Dzisiaj
o trzech a nawet czterech wystawach, które warto zobaczyć w Zakopanem,
oczywiście wtedy, gdy pogoda nie pozwala wejść na szlak i w pocie czoła
zdobywać szczyt.
Przy
okazji dodam, że już od kilku lat podczas pobytu w Zakopanem pogoda rozpieszcza
mnie deszczowym dniem, chyba po to, żebym mogła zobaczyć dobrodziejstwa
kulturalne, jakie oferuje miasto, w przeciwnym razie byłabym na szlaku
codziennie. Dłużej o trzech atrakcjach by czwarta mogła jeszcze trochę we mnie
pozostać.
Pierwsze
kroki skierowałam do Willi Oksza, nowej filii Muzeum Tatrzańskiego. Willa
została zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza w 1894 roku, a zbudowana
przez Wincentego Kossakowskiego. Cenna to dla mnie informacja, bowiem od
dłuższego czasu noszę się z zamiarem zakupu książek poświęconych stylowi
zakopiańskiemu w architekturze. Mam już kilka pozycji upatrzonych i sądzę, że
na jesień podczas kolejnego pobytu w Zakopanem zakupię ich trochę.
|
Willa Oksza |
Wystawa
pod nazwą „Zakopane – pępek świata. Sztuka pod Giewontem w latach 1880 – 1939” jest
wystawą, której przeoczyć nie można. Swą nazwą nawiązuje do tytułu książki
Rafała Malczewskiego „Pępek świata”, książki, która opisuje życie w Zakopanem w
latach XX-lecia międzywojennego. Był to dla miasta pod Giewontem czas bardzo prężny
kulturalnie. Na wystawie można zobaczyć między innymi portrety Witkacego,
obrazy Rafała Malczewskiego czy Zofii Stryjeńskiej. Dla mnie wydarzeniem było
móc zobaczyć obraz Wandy Gentil-Tippenhauer, słynnej „Rudej”, bliskiej przyjaciółki
Józefa Oppenheima, współautorki książki „W stronę Pysznej”. Dzięki moim
przyjaciołom, z którymi jeżdżę w Tatry, historię „Rudej” znam bardzo dobrze i
za każdym razem dowiaduje się od nich czegoś nowego. Ona i Józef Oppenheim
zasługują na osobne notki, które nie mogłyby być krótkie, bo ich życia to dla
mnie układanka, której odkrywanie ożywia zamierzchłe czasy.
Wystawa
jest czynna do 31 grudnia 2011 roku, wiec z pewnością nawiedzę to miejsce
jeszcze raz.
Wystawa,
której istnienia trudno nie zauważyć w Zakopanem, bowiem ilość plakatów w samym
mieście wprost zachęca do obejrzenia, to wystawa w Galerii Sztuki na Kozińcu
„Witkacy. Psychoholizm”. Dość specyficzna, by nie rzec śmieszna, to była
wizyta, zakończona dziwnymi pomysłami, a potem jeszcze bardziej szalonymi
realizacjami owych pomysłów, na jakie wpadłyśmy zaraz po wyjściu z Galerii. Tak
to już jest, że Witkacy dostarcza nam dziką energię.
Ponad
sto fotografii autorstwa Witkacego, które powstały w latach 1910-1938. Na
fotografiach są jego znajomi, przyjaciele, rodzina i on sam. Twarz, która na
każdym zdjęciu jest zupełnie inną twarzą. Zagubioną, rozbawioną, szaloną,
złośliwą i wreszcie tajemniczą. Jestem w trakcie lektury książki Janusza
Daglera „Witkacego portret wielokrotny”, którą to lekturę „dawkuję” sobie, co
jakiś czas. Wystawa ta dostarczyła mi również niezbędnej, jak się okazało, wzrokowej
podniety. Trochę zawile, ale nie potrafię inaczej, gdy o Witkacym mowa.
Jeszcze
do 28 sierpnia można spojrzeć prosto w oczy Witkacego.
|
Na Kozińcu |
Dla
tych, którzy na Kasprowy Wierch wybierają się kolejką linową i ponad
przyjemność wspinaczki wybierają długie stanie w kolejce, (podziwiam!) można te
chwile sobie osłodzić i przyjrzeć się fotografiom tatrzańskim Awita Szuberta,
wybitnego krakowskiego fotografika XIX wieku. Wystawa jest bezpłatna, na
powietrzu. Reprodukcje starych fotografii wprowadziły nas przez chwilę w świat
bardzo odległy, a jednak bardzo bliski.
O
ostatniej wystawie, która zrobiła na mnie największe wrażenie, postaram się
napisać innym razem. Pewne jest jednak, że pod jej wrażeniem pozostaje do
dzisiaj, choć mija już trochę czasu odkąd miałam okazję ją oglądać. Dała do
myślenia, poprzestawiała, co przestawić miała, pozwoliła
na chwilę cofnąć się i poczuć klimat czasów do których tak chętnie w
opowieściach wracają moi przyjaciele i od jakiegoś już czasu, wracam i ja.