Dzień dobry,
W niedzielę pogoda nas rozpieszczała. Słońce przedzierało się delikatnie przez czerwone liście winobluszczu. Kiedy on stał się czerwony? Tak niedawno chowaliśmy się pod nim, szukając upragnionego cienia. Teraz jest odwrotnie. Wychodzimy słońcu naprzeciw, łapiąc jego ostatnie promyki.
W niedzielę był właśnie taki dzień, kiedy można się było wygrzać, kiedy można było wyjść na świeże powietrze. Jadąc do kuzynki, mijaliśmy park miejski, a w nim oprócz pełni jesiennych barw, liści na trawie, byli ludzie. Dlaczego się tak dziwię i ludzi wymieniłam na końcu? Bo ostatnio słyszę wokół, że nie ma na takie coś czasu.
A tu rodzice z przedszkolakiem wśród sterty liści, samotnie spacerująca kobieta z żółtym klonowym bukietem oraz młode małżeństwo z dzieckiem w wózku kierujące się właśnie do parku. Piękne widoki, piękny sposób spędzania niedzielnego popołudnia. Niby nic a tak wiele.
I nikt z nich nie trzymał w dłoni aparatu. Ot, chwila dla rodziny, dla siebie. Ważne "tu i teraz", o którym się głośno ostatnio mówi.
Nie twierdzę, że robienie tego typu zdjęć jest złe. Sama "pstrykam" je co chwilę. Lubię później oglądać efekty swojej pracy twórczej, aż uśmiech pojawia się na samą myśl. Do tego, kiedy biorę aparat do ręki, dzieci od razu są ciekawe, jakie zdjęcia będziemy robić. Może skoczą, a ja "złapię" ich w locie, może wieczorem wezmą latarkę i będą "pisać" światłem, a może w ogrodzie poszukamy pająków i zrobimy im zdjęcie (choć panicznie boję się ich)?
Robienie zdjęć jest dobre, dopóki sprawia wszystkim (robiącemu zdjęcia jak i pozującym do zdjęć) przyjemność. Robię zdjęcia, bo lubię. Łapię chwile po prostu.
Dlaczego zatem powiązałam park z aparatem? Przejeżdżając obok rzuciło mi się to od razu w oczy, że nikt nie robi zdjęć. Być może, kiedy nie patrzyłam, "pstryknęli" maluchowi fotkę telefonem, gdy rzuca w nich liśćmi, ale ja złapałam ich w tamtej, niewymuszonej chwili.
udanego popołudnia
słońce zaświeciło w końcu, ale jest wietrznie
lena