31 January, 2011

szadziowe popołudnie i zupa. krzepi.


O poranku było biało. I zostało tak na cały dzień. Biało, szadziowo. Ze szczypiącym mrozem. Mnie jak zwykle taka pogoda nastraja na zupę. Tym bardziej, że jakieś przeziębionko mnie bierze. W związku z tym nie mam dziś weny na twórcze posty, więc dzielę się z Wami zupą, która, mam nadzieję, mówi sama za siebie (i za mnie).


Aromatyczna jarzynowa z kaszą kukurydzianą
Składniki:
  • 1,5 l bulionu warzywnego (kostka rozgrzeszana;))
  • 2 łyżki masła lub oliwy
  • 1 duża marchew
  • 1 korzeń pietruszki (niewielki)
  • szklanka różyczek brokuła
  • szklanka różyczek kalafiora (jedno i drugie użyłam z mrożonek)
  • 1 cebula
  • 1 niewielka cukinia
  • pół szklanki kaszy kukurydzianej
  • łyżka (nie płaska:)) ziół prowansalskich 
  • ew. sól i pieprz do smaku
Cebulę obieramy i kroimy, dowolnie, np. w piórka. W garnku rozgrzewamy tłuszcz i wrzucamy cebulę, podsmażamy ją do zeszklenia i zalewamy bulionem. Zagotowujemy. Marchew i pietruszkę obieramy, kroimy w plastry, wrzucamy do bulionu, gotujemy 10 minut, po czym dodajemy brokuł i kalafior. Gotujemy ok 5 minut. Cukinię kroimy w kostkę (jeśli trzeba, wcześniej obieramy) i wrzucamy razem z kaszą do zupy. Gotujemy jeszcze 15 minut, na małym ogniu, często mieszając, by kasza nie przywarła do dna garnka. Jeśli zupa jest mało słona, dosalamy i dodajemy ewentualnie pieprz. Po zdjęciu z ognia dodajemy zioła roztarte w dłoni i podajemy gorącą zupę, najlepiej z chlebem razowym*. Smacznego!


* chlebek owy widać w tle i upiekłam go sama, mimo kompletnego braku doświadczenia w pieczeniu chleba:) Przepis podam w najbliższych dniach. Uściski (aaa, bo dzisiaj światowy Dzień Przytulania!to przytulam Was wszystkich wirtualnie).

27 January, 2011

wieczorny głód i muffiny dla męża


Dopadł nas wieczorny głód i wieczorna pustka lodówkowa. Pozostała tylko improwizacja. Zrobiłam już trochę muffinów, ale nigdy wytrawnych. Mój luby słodkich nie rusza (dziwny to człowiek, nie rozumiem, jak można nie lubić słodyczy...) za to takimi pikantnymi nie pogardził. Zrobiliśmy mały eksperyment, jak widać udany, skoro dzielę się z Wami efektem. Mieliśmy pomidory w puszce, przeszukałam sieć i książkę "Muffiny" w poszukiwaniu takich, które owe pomidory zawierają. Nie znalazłam niczego, co przykułoby moją uwagę (szukałam nieuważnie, bo byłam bardzo głodna;)). Zaczęliśmy działać i niecałą godzinę później zajadaliśmy się świetną przekąską (a kilka muffinów mąż spokojnie mógł zabrać do pracy drugiego dnia). 

Muffiny pomidorowo-ziołowe
Składniki:
  • 1,5 szklanki mleka
  • 0,5 szklanki maślanki (wydaje mi się, że nie jest to warunkiem koniecznym;))
  • puszka pomidorów krojonych (lekko odsączone z najrzadszego soku)
  • 2 jajka
  • 1/3 szklanki oliwy
  • łyżeczka cukru
  • 2 łyżeczki soli (daliśmy 3 i były dość słone, ja akurat lubię, ale można dać nieco mniej)
  • 2 szklanki mąki (pół szklanki zastąpiliśmy razową)
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • czubata łyżka ziół prowansalskich + łyżeczka rozmarynu
  • łyżeczka pieprzu ziołowego
  • łyżeczka suszonych płatków papryki (lub papryka słodka w proszku)
  • pół łyżeczki cayenne 
  • niewielki pęczek szczypiorku z cebulką, posiekane
  • siemię lniane i rozmaryn do posypania
Formę do muffinów wykładamy papilotkami, dno każdej podsypujemy siemieniem. Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C. Mleko i maślankę roztrzepujemy z jajkami, wmieszamy olej, pomidory i cukier. Mąkę przesiewamy, mieszamy z proszkiem do pieczenia, solą, pieprzem, papryką i ziołami. Łączymy mokre składniki z suchymi i mieszamy krótko, tylko tyle, by powstało ciasto.Dodajemy szczypiorek. Rozkładamy ciasto do papilotek (wyszło nam 12 większych sztuk), na wierzch każdej sypiemy odrobinę siemienia i rozmarynu. Pieczemy ok 25-30 min. (można sprawdzić patyczkiem, ale będzie on leciutko lepki z powodu pomidorów). Po upieczeniu studzimy troszkę muffiny (łatwiej odejdą od papilotek). Nam smakowały z...majonezem :-)

25 January, 2011

słodkie lenistwo. pomarańcza. tarta


Cenię sobie wygodę. Ceni ją każda zabiegana matka. I dlatego lubię ciasto francuskie. Za uniwersalność. Nie może się znudzić, ponieważ nadaje się do wypieków słodkich tak samo jak do wytrawnych. Nie wiem czy kiedykolwiek skuszę się na zrobienie ciasta francuskiego własnoręcznie. Kiedy można pójść do sklepu albo po prostu sięgnąć do zamrażarki po rulon gotowego ciasta, wszystko jest łatwe. Absolutna dowolność. Zero kłopotów, szybkie pieczenie. Dla mnie ma to duże znaczenie. Staram się zawsze mieć je w domu. Na wypadek niespodziewanych gości. Totalnego braku czasu. Lub zwyczajnego ataku lenistwa:) A dzisiaj znów tarta. Tym razem na słodko. Bez mieszania, ucierania, ugniatania. Niemal bez zmywania. Można chcieć więcej?


Tarta pomarańczowo-kokosowa
Składniki:
  • opakowanie ciasta francuskiego
  • 100 g jogurtu naturalnego
  • 1-2 pomarańcze (ważne, by były słodkie, nawet kwaśne, ale w żadnym wypadku gorzkie)
  • 3 łyżki cukru
  • 3 pełne łyżki cukru pudru
  • wiórki kokosowe (wg uznania, użyłam ok 50 g)
  • żółtko
Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C. Rozkładamy na blasze ciasto, zawijamy brzegi (ja zrobiłam 2 mniejsze tarty, ale można zrobić jedną dużą), spód nakłuwamy w wielu miejscach widelcem i podpiekamy przez ok 10 minut. Studzimy. Ścieramy skórkę z 1 pomarańczy, odcinamy końce (jeśli będzie w nich miąższ wyciskamy sok), obieramy dokładnie nożem. Kroimy pomarańcze w plastry i zasypujemy na min 15 min cukrem. Jogurt mieszamy ze skórką (1 pełna łyżka) i sokiem z pomarańczy (2 łyżki) oraz cukrem pudrem, dokładnie mieszamy. Spód ostudzonego ciasta posypujemy połową wiórków kokosowych, układamy plastry pomarańczy, jogurt rozlewamy między plastrami. Całość posypujemy resztą wiórków, brzegi tarty smarujemy żółtkiem. Pieczemy tartę przez ok 20-30 minut (aż zrumienią się brzegi). Studzimy i zajadamy się:) Smacznego.



24 January, 2011

ziemniak i znajomi


Znajomi ziemniaka. Z warzywniaka:) W warzywnych plackach. Miały być tylko ziemniaczane placki. Ale gdzie nie zaglądnęłam tam czekał "ktoś" gotowy by dołączyć. A to cukinia, a to por patrzył błagalnie. I cała torba młodych liści szpinaku. W efekcie końcowym trochę się tego zebrało, na te multiwarzywne placki:)


Placki ziemniaczano-warzywne (bez jajek)
Składniki:
  • 4 małe ziemniaki (lub 2 większe)
  • 1 marchew
  • 1 cukinia (niewielka)
  • jasna część z 1 pora
  • 250 g świeżego młodego szpinaku
  • pęczek szczypiorku
  • ząbek czosnku
  • 2 czubate łyżki mąki
  • sól i pieprz
  • ulubione zioła (użyłam tymianku i suszonej natki pietruszki)
  • olej do smażenia
Warzywa umyć, obrać ziemniaki i marchew, razem z cukinią zetrzeć na tarce, przełożyć na sito by odciekły. Por kroimy w pół plasterki. Szczypior siekamy. Szpinak parzymy wrzątkiem na sicie, szybko przelewamy zimną wodą (lekko zmięknie, ale nie straci jędrności), połowę siekamy. Drugą połowę przyrządzamy do podania, np. z vinaigrette. Przygotowane warzywa mieszamy z mąką i przyprawiamy posiekanym czosnkiem, solą, pieprzem i ziołami.Na rozgrzanym oleju smażymy placki, aż zrumienią się, z obu stron. Najlepiej smakują gorące, podane z zieleniną, dlatego proponuję pozostały szpinak z sosem. Smacznego.




22 January, 2011

nie mam formy do clafoutis


I sama nie wiem czemu. Mam jak każda kucharząca żona i matka przeróżne formy do zapiekanek, tart, muffinów, stosy blach i blaszek,a do jednego z moich ulubionych deserów nie mam, ot co:) Jakoś zawsze robię go w nieco wyższej formie niż potrzeba, z resztą naprawdę dawno go nie robiłam, bo kojarzy mi się z latem, czereśniami i wiśniami. Uwielbiam go za prostotę, łatwość wykonania i właśnie te wszystkie cechy lata, ciepłych dni zamkniętych w cieście z owocami. Więc chyba jednak nie o formę tu chodzi. A o treść;)

Clafoutis lubię jeść jeszcze ciepłe, prosto z formy. Gdy w środku zimy przyszła mi ochota na ten deser/ciasto, wyciągnęłam z zamrażarki śliwki. Bo tu w zasadzie panuje dowolność, można użyć dowolnych, ulubionych owoców. Ponieważ smak jaj jest mocno wyczuwalny warto użyć jak najlepszych jaj wysokiej jakości. Można nie używać miksera i ucierać ciasto ręcznie, ale trzeba to robić bardzo dokładnie, by masa była gładka i bez grudek.


Clafoutis ze śliwkami
Składniki:
  • ok 40 dag śliwek (po rozmrożeniu i odsączeniu)
  • 5 łyżek mąki
  • niepełna szklanka mleka (3/4)
  • 3 jaja
  • pół szklanki cukru
  • szczypta soli
  • kilka kropli aromatu rumowego (niekoniecznie, ale można użyć rumu do śliwek jeśli deser będą jeść tylko dorośli:))
  • masło do wysmarowania formy
Śliwki, rozmrożone i osuszone, mieszamy z łyżką cukru [jeśli używamy rumu (2 łyżki) zamiast olejku to także mieszamy go ze śliwkami]. Piekarnik nagrzewamy do 180 st. C. Oddzielamy żółtka od białek, żółtka mieszamy z mlekiem oraz mąką i pozostałym cukrem (i olejkiem, jeśli go używamy). Ucieramy wszystko na gładką masę. Białka z solą ubijamy na sztywną pianę, delikatnie, ale dokładnie wmieszamy ją w ciasto. Formę wysmarować porządnie masłem. Ułożyć śliwki i zalać masą (z powodu wymiarów mojej formy ułożyłam śliwki na cieście, bo zniknęłyby pod zbyt wysokim ciastem). Piec clafoutis przez ok 45 - 50 minut. Najlepiej smakuje gdy jest ciepławe:)

20 January, 2011

Cebulove story


Są takie dni, kiedy leniwie i bez pośpiechu można przyrządzić pracochłonny obiad. Zaprosić przyjaciół i popisać się czymś wykwintnym. Zaplanować to z góry, poszukać w sklepach odpowiednich składników. Ale to nie dla mnie. Owszem, lubię gotować i kuchnia jest "moim" miejscem w domu. Ale wolę dania, które można przyrządzić szybko z bardzo dobrym efektem. Staram się w domu mieć zawsze ciasto francuskie. Nie do deserów, a do tart, które ostatnio bardzo polubiłam. Właśnie za ekspresowe tempo ich przygotowania. I za to, że nie ograniczają. Można je zrobić ze wszystkiego. I ciężko je "zepsuć":)

W którymś z numerów "Kuchni" znalazłam przepis na tartę cebulową. W pierwszym momencie zupełnie go zignorowałam. Cebula? Też mi coś. A jednak. I to w połączeniu z bryndzą i tymiankiem. Brzmi smakowicie? Bo takie jest. Tarta zniknęła z talerzy równie jak szybko jak powstała. I dlatego ją polecam.


Tarta cebulowa
Składniki:
  • opakowanie ciasta francuskiego
  • po jednej sporej cebuli cukrowej i czerwonej
  • 2 ząbki czosnku (użyłam jednego, a do smażenia użyłam oliwy aromatyzowanej czosnkiem)
  • 1 por (jasna część)
  • 120 g bryndzy
  • 2 łyżki śmietany
  • tymianek
  • sól i pieprz
  • oliwa
Cebule obieramy i kroimy w półtalarki. Pora kroimy w krążki.Na patelni rozgrzewamy olej, wrzucamy cebule i pora. Czosnek ścieramy na tarce, dodajemy do cebuli, wszystko chwilkę dusimy, by cebula delikatnie zmiękła, doprawiamy solą (delikatnie, bryndza jest dość słona) pieprzem i tymiankiem. Formę do tary wykładamy ciastem, brzegi powinny być nieco grubsze. Ser ucieramy ze śmietaną, powstałą masą smarujemy ciasto i układamy na tym cebulową mieszankę. Pieczemy w 200 st.C. ok 15-20 minut (do zrumienienia ciasta). Tarta dobrze smakuje także na zimno. Smacznego cebulowego:)



19 January, 2011

Zupa odpędzająca smutki


Lubię zupy. Ale jem je głównie jesienią i zimą. Wiosną i latem od czasu do czasu przyrządzam chłodniki. Z botwinki. Z maślanki i ogórka. Albo z owoców. Te zimowe zupy są zupełnie inne, pełne przypraw, które mają niezwykłą moc. Rozgrzewają i...rozweselają. Tak. Czy jest coś co poprawi humor bardziej niż miska parującej zupy w pochmurne chłodne dni? To banalne, ale nic tego nie zmieni. Zupa kojarzy się z ciepłem i z domem. Strudzonych wędrowców karmiło się zupą. Mój dziadek codziennie je zupę. Patrzę na niego jak zagryza gorący kapuśniak chlebem i życzę mu w myślach, by nigdy tej zupy mu nie brakło. Ani nam.

A dziś zupa, którą bardzo lubię, a w której wymieniam tylko warzywa w zależności od sezonu. Pikantna i rozgrzewająca. Taka jak trzeba.


Zupa z rzodkwi z soczewicą, imbirem i chili
Składniki:
  • 200 g czerwonej soczewicy
  • 1 średniej wielkości rzodkiew (można zastąpić rzepą, będzie ostrzejsza, lub kalarepką - będzie łagodniej)
  • niewielka marchewka
  • 1 niewielki por z zieloną częścią
  • duży ząbek czosnku
  • kawałek imbiru wielkości kciuka
  • 1 chili
  • łyżeczka nasion kuminu rozgnieciona w moździerzu
  • łyżka oliwy
  • 1,5 litra wywaru z warzyw lub mięsa (może być z kostki)
  • kiełki rzodkiewki
Imbir i czosnek obieramy, ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Chili drobno siekamy (ja wyrzuciłam pestki, są bardzo ostre, a zupę jadła także Lu).W garnku rozgrzewamy oliwę i wrzucamy kumin, po chwili czosnek, imbir i chili, chwilkę smażymy po czym zalewamy bulionem. Mieszamy, jeśli przyprawy przywarły do dna, odskrobujemy je łyżką. Marchew i rzodkiew obieramy, kroimy w niegrube plastry, pora dokładnie czyścimy i kroimy pod kątem w krążki. Do gotującego się bulionu wrzucamy marchew, rzodkiew i soczewicę, po ok 15 minutach dodajemy por. Gotujemy jeszcze tylko tyle aby soczewica była miękka (wg gustu, ja wolę w zupie nierozgotowaną). Zupę podajemy gorącą, posypaną obficie kiełkami rzodkiewki. Smacznego rozgrzewającego!

18 January, 2011

Jak dobrze mieć sąsiada. pancakes


Czy raczej sąsiadkę. Kochaną Panią G, która zawsze przyniesie coś dobrego. Razem ze swoim mężem, pani G. jeździ do Sułowa, skąd przywozi różne pyszności. Wiejskie mleko lub śmietanę. Jajka od podwórkowych kurek. Ser domowej roboty. Przynosi mi to czasem, wyraźnie zaznaczając, że to dla Małej Lu. I jest to naprawdę cudowne i jakże miłe z jej strony. Ale jest jeden problem. Otóż Lu nie je jajek w czystej postaci (w sensie jajka na miękko, twardo, jajecznicy bądź sadzonego). Od mleka też ucieka. Serem gardzi, chyba że jest w postaci danonka;) Generalnie Lu w przeciwieństwie do mnie jest very mięsożerna, w dodatku preferuje konkrety, pikantne i słone. Albo skrajnie słodkie. A ja, żeby dziecię jadło te dobrodziejstwa ze wsi, kombinuję omlety, racuszki i naleśniczki. Dziś rano spojrzałam na jajka i gęstą słodkawą śmietanę i pomyślałam: pancakes!. Dla Lu. Dla mnie. Dla nas. Ze śmietaną i zarodkami pszennymi. A do nich serek, domowy dżem jabłkowy (od cioci, nie od Pani G.:)) I oczywiście słodki syrop*


 *najlepiej gdyby był to syrop klonowy. Nam go brakło, więc posłużyłyśmy się golden syrup. To przecież i tak kwestia gustu, niektórzy do tych naleśników polecają miód:)


Śmietanowe pancakes z zarodkami pszennymi
Składniki:
  • 1,5 szklanki mąki pszennej (połowę szklanki można zastąpić inną mąką, np. razową lub orkiszową)
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (lub sody)
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 2 jajka
  • 200 ml śmietany (można zastąpić jogurtem, najlepiej gęstym)
  • 1,5 szklanki mleka
  • 4 łyżki cukru
  • 4 łyżki masła
  • 3 łyżki zarodków pszennych (opcjonalnie)
Masło rozpuszczamy i studzimy. Mąkę przesiewamy i mieszamy z proszkiem do pieczenia i solą. Jajka roztrzepujemy i mieszamy z mlekiem (ale nie z całością, odkładamy wcześniej ok 30 ml), śmietaną, cukrem i wystudzonym masłem (robię to ubijaczką, ale można wyciągnąć mikser, wg mnie to strata czasu:)).

Dosypujemy "suchą" mieszankę po łyżce dokładnie łącząc z mokrymi składnikami.  Dodajemy zarodki pszenne. Jeśli masa jest zbyt gęsta dodajemy także odłożone mleko. Powinna być gęściejsza od ciasta na typowe naleśniki, ale rzadsza niż na racuchy.

Smażymy na rozgrzanej patelni teflonowej (nie gwarantuję, że wyjdą na innej, chyba, że da się więcej oleju, ale wtedy to już nie to samo:) bez tłuszczu lub tylko delikatnie smarując patelnię olejem roślinnym, ciasto wylewamy na patelnię chochelką, ale nie rozlewamy go na całej powierzchni, tylko czekamy aż pojawią się bąbelki na powierzchni naleśnika, gdy popękają odwracamy i smażymy jeszcze chwilkę. Gotowe pancakes podajemy z ulubionymi dodatkami. Smacznego!


17 January, 2011

Długi spacer i zielono-białe kotlety


Nie ma chyba osoby, która nie cieszyłaby się z prezentu jaki pogoda nam zaserwowała. Ani takiej, która w tak piękną pogodę nie wyszłaby na spacer. Słońce sprawia, że wiosna nie wydaje się być tak odległa. I chociaż przed nami kolejne mrozy, to taka pogoda jest jak kostka czekolady na diecie. Dodaje otuchy i pomaga przetrwać. W taką pogodę chce się jeść tylko lekkie dania. Wiosenne. U mnie znowu szpinak, który uwielbiam. Ale w innej postaci. Bardzo lubię wszelkiego rodzaju warzywne kotlety z kaszą lub innymi dodatkami. Kiedy porzuca się mięso są idealną alternatywą dla "mielonych". Moja propozycja to nieskomplikowane i niezawodne kotlety z ryżu. Ze szpinakiem. A do nich jeszcze prostszy sos chrzanowy. I jak tu nie poczuć wiosny:) 


Kotlety ryżowo-szpinakowe
Składniki:
  • 100 g ryżu długoziarnistego
  • ok 400 g szpinaku mrożonego
  • 2 jajka
  • łyżka śmietany
  • łyżka posiekanej natki pietruszki (użyłam suszonej)
  • sól i pieprz do smaku
  • bułka tarta do obtoczenia i olej do smażenia
Sos chrzanowy:
  • 5 łyżek jogurtu naturalnego
  • 1 łyżka kremowego serka śmietankowego (np Almette)
  • 1 łyżka tartego chrzanu 
Rozmrażamy szpinak w garnuszku na niewielkim ogniu, aż odparuje woda. Jajka gotujemy na twardo, obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach. Ryż gotujemy na sypko (wody powinno być 2 x więcej niż ryżu, gotujemy aż wchłonie wodę, nie mieszamy w trakcie gotowania, inaczej może się przypalić). Wystudzony ryż mieszamy ze szpinakiem i jajkami, dodajemy natkę, doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem. Mieszamy wszystko ze śmietaną (można jej dodać mniej jeśli uzyskamy masę, z której łatwo formować kotlety). Formujemy kotleciki, obtaczamy delikatnie w bułce tartej (lub w mące krupczatce) i smażymy na rozgrzanym oleju. Po usmażeniu układamy na papierowym ręczniku by pozbyć się nadmiaru tłuszczu. Mieszamy dokładnie wszystkie składniki sosu i podajemy do kotlecików. Smacznego wiosennego:)

12 January, 2011

wampiry nie mają szans. zupa


Znalazłam ją u Babci. U Babci zawsze znajdzie się coś fajnego. Coś dobrego. Mała książeczka, broszurka "Zupy". Nie taka już młoda, bo z '98 r. Paskudne wydanie, nieciekawe zdjęcia. Przeglądam sobie w ciszy te zupy bez większego entuzjazmu (nie pałam sympatią do gazetek z lat 90tych:)). Kartoflanki, kapuśniaki, krupniki...I nagle wśród nich Ona. Od samego czytania składników zakochałam się w Niej. Czosnkowa ze szpinakiem. Prosta, konkretna zupa. Z mlekiem i grzankami. "Babciu, muszę zrobić zupę!". Dobrze czułam. To nie jest zwykła zupa, to mistrzostwo. Uwielbiam czosnek i uwielbiam szpinak. A to w dodatku taka dobrana para. Na wstępie zjadłam dwa talerze. J. wrócił z pracy, nawet dobrze nie rozwiązał butów, wciskam mu miskę z zupą, którą pochłania w kilka sekund, zagryzając chlebem, w kuchni. Na stojąco. Patrzy na mnie i mówi "genialna". Bo taka jest. I dlatego rozkazuję Wam ją zrobić:)) Nie pożałujecie (pod warunkiem, że nie jesteście wampirami i nie planujecie głębszych pocałunków;) A ja sobie jeszcze doleję...


Zupa czosnkowa ze szpinakiem
przepis z gazetki Lubię Gotować 7/98

Składniki:
  • 1 cebula (użyłam pół dużej)
  • główka czosnku
  • 2 łyżki oliwy (użyłam masła)
  • 3 szklanki bulionu (użyłam kostki bez glutaminianu sodu)
  • szklanka mleka (użyłam w połowie śmietanki)
  • 1 szklanka mrożonego szpinaku (użyłam 4 kostek - kupuję na wagę szpinak w "brykiecie")
  • sól i pieprz
  • łyżeczka tymianku (użyłam pół)
  • 3 liście laurowe i 3 ziarna ziela ang. (pominęłam)
Podaję moje wykonanie (w oryginale drażniło mnie wielokrotne zagotowywanie zupy). Szpinak rozmrażamy. Cebulę i czosnek obieramy (jeśli czosnek ma w środku duże zielone szczypiorki, wyciągamy je, inaczej po usmażeniu będzie gorzki i niejadalny!). Kroimy cebulę w cienkie piórka. Czosnek ścieramy na najdrobniejszych oczkach tarki i rozcieramy z solą (lubię sól, roztarłam z połową łyżeczki). W garnku rozgrzewamy oliwę lub masło, wrzucamy cebulę i czosnek, delikatnie rumienimy. Zalewamy bulionem, dodajemy tymianek i, jeśli używamy, liście laurowe i ziele angielskie. Gotujemy kilkanaście minut. Wyciągamy ziele i liście, miksujemy zupę (ja swojej nie miksowałam). Doprawiamy pieprzem i jeśli trzeba solą. Dolewamy mleko i dorzucamy szpinak, mieszamy i zagotowujemy zupę. W oryginale proponują podać ją z grzankami, ale ja lubię do gorącej zupy wrzucić kawałki świeżego chleba:) Smacznego!





11 January, 2011

krewetkowa niesprawiedliwość i substytuty. makaron


Jestem uczulona na krewetki. Nie od zawsze. I nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie. Z jednej strony przynajmniej w życiu ich już pojadłam. Z drugiej, pozostaje tęsknota nie do zaspokojenia:) Alergia uaktywniła się kilka lat temu i była dla mnie wielkim zaskoczeniem (nie jestem uczulona NA NIC i nigdy nie byłam). Od tamtej pory zawsze gdy nachodzi mnie ochota na krewetki, muszę kombinować, by o nich zapomnieć. Tak było dzisiaj. Przemożna chęć na makaron z krewetkami. I z jakąś zieleniną. A w planie były kotlety z tuńczyka. Zwykłego tuńczyka z puszki. Zrezygnowałam z kotletów. Zrezygnowałam z krewetek. Pozostałam przy makaronie i tuńczyku. I zieleninie:) Pesto z roszponki? Czemu nie. Spaghetti wyszło. Smak pesto był (miłym!) zaskoczeniem. Coś słonego (tuńczyk), coś ostrego (chili) i coś łagodnego (roszponka). Dobrze to sobie wykombinowałam:) W pierwszej kolejności pesto. Bez przypraw, naturalne i orzeźwiające:


Pesto z roszponki i słonecznika
Składniki:
  • 100 g nasion słonecznika łuskanych
  • 50 g roszponki
  • kilka łyżek oliwy lub oleju słonecznikowego (zimnotłoczony)
  • 2 łyżki soku z cytryny
Roszponkę umyć i osuszyć. Przejrzeć słonecznik, wyjąć ewentualne łuski. Wszystkie składniki dokładnie zmiksować. Gotową pastę przełożyć do wyparzonego słoiczka. Przechowywać w lodówce.


Spaghetti z pesto z roszponki i tuńczykiem
Składniki:
  • 150 g makaronu spaghetti 
  • 3 łyżki pesto z przepisu powyżej
  • 50 g świeżej roszponki
  • 180-200 g odsączonego tuńczyka (w kawałkach, w sosie własnym)
  • 1-2 papryczki chili (wg upodobań)
Makaron ugotować wg przepisu na opakowaniu (powinien być al dente) w osolonej wodzie. Odcedzić, przelać szybko chłodną wodą i pozostawić na sicie by odciekł. Papryczkę przekroić wzdłuż i oddzielić od pestek. Pokroić w paseczki. Makaron wymieszać z pesto, chili i tuńczykiem oraz częścią roszponki. Podawać posypane pozostałą roszponką. Smacznego.

09 January, 2011

po jedenaste: nie narzekaj na pogodę



W takie dni jak ten nie wiem co powiedziec. My, Polacy, mamy wyjątkową skłonnośc do narzekania. Na rząd, na bliźnich, na niepogodę. Chciałabym tego uniknąc, ale nawet najmniejszy promień słońca nie zapukał dziś w okno. Trzeba szukac sposobu. Wyciągnąc farby, kredki i pomalowac z dzieckiem. Posłuchac ulubionych piosenek. Popatrzec na deszcz i przypomniec sobie jak go się odbierało w dzieciństwie. Jak pachniał kiedyś deszcz. Jak pachniał świat po deszczu. Jak nasze babcie i mamy rozjaśniały nam takie dni. Dziś ze wszystkich sił staram się rozjaśnic dzień mojej Lu. Ona lubi to co ja. Malowanie, muzykę. I domowe ciasta. W takie dni jak ten nie ma jak klasyk. Szarlotka. Obowiązkowo z kruszonką.


Mam książkę o wypiekach, którą dostałam nie pamiętam kiedy. W czasach gdy wszystkie te smakowite zdjęcia robiły na mnie o wiele większe wrażenie niż teraz. W czasach gdy wydawało mi się, że upiec ciasto to niemal skonstruowac skomplikowaną maszynę. Marzyłam wtedy, że upiekę pewnego dnia któreś z tych pięknych ciast. Że rodzina zje je ze smakiem. Że zapach wypełni cały dom i zostanie moim dzieciom w pamięci. Ta książka to Księga Wypieków Doktora Oetkera. Dziś nie robią już na mnie wrażenia jej gabaryty, twarda okładka i zdjęcia, od których kiszki marsza grają. Ale sięgam do niej po naprawdę dobre i udające się przepisy. Jak ten na szarlotkę z portwajnem.


Szarlotka z portwajnem
wg Dr Oetkera

Składniki:
  • 150 g miękkiego masła (lub margaryny)
  • 125 g przesianego cukru pudru
  • szczypta soli
  • skórka otarta z jednej cytryny
  • 1,5 łyżki białego portwajnu (można zastąpic ulubionym olejkiem)
  • 3 jaja
  • 150 g mąki pszennej 
  • 40 g mąki ziemniaczanej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 4 jabłka średniej wielkości
  • 2 łyżki soku z cytryny
Kruszonka (w oryginalne jej nie ma, są płatki migdałowe z cukrem):
  • 100 g mąki
  • 50 g miękkiego masła
  • 50 g cukru
  • dodatkowo dżem morelowy do posmarowania (ja ułyłam powideł śliwkowych dla ciemniejszego koloru)
Jabłka obieramy, kroimy na pół i wydrążamy ostrożnie gniazda nasienne. Skrapiamy sokiem cytrynowy. Piekarnik rozgrzewamy do 170-180 st. C.
Masło ucieramy mikserem na maksymalnych obrotach, stopniowo dodając cukier, sól, skórkę cytrynową, wino. Gdy powstanie jasna masa dodajemy po jednym jajku, każde miksując dokładnie z masą. Mąki przesiewamy i mieszamy z proszkiem do pieczenia, po czym dodajemy po łyżce do masy, ucierając na średnich obrotach. Wykładamy do formy, wyrównujemy wierzch. Układamy połówki jabłek wypukłą stroną do góry.
Robimy kruszonkę, najlepiej palcami, zagniatając składniki. Posypujemy ciasto omijając jabłka. Pieczemy 45-50 minut. Po upieczeniu smarujemy jabłka i ciasto, tam gdzie nie ma kruszonki, powidłami przetartymi przez sitko. (Jeśli używamy dżemu, można go rozprowadzic dodatkowo wodą i zagotowac, tak jest podane w przepisie, ale ten etap można w ogóle pominąc gdy tak jak ja robicie kruszonkę zamiast migdałów, ja "pomalowałam" je tylko dla efektu wizualnego;)). Smacznego!




08 January, 2011

czy Chopinowi nie jest zimno?


Mróz. Szczypie w nosy, płatki śniegu po podróży rozpływają się na czapkach. Nie wiem czy to dobry dzień na spacer po parku. Może odrobinę za chłodny. Lu w wózku opatulona kocem siłuje się z rękawiczkami. Jaś biega jak szalony robiąc ślady w czystym śniegu. Przed Chopinem zatrzymuje się z respektem, pyta kto to. Chopin przyjaźnie patrzy na dzieci. Chcą koniecznie mieć z nim zdjęcie. "I on tu tak cały czas siedzi? I nie jest mu zimno?". Pewnie zjadłby zupy.




Uwielbiam zupy. To chyba najbardziej uniwersalne danie. I można ją zrobic ze wszystkiego, niekoniecznie nawet wychodząc na zakupy. Taka na przykład zupa Nic. Mleko, jajka. Coś co każdy w domu ma. Mama nauczyła mnie by w domu zawsze było chociaż jedno jajko. Z jajka zawsze się coś wykombinuje. Ale dzisiaj niepotrzebne mi jajko. Potrzebne mi owoce i pietruszka. I wędzona ryba. Powstaje zupa, którą kocham od pierwszej łyżki. I z czystym sumieniem polecam. Ta zupa ma właściwości pocieszające. Zwłaszcza w tak chłodne dni jak ten.


Krem z pietruszki, gruszki i jabłka z wędzoną rybą

Składniki:
  • 3-4 łyżki oliwy
  • 1 mała cebula (w oryginale 2 szalotki)
  • 3 małe pietruszki
  • 1 ziemniak
  • 1 gruszka
  • 1/2 jabłka
  • 2 szklanki wody
  • sól i pieprz
  • 1 łyżeczka gałki muszkatołowej (dałam pół)
  • 1 szklanka śmietany
  • 1 szklanka mleka odtłuszczonego (ja dałam pełne, w naszym domu nie ma innego:))
  • 1 pęczek pietruszki lub lubczyku (pominęłam)
  • 200 g wędzonego trewala (użyłam dorsza)
Cebulę siekamy, podsmażamy na oliwie. Warzywa i owoce obieramy, kroimy w kostkę, dorzucamy do cebuli. Zalewamy wodą, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy ok 20 minut, aż składniki zmiękną. Miksujemy na gładką masę, doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Wlewamy śmietanę i mleko (oraz posiekane zioła jeśli dajemy), ponownie zagotowujemy. Gotową zupę rozlewamy do miseczek i układamy na wierzchu kilka kawałeczków ryby. Smacznego!



07 January, 2011

show me the way to the next vegetarian bar

Vega we Wrocławiu. Można o tym miejscu powiedziec, że jest już kultowe. Powstała w latach 80tych jako pierwszy w Polce bar wegetariański (co w czasach gdy mięso jest obiektem pożądania wydaje się odważnym krokiem). Nie przejął jej żaden wielki koncern fastfoodowy. Vega do dziś stoi tam gdzie stała, w samym centrum miasta. Czy coś się zmieniło? Może tyle, że na górze od kilku lat jest częśc stricte wegańska. Chorzy na cukrzycę lub celiakię też mają tam wybór. Cenię Vegę za niezłomnośc, za konsekwentną obronę przekonań i propagowanie zdrowego odżywiania (często angażuje się w różnego rodzaju akcje, o których można poczytac na ich stronie internetowej). I naprawdę pyszne jedzenie, które niczym nie różni się od domowego:) Dlatego kiedy będziecie we Wrocławiu podziwiac ratusz lub pręgierz i poczujecie nagły głód, mam nadzieję, że wybierzecie Vegę, a nie stojącego niemal vis a vis McDonald's ;) Ja sama nie byłam tam już dawno, odkąd wróciłam do mięsa. Ostatnio jednak noszę się z zamiarem pożegnania kuraków, mając na uwadze wspomnienie lepszego samopoczucia i większego zdrowia.
                                                                    
 Vega - Bar wegetariański
ul. Sukiennice 1/2 (Rynek)
50-107 Wrocław
tel. (71) 344 39 34
www.vega-wroclaw.pl

 Dlatego także dzisiaj przedstawiam Wam coś na wzór barowego dania. Wegetariańskiego rzecz jasna. Mała Lu wcinała w Vedze jaglane placuszki i szpinak aż jej się uszy trzęsły (codziennie dziękuję Bogu za tak niewybredne dziecko), postanowiłam więc iśc w tym kierunku. Proponuję Wam kotlety z kaszy jaglanej.


Kotlety z kaszy jaglanej
Składniki:
  • szklanka kaszy jaglanej
  • mała cebula lub szczypiorek
  • mała marchew 
  • malutka pietruszka (niekoniecznie)
  • suszone (lub świeże) zioła: lubczyk, natka pietruszki
  • świeży koperek (pół pęczka)
  • jajo
  • sól i pieprz
  • słodka papryka w proszku 
  • pieprz ziołowy (niekoniecznie)
  • mąka krupczatka (lub drobna bułka tarta)
Zagotowujemy 2 szklanki wody, solimy. Kaszę wsypujemy na sitko, płuczemy zimną wodą, po czym przelewamy wrzątkiem (straci gorycz). Wrzucamy do wrzątku i na małym ogniu gotujemy pod przykryciem, aż zmięknie (ok 20 minut). W tym czasie myjemy i obieramy warzywa, cebulę drobno siekamy, marchew i pietruszkę ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Ugotowaną i przestudzoną kaszę dodajemy do warzyw (niektórzy jeszcze ją mielą, niepotrzebnie moim zdaniem). Doprawiamy ziołami i przyprawami (smak sprawdzac przed dodaniem jaja). Dodac jajo i dokładnie wymieszac. Jeśli masa jest bardzo kleista i formowanie kotletów jest niemożliwe dodac odrobinę mąki lub bułki tartej (moja masa była ok, ale trzeba delikatnie formowac i obtaczac kotlety). Obtaczamy kotlety w mące i smażymy na rozgrzanym oleju z obu stron. Podajemy z ulubionymi dodatkami (u mnie jak widac marchewka z groszkiem rządzi;)).


Kotlety jaglane smakują równie dobrze na zimno, można je przechowywac w lodówce do 2 dni. Aby zamiast kotletów usmażyc jaglane placuszki, dodajemy do masy jeszcze jedno jajko roztrzepane z mlekiem oraz odrobinę zwykłej mąki i nakładamy placuszki na patelnię łyżką. Smacznego bezmięsnego:)

06 January, 2011

dłuższa chwilka na śniadanie


Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania. Ze zdziwieniem patrzę na moją Mamę, dla której śniadaniem jest kawa i papieros. Ja muszę zjęśc śniadanie. I to szybko po przebudzeniu. Lubię szybkie śniadania, kanapki, musli z jogurtem, gdy naprawdę nie mam czasu wypijam chociaż kubek mleka z miodem i zagryzam chrupkim pieczywem. Ale są dni, zazwyczaj świąteczne, gdy na śniadanie poświęcam dłuższą chwilkę, smażę naleśniki, gotuję zupę mleczną, przyrządzam różnego rodzaju pasty, np jajeczną lub twarożek. Razem z Lu jednak najbardziej uwielbiamy wszelkie placuszki i racuszki, które można smażyc same lub z owocami, albo podec je z owocowym sosem. Albo innym, słodszym. Z syropem klonowym jak pancakes. Z nutellą. Z powidłami. I w najprostszej wersji posypane cukrem pudrem. Odkąd Lu przestała pic mleko, przemycam ser gdzie się da. I tak oto w naszym domu, w dni niespieszne i leniwe pojawiają się na śniadanie serowe racuszki...


Placuszki serowo-waniliowe
Składniki:
  • 350 g sera białego mielonego (używam serka z Wielunia)
  • 4 nieduże jaja
  • 3 łyżki mąki (przesianej)
  • cukier z prawdziwą wanilią (można zastąpic zwykłym pudrem z kilkoma kroplami olejku)
  • szczypta soli
  • cukier puder do posypania (lub inne ulubione dodatki: dżem, sok, syrop, czekolada)
Żółtka oddzielamy ostrożnie od białek. Mieszamy je z serem, cukrem, a gdy dokładnie się połączą dodajemy przesianą mąkę i łączymy by powstała gładka masa. Białka z odrobiną soli ubijamy na sztywno. Do masy serowej dodajemy najpierw kopiatą łyżkę białek, mieszamy i następnie dodajemy resztę, mieszając ostrożnie by powstała puszysta masa. Rozgrzewamy patelnię (najlepiej z teflonową powłoką, na takiej smażę placuszki jedynie za pierwszym razem delikatnie smarując ją olejem - nie gwarantuję, że na innych patelniach racuszki nie będą przywierac). Smażymy racuszki po ok 2 minuty z każdej strony, nawet mniej (odwracamy je gdy na powierzchni pojawią się bąbelki powietrza). Smacznego!