Grzech 7.: Lenistwo
Z okazji ukończenia sweterka, który Wam zaraz pokażę, przygotowywałam zupełnie inny wpis. Miałam nazwać go Babim latem, miały być piękne zdjęcia i historia, jak to w lutym dostałam od męża na urodziny cudowną, miękką włóczkę, którą przerobiłam właśnie w to oto dzieło. Ale będzie zupełnie inaczej, bo jest mi z jego powodu zwyczajnie smutno. I to na moje własne życzenie.
Jak już wspomniałam, prace rozpoczęłam w lutym - od dokładnego planu. Zrobiłam próbkę, wyprałam ją ręcznie, dokładnie wyliczyłam potrzebną ilość oczek. Rozrysowałam wszystko, zaczerpnęłam ładny motyw z książki Wydawnictwa RM "450 ściegów na drutach" i rozpoczęłam pracę. Dziergałam zazwyczaj wieczorami albo w krótkich wolnych chwilach, kiedy akurat nie byłam na studiach, a moja córeczka spała lub zajmował się nią ktoś inny, oczywiście tylko jeśli nie miałam akurat obowiązków. Były to momenty praktycznie siłą wyrywane z mojej doby.
Po kilku przerwach, po nauce robienia dwóch rękawów jednocześnie dzięki niezawodnej Drutoterapii, wreszcie skończyłam. Był początek października, czyli czekałam na ten moment osiem miesięcy. Byłam tak niecierpliwa, że jeszcze bez prania założyłam go na rodzinny wypad i udało się zrobić trochę ładnych zdjęć.
Zgubiło mnie moje własne lenistwo. Otóż zamiast poświęcić chwilę na pranie ręczne, zapakowałam go do pralki. Ustawiłam program delikatny i temperaturę 30 stopni, mając głowę spokojną: przecież robiłam tak już ze swoimi wełnianymi udziergami. Problem w tym, że wcześniej używałam pralki u mojej mamy, a teraz pierwszy raz wyprałam coś swojego u nas, w nowej pralce.
Po swetrze zostały mi piękne zdjęcia... i sfilcowany gałganek, który może i byłby dobry na moją dwulatkę, gdyby nie był tak sztywny. Spróbuję jeszcze sposobów na zmiękczenie filcu: do pierwotnych rozmiarów raczej nie wróci, ale może chociaż zrobi się dobry na malutką i będzie miała coś ciepłego pod kurtkę na srogą zimę. Ale i tak mi smutno.
Także, kochani, apel do Was. Ja już nie będę tak głupia i nie zmarnuję wielu godzin pracy, chcąc sobie oszczędzić dziesięciu minut prania. Od dziś wszystkie wełniane udziergi piorę ręcznie i do tego też Was namawiam. Nie ufajcie programom w pralce.
A na koniec zestawienie: mój ostatni sweter oraz pierwszy, jaki zrobiłam na drutach. Wygrzebałam Pana Cekiniastego z dna szafy i, stwierdziwszy, że za bardzo opina mnie w biuście oraz jest mi w nim za gorąco, podarowałam go dziewczynie mojego brata.
Warto wypróbować odżywkę do włosów. Do miski z letnią wodą dodać odżywkę do włosów i włożyć sweter. Odczekać 20 minut, odcisnąć wodę i rozłożyć sweter na ręczniku,naciągnąć. Powinno się udać. Mój uratowany☺
OdpowiedzUsuńTez mi się udało zrobić ze sweterka syna ubranko dla misia! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie piore w pralce, ale wszystkie pi ręcznym upraniu wiruje w pralce, jak do tej pory bez podobnych przygód 😉
OdpowiedzUsuńSerdecznie współczuję! Mój pierwszy w życiu sweter też okazał się nie do użycia, ale trochę z innego powodu. Byłam nastolatką, uczyłam się robić na drutach i kiedy skończyłam mój pierwszy cudowny sweter okazał się... za mały!!!! ... skok pokwitaniowy winowajcą :D
OdpowiedzUsuńGdzieś słyszałam o moczeniu w wodzie z gotowanej białej fasoli, ale tylko słyszałam wiec efektu końcowego nie znam. Sweterka szkoda.
OdpowiedzUsuńPiękny sweterek. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńŻal ścisnął moje serce, gdy przeczytałam finał wpisu. Sweterek wyszedł tak piękny, że może zrobisz go raz jeszcze?
OdpowiedzUsuń