wydawnictwo: Rea
data wyd.: listopad 2012r.
ilość stron: 416
ocena: 3/7
"Jedyna prawda" to książka, na którą czekałam zaledwie kilka dni, odkąd zapoznałam się z jej opisem. Od razu, kiedy tylko doczytałam ostatnie słowo recenzujące ową powieść, pomyślałam sobie, że koniecznie muszę ją przeczytać. I nadarzyła się okazja. Kilka minut temu dotarłam do ostatniej strony i wciąż się zastanawiam, jakim cudem mi się to udało.
"Przyjdź tutaj. Jak najprędzej. Nie zostało mi już wiele czasu..."
Północ. Śnieżyca. Joel wychodzi na schody ganku, by sprawdzić pogodę. Coś mu nie pasuje. Nagle dostaje telefon. Słyszy głos ojca, z którym nie miał kontaktu od ponad dwudziestu lat. Chce, aby Joel przyszedł do niego. Mężczyzna nie zdąża odpowiedzieć, połączenie zostaje przerwane. Od razu wie, co zrobi. Idzie tam. Nie jest pewien, dlaczego to robi, w końcu nienawidzi ojca. A jednak idzie. Przedziera się przez zaspy śniegu, którego z minuty na minutę jest coraz więcej. W końcu dociera do jego domu. Do domu, w którym przeżył najgorsze lata swojego życia. Rozgląda się po pomieszczeniach, aż nagle jego wzrok przykuwa wiszący trup.
Tak... Cóż, zaczęło się dość niepozornie i naprawdę dobrze. Przynajmniej przez kilkanaście pierwszych stron. Autor starał się dokładnie opisywać zaistniałe sytuacje i używać odpowiedniego języka. Potem jednak było dużo gorzej, a wręcz tragicznie. Mężczyzna widzi trupa, jego reakcja - odpowiednia. Jednak wszystko, co działo się potem, zostało opisane... źle. Po prostu źle. Akcja dzieje się za szybko, wprowadzane są zupełnie niepotrzebne wątki, które być może miały zmylić czytelnika, chociaż nie mam pojęcia od czego. Ale po kolei.
Biorąc pod uwagę dialogi, do których przykładam szczególną wagę, wypadły chyba najgorzej. Nie dość, że było ich stanowczo za mało, co jeszcze ani trochę nie wzbudzały zainteresowania, ani uśmiechu na twarzy, ani złości - nic, zero. Były po prostu neutralne, aczkolwiek potrzebne, by czegokolwiek się dowiedzieć, chociażby w jakimś małym stopniu. A tu właśnie autor powinien poświęcić dużo uwagi, aby zdania intrygowały jak najbardziej i wywoływały ten uśmieszek na twarzy czytelnika. Również informacje zostały przekazane w sposób nieodpowiedni, jestem pewna, iż gdyby Olle użył innych słów, albo chociaż innego szyku w zdanie, wypadłoby to o wiele lepiej. Jednak muszę przyznać, że jednej, króciutki fragment sprawił, że się uśmiechnęłam.
- A co ty widzisz, Fatimo?
- Szklankę z wodą.
(...)
- Jest w połowie pełna? Czy w połowie pusta?
- Zależy, kogo spytasz.
I w tym momencie człowiek właśnie zaczyna się zastanawiać, co sam by odpowiedział, gdyby ktoś go o to zapytał. Tego zabrakło w tej powieści - zastanawiania się. Czytelnik jedynie czyta słowa, nie zastanawiając się nad nimi. Na początku skupia się, myśląc, że zaraz będzie jakiś haczyk. A potem przeżywa rozczarowanie i przestaje się skupiać. I wtedy tylko czyta.
Teraz opisy, których jest o wiele za dużo i są przepełnione wielką monotonią. W tej powieści mamy do czynienia z zabójstwem. Zazwyczaj w takich wypadkach jest osoba, która chce rozwikłać zagadkę morderstwa na własną rękę. Taką osobą jest właśnie Joel. Uważam, że autor w dosyć niekompetentny sposób opisywał wszystkie zaistniałe zdarzenia. Całe to "dochodzenie" było prowadzone jakby przez pięcioletnie dziecko, które nie wie, co zrobić, nic nie rozumie, a jeśli już coś wie, to nie ma pojęcia, jak się do tego zabrać. Joel niby coś tam robił, niby coś tam udało mu się ustalić, ale jednak nie dowiedział się praktycznie niczego. Przez całą książkę toczyło się śledztwo, oczywiście policja była w to zaangażowana i oni robili coś więcej, jednak w tym wszystkim było sporo luk. Jednakże Olle styl pisania ma w miarę dobry, ale nie potrafi go wykorzystać.
Fabuła, cóż... Spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Zupełnie. Brakowało mi tu mylnych tropów, jakichś zagadek, czegokolwiek, co pozwoliłoby na odrobinę adrenaliny przy punkcie kulminacyjnym. Wszystko tak naprawdę wyjaśnia się na kilku ostatnich stronach i dopiero tam zaczyna się jakaś akcja, pasująca do kryminału. W tej powieści nie ma więcej morderstw, no oprócz jednego, ale ono jest przestarzałe, żadnych krwawych scen (naprawdę krwawych), żadnych zakładników, większych gróźb, czegokolwiek. To wszystko jest również takie nijakie.
Co w tej książce podobało mi się najbardziej? Postać Osamy, imię Fatima, duży druk oraz format książki, okładka... Tylko tyle. Jest to pierwszy raz, kiedy spotykam się z tym szwedzkim pisarzem i nie jestem pewna, czy jeszcze się z nim spotkam. Fakt faktem chcę przeczytać "Pokutę", o której wszędzie słychać, więc być może taki dzień nastąpi. W końcu "Jedyna prawda" nie była taka tragiczna. Szybko można ją przeczytać, co na pewno jest dużym ułatwieniem. Ponadto autor odrobinę zwraca uwagę na problem wśród ludzi dotyczący religii. Jednak jak już pisałam - zbytnio się nad tym nie rozwodzi.
Tak bardzo chciałam napisać pochlebną opinię na temat "Jedynej prawdy"... A jednak nie potrafię. Trochę zmyliła mnie ta okładka, myślałam, że naprawdę będę ucieszona, jak skończę ją czytać.
Na koniec pochwalę się jeszcze, iż miałam okazję ją wziąć w swoje ręce, ponieważ wygrałam w pewnym konkursie. ;) No dobra, byłam jedną z pięciu osób, które zgarnęły nagrodę. Zadaniem konkursowym było zabawić się w detektywa i przeprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa. Jako, że ja bardzo lubię takiego typu rzeczy, postanowiłam wziąć udział, no i się udało. Jeśli ktoś chciałby przeczytać moją pracę, można znaleźć ją tu: klik
***
Ach, te słówka... Przyszedł czas na kolejne. ;)
örn - orzeł (j. szwedzki)
tortue - żółw (j. francuski)