* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: [email protected]
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bo.wiem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bo.wiem. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 stycznia 2025

Kristy Hamilton: Dzikie pomysły natury. Jak przyroda inspiruje świat nauki

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Kopiowanie

Kiedy inżynierowie nie wiedzą, jak rozwiązać problem, przyroda może przyjść im z pomocą. Wystarczy sprawdzić, jak radzą sobie z danym zagadnieniem rozmaite stworzenia – nawet te najmniejsze – i nie lekceważyć wskazówek dostarczanych przez organizmy żywe. Najczęściej kryją się w nich odpowiedzi na skomplikowane nawet pytania, a naśladowanie natury wychodzi ludziom na dobre. To naśladowanie objawia się nieoczekiwanymi często powiązaniami – i tak niesporczaki uczą świat medycyny, jak przechowywać szczepionki, oczy homarów pozwalają oglądać inne galaktyki dzięki konstrukcji teleskopów. Sekwoje pokazują, jak łapać wodę z mgieł (i tworzyć odpowiednie, czyli najbardziej wydajne, narzędzia), mrówki działają jako inteligencja rozproszona, co przydaje się przy budowie komputerów. Osoby, które mają problem z krążeniem, mogą odczuć ulgę dzięki temu, czego badaczy nauczyły żyrafy, a omułki pozwalają tworzyć klej. I tak dalej, każdy rozdział tej książki to nowa i osobna przygoda – i to przygoda w wielkim stylu. Kristy Hamilton doskonale wie, jak pisać o odkryciach naukowych i przenosić je na ciekawostki zrozumiałe nawet przez przeciętnego czytelnika. Nie trzeba być wybitnym umysłem, żeby czerpać radość z tych opowieści – ale odbiorcy poszukujący ambitnych lektur będą usatysfakcjonowani tymi odkryciami.

Autorka podróżuje i poznaje ludzi, którzy są w stanie przedstawić w przystępny sposób (co oznacza także wielki entuzjazm) efekty swoich prac, dzielą się pasją i wprowadzają w tajniki własnych światów. Podaje odpowiednie wyjaśnienia, unikając skomplikowanych fraz i zniechęcających odbiorcę terminów – tu wszystko jest zrozumiałe i ciekawe, zwłaszcza dzięki odległym czasami skojarzeniom. Za częścią wynalazków i odkryć stoi przypadek – ludzka historia, która zapoczątkowała odpowiednie badania albo przyczyniła się do konkretnych poszukiwań. I właśnie ten pierwiastek – obecność ludzi, którzy zwyczajnie próbowali rozwiązać swoje (lub bliskich) codzienne problemy bywa największym magnesem w książce. „Dzikie pomysły natury” to publikacja przygotowana z pomysłem. Ponieważ tematy zmieniają się diametralnie w każdym rozdziale, przynosi odbiorcom naprawdę dużo ciekawostek, anegdot i informacji, do których ci w inny sposób mogliby po prostu nie dotrzeć. Czyta się tę książkę znakomicie, bo Kristy Hamilton popisuje się gawędziarskimi umiejętnościami i wyczuciem potrzeb czytelników. Zaspokaja ciekawość i prowadzi przez anegdotyczne meandry nauki, cieszy wyczuleniem na to, co nietypowe, oryginalne lub dziwne – dzięki temu „Dzikie pomysły natury” przyciągają niebanalnością skojarzeń. Im bardziej odległe od siebie punkty inspiracji i efektów, tym lepiej z perspektywy odbiorców – trzeba bowiem przejść dłuższą drogę, żeby w ogóle dostrzec potencjał na rozwiązanie problemu. A w tej książce podobnych dalekich tras jest mnóstwo. Przy okazji rozmówcy autorki wskazują często kwestie, które wymagają ingerencji człowieka lub obszary, w jakich niezbędne są zmiany – to również wyczula czytelników na konieczność dbania o planetę i środowisko.

Jest to tom obszerny – i bardzo dobrze, bo każdy kolejny rozdział coraz bardziej zaostrza apetyt na dalszy ciąg. Czytelnicy mogą się tu zamienić niemal w poszukiwaczy skarbów w świecie przyrody, mogą koncentrować się na powiązaniach między naturą i nauką – i przekonywać się, jak wiele inspiracji da się czerpać ze świata zwierząt i roślin.

niedziela, 15 grudnia 2024

Ariadna Castellarnau: Mrok jest miejscem

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Bez litości

Ariadna Castellarnau buduje świat pozbawiony sentymentów, wypełniony raczej zagrożeniami i niepokojami wewnętrznymi. W tym świecie nie ma pocieszenia, nie ma też ucieczki od najtrudniejszego losu. „Mrok jest miejscem” to tytuł zbioru opowiadań tej autorki – tytuł, który podkreśla namacalność minorowych nastrojów. Bo przecież niezależnie od tego, co staje się z bohaterami (a znajdują się oni w sytuacjach nie do pozazdroszczenia), można spróbować wytyczyć im kierunki przyszłości – na przekór wszystkiemu. Castellarnau zmusza czytelników do niewygody – nie podsuwa im prostych rozwiązań, nie daje odpowiedzi. Jeśli nawet ktoś potrzebuje drogowskazu, musi przebrnąć przez cały zestaw uwag i refleksji wybijających z oczywistych kolein. Nie da się jednoznacznie oceniać, nie da się też tworzyć prostych streszczeń tych utworów. „Mrok jest miejscem” to publikacja niewielka objętościowo – za to olbrzymia pod względem emocji. Co ważne, Ariadna Castellarnau rezygnuje z typowych światów. Zagłębia się w rzeczywistości skrajnie niegościnnej, w dodatku bez przepisów na przetrwanie w niej. Dzięki temu każdy może tu być sobą, za to nikt z zewnątrz nie poradziłby sobie w trudnych warunkach. Ariadna Castellarnau pokazuje przede wszystkim, że jest doskonałą obserwatorką. Zajmuje się psychologicznymi aspektami wyborów postaci – w małych formach nie ma czasu na budowanie całych charakterystyk, bazuje więc na zachowaniu i reakcjach bohaterów – za każdym razem innych i dostosowanych do kontekstu – co ciekawe, nawet w przypadku kompletnie oderwanych od codzienności spraw, z pogranicza, marginesu czy ze sfery pozbawionej kontaktu z rutyną odbiorców – Castellarnau przekonuje do siebie, sprawia wrażenie nieomylnej w konstruowaniu charakterów. Daje sobie radę także z kreowaniem przełomowych sytuacji. Znów lapidarność płynąca z warunków genologicznych zmusza autorkę do tworzenia wyrazistych i przekonujących skrótów. Sceny, które wprowadza, nie wymagają szerokich komentarzy.

Króluje tu jednak atmosfera. Bez względu na sprawność warsztatową i na celność w psychologicznych rysach autorka wie, jak wywołać dreszcze u czytelników. Funduje im zestaw silnych przeżyć połączonych z niebanalną fabułą. Mrok, który na początku odpycha, z czasem może stać się nawet pewnego rodzaju schronieniem, przynajmniej dla tych, którzy przebywają w pobliżu i oswajają się z obowiązującymi w nim zasadami. Ariadna Castellarnau nie chce, żeby czytelnicy dobrze się przy lekturze bawili – ale nie zabrania im czerpania pokrzepienia z elementów organizacji wewnętrznego – minorowego – świata. „Mrok jest miejscem” to zestaw, w którym kierunki działań bohaterów (i zarazem kierunki pomysłów autorki) nie są oczywiste. Drobne historie mocno angażują, zapadają w pamięć, ale też przynoszą mnóstwo ważnych prawd o człowieku w chwili próby. Jest to publikacja wymagająca, ale także urzekająca tym, jak miejsce pełne mroku może przedzierzgnąć się – jednak – w azyl nie tylko dla bohaterów. Rezygnacja z wygodnych rozwiązań okazała się tu całkiem niezłą decyzją – dzięki temu właśnie chce się sprawdzać, jakie światy powołuje do istnienia. Mrok to punkt wyjścia dla bardzo udanych historii.

wtorek, 10 grudnia 2024

Aaron Fisher: Droga Herbaty. Zdrowie, harmonia i wewnętrzny spokój

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Rytuał

Seria Bona vita wpisuje się w nurt slow life i pokazuje, jak znaleźć czas na wyciszenie się i uspokojenie w codziennym zabieganiu. „Droga herbaty. Zdrowie, harmonia i wewnętrzny spokój” to propozycja, którą Aaron Fisher kieruje do wszystkich zainteresowanych filozofią czerpania energii z aromatycznego naparu. Nie mają tu znaczenia historyczne odkrycia, reportaże ani poszukiwania smaków, nie liczą się kulinarne pomysły – herbata jawi się za to jako sposób na kojącą i satysfakcjonującą egzystencję. W tym autor znajdzie porozumienie z czytelnikami pragnącymi zwolnienia tempa. Aaron Fisher koncentruje się przede wszystkim na znaczeniach picia (i parzenia) herbaty, na związanych z tym kulturowych osiągnięciach, na opowieściach i na symbolach. Nie zamierza przekazywać wiedzy, znacznie bardziej interesują go emocje i uroki związane z sączeniem dobrej herbaty. Odwołuje się do chińskich tradycji, przedstawia to, co przy codziennych i zwykłych posiłkach przeważnie umyka. Ale jest skłonny też podkreślić wartość wyciszenia związanego ze zwyczajną zaparzaną z torebki ekspresówką – pod warunkiem, że ktoś obudowuje to sobie w cały rytuał odcięcia się od zewnętrznych bodźców. Jest w tej książce zachwyt. Jest próba zarażania innych sposobem na funkcjonowanie z dala od wyścigu szczurów. Nie każdy może podzielać emocje autora, nie każdy da się przekonać do tak poprowadzonej opowieści – opowieści, w której liczy się przede wszystkim rytm i odejście od konkretów na rzecz przeżyć. Autor uczy, jak pracować nad swoją duchowością (w kontekście herbaty) i jak postępować, kiedy chce się nauczyć medytacji w wersji pop. Bo chociaż tworzy relację silnie zakorzenioną w przeszłości kulturowej Dalekiego Wschodu, zależy mu też na znalezieniu wspólnego języka z czytelnikami. Właśnie dlatego chętnie przekazuje własne odczucia i zapewnia czytelników, że warto wybrać się w taką podróż. Herbata momentami jest tylko pretekstem do analizowania zwyczajów i gestów, tyle że cały zestaw tradycji powiązany z rytuałami może ulegać zmianom w zależności od kontekstu i możliwości, w których funkcjonują akurat odbiorcy. Zatem – wszystko zależy od interpretacji i wszystko jest płynne. W związku z tym może dziwić fakt, jak dużo materiałów do opowieści autor zdobył – częstuje czytelników nie tylko herbatami, ale i wszystkim, co związane z rytuałem ich picia i co wpływa na postrzeganie herbaty w dzisiejszym świecie.

„Droga herbaty” to książka nietypowa: nie można się po niej spodziewać zbioru uporządkowanych wiadomości, to raczej esej związany z dokonaniami społeczeństw w zakresie poszukiwania azylu. Herbata stanowić może ucieczkę – i to ucieczkę skuteczną, wypełnioną zbiorem silnych doznań zmysłowych. Ekscytacja najmniejszą filiżanką boskiego naparu jest tu obecna na każdej stronie – „Droga herbaty” to znakomity pomysł na prezent dla tych, którzy lubią zastanawiać się nad głębią zwyczajów. Może szkoda, że Aaron Fisher nie pokusił się o zebranie i uporządkowanie wiadomości na temat picia herbaty – ale wtedy jego książka byłaby tylko jedną z wielu na rynku. Autor nie ustaje w wysiłkach, żeby uświadomić odbiorcom, jak ważne jest znalezienie sobie sposobu na wyciszenie. Proponuje herbatę.

piątek, 22 listopada 2024

Anya von Bremzen: Kuchnia narodowa. Osobista podróż przez kultury, historię i smaki

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Smaki

To książka, która łączy pasję do podróży z pasją do odkrywania smaków – i z wielką erudycją w zakresie kultury. W tym wypadku powiązanej z kulinariami. Anya von Bremzen odwiedza kolejne kraje, żeby przekonywać się, czy istnieje coś takiego jak potrawy narodowe (często funkcjonujące w stereotypach) i sprawdza, w jaki sposób zmieniały się kanoniczne dania typowe dla poszczególnych miejsc. Spotyka się oczywiście z ludźmi, którzy próbują ocalać przeszłość lub na jej bazie budują sobie kolejne propozycje dla smakoszy. „Kuchnia narodowa. Osobista podróż przez kultury, historię i smaki” to zestaw bardzo nietypowych opowieści o kuchni. Nietypowość polega tu przede wszystkim na dyskursie – niemal naukowym. Tekst jest gęsty i przesycony nawiązaniami, erudycyjny i daleki od banalności. Autorka nie skręca w stronę literackiego popu, nie karmi czytelników fast foodami – woli niespieszne przygotowania i uważne opisy, troszczy się tak samo o żołądki jak i o mózgi odbiorców – a to przekłada się na ambitną lekturę. Autorka wie mnóstwo i chętnie dowiaduje się jeszcze więcej, gromadzi informacje, wypytuje swoich kulinarnych przewodników o to, czego brakuje w jej materiałach. Zdarza się zresztą, że stawia sobie tezy, których nie sposób udowodnić – i co do tego też musi się przekonać na miejscu. Wybiera za każdym razem jedną charakterystyczną dla miejsca potrawę i wykazuje jej znaczenie czy wartość dla historii i współczesności, sprawdza, czy zmieniło się społeczne podejście do niej (i w jaki sposób), a także naświetla znaczenie dania dla lokalnej kultury. Bywa, że błądzi – jeśli wybrana przez nią potrawa nie ma większego znaczenia dla miejscowych. To prowadzi do refleksji na temat istnienia narodowych kuchni i narodowych potraw – w efekcie książka nabiera jeszcze lekko filozoficznego charakteru.

Jest tu sporo osobistych wstawek, całe reportaże Anya von Bremzen przepuszcza przez siebie i częstuje czytelników własnymi doświadczeniami. Chętnie dzieli się z odbiorcami drogą do zdobywania przepisów, funkcjonuje jako przewodnik po kuchniach świata. Nie rzuca się na każde dostępne lokalne jedzenie, raczej koncentruje się na zbieraniu informacji na jeden temat – nie chce, żeby czytelnicy mieli przesyt wiadomości. A przecież wprowadza mnóstwo detali, aż zaskakuje drobiazgowością w podejściu do kuchni z różnych krajów. Radzi sobie z wychwytywaniem znaczeń, odbiorcom proponując wyrafinowane podejście do zwyczajnych czasem dań. Jest w „Kuchni narodowej” sporo ciekawostek i mnóstwo smaków, to książka, która niby realizuje rynkowe trendy – a jednak jest w tym zupełnie inna niż najczęściej pojawiające się publikacje reportażowo-podróżnicze. Pozwala poznawać nie tyle miejsca, co metody przygotowywania potraw powiązane z tradycjami czy zwyczajami regionów. „Kuchnia narodowa” to publikacja ciekawa i wartościowa, dla tych, którzy nie zadowalają się prostymi naiwnymi narracjami. Anya von Bremzen na pewno nie będzie ani przez moment budować infantylnych opowieści – zabierze czytelników w prawdziwą podróż pełną wiedzy i smaku.

wtorek, 19 listopada 2024

Anthony Sattin: Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Kraków 2024.

Przenosiny

Anthony Sattin zamierza ocalić to, nad czym niewielu historyków się pochyla. „Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji” to opowieść o przeszłości tych, którzy nie dbali specjalnie o to, żeby zostawiać po sobie jakieś ślady – nie tylko w postaci spisanych materiałów, ale też skupisk czy siedzib. W końcu życie nomadów polega na tym, by umieć się jak najszybciej zwinąć i przenieść na inne miejsce. Jednak to właśnie dzięki nomadom kształtują się cywilizacje i pojawia się postęp. W obszernym tomie Anthony Sattin przygląda się głębokiej przeszłości – zaznacza na mapkach, do którego regionu będzie się odnosił – i rejestruje to, co udało się ocalić albo odtworzyć z istniejących dokumentów. Czasami musi wypełniać luki w narracji wyobraźnią, ale przeważnie jest w stanie dostarczyć czytelnikom wartościowych i rzeczowych informacji. Nie zajmuje się wyłącznie technicznymi aspektami koczowniczego życia, zresztą to byłoby niezbyt długą opowieścią – liczy się za to istnienie grup, które przenosiły się z miejsca na miejsce i pełniły ważną rolę w kształtowaniu się postępu. Przede wszystkim Anthony Sattin stara się zarejestrować to, co ulotne i pomijane często przez dziejopisarzy, sprawdza, jak budowała się historia. Nie chce proponować pracy naukowej ani monografii – o tym czytelnikom przypomina. Ważne, że często o nomadach mówi się w kontekście konfliktów, które stawały się ich udziałem – niewielu badaczy chciało w ogóle zastanowić się nad codziennością – a przecież zdarzały się w przeszłości okresy, w których nomadzi stanowili większość populacji (takie zestawienia otwierają kolejne rozdziały i pomagają w zorientowaniu się w znaczeniu koczownictwa w historii ludzkości. Nie tylko odtwarza autor funkcjonowanie plemion koczowniczych, ale też przedstawia czytelnikom sposoby odkrywania tajemnic z dawnych czasów.

Ta książka jest dobrą propozycją dla czytelników, którzy chcieliby odrzucić stereotypy związane z koczownictwem – nie ma w niej podkreślania tego, co wydaje się oczywiste, autor zagłębia się w codzienność i próbuje zbudować w miarę pełny obraz nomadów w różnych kulturach i miejscach – to motyw ważny i wartościowy, zwłaszcza że chce przekonywać czytelników do ich znaczenia w procesie budowania społeczności. Są w tej książce pomysły, których na pewno nikt nie kojarzyłby z koczowniczym życiem: rozmach władców może imponować albo intrygować – na pewno przyciągnie uwagę czytelników. Jest to historia z zupełnie innej perspektywy – z nieoczekiwanymi rozwiązaniami i pomysłami, które brzmią mocno egzotycznie. Anthony Sattin, chociaż twierdzi, że nie chce tworzyć naukowej monografii, jednak stawia na rzetelną narrację, wypełnioną faktami i ciekawostkami. „Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji” to tom oryginalny i pokazujący inne podejście do tematów przeszłości – może zatem spodobać się czytelnikom, którzy potrzebują oderwania od standardowych narracji. Można dzięki tej książce poznawać fakty, które nie mieszczą się w typowym dyskursie historiozoficznym.

sobota, 16 listopada 2024

Piotr Kołodziejczyk: Tam, gdzie mieszka wiatr. Archeologiczne zagadki Bliskiego Wschodu

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Ślady ludzi

Imprint Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego rozwija ciekawe serie, proponując odbiorcom możliwość przyjrzenia się rozmaitym aspektom badań z różnych dziedzin. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to praca naukowa, którą jednak z powodzeniem można uznać za popularyzatorską – przybliża czytelnikom znaczenie prac archeologicznych, najważniejsze ośrodki i odkrycia – ale też pokazuje elementy dawnych kultur, informacje, które można prześledzić dzięki wykopaliskom. W powszechnej świadomości archeolog może funkcjonować jako poszukiwacz skarbów – rzeczywistość jednak znacznie różni się od choćby filmowych prezentacji. Piotr Kołodziejczyk jest w stanie zmienić sposób myślenia o archeologach i ich zadaniach – dzięki rzetelnej i wypełnionej detalami opowieści. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to historia wykopywana na Bliskim Wschodzie – ośrodki archeologiczne, które ujawniają wielkie tajemnice cywilizacyjne, ale też drobne świadectwa dawnej mentalności i egzystencji powiązane barwną narracją. Jest tu autor badaczem, który wie, jak powinien relacjonować kolejne odkrycia – ale jest też pewnego rodzaju fanem działań archeologów, zaraża entuzjazmem i jest w stanie podzielić się pasją z czytelnikami. A to – w przypadku pracy naukowej o dość wąskiej specjalizacji – trudne zadanie. Piotr Kołodziejczyk musi nie tylko zająć się referowaniem odkryć – stara się też przełożyć znaczenie na opowieść zrozumiałą dla szerokiego grona odbiorców. Rezygnuje zatem z hermetycznego dyskursu na rzecz przejrzystości. Nigdy nie traci z oczu znaczenia odkryć – z perspektywy cywilizacji czy ludzkości, nie tylko lokalnych społeczeństw. Na bazie zdobywanych informacji snuje historie o społecznościach, o ich dążeniach i strategiach przetrwania, o organizacji życia codziennego i o zaspokajaniu potrzeb w różnych czasach. Sprawdza, jak wyglądały najstarsze miasta, prowadzi odbiorców przez osiągnięcia mistrzów kowalstwa oraz przez szlaki handlowe. Nie zapomina o kształtowaniu się struktur państwowości i o temacie obronności – w kontekście pojawiania się nowych pomysłów i możliwości technologicznych. Ale Piotr Kołodziejczyk nie poprzestaje na tym: przypomina, że stanowiska archeologiczne mogą powiedzieć sporo o kulinariach z dawnych czasów: i to już spora niespodzianka dla odbiorców. „Tam, gdzie mieszka wiatr” to również okazja do naświetlenia zagadek archeologicznych – żeby jeszcze bardziej zaintrygować czytelników i uzmysłowić im, że poza odkrywaniem tajemnic archeolodzy borykają się z rozmaitymi niewiadomymi. „Tam, gdzie mieszka wiatr. Archeologiczne zagadki Bliskiego Wschodu” to publikacja obszerna i satysfakcjonująca czytelników spragnionych dawki wiedzy w połączeniu z klasyczną niemal przygodą. Można z tej książki czerpać wiedzę, ale można też sprawdzić, jaką wyobraźnią musi dysponować ktoś, kto odtwarza dzieje na podstawie drobnych znalezisk. Piotr Kołodziejczyk pokazuje odbiorcom, jak buduje się historie na bazie odkryć archeologicznych – jak resztki przeszłości zamieniają się w puzzle, dzięki którym można wysnuwać przypuszczenia na temat przodków, albo – jak odpowiadają na pytania. Archeo to seria, która umożliwia odbiorcom zanurzanie się w przeszłości i odbywanie podróży w czasie – odnosi się do tematów historycznych, ale niekoniecznie w stereotypowym ujęciu. Dzięki temu może stać się rodzajem przewodnika dla tych, którzy poszukują swojej drogi i dla tych, którzy zwyczajnie są zainteresowani rozwojem dziejów.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Lorenzo Colantoni: Powrót do świętych lasów

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Przyroda

To jest książka, która przenosi czytelników w inny świat – i nawet nie tyle kulturowo inny (chociaż też odległy, wypełniony istotami z zaświatów, wierzeniami i przekonaniami z Dalekiego Wschodu), co daleki od zabiegania i pośpiechu, cywilizacyjnej pogoni za wygodami i daleki od natury. „Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” to podróż, jaką Lorenzo Colantoni odbył dzięki pomocy lokalnych przewodników – próba zrozumienia terenów oddalonych od turystycznych szlaków i od wyjątkowo zaludnionych miast. Autor przypomina o tym, co pierwotne i bazujące na instynktach, a jednocześnie dzisiaj urzekające swoją obcością. Zależy mu na ekologii, na ochronie przyrody, na jedności, jaką człowiek może tworzyć z naturą – stąd też wyprawy, których czytelnicy będą mogli mu pozazdrościć – jeśli, ogólnie, nie baliby się wyjścia z własnej strefy komfortu. Lorenzo Colantoni spotyka się z ludźmi, którzy zdradzają mu tajniki miejsc, dzielą się wynikami swoich badań albo po prostu zamieniają w przewodników i prowadzą go tam, gdzie przybysz z zewnątrz nie powinien mieć prawa wstępu. Japonia nieznana odsłania swoje sekrety po kawałku, a sam autor w niezwykłych krajobrazach może znaleźć ukojenie. Specyfika ogrodów i wiosek, ochrona lasów lub zagrożonych gatunków zwierząt, religie mniej kojarzone lub w ogóle zapomniane wierzenia, ale i dziwacy, którzy właśnie na bezludziu mogli znaleźć schronienie i teraz już funkcjonują jako zrośnięci z miejscem. Japonia w tym ujęciu w ogóle nie przypomina kraju z vlogów, przewodników turystycznych i notatek obieżyświatów – tu liczy się najbardziej wyobcowanie, ucieczka od zwyczajności i wkraczanie w świat wierzeń. A przy okazji edukowanie społeczeństwa – bo nie zawsze i nie wszędzie wizja dbania o środowisko przychodzi naturalnie, czasami trzeba sięgnąć po argumenty i uświadamiać, co da się robić lepiej. Ale przy tym wszystkim najważniejsze jest odkrywanie – poznawanie tego, co do tej pory nie funkcjonowało w powszechnej świadomości, przedstawianie ciekawostek i reportaży, które mniej są nastawione na prezentowanie historycznych przemian, a bardziej na to, co ocalało mimo pogoni cywilizacyjnej. Jest w „Powrocie do świętych lasów” szansa na wytchnienie i na zatęsknienie za rekreacyjnymi terenami idealnymi do spacerów, jest powrót do natury i podpowiedź, o co powinno się w najbliższym otoczeniu zadbać. A przy okazji jest też zestaw wiadomości związanych z lokalnymi odkryciami, Japonia mniej znana staje się tu całkiem gościnna – ale zupełnie nie stereotypowa. Lorenzo Colantoni porównuje doświadczenia człowieka Zachodu z tym, co oferują japońskie lasy na uboczu – proponuje inny sposób poznawania świata. Ta książka ma w sobie magię, moc przyciągania czytelników spragnionych wyciszenia – ale dzięki ambitnej opowieści. Jest w tej narracji i zaspokajanie ciekawości, i budowanie zainteresowania kulturą Dalekiego Wschodu, jest wreszcie ponadczasowość i zestawianie największych i skrywanych ludzkich pragnień w dążeniu do spokoju i wyciszenia. Ciekawa jest to propozycja wydawnicza – z pewnością nie pozostanie obojętna tym, którzy zdecydują się na spotkanie z japońskimi duchami.

sobota, 9 listopada 2024

Li Kotomi: Wyspa pajęczych lilii

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Rytuał

W zasadzie tłumacz w posłowiu do „Wyspy pajęczych lilii” przedstawia to, co nasunie się czytelnikom tej powieści jako pierwsze – bohaterem książki Li Kotomi jest język. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Język funkcjonuje tu jednak w kilku odmianach: jest język kobiecy, jest Mowa Wschodzącego Słońca: to, co zaciemnia pobyt na wyspie i stanowi barierę dla przybysza z zewnątrz. Jednak Umi musi przynajmniej spróbować porozumieć się z miejscowymi. Wyrzucona na brzeg przez morze, poraniona i nieprzytomna, zostaje znaleziona przez Yonę. Otoczona czułą opieką, dochodzi do siebie, odzyskuje zdrowie i siły, ale musi też zastanowić się, co robić ze swoim życiem. Na wyspie ma w zasadzie tylko jedną ścieżkę kariery: może zostać noro. Wielka Noro to kobieta, która dba o wyspę i jej mieszkańców, która decyduje o wszystkim i strzeże ładu. Ma też za zadanie pilnować, żeby nie powtórzył się pewien scenariusz z przeszłości. Dlatego też rola owiana jest tajemnicą i sekretu nigdy nie mogą poznać mężczyźni, nawet gdyby przez całe życie przygotowywali się do takiego zajęcia. Umi jest z zewnątrz, ale paradoksalnie ma szansę na zostanie noro, tylko że rytuał przejścia jest wyjątkowo trudny i bolesny. Kiedy jednak wydaje się jedyną sensowną drogą – trzeba podjąć ryzyko.

I w zasadzie Li Kotomi nie zajmuje się przesadnie budowaniem fabuły: najważniejsze są próby odnalezienia się w świecie, w którym wszystko ma nietypowe (z perspektywy przybysza z zewnątrz) określenia, w którym obowiązują nieznane reguły wpisane w kodeks niedostępny obcym. I nawet najbardziej gościnni nie mają możliwości zaprezentowania w pełni uroków wyspy – nad wszystkim unosi się bowiem sekret, pilnie strzeżony i dzielący społeczeństwa. Jeśli chodzi jednak o społeczeństwa – w „Wyspie pajęczych lilii” akcja zawęża się do kilku osób, które mogą podzielić się swoimi doświadczeniami. Obcość wyklucza – nawet nie celowo, a przez pryzmat językowych niekompetencji. Co ważne, z biegiem czasu nie ułatwia się rozumienie wypowiedzi przez bohaterkę (a co za tym idzie – odbiorcy otrzymują kolejne neologizmy i próby imitowania artystycznych zabiegów z powieści, nie można liczyć na to, że z czasem wyklaruje się znaczenie – chociaż tłumacz zawsze dba o to, by dało się je wywnioskować z kontekstu; czasami pojawiają się też wykładnie gramatyczne). Z jednej strony jest zatem samotność i kształtowanie się zalążków cieplejszej relacji między bohaterkami, z których jedna pomocy potrzebuje, a druga chce jej udzielać, z drugiej strony – jest poczucie niepasowania do środowiska. „Wyspa pajęczych lilii” to książka liryczna i zorientowana na kreślenie mitów założycielskich, wypełniona niespiesznie następującymi po sobie wydarzeniami. Jest o dążeniu do niemożliwego i o odkrywaniu siebie w chwili, w której trzeba zacząć wszystko od nowa. Jest o przyjaźni wbrew wszelkim przeszkodom, o poświęceniu i o tym, ile można zrobić dla drugiego człowieka, żeby go uratować. Przez zabawy słowem zyskuje niepowtarzalny klimat.

czwartek, 7 listopada 2024

Simon Winchester: Siła precyzji. Jak inżynierowie konstruowali współczesny świat

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Doskonałość

Simon Winchester zajmuje się popularyzowaniem wiedzy – ale przygląda się tematowi, który do tej pory nie funkcjonował specjalnie w świadomości odbiorców. „Siła precyzji. Jak inżynierowie konstruowali współczesny świat” to kilka opowieści reportażowych o tym, dlaczego niezwykle istotne jest dążenie do doskonałości w świecie techniki. Autor sięga po kilka wynalazków ważnych z perspektywy rozwoju cywilizacji – i sprawdza, dlaczego nie można sobie w nich było pozwolić na dowolność czy na swobodne interpretowanie wytycznych. Dzieli się też z czytelnikami własnym doświadczeniem z precyzją: to eksperyment, jaki mógł przeprowadzić dzięki pracy ojca, próba rozdzielenia idealnie wygładzonych płytek metalu. Jeśli osobiste przeżycia funkcjonują tu niemal jak s-f, tym większe wrażenie zrobi cała książka – wypełniona detalami i koncentracją na drobiazgach. Chociaż żeby uzyskać wstęp do krainy precyzji, trzeba najpierw – precyzyjnie – ustalić definicje i pojęcia, które będą się przewijać przez narrację. Historia precyzji to między innymi odkrycia archeologiczne pozwalające na przyjrzenie się przedziwnym konstrukcjom, mechanizmom i pomysłom ułatwiającym nawigację, ale i umiejscowienie w czasie – trudno raczej o brak precyzji przy tworzeniu chronometrów i zegarów. Precyzja ma wielkie znaczenie przy konstruowaniu broni (tak, żeby pocisk dosięgnął celu, a nie ranił lub zabijał strzelca) i jest absolutnie nieodzowna przy konstruowaniu samolotów (jeśli chce się uniknąć katastrof w powietrzu i na lądzie). Przydaje się w eksplorowaniu kosmosu i przy budowaniu komputerów – podróż przez historię sięga do czasów najmłodszych, bo przecież coraz częściej inżynierowie zdają sobie sprawę, że precyzja to jedyny sposób na przeskoczenie ograniczeń sprzętowych). Rynek technologii precyzyjnych zaczyna się powoli rozwijać i obejmować kolejne obszary działalności człowieka – dość szybko okazuje się, że nie da się już projektować maszyn bez zachowywania rygorystycznych wymogów. Najlepszym przykładem i dowodem stają się samochody produkowane w fabrykach: tylko możliwość szybkiej wymiany części daje szansę utrzymania się na rynku. Precyzja powoli staje się standardem – nawet jeśli kiedyś była fanaberią.

I Simon Winchester śledzi kolejne dokonania twórców, inżynierów, konstruktorów i wynalazców, żeby sprawdzić, kto kierował się w swoich pracach dokładnością, a kto wiedział, jak ulepszać przedmioty dzięki standaryzacji. Sprawdza, jakie maszyny pozwalały na osiągnięcie zbliżonych do ideału form – i jak trzeba było zmieniać przyzwyczajenia w pracy, żeby nie zaprzepaścić rozwoju myśli technologicznej. Wymienia z nazwiska tych, którzy funkcjonują w historii rozwoju inżynierii precyzyjnej i wspomina o tych, którzy istnieją jedynie anonimowo, chociaż bez ich odkryć nie dałoby się osiągać sukcesów. Przedstawia ludzi i ich historie, przedmioty i ich ulepszane wersje – tak, żeby czytelnicy mogli się przekonać, dlaczego dokładność stawała się coraz bardziej istotna. Jest „Siła precyzji” tomem rozbudowanym i atrakcyjnym zwłaszcza dla tych czytelników, którzy lubią dowiadywać się czegoś nowego i stawiają na esencjonalne narracje. Sporo tu ciekawostek i sytuacji, o których być może odbiorcy słyszeli – ale bez szczegółów: tu zyskują swoje rozwinięcie i całe opowieści. Winchester chce odbiorcom wyjaśnić, jakie rzekomo drugoplanowe wynalazki pozwoliły na rozwój – i przekonuje, że precyzja to cichy bohater postępu cywilizacyjnego.

czwartek, 26 września 2024

Andrew Leon Hanna: 25 milionów iskier. Nieznane historie przedsiębiorczości uchodźczyń

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Oswajanie przestrzeni

Andrew Leon Hanna wykorzystuje książkę reportażową, żeby zwrócić uwagę na temat uchodźców i zmienić sposób narracji dotyczący migracji ludzi. Próbuje przekonać czytelników do myśli, że uchodźcy mają pozytywny wpływ na lokalną gospodarkę – często to właśnie dzięki przesiedleniom upadające miejsca zyskują drugie życie – i że warto zapewnić im szanse do rozwoju i wykorzystywania własnych talentów. „25 milionów iskier. Nieznane historie przedsiębiorczości uchodźczyń” to próba takiego właśnie oswajania z trudnym i kontrowersyjnym często zagadnieniem – Andrew Leon Hanna celowo odwołuje się do wizerunków pań, żeby przypomnieć, że każdy ma prawo do realizowania marzeń i każdy chce normalności. Udaje się do obozu Az-Zatari, na pustynię, by tam znaleźć bohaterki swoich opowieści. Jest tu Malak, kobieta, która uczyła się rysować z internetowych tutoriali i tworzy nagradzane na całym świecie obrazy, nie ma też kłopotu ze znalezieniem nabywców na swoje prace, jest Asma, która zawsze marzyła o byciu nauczycielką, ale była zbyt nieśmiała – a teraz realizuje wymyślony przez siebie program czytelniczy dla najmłodszych, zbiera dzieci z obozu i czyta im bajki, przyzwyczajając w ten sposób do literatury jako formy rozrywki i przyjemności, jest też Jasmina, która zarabia na życie, spełniając marzenia panien młodych: jej salon ślubny to nie tylko miejsce na zakupy, ale też specyficzny sposób funkcjonowania. Te trzy kobiety organizują sobie życie najlepiej jak się da w trudnych warunkach i pokazują, że nigdy nie należy tracić nadziei. Nawet jeśli nie mają szansy na powrót w rodzinne strony, nawet jeśli ich wspomnienia przepełnione są tragediami – życie toczy się tu i teraz, a bohaterki reportażu muszą się w nim odnaleźć. Każda z nich korzysta ze wsparcia bliskich ludzi, każda doświadczyła pomocy ze strony lokalnej społeczności i każda chce się jakoś swoimi działaniami odwdzięczać za dobro. Nawet jeśli kiedyś inaczej wyobrażały sobie codzienność, oswajają ją teraz za sprawą drobnych kroków i małych gestów, nie oczekują wiele – tylko wcielają w życie plany i rozbudowują je w miarę możliwości. Każda z kobiet przekonuje się, że trzeba wziąć sprawy we własne ręce, a nie czekać na pomoc z zewnątrz – każda uczy odbiorców, że warto dążyć do zrealizowania marzeń. Nie ma tu łzawych historii i sentymentów, zresztą nawet czasu na takie wyznania nie ma – autor proponuje migawki z historii małych firm w obozie uchodźczym, a następnie przeplata je bardziej ogólnymi komentarzami na temat sytuacji uchodźców, podejścia społeczeństw do nich czy zmian, na które ludzie, bez względu na miejsce zamieszkania, powinni być przygotowani. Temat uchodźstwa interesuje go w oderwaniu od przedsiębiorczych kobiet – portrety dzielnych i pomysłowych pań to tylko pretekst, żeby pouczać odbiorców w kwestii otwartości na inność. Obóz Az-Zatari to schronienie, chociaż daje tylko namiastkę domu – ale naprawdę dopiero realizowanie się w pracy przynosi poczucie szczęścia i spokoju. To przepis na odnalezienie drogi do siebie.

sobota, 22 czerwca 2024

Ed Yong: Niezwykłe zmysły. Jak zwierzęta odbierają świat

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Postrzeganie rzeczywistości

Ed Yong tworzy ogromną książkę popularnonaukową, która wymaga uruchamiania wyobraźni i jednocześnie przypomina ludziom, że nie są panami wszechświata. Odbieranie rzeczywistości za pomocą zmysłów po tej lekturze przestaje być oczywiste, zwłaszcza że kolejne rozdziały wyzwalają coraz większe zdumienie. „Niezwykłe zmysły. Jak zwierzęta odbierają świat” to publikacja, która tłumaczy, jak inne gatunki radzą sobie w ich środowiskach. Ale autor od razu zaznacza, że nie będzie przekładał zwierzęcych zmysłów i umiejętności na ludzkie, nie będzie szukał prostych przełożeń, bo też i to niemożliwe w wielu wypadkach. A jeśli chce sam przetestować niektóre przynajmniej zmysły zwierząt, kończy się to fiaskiem lub komizmem – jak choćby w przypadku sprawdzania, co węchem wyczują psy. A to i tak najprostsze tematy – zwykle bowiem pojawiają się w tomie opowieści o zmysłach, których ludzie nie mogą sobie nawet wyobrazić. Można czuć smak stopami, widzieć kolory, których ludzie nie widzą, można przeszkody odkrywać dzięki dźwiękom… z każdym gatunkiem robi się coraz dziwniej. Autor rezygnuje z systematyzowania zmysłów zwierząt – zresztą nie byłoby to możliwe ze względu na ich różnorodność. Stawia na tematyczne rozdziały, na opowieści, które zaskakują z każdym kolejnym tematem. Liczy się możliwość przedstawienia odbiorcom specyfiki „dziwnych” zmysłów i sposobów postrzegania rzeczywistości, na jaki ludzie by nie wpadli.

I dlatego trzeba mieć wyobraźnię – żeby jak najpełniej odbierać to, co Ed Yong proponuje. W tej przestrzeni pełno jest dźwięków, kolorów i zapachów – ich mnogość pokazuje, że może to lepiej, że ludzie nie są w stanie wszystkich dostrzec – przebodźcowaliby się natychmiast. Autor spotyka się z kolejnymi badaczami, dowiaduje się od nich czegoś, czego sam by się nie spodziewał. Przekonuje się, jakie rozwiązania funkcjonują w przyrodzie i może zacząć obalać mity – na przykład na temat odczuwania bólu przez inne stworzenia. Strąca człowieka z piedestału, nawet niezamierzenie – udowadnia, że natura jest niezwykle pomysłowa w rozwiązywaniu problemów. Przedstawia rozmaite badania i obserwacje, nie tylko ich efekty – pozwala odbiorcom uczestniczyć niemal w kolejnych odkryciach, uświadamia im, jak wygląda praca uczonych, którzy próbują dopasować odkrycia do tego, co są w stanie zrozumieć. Ed Yong jako dziennikarz naukowy przekłada to na rozdziały zrozumiałe dla wszystkich. Ale nie stroni od szczegółów, stara się, żeby jego książka poza budzeniem ciekawości była też wyzwaniem – mnóstwo w niej detali, informacji biologicznych, analizy budowy ciała zwierząt czy możliwości, jakie mają do odbierania otoczenia. Najtrudniejsze jest tu nazywanie konkretnych zmysłów lub efektów, jakie zapewniają: bo kusi, żeby przekładać niezrozumiałe na to, co znane, a Ed Yong chce tego uniknąć. Zależy mu na ukazywaniu wyjątkowości stworzeń i natury jako takiej, a nie na poszukiwaniu kopii idealnych lub czynników zastępczych – tylko tak może oswajać czytelników z kolejnymi odkryciami. Trzeba tu będzie trochę wysiłku poznawczego, ale nagroda za niego jest wielka. Ed Yong kieruje się do ludzi zainteresowanych tym zagadnieniem, zapewnia im wstęp do innego – chociaż tego samego – świata. Rozbudowuje swoją książkę bardzo, a przecież wydaje się, że to i tak dopiero wstęp, ułamek wiadomości – a zmysły zwierząt dalej w dużej części stanowią zagadkę. I do zagadek też autor się przyznaje – dzięki temu też podtrzymuje zainteresowanie.

sobota, 15 czerwca 2024

Gaetano Savatteri: Sycylijki

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Portrety

Jest to zestaw szkiców biograficznych albo omówieni, które mają jeden cel: pokazanie odbiorcom, że Sycylijki nie dają się zaszufladkować, że są wolne od schematów i wymykają się wszelkim uproszczeniom. Tom „Sycylijki” składa się z niewielkich i ładnych literacko – mimo że wciąż biograficznych, non fiction – obrazków pokazujących kolejne bohaterki i antybohaterki funkcjonujące w określonej przestrzeni, ale w różnych czasach. Gaetano Savatteri uważa, że odbiorcy mają dostęp wyłącznie do zafałszowanego wizerunku Sycylijek – jeśli w ogóle są w stanie je jakoś określić. Dlatego też śledzi nie tylko życiorysy, ale i… literackie lub filmowe pomysły, by z postaci już przez kogoś wykreowanych wydobyć esencję sycylijskości – czyli coś, co odrzuca na wstępie. I teraz – koncentruje się przez chwilę na wybranej kobiecie, tropi jej doświadczenia i wyłuskuje z jej egzystencji przepis na niezwykłość. Savaretti w każdym życiorysie znajduje coś wartego uwagi, istotnego jako część składowa szerszego ujęcia na temat Sycylijek. Ale skupia się bardziej na jednostkowych przypadkach – rejestruje i komentuje życiowe wybory i rozwiązania, za sprawą których kolejne kobiety przechodzą do historii. Nie ma tu na pewno gloryfikowania Sycylijek – autor nie szuka wyłącznie wzorów do naśladowania, pojawiają się tu również antybohaterki, kobiety z mrocznymi dokonaniami. Są i takie, które padały ofiarą mafijnych porachunków albo musiały się nauczyć funkcjonować w świecie, w którym zagrożenia czyhają na każdym kroku – w efekcie powiązań członków rodziny z sycylijską mafią. Kobiety z Sycylii są z pewnością barwne i pełne fantazji – chociaż nie zawsze to wzory do naśladowania. Tym lepiej dla tomu, Gaetano Savatteri wie, że odbiorcy oczekują od niego odkryć i wstrząsów, a nie ugrzecznionej opowieści – więc korzysta z faktu, że książka jest zbiorem esejów i przeplata komentarze odpowiednimi wizerunkami – tak, żeby z każdym kolejnym tekstem zaskakiwać.

„Sycylijki” to książka wypełniona ciekawymi, atrakcyjnymi dla czytelników portretami. Ale to również okazja do zagłębiania się w historię i do pokazywania odbiorcom specyfiki Sycylii. Autor zagląda do historii i do teraźniejszości, nawiązuje do wydarzeń spoza biografii – i tłumaczy je, żeby wszyscy mieli równy dostęp do kontekstu kulturowego i społecznego. Dzięki temu pełniej wybrzmiewają minibiografie. Sycylijskie kobiety zyskują tu szansę na utrwalenie w świadomości odbiorców – ale same w sobie nie potrzebują rozgłosu. To Gaetano Savatteri nadaje im znaczenie – znajduje pomysł na zaintrygowanie czytelników. Przedstawia eseje dopracowane pod kątem literackim, narracja na najwyższym poziomie zapewnia lekturową przyjemność. Tak naprawdę wiele z tych obrazków mogłoby się stać podstawami pełnowymiarowych scenariuszy, ale autor woli skondensowane treści i relacjonowanie wydarzeń, a nie odtwarzanie ich. Przytacza informacje z różnych dziedzin, proponuje szerokie ujęcie Sycylii – z jej obyczajowością i kryminałem. Posiłkuje się kobiecymi życiorysami dla prezentowania miejsca. W biografiach uogólnień nie wprowadza, za to w samym obrazie Sycylii odwołuje się do zwyczajów i norm powszechnie przyjętych. Staje się przewodnikiem po miejscu nieoczywistym, szuka silnych emocji i wymagających objaśnień scen.

wtorek, 21 maja 2024

Emma Smith: Przenośna magia. Historia książek i ich czytelników

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Z bibliotek

Książki o książkach to odrębna kategoria lekturowa, ale też prezent dla wszystkich bibliofili. "Przenośna magia. Historia książek i ich czytelników" to publikacja, która ucieszy mole książkowe - i przyniesie całkiem sporo oryginalnych obserwacji i wiadomości. Emma Smith dzieli się tutaj z odbiorcami prawdziwą pasją, nie tylko pasją czytania, ale i odkrywania rozmaitych kuriozów. Pyta o genezę niektórych mód i zachęca do zgłębiania tematów, które dzisiaj wydają się oczywiste, ale kiedyś zapoczątkowały przełom w podejściu do wydawnictw. Każdy rozdział jest tu osobnym zagadnieniem, zestawem ciekawostek i odkryć z historii książek i czytelnictwa - ale z historii stosunkowo młodej, Gutenberg to jedynie drobna wzmianka w tej rozległej podróży.

Są tu książki budujące morale żołnierzy - wykorzystywane jako sposób na pogodzenie się z losem czy na ocalenie zdrowia psychicznego (a jeśli potraktuje się książkę jako przedmiot - to i jako sposób na ocalenie życia w ekstremalnych sytuacjach). Są książki zamieniane w rzeźby. Są książki oprawiane w ludzką skórę (i tu kwestia zawartości schodzi na dalszy plan). Są książki zakazane i wyrzucane ze świadomości, niespecjalnie promowane ale zyskujące rozgłos z pozaliterackich względów. Są książki, które szokują z różnych powodów, ale przeważnie z uwagi na zawartość - przełamywanie konwencji, przekleństwa i sformułowania, które nie pasują do powagi literatury. Są książki - a właściwie księgi - budujące religie i są książki dyktowane przez prawa rynku, zabiegi marketingowe i potrzeby konsumentów. Są książki, które służą do artystycznych prowokacji - ku rozpaczy czytelników szukających klasycznych pozycji - i są książki, które klasycznieją z czasem, wbrew założeniom twórców i odbiorców. I to wszystko Emma Smith opowiada w stylu, który syci. Kolejne eseje wypełnione są danymi - autorka często nie pochyla się nawet nad treścią, ucieka od podawania fabuł, za to koncentruje się na fizycznych właściwościach przedmiotów, podaje kolory okładek, rozwiązania edytorskie i te części wnętrz, które nie muszą być poddawane tłumaczeniom. Na wiele pytań autorka odpowiada (na równie wiele odpowiedzi nawet nie szuka), ale tworzy przestrzeń idealną dla wszystkich, którzy w książkach szukają wytchnienia i ukojenia. Stara się unikać oceniania - nie ma tutaj klasyfikowania dzieł ze względu na gatunki literackie czy rodzaje odbiorców, nie ma lepszych i gorszych treści. Wszędzie można za to znaleźć inspirację do opisania i do przeprowadzania przez historię książek i czytelników. Dla Emmy Smith często większe znaczenie ma kontekst czytania niż sama zawartość książki - zwraca uwagę autorka na konteksty, w jakich pojawiają się dzieła, także te ze sfery popkultury. Książka z nośnika treści zamienia się momentami w obiekt obserwacji (bez względu na samą zawartość). Nie tylko czytanie tu się liczy, ale to, jak książki mogą funkcjonować w rzeczywistości artystycznej. Oczywiście tom w najmniejszym stopniu nie wyczerpuje tematów okołoksiążkowych - Emma Smith jedynie zaznacza kilka motywów, skłania do dyskusji lub do refleksji - świadoma jest też tego, o czym czytelnikom nie powie - "Przenośna magia" to niewielki wyimek zagadnień, które można by w tej dziedzinie przedstawiać. Nikt jednak nie będzie narzekać na to, czego zabrakło - przynajmniej dopóki książka się nie skończy.

niedziela, 5 maja 2024

Juan Villoro: Miasto Meksyk. Poziomy zawrót głowy

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Magia miejsca

Juan Villoro odchodzi od przewodnikowego czy reportażowego przedstawiania miasta – miejsca ważnego dla siebie. Stawia za to na eseje, które przesyca nie tylko wiedzą na temat Meksyku, ale też własnymi doświadczeniami, przemyśleniami, lekturami i obserwacjami. Zamiast zastanawiać się nad tym, jaki Meksyk jest obiektywnie, przedstawia go we własnej wersji – owszem, zakorzenionej w osobistej perspektywie, ale też zahaczającej o lokalne zwyczaje czy głosy innych. Nie ma tutaj żadnych typowych prezentacji: geograficzne i historyczne uwarunkowania się nie liczą – ważna jest atmosfera, istota miasta, oddawana w tematycznych esejach. I dzięki temu Juan Villoro od początku przyciąga czytelników. Pisze niespiesznie – zresztą teksty składające się na książkę i materiały do niej zbierał autor przez dekady – a to owocuje doskonale przemyślanymi, trafnymi wywodami. Tylko tak można oddać wielokulturowość Meksyku i jego wewnętrzne splątanie. Tylko tak można przemycać zachwyt bez posądzeń o jednokierunkowość komentarzy. Tu ożywają literackie obrazy i zakodowane w umyśle scenki, wszystko zyskuje wymiar symboliczny i podlega wielowymiarowej lekturze. Taką lekturę przekazuje Villoro odbiorcom – zaprasza do wspólnego zwiedzania i odkrywania tego, co mniej oczywiste. Nie ma tu znaczenia wytyczanie ścieżek i tras ani dzielenie się prywatną topografią: Meksyk wyobrażony jest równie ważny jak Meksyk faktyczny, a z tego połączenia wyłania się najbardziej złożona, a przecież i najbardziej atrakcyjna całość. Przez własne życie Villoro pozwala poznawać społeczne i czasowe przemiany – sięga do swojego dojrzewania, a właściwie do tych jego elementów, które nierozerwalnie wiążą się z miastem. Równie często posiłkuje się wyobraźnią reżyserów, pisarzy czy artystów – Meksyk funkcjonuje na wiele sposobów. Jedno się powtarza: nielinearność miasta, wizja szarpana, pozbawiona ciągłości – to autor podkreśla co jakiś czas i temu poświęca sporo uwagi. Ten motyw także wyjaśnia sięganie po hybrydową formę tekstów – nie ma tu przecież jednolitych komentarzy, powtarzalności w budowaniu szkiców – ważne są swobodne skojarzenia. Które jednak porządkuje autor za sprawą potężnej dyscypliny myślowej. Tu nie ma przypadku w ramach samych esejów: autor doskonale wie, do jakiego celu dąży i tylko dzięki temu może uniknąć chaosu w strumieniu danych. Żongluje informacjami i przeżyciami, budując teksty nieobojętne dla czytelników – bez względu na to, czy są oni emocjonalnie związani z Meksykiem czy też nie. Chociaż autor wykorzystuje mnóstwo osobistych spostrzeżeń, stawia na konkrety i na rzeczową narrację. Przesyca tom wiadomościami – a jednocześnie nadaje im taką formę, że nie ma wrażenia sztuczności czy cytowania podręczników, to prawdziwe literackie doświadczenie. Proza jest tutaj gęsta i przy tym bardzo staranna, co przekłada się na bardzo przyjemną lekturę. „Miasto Meksyk. Poziomy zawrót głowy” to spotkanie z inną rzeczywistością – która staje się zrozumiała właśnie po takim tłumaczeniu kontekstów i istoty miejsca. Juan Villoro radzi sobie wyśmienicie z tworzeniem niezwykłego literackiego przewodnika – z tą książką raczej nie podróżuje się i nie przemierza ulic, ale bez ruszania się z miejsca można przeżyć wielką przygodę i poznać faktycznie zjawisko. W tę lekturę się wpada: łatwo się w niej zanurzyć i zatracić, to propozycja dla wszystkich stęsknionych za starannymi, dokładnymi i ciekawymi tekstami. Warto spróbować – nawet jeśli ktoś nie interesuje się Meksykiem jako takim – z uwagi na jakość narracji.

piątek, 15 marca 2024

Kate Crawford: Atlas sztucznej inteligencji. Władza, pieniądze i środowisko naturalne

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Wyścig po wiedzę

Seria #nauka gwarantuje odbiorcom książki, które nie zawodzą. Reportaże naukowe i popularyzatorskie z najróżniejszych dziedzin wiedzy – przygotowywane przez specjalistów z zacięciem narracyjnym. Nie tylko można dzięki tym tomom poznawać ciekawostki z różnych obszarów badań, ale też dobrze się bawić podczas lektury. Co ważne, nawet laik może (a czasami wręcz powinien) sięgać po te pozycje – otrzyma dawkę informacji przedstawianych w przystępny sposób. „Atlas sztucznej inteligencji” to pomysł Kate Crawford na oswojenie czytelników z tematem AI, z jej powstawaniem, historią i konsekwencjami istnienia. Oczywiście temat rzeka nie może być tu uchwycony całościowo, ale autorka wybiera takie związane z nim zagadnienia, które pozwolą rzucić nowe światło na rozwój technologii i myśli informatycznej, a do tego uświadomią czytelnikom odrobinę komputerowej przeszłości. Funkcjonują tu równolegle różne konteksty: od kwestii socjologicznych przez gospodarcze (na przykład związane z wydobyciem surowców) aż po temat bezpieczeństwa i obronności. AI wpływa na rozmaite sfery i obszary działalności człowieka – a ponieważ tego rozwoju nie da się zatrzymać, można spróbować go zrozumieć, żeby pojąć, z jakimi możliwościami i z jakimi zagrożeniami się on wiąże.

„Atlas sztucznej inteligencji” to wyliczanie niepokojów i zwrócenie uwagi na niebezpieczne aspekty karmienia danymi AI. Zachłystywanie się futurystycznymi wizjami nie idzie w parze z mocno promowaną poprawnością polityczną (czy podstawowymi prawami człowieka). Autorka pisze o tym, jak uczy się sztuczną inteligencję, jakie zbiory danych się do tego wykorzystuje (i skąd je pozyskuje), a także – do czego mogą być wykorzystywane. Sprawdza, czy da się nauczyć komputery rozróżniania emocji, jeśli często sami ludzie mają z tym problem, a także – czy ma uzasadnienie podział na rasy. Tłumaczy, gdzie sztuczna inteligencja wspomaga pracę ludzi, a gdzie bez ludzi się nie obejdzie. Uświadamia też czytelnikom – bez tonów sensacyjnych, niemal rozmywa ten temat w opowieści, a jest niezwykle istotny – jak oni sami są wykorzystywani w procesie karmienia AI danymi. Często kwestie związane z publikowaniem treści powiązane są z tworzeniem baz danych dla sztucznej inteligencji. Pojawiają się też działania kontrowersyjne – jak pozyskiwanie danych bez wiedzy użytkowników (urządzenia, które szpiegują swoich właścicieli to wciąż temat tabu w wielu środowiskach). Kate Crawford analizuje ślad węglowy – sprawdza, czy sztuczna inteligencja przyczynia się do zanieczyszczenia środowiska (chociaż sama jest niematerialna, wymaga przecież całej komputerowej infrastruktury). Cofa się autorka do przeszłości i sprawdza, jak dawniej ludzie próbowali dokonywać systematyzacji i klasyfikacji najbliższych sobie zjawisk. Sięga po nieudane eksperymenty, które stały się dzisiaj w pewnym stopniu podstawą dla uczenia AI. Nawiązuje do odkryć w informatyce – z początków istnienia komputerów. Bardzo szerokie kręgi zatacza – bo też i opracowanie pozwala jej na taką swobodę. W rezultacie „Atlas sztucznej inteligencji” to wielowarstwowa, wielogłosowa historia, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Jest dobrze napisana – wiadomości nie zostały podane sucho czy beznamiętnie, liczy się możliwość grania na emocjach czytelników, a jednocześnie Kate Crawford pamięta o tym, że pisze książkę popularnonaukową, ambitną i wypełnioną informacjami. Zapewnia jednak odbiorcom przyjemny odbiór i satysfakcję związaną z gromadzeniem wiadomości. Jest ta publikacja kolejnym strzałem w dziesiątkę – buduje dobry odbiór serii #nauka, bo pokazuje, że tu właściwie nie zdarzają się książki słabe.

niedziela, 11 lutego 2024

Layla Martinez: Kornik

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Cienie

Ten dom jest antytezą wszystkich rodzinnych i ciepłych domów. Ten dom zapewnia schronienie, ale nie spokój – przynajmniej tak mogłoby się wydawać komuś z zewnątrz, kto przekroczyłby jego próg. Domowniczki nauczyły się w nim funkcjonować i przestały zwracać uwagę na nieboszczyków wyzierających z każdego kąta. W tym domu niepodzielnie królują cienie – duchy zmarłych – i tylko one się liczą, sprawy żyjących schodzą na daleki plan. Ale taki to już świat, świat zawężony do małej wioski, tu nikogo nie dziwi obecność istot z innego wymiaru: trzeba się pogodzić z ich obecnością, a czasami w ogóle surowo wychowywać – duch, któremu zmiażdży się obcasem rękę, albo którego się odkopnie, następnym razem zastanowi się, zanim podejdzie i spróbuje zaczepić żyjącego. Babki duchy nie dziwią, wie o nich sporo. Wnuczka też zdążyła już przekonać się, jak istnieć pomiędzy zjawami – nawet jeśli marzy o wyrwaniu się w świat, zna już swój los i nie będzie nawet przesadnie się szarpać, żeby oderwać się od korzeni. I tak jej się to nie uda, równie dobrze może poświęcić całą energię na przyzwyczajanie się do swojego domu. Który przecież ostatecznie nie jest taki zły, bo lepsze są strachy oswojone niż obce. W tym gęsto zaludnionym (chociaż nie przez żywych) domu każda sytuacja zyskuje oryginalny wymiar niejako z definicji: tu nie da się wieść normalnego życia, nawet jeśli problemy są zupełnie normalne i naturalne. Śmierć niczego nie kończy, narodziny nie są powodem do świętowania (zwłaszcza jeśli to narodziny nieślubnego i w gruncie rzeczy niespecjalnie chcianego dziecka). Młodsze pokolenia muszą podporządkować się starszym, nawet jeśli mają własną wizję tego, jak być powinno. Ten, kto rozstał się ze światem, powraca już w innym wymiarze i może nawiązywać kontakt z domownikami – ale na własnych warunkach. Nic tu nie będzie krzepiące ani przyjazne, stary dom wypełniają tajemnicze odgłosy, za które trudno byłoby winić wyłącznie korniki – duchy zalegają w szafach i pod łóżkami, wystawiają swoje kończyny z różnych miejsc i czasami czepiają się ubrań przechodzących. Tak już jest, nic się na to nie poradzi.

Layla Martinez snuje opowieść niezwykłą. Z pozoru oniryczną i nieprawdopodobną – jednak kiedy zagłębić się w nią i odrzeć z sensacyjnych tonów powierzchniowej narracji, odkrywa się w niej prawdy o ludziach, ich tęsknotach i potrzebach. Ten dom wydaje się niegościnny i odpychający – w rzeczywistości jest jednak azylem, jedynym dostępnym w obliczu nieprzyjaznych sąsiadów. Schronienie dają dawne zwyczaje, wierzenia i tradycje, świadomość własnego pochodzenia i relacje z bliskimi – to wszystko powody, dla których nie można oderwać się od przeszłości, choćby i najmniej akceptowanej. Layla Martinez stawia na narrację śpiewną i niezwykłą, to niemal słowotok, w którym idealnie trafnie rysują się kolejne wydarzenia i interpersonalne kontakty. Dwugłosowa opowieść – babki i wnuczki – to tylko dwa różne ujęcia tej samej, powtarzanej zawsze, wizji. Nie ma tu miejsca na tworzenie nowych przestrzeni, na zrywanie z bagażem rodowych doświadczeń – od tego nigdy się nie ucieknie, nawet jeśli bardzo się tego potrzebuje. Zmarli czepiają się żyjących i przytrzymują ich przy sobie, pozwalając odkrywać, co w życiu liczy się najbardziej. A wszystko w poetyckiej otoczce, kompletnie pozbawionej moralizatorstwa i wątpliwości.

poniedziałek, 18 grudnia 2023

Shubhangi Swarup: Współrzędne tęsknoty

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.

Odległość

Shubhangi Swarup przygląda się bohaterom rozmaitym, nie ma dla niej znaczenia, czy ktoś pochodzi ze świata ludzi, czy jest kontynentem, ziemią albo rośliną, tak samo jak nie zależy jej na obecności w powieści wyłącznie żywych: martwi pojawiają się na takich samych prawach i funkcjonują równie nieprzewidywalnie co ci, którzy jeszcze mogą wykorzystywać swoje ziemskie powłoki. Autorka wczuwa się w zjawiska przyrodnicze i przedstawia je jak wyimek z narracji kojącego programu edukacyjnego – wykorzystuje w funkcji ozdobników, ale też dla odciągnięcia uwagi od człowieka w centrum wydarzeń. Bo człowiek nie ma zbyt dużego znaczenia, chyba że funkcjonuje na granicy światów, nie radzi sobie z jedną rzeczywistością, więc musi borykać się z ich większym zestawem. Na przykład Chanda Devi rozmawia z drzewami, a nie jest to jej jedyna umiejętność. Poza nią – między innymi – widzi duchy zmarłych, duchy, które przybywają do najważniejszych dla siebie miejsc i tam utykają, cierpiące i niezdolne do przejścia w inny wymiar. Milczące zjawy męczą bohaterkę i sprawiają, że staje się drażliwa i nadwrażliwa jednocześnie – a to nie sprzyja kształtowaniu właściwych relacji. Na przykład małżeńskich, bo kiedy Chanda Devi wychodzi za Giridźę Prasada, nie zamierza się dopasowywać – narzuca swoje zasady i wielokrotnie mentalnie kastruje małżonka zanim w ogóle pozwoli mu uwierzyć w sens tego związku. A przecież Chanda Devi i Giridźa Prasad to tylko dwoje bohaterów z pierwszej części książki: muszą oni postępować zgodnie z rytmem natury, spłodzić dziecko i wychowywać je tak, żeby jak najlepiej zrozumiało misterium codzienności, a przy okazji nie zatraciło tajemnych mocy. Platon, kolejna postać wkraczająca do tej przestrzeni, wie już, czym grozi odwaga w wyrażaniu własnych poglądów. Aresztowany i traktowany z dużym okrucieństwem ma pełen przegląd tortur, jakie można zadawać człowiekowi pozbawionemu prawa do samostanowienia. Jego przyjaciel z kolei ma coraz więcej powodów, żeby unikać ludzi, a nawet bać się ich i kojarzyć z najgorszymi doświadczeniami w życiu. Nic dziwnego, że próbuje znaleźć pocieszenie poza tą sferą. I tak każdy kolejny wprowadzany do tego świata bohater musi znaleźć sobie azyl prywatny gdzieś z dala od innych – i wykorzystywać go, kiedy tylko będzie poszukiwać skupienia i pomocy. Shubhangi Swarup umiejętnie porusza się między krainami, radzi sobie z kreśleniem dylematów moralnych, kwestii społecznych, ale też spraw duchowych – i to nie tylko w wymiarze religijnym. Poszukiwania tożsamościowe zmuszają bohaterów do wykraczania poza własną strefę komfortu i są prostą drogą do kolejnych trudnych przygód. Autorka nie zaoferuje bohaterom ukojenia, raczej będzie ich bezustannie testować – i przy okazji nakreślać kontekst ich funkcjonowania, otoczenie, które nie zapewnia schronienia przed złem. Bardzo sprawnie porusza się między rzeczywistością i oniryzmem, przeładowuje narrację faktami i wydarzeniami, tak, żeby czytelnicy mieli wrażenie rozbudowanej akcji, która nie pozostanie bez wpływu na bohaterów. Dzieje się tu dużo, ale jeszcze więcej rozgrywa się w niedopowiedzianych obrazach.

niedziela, 26 listopada 2023

Hwang Sok-yong: Księżniczka Bari

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.

Cierpienia

Bari to bohaterka w pewien sposób magiczna. Potrzebna jest do opowieści, która zakorzeniona w micie dość mocno pokazuje czytelnikom problemy dzisiejszego świata – niezależnie od miejsca. Hwang Sok-yong sięga do mitologii i ludowych narracji – i do wydarzeń rzeczywistych, mocno bolesnych dla ludzkości – i splata je razem w jedną spójną i wstrząsającą całość. Bari to koreańskie wcielenie Hioba – z kolei dla odbiorców z Dalekiego Wschodu naturalne będą nawiązania do twórczości naiwnej. Niezależnie od punktu odniesienia, powieść „Księżniczka Bari” funkcjonować może jako drogowskaz i przestroga przed nadużywaniem siły i narzucaniem innym własnych wizji świata. Autor odnosi się do wielkiego głodu w Korei Północnej, ale porusza też kwestię – między innymi – powiązaną z uchodźcami i wojnami.

Od pierwszych stron Bari to bohaterka, która jest mocno doświadczana. Jako siódma córka w koreańskim domu naraża się na bunt ojca i impulsywność matki – nie przeżyłaby przy nieodpowiedzialnych (i spragnionych syna) rodzicach, gdyby nie zwierzę, które ją ocaliło – oraz babka. W odróżnieniu od pozostałych sióstr, Bari ma nawet „nieudane” imię – co czytelnicy otrzymają w wyjaśnieniu. Początek życia to początek nieszczęść, już wkrótce dziewczyna przekona się, jak to jest stracić najbliższych. Skazana na długą tułaczkę pozna los uchodźców i okrucieństwo tych, którzy zajmują się przemycaniem nielegalnych emigrantów. Wiele razy będzie wychodzić cało z opresji, które niejednego – znacznie silniejszego – pozbawiłyby woli życia. Ale Bari jest specyficzna, ma dziwny dar. Potrafi nawiązać łączność z zaświatami. Zdarza się, że widzi dusze ludzi, którzy odeszli. Ma też dar widzenia przeszłości – wystarczy, że nawiąże kontakt z osobą, która potrzebuje pomocy – by bez pytania o jej doświadczenia poznać historię dramatu. W związku z tym na Bari spada znacznie więcej nieszczęść niż na większość społeczeństwa – ale też ta kobieta ma w sobie siłę pozwalającą przetrwać każde wyzwanie. Zbrodnie, gwałty, konflikty, które uniemożliwiają spokojne i satysfakcjonujące życie – mnóstwo tu spraw trudnych i minorowych w tonacji – Hwang Sok-yong nie boi się epatowania okrucieństwem, bo też i ma ważny powód do akcentowania takich właśnie tematów. Udaje mu się bardzo przekonująco i bardzo plastycznie odtworzyć to wszystko, o czym zwykle ludzie chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Pracuje jako sumienie całych narodów, przemyca oceny i zmusza czytelników do refleksji nad stosunkiem do drugiego człowieka. Unika przy tym naiwności i dosłowności: jest w stanie stworzyć opowieść melodyjną, na poły oniryczną, niekoniecznie do końca zakorzenioną w rzeczywistości znanej czytelnikom (także z medialnych przekazów) – a przecież nie ma wątpliwości, jaką drogę obiera i co chce osiągnąć. Tyle tylko, że wnioski pozostawia czytelnikom. Przesłania płynące z „Księżniczki Bari” są tak celne i tak dobrze przedstawione, że wywiad z autorem zamieszczony na końcu tomu pełni wyłącznie rolę ozdobnika, a nie komentarza do książki. Uwidacznia się też w tym wypadku zderzenie konkretu i uniwersalności: chociaż autor bazuje na zagadnieniach związanych z północnokoreańską przeszłością, bez trudu daje się te tematy rozciągnąć na sprawy ogólnoświatowe. „Księżniczka Bari” to lektura pozwalająca na przyjrzenie się z bliska ludzkim dramatom – i konsekwencjom walki o władzę (konsekwencjom dla zwykłego człowieka).

sobota, 18 listopada 2023

Philippe Sands: Ostatnia kolonia. Jednostka przeciw imperium

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.

Wolność

Sytuacja jak z koszmaru: trzeba opuścić swój dom, miejsce, w którym miało się spędzić całe życie, ziemię z grobami przodków. Dzisiejszych nomadów nie zawsze to przeraża, ale zwłaszcza starszym ludziom temat przesiedleń rujnuje sens istnienia. I trochę o tym jest "Ostatnia kolonia. Jednostka przeciw imperium". Głos zabiera tu Madame Elysé urodzona na Peros Banhos. Kobieta, która przybyła do Hagi, żeby świadczyć przeciwko rządowi Wielkiej Brytanii - zawalczyć o archipelag wysp, który ma być albo ostatnią kolonią brytyjską, albo ziemią Mauritiusa. Krótki komentarz przesycony jest wzruszeniem i potrzebą życia na "swoim" - bez względu na plany wielkich wobec spokojnych miejsc. Żeby zyskać nową perspektywę i sprawdzić, kto ma rację w sporze - warto wysłuchać tych, na których nikt nie zwracał uwagi przy podejmowaniu ważnych decyzji w przeszłości. Madame Elysé musiała opuścić wyspy i w warunkach urągających człowieczeństwu została wbrew własnej woli przesiedlona. W wyniku tych działań straciła ciążę - co dla młodej kobiety było wielkim dramatem. Po latach walczy o sprawiedliwość i o to, żeby nikt nie musiał już zaznawać podobnego losu.

Nie jest to zatem walka o ziemie, a walka o ludzi - i to o ludzi do niedawna ignorowanych. Philippe Sands przedstawia tę opowieść z perspektywy prawnika, który zajmuje się ocenianiem sytuacji. To dzięki jego obserwacjom cała sytuacja nabiera kolorów i staje się ważna bez względu na miejsce zamieszkania odbiorców. Liczy się tu w końcu przede wszystkim godność człowieka. "Ostatnia kolonia" to nie tylko rejestr wydarzeń podczas procesu w Hadze - chociaż tym Philippe Sands zajmuje się najbardziej, a przynajmniej - najbardziej tymi fragmentami angażuje odbiorców, ze względu na duże zaangażowanie i szczegółowość prowadzonych obserwacji. Przybliża też sporą część historii wysp. Zajmuje się kwestiami politycznymi i społecznymi, szuka wyjaśnień na temat tożsamości kulturowej. Wprowadza obrazki rodzajowe, które mają czytelnikom uświadomić tragedię zwykłych ludzi, nawiązuje do tematu niewolnictwa i do kwestii rasizmu - nie ma tu łatwych zagadnień, ale też nie da się łagodnie opowiedzieć o całym problemie. "Ostatnia kolonia" lekturą przyjemną być nie może, ale też nie zamęczy odbiorców autor ogromem krzywd. Tu szuka się rozwiązania, które usatysfakcjonuje zwykłych ludzi, w dodatku - ludzi, którzy nie wiedzieliby nawet bez pomocy z zewnątrz, jak o siebie zawalczyć. Ta sytuacja zamienia się w symbol walki o prawa człowieka, w jednoznaczną krytykę kolonializmu.

Philippe Sands stara się wytłumaczyć odbiorcom jak najdokładniej, na czym polega problem - i jak skomplikowane było docieranie do sedna, lawirowanie między dyplomatycznymi zabiegami i potrzebami zwykłej społeczności. Zapewnia czytelnikom podgląd niezwykle istotnego wydarzenia - w pewnym sensie też przestrogę przed zaborczymi zapędami i próbami regulowania rzeczywistości według własnego uznania. Udaje mu się sprawić, że kwestie prawne i społeczne stają się jasne i nie stanowią tajemnicy.

piątek, 20 października 2023

Janice P. Nimura: Córki samurajów w podróży życia

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2023.

Marzenie

Pięć dziewczynek, które łączy jedynie to, że pochodzą z rodzin samurajskich, ma trafić za granicę (do Ameryki), żeby tam się uczyć. Po powrocie będą dawały przykład innym dziewczynkom w Japonii. Mają stać się uosobieniem zbiorowych marzeń i zachęcić do odwagi w kierowaniu własnym życiem, mają też stać się symbolem otwarcia na zachód. Dziewczynki nie mogą traktować swojego wyjazdu jako misji szpiegowskiej: chodzi jednak o to, żeby przekonały się, jak żyje się za granicami Japonii i z jakimi wyzwaniami trzeba się wtedy mierzyć. Jest końcówka XIX wieku i taka sytuacja zaaranżowana zostaje po raz pierwszy - zanim ludzie przekonają się do tego, że mogą swobodnie podróżować i wybierać sobie miejsca zamieszkania, trzeba ich z taką myślą oswoić. I tu z pomocą przychodzą dzieci. Sutematsu, Ume i trzy inne bohaterki tomu "Córki samurajów w podróży życia" jeszcze nie wiedzą, jak wiele zmieni się w ich codzienności - i jaką cenę przyjdzie im zapłacić za decyzję cesarzowej. Nie mają nic do powiedzenia: nawykłe do wypełniania rozkazów i do posłuszeństwa mogą tylko zmierzyć się z tym, co nieuchronne. Jedynie najmłodsza Ume za granicę jedzie z optymizmem - jej ojciec przygotował ją na obcą kulturę, zresztą sam posługuje się angielskim i teraz Ume może podążać jego śladami. Ume jest najmłodsza, ale - być może - najbardziej rezolutna. A może po prostu nie wie jeszcze, co straci.

Janice P. Nimura towarzyszy małym dziewczynkom od momentu decyzji o podróży aż po dorosłość. Sprawdza, jak oczekiwania zderzały się z rzeczywistością i jak dzieci radziły sobie w obcym kraju. Rozczytuje przyjaźnie i nadzieje - bo przecież rzucone do Ameryki dziewczynki mogą trzymać się razem, żeby zapewnić sobie namiastkę zwyczajności. Ale analizuje też cały proces aklimatyzacji, odpowiada na pytania o przystosowanie się do nowego środowiska i o kontakt z japońską kulturą. Przecież kiedy dzieci mają kontakt wyłącznie z obcym językiem, mogą łatwo zapomnieć swojego ojczystego - i na to Janice P. Nimura też zwraca uwagę. Córki samurajów są odważne i przecierają szlaki innym, ale nie wszystkie wytrzymają oderwanie od bliskich. Kilka dziewczynek znajdzie swoje "drugie" rodziny, zbuduje trwałe więzi z opiekunami i poradzi sobie w nowym środowisku, dwie postanowią jednak wrócić. Tęsknota za bliskimi to jedno, ale jest jeszcze zestaw atrakcji codziennych, niekoniecznie do przewidzenia: kilkulatki wychowywane od początku w duchu skromności, powściągliwości i stateczności w Ameryce zyskują wolność, mogą skakać, biegać i nie przejmować się konwencjonalnymi strojami. Gorzej, że wpasowanie się z powrotem w sztywne ramy kulturowe wydaje się już niemożliwe, kiedy raz spróbowało się radosnej i nieskrępowanej zabawy. Podróż miała otworzyć córki samurajów na inność i pokazać im możliwości, jakie daje świat. Tymczasem uwidoczniła podziały kulturowe i znaczenie wychowania na rozwój człowieka. Janice P. Nimura bardzo ładnie kreśli ten temat. Zajmuje się od pierwszych stron nie tylko towarzyszeniem dziewczynkom - ale też budowaniem dla czytelników całego otoczenia. Przybliża japońską kulturę, stawia na synestezyjną narrację, w której zmieści się bardzo dużo ciekawostek. To cecha charakterystyczna tomu "Córki samurajów w podróży życia": mniej liczy się tu akcja, bardziej - namacalność opowieści. Bohaterki zwracają uwagę na detale, autorka w takim przekonaniu utrzymuje czytelników. Dziewczynki wrzucone w inną rzeczywistość radzą sobie na miarę własnych zdolności, chociaż mogą też liczyć na dorosłych z najbliższego otoczenia. Szukają sobie miejsca, a z czasem muszą też nauczyć się określać siebie - bo przecież oderwanie od ojczyzny na wczesnym etapie funkcjonowania i połączenie z obcą kulturą to przepis na tożsamościowe rozdarcie i dalsze komplikacje psychologiczne. Ale Janice P. Nimura uważnie towarzyszy córkom samurajów i nie pozwala nawet na moment zawahania.