Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lawenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lawenda. Pokaż wszystkie posty
Jak pies z kotem...

Jak pies z kotem...

Lato chyba dało nam mocno popalić temperaturą i słońcem, bo gdzie się nie obrócę, wszyscy gadają o jesieni. Nie przepadam za nią, z wielu różnych powodów, nic na to nie poradzę. Próbuję się z nią przyjaźnić podziwiając ciepłe barwy i piękne mgliste poranki nad łąką, którą mijam co dzień w drodze do pracy. Szorstka to przyjaźń, ale konieczna, by jakoś przetrwać ten czas. Wczoraj, przejeżdżając obok otwartej na oścież bramy sklepu ogrodniczego  dostrzegłam kątem oka łany wrzosów w skrzynkach.  Pięknie kwitną i kuszą by przybrać nimi lekko podmęczoną już zieleń. Jeszcze nie czas - pomyślałam, jeszcze nie mam ochoty wpuszczać za próg jesieni. Jeszcze chcę smakować lato, na zapas, by wystarczyło do następnej wiosny. 
Póki co udało mi się  zapakować do jesienno-zimowego plecaka trochę letniego zapachu.  Zmobilizowana tym jesiennym gadaniem zasiadłam obok mojego kolejnego "nieprzyjaciela" i walcząc dzielnie ze swoją  niechęcią, poszyłam trochę woreczków. Muszę przyznać, że w dziedzinie szycia poczyniłam pewien postęp. Umiem już nawlec igłę, nawinąć i załadować niciany bębenek bez zaglądania do instrukcji obsługi, tylko z prostymi szewkami miewam jeszcze problem, ale pracuję nad tym... czasami ;-)
A zapasów letniego zapachu uszyło mi się całkiem sporo:








Biorąc pod uwagę, że szykują się jesienne prace budowlane w obejściu, a o ogród bardzo chętnie "dbają" ostatnio młodzi ogrodnicy:


to obawiam się, że te zapasy będą musiały wystarczyć na długo;-)

Dzisiejszy, ciepły i słoneczny dzień jesieni nie zwiastuje. Testując swoja ostatnią inwestycję fotograficzną zapasy poczyniłam również w letnich zdjęciach. 
A w ogrodzie ciągle jest bardzo kolorowo...






Nawet glicynia postanowiła wydłużyć sobie lato i po raz trzeci w tym sezonie pokazuje kwiatki. Nie tak spektakularne jak te wiosenne, ale z pewnością nie jesienne;-)


I jak zauważyłam okiem obiektywu, nie tylko ja łapczywie gromadzę energię słoneczną...





A jesień gdzieś tam z ogrodowych zakamarków nieśmiało spogląda, ale na razie jej nie wpuszczam do domu, do ogrodu, a przede wszystkim do głowy. A gdy już ją zaakceptuję, to posadzę wrzosy, powieszę na drzwiach jesienny wianek, a potem spróbuję się do niej przytulić.  
Może mnie tego roku nie pogoni:-)


Pozdrawiam :-)

Na sen...

Na sen...

nigdy już nie wezmę nic. Tak śpiewała Urszula w świetnej i całkiem mądrej piosence o "dojrzałej" miłości.  Przewidując dziś problemy ze snem, spędziłam dzień w towarzystwie lawendy i powiem Wam, że dzień był piękny i pachnący, tylko na sen jakoś nie pomógł;-) 


Lawenda w tym roku zakwitła wyjątkowo szybko. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek produkowała pachnące bukieciki w czerwcu. A tymczasem na moich krzaczkach kwiaty już nie tylko rozkwitły, ale nawet zaczęły przysychać więc czas był najwyższy na lawendowe zbiory. Te zbiory w tym roku wyjątkowo skromne. Najdorodniejsze krzaki nie przetrwały zimy i gubiąc się trochę w mnogości odmian staram się na bieżąco zastępować je nowymi. Mam nadzieję, że znów za jakiś czas bogactwo lawendowych zapachów zagości  w ogrodzie. Bo jak już zapewne wiecie uwielbiam lawendę i kiedyś będę miała wielkie pole lawendy.... No cóż, marzenia nic nie kosztują:-D 
Zbiory ogródkowe w porównaniu do ubiegłego lata>> tak skromne, że  nie ma się specjalnie czym chwalić, ale że post lawendowy, to już moja blogowa tradycja więc może na sen i dla podtrzymania owej tradycji chociaż jeden malutki bukiecik ;-)


W zeszłym roku pisząc lawendowego posta wspomniałam, że swoją lawendę wykorzystuje także w kuchni, co u niektórych wzbudziło zdziwienie i zaciekawienie. Miałam temat rozwinąć, ale jakoś się  nie złożyło;-) Więc dziś, przy okazji skromnych lawendowych zbiorów i mnóstwa czasu do rana, słów kilka o lawendowej kuchni. Co ciekawe, zawsze mi się wydawało, że lawenda jest składnikiem ziół prowansalskich, bo przecież Prowansja w prostym skojarzeniu, to wielkie lawendowe pola. Okazuje się, że lawendę do tej mieszanki ziół dodaje się raczej sporadycznie. I chyba nic dziwnego, aromat lawendy jest dość intensywny i niektórym bardziej kojarzy się z mydłem, niż jedzeniem.
Swoją lawendę kulinarną, na którą najlepiej nadają się nierozwinięte jeszcze kwiatki, takie jak na pierwszym zdjęciu, najczęściej wykorzystuję do słodkości. Piekę maślane lawendowe ciasteczka, robię lawendowy cukier, który potem wykorzystuję np. do posypywania ciast lub naleśników, ale największym domowym hitem są jednak lawendowo - jagodowe muffinki, które zazwyczaj znikają zanim zdążą dobrze wystygnąć. Najwidoczniej jagody i lawenda komponują się nie tylko kolorystycznie.

A w ogrodzie delikatny  lawendowy  kolor nie tylko na lawendowych krzaczkach dziś dostrzegłam.




Do tego mnóstwo bieli z kilku krzaków młodziutkich anabelek...




... i co nieco  ciekawej szarości  pod krzakami.


Poza tym obowiązkowo biało-czerwony, czyli kolor mundialowy. 



Oj dali chłopaki ciała, mówiąc delikatnie, ale na tym przecież polega urok sportu i emocje, które się z nim wiążą, że sukces i porażka idą w parze. Jako córka amatorskiego piłkarza na boiskach i widowniach spędziłam w dzieciństwie mnóstwo godzin. Wiem co to spalony, faul i rzut wolny,  lubię sobie dobry mecz obejrzeć i pokibicować przed telewizorem. Nie powiem, smutno mi, że mundialowe emocje się skończyły, a do tego w kiepskim stylu, za to  podczytując sobie komentarze zawiedzionych kibiców, nabieram matematycznej pewności,  że jako naród świetnie potrafimy liczyć, szczególnie cudze pieniądze... Mówiąc wprost i bez ogródek przyznaję - też bym bez skrupułów  w tych reklamach pograła - gdyby taka możliwość zaistniała, jak pewnie nie jeden zawiedziony komentator. A potem kupiłabym sobie pole i lawendę posadziła oczywiście:-)
Szukając pozytywów, które bardzo są  mi dziś potrzebne, jedno jest bezdyskusyjne - jeżeli jutro nie będzie remisu - z całą pewnością wygrają biało - czerwoni;-)
Pozdrawiam
i lecę poszukać czegoś na sen...
Chcieć to móc?

Chcieć to móc?

Ileż ja razy pisałam na tym blogu, że chciałabym nauczyć się szyć. Gadałam o tym szyciu namiętnie wykpiwając przy każdej okazji swój szyciowy analfabetyzm i na gadaniu się kończyło. Nie chodziło mi wcale o jakieś wielkie dzieła krawieckie a jedynie o proste posługiwanie się sprzętem, który od dwudziestu lat spoczywał na dnie szafy. Oprócz tego, że to jest maszyna do szycia nie wiedziałam o nim kompletnie nic. Te całe czary-mary związane z nawlekaniem nitki, mnóstwo magicznych gałek i jeszcze ta zawrotna prędkość;-) Zdecydowanie prościej było nawlec zwykłą igłę i powolutku pomachać ręką. Wszystko co do tej pory miało na moim blogu związek z szyciem było szyte ręcznie lub przy pomocy osób życzliwych. Ostatni raz o tym swoim szyciowym chciejstwie pisałam tutaj>> opowiadając o tegorocznych lawendowych zbiorach.  Obiecałam sobie, i przy okazji  Wam, że jak zbiory podeschną zmierzę się z demonem i zasiądę do maszyny, żeby zapakować lawendowy zapach do własnoręcznie, a właściwie "własnomaszynowo";-)  wykonanych woreczków.
Nie będę opowiadać o swoich przygodach z pierwszą szyciową próbą, aż tak "wyzwolona" nie jestem, żeby cytować publicznie wszystkie swoje głośno wypowiedziane podczas pracy przemyślenia. Stukot maszyny, zamknięte drzwi, głośna muzyka i kilka godzin nabierania doświadczenia, na całe szczęście - bez świadków. Uszyłam  osiem sztuk lnianych woreczków, takich najprostszych z możliwych, chociaż "proste", to nie jest chyba najlepsze określenie;-). Efekt oczywiście skromny, ale byłam tak dumna ze swojego dokonania, że nawet pozwoliłam sobie obdarować tymi "najrówniejszymi"  Marysię>>, mam  nadzieję, że w szafie będą ładniej pachnieć niż wyglądają, ale w końcu zapachowe woreczki są przede wszystkim od tego, żeby pachnieć.
Pierwsze trzy wyglądały tak:


Następne są troszkę mniejsze  i nawet udało mi się doszyć kawałeczki bawełnianej koronki.



Już umiem nawlekać nitkę i przetestowałam zastosowanie kilku tajemniczych gałek, mozolny trening i cała reszta  tajemnic maszyny ciągle przede mną, ale zapas ususzonej lawendy pozostał jeszcze całkiem spory.


Oczywiście nie wszystko trafi do woreczków, bo możliwości wykorzystania pachnącego suszu jest o wiele więcej.



Same bukieciki delikatnie przybrane są bardzo urokliwe. Lubię też wykorzystywać aromat lawendy  kulinarnie, ale o tym może opowiem przy innej okazji. Dziś niech tematem przewodnim pozostanie szycie, moje szycie;-)
 Pozdrawiam:-)
Chyba już można pójść spać...

Chyba już można pójść spać...

...tym bardziej, że dzień miałam długi i pracowity. Wygląda na to, że nareszcie nadchodzi lato, takie najprawdziwsze, z upalnymi dniami i ciepłymi lipcowymi nocami. Nie, wcale nie przepadam za upałami, ale kiedy mamy naładować akumulatory słonecznym ciepłem jeżeli nie latem?  I nawet jeżeli za chwilę gorące i parne powietrze będzie dawać mi w kość, to mam stanowczo dość chłodu i siąpiącego co chwila deszczu. Dziś nareszcie wygrzałam się za wszystkie czasy. W ciągle rześkim powietrzu słońce przygrzewało całkiem mocno i zagoniło mnie do  ogrodu. A tutaj, już od jakiegoś czasu, na zbiory czekała lawenda. Mam jej w ogrodzie całkiem sporo, rośnie pięknie na moich piaskach i przypomina mi co roku o marzeniach. Bo moje marzenia w dużej części mają kolor i zapach lawendy. Kiedyś wymyśliłam sobie, że na emeryturze wyniosę się na jakąś małą wieś, latem będę uprawiać wielkie lawendowe pole, a zimą zatopiona w wiklinowym bujanym fotelu przesiadywać przy kominku i dziergać kolorowe skarpety lub wielkie szydełkowe pledy:-D 
Perspektywy emerytalne mam raczej kiepskie, więc na moim skrawku zieleni wciąż pojawiają się nowe odmiany lawendy, a i dziergać już też trochę umiem:-) Lawendowy, letni post, to pewna tradycja mojego bloga.  Były już lawendowe saszetki z papieru>>, były fusetki - czyli lawendowe wrzeciona>>, był nawet lawendowy wianek>>. A co nowego będzie w tym roku? Obiecałam sobie, że nareszcie  uszyję (tak, ja uszyję:-)) lniane woreczki by zapakować do nich zapach. W końcu zawsze chciałam nauczyć się szyć, więc czas najwyższy odczarować maszynę i zmierzyć się z demonem. Pomyślałam, że jak tak oficjalnie o tym napiszę, to może się w końcu zmobilizuję;-). Trzymajcie kciuki! Tylko najpierw mój dzisiejszy urobek musi podeschnąć.
Wiem, że nie wszyscy kochają lawendę, ale dziś tak jestem przesiąknięta jej zapachem i marzeniami o lawendowym polu, że nie mogłam sobie podarować żeby się z Wami nie podzielić tymi pachnącymi widokami:-)







zdjęcie rodzinne:-)
  
Kwiatki przygotowane do suszenia powędrowały w chłodne, przewiewne miejsce. Krzaczki mocno przycięte straciły swój czar, ale na wielu już niedługo pojawią się nowe, fioletowo - niebieskie kwiatuszki. Tymczasem inne ogrodowe gatunki swoim kolorem rekompensują lawendowe braki.







Przed chwilką minęła północ, czas najwyższy sprawdzić nasenne działanie lawendy. To może jeszcze dobranocka:-) Poznajecie?

Dzieci, to chyba już nie wiedzą kto zacz:-)

A teraz "Chyba już można iść spać
Dziś pewnie nic się nie zdarzy
Chyba już można się położyć
Marzeń na jutro trzeba namarzyć."
Andrzej Poniedzielski
(jeden z moich ulubionych artystów i kabareciarzy) 

Dobranoc:-)

Copyright © 2014 Papierolki , Blogger