W Irlandii temat pogody przewija się niemal w każdej rozmowie, nawet kilkuzdaniowej. I wcale się temu nie dziwię, bo zmienna jest jak przysłowiowa kobieta :P. Dziś właśnie taka była, a ja czułam się jak bohater jakiejś głupiej kreskówki, w której chmura deszczowa przesuwa się nad nim gdziekolwiek się ruszy. Rano było bardzo słonecznie, niedługo potem jak wyszłam z domu zaczęło padać (dodam tylko, że poruszałam się na rowerze), w drodze do pracy lało, w drodze do domu lało jeszcze bardziej, a gdy tylko dotarłam do domu wyszło słońce i już do teraz świeci jak najęte... bonanza totalna ;)
Przechodząc do tematu głównego :P, dziś na
Diabelskim Młynie ruszyło lipcowe wyzwanie pod bardzo wdzięcznym tytułem "Travel journal". Zadanie jakie jest przeczytacie
tu, ja tylko jeszcze odeślę Was do Zespołowych Dziewczyn jakie cudeńka poczyniły i zapraszam do oglądania mojego.
Uwaga!! Dużo zdjęć :)
Mój dziennik podróżny będzie o tym jak wybrałam się z Mężem na mini podróż poślubną (dwa lata po ślubie :P) do Irlandii Północnej, a przede wszystkim do Belfastu i jak nas to miasto wciągnęło :) Uzupełniony dziennik ukaże się w późniejszym terminie ;)
mnóstwo tam schowków, kieszonek i miejsc na journaling :)
proszę się głośno nie śmiać... prawie przy zakończeniu travela zobaczyłam, że w większości aparat występlowałam do góry nogami :D:D
amen!!!
Papiery K&Company + zaskórniaki ze scrap.com.pl + ILS, stempelki ILS + scrapki.pl + craft4you
tym co dotrwali do końca straszliwie dziękuję i przesyłam uścisków tysiąc :*