Przejdź do zawartości

Wikipedysta:Aleksy6/Michał Lisiński

Z Wikipedii, wolnej encyklopedii

Michał Lisiński urodzony w 1914 roku w Czarnym Dunajcu na Podhalu, prawnik, przed wojną aplikant adwokacki. Uczestniczył w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli sowieckiej, był w obozie w Kryłowie, skąd uciekł po jednym dniu i wrócił na Podhale. W listopadzie 1939 roku przedostał się do Francji i uczestniczył tam w kampanii wojennej. Wzięty do niewoli niemieckiej był w Bawarii, następnie w Austrii ( do roku 1941). Uciekł z obozu na Węgry. Szedł stamtąd do Turcji z misją Polskiego Sztabu Głównego do polskiej ambasady, ale po drodze, kiedy wybuchło powstanie Tity w Jugosławii, schwytało go tam Gestapo i skierowało do obozu koncentracyjnego najpierw w Belgradzie, potem w północnej Norwegii. Uciekł stamtąd do Szwecji w maju 1944 roku. Następnie był oficerem łącznikowym polskiego sztabu przy duńskim ruchu oporu w Kopenhadze. Po wojnie wrócił do Szwecji.

 W latach 1946- 1949 był przedstwicielem WiN (Wolność i Niezależność) na Skandynawię. Pisał rozprawy o systemach ekonomicznych w państwach europejskich, które dostały się pod panowanie sowieckie. Od roku 1953 do 1979 był korespondentem Radia Wolna Europa w Sztokholmie. Redaktor "Wiadomości Polskich". W roku 1986 w wydawnictwie ARKA (Sztokholm) ukazała się jego książka "Kamieniec" poświęcona rodzinnemu Czarnemu Dunajcowi.

Autor także powieści "Czarownica" (wyd. ARKA 1990) Zmarł w 2000 roku.


www.bu.umk.pl/Archiwum_Emigracji/gazeta/ae_9.pdf :

MICHAŁA LISIŃSKIEGO (1914–2000) UCIECZKA Z ŁAGRU Michała Lisińskiego poznałem w 1970 r., tuŜ po osiedleniu się w Sztokholmie. Zwracał na siebie uwagę, gdyŜ był jedną z barwniejszych i ciekawszych osobowości polskiej kolonii. Wnikliwy analityk polskich spraw, prawnik, czynny w wywiadzie podczas II wojny światowej, uczestnik ruchu oporu, trzykrotny więzień niemieckich łagrów, przedstawiciel WiN na Szwecję, dziennikarz Radia Wolna Europa, pisarz, działacz socjalistyczny — to wyliczenie nie wyczerpuje zresztą wszystkich jego czynności i zainteresowań. Był przy tym człowiekiem skromnym, nigdy się nie chwalił i, mimo Ŝe stykałem się z nim często, czasem nawet codziennie, mało o jego przygodach wiedziałem. Ujawniły mi one, gdy otrzymałem od niego wspomnienia, obejmujące koleje losu od dzieciństwa w Czarnym Dunajcu po zakończenie II wojny światowej. Napisane w 1980 r. do dziś spoczywają w maszynopisie. Szkoda, bo są ciekawe jako materiał etnograficzny i waŜne jako źródło do dziejów tajnych działań polskich podczas wojny. Dlaczego nie zostały wydane? Przyczyn było duŜo. Przede wszystkim sam Lisiński nie zabiegał o to. Tekst — mówił mi, przekazując maszynopis — był zamierzony wyłącznie jako pamiątka dla synów, nie był więc redagowany, stąd grzechy właściwe brudnopisom, a więc powtórzenia, literówki, zdania nie zawsze zgrabne. Lisiński był polskim pisarzem, ale ten tekst pisał po szwedzku, czyli w języku, którego nie był zbytnio pewny. Dla szwedzkiej publiczności wspomnienia chyba są zbyt egzotyczne, a dla polskiej publiczności niedostępne ze względu na język. No i — co chyba rozstrzygające — nie znalazł się Ŝaden chętny wydawca. Szkoda, bo są pasjonującą lekturą! Z obszernego maszynopisu, liczącego 196 stron, wybrałem fragment o ucieczce do Szwecji z niemieckiego obozu koncentracyjnego za kołem podbiegunowym w okupowanej Norwegii. Polskie tłumaczenie jest jak tylko moŜna wierne oryginałowi. Lisiński przekazując maszynopis, dał mi wolną rękę w publikowaniu całości, jak i fragmentów, co potwierdziła równieŜ Wdowa, pani Barbro Lisiński. Cytowany poniŜej fragment poprzedzony jest opisem, jak przypadkowy kontakt z Polakami wcielonymi do niemieckich oddziałów pracy — „organizacji Todt” — spowodował, Ŝe Lisiński uzyskał mapę terenu, co znacznie ułatwiło mu pierwsze kroki ku wolności. Józef Lewandowski (Szwecja)


ELJOT W kaŜdym razie mam mapę. Jak wymknąć się z obozu? Trudny problem. Nie rozmawiałem z nikim na ten temat, za wyjątkiem kilku ogólnych słów zamienionych z Matą Gladanovićiem (współwięzień, Jugosłowianin), do którego miałem duŜe zaufanie. Musiałem czekać aŜ w górach stopnieje śnieg, o którym wiedziałem, Ŝe jest głęboki i leŜy do czerwca. W międzyczasie kazano mi się spotkać z kilkoma niemieckimi komisjami przybyłymi dla specjalnych zadań. Pamiętam jedną, składającą się z dwóch lekarzy SS. Twierdzili, Ŝe takich chorób jak nasze nie ma gdzie indziej. Jak gdyby był to powód do chwały. Obserwowałem wszelkie przejawy Ŝycia w obozie, a zwłaszcza momenty, gdy wartownicy na wieŜyczkach zmniejszają czujność. Okazało się, Ŝe czynią to w niedziele, gdy w obozie były przedstawienia amatorskie. Jak by to nie było ponure, to oglądano te przedstawienia i nie myślano o drutach kolczastych. […] 249 Postanowiłem więc uciec w jakąś niedzielę po południu. Latem tam nie ma nocy, całą dobę jest widno. Przyzwyczaiłem się do myśli, Ŝe tak właśnie powinienem uciec. Któregoś wieczoru, koło godziny dziesiątej, nadeszła potęŜna burza. Silne grzmoty następowały jeden za drugim, wiał silny wiatr, zrobiło się ciemno, tylko wytęŜając wzrok moŜna było coś widzieć. ZauwaŜyłem, Ŝe wartownik zszedł z wieŜyczki i wciągnął na górę leŜące opodal drzwi i postawił je tak, by chroniły go od deszczu i wichury. W ten sposób mimo woli spowodował, Ŝe nie mógł uŜyć CKM-u bez usunięcia drzwi. Zdecydowałem się natychmiast. Wymknąłem się z baraku, przemknąłem się koło następnego, leŜącego blisko drutów, sprawdziłem Ŝe nikogo przy nich nie ma, przeczekałem zmianę warty, a gdy wiatr i deszcz przybrały na sile przemknąłem się do drutów i zacząłem ich sprawdzanie. Wcześniej juŜ skradłem z warsztatów obcęgi, próbowałem nimi ciąć drut, więc byłem przekonany, Ŝe mi się uda. Tu jednak napotkałem na pierwsze niepowodzenia. Obcęgi nie brały drutu. Okazało się, Ŝe druty były stalowe, bardzo oporne na cięcie. Napiąłem się do ostateczności i z wielkim wysiłkiem przeciąłem jeden drut. śeby się wydostać, trzeba było przeciąć ich mnóstwo. Zdecydowałem, Ŝe muszę wykorzystać szansę. LeŜałem przy drutach i ciąłem co sił. Trwało to prawie dwie godziny. W pewnej chwili zdało mi się, Ŝe winna właśnie nastąpić zmiana warty. Byłem juŜ gotów z pierwszymi drutami, miałem tylko kilka do pokonania, zbliŜałem się do celu, ale byłem zmuszony znów kryć się pod ścianą baraku. Mimo Ŝe nie miałem zegarka, miałem bardzo wyostrzony zmysł czasu, czułem czas z dokładnością niemal do minuty. Przyszła zmiana warty, wartownicy przeszli się wzdłuŜ drutów, ale niczego nie zauwaŜyli. Zresztą, dlaczego miałoby wartownikom przyjść do głowy obserwowanie terenu, skoro padało i wiało? Jak tylko wartownik wszedł na wieŜyczkę i skrył się za drzwiami, wróciłem do cięcia drutów. Pozostał mi jeden czy dwa druty, gdy nagle wartownik zaczął wrzeszczeć na mnie, usiłując jednocześnie usunąć drzwi i wycelować CKM. Nie czekałem dłuŜej, rwąc odzieŜ i kalecząc skórę, rzuciłem się na druty. Gdy wyprostowałem się, padł strzał karabinowy. Dopiero wtedy pomyślałem, Ŝe wartownik ma i karabin. Spudłował. Biegłem w stronę lasu, chyba nie dalej niŜ piętnaście metrów, znikłem z pola widzenia. Nie sądziłem, by wartownik nadal strzelał, przecieŜ mnie nie widział, ale strzelał na oślep. Wydostałem się z obozu. Jestem wolny. Biegłem na wschód […] ale dotarłszy do strumienia brodziłem kilkaset metrów, po czym zmieniłem kierunek i poszedłem na zachód. Ilekroć nadarzała się ku temu okazja, brodziłem w wodzie, by uniemoŜliwić znalezienie mojego tropu. Szybko oddaliłem się od obozu […] Las był gęsty i trudno byłoby znaleźć mnie bez pomocy psów. Ale teraz nawet one by mnie nie znalazły. Po niemal godzinnym biegu zwolniłem, zacząłem szybko iść, tak jednak, by móc przyśpieszyć w razie potrzeby. Wokół jednak panował spokój. Tak szedłem całą noc i cały następny dzień a wieczorem, koło jedenastej, dotarłem do góry, gdzie znalazłem wielki głaz, za którym zebrawszy trochę gałęzi rozpaliłem ognisko. Płonęło prawie bez dymu. Przy ognisku suszyłem odzieŜ, sztuka za sztuką, od brodzenia w wodzie wszystko było mokre do ostatniej nitki. I znów szedłem cały dzień, po czym zatrzymałem się na odpoczynek. PrzeleŜałem cały dzień wśród kamieni. Byłem dość daleko na zachód i nieco na północ od obozu. Ze szczytu góry widziałem halę, a dalej na północ nowy most przez rzekę. […] Postanowiłem zbliŜyć się i zobaczyć, czy nie ma na nim warty. Obserwowałem kilka godzin, ale nikogo nie zobaczyłem. Koło mostu znajdowała się biała chałupka, wyszła z niej kobieta. Zdecydowałem się pójść tam, by spróbować dostać nieco poŜywienia. Zszedłem w dół, poczekałem, by się upewnić, Ŝe nie ma tam nikogo więcej. Wszedłem do chałupki. Zastałem młodą kobietą, zaskoczoną moim widokiem, ale bynajmniej nie przestraszoną. Próbowałem porozumieć się, ale szło to z trudem, nie znałem przecieŜ norweskiego. Tłumaczyłem, jak mogłem, Ŝe potrzebuję jedzenia, a to ona zrozumiała. Uśmiechnęła się, wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do drugiej izby. Tam, w łóŜeczku leŜało jej niemowlę. Widać było, Ŝe jest szczęśliwa. I to było piękne, widzieć kogoś szczęśliwego. Później weszła do innego pomieszczenia, przyniosła mi chleb i paczkę margaryny. Zrozumiała, gdy poprosiłem ją o nóŜ i dała mi taki zwykły, stołowy, który miałem ze sobą aŜ do Szwecji. Podziękowałem jej i przeszedłem na drugą stronę mostu. Wiedziałem, Ŝe w górach jest jakaś wioska i Ŝe tamtejszy poczmistrz jest nazistą. Kiedy, po całodziennym marszu, zobaczyłem kilka domów, byłem pewny, Ŝe to właśnie ona. By jednak upewnić się, skupiłem uwagę na jednym z domów na odludziu, koło lasu. ZbliŜyłem się i patrzyłem, czy ktoś zeń wyjdzie. Po paru godzinach pojawił się młody męŜczyzna. Był wyraźnie zaskoczony. I spoglądał na mnie nieufnie. Spytałem go, czy mówi po niemiecku. Mówił, na tyle przynajmniej, by się porozumieć. Problemem było to, Ŝe nie chciał ze mną mówić. Gdy dostrzegł jednak moją rozpacz, powiedział niespodziewanie, Ŝe poprzedniego dnia przebrani za więźniów Niemcy byli we wsi i prosili o pomoc. Gdy ją dostali, aresztowali tych, co jej udzielili. Dlatego teŜ powiedział mi ostro, Ŝe nie zamierza ze mną rozmawiać. Wszystko to było nielogiczne, ale rozumiałem go, więc usiłowałem mu dowieść, Ŝe jestem autentycznym więźniem, uciekinierem z obozu. Mówiłem po polsku, by usłyszał (Ŝe nie jestem Niemcem), wyjaśniałem, Ŝe siedziałem, wskazywałem na ogoloną głowę. Trochę go to rozluźniło. Nagle powiedział, Ŝe pójdzie ze mną, ale zamorduje mnie, jeśli go oszukam. Ruszyliśmy w drogę. Wybrana przezeń droga była wspaniała, całkowicie odrębna, bez ludzkich śladów. Szliśmy wśród górskich krzewów, gdzie ciągle przed nami odkrywały się nowe widoki. Po kilku godzinach drogi przewodnik wskazał mi odległy szczyt i kazał iść w tym kierunku, a później na lewo. Uścisnął mi rękę, zupełnie juŜ przekonany, Ŝe jestem prawdziwym zbiegiem. Byłem sam w przestrzeni górskiej, nic poza nią nie było. I wiedziałem, Ŝe dla wyśledzenia mnie trzeba byłoby prawdziwego mistrzostwa. Szedłem szybko, ale tak, by sycić się pełnym majestatem natury. Był koniec czerwca lub pierwsze dni lipca, więc górska przyroda była całkowicie pogrąŜona w zieleni. By nie tracić orientacji, postanowiłem iść prosto, o ile tylko teren na to pozwalał. Obecnie zdaję sobie sprawę, Ŝe przekroczyłem szwedzką granicę niedaleko Sulitelma. Napotkałem na słupy graniczne, na których z jednej strony widniało, Ŝe to Norwegia, a z drugiej — Szwecja. Przedtem jednak droga wiodła przez liczne głębokie potoki, w górę i w dół, ich pokonanie wcale nie było łatwe. Myślę, Ŝe granicę przekroczyłem dopiero na czwarty lub piąty dzień. JuŜ zjadłem całą Ŝywność, jaką miałem ze sobą. Wierzyłem jednak, Ŝe w Szwecji napotkam na ludzi i Ŝe dostanę jedzenie. Skręciłem na południe, wiedząc, Ŝe są tam jeziora a w ich pobliŜu osiedla Lapończyków. Dotarłem do duŜego jeziora, obszedłem je, dotarłem do następnego. Było to piątego lub szóstego dnia. Nie widziałem ani jednego człowieka. Gorzej, Ŝe przy jeziorach były chmary komarów, doprowadzające mnie do rozpaczy. Szedłem w stałej asyście rojów, a moja ogolona głowa była ich wymarzonym Ŝerowiskiem. Okręciłem głowę bluzą, ale to niewiele pomagało, komary i tak znajdowały dojścia, do tego stopnia, Ŝe cała mi spuchła. OkrąŜałem jeziora, skręcałem wielokrotnie, ale nic się nie działo. Wiedziałem, Ŝe muszę szukać Lapończyków, gdyŜ poza nimi na przestrzeni wielu mil nie było tu Ŝywego ducha. Później dowiedziałem się, Ŝe odległości między osiedlami mogą wynosić nawet 200 km. Na siódmy czy ósmy dzień bez napotkania kogokolwiek myślałem, Ŝe juŜ wszystko przepadło. Wyczerpany do ostateczności połoŜyłem się na brzegu i zastanawiałem się, czy jednak nie powinienem wrócić do Norwegii i tam szukać pomocy. Komary nie dawały mi spać, ale i tak zapadałem w drzemkę. Zbudził mnie nagle hałas łodzi motorowej. Spojrzałem na jezioro i zobaczyłem łódź z dwiema osobami. Jedna sterowała, druga oglądała teren. Podniosłem się i zacząłem krzyczeć co sił. Oni jednak mnie nie słyszeli, chyba hałas motoru zagłuszył mój krzyk. Nie zwrócili na mnie uwagi. Namyśliwszy się, doszedłem do wniosku, Ŝe skoro jezioro się kończy przy norweskiej granicy, to muszą jednak zawrócić. Przygotowałem się na ich powrót. Nazbierałem trochę suchych gałęzi, ułoŜyłem w stos, by go zapalić, gdy się znowu pojawią. Zdjąłem kalesony i koszulę, prawie białe, powiesiłem je na Ŝerdzi. Siadłem i czekałem. Rzeczywiście, po kilku godzinach znów usłyszałem warkot silnika. Podpaliłem ognisko i zacząłem machać Ŝerdzią z moim odzieniem. Silnik się zatrzymał, by po chwili znów się włączyć a łódź skręciła w moją stronę. Siedzieli w niej dwaj Lapończycy. Wzięli mnie ze sobą, ale nie umieliśmy się porozumieć. Michał Lisiński