Kilka lat temu oglądałam melodramat,
bardzo płaczliwy zresztą. Tytuł jego to „List w butelce” a
powstał na kanwie książki Nicholasa Sparksa o tym samym tytule. Od
dawna posiadam tą pozycję w swojej biblioteczce, ale jakoś nie
potrafiłam po nią sięgnąć znając zakończenie filmu. Podczas
urlopu postanowiłam to nadrobić.
Nicholas Sparks to znany amerykański
pisarz, którego dzieła są tłumaczone na ponad trzydzieści
języków a twórcy filmowi chętnie przenoszą je na ekran. To
dopiero moja druga książka tego autora a na pewno nie ostatnia.
Bardzo podoba mi się jego styl pisarski, te książki po prostu się
„połyka”. Czytając, chciałabym już dotrzeć do ostatniej
strony opisywanej historii, ale jednocześnie, z każdą kolejną
przerzuconą kartką odczuwam żal, że to już tak blisko do końca
fantastycznej opowieści.
„List w butelce” to historia Teresy
Osbourne, rozwiedzionej dziennikarki z Bostonu, która samotnie
wychowuje dwunastoletniego syna. Podczas wakacji znajduje na plaży
butelkę z listem w środku. To z jaką ogromną i szczerą miłością
list został napisany porusza kobietę do głębi. Kiedy po pewnym
czasie staje się posiadaczką dwóch innych listów tego samego
autora – Garetta – postanawia go odnaleźć. Mężczyzna okazuje
się być idealnym partnerem dla niej, świetnym kompanem dla jej
syna. Mimo dzielącej ich odległości Teresa i Garett zakochują się
w sobie, uwielbiają spędzać z sobą czas, rozmawiać, spacerować,
kochać się. Dalszego ciągu nie zdradzę.
Książka wielokrotnie doprowadziła
mnie do łez... wzruszenia, zazdrości o taką miłość, ale i
smutku. Polecam wszystkim gorąco lekturę „Listu w butelce”.
Recenzja pochodzi z mojego bloga czytelnicza-dusza.blogspot.com