Twórz swoją biblioteczkę, inspiruj się półkami innych osób, dodawaj oceny i opinie do książek
Katalog
Aktualności
Społeczność
Patrycja Volny
Elżbieta Cherezińska
Andrzej Dragan
Małgorzata Musierowicz
Tom Justyniarski
Marcin Mortka
Sabina Waszut
Cezary Harasimowicz
Jo Nesbø
Maria Kuncewiczowa
Dhaganhu ngurambang? Gdzie jest twój kraj? Burral. Miejsce narodzin, ta ziemia. Warraa-nha. Krzyczeć. Nuganirra. Serce uderza regularnie. Durrur-buwulin. Zawsze. Ngulagambilanha. Wracać do domu. Dwudziestokilkuletnia August wraca po latach z Wielkiej Brytanii do Australii na pogrzeb dziadka. Albert Gondiwindi wychował się w domu dla aborygeńskich chłopców założonym przez chrześcijańską misję. Oddzielony od rodziny, doskonale wiedział, czym grozi wykorzenienie. Całe życie tworzył słownik języka swojego ludu – Wiradjuri – i to z ułożonych alfabetycznie haseł zbudowana jest jego historia.Po jego śmierci, gdy na ziemię Gondiwindich wjeżdżają buldożery, słownik Alberta staje się dla jego dzieci i wnuków niczym testament. Jest ich łącznikiem z przeszłością, dowodem istnienia, wezwaniem, by zachować pamięć, nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone.Plon to powieść totalna. Autorka opowiada w niej historię swojego ludu, mierzy się z barbarzyństwem i krzywdami, jakich zaznali jej należący do rdzennych Australijczyków przodkowie. To jedna z najgłośniejszych książek australijskich ostatnich lat, nagrodzona prestiżową Nagroda im. Miles Franklin.
Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża. Naprawdę! Odkąd przyszła do mnie paczka, przeszłam przez całe spektrum emocji, od zaciekawienia począwszy, bo niewiele australijskiej prozy mam już za sobą, a jeśli już czytałam, to mi się nie podobała (z tego miejsca chciałabym przeprosić wszystkich fanów Richarda Flanagana). Potem trochę kręciłam nosem, bo znowuż nie sprawdziłam liczby stron, a akurat miałam ochotę na coś krótkiego. Ostatecznie sama sobie zadałam kopniaka w leniwy recenzencki tyłek i przewróciłam pierwszą stronę. I przepadłam.
Młoda August wraca po latach na rodzinne ziemie. Opuszcza mglistą i deszczową Wielką Brytanię na rzecz spieczonej słońcem Australii. Jej wyprawa nie jest jednak podyktowana tęsknotą za domem, a pogrzebem jej ukochanego dziadka – aborygeńskiego chłopca, który wychowywał się w domu założonym przez chrześcijańską misję. Swoje życie poświęcił nie tylko pielęgnacji ziemi, którą otrzymał, ale również tworzeniu słownika języka swojego ludu. Jego historia zbudowana została z pojedynczych haseł, które zapisywał i tłumaczył na język Wiradjuri.
Po śmierci Alberta Gandiwinchi na australijskie ziemie wjeżdżają buldożery. Tereny, na których odkryto złoża cynku, zostają wykupione lub siłą odebrane. Mieszkańcy przygotowują się do przeprowadzek, w tym pogrążona w żałobie rodzina August. Słownik jej dziadka staje się dla rodziny nie tyle przewodnikiem po zapomnianej kulturze, co swoistym testamentem. Staje się ich łącznikiem z utraconą kulturą, a jednocześnie nadzieją, że może wszystko da się jeszcze uratować.
„Plon” wziął mnie z całkowitego zaskoczenia. Nie ukrywam, wybierając tę powieść spośród wielu, które chciałabym przeczytać i wam przybliżyć, myślałam: „o, może być super, ale pewnie skończy się na takiej 5–6-gwiazdkowej książce, no, w porywach 7”. Rozminęłam się z moją pierwszą opinią o setki kilometrów. Bo gdy weszłam już w jej rytm i poczułam australijski gorąc, to świat mógłby się palić, a ja i tak siedziałabym na tej kanapie i powiedziałabym: „nie teraz, ja naprawdę muszę to dokończyć”.
To powieść niepozorna na pierwszy rzut oka, którą pewnie miniecie parę razy, zanim po nią sięgniecie. Ale gwarantuję wam wszystkimi kończynami, nie będziecie rozczarowani. To hołd złożony rdzennym mieszkańcom Australii, ich tradycjom i więziom. To też opowieść o powrocie do domu i porządkowaniu spraw. W pewien sposób mamy tu również miłość. Ale głównie jest to historia o przemocy, która nigdy nie ustępuje, która jest jak zamknięte koło, z którego nie można uciec.
Autorka specjalnie rolę narratorki powierza młodej wnuczce, która razem z czytelnikiem odkrywa swoje dawno zapomniane korzenie. Mamy więc tu przekazanie historii, obyczajów i tradycji, swoisty dowód, że pielęgnowane nigdy nie znikną, nieważne, jakiej siły użyją jej przeciwnicy.
„Z dłońmi na piasku, z oczami ślepymi od łez August poczuła, że wróciła do domu, wróciła na ziemię, do której należy. I w tej samej chwili pomyślała, że jest to najsmutniejsze miejsce na świecie”.
Niezwykle frustrujące jest, gdy tak bardzo chce się pochwalić jakąś książkę i nie jest się w stanie zrobić tego dobrze. Bo nieważne jak wiele o niej napiszę, ciągle mam wrażenie, że za mało. Że zachęciłam was niedostatecznie, że mogłam zrobić więcej. Zróbcie więc przysługę zmęczonemu recenzentowi i sięgnijcie po „Plon”. Nie pożałujecie, nie bójcie się jej tak jak ja. Mam nadzieję, że więcej australijskiej prozy ukaże się na polskim rynku. Ha! Może nawet dam kolejną szansę Flanaganowi, bo a nuż mnie zaskoczy. A ja czekam na kolejne powieści od Wydawnictwa Czarne, bo to już drugi mój klejnot od nich w tym roku, obok „Ja śpiewam, a góry tańczą”.
Kinga Kolenda
(#planetaksiążek)Przedostatnim reprezentantem Australii jest zarazem najnowsza książka w zestawieniu, bo wydana w Polsce zaledwie przed kilkoma miesiącami. Wcześniej jednak zdążyła zrobić sporo zamieszania w świecie anglojęzycznym, z nagrodą dla najlepszej australijskiej książki roku na czele. I trudno się tym wszystkim wyróżnieniom dziwić, „Plon” jest bowiem przykładem książki totalnej – podobnie jak choćby wspomniana przy okazji Armenii „Księga szeptów” - czyli takiej, która ma ambicje objąć cały opisywany świat na wielu poziomach. Tym światem w powieści Winch jest niemal bezpowrotnie utracone dziedzictwo Aborygenów, rdzennych mieszkańców kontynentu, reprezentowanych przez lud Wiradjuri i ziemię rodziny Gondiwindich. Te metonimiczne uproszczenia pozwalają Winch stworzyć opowieść niezwykle intymną i zbudowaną według sprawdzonego schematu. Osią powieści jest bowiem próba zrekonstruowania nieistniejącego już świata seniora rodu, Alberta Gondiwindi, i to w oparciu o rzecz bardzo niezwykłą – tworzony przez niego mozolnie słownik języka swojego ludu, zbudowany z alfabetycznie ułożonych haseł. Znamienne zresztą, że słownik ten wypełnia znaczną część powieści, łącznie z obszernym indeksem na jej końcu. Taka nieoczywista konstrukcja narracyjna i kompozycja książki pozwalają Winch na epicki rozmach i dotknięcie niemal każdego aspektu życia opisywanego przez nią świata: od codziennych rytuałów, przez świat przyrody, po relacje społeczne. Tak wskrzeszana kultura Aborygenów mogłaby się jawić jako encyklopedyczny relikt, ale przed zamknięciem jej w skansenowym wypisie ratuje ją ożywienie opisywanych haseł przez wprowadzenie ich do świata współczesnej Australii, w której żyją potomkowie Alberta. I te kontrasty są najciekawszym punktem książki – Australia, podobnie jak Kanada w reportażowej książce Gierak-Onoszko, nie jest ziemią obiecaną i krajem powszechnej szczęśliwości, ale państwem z krwawą przeszłością, z którą wciąż się nie rozliczono, a która coraz mocniej odbija się na współczesności i woła o sprawiedliwość. Tę zaś, choć częściowo, oddaje rdzennym mieszkańcom Winch, dzięki czemu literacki obraz kraju zyskuje ważny, brakujący element.
(#planetaksiążek)Przedostatnim reprezentantem Australii jest zarazem najnowsza książka w zestawieniu, bo wydana w Polsce zaledwie przed kilkoma miesiącami. Wcześniej jednak zdążyła zrobić sporo zamieszania w świecie anglojęzycznym, z nagrodą dla najlepszej australijskiej książki roku na czele. I trudno się tym wszystkim wyróżnieniom dziwić, „Plon” jest bowiem przykładem...
Bardzo dobra książka, ciekawie skonstruowana. Fabuła rozgrywa się w trzech warstwach. Dwudziestoletnia Aborygenki August wraca do Australii na pogrzeb dziadka Gondiwindi, który był wychowankiem chrześcijańskiej misji dla chłopców. Gondiwindi zdaje sobie sprawę, że prawdziwym celem oderwania go od rodziny jest wykorzenienie kultury rdzennej ludności. Tworzy więc słownik swojego ludu Wiradjuri. Słownik dla bohaterki książki i jej dzieci jest źródłem pamięci o ginącej kulturze, a także przypomina im o ich pochodzeniu. Kolejnym planem są listy dziewiętnastowiecznego pastora założyciela misji. Można powiedzieć, że kolejna książka z cyklu rozliczeń co biały człowiek przyniósł światu. Niemniej jednak dramatyzm, jaki rozgrywał się na antypodach, a ukazany w każdej warstwie książki zmusza do zastanowienia; jaki plon zasiał biały człowiek. Z historii wiemy, że tak w rzeczywistości to do połowy XIX wieku białych odkrywców, należy kojarzyć z raczej z piratami, dla których liczył się przede wszystkim zysk z wypraw. Pod pozorem niesienia cywilizacji europejskiej, niesiono śmierci z Bogiem na ustach. Godiwindi należał to pokolenia straconego. W lutym 2008 roku premier Australii w parlamencie wygłosił następujące słowa „Matkom i ojcom, braciom i siostrom mówimy, przepraszam. I za zniewagę, i za zniszczenie dumy ludzi oraz ich kultury mówimy jeszcze raz, przepraszam”. Ta książka jest głosem rdzennej ludności, aby pamięć nie ulotniła się w pyle buldożerów, które niszczył misję założonej w celu reedukacji chłopców Aborygeńskich. Gorąco polecam
Bardzo dobra książka, ciekawie skonstruowana. Fabuła rozgrywa się w trzech warstwach. Dwudziestoletnia Aborygenki August wraca do Australii na pogrzeb dziadka Gondiwindi, który był wychowankiem chrześcijańskiej misji dla chłopców. Gondiwindi zdaje sobie sprawę, że prawdziwym celem oderwania go od rodziny jest wykorzenienie kultury rdzennej ludności. Tworzy więc słownik...
Wyzwanie LC kwiecień 2024 - Przeczytam książkę, która przeniesie mnie w inne miejsceHistoria spisana trójgłosem teraźniejszości przeplatanej zapiskami misjonarza z początku XXw. i słownikiem ludu Wiradjuri. Marzyła mi australijska saga z mocnym rysem antropologicznym i historycznym. Coś w formie fabularnej spinające „Wytępić całe to bydło” i luźne informacje wyłapane z filmów. „Plon” to nie do końca to. Plasuje się już oczko wyżej. Nie tyle opowiada co rozlicza, sporo z historii pozostawiając w domyśle.Fascynujący jest słownik Wiradjuri. Przy tak dużym przesunięciu kulturowym szczególnie wyraźnie widać jak różne rzeczy są istotne dla różnych społeczności.
Wyzwanie LC kwiecień 2024 - Przeczytam książkę, która przeniesie mnie w inne miejsceHistoria spisana trójgłosem teraźniejszości przeplatanej zapiskami misjonarza z początku XXw. i słownikiem ludu Wiradjuri. Marzyła mi australijska saga z mocnym rysem antropologicznym i historycznym. Coś w formie fabularnej spinające „Wytępić całe to bydło” i luźne informacje wyłapane z...
📖🐲Kolejna tragiczna w wymowie powieść pokazująca skalę zniszczenia rdzennych kultur przez białych kolonizatorów. Mam nawet cytat: "Jak daleko musieliśmy jechać, żeby odwiedzić samych siebie, żeby znowu poczuć dumę z własnej kultury". Siła tej powieści polega na tym, że pewien dydaktyzm pojawia się w zasadzie dopiero pod sam koniec, ale z drugiej strony jest przecież cala masa białych potomków osadników, którzy w ogóle nie czują się "gośćmi" i kompletnie nie rozumieją, o co ten cały hałas, albo wypierają tę wiedzę, bo inaczej musieliby zaakceptować fakt, że ich przodkowie to złodzieje i mordercy.Ostatnio też natrafiłam na artykuł, że Mieszko I pozyskiwał pieniądze państwowe m.in. przez handel niewolnikami sprzedawanymi do krajów arabskich. Wspominam o tym, żebyśmy się nie poczuli czasem zbyt komfortowo jako biali teoretycznie bez kolonii. Ale przecież emigracja Polaków do Ameryki i Australii w epoce osadnictwa również miała miejsce i nasi przodkowie również przyczyniali się do eksterminacji Pierwszych Narodów. Mnie ta świadomość zawsze mocno uwiera, a systemowy rasizm mnie frustruje.Co do samej książki poznajemy ją w niejako trzech warstwach: przez słownik Alberta, w którym znajdziemy sporo opowieści o kulturze jego plemienia, następnie przez opowieść współczesną o Aborygence, która wyemigrowała do Wielkiej Brytanii, a następnie wróciła do domu, ale na ziemi ojczystej spotyka ją rasizm ze strony zasiedziałych najeźdźców oraz list dziewiętnastowiecznego pastora, który jest świadkiem najczarniejszych kart historii stosunków białych Australijczyków i Aborygenów. Razem wszystkie te nurty narracji spinają się w całość z kulminacją w końcowych scenach książki i bardzo konkretnym zderzeniem "racji" wszystkich stron konfliktu, nie dającym jednak żadnego łatwego rozwiązania czy łzawego happy endu. Ja bardzo polecam.
📖🐲Kolejna tragiczna w wymowie powieść pokazująca skalę zniszczenia rdzennych kultur przez białych kolonizatorów. Mam nawet cytat: "Jak daleko musieliśmy jechać, żeby odwiedzić samych siebie, żeby znowu poczuć dumę z własnej kultury". Siła tej powieści polega na tym, że pewien dydaktyzm pojawia się w zasadzie dopiero pod sam koniec, ale z drugiej strony jest przecież cala...
Ziemia na której przeszłość splata się z teraźniejszością - opowieść o "wykorzeniającej" historii pokolenia dziadków i bolesnym odnajdywaniu tradycji/swojego miejsca pokolenia wnuków. Dziadek tworzy słownik języka swojego klanu a rebours (zaczyna od ostatniej litery),tłumacząc znaczenie słów opowiada także historię swojego życia i próbuje wyjaśnić, jak jego przodkowie tłumaczyli sobie i postrzegali świat.Walka przeciwko mającej powstać kopalni (złoża cyny) wyzwala w rodzinie Aborygenów, zebranej z okazji pogrzebu i stypy dziadka, ogromne emocje i wolę odnalezienia skrzętnie niszczonych (lub przekazywanych do muzeum) przez białych Australijczyków zabytków kultury rdzennych mieszkańców, by udowodnić swoje prawa do ziemi i zapobiec budowie kopalni.Poczucie wyższości "zachodniej" cywilizacji wyczuwalna jest nawet w przypadku prawdziwego współczucia i chęci pomocy. Chwilami wstrząsające.
Ziemia na której przeszłość splata się z teraźniejszością - opowieść o "wykorzeniającej" historii pokolenia dziadków i bolesnym odnajdywaniu tradycji/swojego miejsca pokolenia wnuków. Dziadek tworzy słownik języka swojego klanu a rebours (zaczyna od ostatniej litery),tłumacząc znaczenie słów opowiada także historię swojego życia i próbuje wyjaśnić, jak jego przodkowie...
Powieść mi się podobała i dowiedziałem się więcej o kulturze i historii Aborygenów. Autorka zdecydowała się na bardziej skomplikowany sposób opowiadania fabuły (z perspektywy kilku postaci). Doceniam, że te części łączyły się w spójną całość.Opowiedziana historia jest z jednej strony smutna, ponieważ opisuje cierpienie całego ludu wywołane przez innych, ale też opisuje historię jednostki, której udaje się lepiej poznać i odnaleźć siebie - jest to potrzebna tutaj optymistyczna nuta.
Powieść mi się podobała i dowiedziałem się więcej o kulturze i historii Aborygenów. Autorka zdecydowała się na bardziej skomplikowany sposób opowiadania fabuły (z perspektywy kilku postaci). Doceniam, że te części łączyły się w spójną całość.Opowiedziana historia jest z jednej strony smutna, ponieważ opisuje cierpienie całego ludu wywołane przez innych, ale też opisuje...
Lubię czytać o miejscach i ludziach, o których nic albo niewiele wiem i z pewnością ta książka była dla mnie pewną nowością.Czegoś mi jednak zabrakło. Nie do końca mogłam wczuć się w historię bohaterów i gnałam przez książkę, zamiast smakować się jej rytmem.
To mogła być świetna książka, ale autorka zepsuła ją kreacją głównej bohaterki. "Plon" składa się z trzech wątków, które dzieją się w różnych okresach czasu i w których różne osoby są głównymi bohaterami. Mamy wątek księdza prowadzącego misję aborygeńską na przełomie XIX i XX wieku, mamy dziadka August, Alberta, tworzącego słownik swojego ludu i mamy wątek samej August, migrantki wracającej do kraju na pogrzeb dziadka, który to wątek powinien ładnie spajać tę historię w całość. Zamysł świetny, pierwsze dwa wątki - księdza i dziadka - bardzo ciekawe, ale postać August obróciła wszystko w niwecz. Nie przypominam sobie drugiej książki z tak nijaką główną postacią. August jest kompletnie bezbarwna, nie ma ani charakteru, ani w ogóle żadnej interesującej cechy, ani ciekawej historii życiowej - nic! W dodatku jej poczynania w Australii można opisać w większości jako tu była, tam się kręciła, z tym pogadała, ciągle paliła papierosy, prawie się przespała z chłopakiem i tyle. Kompletnie mnie to nie przekonuje. W ogóle nie byłam w stanie nic poczuć do głównej bohaterki, jej losy były mi obojętne przez całą książkę. A mogło być tak dobrze, bo tematyka ciekawa, pióro lekkie, dwa pozostałe wątki angażujące czytelnika. Gdyby tylko August była jakkolwiek interesująca, dałabym tej książce 9/10. A tak to jest "tylko" 7.
To mogła być świetna książka, ale autorka zepsuła ją kreacją głównej bohaterki. "Plon" składa się z trzech wątków, które dzieją się w różnych okresach czasu i w których różne osoby są głównymi bohaterami. Mamy wątek księdza prowadzącego misję aborygeńską na przełomie XIX i XX wieku, mamy dziadka August, Alberta, tworzącego słownik swojego ludu i mamy wątek samej August,...
Baladhu.*O czym myślimy, kiedy słyszymy o Australii? O dziobakach? O kangurach? O wielkich pożarach buszu? O tych wszystkich żartach mówiących o tym, że w Australii wszystko chce cię zjeść, a jeśli nie, to znaczy, że dopiero wtedy trzeba się tego bać? O unikalnej faunie i florze? Prędzej pomyślimy o tym wszystkim i jeszcze o milionie innych rzeczy zanim przypomnimy sobie o rdzennych mieszkańcach Australii. Albo Ngurambangu, jak nazywają ten kraj Wiradjuri.Nginhi-guliya**,,Plon'' jest książką ciężką, bo przepełnioną dziedziczoną traumą. Wiradjuri, tak samo jak inne rdzenne plemiona, zostali w dużej części pozbawieni swojej tożsamości - miejsc, kultury, języka, zwyczajów. I to nie jest tak, że to się stało niejako ,,przypadkiem'', jako efekt uboczny kolonializmu. Nie. To było planowane i systemowe działanie. Działanie, które zakończyło się dopiero w okolicach 1969 roku.Czyli wcale nie tak dawno temu.Znamy to z innych części świata - z Ameryki, z Afryki. Dzieci odbierane rodzicom i oddawane na wychowanie do obcych miejsc, do placówek prowadzonych przez duchownych, których praktyki wychowawcze były co najmniej dyskusyjne, a często okrutne i bezduszne. Pozbawianie języka, karanie za pamięć i ludowe opowieści, przyuczanie do poddaństwa - dzieci australijskich Aborygenów nie mogły być kimś więcej, niż służącą i parobkiem. To też znamy.Tylko nie w kontekście Australii. Również nie w jej kontekście myślimy o segregacji rasowej, o wyraźnych podziałach na ,,białych'' i ,,czarnych''. O tym, że rdzenna ludność cały czas boryka się z problemami z którymi my nie musimy się mierzyć - z przekonaniem o tym, że są wadliwi i gorsi; z zamiataniem przestępstw, których ofiarą pada miejscowa ludność pod dywan; z ciągłą dyskryminacją...Tymczasem jest to coś co się działo. I wciąż dzieje.Bohaterów ,,Plon'' ma kilku - przede wszystkim bohaterką jest August. Dziewczyna, która po latach, po rozpaczliwej ucieczce z domu, wraca do Prospero na pogrzeb dziadka.I od razu wiemy, że z August jest ,,coś nie tak''. Że w jej życiu wydarzyło się coś złego, coś koszmarnego, coś takiego, co ją złamało i co sprawiło, że dziewczyna wciąż nie jest w stanie się poskładać, posklejać, stać całością. I wydaje się, że chodzi tu o coś więcej, niż zniknięcie jej siostry Jeddy.Bohaterem jest też Albert Gondiwindi - dziadek August, wychowanek misji Prospero. Pod koniec swojego życia postanawia on stworzyć słownik języka swojego ludu. Ale jest to słownik nie taki, o jakim myślimy, gdy idziemy do biblioteki. To coś bardziej osobistego. To historia jego życia. Historia Gondiwindich. Historia jego ludu, jego przodków i jego ziemi. To opowieść o Murrumby i jej wodach. O dziobakach, o kangurach i o rdzennej kulturze. O wierze i o relacji z przyrodą.Jest wreszcie pastor Greenleaf - człowiek, który do Australii przybył w dobrej wierze i mając na myśli tylko dobro nawracał miejscową ludność i uczył jej kultury ,,białego człowieka''. Nie robił tego, co prawda, siłą przymuszając Aborygenów do uczestnictwa w swoim przedsięwzięciu, ale mimo tego wykorzeniał ich, pozbawiał ich kultury, języka i zwyczajów.Był też świadkiem tego, co ,,dobrzy chrześcijanie'' są w stanie robić z rdzenną ludnością. Był świadkiem napadów, gwałtów i morderstw.Burral-gang***,,Plon'' był dla mnie potwornie smutną historią, bo opowiadającą o rzeczach o których nie chce się pamiętać. O planowanych, konsekwentnie realizowanych eksterminacjach rdzennych ludności.Zwykliśmy myśleć, że to wymysł nazizmu i Hitlera. Tymczasem nasi europejscy przodkowie robili to już wcześniej. Wobec ludu Navaho. Wobec ludu Wiradjuri. Wobec mnóstwa innych społeczeństw - społeczeństw posiadających swoje języki, kultury, unikalne obrzędy i zwyczaje.To opowieść przy której chce się płakać - gdy uświadamiamy sobie, jak bardzo pycha i żądza posiadania niszczy to, co jest tak delikatne i unikalne, jak wrażliwe ekosystemy. Jak to, że kiedyś można było żyć inaczej, szczególnie w Australii - może nie dłużej, może nie tak wygodnie, może nie zawsze w cieple albo w klimatyzowanym pomieszczeniu - ale w zgodzie z przyrodą i z ziemią. Dbając o to, co nas otacza - biorąc tyle, ile potrzeba i oddając to, co już można przyrodzie oddać.Chyba najbardziej widoczne jest to, gdy mówimy o śmierci.Jest też ,,Plon'' książką dającą nadzieję - nadzieję na to, że pewne rzeczy zostaną zrozumiane, że wszystko zacznie wracać na swój tor, że uspokoi się ta zachwiana równowaga. Że rodziny się odnajdą i że burral-gang znów zatańczy w pobliżu rzeki.*jestem**wszystkie te miejsca***żuraw australijski
Baladhu.*O czym myślimy, kiedy słyszymy o Australii? O dziobakach? O kangurach? O wielkich pożarach buszu? O tych wszystkich żartach mówiących o tym, że w Australii wszystko chce cię zjeść, a jeśli nie, to znaczy, że dopiero wtedy trzeba się tego bać? O unikalnej faunie i florze? Prędzej pomyślimy o tym wszystkim i jeszcze o milionie innych rzeczy zanim przypomnimy sobie...
Mimo że autorka głośno opowiada o krzywdzie, jaka spotkała Aborygenów, jej opowieść nie jest martyrologiczna. Wręcz przeciwnie, tchnie nadzieją, nieco na przekór smutkowi i poczucie niesprawiedliwości, za którą nie można wziąć już odwetu. Plon to powieść ważna, poruszająca do żywego, zmuszająca do zmierzenia się z całą gamą emocji. Gorąco polecam! Cała opinia:http://www.kacikzksiazka.pl/2023/05/plon-tara-june-winch.html
Mimo że autorka głośno opowiada o krzywdzie, jaka spotkała Aborygenów, jej opowieść nie jest martyrologiczna. Wręcz przeciwnie, tchnie nadzieją, nieco na przekór smutkowi i poczucie niesprawiedliwości, za którą nie można wziąć już odwetu. Plon to powieść ważna, poruszająca do żywego, zmuszająca do zmierzenia się z całą gamą emocji. Gorąco polecam! Cała...
Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników" Święty Augustyn".
Dlaczego obciąża się nas brzemieniem błahych współrzędnych na ziemskim globie, piętnem czegoś tak nieistotnego jak miejsce naszych narodzin?
Każdy powinien nauczyć się czterech rzeczy - ngalamarra (łowienie ryb),bezgranicznie kogoś kochać, hodować warzywa i czytać. Do ngalamarra konieczna jest cierpliwość, do kochania szacunek, do uprawiana ogrodu ziemia, a do czytania - słownik.
Każdy powinien nauczyć się czterech rzeczy - ngalamarra (łowienie ryb),bezgranicznie kogoś kochać, hodować warzywa i czytać. Do ngalamarra ...