Masz wrażenie, że utknąłeś w swojej pracy, w zawodzie,
którego wcale nie chciałeś wykonywać, i że sam nawet nie wiesz jak to się
stało? Może kiedyś w obliczu coraz bardziej rosnącej dziury w budżecie
zaczepiłeś się w jakimś biurze i tak coś co miało być tylko tymczasowe ciągnie
się już ósmy rok. A może tak naprawdę chciałeś być leśnikiem, ale kuzyn miał
wolną posadę u siebie w firmie, więc jakoś tak samo wyszło i teraz sprzedajesz
okna. Może trzeba było ojcu pomóc w prowadzeniu biznesu i na początku wcale nie
było tak źle, więc teraz to już głupio odejść, po tylu latach. Jeśli tak to
możesz podać sobie rękę z Elim.
Eli, młodszy z niesławnych braci Sisters, których samo
nazwisko sprawia, że nagle ludzie robią się bardziej rozmowni, kelnerzy szybsi,
a gapiów przechodzi dreszcz podniecenia podszytego niepokojem, zdaje sobie
sprawę, że już wcale nie chce być wynajętym mordercą. Nie stało się to z dnia
na dzień, o nie. Tak jakoś w miarę kolejnych zleceń nabierał coraz więcej wątpliwości
co do zasadności obranej branży. Szczególnie w świetle powodów dla których miał
razem ze swoim bratem Charliem zabijać kolejne osoby. Ich szef, zwany
Komodorem, zlecał im kolejne zabójstwa zazwyczaj uzasadniając je kradzieżą jego
pieniędzy albo innych dóbr. Powtarzająca się ta sama wymówka zaczęła być wysoce
podejrzana dla Eliego. No bo jak to, taki gość jak Komodor, którego wszyscy się
boją, który trzęsie połową Ameryki daje się tyle razy oszukać i okradać? Coś tu
śmierdzi i to bardzo.
W dodatku Eli nigdy nie chciał być zabójcą. Tak jakoś
wyszło, że kiedy jego brat Charlie wpadał w kłopoty (a bardzo często mu się to
zdarzało) to Eli mu pomagał. W końcu już od małego podziwiał swojego starszego
brata. Tak powoli stali się nierozłączni, okrywając się zasłużoną niesławą
zaczynając od kradzieży idąc przez wymuszenia i pobicia, aż stając się znanymi
na Zachodzie cynglami od mokrej roboty. No, ale Eli już nie ma zbytnio do tego
serca. Z nich dwóch to Charlie zawsze był lepiej psychicznie do tego
nastawiony, marząc o zajęciu kiedyś w przyszłości miejsca Komodora. Eli też ma
swoje marzenie, ale zgoła inne. Chce mieć sklep. Zwykły sklep sprzedający mydło
i powidło. I może jakąś miłą kobietę u boku, która by mu pomagała w jego
prowadzeniu. Niestety, jest jeszcze to ostatnie zlecenie. To, w którym to Charlie
ma grać rolę lidera i ma mieć zapłacone więcej niż Eli. Pierwszy raz w życiu.
Nie podoba się to młodszemu bratu, ale cóż, bywa i tak. Jednak ani Eli ani
Charlie nie mają pojęcia o tym co czeka na nich u kresy ich podróży i jak
bardzo zlecenie zabicia niejakiego Hermanna Kermita Warma zaważy na ich życiu…
Zabawna, przerażająca i bardzo smutna opowieść o drodze
dwóch braci z Oregonu do owładniętej gorączką złota Kalifornii schyłka
dziewiętnastego wieku przesycona jest specyficzną, nieprzyjemną atmosferą. Tu
każdy jest w jakiś sposób skażony – czy to chęcią zysku, zbytnią pewnością
siebie, chorą ambicją, genem zabijania, czy ślepą gorączką wydobywania złota,
która popycha w ramiona śmierci.
Główny bohater, Eli Sisters, nie jest wcale postacią, którą
można polubić. Głupio i naiwnie sentymentalny, wyobrażający sobie miłość do w
sumie każdej kobiety, z którą miał jakikolwiek kontakt w sekundzie zmienia się
w idealną maszynę do zabijania, która zamorduje z bezwzględną skutecznością
nawet za głupstwo. Jego marzenia o kobiecie, z którą mógłby spędzić życie
mogłyby być uroczo naiwne, gdyby nie jego grubiaństwo i przesadna wiara w swoją
zdolność rozpalania uczucia w niewieścich sercach.
Każda część rozpoczyna się klimatyczną grafiką |
Jego niejednolity charakter
najłatwiej przejawia się w jego stosunku do konia o imieniu Tub. Od początku
Eli znielubił Tuba za to, że nie dorównywał swojemu poprzednikowi, że nie był
on wybrany przez samego Eliego i, że ma imię. A żaden z poprzednich koni Eliego
nie miał imienia. Po za tym, koń był wolniejszy i mniej wytrzymały niż
poprzednie. Pomimo tego Eli uratował go przed śmiercią z łap głodnego niedźwiedzia. W wyniku ataku
dzikiego zwierzęcia Tub był nieco oszołomiony i nieswój, jak również zaczął
mieć problemy z jednym okiem. Chcąc oszczędzić na wydatku Eli zgodził się, żeby
przypadkowy stajenny usunął Tubowi chore oko przy pomocy wyparzonej łyżki. Późniejsze
leczenie polegało na polewaniu alkoholem rany w celu przyspieszenia gojenia.
Zwierzęciu oczywiście wcale to nie pomogło. Eli w ramach źle pojętego
miłosierdzia zamiast sprzedać konia lub go dobić dalej na nim jeździł. Jedynie
od jednego momentu roztkliwienia do drugiego trochę lepiej go traktując. Pod
koniec życia Tuba darzył go nieomal jakąś dziwną sentymentalną miłością. Jednak
po śmierci konia poczuł natychmiastową ulgę, bo tak naprawdę koń był dla niego
balastem.
Równie ciekawe są stosunki pomiędzy braćmi. Eli grał jak i
do pewnego stopnia był, tym niedźwiedziowatym, ociężałym, trochę przygłupim
bratem, w którym jednak niektórzy ludzie rozpoznawali o wiele większą dawkę
życzliwości i dobra niż w Charliem. Charlie był pijakiem, który dochodził do
siebie na kacu jedynie dzięki morfinie. Nie zastanawiał się on nad moralnym
aspektem swojej „pracy” robiąc to co było dla niego najdogodniejsze, nawet
jeśli oznaczało to zabicie młodego chłopaka czy przypadkowego świadka.
Nie przesadzajmy również z tą dobrocią Eliego. Kiedy bracia
spotykają zabiedzonego chłopaka, który wraz z rodziną wyruszył na poszukiwanie
złota, a któremu naprawdę się nie powiodło, nie wzbudza on w nim jakichś cieplejszych
uczuć. Co prawda Eli daje chłopakowi swój przydział złota, jak i dobre rady, które
mają dzieciaka zaprowadzić z powrotem do domu, ale nie współczuje nastolatkowi
utraty bliskich, ani nie próbuje zrozumieć powodów dla których ten nie może się
ogarnąć z powrotem do domu. Bardzo typowe jest dla Eliego to szastanie hajsem.
Tak jakby nie potrafił on w inny sposób okazywać uczuć.
To western w stylu noir, odyseja, która nie może zakończyć
się dobrze, a która nabiera znamion straszliwego koszmaru, z którego nie można
się obudzić. Podkreślają to niektóre postaci spotykane przez braci na drodze,
takie jak okrutna dziewczynka z trucizną lub wiecznie płaczący, złamany jakąś
tragedią, mężczyzna prowadzący konia. Nawet ich piękny sen o złocie naznaczony
jest śmiercią, fizycznym bólem i stratą, której nie można nadrobić. W tej
krainie nie ma miejsca na pozytywne uczucia. Jest czerwony gniew, który ogarnia
Eliego tak szybko jak ogień ogarnia wysuszona prerię i który, tak jak ogień,
pozostawia po sobie tylko zgliszcza. Jest cynizm, który uznaje jedynie prawo
pieniądza. Jest bezwzględność, która sprawia, że zabicie człowieka jest niczym
splunięcie przezutym tytoniem w błoto rozjechane przez dyliżans. Jest
rozpasanie, szaleństwo i pięciominutowe bachanalia, po których zostaje się jeszcze
bardziej biednym, brudnym i poniżonym niż wcześniej. To nie jest świat dla
ludzi, ale stworzyli go właśnie oni. Ułomni, odrażający, splugawieni, którzy
już nie pamiętają nawet jakie marzenia sprawiły, że upadli, połamali duszę, a
jej kawałki sprzedali za mrzonkę, łyk whisky, pięć minut w ramionach grubej
kurwy.
Polecam wszystkim miłośnikom noir, tym, którzy nie lubią
lukru w powieściach, ale i tym, którzy znają Dziki Zachód tylko z wyidealizowanych
opowieści o Indianach i kowbojach.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. A okładka rządzi!
M.
Western Hen to cykl tekstów, w
którym prezentuję książki mówiące o Dzikim Zachodzie, kowbojach,
Indianach, traperach i pionierach amerykańskich i kanadyjskich. Te bardziej typowe i mniej. Znane i kompletnie zapomniane. Jak na razie w cyklu pojawiły się: