* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: [email protected]
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 grudnia 2024

Filip Nafalski: Aplikacja

Media Rodzina, Must Read, Poznań 2024.

Zło

Filip Nafalski korzysta z przywileju debiutanta i nie przejmuje się żadnymi konwenansami ani schematami literackimi. W swojej powieści „Aplikacja” z upodobaniem chlapie krwią na wszystkie strony, zadając kolejnym ofiarom wymyślne tortury. To powieść, w której tylko narrator może zostać żywy, przynajmniej takie wrażenie odnosi się, kiedy w kolejnych rozdziałach giną następni bohaterowie – a autor wcale nie zamierza tego rytmu zmieniać. Ponieważ do dyspozycji ma grupę nastolatków, wydaje się, że nie przestanie mordować, dopóki się ich nie pozbędzie. Ale wiek ofiar go nie ogranicza w żaden sposób.

Po „Aplikację” mogą sięgnąć ci czytelnicy, którym nie przeszkadzają turpistyczne sceny i ze szczegółami przedstawiane kolejne tortury, jakich przed śmiercią doznają ofiary. Nafalski wychodzi tu daleko poza strategie mistrzów gatunku (którym z reguły wystarczy przedstawienie maksymalnie kilku spotkań oprawcy i ofiar), do tego za każdym razem zmienia strategie działania katów. Łączy ich jedno: groteskowe maski zwierząt. Punktem wyjścia z kolei jest komunikator. Aplikacja chętnie instalowana przez nastolatki ma możliwość porozmawiania z friend-botem, sztuczną inteligencją, która zachowuje się jak zwykły człowiek (robi nawet błędy ortograficzne). Friend-bot wie jednak bardzo dużo o swoich rozmówcach, a zakres danych, jakie zyskuje, budzi grozę. Zresztą innych odczuć za bardzo tu nie ma – Nafalski operuje wyłącznie grozą, chociaż od czasu do czasu przypomina mu się, że warto by było wpleść jeszcze zależności między bohaterami – gdzieś sygnalizuje przyjaźń, gdzie indziej miłość (wyznaną albo skrywaną skrzętnie). Bazuje jednak przede wszystkim na szkolnych relacjach: paczka przyjaciół, którzy razem chodzą na imprezy i mają wspólne wspomnienia (także z błędów młodości i problemów o szeroko zakrojonych konsekwencjach), trzyma się ze sobą tylko z konieczności, gdyby nie środowisko – ci młodzi ludzie nie szukaliby kontaktu ze sobą. Filip Nafalski niespecjalnie radzi sobie też z nakreślaniem rozkładu sił między bohaterami i ich rodzicami – bezradnymi w obliczu działań psychopatycznego seryjnego mordercy. Nikt nie ma sposobu na to, żeby powstrzymać agresora (zwłaszcza że pozostaje on anonimowy), a nowe technologie pomagają tylko w potęgowaniu strachu. W konstrukcji tej powieści pojawia się spora dłużyzna – kiedy giną kolejne postacie. Tu Filip Nafalski wyraźnie traci rezon, zanurza się w opisach zbrodni bez pomysłu na rozwój całości, sugerując czytelnikom, że nie spocznie, dopóki nie pozbędzie się wszystkich, których powołał do istnienia. Tyle że takie nagromadzenie naturalistycznych koszmarów niekoniecznie wyzwala dreszcz emocji – w pewnym momencie przestaje robić wrażenie i wymusza pytanie, czy zdarzy się coś więcej, co uzasadniałoby lekturę. Trochę się Nafalski chwali pomysłowością w zadawaniu bohaterom cierpienia – ale jeśli to ma być jedyny atut jego książki, to niekoniecznie usatysfakcjonuje. Jest tu jeszcze mankament w postaci braku kolorytu lokalnego – autor przenosi swoich bohaterów do miasteczka Honesdale, boi się ubrania ich w jakiekolwiek znajome realia – a to sprawia, że tło wypada papierowo i niezbyt przekonująco.

niedziela, 3 listopada 2024

Kit Frick: I killed Zoe Spanos

HarperYA, Warszawa 2024.

Migawki z życia

Kit Frick pisze thrillery dla młodzieży (ale spokojnie mogą one przechodzić do literatury rozrywkowej dla dorosłych, nie są ograniczone tylko do young adults) i w „I killed Zoe Spanos” pokazuje, co powstaje z fuzji gatunkowej. Sięga po motyw podkastu, żeby wprowadzić podsumowania i nowe informacje pojawiające się w śledztwie. Amatorskim i prowadzonym przez nastolatkę – ale jednak potężnym. Bo wszyscy uwierzyli, że to Anna zabiła Zoe. Zresztą Anna przyznała się do tego, powiedziała detektywom, jak wyglądały ostatnie chwile młodej kobiety. Teraz siedzi w areszcie, a Martina – nastolatka, która marzy o karierze dziennikarki – stara się poznać prawdę na temat przeszłości. W zdobywanych przez nią informacjach widnieje coraz więcej nieścisłości i pytań, które wskazują, że Anna prawdopodobnie nie miała nic wspólnego ze sprawą Zoe Spanos, co więcej – nie mogła nawet przebywać z nią w chwili śmierci zaginionej.

Kit Frick prowadzi czytelników dwoma torami: sytuacje z czasowych okolic morderstwa (lub nieszczęśliwego wypadku, na razie przecież nic nie wiadomo) relacjonuje Anna. Dziewczyna przyjeżdża do pracy jako opiekunka do dziecka do innego miasta – i wszyscy zwracają uwagę na jej podobieństwo do Zoe. Zoe zniknęła, nikt nie wie, gdzie może się podziewać – a Anna stara się za wszelką cenę uniknąć skojarzeń: zmienia uczesanie i nosi ciemne okulary. Reszta akcji pokazywana jest już przez obiektywnego narratora – Anna nie może brać w niej udziału, bo została aresztowana i zwyczajnie nie ma pojęcia o tym, co rozgrywa się w mieście. Jest jeszcze motyw podkastów prowadzonych przez Martinę: fachowych rozmów i wywiadów, w których bezpośrednio zaangażowani w sprawę dzielą się swoimi wspomnieniami i przemyśleniami. Martina wykorzystuje fragmenty nagrań z telewizyjnych programów i dąży do uzyskania od swoich rozmówców jak najpełniejszej wiedzy. Podkastowy zapis może być swoistym odświeżeniem sposobu prowadzenia narracji – urozmaica fabułę i pozwala na lepsze zrozumienie istoty sprawy.

Martina nie ma do dyspozycji zbyt wielu danych, ale umiejętnie drąży temat. Chłopak Zoe nie zamierza z nią rozmawiać, jego rodzina też jest przeciwna podkastowi – wystarczyłoby oskarżenie Anny, żeby zamknąć przeszłość. O Annę walczy jej przyjaciółka – twierdząca, że dziewczyna wymyśliła sobie bieg wydarzeń i przekonała do niego śledczych, ale w rzeczywistości znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Z kolei sama Martina nie może liczyć na własną przyjaciółkę: siostra Zoe utrudnia pracę i zachowuje się, jakby była zazdrosna o czas poświęcany śledztwu. Młodzi ludzie sportretowani w tej powieści wchodzą ze sobą w skomplikowane czasem relacje – i nie zawsze myślą o tym, żeby poznać prawdę na temat Zoe. „I killed Zoe Spanos” to thriller w dobrym gatunku, pomysłowy i angażujący odbiorców. Liczy się tu umiejętne mylenie tropów i prowadzenie akcji tak, by w pewnym momencie odbiorcy przestali wierzyć w logiczne rozwiązanie zagadki. Kit Frick bawi się gatunkami i proponuje ciekawe odchodzenie od standardowych scenariuszy.

piątek, 20 września 2024

Michał Mateusiak: Ciężar strachu

Harper Collins, Warszawa 2024.

Powrót

Michał Mateusiak wchodzi na rynek mrocznych powieści kryminalnych i od razu pokazuje, że nie będzie sentymentalny, przynajmniej jeśli chodzi o ewentualne serie. W „Ciężarze strachu” rezygnuje z chronienia pierwszoplanowych postaci, żeby uzyskać efekt grozy – i żeby jak najbardziej doświadczać tego, którego upatrzył sobie na cel seryjny morderca. Komisarz Leonard Gardecki jest człowiekiem po przejściach – nie potrafi już prowadzić normalnego życia, a do tego jest mu potrzebna terapia, żeby uporać się z traumami i wspomnieniami jak z koszmarów. Nic dziwnego, że Gardecki to samotnik, który stara się odsuwać od siebie ludzi – ma nadzieję, że tym ich ochroni, ale swoich motywacji nikomu nie wyjaśnia. To jeden z wielu dzisiaj w literaturze rozrywkowej śledczych, którzy noszą w sobie mrok – Mateusiak niczym czytelników nie chce tu zaskakiwać. Wykorzystuje także motywy sprawdzone w horrorach i thrillerach, żeby zapewnić czytelnikom potrzebną im dawkę grozy. Epatuje naturalizmem w przedstawianiu przedśmiertnych tortur i cierpień ofiar mordercy, ale też nawiązuje do wątku grania na nosie śledczym przez pozostawianie na miejscu zbrodni charakterystycznego „podpisu”. I wiadomości przesyłane tą drogą wydają się trochę nie pasować do tonu historii – wyjęte rodem z harcerskich przygodówek wywołują dysonans w świecie okrucieństwa i zła.

Autor stawia na intrygę, w której zmienia się temat i ciężar śledztwa jako takiego – to, co na początku zaprzątnie uwagę czytelników, wcale nie będzie się tak bardzo wiązać z faktycznymi motywacjami i celami przestępcy, wszystko po to, żeby utrudnić samodzielne odgadywanie kierunku fabuły – jednak pytanie, jak bardzo przekona takim rozwiązaniem odbiorców przyzwyczajonych do większych zbiegów okoliczności nawet w ramach literackich eksperymentów. Dwa motywy autor rozwija – jeden to zagrożenie i obraz kolejnych ofiar. Drugi – prywatne demony komisarza Gardeckiego. Pomiędzy jedną a drugą zbrodnią jest czas na nakreślanie namiastki życia osobistego bohatera, ale i tak autor zdradza czytelnikom jego doświadczenia bardzo powoli i ostrożnie – zupełnie jakby bał się przywiązania kogokolwiek do postaci. Udaje mu się zaintrygować charakterem – ale pojawia się w warstwie psychologicznej parę pytań, na które odpowiedzi nie będzie. „Ciężar strachu” to bardziej studium lęków bohatera niż pełnowymiarowa fabuła, przynajmniej kiedy weźmie się pod uwagę wymowę całości – dzieje się tu wiele, ale nie zawsze to dzianie się jest uzasadnione tak, by odbiorcy przyjęli to bez zastrzeżeń. To książka dla fanów mrocznych powieści kryminalnych, wypełniona cierpieniem i złem – niezbyt rozbudowana i wyzwalająca pewne wątpliwości w konstrukcji. W samej narracji autor radzi sobie nieźle, pod warunkiem, że nie podważa własnych słów (nie można czegoś stwierdzać „chyba najwyraźniej”, albo zdecydowanie, albo niepewność – takich detali jest tu więcej) i że nie szuka właściwszych określeń po tych, które już znalazł. Ma Michał Mateusiak potencjał, jeszcze trzeba doszlifować szczegóły, ale już „Ciężar strachu” pokazuje, że pojawia się na rynku powieści kryminalnych ktoś z nowym spojrzeniem na wyeksploatowane do granic możliwości pomysły.

piątek, 30 sierpnia 2024

Susan V. Peacock: Miasto demonów

HarperCollins, Warszawa 2024.

Stalking

Susan V. Peacock chce podbijać rynek thrillerów erotycznych odwagą w kreowaniu scen seksu, tyle że niechcący ujawnia z całą mocą coś, co od dawna spędza sen z powiek wszystkim: brak sensownego języka do opisywania aktów płciowych. W efekcie penis w jednej scenie może być tylko zamiennie drągiem albo berłem, a „kakaowe oczko” nie doczekało się lepszego synonimu. Biorąc pod uwagę fakt, że sceny seksu stanowią dla autorki znacznie ważniejszą kwestię niż dylematy śledzonej przez anonimowego fana modelki – to może zmęczyć. Susan V. Peacock rzuca wyzwanie waniliowemu seksowi – nie interesują jej grzeczne miłosne uniesienia, stawia na przełamywanie zasad i barier – szuka wyzwań dla swojej bohaterki. Wprawdzie Samantha podkochuje się w przystojnym fotografie i marzy o tym, żeby ten dla niej porzucił swoje zasady, ale później, gdy puszczają hamulce, bohaterka może eksperymentować do woli, aż znajdzie zaspokojenie w dość nietypowej relacji. Autorka sięga i po seks w parach jednopłciowych, i po trójkąty. Opisuje sceny seksu oralnego, analnego, elementy BDSM i spankingu, w zasadzie próbuje każdemu z odbiorców zafundować coś poza standardowymi zbliżeniami bohaterów. Angażuje się w to do tego stopnia, że intryga thrillerowa schodzi na dalszy plan.

A w ramach intrygi thrillerowej Susan V. Peacock zajmuje się kulisami sesji fotograficznych. Jest tu Samantha – modelka, która pracuje profesjonalnie (jednak ma swoje marzenia i pragnienia i tego sama przed sobą nie ukrywa), jest Matteo – fotograf, który nie miesza pracy i życia prywatnego. Jest też Jeremy, najlepszy przyjaciel gej, który nadaje się idealnie do tego, żeby porozmawiać z nim o seksowności poznawanych facetów. I jest Peter, informatyk, który może się przydać, kiedy trzeba namierzyć stalkera. Każdy z bohaterów może uwikłać się w inny rodzaj relacji, każdy jest autorce potrzebny do uruchamiania erotycznych napięć. Bo Susan V. Peacock nie do końca martwi się zagrożeniem życia bohaterki: owszem, buduje dzięki temu atmosferę strachu i niepewności, ale to nie wiąże się z wyszukanymi śledztwami albo z pogłębianiem rysów psychologicznych postaci. Chodzi jedynie o impuls do szukania ratunku albo wpadania w pułapki z innymi ludźmi. Autorka myli tropy – podsuwa czytelnikom rozwiązania, które nie mają przełożenia na rzeczywistość, chce, żeby nie byli pewni co do prawdziwych intencji poszczególnych postaci.

Wiadomo, że po „Miasto demonów” sięgną ci czytelnicy, którzy szukają odważnej erotyki i silnych wrażeń – a nie literackości. I oni mogą się ucieszyć odejściem od typowych romansów, w których seks oralny jest dla autorów największą perwersją. Susan V. Peacock testuje na razie, ile może na polskim rynku wydawniczym zdziałać. Decyduje się na prozę bezkompromisową, taką, która podważa własny sens istnienia, ma stać się atrakcją i rozrywką a nie opowieścią jako taką.

piątek, 23 sierpnia 2024

Katniss Hsiao: Zanim zostaliśmy potworami

Mova, Kobiece, Białystok 2024.

Przez nos

Wielopiętrową charakterystykę swojej bohaterki buduje Katniss Hsiao w powieści „Zanim zostaliśmy potworami” – bo też i chce powiedzieć odbiorcom kilka gorzkich słów o ludzkiej naturze i o działaniach umysłów czy instynktów seryjnych morderców. Nie jest to książka wygodna i nie może taka być – dla autorki najważniejszy jest zmysł powonienia i zestaw impulsów, ale nie tych wywołujących przyjemne skojarzenia i reakcje, a takich, które odrzucają zwykłych ludzi. Tyle że Yang Ning do zwyczajnych nie należy. W jej przeszłości zdarzyło się coś, co pozbawiło ją praktycznie możliwości odczuwania zapachów. Jedyny bodziec, który uruchamia zmysł węchu to odór na miejscu zbrodni lub w pobliżu zwłok. Yang Ning dopiero wtedy może poczuć, że naprawdę żyje. Jej przypadłości nikt nie rozumie, więc też i bohaterka może czuć się wyobcowana. Nie tylko zresztą z tego powodu. Yang Ning łamie konwencje, wchodzi tam, gdzie inni baliby się nawet zajrzeć, zawiera znajomości, które jawią się jako niebezpieczne. A wszystko to, bo nie potrafi się pogodzić z przeszłością. W zapachach widzi szansę na rozszyfrowanie pewnej tajemnicy – ale nawet supermoc, jaką jest jej wybiórczy czasowo węch nie pozwala na wykonanie całej pracy samodzielnie. Yang Ning potrzebuje wsparcia, a wsparcie to może jej zapewnić wyłącznie ktoś o równie wyjątkowym darze. „Zanim zostaliśmy potworami” to thriller, w którym dość duży nacisk kładzie się na kwestie psychologiczne. Autorka dokonuje wiwisekcji bohaterów, pokazuje, co wyzwala ich działania i jak dążą do zaspokojenia własnych żądz. Rezygnuje – zupełnie świadomie – z rozwiązań banalnych, w zamian za to powołuje do istnienia świat, który musi od podstaw objaśniać. Stwierdza zresztą, że nie ma języka przystosowanego do opisywania zapachów – tu zawsze pojawiają się odwołania do innych zmysłów i skojarzeń. A jednak to zapachy mają być najbardziej pierwotnymi czynnikami wpływającymi na człowieka. I to zapachy mogą nieść zniszczenie. Sporo tu turpistycznych opisów, scen, w których autorka z nadnaturalistyczną ciekawością pochyla się nad tym, co obrzydza i odpycha. Żeby jak najpełniej zagłębić się w rzeczywistości pokaleczonej psychicznie bohaterki, musi przecież prezentować jej perspektywę – a to wymaga narracyjnych poświęceń. Hsiao oddala to, co przyjemne – tylko od czasu do czasu odwołuje się do zapachów spoza palety fetoru, przeważnie czerpie satysfakcję z prezentowania tego, co zwykle spychane na margines. Ma jednak do zaoferowania nie tylko inną konstrukcję postaci i opisów, ale – cały zestaw fabularnych rozwiązań. Snuje kryminalną intrygę i wprowadza długofalowe efekty traum. Karmi czytelników strachem i niepewnością, by za chwilę zburzyć ich przekonania i podsunąć im mylne tropy. Podrzuca inny sposób na gromadzenie danych, sposób, który wymaga dobrego rozumienia postaci i wnikania w ich umysły – inaczej przecież nie dałoby się odtworzyć przeżywanych przez nie kwestii. „Zanim zostaliśmy potworami” to powieść dla szukających mocnych wrażeń – i dla czytelników znudzonych schematami.

czwartek, 4 kwietnia 2024

Kit Frick: The Reunion

HarperYA, Warszawa 2024.

Złość

Kit Frick szczyci się tym, że lubi zabijać swoich bohaterów i w „The Reunion” nie zamierza porzucać przyjętej strategii. Thriller dla młodzieży nie musi być przecież wolny od zbrodni – mało tego, dzięki temu da się przyciągnąć do lektury znacznie szersze grono odbiorców. I tu zginie nastolatek – jeden z członków jedenastoosobowej rodziny, która przyjeżdża do wakacyjnego kurortu, żeby świętować zaręczyny w starszym pokoleniu. Może to być również okazja do naprawienia zerwanych kilka lat wcześniej więzi między kuzynostwem – Mayweatherowie przeżyli coś, co na zawsze zmieniło rozkład sił w ich gronie. Dzisiaj nikt nie chce wracać myślami do przeszłości, mówi się co najwyżej o Incydencie – jakby samo wyjaśnienie, co się stało, wyzwalało demony. Ale teraz wszystko może się zmienić. Teraz mama Addison i Masona (przez pewien czas zwanych Maddison, bo stanowiących nierozłączny duet) ma przyjąć oświadczyny taty Theo – którego z przyzwyczajenia ten wciąż jeszcze nazywa Teddy. Theo dostrzega, że w przyszłej rodzinie dzieje się coś dziwnego – ale sam też znajduje się pod ostrzałem, zwłaszcza że jego tata miewał dawniej problemy z wyrażaniem emocji i z panowaniem nad agresją. To niepokoi zwłaszcza Masona – nie chciałby dla swojej mamy powtórki z cierpienia, przecież małżeństwo jego rodziców rozpadło się między innymi z takiego powodu. Czuwanie nad bezpieczeństwem matki nie jest sprawą priorytetową dla nastolatka – a przynajmniej nie powinno nią być. Tymczasem w meksykańskim hotelu problem się nawarstwia i coraz trudniej go ignorować. Każdy przejaw złego humoru może być zinterpretowany na niekorzyść, każdy grymas wykorzystany jako dowód w oskarżeniach. Atmosfera robi się gęsta – a sieć podejrzeń nie ułatwia porozumienia. Każdy ma tu swoje zajęcia, czas ma być przeznaczony na rozrywkę i relaks – ale trudno to zrobić, jeśli wciąż trzeba się pilnować przed innymi. Oczywiście poza motywem spraw wśród dorosłych jest tu wiele pomniejszych kwestii zasługujących na uwagę: dwunastoletnia dziewczynka bardzo się nudzi i ucieka z programowych zajęć, jedna z kuzynek czeka na spotkanie ze swoim internetowym chłopakiem (który być może nie jest tym, za kogo się podaje), a pewien wujek sprowadził sobie dużo młodszą dziewczynę – i nie wyzwala to raczej entuzjazmu w konserwatywnie nastawionej części rodziny. Mnożą się wzajemne pretensje, mnożą się też lęki i podejrzenia. Sytuacji nie upraszcza wcale fakt, że majaczy nad wszystkim widmo tajemniczego uprowadzenia dwóch dziewczyn – młodszym Mayweatherom nie wolno chodzić w pojedynkę na plażę (do łamania tego akurat zakazu nikt nie ma zamiaru się dorosłym przyznawać).

„The Reunion” to odwrotność wakacyjnej obyczajówki, wielogłosowy thriller poprowadzony tak, żeby rzucać podejrzenia na różnych bohaterów – i uciekać od prawdy najdłużej jak się da. Autorka bawi się też czasem: przeplata aktualne wydarzenia z tym, co stało się przed tygodniem – żeby na dwa sposoby doprowadzać odbiorców do sedna. Prowokuje do myślenia, ale bez przerwy myli tropy, rozbudowuje intrygę o poboczne wątki, bo tylko dzięki temu może utrzymać uwagę wymagających czytelników. Jest w tej powieści sporo pytań i sporo silnych emocji – to coś w sam raz dla przyciągnięcia młodzieży. Kit Frick ucieka od schematycznych rozwiązań i zapewnia odbiorcom wyraziste przeżycia.

sobota, 17 lutego 2024

Amy McCulloch: Słońce o północy

Luna, Warszawa 2024.

Wyprawa w pustkę

Amy McCulloch daje się poznać jako autorka mocnych i esencjonalnych thrillerów i nawet jeśli ktoś jest sceptyczny wobec tego gatunku, może znaleźć coś dla siebie w rozłożystych opisach wprowadzanych w kolejnej już książce. "Słońce o północy" to wyprawa na Antarktydę. Wyprawa jak z horroru - bo też i autorka przestrzega stosowania zasad, które pozwalają wzbudzać uczucie grozy w odbiorcach. Olivia wyrusza w podróż do surowej krainy zimna, za kołem podbiegunowym spotka się ze zjawiskiem, którego z własnego doświadczenia nie zna - niezachodzącym w nocy słońcem. Rejs ma być okazją do nawiązywania biznesowych kontaktów i do zaprezentowania się w świecie artystycznym. Ma być też dla Olivii ważny z prywatnych powodów: w rzeczach ukochanego znajduje ona okazały pierścionek zaręczynowy. Tylko że Aaron nie pojawia się na statku i nie odpowiada na wiadomości - zresztą i tak są problemy z zasięgiem i dostępem do internetu. Kiedy wiadomość od niego przychodzi, nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przecież Olivia czuje się wyjątkowo samotna, nawet wśród ludzi - skoro nie ma przy niej tego, z którym chciała spędzić wyprawę, skoro nie ma szans na to, żeby dołączył do wycieczki, radość z Antarktydy błyskawicznie blednie. Nie mają już znaczenia zaplanowane atrakcje ani sukcesy zawodowe - Olivia przekonuje się o tym szybko i wcale nie musi znajdować potwierdzenia swojego stanu. Czytelnicy też bez trudu zrozumieją jej emocje - tyle tylko, że nie będą mieć czasu na rozpatrywanie i analizowanie ich. "Słońce o północy" to bowiem wielkie wyzwanie. Odbiorcy wiedzą od początku, że Aaron raczej nie da rady się pojawić na promie ani na Antarktydzie, mogą się łatwo domyślić, że stało się coś złego i coś, co nie jest na porządku dziennym. Olivia jest odcięta od informacji, a sytuacja, w jakiej się znalazła, to sceneria rodem z kryminału. Zamknięte miejsce akcji, do którego nie da się dostać z zewnątrz (nawet jeśli lądowisko dla helikopterów zostanie uruchomione, nie uda się pokonać odległości ani warunków pogodowych - to skuteczna bariera przed dotarciem na statek zmierzający mimo wszystko do celu). Do tego brak wiadomości: internet, nawet wykupiony w specjalnym pakiecie, chodzi raczej słabo albo wcale. Tymczasem Aaron to nie jedyny pasażer, który znika. Najpierw ktoś dybie na życie Olivii: to już nie tylko urojenia stęsknionej za ukochanym kobiety, ale też zestaw nieoczekiwanych wypadków. Wkrótce zresztą na statku zaczyna się hekatomba, która przenosi się też na samą Antarktydę - i żadne atrakcje turystyczne i przyrodnicze nie wynagrodzą bohaterce wydarzeń, które stają się jej udziałem podczas koszmarnej wyprawy. "Słońce o północy" to przegląd koszmarów i sensacji, w pewnym momencie autorka porzuca prawdopodobieństwo i śledztwo na rzecz wywoływania strachu - zapewnia odbiorcom sporo adrenaliny. Fakt, że w pewnym momencie znieczuli na zło, ale będzie jednak czytelnikom pokazywać, jak to jest zostać skazanym na łaskę mordercy. Jest to thriller w dobrym gatunku - za sprawą rozłożystej i trafnej (a do tego bardzo sprawnej) narracji. Amy McCulloch ma odważne pomysły, ale przede wszystkim wie, jak je zaprezentować.

wtorek, 23 stycznia 2024

Katy Hays: Domek z kart

Luna, Warszawa 2024.

Czytanie przeszłości

Katy Hays próbuje stworzyć książkę mroczną i niepokojącą, ale zatrzymuje się na powierzchni prostego kryminału przełamywanego obyczajówką, co oznacza, że nawet odbiorcy, którzy nie lubują się w tarocie i których temat nie przyciągnie – mogą prześledzić wakacyjną przygodę Ann. Bohaterka chce podjąć pracę w Metropolitan Museum of Art, ale dowiaduje się, że nie ma miejsc dla stażystów. Błyskawicznie zostaje przechwycona do miejscowego zespołu The Cloisters – tu będzie mogła zajmować się tym, co ją pasjonuje. Ann zajmuje się badaniem renesansu. Najbardziej pociągają ją kwestie związane z tarotem, odczytywaniem przyszłości z kart – zastanawia się nad tym, czy to możliwe, żeby wiek odrodzenia przyniósł także zabobonne działania ludzi. W swojej nowej pracy poznaje zaledwie kilka osób – wyjątkowych i charakterystycznych. Jest tu Leo, który od początku funduje jej huśtawkę emocji i umiejętnie uwodzi, jest Rachel – przewodniczka świadoma wszystkiego, co dzieje się wokół, jest też Patrick – przenikliwy obserwator. Wszyscy poszukują naukowych odpowiedzi na pytania zadawane sobie niekoniecznie dla stworzenia artykułów czy prac – liczy się dociekliwość i ciekawość, także ta prywatna. Pracownicy z the Cloisters trzymają się razem i decydują na czasem niezwykłe zadania – jak wykorzystanie środków zmieniających postrzeganie rzeczywistości (oczywiście dla celów badawczych). Karty tarota widziane w narkotycznym transie odkrywają swoje tajemnice. Ale to dopiero początek problemów.

„Domek z kart” to ucieczka w krainę, która azylu nie zapewni. Ann – początkowo zagubiona – błyskawicznie odnajduje się w nowej przestrzeni i poznaje jej sekrety. Dowiaduje się, jakich roślin używano dawniej w funkcji leków – i które z nich mogły działać także jako trucizny: w przyklasztornych ogrodach jest ich mnóstwo. Świadomość tej wiedzy powinna w bohaterach budzić grozę – tak, żeby być ostrzeżeniem również dla czytelników. Bo kiedy ktoś straci życie, wszystko wyda się o wiele mniej swojskie. Podróż w przeszłość wiąże się nie tyle z odkrywaniem zwyczajów ludzi żyjących w renesansie – a z przekonywaniem się, do czego są zdolni inni, gnani własnymi żądzami i pragnieniami. Motywacje bohaterów staną się jasne z czasem, najpewniej wtedy, kiedy sami się do nich przyznają. Ale Ann uważnie obserwuje rzeczywistość i wyciąga wnioski. Potrafi też dostrzec rzeczy z reguły skrywane przed wzrokiem innych. To bystrość może jej zapewnić bezpieczeństwo – przynajmniej pod warunkiem, że zdecyduje się zaufać swojej wiedzy i intuicji. Autorka snuje tu jedną intrygę, podaje jedno rozwiązanie, które ma dalekosiężne konsekwencje – to niewiele, zważywszy na fakt, że dobrze radzi sobie z narracją. Co ważne, nie zarzuca czytelników wiadomościami na temat tarota – to przenosi do końcowej tabelki, dla zainteresowanych. Dzięki temu łatwiej jej budować prawdopodobieństwo akcji i budzić ciekawość co do samej fabuły. „Domek z kart” to książka, w której nie dzieje się przesadnie dużo w warstwie treści – za to melodia tekstu może się podobać. To szybka powieść, do przyswojenia w jeden wieczór – ale Katy Hays stawia na niewyeksploatowane w literaturze rozrywkowej tematy i dzięki temu przekonuje do siebie czytelników.

piątek, 24 lutego 2023

Amy McCulloch: Bez tchu

Luna, Warszawa 2023.

Atak szczytowy

Amy McCulloch doskonale wie, jakimi prawami rządzą się thrillery - i fakt, że czerpie z literatury górskiej, nie spycha jej z obranej trasy. "Bez tchu" to książka, która ani na moment nie zapomina o kryminalno-sensacyjnej proweniencji, nie ma tu powtarzania wiadomości ze wspomnień wspinaczy ani analizowania tego, co w literaturze górskiej niezmienne. Cecily Wong to dziennikarka, której wspinaczka nie wychodzi zbyt dobrze. Jednak bohaterka ma towarzyszyć jednemu z himalaistów i stworzyć o nim artykuł, który wstrząśnie społeczeństwem. Żeby dobrze zrealizować swoje zadanie, Cecily Wong nie ma wyjścia: musi dołączyć do programu "Czternaście na lekko" i brać udział w wyprawach. Nawet jeśli chodzi o prostą rozmowę lub możliwość lepszego poznania obiektu zainteresowania, warunki stawiane przez wspinacza wydają się ekstremalnie trudne do zrealizowania. Cecily ma na koncie spektakularną porażkę, która - paradoksalnie - przyniosła jej sporą sławę. Teraz jednak nie chce utrudniać zdobycia szczytu, szuka metody na to, żeby udowodnić innym, że można w górach na niej polegać. Od czasu do czasu Cecily dzieli się z czytelnikami fragmentami swoich artykułów albo notatek do nich: chce udowodnić, że ma dobre pióro i poradzi sobie z każdym wyzwaniem - literackim. Bo z górskimi bywa różnie.

Góry wszystko wyostrzają. Nie ma tu miejsca na błędy ani na niesnaski, a ponieważ wspina się razem sześć obcych sobie osób - tarcia wydają się nieuniknione. Ci, którzy nie pasują do zespołu, będą musieli się usunąć, żeby nie przeszkadzać liderom. Cecily wcale nie nadaje się na górską twardzielkę. Każda kobieta spotykana w drodze na szczyt znacznie lepiej radzi sobie z wyzwaniami. A jednak Cecily - jako amatorka - osiąga imponujące rezultaty. W końcu to walka o jej byt.

Góra nie wybacza. Zwłaszcza jeśli ktoś przestanie się koncentrować. Tu łatwo narobić sobie wrogów, bo nie wszyscy należą do wyrozumiałych. Do tego wysokość sporo komplikuje: ludzie zaczynają się zachowywać inaczej pod wpływem warunków atmosferycznych. Stają się nieprzewidywalni i wręcz niebezpieczni dla siebie nawzajem. Cecily nie może być obojętna wobec niepokojących sygnałów z zewnątrz. W obozie nie czuje się pewnie, zwłaszcza gdy odkrywa ślady obecności kogoś, kogo nie powinno tam być. Jeszcze nie wyznała zespołowi całej prawdy, jeszcze nie zapracowała sobie na pełne zaufanie, więc ma powody do niepokoju, napędzana lekkimi wyrzutami sumienia. Amy McCulloch całkiem dobrze przedstawia dylematy bohaterki, ale nie zajmuje się analizowaniem jej stanów duchowych - pozwala raczej, żeby czytelnicy wyciągali wnioski z zachowań i relacji w zespole. Sytuację utrudnia fakt, że to Cecily dokonuje obserwacji, które mogą zmienić układ sił. Sama wspinaczka i szansa na zdobycie szczytu przestaje mieć znaczenie, kiedy okazuje się, że na górze grasuje morderca. Nie dość, że można stracić życie przez upadek, lawinę albo wpadnięcie do szczeliny, trzeba jeszcze pilnować siebie, żeby nie wpaść w pułapkę zastawioną przez tajemniczego przestępcę.

I Amy McCulloch wykorzystuje sceny ze wspinaczki - sama przeżywała takie przygody w wysokich górach, jest zatem w stanie prezentować ten świat bez odwoływania się do schematów z literatury górskiej. Jest przy tym bardzo przekonująca, wie, jakie emocje towarzyszą wspinaczom i co może decydować o ich chwilach słabości. Dobrze się "Bez tchu" czyta. To książka starannie obmyślona i z dobrą intrygą.

niedziela, 11 września 2022

Liliana Fabisińska: 107 sekund

Czarna Owca, Warszawa 2022.

Po baśni

Liliana Fabisińska potrafi opowiadać historie - bez względu na to, jaką grupę odbiorców sobie wybiera, jest w stanie zaczarować czytelników i sprawić, by uwierzyli w przedstawiane narracje. Radzi sobie w różnych gatunkach rozrywkowych - w tomie "107 sekund" stawia na thriller, chociaż z dużą dozą obyczajowości. Unika naturalistycznych scen, a przecież potrafi zaszokować i sprawić, by odbiorcy silnie przeżywali opowieść. Prezentuje życie Diany: kobieta po rozstaniu z mężem nie może odbić się od dna. Chciałaby zapewnić godne życie córce Oli, jednak nie może znaleźć żadnej pracy, chociaż odpowiada na wszystkie ogłoszenia, jakie znajdzie. Tak spotyka Norberta, szefa idealnego, który w dodatku może zaradzić różnym rodzajom problemów. Norbert bez wahania przyjmuje do pracy Dianę, zapewnia jej wszystkie możliwe profity i umacnia w pewności siebie czy poczuciu własnej wartości. Norbert jest facetem idealnym, a po pewnym czasie staje się też idealnym partnerem. Liliana Fabisińska nie zatrzymuje się w momencie pokazywania życiowej bajki. Przedstawia związek idealny: wielką miłość i nadzieję na szczęśliwą przyszłość. Wszystko zmienia się z chwilą tragicznego wypadku. Sto siedem sekund przekreśla szansę na udane życie, ale też uwypukla najgorsze ludzkie cechy charakteru.

W pierwszej części książki Liliana Fabisińska zajmuje się samą Dianą, jej perspektywą i ocenami rzeczywistości. To Diana przeżywa najpierw baśniowy romans, a później największą życiową tragedię. To jej opinie wydają się najważniejsze. Ale w pewnym momencie bohaterka wpada w pętlę nieustannego rozpamiętywania minionych chwil. Kiedy czytelnicy wiedzą już, co się stało i znają wszystkie możliwe interpretacje wydarzenia według Diany, nie będą chcieli podążać dalej w przepaść obłędu. I wtedy autorka zmienia rytm, oddaje głos kilku drugoplanowym postaciom. Wie, że nowe światło na sprawę rzucić może zarówno przyjaciółka Diany, jak i jej córka, a nawet - dziecko przyjaciółki. Najpierw Liliana Fabisińska tłumaczy, jak zmieniało się zachowanie Norberta (ale nie zajmuje się jego przyczynami, żeby nie zamęczać czytelników analizami psychologicznymi: wszyscy widzą, że mąż idealny zamienił się w psychopatę, bardziej istotne wydają się cele takiego działania). Później szuka jednak pozapsychologicznych aspektów metamorfoz. W ten sposób może na nowo ożywić akcję, sprawić, że zadzieje się coś, czego czytelnicy się nie spodziewali - i mieszać w intrydze. Powieść zdecydowanie nabiera tempa pod koniec. Najpierw autorka buduje udane scenki obyczajowe, później zajmuje się bardziej sferą psychologiczną - ale nie zapomina o dynamizmie w narracji i w fabule. Ma pomysł na książkę, nawet jeśli niektóre rozwiązania wydadzą się oczywiste. "107 sekund" to bardzo udana pod kątem literackim. Nawet przestój w postaci cierpienia bohaterki nie będzie nikomu przeszkadzał, bo do tego stopnia wciągnąć może odbiorców sama płaszczyzna językowa. Liliana Fabisińska dostarcza czytelnikom sporo emocji, pisze powieść, w której liczy się przyjaźń - ale owa przyjaźń przybiera różne oblicza i będzie ewoluować w zależności od biegu wydarzeń. "107 sekund" to książka dla różnych grup odbiorców: spotkają się tu fani obyczajówek, thrillerów i powieści psychologicznych.

piątek, 5 sierpnia 2022

E. Lockhart: Rodzina łgarzy

Poradnia K, Warszawa 2022.

Tajemnice i kłamstwa

Caroline przesiaduje w kuchni z duchem zmarłego syna. Piętnastoletni Johnny ma swoje dziecięce jeszcze przyzwyczajenia i wiadomo, że nigdy nie dojrzeje. Z chęcią wysłuchuje jednak historii przedstawianej przez matkę: to dla niego szansa, żeby dowiedzieć się czegoś sprzed swoich narodzin i zabić czas. Duchy mają dużo cierpliwości i potrzebują uwagi - a Caroline świetnie o tym wie, skoro sporo czasu spędziła w młodości z duchem swojej siostry Rosemary. Nie oznacza to, że w jakiś szczególny sposób się poświęca: skoro ukazują się jej zmarli, czegoś najwyraźniej potrzebują. A jeśli można im to zapewnić, gwarantując sobie przy okazji miłe towarzystwo - to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacieśniać więzi, w które nikt postronny by nie uwierzył. Johnny wie, że jego matka potrafi mijać się z prawdą i szybko dowiadują się tego też czytelnicy: w końcu książka "Rodzina łgarzy" to prequel powieści "Byliśmy łgarzami" - coś dla fanów niewiarygodnej historii.

Caroline opowiada o wydarzeniach ze swojego dojrzewania. Rejestruje pierwsze zauroczenia i rywalizację między rodzeństwem, pokazuje nastroje panujące w rodzinie i - ogólnie - relacje międzyludzkie w niewielkiej społeczności. Przygląda się różnym aspektom wspólnego życia, żeby wiarygodnie przedstawić wzajemne oczekiwania. Szczególnie zależy jej na odnotowaniu postaw wobec rywalek w postaci sióstr. Chociaż Rosie nie stanowi już żadnego zagrożenia, Penny jest w stanie flirtować z każdym chłopakiem w zasięgu wzroku. Nie ma skrupułów przed podrywaniem partnera Caroline. Stąd zresztą bierze się całe nieszczęście.

Ale to, czego dowiedzą się czytelnicy z "Rodziny łgarzy", może szybko się odwrócić i zamienić w zupełnie nową historię. Wszystko zależy od informacji, kto mówi prawdę, a kto wierzy we własne spostrzeżenia. W naginaniu rzeczywistości do swoich potrzeb pomaga stres i działanie pod wpływem impulsu, a bohaterka jest bardzo kreatywna - nie ma wyrzutów sumienia, czuje się wręcz upoważniona do tego, żeby zapewnić spokój bliskim - nawet kosztem własnych traum. Caroline wie, że liczy się świat stworzony na potrzeby innych, nie musi odwoływać się do szczerości. Starannie opracowane informacje, reakcje wypełnione logicznymi refleksjami - to wszystko zapewni sukces i wiarygodność. W związku z tym Caroline staje się jedną z bardziej niebezpiecznych postaci. A przecież nie ona jedna potrafi kłamać: "Rodzina łgarzy" wypełniona jest fałszywymi przesłankami i danymi, które podlegają różnym interpretacjom. Bliscy Caroline mogą chcieć chronić siebie nawzajem albo dopasowywać się do zastanej sytuacji - tak, żeby nie musieć wprowadzać niewygodnych dla kogoś wyjaśnień.

Wartko toczy się ta opowieść, a E. Lockhart wprowadza do niej czasami niepokój w postaci zaburzenia formy prozy. Caroline niekiedy zaczyna szatkować wersy, podkreślając w ten sposób znaczenia w wypowiadanych kwestiach: zwraca uwagę odbiorców na treści, które mogłyby zostać przeoczone. Wie, jak sterować emocjami i radzi sobie z tym bez zarzutu, proponując czytelnikom cały wachlarz uczuć - stawia na historię zrozumiałą i intrygującą, a do tego wie, jak konstruować fabułę, żeby zatrzymać wszystkich przy lekturze. Nie tylko fani poprzedniej historii będą usatysfakcjonowani tą książką.

czwartek, 4 sierpnia 2022

Graham Masterton: Noc skorpiona

Rebis, Poznań 2022.

Cierpienie

Graham Masterton doskonale wie, jak rozbudzić w czytelnikach lęk i ciekawość jednocześnie. Wykorzystuje tajemnice i inność, żeby podkreślać bezradność postaci. Oczywiście mocno przerysowuje motywy zbrodni i cierpienia ofiar - ale bez hiperbolizacji nie udałoby mu się silnie wpływać na odbiorców. W "Nocy skorpiona" rzecz dotyczy młodych kobiet, które stają się ofiarami. Na początek śmierć Margo. Policja dość szybko skłania się ku teorii o samobójstwie dziewczyny, nie dając wiary opowieściom Trinity, przyjaciółki Margo. Trinity jest pewna, że Margo nie odebrała sobie życia, zwłaszcza że przez telefon usłyszała coś, co mogłoby rzucić nowe światło na tę sprawę. Margo nie zdążyła jednak nic wyjaśnić - a Trinity wykorzystuje pierwszą możliwą okazję do zaangażowania się w śledztwo. Przed nią wiele wyzwań i niebezpieczeństw - a chociaż w kryminałach pomoc postronnych jest nieoceniona, w thrillerze "Noc skorpiona" oznacza kolejne zagrożenia. Graham Masterton z czasem coraz bardziej wkracza na tereny niezbadane lub nieznane przeciętnym czytelnikom: odwołuje się do kultury Indian i do krwawych rytuałów oscylujących między seksem i zbrodniami. Pojawia się tu demon, który istnieje dzięki ofiarom z młodych kobiet, pojawia się też wykorzystywanie seksualne zwabionych podstępnie (obietnicami gry w filmie) pań. Coraz więcej tu przemocy, a także strachu - i na tych dwóch tematach Masterton buduje fabułę. Stopniowo do intrygi dodaje coraz więcej elementów nierzeczywistych (albo nie do wytłumaczenia na drodze racjonalnej). Chodzi przede wszystkim o przerażenie czytelników i o pokazanie im ogromu cierpienia wywołanego przez bezsensowne tortury.

Młode aktorki (lub kobiety pretendujące do tego zawodu) wpadają w sidła: trafiają do bezwzględnych mężczyzn, którzy w imię wyższych celów zaspokajają najniższe żądze. Samo wykorzystywanie seksualne i więzienie już nie wystarcza, Graham Masterton wynajduje kolejne - psychologiczne - aspekty dramatu. Tych, którzy pozostają pod wpływem demona, służą mu i dostarczają świeżej krwi, nic nie jest w stanie powstrzymać. Nie kierują się logiką ani współczuciem, ofiary zostają sprowadzone do roli kolejnych dawców energii dla wiecznie nienasyconego demona. Fakt, że trzeba lubić thrillery fantasy, żeby po taką powieść sięgnąć, ale Graham Masterton przyciąga czytelników jakością prozy. Pisze starannie, w narracji dba o przekazywanie detali, nie rozprasza wątków i nie zapomina o psychologicznym umotywowaniu działań postaci. Przekonuje do bohaterów za sprawą obyczajowej otoczki, która funkcjonuje, zanim jeszcze rozwiąże się zagadka z więzieniem młodych kobiet. W tej dziedzinie - kiedy przedstawia codzienność zwyczajnych postaci - najbardziej wygrywa. Później może już w dowolny sposób puszczać wodze fantazji, czytelnicy i tak mu zaufają i będą podążać za opowieścią. "Noc skorpiona" to książka dla szukających mocnych wrażeń lekturowych - ale nie w papierowym stylu.

środa, 6 lipca 2022

Juan Gabriel Vasquez: Kształt ruin

Echa, Warszawa 2020.

Adrenalina

Jest "Kształt ruin" Juana Gabriela Vasqueza powieścią potężną i - oczywiście - mocno zakorzenioną w kolumbijskich realiach, więc tylko dla części czytelników jasne będą pozaliterackie nawiązania i pomysły - większość dostrzeże tu jedynie egzotykę, zwłaszcza w pierwszej lub naiwnej lekturze. Bardzo trudno będzie nakreślić fabułę: autorowi zależy na przeplataniu wątków onirycznych i realistycznych, na myleniu tropów i na oszukiwaniu odbiorców: tu nic nie jest takie, jakie się wydaje. Autor nawet w obrębie gatunków stara się zmieniać przesłanki i sprawiać, że odbiorcy zaczną się zastanawiać, czy mają do czynienia z fikcją, czy z dokumentem. Umiejętne operowanie genologicznymi zabiegami zamienia tom w lekturową przygodę dla bardziej ambitnych poszukiwaczy mocnych wrażeń. Charakterystyczna jest tu narracja w klimacie retro, bohater przedstawia szczegóły śledztwa i odkrycia, jakich dokonywał, próbując rozwiązać zagadkę dawnego morderstwa. Wydarzenia odtwarza się tu mozolnie i z drobnych komentarzy. Autor wykorzystuje przeszłość do scharakteryzowania okrucieństwa panującego na ulicy - miasto staje się areną thrillerowych wydarzeń. Jakby tego było mało, Vasquez posługuje się na przykład fotografiami (których omówienia wprowadza do rozłożystej narracji), żeby uprawdopodobnić akcję i jeszcze bardziej zdezorientować czytelników.

Akcja ma charakter labiryntowy, przemierza się z bohaterem kolejne korytarze, nigdy nie mając pewności, że uda się dotrzeć do celu - a przynajmniej pokonać przeszkody po drodze. Mnóstwo tu zła, epatowania drobnymi dramatami i naturalistycznymi scenkami. Autor ma skłonność do analizowania wszystkiego bardzo dokładnie, popada w kolejne dygresje lub daje się ponieść wybranym obserwacjom: wie, że po gruntownym wyjaśnieniu konkretnego faktu będzie mógł bez trudu wrócić na poprzednio porzuconą ścieżkę. Rozbija to możliwość śledzenia osi fabularnej, mocno komplikuje też szansę zaangażowania się w akcję - ale pozwala też docenić jakość prozy. Co ciekawe, "Kształt ruin" to tom, któremu z pozoru bliżej jest do literatury faktu i do reportażu niż do beletrystyki: nawet jeśli kanwą powieści staje się sensacja, w realizacji tego nie widać - troska o czytelników przejawia się przede wszystkim w poszukiwaniu jak najbardziej precyzyjnych środków wyrazu. Wydaje się, że w ten sposób autor znów gra z odbiorcami, zmusza ich do zastanowienia się nad prawdopodobieństwem i nad autentycznością przeżyć postaci. Retardacyjna opowieść robi spore wrażenie, zwłaszcza kiedy autorowi udaje się zachęcić do śledzenia szczegółowych opisów. Tu mniej niż fakty liczy się sposób ich przedstawiania - umiejętność skupiania się na detalach, które skrywają sens wydarzeń. "Kształt ruin" to powieść zwracająca uwagę na samą siebie. Coś dla koneserów literatury nieoczywistej, dla poszukiwaczy migotliwych zabaw narracyjnych. Temat wyklucza humor, jednak autor umiejętnie operuje całym zestawem ważnych emocji. Potrafi rozbudzać strach, ale i ciekawość - za sprawą udawanego podglądania przeżyć bohatera.

piątek, 11 lutego 2022

Graham Masterton: Do ostatniej kropli krwi

Albatros, Warszawa 2021.

Zagrożenia

Katie Maguire to postać, która przyciąga szerokie grono odbiorczyń - i nie ma znaczenia, że jako pani nadkomisarz pada ofiarą dziennikarskich ataków. Musi być silna, choćby ze względu na przykrości, jakie ją spotykają. W płonącym samochodzie ginie jej były kochanek, sędzia Quinn, inny z partnerów - i przełożonych w pracy - stara się w przedziwny sposób zwrócić na siebie uwagę kobiety. Katie znalazła swoje szczęście z kobietą i nie potrzebuje już szukać partnera do seksualnych ekscesów, może skupić się na prowadzonych sprawach - w śledztwach dzieje się bardzo dużo. Aż dziwne, że miasto jest aż tak bogate w przestępców: jest tu cała wojna gangów, porachunki w grupach mafijnych (nie bez trupów), jest atak terrorystyczny, jest strzelanina, jest cały szereg rozmaitych aktów agresji, które pokazują mieszkańcom jedno: mimo zapewnień pani nadkomisarz, że wszystko jest pod kontrolą, miejsce staje się coraz mniej bezpieczne. "Do ostatniej kropli krwi", thriller Grahama Mastertona, to jedna z powieści, w których trup ściele się gęsto i prawdopodobnie po to, żeby odwrócić uwagę od dość słabej jakościowo intrygi.

Autor przełącza się ze scen z Katie na obrazki z zasad działania przestępców, po to, żeby podsycić jeszcze okrucieństwo - ale i tak wypełnia kolejne strony obrazami cierpienia i przerażających śmierci, chce podsycać lęk i wzbudzać nienawiść do tych, którzy bez skrupułów pozbawiają innych życia. Kolejnymi zgonami wypełnia strony, żeby zwiększać napięcie i presję na śledczych - Katie Maguire znajduje się w sporych tarapatach przez to, że ma wroga wśród dziennikarzy i wśród przełożonych. Liczyć może wyłącznie na swoją ukochaną, ale w pracy jest skazana sama na siebie. Potrafi czytać pozostawione ślady i nie ma problemów z wnioskowaniem - tutaj autor nie zaskakuje niczym, konstrukcja "zawodowa" bohaterki to wykorzystanie schematów z powieści detektywistycznych i sensacyjnych. Żeby odbiorcom trochę wynagrodzić jednokierunkowość wysiłków, pozwala sobie autor na wkroczenie do życia prywatnego, a nawet intymnego postaci. Katie Maguire interesuje go z różnych powodów - pozwala to czytelnikom na lepsze poznanie bohaterki i na stworzenie wrażenia wielokierunkowości w fabule. To oczywiście wrażenie złudne, widać, jak Masterton realizuje schemat powieściowy, który po prostu wypełnia treścią - jednak czytelnicy spragnieni sensacji i mocnej prozy mogą się w tym tomie odnaleźć. Jest to zawsze spore ryzyko - epatowanie przemocą i rezygnacja ze sporej części codziennych tematów automatycznie czyni książkę bardziej tendencyjną. Graham Masterton może trafić do masowej publiczności, ale czytelników oczekujących bardziej ambitnych lektur rozrywkowych rozczaruje przez decyzje pisarskie i rozwiązania w zakresie fabuły.

niedziela, 30 stycznia 2022

Ellery Lloyd: Influencerka

Marginesy, Warszawa 2022.

Zagrożenia

Ellery Lloyd, czyli autorski duet: Colette Lyons i Paul Vlitos, proponują przejście w thrillerach do tematów coraz bliższych odbiorcom - i pokazują zagrożenia płynące ze sprzedawania swojej prywatności w internecie. "Influencerka" to bardzo udany thriller, który w warstwie narracyjnej przypomina powieści obyczajowe. Zgrabna narracja nie usypia czujności odbiorców - bo autorzy nabudowują poczucie zagrożenia. Pojawiają się migawki: kilkuletnia córka w szpitalu, niemowlę - chłopiec - w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To może być cena za popularność Emmy. Emmy jest instagramerką, która przedstawia na swoich profilach w portalach społecznościowych nieidealne życie zwyczajnej mamy. Chociaż to jeden z bardziej oklepanych tematów, kobieta trafia w niszę: przekonuje do siebie rzesze fanek, kolejnych nieidealnych mam, które potrzebują wsparcia i powiedzenia, że mają prawo do słabości. Emmy - razem ze swoją agentką - doskonale wie, co i w jakiej sytuacji przedstawić swoim odbiorczyniom, żeby wypaść wiarygodnie i zdobyć kolejne punkty (przekładające się na zarobki).

Emmy działa jak robot. Potrafi wszystko zaplanować i wszystko przekuć na klikalność. Zna mechanizmy rządzące światem internetu i świetnie radzi sobie z wyzwaniami. Stała się specjalistką od tworzenia alternatywnej rzeczywistości, jest guru dla licznego grona młodych matek i nie zamierza rezygnować ze swoich pomysłów nawet wtedy, gdy okazują się dwuznaczne moralnie. A okazują się takie coraz częściej, co z przerażeniem odnotowuje mąż Emmy. Mężczyzna coraz częściej dostrzega sztuczność i rozpad podstawowych międzyludzkich kontaktów. Widzi, że Emmy działa jak maszyna, nie interesuje się uczuciami innych ludzi, ignoruje nawet wieloletnie przyjaciółki. Emmy wpada w pułapkę: całe swoje życie zamienia w pracę, czym może narobić sobie wielu wrogów - nawet jeśli z pozoru wszyscy ją kochają. Emmy jednak nie jest naiwna: wie, że musi zachować środki ostrożności. Nigdzie nie publikuje informacji, które mogłyby zdradzić jej miejsce zamieszkania, przed obiektywem aparatu gra swoją rolę: przeinacza fakty i snuje nieprawdziwe opowieści na temat swoich bliskich. A jednak jest ktoś, kto życzy jej jak najgorzej ze względu na pewną urazę. Autorzy do odsłonięcia zagadki będą dążyć powoli i - ostrożnie wprowadzać kolejnych bohaterów, którzy mogą rzucić nowe światło na wydarzenia. Jest w tym pewna zachowawczość, ale nie przeszkadza ona w lekturze i w podążaniu za fabułą. Wykorzystują twórcy zmiany narratorów: opowieść z punktu widzenia Emmy, jej męża oraz tajemniczej nieznajomej, która planuje odważną zemstę - to chwyt standardowy, który pomaga w zrozumieniu różnych punktów widzenia i ubarwia dramaturgię.

Jeden zarzucony wątek warto było jeszcze bardziej uwypuklić. Emmy w ujęciu autorów przejawia cechy psychopatki: nie kieruje się emocjami, nie ma w sobie empatii - i to w książce nie zostaje wykorzystane do końca. Emmy przejawia skłonności do autodestrukcji, ale nie przekłada się to na jej codzienność. Chociaż motyw psychologiczny trochę autorzy odpuszczają, dobrze radzą sobie za to z pokazaniem, jak działa biznes internetowy. To zestaw porad (i przestróg) dla wszystkich tych, którzy chcą zostać youtuberami czy instagramerami i zarabiać na tym gigantyczne pieniądze. Niezależnie jednak od jakości wskazówek i prawdopodobieństwa akcji - książkę czyta się bardzo dobrze. Nie trzeba nawet być fanem thrillerów, żeby dać się wciągnąć w tę opowieść.

sobota, 29 stycznia 2022

Joanna Łopusińska: Zderzacz

W.A.B., Warszawa 2022.

Skandal międzynarodowy

Joanna Łopusińska ma szanse podbić zagraniczne rynki z takim podejściem do tworzenia literatury rozrywkowej (chociaż tłumaczenie przekleństwa na stronie 159 sprawia, że każdy zastanowi się nad jej podejściem do języka). Widać i tak, że dla autorki narracja jest sprawą drugorzędną: służy tylko do przedstawiania biegu wydarzeń, na pewno nie staje się powodem do refleksji i do warsztatowych popisów. Joanna Łopusińska skupia się na dość skomplikowanej intrydze, snuje opowieść rozbijaną na głosy i na różne odcienie emocjonalne. "Zderzacz" to powieść, która ma wyrwać się z kompleksów "polskości" i odrzucić tanią sensację. Autorka decyduje się na rozmach i próbuje zainteresować literaturą rozrywkową bardziej ambitnych czytelników. Obiecuje im nietypowe miejsce akcji: zbrodnia wydarza się w Wielkim Zderzaczu Hadronów, obejmuje środowisko badaczy i geniuszy. Już samo to ma wyróżnić powieść na rynku - chociaż autorka nie zamierza prezentować zbyt wielu detali z pracy bohaterów. Próbuje za to uświadomić odbiorcom, jak skomplikowane są doświadczenia pracowników naukowych, zwłaszcza tych najlepszych. Ginie Noah Majewski - i to wielka strata dla całego środowiska. Ale gorzej, że ginie także bezcenny zbiór notatek badacza - efekt odkryć i ogromnej wiedzy i przepis na światową katastrofę (jeśli znajdzie się w niepowołanych rękach). Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy w toku śledztwa znikają kolejni bohaterowie. Teraz już wiadomo, że o przypadku nie można mówić, a ci, którzy do tej pory zagłębiali się w hermetycznych badaniach, mogą znaleźć się w poważnym niebezpieczeństwie.

Przeniesienie akcji do ośrodka badań jądrowych nie oznacza, że język stanie się hermetyczny. Joanna Łopusińska w ogóle stara się pisać obiektywnie i bezemocjonalnie, co momentami wypada dość dziwnie: jakby nie chciała zaangażować się w prowadzoną przez siebie opowieść i uciekała od przywiązania do postaci. Drugim sposobem na zdystansowanie się od bohaterów staje się tutaj szybkie przechodzenie między scenami i motywami. Joanna Łopusińska szuka wątków niemal obowiązkowych w tego typu literaturze: wie, że warto czasami pokazać prywatność, a wręcz intymność postaci, tak, żeby w oczach odbiorców wypadały one bardziej realistycznie i budziły silniejsze uczucia. W samej konstrukcji powieści autorka stawia na sensacyjność. Najbardziej interesuje ją prezentowanie biegu wydarzeń - dynamicznego, wypełnionego filmowymi scenami. Nie liczy się tu w ogóle literackość, chociaż Łopusińska unika stylistyki pop i upraszczania narracji. Ucieka od zwracania uwagi na język (chyba że akurat zadziwia pomysłem na tłumaczenie przekleństwa, ale to niezamierzony zabieg), rezygnuje też z tworzenia opisów nacechowanych emocjonalnie. W efekcie będzie jej trudniej przekonać do samych bohaterów - jako że sygnalizuje ich osobność, oderwanie od zwyczajnego świata. Nie będzie to przeszkodą dla odbiorców: akcja zaangażuje ich wystarczająco mocno, by brak uczuć przestał być problemem w lekturze. "Zderzacz" to ciekawe podejście do gatunku.

niedziela, 9 stycznia 2022

Camilla Läckberg: Latarnik

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Ucieczka

Camilla Läckberg w "Latarniku" wykorzystuje swoje umiejętności tworzenia obyczajowej otoczki - i to bez względu na czasy, których dotyczy akcja. Stawia na atmosferę thrillera, poczucie zagrożenia i niepewności, ale jednocześnie umiejętnie żongluje czasami, przeskakuje wstecz - do zamierzchłej przeszłości, która przynajmniej odrobinę może czytelnikom uświadomić, skąd wzięły się aktualne przesądy i pogłoski dotyczące opuszczonej wyspy. Anna właśnie tam ucieka, żeby ukryć się przed światem po tragedii, jaka ją spotkała. Nie potrafi pogodzić się z losem, zamyka się na przyjaciół i bliskich. Wiadomo, że każdy po swojemu przeżywa cierpienie, ale bohaterka "Latarnika" nie pozwala sobie pomóc, pogrąża się w rozpaczy i wciąż na nowo rozdrapuje rany. Niby walczy o siebie, udając się na wyspę - a jednak jest w tej ucieczce sporo autodestrukcji. Klucz do Anny znaleźć mogą tylko nieliczni - i to niekoniecznie za sprawą słów. Bohaterka unika towarzystwa, ale nie znaczy to, że go nie potrzebuje - tyle tylko, że odrzuca od siebie wszystkich, którzy próbują się zbliżyć. Wyspa Duchów - według lokalnych legend nawiedzona i niebezpieczna - to łącznik między sytuacją Anny i śmiercią Matsa, człowieka, który nie miał wrogów. Spokojny i powszechnie szanowany, zostaje znaleziony martwy - a szybko wychodzi na jaw, że niedawno odwiedził wyspę.

Retrospekcje, na które decyduje się Camilla Läckberg, pokazują, jaki dramat rozegrał się na wyspie w innej epoce. Młoda kobieta, która mieszka tu z mężem i jego przyjacielem, przekonuje się, że nie czeka jej sielanka. Nawet jeśli będzie z całych sił się starać, żeby zapewnić przyjemną atmosferę, zawsze znajdzie się powód, by ją za coś ukarać. Wyspa wyklucza możliwość szukania ratunku na zewnątrz, a jeśli ktoś przybędzie tu - w dowolnym celu - bohaterka przekona się, jak dobrze potrafi udawać jej małżonek-oprawca. Chociaż tutaj egzystencję postaci od scen z Anną dzieli wiele dekad, nietrudno zauważyć, że mechanizmy znęcania się nad bliskimi są identyczne jak te znane dzisiaj. To sprawia, że łatwiej wczuć się w niewesołą sytuację.

Autorka poszukuje mroku, którym przykrywa sprawy związane ze śledztwem. Nie interesuje jej skupianie się wyłącznie na intrydze, zajmowanie się odkrywaniem zagadek - znacznie ciekawsze wydają się relacje międzyludzkie, zwłaszcza te związane z mrokiem, utratą, przeżywaniem żałoby i depresją, która zaburza postrzeganie rzeczywistości. Trudno tu o ratunek z jakiejkolwiek strony, nie tylko, kiedy się na niego nie czeka. "Latarnik" to powieść, która przez długi czas oddala od nadziei, podkreśla za to najciemniejsze uczucia postaci i kryzysy psychologiczne. To niekoniecznie składnik, którego oczekuje się po powieści thrillerowej czy kryminalnej, ale autorka sięga po "szwedzką" odnogę gatunku - i podkreśla wszechobecne zło czy zagrożenia, jest jej to potrzebne do budowania charakterystycznego klimatu. A że z odtwarzaniem spraw międzyludzkich radzi sobie bardzo dobrze, nawet nadobecność mroku nie męczy.

środa, 5 stycznia 2022

Jarosław Czechowicz: Gorsza

Czarna Owca, Warszawa 2021.

Zza kierownicy

"Gorsza" Jarosława Czechowicza to powieść wzorowana na zachodnich thrillerach, ale osadzona w realiach Krakowa. Brutalnością i okrucieństwem sugerująca dark zone, a bazująca na doświadczeniu kobiety, która pracuje jako kierowca autobusu. Istnieje niezrozumiały kontrast między przaśną zwyczajnością a dramatem, który się tu rozgrywa. W dodatku autor nie dawkuje napięcia, sporo kart odsłania od razu, a jedynie kilka motywów zostawia na finał. Nie w tym rzecz. "Gorsza" to jednak powieść bez odpowiedniego umotywowania psychologicznego. Jarosław Czechowicz wychodzi od kwestii dręczenia dzieci przez rówieśników w szkole. Jako nauczyciel zresztą może to odpowiednio nakreślić: w książce tworzy dziennik dziewczynki, żeby pokazać jej najskrytsze uczucia. Kozioł ofiarny w zamkniętej społeczności wyzwala coraz gorsze instynkty u oprawców, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zamienia ich w katów, a to proces, którego nie da się zatrzymać. Mała Magda może jednak liczyć na przyjaciela, Grubego, również odrzuconego przez dzieci. To on pozwala jej przetrwać, a później, już w dorosłości, podżega do okrutnej zemsty. Ta zemsta jako motywacja to najsłabiej umotywowany element tomu. Nie da się tu liczyć na afekt, wszystko zostało starannie zaplanowane, chociaż nieprzemyślane. To jednak dotyczy nawet portretów bohaterów: trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś, kto ułożył sobie dorosłe życie, pielęgnował chęć odegrania się na szkolnych kolegach pozostawionych w dalekiej przeszłości. Jeszcze mniej taki bieg wydarzeń pasuje do kobiet, które zwykle wybierają - jeśli już - znacznie bardziej wyrafinowane metody działania, kiedy chcą się na kimś odegrać. W "Gorszej" autor na przemian pokazuje codzienność Magdy (początkowo prezentowanej zupełnie zwyczajnie i bez elementów niepokoju) i sytuacji uwięzionych kobiet. Nie rozumieją, dlaczego zostały porwane, nie wiedzą, co się z nimi stanie. W ich celi znajdują się pewne przedmioty, których znaczenie trzeba dopiero rozszyfrować, ale też butelki z wodą pitną. I list. Jest w tym kombinowanie fabularne, nie ma jednak skupiania się na psychice postaci i w konsekwencji też na prawdopodobieństwie. Dużo tu szukania sensacyjności - niestety kosztem realizmu. W efekcie przesłanie, czyli informacja, jaką niezależnie od rozrywki Jarosław Czechowicz wysyła czytelnikom, bardzo słabnie. Niecodzienna akacja wymagałaby niecodziennego uzasadnienia. Autor próbuje jeszcze grać formą, poza zwykłą narracją podzieloną na dwa nurty sięga jeszcze po zapiski bohaterki. Jest w tym chęć urozmaicania narracji, ale lepiej byłoby zająć się budowaniem kontekstu wydarzeń. Nie ma tu równowagi między nakreślaniem realistycznych sytuacji ze szkoły czy z autobusowych przejazdów (chociaż może środowisko kierowców z pewnymi zachowaniami by się nie zgodziło) a torturami dla dawnych znajomych. Nawet jeśli Jarosław Czechowicz dostrzega istotny problem powtarzający się w szkolnych środowiskach, później bazuje na nieuzasadnionej przesadzie. Staranność w obrębie opisów nie pomoże, jeśli błąd popełnia się na poziomie konstrukcji. Naiwność zdecydowanie nie pasuje do tego gatunku, który autor wybrał.

wtorek, 1 czerwca 2021

Alessio Puleo: Nieskończone bicie serca

Muza SA, Warszawa 2021.

Śledztwo komórek

Ta powieść na początku nie zapowiada w żaden sposób dramatycznych wydarzeń, które będą się pojawiać w ramach coraz dziwniejszej i coraz mniej prawdopodobnej relacji. Alessio Puleo odrobił lekcję z poczytnych młodzieżówek, uważnie prześledził pisarstwo Johna Greena i postanowił zafundować młodym czytelnikom prawdziwą moc wrażeń, chociaż po pierwszych rozdziałach wydaje się, że bliżej mu będzie do tego, co tworzy Guillaume Musso. Szuka jednak ten autor sensacji - i to w coraz potężniejszych bodźcach. Wszystko robi tak, żeby czytelnikom zapewnić serię wstrząsów i materiału do przemyśleń. Rzecz dotyczy tematu ważnego społecznie - i w związku z tym sporo będzie można autorowi wybaczyć. Alessio Puleo postanawia poruszyć kwestię wykorzystywania organów po śmierci człowieka - oraz nielegalny handel narządami. To pierwsze może przekonać część czytelników, by wyrazili zgodę na wykorzystanie swoich organów po śmierci, to drugie - uświadomi, że nie można pomagać za wszelką cenę, bo to oznacza czasem potężną krzywdę najbiedniejszych. "Nieskończone bicie serca" to książka, która rozwija się w dwóch kierunkach. Bohaterką i narratorką jest tutaj Ylenie - dziewczyna, która cierpi po stracie ukochanego. Aleks zginął w wypadku drogowym i szczegóły tego wypadku autor nieco bagatelizuje - wprowadza jako ciekawostkę na marginesie, nie robi z nich przestrogi dla odbiorców. Co więcej: tu bohaterki też nie zawsze przestrzegają przepisów ruchu drogowego, zupełnie jakby nie istniała ponura przeszłość. Ylenie cierpi, ale jednocześnie wie, że to była dla niej szansa: otrzymała serce Aleksa (i znowu czytelnicy nie dowiedzą się, co działo się z dziewczyną i skąd nagle tak poważna operacja: Ylenie razem z Aleksem snuła plany na przyszłość, w tych szczątkowych komentarzach, które bohaterka przedstawia, nie ma zbyt wielu danych ani możliwości zrozumienia powagi sytuacji). Pojawia się też Giorgia: dziewczyna wyzwolona i ciesząca się życiem beztroskim. Ma powody do radości: niedawno z powodu przeszczepu rogówek odzyskała wzrok. To Giorgia jest katalizatorem wydarzeń w powieści. Odnajduje Ylenie - potrzebuje wiedzy na temat Aleksa. Od czasu przeszczepu cierpi bowiem na koszmarne wizje, w których niewyobrażalne krzywdy spotykają nieznanego jej nastolatka. Wszystko wskazuje na to, że dawcą rogówek był Aleks - a to oznacza, że w jego życiu wydarzyło się coś, co wyzwala męczarnie nawet w ramach pamięci komórkowej. Oczywiście autor modyfikuje tu ten motyw, wykorzystuje go jako katalizator fabuły, potrzebne mu takie rozwiązanie do snucia intrygi, a nie do prawdopodobieństwa. Młodzi czytelnicy wybaczą mu z racji nastawienia na silne emocje.

Sama kwestia nielegalnego handlu narządami nie zajmie czytelników tak bardzo jak wątek erotyczny. To próba wpasowania się w dzisiejszy rynek powieściowy: autor postanawia jednak podejść do tematu odważniej. Pożądanie narasta między Ylenie i Giorgią - te bohaterki idą ze sobą do łóżka, zresztą Giorgii wszystko jedno, kto znajdzie się z nią w odpowiednim miejscu i czasie - pokazuje innym, co znaczy wolność i swoboda obyczajowa. Wprawdzie prowadzi to do dalszych problemów, ale tu już autor nie musi się zastanawiać nad konsekwencjami.

Jest "Nieskończone bicie serca" książką dość dziwną. Niektóre wątki pozostają tylko naszkicowane, nie rozwijają się, zupełnie jakby autor o nich zapomniał, inne jawią się jako kompletnie nieprawdopodobne czy nieżyciowe. Jedno, co uzyskuje Puelo, to silne emocje - i tym kupi sobie odbiorców.

poniedziałek, 31 maja 2021

Harlan Coben: Niewinny

Albatros, Warszawa 2021.

Winy

Rozwiązanie zagadki kryje się w dość odległej przeszłości. Dlatego też Harlan Coben na początku tomu "Niewinny" przenosi czytelników o dziewięć lat wstecz. Wówczas to dwudziestoletni Matt Hunter zabija człowieka. Po wyjściu z więzienia znajduje żonę i zakłada rodzinę. Może zapomnieć o tym, co złego go spotkało - i uczy się normalności. Wszystko prowadziłoby do sielanki rodzinnej: Olivia jest mądra i seksowna, a do tego zakochana w mężu, nie ma problemu z jego przeszłością. Nie mówi jednak wszystkiego o sobie. I kiedy Matt otrzymuje filmik z nagraniem, jak jego ukochana w delegacji spotyka się w hotelu z jakimś mężczyzną - zaczyna się zastanawiać nad tym, co stanie się z jego związkiem. Od tego momentu akcja zdecydowanie przyspiesza. Dla bohatera jest jasne, że trzeba dążyć do rozwiązania zagadki. O Olivię też upomina się przeszłość - to razem sprawia, że w codzienności małżeństwa nie będzie miejsca na rutynę.

"Niewinny" to powieść bardzo gęsta. Przypominana na rynku za sprawą serialu: Harlan Coben zresztą słynie z budowania skomplikowanych scenariuszy sensacyjnych, wątków jest tyle, że można z powodzeniem zmieścić tu bardziej rozwiniętą opowieść. Stopniowo wprowadza autor kolejnych dalszoplanowych bohaterów, których rola w codzienności Matta i Olivii będzie niebagatelna. Te wątki poboczne przysłużą się później do ocenienia sytuacji - i do przeprowadzenia całego śledztwa. Bo przecież trzeba dowiedzieć się, kto próbuje zaburzyć rodzinną sielankę. "Niewinny" to umiejętnie poprowadzona fabuła w połączeniu z tempem akcji. Autor nie zajmuje się prezentowaniem samych bohaterów: składa z różnych niespodzianek ich przeszłość, ale nie interesuje go charakterystyka czy budowanie profilu psychologicznego. Wybiera rozwiązania proste i czytelne, szkicuje grubymi rysami, nie zależy mu na pogłębianiu emocji czy na układaniu przekonujących reakcji w relacjach interpersonalnych. Harlan Coben to autor, który wie, czego chce. Musi osiągnąć dynamiczną opowieść sensacyjną - liczą się tu tylko wydarzenia, które nadają sens całej książce. I tego należy się spodziewać. Kolejne rozdziały wprowadzające postacie z drugiego planu przeplatane są tymi mocnymi w wymowie - autor bardzo umiejętnie łączy przeszłość z teraźniejszością, każe bohaterom zastanawiać się nad sobą albo ujawniać sekrety - ale nie zastanawia się nad tym, czy ich postawy są dobrze uzasadnione od strony charakterów. Dostarcza czytelnikom rozrywki. Na szczęście w narracji nastawia się nie na stylistykę pop, a na rzeczowość i długie sceny: nie rozdmuchuje sztucznie objętości, wypełnia książkę licznymi pomysłami. To spodoba się poszukiwaczom sensacji i szybkich zmian. "Niewinny" to niemal klasyka gatunku, zresztą po poczytnym autorze nie można się spodziewać czegoś innego - na pewno nie jest to publikacja banalizowana. Nawet jeśli autor decyduje się na uproszczenia w jednym planie, w innym nadrabia pomysłowością.