Ale dużo kotów mi się naszyło. No nie samo się naszyło, tylko ręce moje współpracując z maszyną odwaliły robotę. Ja chyba lubię szyć hurtowo jedną rzecz, a potem przerzucać się na następną :)
Koty to moje ulubione zwierzęta, więc szycie też przyjemne. I znowu po dwa każdego koloru, jakoś tak wychodzi, ze bluzy dresowe mają dwie kieszenie, a te kieszenie jakoś tak wychodzi od razu mi się z kotami kojarzą. Koty z kieszonkami, kieszonkowi rodzice, kieszonkowi bezdzietni, bezkieszonkowi bezdzietni, tyle różnych miauczących możliwości :)
Różowe
Mięciutka bluza w przepięknym (przynajmniej dla jednego członka mojej familii) kolorze. Wygrzebana w ciuszku, mnie również urzekł ten kolor. Ziemciucha koci typ number one, mamo one sią ciudowne, kocham róziowy, ten duzi to tata, a ten mniejsi mama i mają dzieci, ale mało maja dzieci, mamo dlaciego oni mają tak mało dzieci?
Czarno-Białe Inaczej
Moja bluza, ale też z ciuszka, fajne kieszenie na suwaki, można coś tam schować, drobniaki, ukruszony ząb, chusteczkę higieniczną, pierścionek dla narzeczonej (o to byłby niezły patent). Te kocurki to mój numer one.
Granatowe
Miękka bluza z ciuszka z fajnymi kieszonkami, ja lubię ten kolor, ale Z uważa za obzidliwy, mam nadzieję, że jest odosobnionym przypadkiem w tym względzie.
Sercówki
Bluzę wygrzebałam dla siebie, bo była rewelacyjna, z krótkim rękawem, kapturem, kangurka (ha! ta miała jedną kieszeń), ale nie zerknęłam na rozmiar. W domu okazał się zdecydowanie nie mój, więc pod nóż i już.
Pomarańczki
Uszyte z mojego szlafroczka, mało go w sumie używałam, bo choć fason miał genialny (nogawki dzwony, tak, tak, z nogawkami, rękawy dzwony, hit sprzed 40 lat) to jakoś taki mało praktyczny dla mnie był. Nawet chciałam ten bezbłędny (prawie) ciuch sprezentować komukolwiek, ale nikt nie podzielał mojej opinii na temat jego bezbłędności (prawie) więc ciach, ciach, ciach, na razie koty, ale jeszcze na mnogo przytulanek wystarczy. Wstawka ze swetra, tez był bezbłędny, tylko mi się znudził :) Ziemciucha koci typ number two.
Niby Ninja
To była kilka lat temu moja ulubiona oldschoolowa bluza, no ale ileż można w tej samej bluzie chodzić, a zniechęcona rozdawnictwem po szlafroczku nawet nie próbowałam znaleźć chętnej na dresówkę. Ciężko było ją kroić, nawet ubrałam na chwile na grzbiet, ale bez przesady, oldschoolowe ciuchy nosi się nie będąc w oldschoolowym wieku :)
Zielone
A tu niespodzianka, nie moja bluza, tylko Euri, a nawet nie bluza tylko coś jak żakiecik. Euri mi sprezentowała, od razu powiedziałam, że potnę, bo ani fason, ani kolor zupełnie nie do mojej figury/twarzy/preferencji ubraniowych. Poza tym on też był z lekka oldschoolowy, tylko w innym sensie, a już pisałam czemu zarzucam tego rodzaju ubrania. Ziemciuch te te koty też bardzo lubi, on gustuje w zdecydowanych (dających po oczach) odcieniach.
Uff, trochę się uzbierało, kilka razy zmieniałam koncepcję, opisywać, nie opisywać, nie chce mi się, a może jednak coś skrobnę, nie mam co napisać, jak zacznę to może popłynie wena. Trochę popłynęła, jednak wieczór to nie jest moja pora dnia na intelektualny wysiłek, zdecydowanie jestem skowronek (kurka).
Jeszcze zdjęcie grupowe, mała pomocna rączka zaaranżowała ustawienie w koszu na pranie.
I co ja jeszcze miałam napisać? ;)
Specjalnie dla Anny, nieco z poślizgiem, ale jest
Przepis na pitę
Ja robię z pół kilograma maki, wychodzi mi 16 pit, na moją wiecznie głodną rodzinę to jest akurat. Proporcje na szczęście można zmniejszać bardzo łatwo.
1/2 kg maki
1/2 kostki drożdży (5 dag)
łyżeczka soli
ciepła woda
oliwa
Z drożdży, chlupka wody, szczypty cukru i sypnięcia mąki robię zaczyn, odstawiam na trochę
Następnie dorzucam resztę mąki, sól i dolewając wodę wyrabiam ciasto, wyrabiam, wyrabiam i wyrabiam (dobre ćwiczenie ujędrniające biust, więc nie żałuję wyrabiania)
Kiedy wygląda na wyrobione, po 5 minutach, lub po 7 minutach (zależy ile chce się ujędrniać) smaruję kulę oliwą i odstawiam do wyrośnięcia na min godzinę. Przykrywam ściereczką, żeby zminimalizować udział kocich włosów w pożywieniu.
Ciasto urosło, hurra, wyciągam z garażu stolnicę (mój blat w kuchni nie jest bezwłosy, nawet jak się go umyje), dzielę kulę na 8 części i hojnie podsypując mąką rozwałkowuję na coś co w przybliżeniu przypomina koło, nie może być cienkie, ale tez nie mega grubasy.
Kółka układam na stolnicy, przykrywam ściereczką, daję im jakieś 10 min oddechu.
Włączam piekarnik na 200 stopni (ale ponieważ mój piekarnik jest zepsuty, więc chyba jest to około 210 stopni) nagrzewam w nim blachy
Na nagrzaną blachę rzucam 3 kółka i wkładam do nagrzanego piekarnika na 5 min.
Nadymają się jak balony (pozostaję w temacie), wyjmuję i przekładam na tą kratkę od piekarnika co to nie wiadomo do czego służy, wrzucam następną blachę do piekarnika itd.
Kiedy ciut przestygną przekrajam na pół przy akompaniamencie poganiania wijącej się z głodu rodziny i stawiam na stół obok wcześniej przygotowanych dodatków zależnych od zawartości lodówki tudzież portfela. Kapusta na szczęście jest tania, groch na falafele również. Sos czosnkowy do wyboru wegan (na bazie kefiru grzybkowego lub nerkowców) i nie wegan (śmietana, majo, czoch), czasem hummus i uczta gotowa.
Smacznego :)
Przepis mi wyszedł jakby to co najmniej pół dnia się robiło :) a to w sumie szybko idzie. I szybko się zjada :)