Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wenecja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wenecja. Pokaż wszystkie posty

19 stycznia 2011

Predrag Matvejević, "Inna Wenecja"

Biuro Literackich Podróży Wirtualnych Lirael Travel 
ma zaszczyt Was zaprosić
na wyprawę do innej Wenecji.

Innej to znaczy odmiennej od wersji pocztówkowej, jaką znamy i hołubimy. Te rozkoszne lazurowe, pomidorowoczerwone, prosiaczkoworóżowe (niepotrzebne skreślić) zachody słońca, kiczowate landszafty z gondolami, słodkie zorze nad laguną. Truman Capote porównał kiedyś pobyt w Wenecji do zjedzenia całego pudełka czekoladek z likierem. Tymczasem nad inną Wenecją nie unoszą się chmurki z waty cukrowej.

Zwiedzając to niezwykłe miasto, przeciętny turysta zwykle ogranicza się do kilku sztandarowych atrakcji turystycznych Serenissimy. Najczęściej jego wzrok rozpaczliwie utkwiony jest w parasolce - rozpoznawczym znaku grupy, którą dzierży nad głową przewodnik. Slalom między tłumami zwiedzających i wyścig do stoisk z pamiątkami stanowią nie lada wyzwanie.

Tymczasem wystarczy odejść kilka kroków od utartego szlaku. Na niespiesznej przechadzce spotkać nas mogą ciekawe niespodzianki. Ludzie wrażliwi, artyści i pisarze mają dar dostrzegania w Wenecji czegoś więcej niż lukrowane widoczki. Jarosław Iwaszkiewicz ujrzał na przykład niepokojące oblicze perły Adriatyku: "Domy Wenecji biegną za nami jak goniące nas kościotrupy – i chcielibyśmy uciec od śmierci do życia, od miasta do morza. Naprawdę to miasto nie żyje."[1]  

Wróćmy do naszej wyprawy. 

Przewodnik: Predrag Matvejević. Wybitny humanista, naukowiec, literat. Urodzony w dawnej Jugosławii, obecnie mieszka we Włoszech. Wykładowca uniwersytetu w Zagrzebiu, rzymskiej Sapienzy i paryskiej Sorbony. Autor wielu książek, między innymi "Brewiarza śródziemnomorskiego". Jego pióro ma lekkość piany, z której wynurza się Wenus Botticellego, a przemyślenia są głębokie jak toń Adriatyku. Czytelnikom, którzy z góry przekreślają eseje w obawie przed hermetycznymi dłużyznami, z radością donoszę, że Predrag Matvejević posiada dar snucia zajmujących opowieści. Robi to pięknie. Jest nie tylko mistrzem słowa, ale i subtelnym malarzem: "Gdy nic nie poruszy wody w kanałach, poddaje się ona promieniom słońca, cieniom pałaców, grze światła i cieni" [2].

Termin: Bliżej nieokreślony, uzależniony od dostępności książki w Waszej bibliotece.

Program wyprawy: Czeka nas mnóstwo atrakcji. A oto kilka z nich:
  • Zrozumiemy różnicę między zachodami słońca we wschodniej i zachodniej części Wenecji.
  • Nie zapomnimy o chodnikach i posadzkach. Przecież "Patrząc tylko na sklepienie, a nie na grunt, na którym stoimy, na niebo, a nie na ziemię, która nas trzyma, odzwyczajamy się od pokory."[3] Skrupulatnie policzymy, czy na podłodze kościoła Santa Maria Della Salute rzeczywiście znajdują się trzydzieści trzy róże wyobrażające lata życia Chrystusa. 
  • Posmakujemy weneckiego wiatru. Dowiemy się, czy naprawdę rzuca cień, czy pachnie i jaki ma kolor?
  • Jeśli będziemy mieć odrobinę szczęścia, jeszcze zdążymy pobiesiadować w jednej ze starych gospód - wszak  to "najpiękniejsze dzikie kwiaty Wenecji"[4]. Na przykład w Tawernie Turkaweczek, a może U Krasnoludka? Musimy się spieszyć, bo trwa inwazja snack barów, fast foodów i pubów. 
  • Zajrzymy na cmentarzyk psów w ogrodzie przy pałacu, w którym mieści się teraz Galeria Sztuki Nowoczesnej. Może uda nam się podejrzeć, kto regularnie zostawia tam róże?
  • Sprawdzimy, jak brzmią kroki na weneckich mostach. Wieczorem i rano, na deszczu i wietrze.
  • Nie zapomnimy o cmentarzu mew po zachodniej stronie laguny, koło bagien Fondi dei Sette Morti. Przylatują tam stare ptaki tuż przed śmiercią. "Pozwalają jedne drugim spokojnie cierpieć i umrzeć."[5]
  • Poszukamy serca w cegle nieopodal Salizzady del Pignater. Legenda głosi, że dotknięcie cuore in mattone gwarantuje spełnienie życzenia, o ile jest uczciwe i nikogo nie skrzywdzi. Najpóźniej za rok powinno się urzeczywistnić. 
  • Miejmy nadzieję, że zdołamy usłyszeć  Muzykę na wodzie Vivaldiego. Podobno wiatr wciąż niesie ją z pianą fal. A w Canal Grande będziemy uważnie wypatrywać Byrona. Miał zwyczaj tam pływać, trzymając nad wodą latarnię.
W trosce o państwa bezpieczeństwo z pewnością nie wybierzemy się do Gran Tesoro gdzie powietrze niedostrzegalnie zamienia się w mur - problem w tym, że nie wiadomo, jak stamtąd wrócić. Na pewno nie zapuścimy się też w labirynty Cannaregio. Zamieszkuje je podobno ezoteryczna wspólnota. Kategorycznie odradzamy też wchodzenie do kościołów, których nie ma na mapach i w przewodnikach. Ryzykują Państwo spotkanie z lubieżnymi mniszkami. Jeśli natkniecie się na tajemniczą staruszkę z kotem syjamskim na ręku, przechadzającą się od San Giacomo do Ruga Rialto i z powrotem, nie zaczepiajcie jej. Prosimy też nie drażnić kota. Niestety, wszystko wskazuje na to, że sędziwa pani jest duchem.

Życzymy niezapomnianych wrażeń! Inna Wenecja, do której zabiera nas Predrag Matvejević, to miejsce niezwykłe, zachwycające sprzecznościami: "Obydwie są w nas: Wenecja i Serenissima, historia i mit, obraz i ułuda."[6]

Uwaga! 
Za serce pozostawione w innej Wenecji nasze biuro nie odpowiada.

______________
[1] Jarosław Iwaszkiewicz, "Podróże do Włoch", Państwowy Instytut Wydawniczy, 2008, s. 24.
[2] Predrag Matvejević, "Inna Wenecja", tłum Danuta Cirlić-Straszyńska, Fundacja Pogranicze, 2005, s. 17.
[3] Tamże,  s. 100.
[4] Tamże,  s. 94.
[5] Tamże,  s. 66.
[6] Tamże,  s. 132.

Moja ocena: 5 

P.S.
Na deser polecam wyśmienity jak zwykle tekst Tamaryszka o "Śmierci w Wenecji".

24 marca 2010

Nicolas Remin, "Śnieg w Wenecji"

Nawet w Wenecji czasem prószy
"Jamnik contessy, ponadpółmetrowy śliniący się wałek, przecisnął się przez szczelinę w drzwiach i szurając, przebiegł przez sypialnię. Przed lustrem odbił się i wylądował na prześcieradle, nim jednak jego wilgotny język zdołał dosięgnąć twarzy Trona, energiczny cios cisnął go z powrotem na dywanik przed łóżkiem." [1]

Scena ta w sposób symboliczny streszcza moje wrażenia z lektury "Śniegu w Wenecji". Nie ukrywam, poczułam się niczym czworonożny pupil hrabiny. Udany, dynamiczny początek powieści, moja euforia, a potem gorzkie rozczarowanie. Intryga stopniowo staje się coraz bardziej zagmatwana, fabuła coraz mniej prawdopodobna i coraz bardziej sztuczna. Bohaterowie wędrują przed naszymi oczami niczym korowód karnawałowych masek, pozbawionych psychologicznej głębi.

Najciekawsza postać to, moim zdaniem, commissario Alvise Tron, któremu przypadło w udziale rozwiązanie zagadki kryminalnej w powieści. Około pięćdziesięcioletni kawaler mieszkający z matką, wywodzący się ze zubożałej weneckiej arystokracji, niezbyt atrakcyjny, ale sympatyczny romantyk o specyficznym poczuciu humoru. Dość przekonująco wypadła też austriacka cesarzowa, sportretowana przez Remina jako kobieta sfrustrowana z powodu samotności i nudy, budząca we Włochach oburzenie lub nabożny szacunek.

Na skrzydełku okładki "Śniegu w Wenecji" czytamy, że autor spędził większość życia leżąc na kanapie i czytając książki. Może stąd wynikają problemy z odmalowaniem żywych, sugestywnych postaci? Powieść wydała mi się też przeładowana dialogami. Rozmowy stanowią istotny nośnik informacji w powieści kryminalnej, ale w przypadku "Śniegu w Wenecji" odczuwałam ich przesyt. Zalewają czytelnika niczym Canal Grande. Wydarzenia poznawane z drugiej ręki, poprzez konwersacje bohaterów, nie mają tak silnego wyrazu, jak fakty dziejące się bezpośrednio przed oczami czytelnika, jak zdarzenia, które musimy sami zinterpretować.

Największy walor książki Remina to obraz Wenecji. Nie tylko pora roku jest dość nietypowa – wszak na landszaftach przedstawiających Serenissimę króluje pogodna aura. Czy ktoś widział gondoliera w kożuchu? Tymczasem w Wenecji Remina króluje... śnieg. Ma on charakter metaforyczny, współgra ze smutnym nastrojem mieszkańców miasta, wynikającym z sytuacji politycznej. W naszych potocznych wyobrażeniach perła Adriatyku pławi się w przepychu i luksusowej beztrosce, tymczasem na czas akcji autor wybrał rok zdecydowanie chudy: 1862. Wtedy Wenecja należała do Austrii. Na kartach powieści pisarz uwiecznił ciekawe czasy, w których skandowane przez tłum słowo "VERDI" nie jest tylko nazwiskiem kompozytora, lecz także okrzykiem patriotycznym - akronimem "Vittorio Emanuele Re D’Italia". [2] Moja wiedza na temat tego okresu w historii Włoch była szczątkowa, a Remin mnie tematem zainteresował . Planuję przeczytać biografię cesarzowej Elżbiety. Będę w niej uważnie szukać śladów weneckich.

Plusem powieści jest też poczucie humoru autora. Wydaje mi się, że bez pastiszowego przymrużenia oka powieść kryminalna retro skazana jest na niepowodzenie, czego smutny dowód stanowi dla mnie "Świąteczna podróż" Anne Perry. Szkoda, że Nicolas Remin zamiast konstruować zawiłą intrygę kryminalną, nie skupił się na obyczajowych obserwacjach okraszonych lekko sardonicznym uśmiechem. Takie fragmenty w jego książce uważam za najlepsze.

Polska edycja "Śniegu w Wenecji" nie należy do szczególnie udanych. Korektor był najprawdopodobniej na diecie, stąd nazwa słynnego placu brzmi "Pizza San Marco”[3] . Tłumaczka też mnie nie zachwyciła. Na wielu stronach pręży się służbiście okropny "lejtnant”" Zdecydowanie wolę naszego swojskiego porucznika! "Lejtnant" kojarzy mi się z wojskami zza naszej wschodniej granicy. Irytowała mnie też niekonsekwencja w tłumaczeniu imion. Dlaczego zdecydowano się na cesarzową "Elisabeth", natomiast spolszczono ”Franciszka Józefa” i "arcyksięcia Zygmunta”? "Cesarzowa Elżbieta" lub "cesarzowa Sissi" polskiemu czytelnikowi byłaby bardziej bliska. Jestem przeciwniczką tłumaczenia na język polski nazw własnych, ale w przypadku w postaci tak mocno zakorzenionych w powszechnej świadomości należałoby zrobić wyjątek. Tłumaczce "Śniegu w Wenecji" zdarzają się też niezręczności stylistyczne i językowe, na przykład: "Czy u góry jest jeszcze kawa?"[4] , zamiast "na górze", w znaczeniu "piętro wyżej".

"Śnieg w Wenecji" jest pierwszym tomem serii powieści o komisarzu Tronie. Tom drugi został już wydany w Polsce. Jeśli ktoś po niego sięgnie, proszę, niech pozdrowi ode mnie commissario. Najprawdopodobniej "Weneckie zaręczyny" odbędą się bowiem bez mojego udziału.

[1] Nicolas Remin, "Śnieg w Wenecji", tłum. J. Filipek, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2008, s.14-15.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 85.
[4] Tamże, s. 18.

Moja ocena: 3+
Cesarzowa Elżbieta, w powieści Nicolasa Remina występuje jako detektyw amator :)
Portret autorstwa Franza Xavera Winterhalta.

P.S.
Krótki wywiad z Nicolasem Reminem w języku niemieckim.
Dzięki temu blogowi bywam w Wenecji codziennie :)

Wenecja w wersji folderowo-pocztówkowej