11/14/2018

#girlstalk. Dziewczyny, rozmowy życie. Karolina Cwalina-Stępniak, Paulina Klepacz. Recenzja książki.

Cześć Kochani!

Dziś zapraszam na kilka słów o książce "#girlstalk. Dziewczyny, rozmowy, życie" autorstwa Karoliny Cwaliny-Stępniak i Pauliny Klepacz.


Wiecie na pewno nie od dziś, że książki to moja miłość na równi z kosmetykami. Najbardziej lubuję się w powieściach, szczególnie obyczajowych i kobiecych. "#girlstalk. Dziewczyny, rozmowy, życie" to książka przedstawiająca zupełnie inne treści.

Jak nie trudno się domyśleć na podstawie tytułu, treść książki ukazana jest w formie rozmów. Mogą one kojarzyć się z wywiadami, ale nie takimi w stylu "jak zdobyłaś sławę?", a rozmowami z wysokopółkowych czasopism kobiecych. Autorki zadają pytania swoim rozmówcom (tak, mężczyźni też wypowiadają się na łamach #girlstalk), uzyskując rozbudowane i bogate merytorycznie odpowiedzi. Grono "plotkujących" w książce stanowią osoby znane w różnych dziedzinach, jaki i tzw. zwykli śmiertelnicy ;) Osoby w różnym wieku i z różnorodnym bagażem doświadczeń. A o czym rozmawiają? O wszystkim! #samoakceptacja, #zdrowie, #relacje, #seks, #biznes - to tylko niektóre z poruszanych tematów.
Okładka, notabene nietuzinkowa i przykuwająca wzrok, jak też i tytuł- nie dość, że hasztag, to jeszcze angielszczyzna, w pierwszym momencie kojarzą się z ploteczkami, takie tam dziewczyńskie "śmichy-chichy". Ale książka, choć bywa momentami zabawna, to już od pierwszych stron daje do myślenia! Jedna z pierwszych rozmów miała tak 'dobry przekaz', że zaraz zadzwoniłam zapisać się na usg piersi. Forma pogaduszek nadaje książce lekkiego, niezobowiązującego brzmienia, choć poruszane tematy do lekkich nie zawsze należą. Z wielkim zaciekawieniem czytało mi się rozmowy o macierzyństwie. Sama dopiero raczkuję w tym temacie, więc uważam, że dobrze jest poznać doświadczenia innych mam, zwłaszcza, że nie ma w nich wymądrzania i udowadniania, iż "to ja jestem najlepszą matką pod słońcem". To akurat temat, który mnie najbardziej wciągnął, ale myślę każdy znajdzie coś, co go szczególnie zaciekawi w tych rozmowach. Mnie często podczas lektury nachodziła myśl, że "mądrego to i dobrze posłuchać".
Tak jak lubię rozmawiać z przyjaciółkami, tak też chętnie czytałam pogaduchy przedstawione na łamach #girlstalk. Forma rozmów jest bardzo przyjemna w odbiorze, w każdej chwili książkę można odłożyć, nie gubiąc przy tym wątku, a opłaca się ją otworzyć nawet na 10minut czytania. Publikacja ta stanowi idealne towarzystwo do samotnie wypijanej kawy ;) A powinna zaciekawić i dziewczyny młode i te starsze też! A może i mężczyzn?

Do kupienia: Sensus, empik

10/22/2018

Maseczka regenerująca 'kurkuma + chia', Botanic Spa Rituals, Bielenda

Witajcie!

To, że glinki uwielbiam mówiłam już niejednokrotnie. Dlatego, gdy decyduję się na zakup gotowej maseczki, to raczej uderzam w kierunku tych, które na glinkach bazują. I tak oto pewnego dnia do mojego koszyczka wpadła maseczka regenerująca 'kurkuma + chia' z linii Botanic Spa Rituals, Bielenda.
Słoiczek z maseczką zapakowany jest w tekturowe pudełeczko.
Na nim znajdziemy m.in. informacje odnośnie składu:
Maseczka znajduje się w szklanym słoiczku z nakrętką, można powiedzieć, że "Marian ona wygląda jakby luksusowo!"😉
Kolor maski jest intensywnie żółty i nie powiem głośno z czym mi się kojarzy, ale osoby mające styczność z niemowlakiem powinny wiedzieć 😂

Maseczka ma przyjemną kremową konsystencję, idealnie się ją nakłada- nie jest za gęsta, jak też nie spływa z twarzy. Nie zastyga na skorupę, jak mają w zwyczaju glinki, więc nie trzeba jej "psikać" w tracie "zabiegu maseczkowania". Niewątpliwym plusem jest przyjemny zapach kosmetyku, który bardzo uprzyjemnia chwile błogiego relaksu. Bezpośrednio po aplikacji wyczuwalne jest delikatne mrowienie, tudzież lekkie szczypanie. Zmywa się ją raczej bezproblemowo, jak typową glinkę. Jednak po spłukaniu maski, twarz zostaje żółta, tak na oko można by zarzucić lekką żółtaczkę osobie, która właśnie jest po użyciu tej maski. Ale kilka wacików z micelem/tonikiem i skóra wraca do normalnego kolorytu. Po zabiegu skóra jest przyjemnie nawilżona, mega mięciutka. Poprawia się też koloryt- oczywiście nie mam tu na myśli efektu żółtaczki! 😂 cera nabiera blasku i nie jest poszarzała. Właściwości regenerujące określiłabym jako bardzo delikatne, bez szaleństw w tym temacie. Nie polecam nakładać jej dzień przed ważnym wyjściem, gdyż buzia się po niej oczyszcza i jak siedzi "coś" pod skórą, to następnego dnia po aplikacji- wyjdzie. Uczulenia nie odnotowałam, podrażnień też nie (lekkie szczypanie na początku aplikacji nie powoduje szkód). 
Cena: ok. 24zł/ 50ml
 
Kosmetyk działa przyzwoicie, bez rewelacji, ale cosik tam dla skóry pożytecznego robi i nie szkodzi. Gdy nie mam czasu na rozrabianie glinki, to zadowolę się i tą maseczką. Ale ekonomiczniej wyjdzie zakup glinek, które też w moim przypadku robią lepszą robotę niż ten drogeryjny substytut. Czy kupię ponownie? Hmmm, może w jakieś super promocji tak. 

Znacie tę maseczkę?
A może używaliście innych kosmetyków z serii Botanic Spa Rituals?


Zobacz też: płyn micelarny 'kurkuma + chia' Botanic Spa Rituals

10/15/2018

Miętowa pomadka z peelingiem Sylveco oraz łagodząca pomadka Vianek.

Cześć Kochani!

W makijażu ust od lat stawiam na matowe pomadki, uwielbiam je! Jednak tego typu mazidła wymagają zadbanych ust, gdyż po pierwsze podkreślają wszelkie skórki i suche obszary, a po drugie same w sobie mogą wysuszać usta. Dlatego lubując się w matach, szczególną uwagę muszę poświęcić pielęgnacji ust. Kosmetyki, które ostatnio mają za zadanie dbać o moje usta, to miętowa pomadka ochronna z peelingiem Sylveco oraz łagodząca pomadka ochronna z olejem kokosowym Vianek (wersja różowa).
pomadka ochronna
Pomadki zapakowane są w tekturowe pudełeczka.
Kosmetyki te, to typowe dla pomadek ochronnych sztyfty, ich pojemności to 4,6g.
Wersja peelingująca ma w swej strukturze drobinki, co jest oczywiste z racji na jej charakterystykę ;)
Składy prezentują się następująco:
pomadka sylveco inci
vianek pomadka inci

Moja opinia:
Pomadek tych używam jednocześnie, razem zatem postanowiłam je zaprezentować. Łączy je producent- firma Sylveco. Mają też kilka cech wspólnych. Po pierwsze piękny, naturalny skład w obydwu przypadkach. Obydwie świetnie nawilżają usta, regenerują i zapewniają odpowiednią ochronę, pozostawiając delikatną warstwę. Nie jest to jednak tłusty, czy lepiący film, w niczym nie przeszkadzają, "nosi się" się je bardzo komfortowo. Pomadka z peelingiem ma idealnej wielkości drobinki- nie za drobne, nie nazbyt wielkie. Nie są one też zbyt ostre, ale niwelują ewentualne suche skórki, nie raniąc przy tym ust. Chwilę po jej użyciu czuć delikatny miętowy chłodek, więc zimową porą raczej nie będę jej używać na zewnątrz. Za to latem była idealna podczas upałów! Pomadka łagodząca ma wyczuwalny posmak gumy balonowej, suuuper! Szkoda, że tak szybko zanika ;)
Kosmetyki te używane są przeze mnie zamiennie. Choć wersji miętowej nie mam nic do zarzucenia w kwestii nawilżenia, to jednak częsty peeling nie jest wskazany i może przynieść efekty odwrotne do oczekiwanych. Dlatego zamiennie, a może nawet częściej w ciągu dnia sięgam po pomadkę Vianek. Obydwa produkty stawiam na równi dając wysokie noty. Bez zarzutów spełniają swoje zadanie. Moje usta wyglądają zdrowo, są nawilżone, nie straszne im zatem matowe pomadki, którymi uwielbiam się malować! Obydwie te pomadki ochronne jeszcze na pewno nie raz zagoszczą w mojej kosmetyczce. Każda z nich kosztuje ok. 10zł i jest to bardzo dobra cena biorąc pod uwagę świetny skład i jakość bez zarzutu.

Znacie którąś z tych pomadek?
Czego używacie w celu ochrony ust?

10/09/2018

Recenzja książki: Katarzyna Droga "Gospoda pod Bocianem".

Witajcie!

Zapraszam na recenzję książki Katarzyny Drogiej pt. "Gospoda pod Bocianem".

Książka autorstwa Katarzyny Drogiej opowiada o zawiłych losach rodziny Bogosz oraz ich przyjaciół. Znaczna część opowieści rozgrywa się w czasach przeszłych, ale przeszłość mocno powiązana jest z teraźniejszością. Mamy do czynienia z dwoma czasami akcji. Historię Gospody oraz jej mieszkańców poznajemy ze wspomnień Konstantego- syna założyciela oberży na rozstaju dróg, jedynego, który dożył obecnych czasów. Główny bohater książki jest bohaterem zbiorowym, ponieważ jest to rodzina Bogoszów. Jednak postacią szczególnie ważną w tej historii jest Teodora- żona założyciela Gospody. Przez jej postać autorka ukazuje obraz kobiety pracowitej, silnej i niezłomnej, potrafiącej wiele udźwignąć, a mimo to do końca swoich dni stanowić ostoję rodziny- jej głowę i serce. Książka ukazuje przeróżne oblicza miłości, zarówno kobiety i mężczyzny, jak też uczuć rodzicielskich. Powieść ma otwarte zakończenie i aż prosi się, by powstała jej kontynuacja, traktująca o losach bohaterów czasów teraźniejszych.

Skłamałabym, jeśli napisałabym, że książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Na początku trzeba się naprawdę mocno skupić, żeby wczuć się w wątek. A właściwie dwa- teraźniejszość i przeszłość. Jednak po przełamaniu pierwszych lodów z kartkami książki, ciężko się od niej oderwać. Opowieść Konstantego o losach rodziny tak wciąga, że momentami, aż się denerwowałam, gdy następował powrót do czasów współczesnych. A działo się to, w najlepszych momentach opowieści! Mnie osobiście bardziej zaciekawiła ukazana w książce przeszłość. Bardzo lubię czytać o dziejach ludzi podczas wojny, jak również przed i po niej. To taka lekcja historii w bardziej przystępnym wydaniu niż daty i fakty. Choć postacie z czasów współczesnych wzbudziły moją sympatię, szczególnie roztrzepana Helenka, to jednak ich losy nie są tak intrygujące, jak to, co działo się lata temu. Mnogość postaci, pozwoliła autorce na ukazanie wielu ciekawych wątków, nie powodując przy tym chaosu i zagubienia dla Czytelnika. Duża ilość bohaterów powieści to także festiwal charakterów i różnych (często skrajnych) poglądów na ówczesne sprawy (wojna, służby bezpieczeństwa). Książka, mimo, że nie jest powieścią sensacyjną, potrafi trzymać w napięciu szczególnie tajemnicze zniknięcia bohaterów- "w tej rodzinie w każdym pokoleniu ktoś musi wyjechać i zniknąć". Choć tajemnic jest w tej książce wiele, dla mnie największą zagadką były losy Krysi- przybranej córki Tosi Bogosz, zabranej do niemieckiego obozu, jako kilkuletniej dziewczynki. Wątek ten wciąż powracał, a ja jako Czytelnik zastanawiałam się, czy może wreszcie uda się wyjaśnić jej losy, może zbiegi okoliczności mające miejsce we współczesności pomogą trafić na jej ślad.

Książka "Gospoda pod Bocianem" jest piękną obyczajową powieścią. Losy rodziny w niej ukazane często intrygują, ale też i wzruszają, dają do myślenia. Połączenie przeszłości ze współczesnością bardzo się autorce udało, widoczna jest spójność między tym, co było, a tym, co jest. Polecam gorąco na długie jesienne wieczory.

Do kupienia: Sensus

9/26/2018

Kosmetyki do włosów z keratyną od BingoSpa, keratyna 100%.

Hejka!

Nie od dziś wiadomo, że podstawowym budulcem włosa jest keratyna. Jej niedobór powoduje m.in., że fryzura traci blask, a końcówki rozdwajają się. Na szczęście przemysł kosmetyczny jest już na tyle rozwinięty, że ten ważny dla włosów komponent znajdziemy w kosmetykach. Często stanowi on dodatek do szamponów, masek i odżywek, ale też występuje solo. Z dwiema postaciami keratyny miałam okazję ostatnio się poznać, gdyż w mojej łazience zagościły jakiś czas temu szamponowe serum keratynowe 100% ze spiruliną oraz płynna keratyna 100% - obydwa produkty marki BingoSpa.

Szamponowe serum keratynowe

 Kosmetyk ten to nic innego, jak po prostu szampon. Pachnie on bardzo łanie, rześko, z odrobiną słodyczy. Jest dosyć gęsty, dobrze się pieni i odpowiednio myje. Nie plącze włosów. Mam wrażenie, że po umyciu nim głowy, fryzura jest nieco dłużej świeża. Nie używam go za każdym razem, gdy myję włosy, gdyż zawiera SLES. O ile mojej fryzurze składnik ten nie przeszkadza, tak, szkodzi na moją cerę (zastanawiacie się jak? gdy za często używam szamponu z silnym detergentem, na mojej twarzy w okolicach skalpu pojawiają się zmiany skórne). Poza tym szampon, oprócz keratyny, ma w składzie mnóstwo ekstraktów roślinnych. Jako środek myjący sprawdza się bez zarzutu, robi to, co szampon robić powinien. Mała pojemność produktu jest celowa, gdyż nie zajmuje on dużo miejsca w torbie i można zabrać go ze sobą, by odświeżyć fryzurę po intensywnych ćwiczeniach- dedukuję, że taką rolę głosi napis "fitness" na butelce 😂

Płynna Keratyna 100%

Zapach kosmetyku jest specyficzny- mocna i pikantna woń, kojarzy mi się z jakąś przyprawą, nie wiem, może maggi? Raczej nie każdemu przypadnie do gustu, ja po prostu się do niej przyzwyczaiłam. Butelka z atomizerem bardzo ułatwia aplikowanie produktu na kosmyki, na moje włosy, prawie do ramion, wystarczają 2-3 psiknięcia. Większa ilość powoduje, iż włosy są jakby oblepione. I tu wspomnę o wydajności- rozpylacz tak fajnie dozuje keratynę, że używam jej regularnie, a jej niewiele co ubyło. Oczywiście, bardzo mnie ten fakt cieszy 😊 Już po pierwszym użyciu widać było działanie specyfiku, gdyż włosy były mega błyszczące. Stały się także bardziej zdyscyplinowane i podatne na prostowanie (!). Tak, wiem stylizowanie na gorąco nie jest wskazane, ale... od czasu do czasu można. Przy systematycznym stosowaniu kosmetyku zauważyłam, że włosy stały się mniej łamliwe, bardziej 'mięsiste' jeśli chodzi o całość (wiecie o co chodzi? że łapiesz w garść włosy i tak sobie fajnie miętosisz), stały się miękkie i sprężyste. Mam także wrażenie, że nie są już tak cieniutkie, jeśli wezmę pod uwagę pojedynczy włosek. Końcówki, mimo, że nie podcinane od pół roku, nie sterczą na wszystkie strony świata, są wygładzone i niewiele mam rozdwojonych. No i ten blask! Fryzura wygląda tak zdrowo. A mój naturalny kolor włosów jeszcze bardziej mi się podoba, ma wydobytą głębię, że tak się artystycznie wyrażę 😁
Keratyna, to specyfik, który na prawdę robi świetną robotę. Poza stosowaniem solo, można dodawać ją do masek i szamponów, by 'dopieścić' ich działanie.  Jestem w pełni zadowolona z działania owej keratyny i mankamentów w niej nie dostrzegam, choć pewnie niektórzy za wadę uznają specyficzny zapach oraz niemałą cenę, ale zważywszy na wydajność specyfiku, cena już tak nie straszy.


Znacie któryś z powyższych kosmetyków?
Sięgacie po produkty z keratyną? 

9/20/2018

Okiem Mamy: Co kupić niemowlakowi na pierwszą wizytę? Pomysły na prezenty dla niemowlaka.

Cześć Kochani!

Gdy w rodzinie lub u bliskich znajomych pojawia się nowy członek rodziny, bardzo chętnie udajemy się, by go powitać i zobaczyć. W tym miejscu zaburzę sobie trochę wstęp, ale pamiętajcie, by nie robić tego zaraz jak tylko dowiecie się, że mama i maluszek wyszli ze szpitala. Spokojnie, na pewno zdążycie jeszcze ich odwiedzić, dajcie trochę czasu dzidziusiowi na zaaklimatyzowanie w nowym miejscu, a mamie na odpoczynek i regenerację sił. Wracając do tematu, udając się z wizytą do niemowlaka, zanim sama zostałam mamą, zawsze zastanawiałam się co kupić dziecku. Myślę, że nie ja jedna stałam przed takim dylematem, bo gdy nie siedzi się w temacie, to skąd wiedzieć ... Teraz wiem już, co można podarować nowonarodzonemu dziecku.
pomysły na prezenty dla niemowlaka
Moje stópeczki najdroższe 💓

Prezenty, które zawsze się sprawdzą


1. Ubranka
Dla brzdąca, którego z różnych przyczyn trzeba przebierać nawet kilka razy, ciuszków nigdy za wiele. Mocno polecam kupować body, one prawdopodobnie praktykowane są przez wszystkie mamy. Polecałabym kupować od rozmiaru 62 w górę, bo te mniejsze są krótko używane (o ile w ogóle) i może być tak, że dzidzi nawet ich nie ubierze. Przez cały rok przydają się body z krótkim rękawkiem, ale i tych z długim warto mieć kilka sztuk w każdym rozmiarze. Także, body zawsze mile widziane 😃 Fajnie sprawdzają się też różnego rodzaju materiałowe spodenki i półśpiochy oraz bluzy, a także zimową porą pajace. Natomiast śpiochy i kaftany u nas nie były praktykowane. No i wiadomo- dziewczynkom można jakieś sukieneczki sprawić, ale pamiętajcie, żeby stawiać przede wszystkim na to, że dziecku ma być wygodnie. Ciuszki lepiej kupować na wyrost, ale zważywszy na porę roku. Żeby nie wypadło tak, że polarowy komplet dresowy będzie dobry akurat na lato ... Dla przykładu moja córa mając 5 miesięcy zaczęła nosić rozmiar 74 i ciągnęła go 3 miesiące (tak mniej więcej). To tak orientacyjnie Wam piszę, bo każde dziecko rośnie swoim tempem. Materiał idealny dla dzieci to oczywiście bawełna.

2. Zabawki
Tu nie ma ograniczeń. Prędzej czy później każda zabawka się przyda. Grzechotki, książeczki, zabawki grające, wszystko! Moja Lena ma ok. 70% zabawek otrzymanych od odwiedzających nas gości. W zależności od jej umiejętności, wyciągam jej z pudła odpowiednie zabawki i fajnie, że mam w czym wybierać ;) Jak ma dużo zabawek jednego typu, np. grzechotek, to robię "wymiany", żeby jej się nie znudziły- te którymi się na obecną chwilę wybawiła chowam, a na to konto inne wyjmuję. Wybór zabawek jest ogromny, ale wierzcie, że te najprostsze zawsze się sprawdzą. Maluchy nie mają wielkich wymagań w tych kwestiach.

3. Pampersy
Chyba często uważane są za prezent pt. "jak nie wiem co kupić, to kupię pampy!". A według mnie jest to spoko prezent i najbardziej praktyczny ze wszystkich. Serio, jeśli nie chce Wam się/nie macie czasu/ nie ufacie swojej intuicji czy gustowi i wolicie ubranek ani zabawek nie kupować, to pampersy zawsze się przydadzą (chyba, że maluszek ma ubierane pieluszki wielorazowe, to inna bajka). Ty kupisz paczkę pampów, a rodzice za tą kaskę, którą i tak musieliby na ten artykuł przeznaczyć, mogą kupić dzidzi to, co uważają za stosowne. Jako mama twierdzę, że pampersy dla dziecka to równie dobry prezent, jak ciuszki, czy zabawki. Jeśli macie możliwość, to dowiedzcie się, jakiej marki wyrobu używa dzieciaczek, do którego idziecie. Tylko pamiętajcie, że pieluszki jednorazowe też mają swoje rozmiary- ja dopóki nie kompletowałam wyprawki, jakoś żyłam w świadomości, że to po prostu "free size" 😅 Moja Maluszka bardzo szybko wyrosła z rozmiaru "2" i mniejszych. Także w tym temacie najlepiej podarować 'trójki'.

4. Kosmetyki
Bardzo dobrym prezentem, ale już wymagającym większego zachodu, bądź znajomości tematu są kosmetyki. Niby są one dostępne wszędzie, ale pamiętajcie, że nie wszystko co ma na etykiecie napisane "dla dzieci", jest tak na prawdę dla maluszków odpowiednie. Wiele produktów tego typu ma tak beznadziejny skład, że sama bym ich nie użyła, a co dopiero mówić o stosowaniu na delikatną skórę maleństwa. Jeśli chcecie postawić na prezent bardziej oryginalny niż trzy powyższe propozycje i kupić jakiś specyfik do pielęgnacji niemowlaczka, to odsyłam na bloga srokao.pl, gdzie znajdziecie analizy składów kosmetyków i będziecie mogli wybrać właściwy. Świadoma mama na pewno doceni taki prezent.

Prezenty, o które lepiej zapytać


Są takie prezenty, które w ilościach hurtowych się nie przydadzą. Jeśli chcecie bardzo podarować je maleństwu to super, ale najlepiej zorientować się, czy przypadkiem tego nie posiada, bądź nie zapowiedział zakupu danej rzeczy ktoś inny. Ta grupa prezentów to upominki już droższe, ale jeśli macie chęć i możliwości, to polecamy: leżaczek-bujaczek, Misia Szumisia, matę piankową, pchacza, album-książeczka pierwszy rok dziecka, krzesełko do karmienia. Nie wszystkie wyżej wymienione otrzymaliśmy, ale gdy ktoś chciał kupić nam którąś z tych rzeczy, pytał wprost, czy by nam się to przydało, bo chciałby sprezentować.

Na koniec, tak pół żarem, pół serio, gdy idziecie z wizytą do niemowlaka, pamiętajcie też i o jego mamie 😉 z doświadczenia wiem, że nawet czekolada wywoła uśmiech na zmęczonej twarzy.

Co sądzicie o powyższym zestawieniu?
Dopisalibyście coś do tej listy?
A może któraś z moich propozycji jest według Was słaba?

9/05/2018

Płyn micelarny 'kurkuma + chia', Botanic Spa Rituals, Bielenda.

Hej Kochani!

Wśród miceli moim niekwestionowanym ulubieńcem jest lipowy płyn micelarny Sylveco, którego zużyłam już niezliczoną ilość butelek. I choć kocham go miłością bezgraniczną, to zdarza mi się czasem skok w bok w kierunku innego specyfiku tego typu. Tak oto do mojej łazienki trafił płyn micelarny 'kurkuma + chia' z linii Botanic Spa Rituals, Bielenda. Czy będzie z tego miłość, czy to tylko przelotny romans?
Płyn znajduje się w sporej butli (500ml), wykonanej z ciemnozielonego plastiku.
Skład: Aqua (Water), Glycerin, Sodium Lactate, sorbitol, Sodium Cocoyl Alaninate, Panthenol, Curcuma Longa Root Extract, Salvia Hispanica Seed Extract, Sodium Hyaluronate, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, sodium Dehydroacetate, Benzyl Alcohol.

Moja opinia:
- płyn ma bardzo delikatny, przyjemny zapach;
- dobrze prezentuje się, jeśli chodzi o skład;
- nie pieni się (niektóre micele wytwarzają pianę podczas użytkowania, dlatego o tym wspominam);
- dobrze oczyszcza twarz, zabrudzenia jakie nagromadzą się podczas nocy na buzi, po przetarciu tym specyfikiem, pozostają na waciku;
- kompletnie nie radzi sobie z demakijażem oczu- a używam tylko tuszu! i to w dodatku niewodoodpornego...; niby wydaje się, że mascara jest usunięta, ale jak domyję twarz żelem, to pod oczami widać rozmazane resztki tuszu;
- zostawia na buzi lepiący film, więc do odświeżania twarzy się nie nadaje, bo przynosi przeciwny rezultat;
- nie podrażnia i nie uczula;
- jest wydajny;
- dobrze wypada cenowo (ok. 20zł), w stosunku do pojemności (do jakości niekoniecznie).

Podsumowując, micel Bielendy nie umywa się do mojego ukochanego lipowego Sylveco. Co mnie podkusiło, żeby go kupić? Promocja 😂😂😂

Znacie ten płyn?
Sięgaliście po inne kosmetyki Botanic Spa Rituals od Bielendy?

8/29/2018

Balsam myjący do włosów z betuliną, Sylveco.

Hejka!

Od kiedy po ciąży, włosy lecą mi jak szalone, uświadomiłam sobie, jak bardzo je lubię 😆 i zaczęłam o nie dbać, jak tylko się da. Serio, dawno nie byłam aż tak nakręcona w pielęgnacji włosów. Jeszcze stanę się w końcu włosomaniaczką 👧 Od wewnątrz działam niezawodną pokrzywą (są efekty!), ale istotne znaczenie ma też pielęgnacja zewnętrzna. Dlatego sięgam po kosmetyki nowe, szczególnie te mocno polecane przez koleżanki "po fachu", jak też sprawdzone produkty. I takim właśnie pewniakiem jest balsam myjący do włosów z betuliną, Sylveco
Balsam, mieści się w butelce (300 ml) wykonanej z ciemnego plastiku. Na opakowaniu, oprócz podstawowych informacji oraz składu, producent zamieścił opisy najważniejszych składników produktu. Szata graficzna jest prosta, ale bardzo przyjemna dla oka. Buteleczka ma zamknięcie typu "klik", nic odkrywczego, ale jest to wygodna forma dozowania produktu.
 Na tyle, na ile się znam, skład kosmetyku jest super, jak na myjadło do włosów.

Moja opinia:
Balsam ma dosyć rzadką, lejącą konsystencję i z tego względu potrzeba większej ilości produktu, żeby się tak w miarę pienił. Jest przez to średnio wydajny i to jego jedyna wada. Piana, którą produkt wytwarza nie jest jakaś ogromna, ale w trakcie mycia czuć, że włosy są oczyszczane. Po spłukaniu kosmyki są śliskie, nie skrzypiące, jak po myciu szamponem. Balsam bardzo dobrze oczyszcza włosy i jedno mycie wystarcza, by fryzura zyskała świeżość. Radzi sobie także z olejami, jednak w tym wypadku potrzeba dwóch myć. 
Lubię ten kosmetyk za to, że po jego użyciu nie muszę sięgać po odżywki, maski itp., gdyż fryzura prezentuje się super! Oczywiście, jeśli mam czas, to przeprowadzam na włosach całą procedurę pielęgnacyjną, ale produkt ów jest super wyjściem awaryjnym, gdy muszę mycie włosów zrobić bez dodatkowych atrakcji. Włosy po tym balsamie są meeega miękkie (mogłabym się mizać po nich cały dzień😻, błyszczące, odbite u nasady, ale nie spuszone. Żaden z szamponów stosowany solo (bez odżywki) nie daje mi takich efektów. Kosmetyk ten nie obciąża fryzury i nie powoduje szybszego przetłuszczania skóry głowy, mimo masła shea w składzie.
Balsam ma przyjemny słodkawy zapach, który wyczuwalny jest na włosach po umyciu. 
Kosmetyk dobrze oczyszcza skórę głowy i włosy, a przy tym nie działa wysuszająco na kosmyki, ani podrażniająco na skalp. Nie spowodował też u mnie odczynu alergicznego. 
Cena produktu to ok. 25zł, co nie jest niską kwotą, jak za kosmetyk myjący do włosów, jednak szereg jego zalet wart jest tej kwoty. 

Polecam! 

Stosowaliście już ten balsam?
Macie swoich faworytów włosowych, do których wracacie?
 

8/22/2018

Pomysł na oryginalny upominek- prezent personalizowany.

Cześć Kochani! :)

Chyba nie znam osoby, która nie lubiłaby dostawać prezentów. Ja uwielbiam! I nie chodzi tu nawet o fakt nabycia czegoś nowego, ale o to, że ktoś o mnie pomyślał. Jest to szalenie miłe i zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. 
Gdy byłam nastolatką, wcale to nie taka odległa przeszłość, a mentalnie nadal nią czasami bywam 😀 prym wśród prezentów wiodły ramki na zdjęcia, świeczki i jakieś takie duperelki. Później często dostawałam perfumy i biżuterię. Od kiedy mój status zmienił się na "żona", otrzymuję upominki bardzo praktyczne, typu pościel, ręczniki itp. No wyjątek stanowią podarki od Męża, który wychodzi naprzeciw moim kobiecym marzeniom 💓 
Wszystko to oczywiście cieszy i raduje, ale też pozwala mi zauważyć, że o oryginalny prezent wcale nie jest tak łatwo. Może czasem warto podarować komuś coś funkcjonalnego, ale jednocześnie osobistego? Coś co zawsze będzie przypominało obdarowanej osobie o okazji, z jakiej ów upominek dostała. Prezenty, które są praktyczne, a jednocześnie osobiste, za sprawą personalizacji, znaleźć można na stronie https://www.personalizedcart.com/.

Stamtąd właśnie pochodzi mój zegarek. Taki bez okazji. Ale dzięki personalizacji, jaką sobie wymyśliłam, przypomina mi o tym, co jest w życiu najważniejsze, co jest moją siłą i motywacją. 
zegarek z drewna
Personalizacja znajduje się na drewnianej skrzyneczce, jak i na odwrocie tarczy zegarka.
Przyznam się, że jest to zegarek męski. Jednak przez to, iż jest on drewniany (naturalne drewno bambusowe), tak mi się spodobał, że postanowiłam przymknąć oko na to, do kogo jest skierowany i uważam go za unisex 😉 I wydaje mi się, że pasuje do wszystkiego. Fajnie prezentuje się z dżinsami, ale też potrafi nadać charakteru letniej, zwiewnej sukience. 

Sklep z personalizowanymi prezentami ma swojej ofercie nie tylko zegarki, ale też np. okolicznościowe puzzle, prezenty na wieczór panieński i wiele innych giftów. Zatem szukając prezentu, może warto zwrócić uwagę, by oprócz tego, że będzie on funkcjonalny, za kilka lat osoba obdarowana pamiętała, jaka była okoliczność otrzymania upominku.

Co sądzicie o takich osobistych upominkach?
Jak Wam się podoba mój drewniany zegarek? ;)

8/17/2018

Krem ochronny Waterproof Sun Gel SPF 50+ PA+++, Skin79- lekki krem z wysokim filtrem.

Witajcie!

Chyba nikogo nie trzeba uświadamiać, jak ważna jest ochrona przeciwsłoneczna naszej skóry. Tego typu prewencja ma istotne znaczenie zarówno w przypadku dzieci, jak i dorosłych. Słońce świeci u nas przez cały rok, ale to latem, jego światło jest szczególnie niebezpieczne. I o ile wiosną i jesienią traktuję kremy z filtrem nieco z dystansem, tak zimą (gdy promienie odbijają się od śniegu) i przede wszystkim latem, wysoki SPF to u mnie podstawa. W tym roku, podczas ciepłych, słonecznych dni, moją skórę twarzy, przed zgubnym działaniem słońca, chroni azjatycki krem z filtrem Waterproof Sun Gel SPF 50+ PA+++, Skin79.


Krem znajduje się w plastikowej tubce (50ml), którą można postawić "na głowie".
Tubka jest zakręcana, a kosmetyk wydobywa się przez taki maleńki "dzióbek". Szczerze, to gdy po raz pierwszy miałam go w rękach, to myślałam, że nakrętka jest ściągana, a opakowanie ma pompkę. No, ale nic, tak też nie jest źle.
Skład produktu przedstawia się tak oto:
Moja opinia:
Krem ma bardzo lekką konsystencję, dla mnie nie jest ona żelowa, bardziej jakby 'mokra', aczkolwiek w niczym mi to nie przeszkadza. Świetnie rozprowadza się na skórze i błyskawicznie wchłania. Aplikacji kosmetyku towarzyszy jego przyjemna, świeża woń. 
Produkt nałożony na skórę w ogóle się na niej nie odznacza. Twarz nie jest 'zabielona', jak to często zdarza się po użyciu kremu z filtrem. Buzia także się nie świeci, nie jest tłusta. Zaryzykowałabym wręcz stwierdzeniem, że kosmetyk ten nadaje twarzy lekkiego, satynowego matu. Dotykając skóry czuć pod palcami miękkość i nawilżenie, będące wynikiem użycia kremu. Kosmetyk bardzo dobrze współgra z podkładem mineralnym, nie warzy go, nie 'ciastkuje'. Nie wiem jak z innymi typami podkładów, ale przypuszczam, że skoro na minerały nie wpływa negatywnie, to i podkłady płynne się z nim dogadają. 
Wszystko to idzie w parze z bardzo wysoką ochroną przeciwsłoneczną, filtr SPF 50+ mówi sam za siebie. Oczywiście w tej kwestii nie mam kosmetykowi nic do zarzucenia. 
Cieszy mnie także, że ów azjatycki preparat nie wpłynął negatywnie na stan mojej cery. Nie zapycha, nie podrażnia. Również mnie nie uczulił. Wiem, że ciężko jest znaleźć niezapychający krem z wysokim wskaźnikiem SPF, sama ich już sporo przerobiłam, ale ten spełnił moje oczekiwania w tej kwestii.
Kosmetyk ten śmiało mogę polecić wszystkim typom cer, a szczególnie, ze względu na lekką konsystencję, będzie to dobry krem z filtrem dla cer tłustych i mieszanych. Ja jestem zadowolona zarówno z ochrony, jaką zapewnia przed promieniami UVA, jak też przyjemnej współpracy z nim oraz faktu, że buzia po jego użyciu na prawdę ładnie się prezentuje. Dla mnie ideał.
Cena: ok. 50zł


Znacie ten kosmetyk?
Jakie kremy z filtrem się u Was sprawdzają?