Tytuł: Chemia łez
Autor: Peter Carey
Wydawnictwo: Wielka Litera (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 318
Matthew umiera, a Katherine szaleje z rozpaczy. Jej szaleństwo ma jednak wymiar "kameralny", wszak nie była stateczną żoną Matthew, a jedynie kochanką. Publiczne obnoszenie się ze swoim bólem nie wchodzi więc w grę. Kobieta leczy się z samotności wódką, narkotykami i pracą.
A pracę ma niezwykle ciekawą, jest bowiem specjalistką od konserwacji zegarów. Jeden z współpracowników, wtajemniczony w jej romans, podsuwa kobiecie do poskładania niezwykłą maszynę. Jednak nie tylko maszynę...
Mały chłopiec umiera. Co prawda jego serce jeszcze bije, jednak zostało mu niewiele czasu. Henry Brandling, jego ojciec, jest w stanie zrobić wszystko, aby ocalić mu życie. W którymś momencie zaczyna wierzyć, że jeśli jego synek otrzyma niezwykłą zabawkę, mechaniczną kaczkę, która będzie zachowywać się jak żywe stworzenie, to uda się go ocalić. Zostawia więc dziecko w domu, a sam wyrusza w niezwykłą podróż do XIX-wiecznych Niemiec, aby znaleźć osobę, która podejmie się skonstruowania zabawki. Zaczyna prowadzić dziennik - 150 lat później, wraz z kaczką (tudzież łabędziem) trafia on w ręce Katherine.
Te dwie postaci, Henry'ego i Katherine, pozornie różni wszystko: płeć, wiek, sytuacja życiowa, charakter, dystans czasowy. Kobieta jednak sama kilkakrotnie zastanawia się, czy sporządzając swoje notatki, Henry przeczuwał jej obecność, czy myślał o tym, że kiedyś ktoś je przeczyta. Okazuje się bowiem, że w obliczu sytuacji, jakiej się znaleźli, te wszystkie różnice nie mają znaczenia, strata jest uczuciem tak, rzec by można, uniwersalnym, że łączy to, co pozornie nie ma punktów stycznych.
Nie wiem, czy spotkaliście się wcześniej z nazwiskiem autora - ja nie. Swojego czasu wywołał on skandal, odmawiając spotkania z królową Elżbietą, dwukrotnie nagrodzono go nagrodą Bookera, uważany jest za najwybitniejszego żyjącego pisarza z Australii - jednak ja dopiero teraz miałam przyjemność go poznać.
Tak właśnie: przyjemność. Mimo, że książka nie należy do łatwych, mimo że szybko można pogubić się z zapiskach Henry'ego - powieść czyta się z ogromną satysfakcją. Dopracowana jest w każdym calu. Zachwyca już okładka: niby prosta, broszurowa, ale tłoczone kwiaty są po prostu urocze. Dalej: mroczny klimat panujący w zapiskach Henry'ego, niczym z baśni braci Grimm, zestawiony z chaotycznym, pospiesznym, londyńskim życie Katherine - mistrzostwo świata. No i postaci drugoplanowe: przemądrzała Amanda, asystująca przy rekonstrukcji kaczki (tudzież łabędzia) i Sumper, zatruwający swoim gadulstwem życie Brandlingowi... Polecam!