Będzie na poważnie. Nie lubię pisać o sobie i swoim życiu, bo też nie po to stworzyłam tego bloga, ale czasem muszę z siebie wyrzucić często miesiącami gromadzone emocje.Ostatnio odnoszę wrażenie, że ludzie zatracają jakiś swój zdrowy rozsądek a w powietrzu unosi się jakiś obłęd... Ten tydzień obfitował w dość nieprzyjemne wydarzenia. Przychodzi na przykład starszy pan, po to by natuszować pieczątkę. Opowiada, że centrum miasta jest zablokowane, że pełno straży, policji... Odpowiedziałam, że to na pewno nic poważnego, że jakiś głupi żartowniś zadzwonił do sądu, mówiąc o bombie, co się czasem zdarza. Twarz dziadzia natychmiast spurpurowiała i zaczął wrzeszczeć: "To wszystko ci mordercy z unii europejskiej!!! Chciało się wam unii???" Ileś razy jeszcze padło słowo mordercy i zbrodniarze, ale byłam zbyt zszokowana, żeby zapamiętać to, co się z dziadzia wydobywało. To było śmieszne, ale i zarazem przerażające. Stałam z głupkowatą miną i jedyne, co wykrztusiłam to "do widzenia" choć raczej powinno być "żegnam".
Inna przykra sytuacja nie dotyczyła bezpośrednio mnie, ale ludzi z którymi mam przyjemność współpracować. To niezwykle przyjaźni i uczciwi ludzie, którzy prowadzą swoją firmę dbając o najwyższy poziom usług (to naprawdę coraz rzadziej spotykane, bo miałam już do czynienia z niejedną firmą z ich branży). W czasach kiedy inni myślą o tym, by jak najbardziej obniżyć koszta produkcji i skasować szybko klienta, oni na pierwszym miejscu stawiają jakość. Zostali oszukani przez człowieka, którego również znam i którego nie podejrzewałam o taką bezczelność, cynizm i pazerność. Nie będę pisać o szczegółach, bo to nie wniesie wiele do tematu. Jestem zniesmaczona brakiem zasad moralnych w pracy. Jeżeli ktoś decyduje się na prowadzenie działalności usługowej, gdzie konieczne są prace manualne, podstawą jest staranność i profesjonalizm. Wpadki zdarzają się każdemu, mnie również, ale trzeba swoje błędy naprawiać i dążyć do tego by pojawiały się jak najrzadziej. Ech, straszne rozczarowanie...
Sprawa numer trzy. W tym tygodniu Ania przyznała się publicznie do swojej orientacji seksualnej (jest biseksualna) i wielu jej znajomych przyjęło te wiadomość z wrogością. Ania jest osobą twardą i pozornie zahartowaną psychicznie, ale też ogromnie wrażliwą, która w każdym widzi coś dobrego (może dlatego popełnia błędy w doborze znajomych). Ania postanowiła zwrócić uwagę na problem homofobii. Podziwiam ją za to, bo ja pewnie byłabym tchórzem w jej sytuacji. Wiem, że odbiera teraz głuche telefony, musi czytać przykre wiadomości. Z powodu orientacji seksualnej nagle dla jakiś osób przestało się liczyć jakim Ania jest człowiekiem. "Promocja homoseksualizmu"??? Nie wiem co to, do cholery, znaczy. Po akcji Ani nie stanę się lesbijką (czy choćby biseksualistką), mój mąż nie będzie gejem. Nie każdego geja czy lesbijkę lubię tak samo jak nie każdą osobę hetero, ale moim kryterium w ocenie innych nigdy nie będzie czyjaś orientacja. SZANUJMY SIĘ! Mój profesor ze studiów często powtarzał by, że to, co robimy innym prędzej czy później do nas wróci, więc TRAKTUJMY INNYCH TAK, JAK SAMI CHCIELIBYŚMY BYĆ TRAKTOWANI...
To tyle marudzenia... Więcej nie będę. Z resztą co mnie naszło, żeby sobotni wieczór spędzać na zrzędzeniu!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marudzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marudzenie. Pokaż wszystkie posty
sobota, 19 listopada 2011
piątek, 29 lipca 2011
ja pracuję, Możdżer gra
W końcu pokonaliśmy problemy przy tworzeniu strony. Mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki. Ślęczę przy dodawaniu produktów, pisaniu opisów i takich tam. Nudne zajęcie, ale lepsze to niż głowienie się, dlaczego jakiś kod html nie działa. Czyli jest dobrze. Ba! Nawet lepiej. Muszę się już rozejrzeć za jakąś domeną... Ale jaką? Jak nazwać stronę? Pomysłów mamy z Pawłem wiele, ale żaden nie powala. Gdyby iść tropem mordęgi twórczo-informatycznej trzeba by ją nazwać: piaskiemwoczy.pl albo czemucholeroniedziałasz.pl
Możecie zobaczyć niewielki fragment grafiki, która prawdopodobnie zostanie na stronie, choć obiecać nie mogę, bo koncepcję grafiki zmienialiśmy już co najmniej 4 razy.
We wszystkim co teraz robię towarzyszy mi muzyka Leszka Możdżera z ostatniej płyty (jest doskonała, ale czy Możdżer ma jakieś słabe???)
Możecie zobaczyć niewielki fragment grafiki, która prawdopodobnie zostanie na stronie, choć obiecać nie mogę, bo koncepcję grafiki zmienialiśmy już co najmniej 4 razy.
We wszystkim co teraz robię towarzyszy mi muzyka Leszka Możdżera z ostatniej płyty (jest doskonała, ale czy Możdżer ma jakieś słabe???)
czwartek, 9 czerwca 2011
o pieczatkach, życiu i takie tam nudy...
Wielu z Was wie, a niektórzy się dopiero dowiedzą, że do wielu lat (dokładnie od 11) zajmuję się wykonywaniem pieczątek.
Zaczęło się dawno temu od sympatycznego zakładu pieczątkarskiego, o którym można by napisać książkę i wierzcie mi, nikt nie uwierzyłby, że to prawda. Mój pierwszy szef - Rysiu. Ryszard... Sympatyczny i bardzo ekscentryczny człowiek o siwych, przerzedzonych włosach sięgających prawie do ramion, nosił kolorowe ubrania, które nigdy nie widziały żelazka. A zakład? Wieczny nieporządek, płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Johna Lennona i innych klasyków, masa książek i przez jakiś czas stado papug latające bez ograniczeń po całej firmie. Tam nauczyłam się podstaw. Jeżeli ktoś myśli, że po godzinnym kursie będzie umiał robić pieczątki to się myli. Z perspektywy czasu widzę, że praca u Ryszarda nauczyła mnie jedynie podstaw typografii i technik pracy z polimerem.
Potem przyszły lata zdobywania doświadczenia w innych firmach, aż w pewnym momencie wraz z Pawłem, którego poznałam u Rysia połączyliśmy siły i jako para stworzyliśmy Amigraf - nasz własny zakład pieczątkarski. Pewnie nie uwierzycie, ale zaczynaliśmy z pożyczonymi 3 tys. zł nie mając sprzętu (poza domowym komputerem), nie mając lokalu, towaru, za to mieliśmy pełną składką ZUS do zapłacenia już w
pierwszym miesiącu działalności. Oj, wiedząc co mnie czeka, chyba nie zrobiłabym tego ponownie.
Ale wtedy byliśmy pełni entuzjazmu, mieliśmy już dosyć właścicieli firm, którzy dyktowali nam chore warunki pracy. Mieliśmy nadzieję, że nasza wiedza i doświadczenie, wystarczą by konkurować z dużymi firmami.
Czy się udało? Ciężko jednoznacznie to ocenić.
Nie dorobiliśmy się niczego poza kilkoma półkami towaru, sprzętem potrzebnym do piaskowania i 13-letnim samochodem. Ale co z tego mam? Po 7 latach prowadzenia swojej działalności mogę powiedzieć, że żyję względnie bezstresowo, nadal chętnie wstaję z łóżka i co rano idę do pracy. Jestem szczęśliwa, że to ja odpowiadam za jakość moich usług, że mogę podejmować decyzje... Że ordynarnego klienta mogę spławić, że komuś mogę udzielić niewielkiego rabatu tylko dlatego, że czymś mnie ujął.
Wiem, że nie mogę zaoferować super nowoczesnych technik, nadal robię pieczątki z polimeru, choć konkurencja prześciga się w kupowaniu najdroższych laserów, zaniżaniu cen na usługi itd. Ale z tymi możliwościami jakie posiadam, staram się zrobić coś, czego inni nie potrafią.
11 lat robienia pieczątek. Robienia a nie wysługiwania się pracownikami. Czy wiem o tym wszystko? Nie, nie wiem i zawsze jest coś, co można by zrobić lepiej. I wiecie co? To odróżnia mnie od konkurencji, która po godzinnym kursie "wie wszystko".
Przepraszam za przynudzanie. Tak mnie naszło...
Zaczęło się dawno temu od sympatycznego zakładu pieczątkarskiego, o którym można by napisać książkę i wierzcie mi, nikt nie uwierzyłby, że to prawda. Mój pierwszy szef - Rysiu. Ryszard... Sympatyczny i bardzo ekscentryczny człowiek o siwych, przerzedzonych włosach sięgających prawie do ramion, nosił kolorowe ubrania, które nigdy nie widziały żelazka. A zakład? Wieczny nieporządek, płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Johna Lennona i innych klasyków, masa książek i przez jakiś czas stado papug latające bez ograniczeń po całej firmie. Tam nauczyłam się podstaw. Jeżeli ktoś myśli, że po godzinnym kursie będzie umiał robić pieczątki to się myli. Z perspektywy czasu widzę, że praca u Ryszarda nauczyła mnie jedynie podstaw typografii i technik pracy z polimerem.
Potem przyszły lata zdobywania doświadczenia w innych firmach, aż w pewnym momencie wraz z Pawłem, którego poznałam u Rysia połączyliśmy siły i jako para stworzyliśmy Amigraf - nasz własny zakład pieczątkarski. Pewnie nie uwierzycie, ale zaczynaliśmy z pożyczonymi 3 tys. zł nie mając sprzętu (poza domowym komputerem), nie mając lokalu, towaru, za to mieliśmy pełną składką ZUS do zapłacenia już w
pierwszym miesiącu działalności. Oj, wiedząc co mnie czeka, chyba nie zrobiłabym tego ponownie.
Ale wtedy byliśmy pełni entuzjazmu, mieliśmy już dosyć właścicieli firm, którzy dyktowali nam chore warunki pracy. Mieliśmy nadzieję, że nasza wiedza i doświadczenie, wystarczą by konkurować z dużymi firmami.
Czy się udało? Ciężko jednoznacznie to ocenić.
Nie dorobiliśmy się niczego poza kilkoma półkami towaru, sprzętem potrzebnym do piaskowania i 13-letnim samochodem. Ale co z tego mam? Po 7 latach prowadzenia swojej działalności mogę powiedzieć, że żyję względnie bezstresowo, nadal chętnie wstaję z łóżka i co rano idę do pracy. Jestem szczęśliwa, że to ja odpowiadam za jakość moich usług, że mogę podejmować decyzje... Że ordynarnego klienta mogę spławić, że komuś mogę udzielić niewielkiego rabatu tylko dlatego, że czymś mnie ujął.
Wiem, że nie mogę zaoferować super nowoczesnych technik, nadal robię pieczątki z polimeru, choć konkurencja prześciga się w kupowaniu najdroższych laserów, zaniżaniu cen na usługi itd. Ale z tymi możliwościami jakie posiadam, staram się zrobić coś, czego inni nie potrafią.
11 lat robienia pieczątek. Robienia a nie wysługiwania się pracownikami. Czy wiem o tym wszystko? Nie, nie wiem i zawsze jest coś, co można by zrobić lepiej. I wiecie co? To odróżnia mnie od konkurencji, która po godzinnym kursie "wie wszystko".
Przepraszam za przynudzanie. Tak mnie naszło...
czwartek, 18 listopada 2010
bywa różnie
Poczta Polska przyprawiła mnie o zawał serca. Już myślałam, że paczka z czterdziestoma pracami na pakamerowy kiermasz zaginęła. Na szczęście po prawie dwóch tygodniach wróciła do mnie. Dlaczego nie dotarła do Warszawy? Bo z niezrozumiałych dla mnie powodów została wywieziona do Kluczborka mimo że adres napisałam baaaardzo wyraźnie. Cóż, Warszawa, Kluczbork - to przecież brzmi podobnie...
Dziś skromnie. Naszyjnik wykonany na zamówienie i kieliszki, które dostępne są w Trendymanii
Dziś skromnie. Naszyjnik wykonany na zamówienie i kieliszki, które dostępne są w Trendymanii
Etykiety:
arctia,
biżuteria fimo,
fimo,
grawerowane,
grawerowanie szkła,
kieliszki,
marudzenie,
modelina,
piaskowanie,
polymer clay,
prezent na ślub,
srebro
czwartek, 29 lipca 2010
muszę pomarudzić
Zdarza Wam się spotkać na swojej drodze osoby, które wysysają z Was życie? Mnie się zdarzyło nieraz, ale teraz trudno mi już opanować emocje. Od dwóch miesięcy męczę się z pewną klientką, której problemy sprawiają, że ręce mi opadają i żyć się nie chce... Mój mąż po każdej rozmowie z nią robi do mnie maślane oczy i mówi mi, że cieszy się, że ma taką żonę. Jego wyznania to jedyny plus całej tej sytuacji. Zgodnie też stwierdziliśmy, że mając więcej takich klientów, musielibyśmy zacząć nadużywać alkoholu, żeby się jakoś się odstresować... Tak czy inaczej wkopaliśmy się w spore zamówienie, które zrealizowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy, ale szanowna klientka wymyśla coraz to nowe i bardziej śmieszne problemy. Zaczynam powoli wpadać w depresję...
Wielu kobietom w odstresowaniu pomagają zakupy. Mnie czasem też, choć dziś nie pomogło. Dawno temu wypatrzyłam kieliszki pewnej tureckiej firmy, które ciężko dostać. Tanie też nie są, ale żebyście je widzieli!!! Po prostu boskie! Grube szkło, piękne kształty... Nasze polskie kieliszki wyglądają przy nich jak tanie wydmuszki. Skusiłam się na kieliszki do szampana, białego wina i koniaku. Teraz muszę tylko postarać się o projekty godne tak pięknych kieliszków.
Wielu kobietom w odstresowaniu pomagają zakupy. Mnie czasem też, choć dziś nie pomogło. Dawno temu wypatrzyłam kieliszki pewnej tureckiej firmy, które ciężko dostać. Tanie też nie są, ale żebyście je widzieli!!! Po prostu boskie! Grube szkło, piękne kształty... Nasze polskie kieliszki wyglądają przy nich jak tanie wydmuszki. Skusiłam się na kieliszki do szampana, białego wina i koniaku. Teraz muszę tylko postarać się o projekty godne tak pięknych kieliszków.
foteczka zrobiona w tym roku na deser
Subskrybuj:
Posty (Atom)