Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzice. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzice. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 marca 2013

Czy nauczyciel zastąpi rodzica?

Poprzedni wpis zakończyłam uwagami na temat przygotowania nauczycieli do funkcji pozaedukacyjnych.

Kolejna sprawa to współpraca rodziców z nauczycielami, która niestety rzadko jest na poziomie satysfakcjonującym obie strony. Nauczyciele robią, co potrafią, gdyż ich edukacja uniwersytecka jest już przestarzała. Z tego powodu są skazani na samotną walkę z wymagającą młodzieżą narzekając na wywiadówkach na brak postępów dziecka i przerzucając odpowiedzialność za ich rozwój na zewnątrz, czyli na rodziców. Rodzice robią podobnie, oczekując  spełnienia tych zadań od nauczycieli. Zamiast aktywnej postawy w domu, nastawienia na budowanie autorytetu przy pomocy własnych postaw i kompetencji rodzicielskich cedują to odpowiedzialne zadanie na placówki edukacyjne i wychowawcze.

Rozumiem rodziców, sama byłam w spirali tych zależności, braku czasu i narzekania na szkołę jako instytucję nastawioną głównie na karanie. Jednak nic – nas rodziców, nie zwolni z obowiązków i odpowiedzialności za rozwój naszych dzieci. To my decydujemy o ich losie, życiu i przyszłości, to my – rodzice wpływamy na kształtowanie ich postaw życiowych, rozwój talentu i umiejętność budowania relacji ze światem zewnętrznym. w tym również budowania wizerunku szkoły jako autorytetu, choć nim nie zawsze jest. My mamy wpływ na edukację własnych dzieci, a nauczycielom pozostaje funkcja wspierająca wobec naszej roli. Nauczyciele nie mają wpływu na to, kogo uczą, czyli jakie dzieci przyjdą do szkoły. Nie mogą sobie wybrać klasy zrównoważonej pod względem zdolności czy zasobów albo uczniów wyłącznie zdolnych i zmotywowanych.

W dodatku bardzo zmienił się profil uczniów w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Z grzecznych dzieci uczniowie stali się agresywnymi młodymi ludźmi, wynoszącymi do szkoły stres dnia codziennego, pośpiech, modę, nowoczesność i coraz wyższe wymagania rozwojowe i merytoryczne. Wnoszą też problemy związane z potencjalnym lękiem o ich przyszłość zawodową wobec zmagania się Państwa z bezrobociem, a także brak celów zawodowych. To dużo większe wyzwanie dla nauczycieli niż wyłącznie edukacja. Rośnie potrzeba przygotowania wykwalifikowanej kadry z wielu obszarów: psychologii, terapii, resocjalizacji, bycia na bieżąco z nowinkami technicznymi… oprócz kierunkowych kompetencji. Uczniowie bowiem stają się coraz bardziej wymagającą grupą, która wobec braku nadzoru rodzicielskiego związanego z koniecznością pracy na kilku etatach, jest zmuszona przejmować role opiekuńcze i wychowawcze. Nauczyciele muszą zmagać się z buntem nastolatków i stawiać czoła agresji, często wyniesionej z domu lub ze środowiska rówieśniczego. Jeśli rodzice nie są autorytetem, bo nie mają czasu lub nie potrafią nim być, młodzieży pozostaje szukanie oparcia w szkole, co wymusza na nauczycielach wypełnianie funkcji pozaedukacyjnych. Dramat zaczyna się wtedy, gdy nauczyciele nie są do tego właściwie przygotowanie.

środa, 6 lutego 2013

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA (4)

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj dalszy ciąg komentarzy do tych komentarzy :-)

image

Witam Pani Agnieszko,

Dziękuję za komentarz, chociaż przyznaję, że nie rozumiem jego intencji. Która odpowiedź będzie dobra: tak, nie? Czy jako psycholog mogę nie rozumieć znaczenia potrzeb (w tym bezpiecznej więzi) dla rozwoju osobowości, poczucia wartości i samooceny dziecka. Na co dzień pracuję z osobami, których te potrzeby były i są deprywowane, więc (sądząc po rezultatach) odpowiadam – TAK, słyszałam i mam też przekonanie, że ją rozumiem.

Zapraszam Panią do przeczytania moich komentarzy do wpisów Pani Moniki, Matrioszki i eMMai. Myślę, że zawierają rzetelne wyjaśnienie mojego stanowiska w kwestiach realizacji potrzeb i warunkowania.

Jeśli natomiast chodzi o różne teorie wychowania, które znamy, akceptujemy, propagujemy stosujemy, to sądzę, że warto zachować do nich dystans połączony z otwartością na inne koncepcje. Z moje wieloletniego doświadczenia wynika, że nie istnieje teoria uniwersalna.

Mój mąż zapytał mnie kilka dni temu, czy słyszałam o teorii (sic!), że to geny decydują, jakim się jest człowiekiem, że w świetle wieloletnich badań rodzice nie mają wpływu na wychowanie dziecka, a jeśli już to jest on znikomy (dla zainteresowanych wstęp do tej tematyki można znaleźć tutaj)? Z przekornym uśmiechem zacytował mi takie fragmenty:

W sumie trzy prawa genetyki zachowania mówią, że za 50 proc. cech behawioralnych człowieka odpowiadają geny, za kolejne 50 proc. środowisko swoiste, natomiast wpływ rodziny jest zerowy, a w najlepszym wypadku wynosi 10 proc., które „wyrywa” genom.

Albo

…socjalizacja – czyli nabywanie umiejętności niezbędnych do życia w społeczeństwie i przyswajanie społecznych norm – nie jest czymś, co dorośli robią dzieciom, tylko czymś, co dzieci robią same sobie. Do takiego wniosku doszła Judith Rich Harris. Uważa ona, najkrócej rzecz ujmując, że rodzice są zbędni, ponieważ to nie oni wychowują dzieci.
Dzieci wychowują się same, uczestnicząc w rówieśniczych rozgrywkach, a jedyne, co rodzice mogą uczynić dla rozwoju swoich pociech, to wnieść do ich bagażu genetycznego jak najlepszą pulę genów i dbać, by przeżyły w dobrym zdrowiu.

Co miałam odpowiedzieć mężowi? Co Pani zrobiłaby na moim miejscu? Powiedzieć mu, że to głupoty, tylko dlatego że całkowicie zaprzecza to teorii, w którą MY święcie wierzymy. Tyle tylko, że w tym momencie żegnamy się z rozumem, a witamy z emocjami. Wiara nie ma bowiem nic wspólnego z nauką. Nie ma też sensu dalsze przekonywanie się, bo zaczyna to przypominać „nawracanie” na swoją religię.

Dziękuję za komentarz i proszę o kolejne.

Pozdrawiam

poniedziałek, 4 lutego 2013

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Oczywiście, do wszystkich się ustosunkuję. Ponieważ jednak okazało się, że dla Bloggera moje odpowiedzi są zbyt obszerne,

image

jestem zmuszona zamieszać je jako kolejne wpisy. Dla ułatwienia Państwu lektury będę cytować te fragmenty komentarza, do których w danym miejscu się odnoszę.

image

Witam Pana, Panie Jarku.
Na wstępie dziękuję za komentarz. Z przyjemnością   wymienię z Panem opinie na poruszone przez Pana tematy. 
Co to znaczy, że dziecko samoistnie zmienia strategię wyrażania swoich potrzeb? Sądzę, że coś tę zmianę wywołuje. Na przykład,  jeśli zastosuje intuicyjnie, coś co jest prostsze, i jego potrzeba zostanie zaspokojona, to oczywiście zacznie tego używać  (i w ten sposób rozszerzy wachlarz swoich zachowań). To jest proces uczenia się. Może być ten proces stymulowany przez rodzica lub jako wynik samoistnego uruchomienia intuicji dziecka. Tu się zgadzamy.

image

Mam tu na myśli sytuację, która sprowadza się do nierealizowania przez rodzica podstawowych potrzeb dziecka, takich jak na przykład potrzeba bezpieczeństwa.  Oczywiście, realizowanie potrzeby dziecka (na przykład bliskości) bez naruszenia granic rodzica jest dla mnie absolutnie ok. Rodzic, który kocha dziecko, jest bardzo uważny na realizację potrzeb dziecka i nierealizowanie ich, dla samego treningu, jest oczywiście absurdem.  Zgadzam się też z tym, co Pan pisze: Tutaj coś zyskamy, ale gdzie indziej możemy więcej stracić. Tym bardziej, że dziecko wcześniej czy później się spotka z brakiem możliwości zrealizowania potrzeb od razu. Wszystko absolutnie ok. Miałam na myśli sytuacje, kiedy rodzic zaniedbuje potrzeby  dziecka i reaguje dopiero wtedy, kiedy ono płacze (co jest jego komunikatem „Mamo, tato przyjdź i pomóż mi”). Wtedy dziecko może się uczyć, że mama (tata) przyjdzie dopiero wtedy, kiedy zapłacze, bo wcześniej jej nie ma. Taki był mój tok myślenia. Chcę uwrażliwić rodziców na skutki ich braku tej uważności, o jakiej pisałam. Jeśli to ujęłam zbyt prosto, to dlatego, aby to było zrozumiałe dla wszystkich. Być może nie zrobiłam tego wystarczająco klarownie.  Żaden trening na siłę albo warunkowanie tylko dla treningu nie był moją intencją. Dziękuję za dużą uważność w czytaniu tego, co piszę. Cieszę się, że daje mi pan szansę, żeby to wyjaśnić.

image

Dziecko ma różne potrzeby i rolą rodzica jest rozstrzygnąć, która jest istotna z punku widzenia jego dobra i rozwoju. Przez zachciankę rozumiem na przykład kolejną zabawkę, która niczego konstruktywnego nie wnosi do rozwoju dziecka (i zapewne szybko mu się znudzi).

image

Mechanizm warunkowania (ja raczej wolę mówić o behawioryzmie jako dziedzinie badającej i analizującej zachowania ludzi) to zjawisko porównywalne do kotwiczenia w NLP. Bardzo często używam kotwic w celu zmiany zachowania. Często też używam kotwic do uczenia ludzi budowania dobrego stanu, pracy ze stresem itp. Widzę użyteczność takiego zastosowania procesu warunkowania, który przynosi błyskawiczny rezultat – np. poprawę stanu.

Powracając do dzieci. Jeśli mama uśmiecha się do dziecka, czy je chwali, kiedy ono na przykład rysuje (zajmuje się jakąś ważną dla niego aktywnością), to czy chce, czy nie wzmacnia jego motywację do takiej aktywności. Dziecku jest miło, że jest chwalone, to pozytywna emocja, która wiąże się z tą aktywnością i na nieświadomym poziomie może działać wzmacniająco. To w kwestii behawioryzmu.

Jeśli natomiast mam się ustosunkować do zdania:  …bardziej opłaca się strategia "TAK, TAK, TAK, TAK, TAK, TAK" niż "TAK, TAK, NIE, TAK, NIE, TAK, TAK,  to oczywiście zgadzam się jednak z zastrzeżeniem: nie analizujemy tu siły bodźca tak w jednym,  jak i w drugim przypadku. Nie bardzo kojarzę, w którym miejscu podważam tę tezę behawioryzmu? Zgadza się też: że zachowania wyuczone w nieregularny sposób wygaszają się dłużej. Pana komentarz jest dla mnie logiczny. Nie wiem, gdzie temu zaprzeczam. Teraz ja czegoś nie rozumiem. Proszę o podpowiedź.

Jestem Panu wdzięczna, że z taką uważnością czyta Pan te teksty i wspiera mnie  w tym, aby były klarowne i zgodne z nauką. Dziękuję za odpowiedzialność, z jaką Pan to komentuje. Traktuje to jako komplement, że fachowiec czyta moje teksty i  dba o ich poprawność dla dobra odbiorców tych treści, czyli rodziców i wychowawców.

Pozdrawiam serdecznie 

sobota, 2 lutego 2013

Czy jesteście asertywni wobec dziecka?

Na koniec powrócę do sceny w markecie, którą opisałam w poście Manipulacje dziecka. Sukcesem jest już to, że Wasze dziecko nie urządza takich scen. Znaczy to, że proces wychowawczy w Waszym wydaniu nie zawierał błędów, o których pisałam w kolejnych postach. Dlatego chcę Was zapytać, jak postąpiłybyście w takiej sytuacji? Co poradziłybyście matce obserwując taką scenę, aby ją wesprzeć, pomóc jej w poradzeniu sobie z podobną sytuacją w przyszłości? Zapiszcie swoje propozycje.

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że taka sytuacja jest już skutkiem długotrwałego procesu, kiedy rodzice ulegali presji i nie potrafili odmówić dziecku. Dziecko uczyło się wielokrotnie wygrywać z rodzicami tę „grę”: kto dłużej wytrzyma ono czy rodzice.. Dlatego potrafiło “do skutku” prosić o coś rodzica. Okazywało się, że przegrywali rodzice i ulegali zachciankom dziecka. W wydaniu dziecka ta gra nie jest świadomym działaniem, kiedy jest małe. Z wiekiem jednak coraz więcej dziecko rozumie i w końcu zaczyna świadomie tym „zarządzać”. Wie, co jest słabą stroną rodziców, i potrafi tę wiedzę z konsekwencją wykorzystywać. Kiedy poczuje swoją sprawczość, potrafi eskalować żądania i wymuszać na przykład coraz większe kwoty pieniędzy na własne przyjemności. Czasem zaczyna być agresywne, a nawet bić matkę, która mu odmawia. To bardzo smutne, że działanie matki z intencją miłości staje się wtedy jej przekleństwem… A na początku powody, dla których rodzice ulegali, były błahe. Raz mógł to być brak czasu, żeby z dzieckiem porozmawiać, innym razem dla „świętego spokoju”, po raz kolejny ulegali, bo dziecko bardzo chciało albo dlatego, że dziecko sąsiadów miało i tak dużo więcej zabawek niż Wasze, potem dostało szóstkę, potem kolejną szóstkę…

Każdy powód jest dobry, aby ulec, jeśli się nie ma świadomości skutków tego ulegania. Teraz już niestety nie macie wymówek drogie mamy i drodzy tatusiowie. Teraz trzeba poćwiczyć asertywne NIE: NIE kochanie, dzisiaj nie planowałam kupowania zabawek, albo: NIE Kasiu, nie mam pieniędzy na kolejną zabawkę, albo: Masz już tego typu klocki, więc NIE ma powodu kupować następnych takich samych, możesz wybrać zabawkę, która nauczy Cię czegoś innego itp.

Moja propozycja postępowania w markecie za tydzień…


środa, 28 listopada 2012

Manipulacje dziecka

Przykład z życia wzięty, znany większości z autopsji, z dzieckiem i mamą w roli głównej rozgrywa się zwykle w markecie. Scena wygląda tak: dziecko leży na podłodze, płacze, krzyczy to mało powiedziane, drze się w niebogłosy i obwieszcza światu, że koniecznie chce tę właśnie zabawkę. Łzy płyną strumieniami, dziecko jest rozgrzane do czerwoności, a obok szaleje bezradna mama, która w kółko powtarza Krzysiu uspokój się, nie krzycz, nie rób cyrku, Krzysiu uspokój się, przestań, idziemy do domu i ciągnie leżące, wierzgające nogami dziecko, które zapiera się, eskaluje swój płacz z każdą sekundą i histeryczne zawodzi coraz bardziej zanosząc się od płaczu.

W pierwszej chwili nie wiadomo komu współczuć: dziecku, które ma "wyrodną matkę" czy mamie, która musi czuć się okropnie?

Co zwykle robi matka? Kupuje dla „świętego spokoju” zabawkę-zachciankę i dziecko natychmiast milknie, zacznie się bawić, a zły nastrój i histeria ustępują jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, albo szarpanina trwa dalej, mama nie wytrzymuje, daje klapsa, szamocze się z dzieckiem z bezradności, potem bierze je siłą na ręce i wynosi ze sklepu. Nie chce dłużej narażać się na oceniające oczy obserwatorów tego „cyrku”. Co to oznacza? Co mamy w konsekwencji? W pierwszym i w drugim przypadku przegrywa matka. Choć w drugim przypadku dziecko nie otrzymuje zabawki, jednak jest to jej porażka, gdyż nie wytrzymuje napięcia i bije dziecko, co jest objawem jej totalnej bezradności wobec jego zachowania. W pierwszym przypadku dziecko zaspokaja swą potrzebę, a matka ulega presji, czyli też okazuje się słabsza.

Każdy z nas był kiedyś świadkiem lub doświadczał sytuacji, w której dziecko coś wymuszało. Trzeba przyznać, że dzieci są znakomitymi uczniami i mają mnóstwo sposobów, aby osiągnąć swój cel. Najczęściej jest to, sprawdzony w wielu sytuacjach płacz, krzyk, tupanie albo obrażanie się. Najczęściej dochodzi do takich zachowań w miejscu publicznym, jak w przykładzie z marketem, i wtedy rodzice są narażeni na ocenę innych osób, co jest dla nich mało komfortowe. Zdarza się to również w domu. Jednak bez względu na miejsce skuteczność takich zachowań jest zadziwiająca. Gdy dziecko wymusza płaczem, rodzice stają się bezsilni wobec konsekwencji dzieci w dążeniu do celu. Nie chcą, aby dziecko płakało, więc ulegają tej presji.

Skąd się bierze takie zachowanie dziecka? Co powoduje, że wymuszając dziecko jest niezwykle konsekwentne i potrafi tak długo płakać aż osiągnie cel?
CDN :-)

środa, 24 października 2012

Pozwól dziecku być dzieckiem

W wychowaniu stosujemy zarówno nagrody, jak i kary, a każdą decyzję w tej sprawie trzeba dostosować do indywidualnych cech dziecka, do sytuacji, do celu, który chcemy osiągnąć. Kary i nagrody w rękach rodziców są narzędziem wpływu. Rodzice pragną, aby dziecko osiągnęło w życiu te wartości, które sami uważają za ważne. Dzieci mają spełnić oczekiwania rodziców, przejść przez życie pełne sukcesów. Niektórzy rodzice bardzo wcześnie planują przyszłość swoich dzieci (pracę zawodową, sukcesy, warunki życia). Pragną, by dzieci były mądre, wybitnie uzdolnione, pracowite, grzeczne, odpowiedzialne, zrównoważone, obdarzony urokiem osobistym, ambitne... Chcą wychować jednostkę silną, odporną na wszelkie trudności. Często wymagają od dziecka więcej niż jest ono w stanie osiągnąć. Odbierają mu możliwość radosnego przeżywania dzieciństwa. Jeśli dziecko nie realizuje oczekiwań rodziców, rodzi się u niego poczucie winy. Miłość do rodziców karze mu zaspokajać potrzeby rodziców. W rezultacie jego motywacja jest ściśle związana z marzeniami rodziców, a nie jego samego. Skutkiem może być na przykład to, że dziecko uczy się dla rodziców i im przynosi „szóstki”.

Dziecko powinno mieć prawo do bycia tym, kim jest, bycia dzieckiem. Warto, aby rodzice dawali mu prawo do samorealizacji, prawo do swego dziecięcego świata, z którego musi stopniowo, zgodnie ze swoimi możliwościami wyrastać. Wtedy w zgodzie ze swoim potencjałem dojrzewa do coraz większych wyzwań. Z wiarą we własne siły pokonuje coraz trudniejsze zadania i rozwija się zwiększając szansę na własny sukces. Wzrasta w nim potrzeba uznania i osiągania celu. Jest motywowane „do osiągnięć”. W tej fazie potrzebne są pozytywne wzmocnienia nawet najmniejszych rezultatów, ale zgodne z rzeczywistymi osiągnięciami. Nagroda pogłębia więzi uczuciowe dziecka z osobą nagradzającą, daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dziecko nabiera przekonania, że jest kochane, doceniane i zdolne do sukcesów.

Przykład: Pamiętam jak grałam z moim synem w warcaby i na początku strasznie się złościł, że ja wygrywam. Tłumaczyłam mu, że gram w warcaby od wielu lat, więc nauczyłam się grać lepiej od niego. Poza tym mam go uczyć, więc nauczyciel zawsze jest lepszy od ucznia. Mówiłam mu, że przyjdzie taki moment, kiedy mnie pokona i ja będę się uczyła od niego, jeśli teraz będzie pilnym uczniem. W przyszłości to on będzie moim nauczycielem. Jednocześnie bardzo uważnie nagradzałam każdy jego „dobry” ruch pochwałą. Kiedy przegrywał, analizowaliśmy jego grę, żeby znaleźć błędy, które doprowadziły do przegranej. Motywowało go to do kolejnej gry, aby naprawić błąd. Czasem, kiedy chciałam utrwalić jakiś jego właściwy nawyk, popełniałam błąd, aby dać mu szansę przewagi. Robiłam to bardzo rzadko, aby być wiarygodną i aby nie zabierać mu szansy uczenia się i dążenie do celu. W miarą jak doroślał, podnosiłam poprzeczkę, później były to szachy. Kiedy w końcu ze mną naprawdę wygrał, był bardzo dumny z siebie, a ja już rzeczywiście nie miałam wiele do powiedzenia. Uznałam, że już go niczego nie nauczę. To był jego sukces, wygrał, bo potrafił wygrać i zmierzyć się z autorytetem. Dzisiaj potrafi dążyć konsekwentnie do celu. Tego jestem pewna.

Stosowanie ciągłych kar i wykazywanie niezadowolenia rodziców ze wszystkiego, co dziecko robi, zniechęca je do wysiłku, paradoksalnie stymulując do porażki. Ostra nagana nastawia negatywnie do wykonywanych czynności, pogłębia niechęć do osiągania celu, który, z czasem, jawi się jako niemożliwy. To demotywuje dziecko do podejmowania prób i stymuluje do racjonalizacji (np. zmniejszenia wartość celu, jakim może być uczenie się). Natomiast nagradzając nawet niewielkie postępy dziecka zachęca się je do kolejnych prób i pokonywania trudności, a więc stymuluje do dalszych postępów i pokonywania własnych barier.

Biorąc to wszystko pod uwagę stwierdzam, że system wychowania rodzinnego jest ściśle uzależniony od więzi uczuciowej. Natomiast warunkiem skutecznego nagradzania jest dobra znajomość dziecka oraz więź oparta na autorytecie, a nie na sile czy władzy dorosłego. Jadwiga Jundziłł twierdzi, że: Dziecko rozsądnie nagradzane potrzebuje własnych sił. Wartość nagrody dostarcza nagrodzonemu pożytecznych przeżyć uczuciowych, które korzystnie wpływają na osobowość – J.  Jundziłł: Nagrody i kary w wychowaniu. 

czwartek, 20 września 2012

System wzmocnień, czyli kary i nagrody w wychowaniu

Kiedy przegląda się literaturę związaną z systemem wzmocnień w wychowaniu dzieci, spotyka się wiele rozmaitych podejść i interpretacji, z których każde, zdaniem autora, ma swoje uzasadnienie. Pracując jako psycholog i trener NLP (Neuro-Linguistic Programing) oraz wychowując własne dziecko, zebrałam bagaż doświadczeń, którymi chcę się z Wami MATKI i OJCOWIE podzielić. W swojej praktyce spotkałam zarówno mądre, świadome swojej roli matki, jak i ojców nastawionych na pełnienie swojej funkcji rodzicielskiej. Częściej jednak zdarzało się odwrotnie, czyli rodzice przychodzili z kłopotami wychowawczymi albo, po prostu, przychodziło jedno z rodziców. Najczęściej była to matka, która miała zarówno kłopoty z dzieckiem, jak i mężem (partnerem), który nie wspierał jej w procesie wychowania. Czasem było też tak, że ojciec kompletnie nie rozumiał swojej roli i proces wychowania spoczywał na matce, a czasem jej rolą było edukowanie zarówno dziecka, jak i męża. Niestety zdarzało się również, że rodzice rywalizowali o dziecko, zwykle działając kompletnie sprzecznie ze sobą. Takie, postępowanie oceniam jako działanie bardzo szkodliwe dla dziecka.

Zanim przejdę do analizy roli oraz skuteczności kar i nagród, kilka słów o tym, czym tak naprawdę są te wzmocnienia, zdefiniuję pojęcie procesu wychowania, a także przedstawię strukturę tego procesu. Opiszę również kilka przypadków: podam przykłady sytuacji, z którymi rodzice nie potrafili sobie skutecznie poradzić.

Proces wychowania kojarzy się rodzicom z miłością, dawaniem dziecku tego, czego sami nie mieli lub po prostu byciem z dzieckiem na co dzień. Intuicja rodzicielska często bywa jedynym drogowskazem wyznaczającym rodzicom kierunek działania i ocenę, co jest dobre, a co złe dla dziecka. Tymczasem proces wychowania to zaplanowana, świadoma, często żmudna praca na rzecz dziecka, o czym, niestety, rzadko myślimy, kiedy planujemy je mieć. Zgodnie z definicją, jest to systemem czynności osób wychowujących (rodziców, opiekunów i wychowawców) oraz wychowanków, umożliwiający dzieciom zmianę w pożądanym kierunku. Ten pożądany kierunek wyznacza kształtowanie i przekształcanie uczuć, przekonań i postaw (społecznych, moralnych, estetycznych, religijnych), kształtowanie woli i charakteru oraz wszechstronny rozwój osobowości. Proces wychowawczy ma zatem charakter celowy, planowy i jest rozłożony w czasie. Historycznie, istotą wychowania jako pewnej praktyki społecznej, było przygotowanie młodych ludzi do życia w danej społeczności w celu zachowania jej ciągłości. Pełniło więc funkcje adaptacyjną, stwarzało podstawę egzystencji.

Struktura procesu wychowania jest zatem realnym składnikiem obiektywnej rzeczywistości i obejmuje:
• planowy cel wychowawczy,
• sytuacje wychowawcze zachodzące w określonym środowisku, w którym ten proces
zachodzi, ma miejsce,
• doświadczenia wynoszone z sytuacji wychowawczych,
• wyniki procesu wychowawczego.

Piszę o tym dlatego, że rodzice rzadko rozumieją proces wychowawczy i swoją w nim rolę jako zaplanowany cel wychowawczy, którego naturalną konsekwencja są doświadczenia dziecka i wynik tych doświadczeń, czyli coś co dziecko przyswaja. Świadomość tych wszystkich elementów dopiero pokazuje złożoność procesu, z jakim rodzice mają do czynienia. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma szkoły dla rodziców, tak jak na przykład funkcjonują szkoły rodzenia. Tradycje rodzicielskie są zwykle przenoszone z pokolenia na pokolenia i to stanowi największe zagrożenie. Schematy wychowawcze są bowiem powielane, często zupełnie nieświadomie, bez analizy ich szkodliwości lub przydatności. Znaczy to, że matka czy ojciec nie zdają sobie sprawy ze znaczenia bagażu, jaki wnoszą w życie swojej rodziny. Dlatego zanim przystąpimy do analizy wzmocnień warto abyście, jako rodzice, zdefiniowali cele wychowawcze, jakie stawiacie przed Waszymi dziećmi. Jest to kilka pytań na które warto znaleźć odpowiedzi:

- w jakich obszarach chcecie rozwijać własne dziecko (już gdy ma ok. roku można się nad tym zastanawiać)?
- jakie są jego (ich) potrzeby: rozwojowe, zdrowotne, edukacyjne:

  • z czym są największe kłopoty wychowawcze?
  • co jest jego mocną stroną (jeśli chodzi o naukę lub zabawę)?
  • co jest jego słabą stroną (jeśli chodzi o naukę lub zabawę)?
  • co może być zagrożeniem dla jego rozwoju osobowego?
  • co może być zagrożeniem dla jego edukacji?

- jakie zdradza talenty?
- co chce robić z motywacją do działania, czyli co je interesuje?
- jak rozwija się w społecznie:

  • jak komunikuje się z rówieśnikami?
  • jak nawiązuje relacje?
  • w jakim wieku dzieci wybiera do zabawy czy koleżeństwa?
  • jak zachowuje się w relacjach z rówieśnikami: czy jest wycofany i podporządkowany, czy przyjmuje rolę przywódcy, czy jest kreatorem pomysłów, czy raczej ich wykonawcą?

- jakie doświadczenia (pozytywne, negatywne) spotkały nasze dziecko (dzieci) i jaki to miało wpływ na jego rozwój, zachowanie, postawę, przekonania, życie…; czy było to konstruktywne doświadczenie (dziecko nauczyło się czegoś nowego), czy traumatyczne (dziecko unika, boi się okresowych sytuacji)?

To jest dopiero fragment diagnozy. Takich pytań, znając swoje dziecko, możecie postawić więcej.

środa, 12 września 2012

Skutki nadopiekuńczości (2)

Zdarza się, że dziecko nadopiekuńczej matki podejmuje próby samodzielności. Często jednak kończy się to jego porażką, gdyż nie trenowało tej umiejętności. Jest upośledzone społecznie, bezradne, nie potrafi budować partnerskich relacji. Jest kaleką psychiczną z rozwarstwioną tożsamością i zaburzoną samooceną.

Jeśli dziecku udaje się częściowo „uciec” spod opiekuńczych skrzydeł matki, to może dojść do tzw. „podwójnego życia”. W takiej sytuacji dziecko w domu zachowuje postawę uległości wobec matki, jest posłuszne i spełnia jej życzenia, a poza domem realizuje swoje potrzeby związane z komunikacją społeczną. Dziecko zmaga się z rozszczepieniem na poziomie tożsamości, wartości, zarówno wobec matki, jak i rówieśników. Uczy się manipulacji, strategii działania opartej na kłamstwie i wzmacnianiu egocentryzmu umożliwiającego realizację własnych korzyści. Jest prawdopodobne, że ten mechanizm zostanie przeniesiony w dorosłe życie w jego rodzinie.

Podczas jednego ze szkoleń, gdy uczyliśmy asertywności, jedna z uczestniczek ze łzami w oczach opowiedziała nam o swoim problemie z matką. Obie kobiety mieszkają naprzeciwko siebie, więc matka zawsze wie, że córka wróciła do domu (zapalone światło). Natychmiast dzwoni i prosi ją o odwiedziny. Dla matki nie ma znaczenia, czy córka ma coś do zrobienia, czy jest zmęczona – nieważne: Musisz mi córeczko opowiedzieć, co u ciebie. Na wszelkie próby odmowy reaguje albo obrażeniem się, albo manipulacją: Już mnie nie kochasz! No tak, mogę tu się przewrócić i umrzeć, a ty nawet nie będziesz o tym wiedziała! Ty nigdy nie masz dla mnie czasu! Zapominasz o starej matce, moje życie nie ma dla ciebie znaczenia! I temu podobne teksty. Biedna kobieta, ofiara nadopiekuńczości, żeby ukryć, że wróciła do domu, NIE WŁĄCZAŁA ŚWIATŁA!

Nadopiekuńczość to jeden z najtragiczniejszych paradoksów, jaki można sobie wyobrazić w świecie natury: kierując się miłością, chcąc jak najlepiej dla dziecka matka robi mu krzywdę. W dodatku sama nie jest w stanie wyjść z tego patologicznego kręgu. Bezwzględnie potrzebuje pomocy z zewnątrz, aby nauczyć się pozycji dysocjacji, która dopiero stwarza możliwość analizy przyczynowo-skutkowej, czyli analizy konsekwencji swoich działań. Trzeba koniecznie dodać, że uświadomienie sobie tych konsekwencji jest prawdziwym dramatem matki, która zaczyna rozumieć tragizm swoich działań dyktowanych „miłością”. Wtedy najpierw potrzebna jest głęboka praca z matką („wyprostowanie” modelu roli rodzica w rozwoju dziecka, uwolnienie z poczucia winy za krzywdy wyrządzone dziecku…), a potem z dzieckiem, które potrzebuje przejść wszystkie wcześniejsze fazy socjalizacji w swoim rozwoju (uniezależnienie emocjonalne, samodzielność, odpowiedzialność, relacje rówieśnicze…).

Nadopiekuńcze matki walcząc o utrzymanie własnego sensu życia, którym jest dalsza kontrola nad życiem dziecka, potrafią zniechęcać je do podejmowania życiowych wyborów związanych z opuszczeniem domu. Są nieobliczane w swej manipulacji emocjonalnej używając poczucia winy, czyniąc z dziecka ofiarę własnych interesów. Potrafią konsekwentnie wkraczać we wszystkie decyzje zagrażającej ich obecności w jego życiu. Czy nie jest to paradoks miłości - miłość, z założenia nastawienie na dziecko, kontra egoizm wywołany lękiem przed odrzuceniem, skierowany przeciwko niemu?

Nadopiekuńczość wyzwala więc kolejny dylemat dziecka: partner czy matka? To trudny wybór dla dziecka wychowywanego w nadopiekuńczym modelu. Często ta decyzja przerasta dziecko i kończy się rozstaniem z ukochaną osobą i życiem z matką w poczuciu krzywdy, niesprawiedliwości i niepotrzebnego poświecenia.

Nadopiekuńczość w ocenie obserwatorów traktowana jest jako łagodna forma krzywdzenia dziecka, a czasem nawet jako przejaw miłości mający zabarwienie pozytywne. Jest bagatelizowana i najczęściej pozostawiona bez pomocy specjalisty. Dzieje się tak dlatego, że środowisko nadopiekuńczego domu jest hermetyczne, ma tendencję do zamykania się przed światem i ingerencją otoczenia, jako zracjonalizowaną obawą o zły wpływ. Dlatego bardzo istotna jest rola osób obserwujących ten proces w rodzinie, bez względu na więzi łączące je z takim patologicznym środowiskiem. Osobom z zewnątrz łatwiej dostrzec te zaburzone relacje. To może być na przykład nauczyciel, który dostrzega nietypowe zachowania dziecka wychowywanego w takim domu. To może przyjaciel rodziny, sąsiadka lub nawet koleżanka z pracy. Zapewniam Was, że będzie to największy prezent, jaki można podarować tej rodzinie. To przerwanie patologicznego kręgu i ratunek dla wielu pokoleń… Im wcześniej zostanie zdiagnozowane taka nieprawidłowa relacja matka-dziecko, tym lepsze rokowanie i rezultaty terapii.

środa, 5 września 2012

Skutki nadopiekuńczości

Konsekwencje mogą być niestety przerażające dla dziecka: brak rozwoju emocjonalnego, społecznego (otoczenie jest źródłem zagrożeń), psychoruchowego i poznawczego. To przyszły odludek stroniący od ludzi. Może stać się społecznym i intelektualnym „kaleką” i nawet w dorosłym życiu potrzebować obecności matki przy podejmowaniu decyzji.

Dzieci matek nadopiekuńczych są przez nie sterowane nawet w dorosłym życiu i nie mogą (a też oczywiście nie potrafią) podejmować samodzielnych decyzji, iść własną drogą, nie zgadzać się z matką, mieć inny punkt widzenia (na przykład w sprawie swojego partnera życiowego). Każda próba samodzielności kończy się buntem lub wzbudzaniem poczucia winy ze strony matki. Konsekwencją takiej postawy jest pełna dominacja matki w życiu dziecka, pomijającej fakt jego dojrzewania. Każda próba uwolnienia się dziecka spod tej dominacji spotyka się z szantażem emocjonalnym. Ta adoracja staje się tak silna, że wpływa na wszystkie inne dziedziny życia. Matka izoluje się od przyjaciół i w ogóle świata zewnętrznego rezygnując ze swoich potrzeb czy marzeń. Staje się "ofiarą" dziecka, a dziecko - paradoksalnie - "ofiarą" matki, czyli tworzy się krąg patologicznych postaw, schematów myślenia i działania. Interesujący jest fakt, że matka nie ma świadomości tych wszystkich mechanizmów i ich konsekwencji dla późniejszych faz życia dziecka, nie wyłączając dorosłości.

Nadopiekuńczość toruje drogę egocentryzmowi i postawie roszczeniowej, która może się rozwijać się w kierunku manipulacji otoczeniem w celu zaspokojenia swoich potrzeb. Tym samym zanika komunikacja wprost, czyli definiowanie swoich potrzeb, przy akceptacji potrzeb innych, kiedy nie jesteśmy w centrum zainteresowania. Brak współpracy z rówieśnikami, tolerancji, gotowości do dzielenia się, pomagania… Zachowań niezbędnych w rozwoju społecznym. Nie rozwijają się postawy altruistyczne. To zdecydowanie zaburza nawiązywanie i rozwój relacji z rówieśnikami. Często powoduje nasilenie egocentryzmu, racjonalizowanego negatywną oceną otoczenia oraz ucieczkę od rówieśników w bezpieczne środowisko domowe. Postawa wycofania się dziecka z relacji ze środowiskiem rówieśniczym prowadzić może do wyobcowania. Podświadomie pozytywny wizerunek samego siebie, wysoka samoakceptacja „wdrukowywana przez matkę”, spotyka się brakiem akceptacji ze strony rówieśników. To wytwarza dysonans poznawczy, którego konsekwencją jest poczucie niesprawiedliwości, krzywdy i niezrozumienia tego, co dzieje się w zewnętrznym świecie. W dziecku rodzi się konflikt wewnętrzny: zadaje sobie pytanie z poziomu tożsamości (kim właściwie jestem?), wartości (co jest dla mnie ważne?), przekonań (co myślę o sobie?) i nie dostaje, spójnej jednoznacznej odpowiedzi od matki i otoczenia. To wyzwala mechanizm racjonalizacji i generalizacji (koledzy są głupi, nie znają się na niczym, nie warto z nimi przebywać, bawić się, zazdroszczą mi, są niesprawiedliwi…). Te oceny pozwalają zachować tożsamość, ale wyzwalają wrogość do otoczenia i w konsekwencji izolację społeczną. W przeciwieństwie do „złego otoczenia” mama zawsze „wygrywa” i staje się bezpieczną emocjonalnie „wyspą”. Taka negatywna, z punktu widzenia dziecka, konfrontacja z rówieśnikami wzmacnia więź dziecka z matką, gdyż pozwala udowodnić jej niezbędność.

Brak treningu w budowaniu własnej odpowiedzialności i rozumieniu konsekwencji swoich działań, brak autokontroli i odpowiedzialności za siebie może być powodem bezkrytycznego szukania wsparcia w grupie antyspołecznej, patologicznej społecznie, gdzie możliwe jest zaspokajanie potrzeb egocentrycznych i niekontrolowanej destrukcji.

Paradoksalność tej sytuacji polega na tym, że matka, działając z dobrą intencją, uzależnia dziecko od siebie i oczekuje za „lata poświęcenia” i bezwarunkowej miłości, rewanżu w dorosłym życiu dziecka. Chce w dalszym ciągu wywierać na nie wpływ i nie pozwolić dorosłemu, traktowanemu cały czas jak dziecko, na samodzielność i odpowiedzialność za własne życie. Matka nie rozumie patologii swoich zachowań i nie potrafi spojrzeć na cały proces wychowawczy oczami dziecka, czyli z punku widzenia jego potrzeb. Nie jest świadoma destrukcji, jakiej jest autorem.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Nadopiekuńczość

Może brać się ze złych wzorców z domu rodzinnego, sprzeciwu wobec najbliższego otoczenia, poczucia winy, długo oczekiwanego małżeństwa… Powodów może być wiele. Nie ma sensu omawiać wszystkich, bo wkraczamy w zawiłe mechanizmy psychologiczne. Lepiej skoncentrować się na konsekwencjach takiej postawy, tym bardziej że w każdym przypadku należy przeanalizować przyczyny indywidualnie, bo praca terapeutyczna z tego typu matką czy rodzicami od tego się zaczyna. 

Postawa nadopiekuńcza to typowa postawa rodzicielskiej miłości, która z dobrą intencją przekracza granice zdrowego rozsądku, zabierając dziecku szansę rozwoju motorycznego i poznawczego. W dodatku jest wielce prawdopodobne, że wychowywane w nadopiekuńczym domu dziecko powieli ten mechanizm w swojej rodzinie. W ten sposób to patologiczne zachowanie jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Chęć wyręczania dziecka w niemal każdej czynności jest typowym sposobem działania nadopiekuńczego rodzica, który, nieświadomy zła, jakie wyrządza dziecku, chce je zastąpić w wykonywanych przez nie czynnościach bądź uchronić je przed zagrożeniami świata zewnętrznego. Hamuje w ten sposób dziecięcą ciekawość poznawczą, potrzebę nabywania doświadczeń, chęć poznawania świata i eksperymentowania. 

Kiedy o tym piszę, przypomina mi się film pt. „Ray”. Jest w nim wspaniała scena, w której matka  powstrzymuje się od pomagania niewidomemu dziecku. Przeżywając ogromne katusze, patrzy na swojego płaczącego malca, który na czworaka szuka wyjścia i błaga ją o pomoc. Staczając ze sobą walkę, matka nie udziela mu pomocy, żeby przygotowywać syna do życia w ciemności. Mobilizuje go w ten sposób do doskonalenia innych zmysłów, które przejmą rolę wzroku. Matka „naraża” (pod kontrolą) dziecko na przykre doświadczenia, gdyż ma świadomość, że nie będzie mogła całe życie go wspierać. Jest nieprawdopodobnie dojrzałą matką, która pozwala dziecku eksperymentować w poznawaniu świata. 

Dorosły Ray Charles, bo o nim – oczywiście – jest ten film, poruszał się bez laski. W swoim długim życiu niejednokrotnie walczył z przeciwnościami, nigdy się nie poddawał i nie użalał nad sobą. Osiągnął niebywały sukces jako niewidomy kompozytor, pianista i wokalista. Duża w tym zasługa jego mądrej matki, która nauczyła go wytrwałości w osiąganiu celów. Patrząc na jej zachowanie niejeden widz pomyślał: Co za wredna matka! Ciekawe, jak potoczyłoby się życie Raya, gdyby mamusia “zatroszczyła się” o bezpieczeństwo biednego, niewidomego dziecka ubezwłasnowolniając go emocjonalnie. Czy powstałyby takie utwory, jak Georgia on My Mind, Hit the Road Jack, Unchain My Heart i wiele innych?

Zachęcam do refleksji.

środa, 8 sierpnia 2012

Czy psycholog może pomóc?

Rodzice, mimo że tak bardzo kochają swoje dzieci, często je krzywdzą   działając z dobrą intencją. Jak to jest możliwe?


Nikt nas, niestety, nie uczy bycia rodzicami, choć to najważniejsza wiedza dla każdego wychowującego dziecko. Nie możemy studiować bycia rodzicem, choć pewnych elementów tej wiedzy dostarcza psychologia czy pedagogika. Jednak prezentowana, przy okazji, nie jest to wiedza systemowa, uporządkowana, nastawiona na pracę z rodzicami. (Gdyby tak było, nauczyciele nie popełnialiby tak licznych błędów wychowawczych). Dlatego chcę edukować rodziców i pomagać im w ich trudnej pracy wychowawczej, gdyż nie mają wielu możliwości uczenia się, jak rozwiązywać problemy dotyczące własnych dzieci. Postanowiłam tę pracę, trwającą prawie całe życie, nazwać zawodem, który wymaga ciągłej edukacji na kolejnych poziomach rozwoju ich dzieci i umiejętności dorastania razem z nimi.

Spotkałam się w swojej praktyce z różnymi postawami rodziców wobec tej edukacji i stosunku do osób, które mogą fachowo im pomóc. Okazało się, że rodzic często nie potrafi zaakceptować roli ucznia. Dla niektórych pójście do psychologa po poradę jest czymś wstydliwym. Mimo że żyjemy w XXI wieku, wielu rodziców wizytę u specjalisty od wychowania traktuje jak przyznanie się do porażki, jak swoisty wyrok. Zamiast iść na skróty i pozwolić sobie na uczenie się rzeczy, które decydują o przyszłości własnego dziecka, wolą na nim eksperymentować, nie biorąc pod uwagę, jakie to będzie miało wpływ na ich rozwój. Widzę tu pewną niekonsekwencję: jeśli boli nas ząb, idziemy do dentysty, a nie wyrywamy go sami, kiedy zaś mamy problemy z własnym dzieckiem, stajemy się domorosłym specjalistą i sprawdzamy, jak długo dziecko będzie tolerować nasze błędy… Kto mi wytłumaczy, dlaczego psycholog jest inaczej traktowanym specjalistą niż przykładowy dentysta? Czy przypadkiem nie myślimy wtedy o sobie w stylu: Co ludzie pomyślą o mnie, kiedy potrzebuję pomocy psychologa?, zamiast pomyśleć o potrzebach dziecka. Albo tak: Nie radzę sobie z wychowaniem własnego dziecka, więc lepiej to ukryć w zaciszu domowym niż poradzić się specjalisty, którego przecież obowiązuje tajemnica zawodowa? Albo: Jak to, ja nie poradzę sobie z wychowaniem własnego dziecka? Przecież moi rodzice nie chodzili do żadnego psychologa i wychowali mnie na ludzi, prawda? Często spotykałam taką postawę rodziców skoncentrowanych na sobie, zamiast myśleć o dziecku. Kiedy wreszcie decydowali się przyjść po pomoc, błędy wychowawcze wyżłobiły już swoje piętno na psychice dziecka. Proces „naprawczy” wymagał wtedy niejednokrotnie dużo więcej energii i czasu niż wart był tego sam problem. Ważne jednak, że w końcu rodzice poddawali się w tej walce ze sobą i decydowali na skorzystanie z pomocy. A ilu rodziców tego nie zrobiło i po latach zastanawiali się nad tym, co stało się z ich dzieckiem?