczyzn liczbie. Działo się tak dlatego, że kobietom trudniej
było założyć prywatną praktykę. U podstaw publicznego ruchu ochrony
zdrowia znajdowały się kobiety z klasy średniej i wyższej, ściśle powiązane
z ruchem wstrzemięźliwości i sufrażyzmem.
Ofensywa klasy średniej: kontrola urodzeń
Idea publicznej ochrony zdrowia cieszyła się uznaniem. Inaczej sprawa
miała się z kontrolą urodzeń, który to ruch rozpoczął się w kręgach
owianych złą sławą – wśród anarchistów, socjalistów i radykalnych feministek. Emma Goldman została skazana za przemówienie na temat kontroli urodzeń, a młoda Margaret Sanger przeforsowała wypowiedź Goldmann w swoim socjalistyczno-feministycznym czasopiśmie The Woman
Rebel. Z początku reformatorzy z klasy średniej postrzegali kontrolę
urodzeń jako nikczemny plan „zdejmowania odpowiedzialności za występek” i „zdegradowania żony do poziomu prostytutki”.
Jednakże wraz z rozwojem ruchu pod przywództwem Sanger oraz
napływem zwolenników wśród kobiet z klas wyższych, ruch kontroli
urodzeń zaczął odwoływać się do interesów kobiet z klasy średniej. Pod
koniec roku 1910 roku Sanger obwiniała za wszystkie problemy świata
– wojnę, biedę, prostytucję, głód, upośledzenia – przeludnienie. Winą
za przeludnienie obarczyła z kolei kobiety:
Kobieta, bezwiednie kładąc podwaliny pod tyranię i dostarczając ludzkiej rozpałki
dla pożogi rasowej, nieświadomie stworzyła także i slumsy, zapełniła zakłady
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
160
psychiatryczne obłąkanymi, a instytucje publiczne wypełniła ułomnościami.
Zasiliła szeregi prostytutek, zasiała ziarna w sądach karnych i więzieniach. Gdyby
celowo planowała osiągnąć tę tragiczną sumę ludzkiego marnotrawstwa i nieszczęścia, nie mogłaby zrobić tego w bardziej efektywny sposób.
A gdyby nadal nie było jasne, które kobiety obwinia Sanger, to
w 1918 roku autorka powyższego tekstu napisała, że „wszystkie nasze
problemy są wynikiem chowu wsobnego wśród klasy robotniczej”.
Kontrola urodzeń dawała możliwość zarówno jakościowej, jak i ilościowej weryfikacji populacji. „Więcej dzieci lepszych, mniej tych nieprzystosowanych – to główna teza kontroli urodzeń” – deklarowała
Sanger w 1919 roku. Jednak nie było już takie oczywiste, kto był „dopasowany”, a kto „niedopasowany”, i w jaki sposób narzucić ową kontrolę
urodzeń jednej tylko grupie społecznej oraz trzymać ją z dala od drugiej.
Pani Sanger ograniczyła swoją definicję „niedostosowanych” do osób
z niepełnosprawnościami umysłowymi (ocenianych na podstawie nowo
wynalezionego testu IQ). Jednak niektórzy z jej współpracowników
w Amerykańskiej Lidze Kontroli Urodzin byli rasistami.
Guy Irving Burch, funkcjonariusz Krajowego Komitetu ds. Ustawodawstwa Federalnego ds. Kontroli Urodzenia, tak wyjaśnił swoje zainteresowanie kontrolą urodzeń:
Moja rodzina z obu stron była rodziną pionierów. Od dawna współpracuję
z Amerykańską Koalicją Stowarzyszeń Patriotycznych (American Coalition of
Patriotic Societies), aby zatrzymać zastępowanie Amerykanów obcymi lub murzynami – czy to przez migrację, czy przez wysoki wskaźnik urodzeń między obcymi
w tym kraju.
Inny zwolennik kontroli urodzeń nawoływał, aby Stany Zjednoczone,
„w celu zrównoważenia tak zwanego żółtego niebezpieczeństwa” zaczęły
„szerzyć wiedzę o kontroli urodzeń za granicą, żeby zmniejszyć liczbę
osób, których niekontrolowana reprodukcja zagraża międzynarodowemu
pokojowi”.
Kilku lekarzy przyłączyło się do kampanii i przekonywało klasę średnią, by ta zaakceptowała antykoncepcję, wskazując na gwarantowane
przez nią możliwości kontrolowania populacji. W 1912 roku w swoim
przemówieniu w AMA dr Abraham Jacobi poparł kontrolę urodzeń,
powołując się na wysoką płodność imigrantów i rosnące koszty opieki
społecznej. W 1916 roku dr Robert Dickinson, ginekolog i jeden z najzagorzalszych sprzymierzeńców Sanger w świecie medycyny, wezwał
swoich kolegów lekarzy, by „zajęli się tą sprawą (kontrolą urodzeń) i nie
pozwolili przejąć jej radykałom”. Z pomocą mężczyzn takich jak dr
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
161
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
Dickinson, Sanger była w stanie rozpocząć pierwsze usługi kontroli
urodzeń – oczywiście w slumsach Nowego Jorku.
Antykoncepcja stała się legalna po orzeczeniu sądu w 1938 roku, które
pozwoliło lekarzom na importowanie, wysyłanie pocztą i przepisywanie
środków antykoncepcyjnych. Dla kobiet był to wielki krok naprzód – w dużej
mierze była to zasługa odwagi i determinacji Margaret Sanger.
Chcemy, aby nasze stanowisko w tej sprawie było jasne. Uważamy, że
antykoncepcja powinna być dostępna na żądanie dla wszystkich kobiet
wszystkich klas społecznych i grup etnicznych.
Nie zgadzamy się z poglądem, że antykoncepcja jest wyzwalająca dla
niektórych kobiet, lecz „ludobójcza” dla innych. Tym, co krytykujemy, jest
argumentacja, którą rozwinął ruch kontroli urodzeń, aby odnieść korzyści.
Fakt, że ruch kontroli urodzeń przyjął rasistowską i klasową narrację, czyni
nasze ostateczne zwycięstwo wątpliwym.
Musimy sobie zadać tutaj pytanie: czy biorąc pod uwagę kontekst ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego, ruch kontroli urodzeń mógł odnieść
sukces w inny sposób? Gdyby ruch kontroli urodzeń wysuwał czysto feministyczne argumenty na rzecz antykoncepcji, czy miałby taką samą moc i siłę
oddziaływania i zdołałby odnieść sukces? Moglibyśmy stawiać podobne
pytanie w kontekście ruchu zdrowia publicznego: gdyby zmiany nie były
w bezpośrednim interesie zamożnych i wpływowych ludzi, to czy jakiekolwiek
reformy zdrowia publicznego weszłyby w życie? Te pytania zostawiamy bez
odpowiedzi – wskazują one na fundamentalną dwuznaczność reform w opresyjnych społeczeństwach.
Kobiety podnoszą na duchu inne kobiety
Ruchowi zdrowia publicznego nigdy nie udało się poddać kwarantannie
zarażonych mieszkańców getta, podobnie jak ruchowi kontroli urodzeń
daleko było do osiągniecia celu, jakim było „oczyszczenie rasy”. W rzeczywistości ośrodki zdrowia publicznego uczyniły miasta zdrowszymi
zarówno dla biednych, jak i bogatych, a kontrola urodzeń, jak na ironię,
miała największy wpływ na wielkość populacji wśród klas średnich i wyższych. Z pewnością wiele zawdzięczamy kobietom, które, bez względu
na ich motywacje, pracowały w tych dwóch ruchach. Niemniej smutne
jest to, że ruchy reformatorskie przysłużyły się do pogłębienia klasowego
podziału kobiet: na reformatorki (kobiety z klasy średniej i wyższej) z jednej strony i obiekty reformy (kobiety z klasy robotniczej) z drugiej.
Reformatorkami były kobiety, które zbuntowały się przeciwko ciągłemu siedzeniu w domu i bezmyślnemu wypoczywaniu, wymaganemu
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
162
od „pań”. Chciały coś zrobić – stworzyć projekt godny ich niewykorzystanej wrażliwości moralnej i troski o los społeczeństwa. Dla wielu projekt ten stał się wielkim zadaniem „podnoszenia na duchu” (ang. uplifting) kobiet z klasy robotniczej. Zdrowie publiczne i kontrola urodzeń
były bardziej bezosobową częścią kampanii. Wiele reformatorek weszło
w bezpośredni kontakt z biednymi kobietami – usiłowały zreformować
prostytutki; chodziły do slumsów, by tam uczyć biednych „amerykańskich wartości” i tego, jak zarządzać domowym budżetem; klubowiczki
zakładały grupy skupione wokół kwestii etycznych młodych kobiet z klasy
robotniczej. Zgodnie z ówczesnymi podręcznikami ekonomii domowej
kobieta, która została w domu, miała misjonarski obowiązek pouczenia
swojej służącej w kwestiach moralnych i sanitarnych oraz przygotowania
jej do bycia „dobrą żoną”.
Działaczki z wyższej klasy średniej z lat dziewięćdziesiątych XIX
i początku XX wieku pozostawiły swoje siostry daleko w tyle – na szezlongach, w izbach chorych i uzdrowiskach. Odrzuciły medyczną ideologię, która skazywała je na bycie schorowanymi i bezużytecznymi.
Wygrana jednak była okupiona pewnym poświęceniem – kobiety z klasy
średniej musiały pozostać wierne interesom swojej klasy. Ich nowe role
społeczne (jako pracownic socjalnych i wolontariuszek) były tak naprawdę
przedłużeniem ról żon i matek. Na ustach niosły ewangelię higieny,
zdrowia publicznego i ekonomii domowej, a równocześnie nierzadko
były protekcjonalne, czasami wręcz wrogo nastawione do kobiet z klasy
robotniczej.
Kwestia zdrowia, zarówno rodzin, jak i samych kobiet, mogła połączyć kobiety z różnych klas. Tak się jednak nie stało, bo zamiast łączyć,
kobiety podzieliły się na reformatorki z jednej strony i na „problemy”
z drugiej. Kobiety z wyższych klas społecznych nie zwróciły się przeciwko
instytucjom medycznym, które je więziły, jednocześnie odrzucając biedne
kobiety. Nie zjednoczyły się z nimi w celu stworzenia uniwersalnego
ruchu, który mógłby domagać się jednego standardu zdrowia i opieki
zdrowotnej dla wszystkich kobiet. Zamiast tego kobiety z wyższych klas
stworzyły alians z medykami – razem mieli stanąć przeciwko zagrożeniom
ze strony ubogich.
Nie chcemy jednak implikować, że kobiety z wyższej klasy średniej,
przez względy ideologiczne, zostały po prostu „sprowadzone na
manowce”, a wypadkową tych działań było budowanie ruchu zdrowotnego dla i ze wszystkimi kobietami. To prawda, że kobiety ze wszystkich
klas społecznych mają możliwość zawiązania sojuszu – wszystkie kobiety
łączy biologia. Prawdą jest też, że medyczna ideologia – zarówno w formie „naukowej”, jak i na poziomie popularnych wierzeń – robiła
Barbara Ehrenreich, Deirdre English
163
anzpraktyka
cyteroet 3(45)/2022
wszystko, co w jej mocy, by zaprzeczyć jakoby kobiety miały wspólne
interesy. Ta ideologia chciała również podzielić kobiety na schorowane
(lub bezbronne) i rozprzestrzeniające choroby (lub niebezpieczne).
Podobne teorie nigdy nie zostałyby zaakceptowane przez mężczyzn – czy
kobiety – z klas wyższych, gdyby nie były zakorzenione w rzeczywistości
gospodarczej.
Pod wieloma względami sytuacje wszystkich kobiet wzajemnie się
uzupełniały. Kobiety z wyższej klasy średniej nie miałyby czasu na
„życiowe inwalidztwo” czy reformatorstwo, gdyby nie wyzysk ludzi (w
tym kobiet i dzieci) z klasy robotniczej; nie byłyby wolne od prac domowych, gdyby nie praca służby domowej oraz kobiet produkujących odzież
i inne artykuły gospodarstwa domowego, które kiedyś były wytwarzane
w domu. Mity medyczne i lęki biologiczne nie stworzyły różnic klasowych między kobietami – dodały im tylko „naukowej” wiarygodności.
„Odrażające” kobiety z klasy robotniczej
BARBARA EHRENREICH (1941–2022) – była autorką bestsellera
New York Timesa z 2002 roku Nickel and Dimed: On (Not) Getting By
in America, opisującego jej eksperyment, który polegał na przeżyciu za
płacę minimalną. Publikowała w czasopismach takich jak Time, New
York Times i The Washington Post. Była również aktywistką, związaną
z Democratic Socialists of America.
DEIRDRE ENGLISH – była redaktorka magazynu Mother Jones. Pisała
m.in dla Nation i New York Times Book Review. Obecnie jest profesorką
na Uniwersytecie Kalifornijskim, na którym wykłada dziennikarstwo.
Cytowanie:
Ehrenreich, Barbara, i Deirdre English. 2022. „»Odrażające« kobiety
z klasy robotniczej.” Tłum. Praktyka Teoretyczna. Praktyka Teoretyczna
3(45): 147–164.
DOI: 10.19195/prt.2022.3.6
Authors: Barbara Ehrenreich, Deirdre English
Title: The Sickening Women of the Working Class
Abstract: The text is an excerpt from the book Complaints & Disorders. The Sexual
Politics of Sickness, which is a continuation of the monograph Witches, Midwives,
and Nurses. The authors try to prove that medical history was tainted with sexism,
doctors consistently treated working-class women as a hotbed of disease, and rulers
used Darwinism to introduce sexist and classist practices.
Keywords: feminism, middle class, medicine, working class, racialization