Wydawca: Mundin
Data wydania: 14 lipca 2014
Liczba stron: 286
Tłumacz: Robert Sudół
Oprawa: twarda
Cena det: 49 zł
Tytuł recenzji: Moseley znowu na tropie
Charles Willeford oczarował
Amerykanów swoim "Miami blues". Powieść zyskała nadużywaną dzisiaj
etykietę "kultowa", została sfilmowana i do dzisiaj porusza
wyobraźnię niepowtarzalnym obrazem gorącego Miami lat osiemdziesiątych
minionego stulecia. "Nadzieja dla umarłych" to kontynuacja
wspomnianej książki, w której poznajemy dalsze losy Hoke'a Moseleya, poczciwego
gliniarza z wydziału zabójstw z życiem niepoukładanym i naznaczonym pamięcią
przeszłości. Moseley rozwiązuje zagadki kryminalne w mieście, w którym coraz
trudniej jest pracować policjantom ze względu na cięcia kosztów i obcinane
etaty oraz fundusze na działalność. Pracuje jednak solidnie i z
charakterystyczną dla siebie wnikliwością.
W "Nadziei dla
umarłych" mamy poznać kolejną odsłonę gorącego Miami i obserwować poczynania
42-letniego policjanta, któremu zbyt wiele zwali się nagle na głowę. Miami
niezbyt czaruje, choć Moseley bawi wciąż wybornie. Nie ma niczego śmiesznego w
popełnianych na ulicach miasta zabójstwach, jednak Willeford z dużą dozą humoru
i ironii każde z morderstw zamieni w ekscentryczny przypadek. "Nadzieja
dla umarłych" jest dość przeciętną książką, niestety. Autor nie może się zdecydować - skupić na kluczowej intrydze
kryminalnej czy wciąż okraszać obyczajowymi wątkami historię, jaka prowadzi do
dość oryginalnego rozwiązania zagadki śmierci pewnego młodego narkomana.
Mundin to oficyna stawiająca na formę wydawanych książek. Jest zatem
"Nadzieja dla umarłych" małym ilustrowanym dziełem sztuki. Skryta
wewnątrz fabuła nie równa się temu, co uwodziło w "Miami blues".
Można czytać tę książkę przez sentyment dla Moseleya. Można czytać nie jako
kryminał, ale dobrą obyczajówkę, bo nią jest w istocie.
Green Lakes to taka syta i
bezpieczna miejscówka w Miami, która może poszczycić się tym, iż od dwóch lat
nie dokonano tam żadnego zabójstwa. Hoke zostaje wezwany do trupa Jerrego
Hickeya. Chłopak przesadził z heroiną. Sprawa wydaje się oczywista. Była
zabawa, była przesada, jest śmierć. Moseley od razu jednak spostrzega, że nic
na miejscu zgonu nie jest tym, czym się wydaje. Znika 25 tysięcy dolarów. Przy
Hickeyu znajduje się tylko tysiąc. Węszą za nim dwa podejrzane typy - co okaże
się później - a na miejscu macocha zmarłego nie okazuje żadnej rozpaczy po
stracie Jerrego. Ojciec denata jest adwokatem i w przeszłości wyciągał go z
różnych tarapatów. Flirtująca z Moseyem macocha chłopaka próbuje odwrócić jego
uwagę od sprawy. Dodatkowo okazuje się, że w celu zdobycia nowych stanowisk
poruczników policjanci wydziału zabójstw muszą rozwiązać w szybkim tempie część
z umorzonych już spraw. To nie są dobre warunki do tego, by rozwikłać zagadkę
śmierci Jerrego. Willeford nie czyni z niej naczelnego punktu swej fabuły.
Obawiam się, że nie ma niczego, co by ją cementowało, a "Nadzieja dla
umarłych" to przede wszystkim ciąg mniej lub bardziej interesujących
historyjek powiązanych z codziennym życiem Hoke'a.
Ważną postacią jest Ellita
Sanchez, która tworzy z Moseleyem nowy tandem. Ciężko mu dogadać się z nowym
partnerem. Ellita jest w wydziale zabójstw zaledwie od czterech miesięcy.
Wydaje się, że nie ma poczucia humoru, nie ma z nią bliższego kontaktu, izoluje
się na własne życzenie. Niespodziewanie kobieta obarczy Hoke'a swoimi
problemami, a efektem tego będzie snucie planów wspólnego zamieszkania z
Kubanką, która zbliża się do córek Moseleya. Dwie nastolatki pojawiają się w
Miami zupełnie niespodziewanie. Hoke
zmuszony jest stać się nagle prawdziwym ojcem, podczas gdy do niedawna o jego
obowiązkach względem dziewczynek świadczyła tylko co druga pensja odbierana na
rzecz dzieci i przekazywana byłej żonie. Ta tymczasem odsyła sobie córki do
ojca i zmusza Moseleya do zmiany trybu pracy. Jakby tego wszystkiego było
mało, mnożą się problemy ze znalezieniem mieszkania przez policjanta. Czas
pobytu w obskurnym hotelu dobiega końca. Na głowie bohatera - poza problemami
Sanchez i obecnością córek - będzie nie tylko zagadka śmierci Hickeya, ale
także stare sprawy, które się rozgrzebuje w celu szybkiego wyjaśnienia.
Za szybko wszystko się toczy
w tej książce, nazbyt prosto i często przewidywalnie. Kilka umorzonych
wcześniej spraw błyskawicznie znajduje rozwiązanie. Zabójstwo Jerrego odchodzi
nieco w cień, ale oczekujmy naturalnie rozwiązania sprawy. Tylko czy będziemy w
stanie przewidzieć jej finał? Willeford kreśli tymczasem socjologiczne tło
Miami - miasta sporych podziałów, w którym trudno jest białym policjantom
mieszkać oraz pracować wśród czarnych i Latynosów. Utrudnieniem dla stróżów
prawa są też ściśle określone kwartały ich działań. Z tego powodu Moseley szuka
nowego domu i nie może zgodzić się na miejscówkę w czarnym getcie Miami.
Pamiętajmy, że to czas sprzed komórek, Internetu i sprzed szybkiego przepływu
wszelkich informacji. Mimo tego zaskakująco szybko dochodzi do rozwiązania
praktycznie wszystkich problemów, jakie Willeford mnoży na kartach
"Nadziei dla umarłych".
W tym wszystkim Moseley
zachowujący stoicki spokój nawet w obliczu największej katastrofy. Autor zaznacza, że w Miami feminizm zaczyna
zataczać coraz szersze kręgi. Hoke jest oczywiście szowinistą, ale takim
poczciwym. Zna swoją wartość jako policjanta, lecz doskwierają mu
mankamenty w wyglądzie, które stara się tuszować. W kontaktach z kobietami jest
zaskakująco wrażliwy. Na co dzień mocno surowy dla otoczenia, okazuje się
czułym ojcem i wspaniałym przyjacielem dla Ellity Sanchez. Willeford stara się
wciąż na nowo zaskakiwać wizerunkiem swego bohatera prowadzącego i myślę, że do
pewnego stopnia mu to wychodzi. Moseley na przemian bawi i intryguje. Właściwie
trudno jest wedrzeć się do jego myśli. Rozwiązuje sprawę za sprawą, ale
czytelnik ma jednak ograniczony dostęp do tego, kim jest Hoke naprawdę, bo
poznajemy go przede wszystkim w działaniu i wypowiedziach. Czasem żenujących,
niekiedy niesamowicie zabawnych.
"Nadzieja dla
umarłych" łączy sceny słabe z rewelacyjnymi. Do tych drugich należy między
innymi rozmowa o pochodzeniu zmarłego Jerrego czy też moment, w którym Moseley
uświadamia swoje córki seksualnie. Sporo jest dłużyzn i widać, że Willeford
stawia przede wszystkim na dialog. Nie zawsze udany. Ci, którzy z przyjemnością czytali "Miami blues",
niewątpliwie zajrzą też do tej książki. Pozostałym może towarzyszyć poczucie
niedosytu, ale może zrekompensują go choć w części ciekawe rysunki Mikołaja
Moskala oraz kapitalny plakat-niespodzianka.
Reasumując - dużo
oczekiwałem, niewiele otrzymałem. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu autorów
powieści cyklicznych trudne jest utrzymanie poziomu pierwszej książki i tutaj
tę przypadłość widać dość wyraźnie. Można jednak czytać "Nadzieję dla
umarłych" jako integralną powieść. Powieść o życiu w gorącym mieście na
Florydzie, w którym latynoska mniejszość jest już większością i gdzie lato ma
wiele dodatkowych smaków oraz barw. W gruncie rzeczy to niezła pozycja na leżak
i źródło nietuzinkowej rozrywki. O ile podziela się poczucie humoru Willeforda
i jego policjanta po przejściach.