Miriam Collee
W Chinach jedzą księżyc
Pascal, 2014
Okładka mnie urzekła, przyznaję. Książka okazała się sympatyczną opowieścią o Szanghaju z punktu widzenia Niemki, która
wylądowała w tym kraju z mężem i trzyletnią córeczką. Autorka próbuje
polubić to miejsce, ale nie jest łatwo. Po czasie przyzwyczaja się do
otaczającej rzeczywistości i zdarza jej się zachwycić Chinami, ale i tak
czuć w trakcie lektury, że bardziej męczy się niż cieszy inną kulturą.
Myślę, że podobnie jak Miriam, nie mogłabym się odnaleźć w azjatyckiej betonowej dżungli, w której wszystko (dosłownie wszystko) funkcjonuje inaczej niż w dżungli europejskiej. Ludzie wyrzucają śmieci przez okno i wychodzą z domu w piżamach (znak luksusu); dorosłe kobiety spacerują po ulicach miasta z torebkami, na których widnieje Hello Kitty; zanieczyszczenie powietrza przekracza wszelkie normy; z kranu leci żółta woda; w parkach próżno szukać zieleni, a na nielicznych placach zabaw nie ma huśtawek. Jak żyć? Miriam nie zna języka chińskiego, a mieszkańcy Szanghaju, z którymi się styka, nie znają języka angielskiego. Każdy dzień przynosi nowe niespodzianki, niekoniecznie miłe, co z jednej strony bywa ekscytujące, ale częściej męczy i wywołuje frustracje. W tym otoczeniu najlepiej czuje się trzyletnia córeczka Niemców - dom jest tam, gdzie są rodzice.
Zaletą książki jest na pewno styl autorki, która lekko i z humorem opisuje perypetie Europejki w Azji. Relacja z pobytu w Szanghaju może momentami zniechęcić do podróży w ten rejon świata, ale wzbogaca wiedzę na temat codzienności mieszkańców wielkiego miasta. Fajna opowieść, z którą przyjemnie spędziłam dwa popołudnia.
Myślę, że podobnie jak Miriam, nie mogłabym się odnaleźć w azjatyckiej betonowej dżungli, w której wszystko (dosłownie wszystko) funkcjonuje inaczej niż w dżungli europejskiej. Ludzie wyrzucają śmieci przez okno i wychodzą z domu w piżamach (znak luksusu); dorosłe kobiety spacerują po ulicach miasta z torebkami, na których widnieje Hello Kitty; zanieczyszczenie powietrza przekracza wszelkie normy; z kranu leci żółta woda; w parkach próżno szukać zieleni, a na nielicznych placach zabaw nie ma huśtawek. Jak żyć? Miriam nie zna języka chińskiego, a mieszkańcy Szanghaju, z którymi się styka, nie znają języka angielskiego. Każdy dzień przynosi nowe niespodzianki, niekoniecznie miłe, co z jednej strony bywa ekscytujące, ale częściej męczy i wywołuje frustracje. W tym otoczeniu najlepiej czuje się trzyletnia córeczka Niemców - dom jest tam, gdzie są rodzice.
Zaletą książki jest na pewno styl autorki, która lekko i z humorem opisuje perypetie Europejki w Azji. Relacja z pobytu w Szanghaju może momentami zniechęcić do podróży w ten rejon świata, ale wzbogaca wiedzę na temat codzienności mieszkańców wielkiego miasta. Fajna opowieść, z którą przyjemnie spędziłam dwa popołudnia.