Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moondrive. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moondrive. Pokaż wszystkie posty

#63 Recenzja - Wybacz mi, Leonardzie



Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym.

Jest to jedna z tych książek, po które nie sięgnęłabym, gdyby nie bardzo kusząca promocja, na jaką natknęłam się w Empiku. Słyszałam wiele dobrego o twórczości autora, dlatego nie mogłam się doczekać sięgnięcia po którąś z jego powieści.

Leonard Peacock kończy osiemnaście lat. Z tej okazji szykuje prezenty dla przyjaciół, goli głowę na łyso i zabiera do szkoły pistolet… Tego dnia zamierza rozliczyć się z przeszłością i dorosłymi, którzy go nie rozumieją. W świecie Leonarda nie ma miejsca na kompromisy, wszystko jest albo czarne, albo białe. Jak w starych filmach z Humphreyem Bogartem... Pif-paf!
„Wybacz mi, Leonardzie” to jedna z trzech powieści młodzieżowych Matthew Quicka. To książka o szukaniu zrozumienia i buncie przeciwko zasadom, którymi kierują się dorośli.
(Źródło: Moondrive)

Chciałabym jakoś przybliżyć Wam fabułę Wybacz mi, Leonardzie, ale troszeczkę nie wiem, jak to zrobić. Spotykamy Leonarda w dniu jego osiemnastych urodzin i ma on dość wyjątkowy plan na ich spędzenie. Chłopak doszedł do wniosku, że ma już dość świata, w którym przyszło mu żyć, więc postanawia popełnić samobójstwo i zabrać ze sobą Ashera (o tym dlaczego i kim on jest dowiecie się troszeczkę później). Przez ten jeden dzień razem z Leonardem wykonujemy misternie obmyślony plan i zmierzamy ku końcowi jego egzystencji, jednocześnie dowiadując się, co go pchnęło do tak dramatycznej decyzji. To, wraz z opisem przygotowanym przez wydawcę, da Wam mniej więcej obraz fabuły.

Dawno nie zrobiłam tylu surowych notatek podczas czytania, dobrze że miałam pod ręką komputer, bo inaczej wszędzie latałyby świstki papieru. Nie wiedziałam do końca, czego właściwie mogę się spodziewać po Wybacz mi, Leonardzie, ale nie oczekiwałam, że książka Mattthew Quicka wywoła we mnie, aż tyle refleksji. To jedna z tych powieści, które nadzwyczaj często odkładałam na bok - tak mniej więcej, co dwa rozdziały. Aby odpowiednio ją odebrać musiałam przerwać lekturę i zastanowić się nad słowami Leonarda. Przemyśleć jego decyzje, dopasować do fragmentów układanki, które już miałam i zastanowić się, co właściwie go motywuje. No i oczywiście zrobić odnośnie tego wszystkiego przynajmniej krótką notatkę, bo przemyśleń i wrażeń było tak wiele, że nie dałabym rasy pamiętać o każdej, którą chciałam poruszyć. Ta powieść niejednokrotnie wywołała u mnie melancholię, bo i pytania, które stawia sobie Leonard są smutne. Dlatego nie dziwią mnie jego wycieczki metrem w poszukiwaniu szczęśliwych dorosłych, choć moim zdaniem przecenia on ich znaczenie w swoim życiu. Może wszyscy jesteśmy skazani na powtarzanie tych samych błędów, co ogół społeczeństwa, być może wszyscy jesteśmy niewolnikami obecnego systemu.

Od pierwszych rozdziałów da się wyczuć, że Wybacz mi, Leonardzie to nie jest pierwsza książka Matthew Quicka, ponieważ styl autora jest bardzo plastyczny, czuć że wie, co chce przekazać. Każdy dialog, czy wtrącenie ma przybliżyć czytelnika do odkrycia motywów głównego bohatera i jego tajemnic. W przeważającej części książka stanowi zbiór monologów Leonarda, przez co jako taka akcja posuwa się stosunkowo powoli. Wyjątkowo poruszające były listy z przyszłości, które chłopak napisał w imieniu osób, które mógłby kiedyś spotkać, pokazywały jego wrażliwość na świat i chęć do życia, której brak w innych jego wypowiedziach. Autor idealnie się spisał wchodząc w skórę Leonarda, bo tak osobiste podejście do bohatera mogło łatwo nie zdać egzaminu, tymczasem miałam wrażenie, jakbym czytała coś na kształt autobiografii lub pamiętnika. To, co średnio mi pasowało w tej książce, to całe mnóstwo przypisów dolnych, które były pewnego rodzaju wtrąceniami Leonarda. Nie chodzi mi tu do końca o samą formę, ale sposób, w jaki widnieją w książce. Przeszkadza mi układ tych adnotacji, często zdarzało się, że musiałam odwrócić stronę aby je dokończyć i wrócić na poprzednią aby kontynuować tok myślowy chłopaka. Poza tym bywało, że były wyjątkowo długie, co utrudniało zachowanie płynności w akcji i czytając musiałam być mocno skupiona na tekście. Teoretycznie to nie wada, ale zdecydowanie wolę utrzymana płynność fabuły.

Leonard Peacock jest specyficznym bohaterem, zadającym wyjątkowo trudne pytania, moim zdaniem również bardzo wrażliwym i... zupełnie do mnie nie podobnym. Podejrzewam, że gdybym natknęła się na niego na ulicy, podobnie jak wiele osób, z którymi miał styczność, uznałabym go za dziwaka. To sprawiło, że przez lwią część tej powieści nie mogłam się z nim zżyć, nie pochwalałam ani jego działań, ani toku rozumowania. W zbrodni nie ma przekazu, a popełnienie jej budzi mój głęboki sprzeciw, ponieważ żyjemy w świecie, który sam w sobie jest niebezpieczny. Scena z nauczycielką, którą doprowadził do łez, duma, że nie podejdzie on do egzaminów, nie będzie uczęszczał na studia... nie potrafiłam go zrozumieć. Zadawał ważne pytania, miał dobre spostrzeżenia na temat codzienności, a mimo to zamiast spróbować coś zmienić, poprzez bezczynność stawał się częścią systemu, którego tak bardzo nienawidził. Jednak... Mieliście kiedyś tak, że zanotowaliście sobie całe mnóstwo uwag do recenzji odnośnie bohatera czy treści, a później jedyne do czego się nadają to wyrzucenie do śmieci? Jak bardzo zmienia się nasz pogląd na książkę, kiedy przeczytamy już ostatnie zdanie. Okazuje się, że odbieramy ja zupełnie inaczej. I również tak bardzo ewoluował mój początkowy obraz Leonarda, po przeczytaniu tych ostatnich stron. Różnica jest tak duża, że gdybym teraz miała okazję go spotkać, chętnie posłuchałabym, co ma do powiedzenia i z przyjemnością wypiłabym z nim kawę.

Książka Matthew Quicka okazała się znacznie lepszą pozycją, niż mogłabym sądzić po pierwszych rozdziałach. Niesie ze sobą ważny przekaz i pokazuje wiele aspektów obecnego świata, na które my również powinniśmy zwrócić uwagę. Nie znajdziecie tu ckliwej opowieści o miłości, będącej lekiem na wszelkie zło, jak również gotowych rad, jak przetrwać w dzisiejszej rzeczywistości. To bardzo melancholijna pozycja, wyróżniająca się nietypowym bohaterem i wyjątkową wrażliwością na świat, a na ocenę, którą jej wystawiłam ogromnie wpłynęło to, czego dowiedziałam się w ostatnich rozdziałach.

Moja ocena: 8/10

Skończyłam czytać: sierpień 2016 r.
Ocena z Lubimy czytać: 8,05/10
Ilość stron : 406
Data wydania : 8 października 2014 r.
Okładka : miękka z zakładkami
Wydawnictwo : Moondrive
Tłumaczenie : Jacek Konieczny
Cena (z okładki) : 39,90 zł


Zastanawialiście się kiedyś nad wszystkimi wieczorami waszego życia,
których nie potraficie sobie przypomnieć? Tak prozaicznymi, że mózg nie zadał sobie trudu,
by je zarejestrować. Setki, może tysiące wieczorów rozpoczęło się i zakończyło,
nie pozostawiając żadnego śladu w pamięci. Czy to was nie przeraża?
A co, jeśli wasz umysł zapamiętuje te niewłaściwe wieczory?


Książka przeczytana w ramach wyzwania Kiedyś przeczytam

#62 Recenzja - Black Ice



Każdy musi mieć jakieś sekrety - oznajmił. - Dzięki nim jesteśmy podatni na ciosy

Ostatni raz z twórczością Becci Fitzpatric miałam do czynienia przy okazji sagi Szeptem. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z tą serią byłam zachwycona, natomiast kiedy ją kończyłam… już nie do końca. Dlatego właśnie sporo minęło zanim sięgnęłam po Black Ice. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że autorka porzuciła romans paranormalny na rzecz czegoś na kształt thrillera lub kryminału, dalej jednak skierowanego bardziej do młodzieży niż dorosłego, co oczywiście nie oznacza, że i tym drugim się nie spodoba.

Nie daj się zwieść pozorom!
Britt długo przygotowywała się do wymarzonej wyprawy wzdłuż łańcucha górskiego Teton. Niespodziewanie dołącza do niej jej były chłopak, o którym dziewczyna wciąż nie może zapomnieć. Zanim Britt odkryje, co tak naprawdę czuje do Calvina, burza śnieżna zmusza ją do szukania schronienia w stojącym na odludziu domku i skorzystania z gościnności dwóch bardzo przystojnych nieznajomych. Jak się okazuje, obaj są zbiegami. Britt staje się ich zakładniczką. W zamian za uwolnienie zgadza się wyprowadzić ich z gór.
Gdy dziewczyna odkrywa mrożący krew w żyłach dowód na to, że w okolicy grasuje seryjny morderca, a ona może stać się jego kolejnym celem, sprawy przybierają dramatyczny obrót…
(Źródło: Moondrive)

Góry, śnieżyca, pustkowie... to właśnie lubią twórcy kryminałów. Pozwala to stworzyć atmosferę grozy i niebezpieczeństwa ukrywającego się w głuszy i, tak jak śnieg, otaczającego bohaterów ze wszystkich stron. Ten klimat przerażenia i czarne chmury nieustannie zbierające się nad głowami wszystkich zaangażowanych to jedna z największych zalet tej powieści. Becca Fitzpatric stworzyła świetną, zajmującą historię, której nie mogłam przerwać, dopóki nie dowiedziałam się, jak się kończy. Autorce udało się mnie wciągnąć w swój świat i sprawić, że praktycznie mogłam poczuć na własnej skórze emocje towarzyszące bohaterom. Dodatkowo, choć podejrzewałam, jak rozwiążą się pewne sytuacje, pisarce nieraz udało się mnie zmylić i sprawić, że zaczynałam wątpić w sprawy, których jeszcze parę stron wcześniej byłam pewna.

Przypadła mi do gustu zwłaszcza kreacja bohaterów, bo nie do końca wiedziałam, czego się po nich spodziewać. Potrafili zaskoczyć mnie swoimi decyzjami, które zmieniały się wraz z rozwojem historii. Weźmy na przykład Britt. Była dość sympatyczną postacią, wzbudziła moją aprobatę tym, że sama starała się znaleźć wyjście z sytuacji,  w której się znalazła, a z drugiej strony przeżywała również momenty załamania. To sprawiło, że wydawała się bardziej ludzka, prawdziwsza i dużo łatwiej było ją polubić. Mason od samego początku niezmiernie mnie zaciekawił, bo jaki nowo poznany facet udaje czyjegoś chłopaka, tylko dlatego, żeby nie zawstydzić nieznajomej dziewczyny.?Poza tym od samego początku przeczuwałam, że musi się za nim kryć coś więcej. Generalnie nie pojawiło się tu wcale wielu bohaterów, co moim zdaniem działało zarówno na korzyść i niekorzyść akcji. Na plus, że można się dobrze skupić na wszystkich wydarzeniach bez obawy, że umknie nam kto jest kim, natomiast minusem jest, że mniej postaci to mniej teorii spiskowych. 

Średnio podobała mi się przyjaźń pomiędzy dwiema bohaterkami, która od samego początku wydawała się po prostu jakimś dziwnym rodzajem toksycznej relacji. Najbardziej irytujący był fakt, jak autorka ją przestawiła, bo wyglądało to mniej więcej w ten sposób: Britt wspomina jakiś fakt z ich wspólnej przeszłości, który utwierdzał mnie w tym przekonaniu, a zaraz później dodaje, że przecież mimo to ją uwielbia, bo jest jej najlepszą przyjaciółką. Szkoda, że czytelnik nie moze właściwie dowiedzieć się, dlaczego te dwie dziewczyny połączyła taka więź. Nie do końca pasuje mi też zakończenie, bo zabrakło w nim tego wyjątkowego klimatu, który czuło się wcześniej.

Nie jestem fanką kryminałów czy thrillerów - nie znaczy to wcale, że źle mi się je czyta, jednak sięgam po te gatunki wyjątkowo rzadko. Mimo to Black Ice to naprawdę dobra powieść, przy której świetnie spędziłam czas - ie dość, że autorka potrafiła wciągnąć mnie w swoją historię to jeszcze udało się jej mnie zaskoczyć. Nie jest to wprawdzie powieść bez wad i naprawdę nie wiem, jak zareagują na nią fani tych gatunków, ale ja jestem bardzo zadowolona z tego, co otrzymałam od Becci Fitzpatric.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: sierpień 2016 r.
Ocena z Lubimy czytać: 7,2/10
Ilość stron : 448
Data wydania : 5 listopada 2014 r.
Okładka : miękka z zakładkami
Wydawnictwo : Moondrive
Tłumaczenie : Mariusz Gądek
Cena (z okładki) : 39,90 zł



Obojgu nam groziła śmierć. Taka była zimna, bezwzględna prawda.
Nie zamierzałam zmarnować tych ostatnich minut, jakie być może nam pozostały.
Nie chodziło tu o pożądanie. To była gwałtowna, paląca potrzeba. Gorąca afirmacja życia.


Książka przeczytana w ramach wyzwania Kiedyś przeczytam

#38 Recenzja - Panika





O to właśnie chodzi w zaufaniu (...) Nigdy nie masz pewności.

Panika przykuła mój wzrok od momentu pojawienia się okładki, która wręcz hipnotyzuje tym spojrzeniem, dlatego tak bardzo się ucieszyłam z niespodzianki od Moondrive. Nie wiem dlaczego, ale do ostatniej chwili byłam przekonana, że będzie to dystopia lub powieść z elementami fantastyki, tak jak poprzednie dzieła autorki, tymczasem Panika to YA z wyjątkowo oryginalnym pomysłem.

Wyobraź sobie senne, pogrążone w beznadziei miasteczko.
Wyobraź sobie dziewczynę, która nie wierzy, że może ją spotkać coś dobrego.
Wyobraź sobie grę, w której każdy musi podjąć śmiertelne ryzyko, by wygrać wielką nagrodę – przepustkę do lepszego życia.
Ta gra to Panika. Nikt nie wie, kim są sędziowie, którzy wymyślają zadania i czuwają nad przebiegiem rywalizacji. Uczestnicy zostają zmuszeni do przesunięcia własnych granic, do wyjścia poza strefę bezpieczeństwa, do stawienia czoła najgłębszym lękom.
Dziewczyna ma na imię Heather. Od zawsze pogardzała grającymi w Panikę. Ale kiedy jej chłopak odchodzi do innej, pełna wściekłości, bólu i rozpaczy zmienia swoje podejście i decyduje się przystąpić do rywalizacji. Nigdy nie spodziewała się, że to zrobi. Aż do tego lata.
[Źródło: Moondrive]

Panika to śmiertelnie niebezpieczna gra. Dosłownie. Uczestnicy muszą się liczyć, że przyjdzie im wykonywać zadania, które mogą zakończyć się tragedią. Wprawdzie zawsze mogą odmówić, jednak to prowadzi do usunięcia z gry i straty szansy na wygraną. A jest o co walczyć. Każdy uczeń ostatniej klasy w ciągu roku oddaje dolara dziennie, który dokładany jest do puli dla zwycięscy, dzięki czemu po zakończeniu szkoły do wygrania jest ogromna suma pieniędzy. Pokaźna nagroda zachęca do ryzyka, jednak czy naprawdę warto ryzykować dla niej życie? Cóż, okazuje się, że dla niektórych tak, poza tym sama idea posiadania takich pieniędzy sprawia, że nie brakuje chętnych.

Wspominałam na początku o wyjątkowo oryginalnym pomyśle na powieść, który miał ogromny potencjał, co autorka skrzętnie wykorzystała. Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie cieszy, że mogę napisać te słowa. Ile razy zdarzyło się, że koncepcja na fabuły jest naprawdę genialna, a po kilkunastu stronach autor sam się ze sobą motał i porzucał wstępny zarys na rzecz zupełnie niepotrzebnych zwrotów akcji? Mi zbyt wiele. Tymczasem Lauren Oliver raz jeszcze zachwyciła mnie swoimi niebanalnymi pomysłami i wycisnęła z Paniki wszystko co można było, jednocześnie nie zapychając fabuły niepotrzebnymi wątkami. To sprawia, że akcja powieści szybko wciąga czytelnika oraz czytanie tej pozycji zajęło mi tylko dwa dni. Wspominałam o tym przy recenzji 7 razy dziś, ale raz jeszcze podkreślę, że uwielbiam pióro autorki. Lauren Oliver pisze prostym, lekkim językiem, który idealnie wpasowuje się w wiek jej bohaterów. Narracja jest prowadzona w trzeciej osobie i skupia się główne na Heather i Dodge'u, dzięki czemu miałam okazję dobrze poznać historię obojga bohaterów.

Od dawna nie miałam wrażenia, że historia, którą czytam mogła się wydarzyć naprawdę. Za to wędruje wielki plus do Lauren Oliver, bo Panika choć wyjątkowo trudna do zrealizowania, faktycznie mogłaby się odbyć. Poza tym bohaterowie, mimo że nie skradli do końca mojego serca, są wykreowani, jak prawdziwi ludzie. Oni także się boją, przeżywają własne uczynki i podejmują głupie decyzje. Nie ma tu szesnastolatków sypiących mądrościami a'la Paulo Cohelo, tylko historie osób, których życie nie zawsze było usłane różami. Mają różne motywy, ale ten sam cel. Stawką jest lepsze życie.

Panika jest świetną pozycją zarówno dla starszych jak i młodszych czytelników. Akcja pędzi łeb na szyję i sprawia, że czytelnika ogarnia przemożne pragnienie poznania tajemnic wszystkich uczestników. Gorąco polecam wszystkim fanom Lauren Oliver, jak również tym, którzy chcieliby zacząć przygodę z twórczością autorki od powieści, w której wątek romantyczny jest delikatnym dodatkiem, a nie napędza fabułę.

Moja ocena: 7/10


Skończyłam czytać: styczeń 2016 r.
Ocena z Lubimy czytać: 7,29/10
Ilość stron: 358
Okładka: miękka z zakładkami
Data wydania: 2 lutego 2016 r.
Wydawnictwo: Otwarte
Tłumaczenie: Monika Bukowska
Cena (z okładki): 36,90 zł 




Ludzie zaskakiwali. I to w najbardziej nieoczekiwany sposób.
To była właściwie jedyna rzecz, której można było być pewnym.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte





Książka przeczytana w ramach wyzwania:

#28 Recenzja - Tajemny ogień (Book Tour)


Przez długą chwilę wpatrywała się w jego dłoń, a potem podała mu swoją.
Miał rację, co do jednego - cokolwiek zdarzyło się tej nocy w parku
i bez względu na to, co ich czekało w przyszłości, teraz musieli uciekać.

Jak tylko zobaczyłam pierwsze zapowiedzi Tajemnego ognia, stwierdziłam, że będzie to idealna okazja do zapoznania się z twórczością C.J. Daugherty, ponieważ o Wybranych słyszałam wiele dobrego, ale jednak nie mogę się przekonać do tej serii. Niesamowicie cieszę się, że mogłam ją przeczytać dzięki Sylwii, w ramach akcji Book Tour organizowanej przez profil Wybrani na Facebook'u (Wydawnictwo Moondrive).

Dzielą ich setki kilometrów, łączy przeznaczenie.
Taylor Montclair (Anglia) 
Pewnego dnia wybuch złości Taylor powoduje, że przedmioty wokół niej zmieniają swoje położenie, a silne emocje zakłócają przepływ elektryczności. Dziewczyna poznaje szokującą  prawdę o swoim pochodzeniu. Dowiaduje się, że drzemie w niej potężna moc. 
Sacha Winters (Francja) 
Setki lat temu na stosie spłonęła kobieta, która rzuciła klątwę na trzynaście pokoleń pierworodnych synów z rodu jej zabójców. Sacha jest trzynasty – za osiem tygodni ma umrzeć. Na świecie jest tylko jedna osoba, która może mu pomóc. 
Pradawna moc i śmiertelna klątwa, szaleńczy wyścig z czasem i walka z przeznaczeniem. 
(źródło - z kilkoma zmianami : Lubimy Czytać)

To właśnie ostanie zdanie bezwzględnie przekonało mnie do tej powieści, jako zagorzałej fanki fantastyki. Jak mogłabym się oprzeć tak kuszącemu opisowi, skoro uwielbiam te klimaty? Byłam też ciekawa, czy spodoba mi się książka pisana w duecie. Troszeczkę obawiałam się zbyt zauważalnej różnicy w stylu lub braku ciągłości, która za bardzo rzucałaby się w oczy, jednak ta rozbieżność nie jest tak oczywista, dzięki czemu czyta się tą powieść bardzo przyjemnie. Chociaż widzę pewne różnice w kreowaniu postaci, wręcz zastanawia mnie czy byłabym w stanie odróżnić, który bohater jest pomysłem danej autorki ;).  Carina Rozenfeld stworzyła wizję cudownego i klimatycznego Paryża, a pani Daugherty częstuje czytelnika obrazami Anglii i popołudniowej herbaty. W tym wypadku duet sprawdził się wyjątkowo dobrze, ponieważ autorki dobrze znają miejsca, o których piszą i dzięki temu mogą zaprezentować odbiorcy te wyjątkowe obszary. Nie wspominając o tym, że moim marzeniem jest odwiedzić oba te kraje... Dlatego tym bardziej urzeka mnie miejsce akcji.

Chciałabym powiedzieć, że główni bohaterowie skradli moje serce, ale prawda jest taka, że na pierwszy plan wysuwa się Sasha, który ma zdecydowanie więcej 'pazura' i momentami znacznie przyćmiewa Taylor. Troszeczkę żałuję, że autorki nie zdecydowały się na śmielszy ruch i nie obdarzyły ją, na przykład, charakterem Luisy, która jest moim ulubionym typem bohaterki - zadziorna, sarkastyczna, silna i nie rozczula się nad sobą.

Tajemny ogień serwuje czytelnikowi naprawdę dobrą historię, która zawiera odpowiednią dozę tajemnic i grozy oraz przenosi go w magiczny świat alchemików, gdzie niebezpieczeństwa czają się na każdym kroku. To dobra opowieść, ale czegoś mi w niej zabrakło, mam takie wrażenie jakby był to wstęp do obszerniejszej serii, natomiast z tego, co wiem autorki planują tylko dwa tomy i ewentualny prequel. Jest to typowa literatura młodzieżowa, nie zrozumcie mnie źle, autentycznie spodobała mi się i dobrze się bawiłam podczas czytania, ale widać to w fabule i języku, jakim jest napisana.

Niemniej jednak spędziłam bardzo przyjemny czas przy lekturze Tajemnego Ognia i bardzo się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać w ramach Book Tour'u. Mogę gorąco polecić tę książkę troszeczkę młodszym ode mnie czytelnikom i zachęcić tych starszych do zapoznania się z tą pozycją, bo posiada pewien urok i przeniesie Was w magiczny świat alchemików.

Moja ocena : 7/10

Skończyłam czytać : listopad 2015 r.
Ocena z Lubimy Czytać : 7,96/10
Ilość stron : 392
Data wydania : 19 października 2015 r.
Okładka : miękka
Wydawnictwo : Moondrive (Otwarte)
Tłumaczenie Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Cena (z okładki) : 39,90 zł



Taylor przeszło przez myśl, że w widoku twardego człowieka
o krwawiącym sercu jest coś przygnębiającego. Wydaje się wtedy zaskoczony,
zupełnie jakby w momencie,gdy pęka mu serce, uświadamia sobie, że je ma.



PS. Jak Wam się podoba idea pozostawiania po sobie śladu w książkach? Ja na początku byłam dość sceptycznie nastawiona (mam drobną obsesję na punkcie dobrego stanu mojej biblioteczki :D), ale później stwierdziłam, że to fascynujące poznać myśli poprzedniego czytelnika i przekonać się, że pewne fragmenty wywołały dokładnie tą samą reakcję u innej osoby :).


Książka przeczytana w ramach wyzwania:

#13 Recenzja - Czerwona królowa i BOOK TOUR

Każdy może zdradzić każdego.


Dawno temu tata nazwał nas mrówkami,
czerwonymi mrówkami prażącymi się w srebrnym słońcu.
Niszczy nas potęga innych, przegrywamy walkę o nasze prawa,
ponieważ nie jesteśmy nadzwyczajni.

Jak sobie radzić, jeżeli życie determinuje kolor krwi? Nie ma możliwości oszustwa, nie ma wyboru... To jak potoczy się twoje życie zależy tylko i wyłącznie jaki się urodziłeś.

Zachęcona pozytywnymi opiniami i nietuzinkowym opisem sięgnęłam po książkę Victorii Aveyard ,,Czerwona królowa". Opisem, który zdradza bardzo niewiele o samej fabule.

Mare jest Czerwoną. Jej bracia zostali wysłani na front, a ja samą niedługo spotka ten sam los. Nie ma złudzeń co do tego jak potoczy się jej życie, ale dopóki jest w domu, zajmuje się kradzieżą i stara się jak najlepiej przygotować rodzinę na swoje odejście. Jedynym możliwym ratunkiem dla dziewczyny jest podjęcie uczciwej pracy, jednak nie ma dla niej zajęcia do czasu, aż zostaje służącą w pałacu. Srebrni są niezwykle potężni - od Siłaczy, przez władców żywiołów, aż po Szeptaczy - i nikomu nie przyjdzie przez myśl im się sprzeciwić. Mare wchodzi do gniazda żmij i cały czas musi się mieć na baczności. Nikt nie spodziewa się, że służąca wykaże umiejętności, których nie może mieć, zwłaszcza ona sama. Tacy jak ona nie istnieją. Od tej chwili jej dawne życie przestanie istnieć, a tej młodej dziewczynie przyjdzie podjąć decyzję, które załamałyby niejednego...

Długo zajęło mi napisanie tej recenzji, bo z jednej strony naprawdę nie chcę Was zniechęcić, a z drugiej moja krytyczna ja wrzeszczy i domaga się uwagi, choć ,,Czerwona królowa" to całkiem dobra książka!

Zacznę od plusów. Podobała mi się kreacja wszystkich bohaterów, zwłaszcza, że część z nich potrafiła mnie porządnie zaskoczyć swoimi decyzjami i zachowaniem. Polubiłam szczególnie Juliana oraz Farley. Victoria Aveyard prowadzi akcję lekko, dynamicznie, serwując czytelnikowi akurat tyle, aby chciał odwrócić kolejne strony. Ostatnio wspominałam, że uwielbiam narrację pierwszoosobową w czasie teraźniejszym i dokładnie taką tu znajdziecie. Dodatkowo autorka nie przeładowuje fabuły opisami i rozległymi monologami głównej bohaterki, co sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie. Wielowątkowość tej historii jest jej zdecydowanym plusem - mamy odwieczną walkę o władzę, problemy między rodzeństwem, tajemnicę okalającą umiejętności Mare oraz starania rebeliantów. Wspomnę też parę słów o okładce: oprawa graficzna kusi i przyciąga wzrok, dodatkowo pasuje do fabuły. Nie żebym oceniała książkę właśnie po niej, ale mnie zawsze robi się cieplej na sercu na widok ładnej okładki, która faktycznie wpisuje się jako uzupełnienie treści ;).

A teraz nie przestraszcie się i nie dajcie mi się do końca zniechęcić. Nie krzyczcie też, że sama sobie zaprzeczam, ale część zalet książki jest również jej wadą i na odwrót. Mam wrażenie, że dostałam lekko odgrzewane danie, do którego wrzucono najlepsze składniki i wymieszano. Książka czerpie pełnymi garściami ze znanych nam motywów. Przede wszystkim mamy młodą dziewczynę, która ma ciężkie życie i musi stanąć do walki o własne życie, wolność i równość wszystkich - no wypisz, wymaluj znajduje się to w każdej młodzieżowej dystopii. Jako zaletę mogę tylko dodać, że Mare, w porównaniu do innych, nie trzeba było pchać - do większości spraw dochodziła sama i potrafiła podjąć własne decyzje. Długo nie wiedziałam do jakiego gatunku zakwalifikować powieść, czy mam do czynienia z typową fantastyką, czy może właśnie dystopią, dlatego że autorka praktycznie nie podaje nam żadnego zarysu tego świata - krótko mówiąc odczułam głęboki brak genezy Nowej Ery. Nie mogłam się odnaleźć czy pani Aveyard kreuje nowy, fantastyczny świat czy to nasze uniwersum spotkała ta mutacja. Wydaje mi się, że druga opcja jest bardziej prawdopodobna, przez co ponownie miałam wrażenie, że gdzieś to już widziałam - to dokładne spełnienie wizji Magneta z X-men'ów. Tak w ogóle to cały świat przedstawiony kojarzy mi się właśnie z tą pozycją Marvela... 

Patrząc na całokształt i warsztat pisarki jestem na tyle zadowolona i zaintrygowana, aby zakupić kolejną część. Jednak z drugiej strony mam to smutne wrażenie, że nie wiele bym straciła nie znając tej książki. Dlaczego więc wybrałam ją do akcji Wędrująca Książka? To proste - użyczę Wam swojego egzemplarza, tak jak biblioteka. O tej pozycji są dość rozbieżne opinie, dlatego jeśli Wam się spodoba, wiecie jak dostać własny egzemplarz. Jeżeli zaś nie, nic nie tracicie, bo książka przywędrowała do Was ode mnie i tu powróci.

Zdecydowanie mogę polecić ,,Czerwoną Królową" autorstwa Victorii Aveyard fanom fantastyki, dystopii i X-men'ów. Zwłaszcza tym , którym nie przeszkadza trochę schematów, bo na pewno nie znajdziecie tu nudy ;).

Moja ocena : 7/10

Skończyłam czytać : 4 sierpnia 2015 r.
Ocena z Lubimy Czytać : 7,92/10
Ocena z empik.com : 4,5/5 
Ilość stron : 488
Okładka : miękka
Data wydania : 18 lutego 2015 r.
Wydawnictwo : Otwarte
Tłumaczenie : Adriana Sokołowska
Cena (z okładki) : 34,90 zł


Taka jest nasza natura - powiedział Julian.
- Niszczymy. To cecha charakterystyczna ludzkiego rodzaju.
Niezależnie od koloru krwi, zawsze upadamy.



Mój ulubiony cytat: 
Stwarzanie nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. 
Fałszywa wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość,
przez co niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze.



Książka przeczytana w ramach wyzwania : Czytam Opasłe Tomiska

7/52


Czytaliście? Jak Wam się podobała?



BOOK TOUR AKA Wędrująca Książka

Dla niewtajemniczonych jest to akcja polegająca na przesyłaniu książki między blogerami, gdzie każda osoba wpisuje się na pierwszej stronie.

Pisałam wyżej dlaczego wybrałam właśnie tę książkę do tej akcji. Głównie mam nadzieję, że Wam się spodoba i skusicie się na własny egzemplarz tej powieści, tymczasem nic nie stracicie jeśli nie przypadnie Wam do gustu.





Zasady : 
  1. Aby wziąć udział należy pozostawić formularz zgłoszeniowy w komentarzu pod TYM postem (wzór na końcu), umieścić banner akcji (linkujący do zakładki w menu lub tego posta) w widocznym miejscu na swojej stronie - do momentu otrzymania książki - oraz być obserwatorem bloga lub polubić jego stronę na Facebook'u (warunek nieobowiązkowy, kimże ja jestem żeby was zmuszać?). Będzie mi również bardzo miło, jeśli udostępnicie go na swoich profilach społecznościowych.
  2. Akcja trwa od 17 sierpnia 2015 r. do odwołania. Krótko mówiąc dopóki będą chętni na przeczytanie dopóty książka będzie odbywać swoją wędrówkę. Chciałabym żeby powieść wracała do mnie raz na kwartał, żebym mogła zrobić podsumowanie.
  3. Książka może pozostać u danej osoby przez 2 tygodnie. 
  4. Każda osoba pozostawiająca zgłoszenie zobowiązuje się do zapakowania i przesłania książki kolejnej osobie wskazanej przeze mnie (na własny koszt).
  5. Prosiłabym o informowanie mnie o zmianie miejsca pobytu książki - wystarczy mi komentarz pod Twoim zgłoszeniem np. wysłana, przyszła, poszła dalej itp.
  6. Recenzja powinna pojawić się nie później niż tydzień po odesłaniu książki, miło by mi było jeśli pod nią znalazłby się baner akcji lub link to tego posta. 
  7. Pierwszą kolejność wyłonię na drodze losowania, później będzie decydować data zgłoszenia (dla formularzy zgłoszonych po 17 sierpnia). Napiszę do wylosowanej osoby o adres, jeżeli nie otrzymam odpowiedzi przynajmniej tydzień przed wysyłką książka idzie dalej.
To pierwsza akcja, jaką organizuję na blogu, więc mam nadzieję, że wszystko się uda. Jeżeli macie jakieś pytania, uwagi, sugestie - piszcie! :D


Wzór
Zgłaszam się
e-mail
Obserwuję jako : (opcjonalnie)
Baner / blog : 



Mniejszy rozmiar baneru:



#2 Recenzja - 7 razy dziś



,, Popularność  to taka dziwna rzecz.
 Tak naprawdę nie da się jej zdefiniować i nie wypada o niej rozmawiać,
 ale kiedy już się ją zauważy nie sposób jej z niczym pomylić.
 Jak zeza albo porno."


Książkę ,,7 razy dziś" autorstwa Lauren Oliver zauważyłam już jakiś czas temu, głównie z powodu autorki znanej z  [delirium]. Świtało mi też, że już gdzieś widziałam ten tytuł, ale na innej okładce. Jak typowy mól książkowy musiałam zajrzeć w annały internetu i tak dowiedziałam się jest to debiutancka powieść autorki, która uzyskała po prostu nową okładkę. Nie macie czasem tak, że trafiacie na książkę, którą w gruncie rzeczy chętnie by się przeczytało, ale przecież jest tyle innych ciekawszych pozycji, które już tyle czasu czekają w kolejce... Jednak dostałam możliwość zakupu po całkiem okazyjnej cenie i tak właśnie trafiła w moje ręce. 

Tym razem, w przeciwieństwie do recenzji Pierwszego grobu po prawej, posłużę się opisem z okładki, ponieważ całkiem dobrze przybliża o czym jest książka: Nazywam się Sam Kingston. Jestem popularna, mam przystojnego chłopaka i szalone przyjaciółki, z którymi świetnie się bawię. Czuję się lepsza od nudnych kujonów i śmieję się z dziewczyn, które nigdy nie dostały liściku miłosnego. Robię, co chcę i kiedy chcę. Nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię, bo i tak wszystko uchodzi mi na sucho. Aż do dzisiaj…
Wychodzę z imprezy. Oślepiają mnie światła samochodu jadącego z naprzeciwka. Czuję niewyobrażalny ból. Spadam w niekończącą się pustkę.
Umarłam?
A jednak budzę się w swoim łóżku. Tylko że znów jest piątek 12 lutego, a ja od nowa przeżywam ten sam dzień. Czy naprawdę zasłużyłam na tak surową karę? Chcę tylko odzyskać moje idealne życie. Bo przecież było idealne, prawda?

Myślę, że byłam bardziej pozytywnie niż negatywnie zaskoczona przez tą książkę... Ale dalej mam do niej lekko mieszane uczucia. Trudno jest z takiego tematu stworzyć pasjonującą historię, bądź co bądź motyw powtarzającego się dnia występuje dość często w różnych źródłach. Można by dyskutować czy Lauren Oliver poradziła sobie z tak popularnym tematem, jednak dla mnie czegoś zabrakło w tej historii. Tej iskry, czasami jednego momentu, czy dosłownie paru stron, które sprawiają, że dobre książki zamieniają się w takie, które będziesz pamiętać przez najbliższy rok... Sama powieść podobała mi, jednak nie na tyle żebym z czystym sumieniem mogła nazwać ją bardzo dobrą. Niesamowicie irytowała mnie postawa Sam, która jakby nie zdawała sobie sprawy, że na świecie, poza odcieniami szarości, są rzeczy dobre i złe. Niby nie miałam jakiś bardzo wysokich oczekiwań w stosunku do tej pozycji, a jednak się zawiodłam ;), ale myślę, że to przez [delirium], które - poza zakończeniem - niesamowicie mi się podobało.

Nie mogę z czystym sumieniem też tylko skrytykować tej powieści. Mimo wszystko, ma ona w sobie lekkie pióro Lauren i w pewnym sensie wciągającą tajemnicę. Czytelnikowi przewija się pytanie dlaczego : Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego Sam a nie Linsey? Dlaczego teraz? To wszystko trzymało mnie w napięciu i tak naprawdę sprawiło, że przeczytanie tej książki zajęło mi dwa dni.

,,7 razy dziś" mogę polecić osobom, które szukają rozrywki na długie, letnie wieczory, ale specjalnie nie mają pomysłu co można by przeczytać. Jest to pozycja raczej dla nastoletnich czytelników, choć nie ukrywam, że może się spodobać również starszym ze względu na przesłanie, które ze sobą niesie - zawsze można być lepszym.

Moja ocena: 6/10

Skończyłam czytać: 11 czerwca 2015 r.  
Ocena z lubimyczytac.pl : 7,02/10
Ocena z  empik.com: 4,4/5 
Okładka: miękka 
Ilość stron: 381
Data wydania: 6 czerwca 2015 r.
Wydawnictwo : Otwarte
Cena (z okładki) : 34,90 zł


Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka