Oj nie można ostatnio narzekać na brak okazji wszelakich: święta, dzień babci i teraz jeszcze te amerykańskie walentynki. Obchodzicie ten dzień jakoś szczególnie? My obchodzimy... szerokim łukiem. Nie, no chyba nie jest tak źle, przeważnie kupujemy wino i oglądamy wspólnie film (niekoniecznie romantyczny). Chyba nie lubimy celebrować zbiorowo i okazyjnie.
Ostatnio na blogu nie pojawiło się nic nowego, a co więcej w ostatnim moim wpisie powiało odrobiną czarnomyślicielstwa i (o nie!!) nudą. Postanowiłam więc wykorzystać święto pluszowych serduszek na swój użytek. Uszyłam walentynkę! Chociaż krój ten już znacie, nie jest to zwyczajna walentynka gdyż włożyłam do niej kilka nut i kilka słów, które ostatnio krążyły wokół mnie. Torebka z pozoru słodziutka jak truskawkowa landrynka tak naprawdę jest rokendrolową heroiną.
Hasło przewodnie: Rockabilly
Hasła pomocnicze: Dita von Tess, Kim Nowak, czerwona szminka, chłopak z gitarą, bandama, wąskie jeansy, strawberry miklshake i tatuaż z kotwicą.
Walentyna nie jest ani mała ani duża- jest w sam raz. Poniżej chwalę się swoim uroczo kiczowatym wieszakiem z jakże adekwatnym motywem tłuściutkiego kupidyna. Wieszak, ku swej ogromnej radości upolowałam na targu staroci w Nowym Sączu. Chodziłam z Władysławem pomiędzy ludwikami, lampami art deco, złotymi klatkami i starymi pocztówkami. Wokół panował gwar, było letnie popołudnie, ktoś targował się o srebrne łyżeczki, a ktoś inny o pęknięte lustro. Korniki spokojnie delektowały się starą skrzynią. Gdzieś w tym skansenie rzeczy porzuconych ujrzałam go- mój fantastycznie kiczowaty wieszak leżał na chodniku między starymi akcesoriami kominkowymi. Kupiłam go i byłam szczęśliwa jak dziecko, że udało mi się upolować takie cudeńko, takie cako z dziurką. I już, już wymyślałam sobie historię tego unikatu, wizualizowałam sobie atłasowe peniuary, które na nim zawieszał jakiś hrabia, tudzież zamożny szlachcic. Jakież było moje zdziwienie, jakie zniesmaczenie i jaki wielki zawód, gdy sprzedawca w puste miejsce po moich tłustych puttach położył kolejną, a później kolejną i następną bezczelną kopię mojego wieszaczka. Świat jest okrutny! Świat jest zły!
Od tego feralnego dnia minęło już sporo czasu, pogodziłam się z faktem iż moje amorki wykonał domorosły kowal w przerwie między piwem, a papierowem. Potrafię z tym żyć.
Szyjąc czerwoną VintageCutie towarzyszyła mi GENIALNA płyta zespołu Kim Nowak. W ucho szczególnie wpadł mi ten kawałek (słuchać jako soundtrack do tego posta)...
Uśmiech ślę i dedykuję tę walentynkę Wam właśnie
Wasza Rockabilly Valentine