
Mój blog, to od jakiegoś czasu wpisy o książkach i robótkach. Mnie nie ma. To znaczy nie ma o przeżyciach, radościach czy smutkach. Nie ma w nim emocji? Nie wiem, czy to świadome, czy nie. Czy zostałam wyzuta z siebie? Szukam tematów zastępczych, bo problemy nie znikły, istnieją. A może nie warto o nich pisać? Tylko, skoro to ma być forma mojego pamiętnika, to co przeczytam za kilka lat? Co inni przeczytają, że było dobrze, czy źle? Przecież przemyśleń mam mnóstwo. Nie są to czarne wizje, ale są. Czasem pozytywne, a czasem nie, ale nie dołują. Terapia. Co tydzień spotkanie z psychoterapeutą. To nie leczenie dla każdego, niestety kosztuje i to nie mało. Z NFZ doczekałabym się za trzy lata. No są jeszcze jakieś zbiorowe sesje. Spotkania codziennie przez pół roku w godzinach od ósmej do czternastej. To też nie dla mnie takie uwiązanie. Jurek pyta za każdym razem, czy widzę efekty. Ja zamiast odpowiedzi zapytałam jego, czy on widzi zmianę, bo to przecież nie dentysta, że usunie ząb i po kłopocie. Zastanawiam się, czy człowiek w depresji, może mieć świadomość tego jak ona działa, bo ja chyba wiem. Dużo czytam na ten temat, słucham podcastów, wypowiedzi psychologów itd. Nie wiem czy powinnam, bo może moje przemyślenia nie są moje, tylko ich, ale co mam zrobić jeśli to co mówią pasuje do tego co przeszłam, co przeżyłam.
To jest oczywiście moje zdanie na temat, ale mam wrażenie, że depresja to choroba najtrudniejsza do zdiagnozowania. Nie można jej wykryć ani potwierdzić w żadnym badaniu krwi, prześwietleniach itp. Lekarz opiera się na tym co powiemy, co chcemy powiedzieć. A co chcemy? Poskarżyć się, a może coś ukryć? Świadomie czy nieświadomie. A przecież to, że nie chce mi się sprzątać, gotować może wynikać z mojego wygodnictwa czy lenistwa. To, że straciłam zainteresowanie tym co cieszyło, może wynikać z przesytu, zmęczenia. A to, że jestem ciągle zmęczona, no może jestem bo jesień , bo wiosna, bo wiek, bo zdrowie. To nic, że dużo śpię. Może potrzebuję więcej. To, że nie mam ochoty spotykać się z różnymi ludźmi, może z jakiegoś powodu przestałam ich lubić, bo są głośni, płytcy, a ja już nie lubię hałaśliwych spędów z alkoholem i obżeraniem się. Wolę ciszę, która leczy, moją muzykę, książki, przyrodę. Nawet ciężka praca w ogrodzie jest lepsza, a że po chwili się zniechęcę? No cóż, mam przecież prawo być zmęczona, bo sił zabrakło, bo jest za gorąco, albo za zimno. I jak tu ocenić psychiczny i emocjonalny stan zdrowia. Przecież do tych których kocham, których lubię, na których mi zależy nawet się uśmiecham. Czasem dużo, prędko i głośno mówię. Czy chcę coś ukryć w ten sposób? Łapię się na tym fakcie już po fakcie i się zastanawiam, dlaczego taka byłam. Przecież to do mnie niepodobne.
Ponoć depresja to choroba z uśmiechem na twarzy.