Hackiewicz Julita - Mapa Życia

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 403

© Copyright by Julita Hackiewicz, 2020

© Copyright by Wydawnictwo Poligraf, 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone.


Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez
pisemnej zgody wydawcy lub autora.

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek


Opieka redakcyjna: Klaudia Drożdż
Redakcja: Jolanta Kucharska
Korekta: Dominika Ładycka, Irena Piecha
Skład: Wojciech Ławski
Opracowanie formatów mobilnych: Jakub Pilarski, eBooki.com.pl

Książka wydana w Systemie Wydawniczym Fortunet™ www.fortunet.eu

ISBN: 978-83-8159-199-7
Wydawnictwo Poligraf
ul. Młyńska 38
55-093 Brzezia Łąka
teł. 71 344 56 35
www.WydawnictwoPoligraf.pl

1
Spis treści
1. Mapa życia
2. Zamiast wstępu
3. Jak to się zaczęło
4. Jak trafić do celu? Najlepiej przypadkiem
5. Mózg działa na różnych częstotliwościach
6. Matka i córka albo zew krwi. Historia Anny
7. Karolina - walka z samym sobą?
8. Jak przebiega spotkanie
9. Zbyszek
10. Zabawy naszego ego
11. Trauma i co dalej
12. Jaki jest cel naszego życia
13. Jak to się dzieje
14. Sztuka życia w teraźniejszości
15. Dojdź do porozumienia z rodzicami
16. Dorota, co chciałaby mieć kota
17. Agnieszka
18. Jak na górze, tak na dole. Co w środku, to na zewnątrz
19. Krypta i widmo
20. Bożena albo w zaklętym kręgu kobiecego łona
21. Sztuka odpuszczania
22. Martyna
23. Badacze
24. Ewa i kłopoty z nogami
25. Dorota i uzgodniona rzeczywistość
26. Dlaczego spotyka nas to, co nas spotyka
27. Laura albo o potrzebie posiadania choroby
28. W poszukiwaniu objawów opryszczki
29. O dzieciach, które rodzice wpędzają w choroby
30. Autyzm czy tajemnicza rogrywka ping-ponga
31. Asia i autystyczny syn
32. W zaklętym kręgu poczucia winy
33. Mama, Piotruś i wielki wstyd

2
34. Dzieci niekochane nie rosną. Historia Katarzyny
35. Jak powstaje alergia
36. Co wpływa na nasz sposób zachowania
37. Uzależnienie od cierpienia
38. Igor i Bogowie

3
Czasami ludzie nie chcą słyszeć prawdy,
ponieważ nie chcą, aby ich iluzja została zniszczona.

Friedrich Nietzsche

4
Książka ta powinna być kołem ratunkowym na wypadek ciężkiej
choroby, trudnej do rozwiązania albo nawet pozornie nierozwiązywalnej
sytuacji czy toksycznej relacji, w jakimkolwiek nieszczęściu lub
niepowodzeniu. Jeśli chcesz pożegnać cokolwiek, co ci już nie służy, i
zrobić miejsce na nowe.
Jest zapisem doświadczeń wynikających z terapeutycznych spotkań z
ludźmi potrzebującymi pomocy, chorymi i bezradnymi. Tymi, którzy
przeszli już drogę wielu nieskutecznych zabiegów i terapii, ale nie znaleźli
satysfakcjonujących rozwiązań.

5
ZAMIAST WSTĘPU
Książka ta jest zapisem moich doświadczeń z ostatnich lat, wynikających
z udziału w wykładach i ze spotkań z setkami osób z całego świata. Byli to
przede wszystkim terapeuci związani z holistycznymi metodami
wspomagania zdrowia i pozbywania się dolegliwości z organizmu. Bardzo
często uczyłam się od lekarzy, którzy przestali praktykować medycynę
akademicką, ponieważ uznali ją za nieskuteczną, jednocześnie odnajdując
doskonale działające metody alternatywne. Wielu nauczycieli to lekarze,
którzy zachorowali na raka. Znali skuteczność, a właściwie całkowitą
nieskuteczność standardowego leczenia onkologicznego, poświęcili
mnóstwo czasu i energii na znalezienie prawdziwych przyczyn ich choroby
i skutecznych rozwiązań, nie wymagających ingerencji chirurgicznych i
trucia się chemioterapią czy radioterapią. Wiedzieli, że dostępne lekarstwa
raczej trują, niż leczą, podejmowali się poszukiwania naturalnych
sposobów pozbycia się nowotworów, które stały się ich udziałem. Szukali
odpowiedzi, dlaczego to właśnie ich dotknęła choroba. Nie zgadzali się z
opinią lekarzy, którzy mówili, że zachorowanie na raka to przypadek.
Szukali przyczyn, które spowodowały ich choroby, wychodząc z założenia,
że kiedy usunie się przyczynę nieprawidłowości, wszystko samo wróci do
normy, prawidłowych kształtów, funkcji i zachowań. Słowem: do pełnego
zdrowia i szczęścia.
Szczęście, pojmowane na tyle sposobów, ile jest istot żyjących na Ziemi,
jest istotnym elementem osiąganym w czasie pracy metodami
przyczynowymi. Jest zawsze „w pakiecie” ze zdrowiem. I jest to odczucie
wszechogarniające, dotykające najgłębszych poziomów struktur
komórkowych i energetycznych. Często słyszę od osób, które u mnie były
kilka dni wcześniej:
- Wiesz, Julito, moja żona nadal zachowuje się jak jędza, ale spod tej
jędzowatości przebija przebłysk czegoś mniej wstrętnego, jakby promyk
światła albo uśmiechu.
A po jakimś czasie zmienia się to na:
- Julito, stał się cud, bo ona nawet jak chce, to już nie umie być
jędzowata. Mam wrażenie, że może chciałaby, ale już nie potrafi. Za dużo
jest w nas dobrej energii i radości. Nawet kiedy chce rozpocząć kłótnię albo

6
awanturę o cokolwiek, to albo mój uśmiech, albo jej uśmiech wszystko
rozładowuje. To zadziwiające! Czy my już nigdy nie zdołamy się pokłócić?
Najciekawsze jest, że ci, którzy do mnie piszą lub dzwonią, opowiadając
o efektach zauważonych u ich bliskich, rzadko widzą, że oni również się
zmieniają. Prawdę mówiąc, to właśnie oni się zmieniają. Dostrzegają
metamorfozy u innych, ale nie widzą tego, że to oni już nie wywołują w
swoich partnerach potrzeby agresji psychicznej. Efektem zlokalizowania
przyczyny danej nam „choroby” albo pasm niepowodzeń jest
natychmiastowa lawinowa zmiana przynosząca ulgę i spokój psychiczny.
Życie staje się lekkie. Znika to wszystko, co dusiło nas od dzieciństwa,
przytłaczało naszych rodziców, kiedy się poznali, a potem kiedy mama była
w ciąży, wszystkie traumy dziadków i pradziadków, które gromadziła i
przechowywała nasza psychika aż do dziś. Nagle ulatniają się wszystkie
potworności, których pozornie nie ma w naszym codziennym życiu, a
jednak czają się ukryte bardzo głęboko w zakamarkach naszej psychiki, nie
dając jej odpocząć nawet na ułamek sekundy. Człowiek zaczyna dostrzegać
rzeczy, których wcześniej nie był w stanie zobaczyć. Widzi świat w
jasnych, błyszczących barwach. Wszyscy się uśmiechają, stają się życzliwi
i pomocni, wskazują drogi i rozwiązania. Znikają opory i przeszkody.
Otwieramy się na zachwycające piękno i dobro wszechświata, a on w
zamian odkrywa przed nami swoje tajemnice.
Największą wartość tej książki stanowią jednak setki rozmów z osobami
spotkanymi przeze mnie w różnych miejscach i momentach, które
pozwoliły mi przetestować zdobytą wiedzę na nich. Często byli to ludzie,
którzy usłyszeli od swoich lekarzy diagnozy:
- ta choroba jest nieuleczalna...
- stan będzie się ciągle pogarszał...
- nie ma na to lekarstwa...
- nie ma pani szczęścia...
- ma pani raka...
- musimy amputować...
- nic więcej nie możemy zrobić...
- niestety guz jest w miejscu, do którego nie możemy dotrzeć...
- guz jest za bardzo rozsiany, nie mogliśmy go wyciąć...
- nowotwór dał za dużo przerzutów...
- tego procesu nie da się zatrzymać i opanować...
- w tym wypadku nawet cud już nie pomoże...

7
- niestety... niestety... niestety...
A jednak te osoby żyją, mają się dobrze i nie potrzeba było cudu, żeby je
uratować. Wystarczyło tylko znaleźć rzeczywiste przyczyny raka,
nowotworu, przerzutu i wszelkich chorób. I właśnie te osoby podzieliły się
ze mną historiami życia swojego i swoich rodzin aż do kilku pokoleń
wstecz. Opowiedziały mi o nieszczęściu, które ich spotkało, i o tym, że
potrzebowały pomocy. Rozmawialiśmy czasem kwadrans, a czasem
dziesięć godzin, i były to cudownie spędzone chwile. Musimy pamiętać, że
cenimy to, że jest ktoś, kto chce wysłuchać tego, co musimy z siebie
wyrzucić. Często nie ma wokół nas osób, którym ufamy, które zrozumieją
nasz przekaz, nie ocenią nas i nie zdradzą powierzonego sekretu. Prawie
każdy, a może nawet każdy z nas nosi tajemnicę, o której nie ma komu
powiedzieć, a ona ciąży na psychice, spychając nas na dno smutku, strachu
i niepewności. Ta tajemnica, zamknięte z nią emocje i pamięć zdarzeń
często są przyczyną choroby, czasem nawet tej najgroźniejszej.

8
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO
Miałam ogromne szczęście spotkać wybitnych nauczycieli, poznałam
wspaniałych ludzi, którzy zostali moimi przyjaciółmi. Szukałam ich,
najpierw rozpaczliwie, a potem z coraz większą ufnością, ponieważ w
lutym 2010 roku usłyszałam od ginekologa potworną wiadomość.
Wszystko przebiegło w błyskawicznym tempie, a ja nie byłam na to
przygotowana. Kolega opowiadał mi właśnie, że jego przyjaciółka wybiera
się na specjalistyczne badanie piersi, ponieważ jest u niej podejrzenie o
powstanie guza. Ja, nie przeczuwając nic złego, zaczęłam palcami badać
swoją prawą pierś i zamarłam z wrażenia. Nigdy wcześniej nie dotykałam
piersi tak szczegółowo, ponieważ w moim przekonaniu rak nie mógł
dotknąć kogoś z biustem w rozmiarze B. Wydawało mi się, że atakuje duże
piersi, co najmniej w rozmiarze D. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w
niewielkiej piersi, drobnej i niepozornej jak moja, wyrosło to „coś’’, co
zagraża mojemu życiu. Niewielkie zaczerwienienie i chropowatość, na
które wcześniej nie zwracałam uwagi, chociaż od kilku tygodni zaczynało
mi przeszkadzać podczas kąpieli. Ale któż z nas nie miał różnych skórnych
dolegliwości?! I czy każdy z obserwujących stan zapalny na skórze od razu
radził się w tej kwestii lekarza? Tym razem jednak pobiegłam do
ginekologa, a on zaniepokoił się na tyle, że od razu poszedł ze mną do
gabinetu kolegi wykonującego USG. Obaj lekarze mieli nietęgie miny,
bardzo nietęgie. Gdybym nie leżała na kozetce, prawdopodobnie z wrażenia
upadłabym i rozbiła głowę o podłogę. Na szczęście leżałam. A mój
wspaniały lekarz powiedział: „Pani Julito, tak mi przykro, wie pani, co
teraz trzeba będzie zrobić”. Wiedziałam doskonale. Właściwie nigdy nie
wiedziałam lepiej, co akurat teraz powinnam zrobić. Chyba nigdy wcześniej
ani nigdy później nie miałam aż takiej pewności co do tego, czego na
pewno nie zrobię. Nie mogłam pojąć, że praktycznie nie mając piersi, bo
przecież rozmiar B to nic wielkiego, mogłabym ich nie mieć wcale w
wyniku amputacji. Uznałam, że musi być inny sposób. I że ten sposób na
pewno znają za naszą zachodnią granicą. Przypomniałam sobie, że moja
koleżanka z dawnych lat została pielęgniarką i wyjechała do Niemiec.
Skontaktowałam się z nią, a ona natychmiast pojęła, w jak trudnej jestem
sytuacji. Powiedziała, żebym jak najszybciej przyjechała, i obiecała

9
zorganizować na miejscu wszystkie badania, aby przygotować plan
leczenia.
Kiedy wysiadłam z pociągu w Kolonii, trafiłam na ogłoszenie o
dziwnych warsztatach, o jakich dotychczas nie miałam pojęcia. Duży
kolorowy plakat informował o szamańskich warsztatach re-treat1.
Zadzwoniłam, by spytać, czy są miejsca. Okazało się, że mogę przyjechać i
tak się wszystko zaczęło. Spotkałam tam ludzi, którzy opowiadali
niezwykłe historie o różnych metodach stosowanych na całym świecie w
przypadku pojawienia się choroby. O tym, że znane są dokładnie przyczyny
powstawania raka w każdym fragmencie ludzkiego ciała. Chciałam im
uwierzyć i uwierzyłam. Otrzymałam długą listę metod i informację o
osobach na całym świecie, które ich uczą albo stosują w praktyce. Nie
udało mi się spotkać wszystkich, ale ci, którzy pojawili się na mojej drodze,
sprawili, że zachowałam moje piersi w zupełnym zdrowiu. Od tamtej pory
nie korzystałam ani razu z żadnej porady lekarskiej, a minęła już prawie
dekada. Na „pamiątkę” zostały mi drobne grudki i nierówności małych
zwapnień będące pozostałościami po fazie naprawczej guza. I wielbię te
cudowne, małe ułomności, uśmiecham się na myśl o nich, o całej tej
drodze, tym czasie i tych ludziach z cudowną energią, otwartymi umysłami,
ogromną wiedzą i chęcią niesienia najcudowniejszej, najprostszej, a
zarazem najskuteczniejszej wiedzy i pomocy. Powtarzam wszystkim, że
można wyjść z choroby i wszelkich niepowodzeń bez szwanku, a nawet
skorzystać na tej lekcji życia. Chciałabym, żeby ta książka odegrała dla
Was, Czytelnicy, taką rolę, jak dla mnie te warsztaty.
Zapraszam więc w świat osób, z którymi dane mi było pracować i
pomagać im wyzwalać się od traum i urazów, które przybrały materialną
formę chorób i życiowych niepowodzeń. Za wszystkie sekundy, minuty i
godziny dziękuję serdecznie moim rozmówcom i nauczycielom. Bez nich
nie powstałaby ta książka obrazująca sesje terapeutyczne, które
przeprowadziłam. W celu poszanowania prywatności imiona wszystkich
osób zostały zmienione, a zbyt charakterystyczne fragmenty nagrań
pominięte.

1
Duże warsztaty zarówno uczące technik pracy szamańskiej, jak i pozwalające odbyć swoją
szamańską podróż. To nauka odkrywania innych stanów świadomości, panowania nad
częstotliwościami fal mózgowych. Robi się to, aby wyjść poza zwykłą codzienną rzeczywistość, w
której mamy problem, ale nie widzimy rozwiązania. W świecie duchowym, czyli w innej, niezwykłej

10
rzeczywistości ta sama sytuacja wygląda inaczej, ponieważ można ją obejrzeć z innej strony (przyp.
autorki).

11
JAK TRAFIĆ DO CELU? NAJLEPIEJ
PRZYPADKIEM
„Ludzki mózg to jest powód, dla którego zapytałem doktor Grey, czy
mógłbym zastąpić ją dziś rano. Natura tworzy piękną maszynę. Nie
sądzicie?” - zwraca się doktor Richard Webber do stażystów, trzymając w
rękach ludzki mózg. „Gotowi do eksperymentu? Patrzcie, jak ostrze łatwo
kroi go w plastry. Rozchodzi się jak ciepłe masło. Ta duża kula galarety jest
zasadniczym elementem, który czyni was... wami” - kontynuuje, krojąc
mózg na plastry grubości kilku centymetrów. „Teraz ciekawostka.
Pozostawiony do rozkładu mózg zmienia się właściwie w płyn”.
Tak zaczyna się czwarty odcinek dwunastego sezonu serialu „Grey's
Anatomy”, zatytułowany Old Time Rock and Roli.
A co, jeśli prawdą jest, że myśli nie ma w naszym mózgu? Że istnieją i
krążą poza ludzkim umysłem? Jeśli jest tu tak, jak z materią, że jest jądro i
obracające się wokół niego elektrony, ale im bardziej obserwator przybliża
się do tego obrazu i im większe powiększenie się stosuje, tym wyraźniej
widać, że nie ma tam nic stałego. Materia to tylko zagęszczenie energii
cząsteczek, które są w nieustannym ruchu. Jeśli więc myśli istnieją, a
umysłu nie ma albo istniejąc, pełni tylko funkcję odbiornika dla krążących
we wszechświecie myśli?
Po kilku latach poszukiwań i dociekań poznałam już racjonalne zasady
rządzące zapadaniem na wszystkie choroby sklasyfikowane i opisane przez
medycynę. Wystarczyło znać umiejscowienie zmian chorobowych,
zidentyfikować tkankę, która reagowała na sytuację stresową, prześledzić
metamorfozę komórek, aby wesprzeć organizm w rozwiązaniu konfliktu,
zrozumieć, jak się przeobrażały, żeby wspomóc człowieka w transformacji
problemu, z którym nie poradziła sobie psychika. Zresztą mój umysł
uwielbiający matematykę, chemię i wyprowadzanie wzorów z fizyki już na
początku tego przede wszystkim szukał. Liczyły się dla mnie tylko
konkrety. Taki konkret znalazłam w nauce stworzonej przez doktora Ryke'a
Geerda Hamera i nazwanej Germańską Nowa Medycyną. Zastosowanie tej
wiedzy, poszerzonej o filozofię zwaną Totalną Biologią istot żywych

12
opracowaną przez doktora Claude'a Sabbaha, przynosiło cudowne rezultaty
u osób borykających się ze wszystkimi dolegliwościami.
Doktor Hamer odkrył ważne połączenie między sferą psyche, mózgiem a
ciałem. Według jego badań mózg jest centralną stacją kontroli, a „choroba'’
to program, na który mózg przełącza nas w warunkach skrajnego stresu lub
bardzo istotnego konfliktu doświadczanego przez istotę żywą. Zgodnie z
jego obserwacjami mózg może wyłączyć się z przełączonego wcześniej
programu „choroba" na program „zdrowie", kiedy tylko konflikt
programujący zostanie rozwiązany lub wyeliminowany.
Doktor Claude Sabbah jest lekarzem specjalistą w dziedzinie onkologii,
medycyny ratunkowej, sportu i medycyny hiperbarycznej oraz
psychoterapii. Jego pasja naukowa i wszechstronność pozwoliły na
opracowanie koncepcji Totalnej Biologii istot żywych, która integruje
Germańską Nową Medycynę z wiedzą z zakresu medycyny chińskiej,
obserwacją świata fauny i flory, biologicznych cykli komórkowych, NLP,
koncepcji mini-maxi schizofrenii, biogenealogii, kabały, języka
hebrajskiego i wielu innych. Zintegrowanie tak wielu informacji rzuca
zupełnie nowe światło i pozwala na zrozumienie normalnego
funkcjonowania każdego żywego stworzenia. Wiedząc, jak działa cały
mechanizm, można - jestem tego całkowicie pewna - odzyskać zdrowie.
Osoby, z którymi rozwiązywałam problemy psychobiologiczne, właśnie
w ten sposób odzyskiwały zdrowie. Nie było to trudne. Czasem w ciągu
kilku minut potrafiłam wspólnie z chorym znaleźć konflikt programujący i
całą historię tego konfliktu na przestrzeni życia tej osoby, a także życia jej
rodziców, dziadków i pradziadków. Stałam się sprawnie działającym
automatem do śledzenia konfliktów. Ale wciąż czułam, że czegoś w tym
brakuje. I im więcej osób zwracało się do mnie po pomoc w poznaniu, co
się z nimi dzieje, dlaczego chorują albo dlaczego wciąż wpadają w te same
kłopoty, tym łatwiej przychodziło mi wspomaganie ich w odnajdywaniu
swojego zdrowia, ale też coraz bardziej czułam, że to nie jest wszystko.
Popadłam wręcz w obsesję poszukiwań tego nieokreślonego „czegoś”.
Aż pewnego styczniowego poranka zdarzył się cud. Było przeraźliwie
zimno. Raźno wyruszyłam do kawiarni i zajęłam ulubione miejsce.
Pomyślałam, że to był zły pomysł, ponieważ dwójka rozbawionych
kilkuletnich dzieci robiła taki harmider, że nie sposób było zebrać myśli.
Małoletnia parka urwisów zdejmowała z półek książki i układała je w
stosiki obok regału. Stosiki rosły, chwiały się, ale nikt nie zwracał dzieciom

13
uwagi. A w kawiarni w ciągu ostatnich kilku tygodni przybywało książek w
ekspresowym tempie, gdyż właściciele zrobili akcję „Kawa za książkę”.
Wzdłuż całej ściany ciągnęły się od podłogi do sufitu półki wypełnione
pisarstwem najróżniejszej maści. Wyglądało to na raj dla tych, którzy
uwielbiają bałagan. Ale mama z koleżanką chyba nie przejmowały się
zbytnio, ponieważ pociechy buszowały na wszystkich półkach do metra
pięćdziesiąt wysokości, czyli tak jak sięgały, wspiąwszy się na palce. I
kiedy uznałam, że właściwie jest to całkiem zabawne, zważywszy na miny
dzieciaków, uśmiechnęłam się do któregoś z nich i chyba w nagrodę za
zainteresowanie dostałam od malucha jedną z książek. Małą, starą,
powycieraną cienką książeczkę w ceglastej okładce, więc uznałam, że
prawdopodobnie mój uśmiech był za mało entuzjastyczny, żeby zasłużyć na
coś dużego, kolorowego i z obrazkami. Ale kiedy spojrzałam na okładkę i
zobaczyłam tytuł, coś mnie tknęło. Niby niewinnie Poza czas i
nieśmiertelność, ale małymi literami dopisane na okładce „Zdumiewająca
historia wielokrotnych wcieleń”. W tym momencie już mi było obojętne, co
robi i jak głośno zachowuje się dwójka małych urwipołciów. Pierwsze
zdanie, które napisał Brian L. Weiss, wbiło mnie w kawiarniany fotel:
„Wiem, że wszystko ma swoją przyczynę. Zapewne w chwili, kiedy coś się
dzieje, nie domyślamy się ani wyobrażamy sobie, jaka jest tego przyczyna.
Jeśli jednak uzbroimy się w cierpliwość, po pewnym czasie objawi się
nam”2. Niestety, cierpliwość nie jest moją mocną stroną, zamówiłam więc
kolejną dużą kawę i zabrałam się do czytania. Czas płynął, a ja zamawiałam
kolejne kawy i nic nie mogło oderwać mnie od lektury. Po pięciu godzinach
skończyłam. Serce waliło mi jak oszalałe - do dziś nie wiem, czy to z
nadmiaru kofeiny, czy też z emocji, ale od razu wiedziałam, że ta książka
trafiła dokładnie w sedno moich poszukiwań.
To, o czym pisał doktor Brian L. Weiss, znałam już z wcześniejszych
rozmów z osobami, którym pomagałam zlokalizować konflikty prowadzące
do choroby. Zdarzyło mi się, że w poszukiwaniu pomocy odwiedziła mnie
kobieta, która cierpiała na potworne migrenowe bóle głowy. Opowiadała, że
kiedy zaczynał się atak, miała wrażenie, że ciśnienie w oku o mało nie
wypychało gałki ocznej poza oczodół. Wtedy pośpiesznie wyruszała do
szpitala na ostry dyżur i prosiła o zastrzyk przeciwbólowy, bo było to dla
niej coraz trudniejsze do zniesienia. Lekarze nie potrafili znaleźć
przyczyny. Tomografia mózgu nic nie wykazywała, kobieta była bezradna.
Zaczęła więc szukać metod alternatywnych. Próbowała akupunktury,

14
masaży, terapii czaszkowo-krzyżowej, ktoś nawet stawiał jej bańki, kiedy
ból zaczynał przybierać na sile. Aż jeden z terapeutów poradził jej, żeby
zadzwoniła do mnie. Umówiłyśmy się na spotkanie. Chwilę
rozmawiałyśmy o tym, co jej dokucza, i ni stąd, ni zowąd siedząc
naprzeciwko mnie, zaczęła opowiadać, że widzi scenę z czasów Rewolucji
Francuskiej. Opowiadała, że jest bogatym młodzieńcem - „księciem krwi” -
ucieka z Paryża do swojej posiadłości na wsi, żeby zabrać stamtąd swoją
żonę i wyjechać jak najszybciej z Francji, gdzie arystokratom grozi śmierć.
Relacjonowała w miarę spokojnie, jak dojeżdża do swojego zamku, bierze
żonę w ramiona, każe jej się przebrać w ubrania służącej i uciekać. On
również się przebiera, ale tuż przy zamku łapią ich służący i chłopi.
Rozdzielają go z żoną. Jego ciągną w jedną stronę, a ją w drugą. Tłum
gęstnieje, a on nie widzi już ukochanej, słyszy tylko jej krzyk, który w
pewnym momencie cichnie. Szarpie się, wyciąga spod ubrania mały sztylet
i dźga na oślep prześladowców. Ktoś upada, ale ktoś inny wyrywa mu nóż z
ręki i wbija sztylet w jego głowę, tuż pod okiem, dokładnie w miejscu,
gdzie teraz pojawia się i wokół którego koncentruje się wielki migrenowy
ból.
Słyszałam już różne opowieści, które pochodzą z nieznanego mi źródła.
Do dziś nie wiem, skąd siedzący naprzeciw mnie ludzie czerpią obrazy
wydarzeń z życia swoich dziadków czy pradziadków, tak realistyczne, że
jestem w stanie poczuć emocje towarzyszące tamtym sytuacjom, często
sprzed wielu lat. Wiem, że odnalezienie konkretnych momentów i
kilkusekundowe przeżycie emocji należących do przodków przynosi
natychmiast ogromną ulgę i pozwala na rozpoczęcie wprowadzania do
obecnego życia zmian, które były zablokowane przez te zapomniane,
wydawać by się mogło, dawno minione zdarzenia. A jednak dotarcie do
wspomnienia przeżyć dziadka, któremu przyłożono pistolet do skroni, żeby
wydał miejsce ukrycia powstańczej broni, wystarczyło, żeby pewnej
dziewczynie uratować oko, które miało być amputowane z powodu
złośliwego czerniaka. Czy przypadek kobiety, którą czekała operacja z
powodu raka płuc, ale uratowało ją przed nią kilkudziesięciosekundo-we
przeżycie w ataku silnego kaszlu wspomnienia prababci, która umarła,
krztusząc się dymem, gdy chciała wynieść swoje dziecko z płonącego
domu. Ocaliła czwórkę, a próbując obronić przed ogniem piąte, zginęła.
Takie sytuacje zdarzały się ciągle, gdy szukałam z ludźmi przyczyn ich
chorób. Ale opowiadanie siedzącej vis-a-vis kobiety o tym, że jest

15
mężczyzną, który ponad dwieście lat temu zginął ugodzony nożem w
okolice oka, nawet dla mnie było nieprawdopodobne. Uśmiałyśmy się
wtedy z naszego spotkania, tym bardziej że powiedziała, że książki
historyczne z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej to jej hobby, ale kiedy
zadzwoniła po miesiącu i stwierdziła, że jest zdumiona brakiem bólu, jakiś
głos w mojej głowie już szeptał, żeby szukać czegoś nowego, całkowicie
innego niż do tej pory. Opanowało mnie metafizyczne przekonanie, że
natrafiłyśmy na coś nowego, zupełnie dla mnie nieznanego. Brian Weiss
określił to podobnie:

Miałem wewnętrzne przekonanie, że natrafiłem na coś, o czym


niewiele wiedziałem, a mianowicie na reinkarnację i wspomnienia z
poprzedniego wcielenia. Ale to niemożliwe; mówiłem sobie, a
utwierdzał mnie w tym mój umysł naukowca. Ale to coś działo się na
moich oczach. Nie mogłem tego ani wyjaśnić, ani zaprzeczyć realności
zjawiska3.

Po trzech miesiącach kobieta zadzwoniła ponownie i powiedziała, że ból


minął, nie powtórzył się i chyba już nie wróci. Opowiedziała, że przeżyła w
pracy stres, gdy goniły ją terminy, szef naciskał, a współpracownicy nie
dawali rady. Wszystko było na jej głowie, co nieodwołalnie kończyło się
migreną, wizytą w szpitalu i kilkoma dniami zamknięcia w zaciemnionym
pokoju. Znowu się śmiałyśmy, ale ten śmiech był inny niż poprzednio. Ona
śmiała się z ulgą, a ja z niedowierzaniem i ciekawością. Po tym właśnie
telefonie wpadłam w obsesję szukania czegoś innego i znalazłam to w
małej książeczce, którą podarowało mi dziecko w kawiarni. Od naszej
rozmowy minęły już ponad cztery lata i przez ten czas migrena nie pojawiła
się ani razu.
Doktor Brian L. Weiss jest amerykańskim psychiatrą, ma doktorat i
specjalizację z psychiatrii przyznane przez Wydział Medyczny
Uniwersytetu Yale. Zyskał rozgłos w całych Stanach Zjednoczonych z
powodu osiągnięć na polu psychiatrii biologicznej i publikacji na temat
skutków nadużywania leków. Uzyskał stanowisko docenta psychiatrii i
został kierownikiem dużego oddziału psychiatrycznego. Po latach
wspomina:

16
Moją pacjentką została Katarzyna. Przez osiemnaście miesięcy
stosowałem konwencjonalne metody terapeutyczne, żeby ją wyleczyć.
Kiedy wszystko zawiodło, zacząłem stosować hipnozę. W czasie serii
seansów Katarzyna przypomniała sobie dawne przeżycia z innych
wcieleń, które, jak się okazało, były przyczyną jej dolegliwości. Była
też pośredniczką w przekazywaniu informacji od wyżej
ewoluowanych „duchowych istot"’ i dzięki nim odkryła mi wiele
tajemnic życia i śmierci. W ciągu kilku miesięcy niepokojące objawy
ustąpiły i odtąd żyła wreszcie spokojnie i szczęśliwie. Nic w mojej
przeszłości nie przygotowało mnie do tego. Nie potrafiłem też znaleźć
żadnych naukowych wyjaśnień zjawisk, których byłem świadkiem.
Zapewne Katarzyna pod wpływem hipnozy była w stanie
skoncentrować się na tej części swej podświadomości, która
gromadziła wspomnienia sprzed jej obecnego życia, a może włączyła
się w to, co psychoanalityk Carl Jung określił jako zbiorową
podświadomość, źródło energii, które nas otacza i zawiera
wspomnienia całej ludzkiej rasy4.

Od tej książki zaczął się okres wzmożonych poszukiwań i prób na


ludziach (tak, tak, od razu na ludziach, nie testowałam metody na
bezbronnych zwierzętach laboratoryjnych), którzy przychodzili szukać
rozwiązań swoich problemów. Przypomniało mi się, że kilkanaście
miesięcy wcześniej w ramach nudzenia się na niezrozumiałych dla nas
warsztatach postanowiłyśmy z koleżanką nie wracać na zajęcia po przerwie
obiadowej, ale zająć się jej chronicznym bólem nerki, na który od
dzieciństwa lekarze nie potrafili pomóc. Jedynym rozwiązaniem były
ponawiane co kilka miesięcy kuracje coraz to nowymi antybiotykami.
Siedziałyśmy w restauracji, kelner zabrał już naczynia, wokół było
mnóstwo ludzi, ktoś grał na fortepianie. Obie czułyśmy się doskonale.
Sprawiło to dobre jedzenie, cudowna atmosfera tamtego miejsca albo myśl,
że jesteśmy wolne, ponieważ postanowiłyśmy nie wracać na męczące
zajęcia. Nad kartkami, na których narysowałyśmy jej drzewo genealogiczne
i daty z wydarzeniami, żeby stworzyć linię życia, ona nagle powiedziała, że
jest jej dziwnie. Wydaje się jej, że leży na polu bitwy, wśród trupów i
rannych, w kałuży krwi z nerką przebitą oszczepem albo zaostrzonym
drewnianym drągiem. Zaczęłyśmy żartować z tego zdarzenia i śmiejąc się,
proponowałam, że wyciągnę ten kij i zakleję ranę chlebem ze śliną i

17
pajęczyną, żeby uratować jej nerkę, a może nawet życie. Ona oznajmiła, że
nie trzeba, że tego, co się wydarzyło wtedy, się nie cofnie, ale teraz da się to
naprawić. Gdy już o tym wie, nie będzie to miało wpływu na jej fizyczne
ciało. To było tylko uwięzione wspomnienie, którego nie potrafiła
zintegrować. Powiedziała to nieswoim głosem, skrzywiła się, jakby coś ją
zabolało, i zaczęła się śmiać. Uznałam, że to kolejny żart, i wróciłyśmy do
przodków i linii życia. Następnego dnia rano zadzwoniła i opowiedziała
swój sen. Byłyśmy razem na wczasach, leżałyśmy na gorącym piasku i w
ogóle nie bolała ją nerka, chociaż kąpałyśmy się w morzu, co na jawie
niechybnie skończyłoby się stanem zapalnym i kolejną kuracją
antybiotykową. Powiedziała, że nie czuje codziennego dyskomfortu w
okolicach nerki i nie wie, co o tym myśleć. Minęły już trzy lata od tamtego
popołudnia, a ona nie odczuwa bólu. Długo nie wiedziałam, co się wtedy
wydarzyło, aż do poznania prac doktora Weissa.
Zaczęłam inaczej prowadzić spotkania z ludźmi. Stałam się bardzo
uważna, żeby móc zaobserwować zmiany w głosie czy rytmie oddechu
mojego rozmówcy. To, co do tej pory traktowałam dość lekko, stało się
moją bardzo ważną metodą pracy. Zauważyłam, że część osób rozluźnia się
już po pierwszym pytaniu i odpowiedzi na nie. Pierwsze pytanie jest
najstraszniejsze dla każdego, ponieważ dotyczy na ogół najgorszej rzeczy,
jaką zrobili i jakiej się wstydzą. To pierwsze pytanie powstaje w mojej
głowie, kiedy ktoś dzwoni do mnie i mówi o diagnozie medycznej albo
problemie, z którym się zwraca, i prosi o pomoc w znalezieniu rozwiązania.
Układa mi się ono samo na podstawie liter albo liczb używanych przez
osobę mającą kłopot. Nie umiem zaspokoić ciekawości, którą wykazuje
prawie każdy, sondując mnie, skąd to wiem i dlaczego akurat o to pytam na
początku. Zagadnienie to dotyka najczęściej bardzo bolesnej zadry, raniącej
duszę człowieka. Kiedy uda się ją poruszyć, okazuje się, że opowiedzenie
historii przynosi ulgę i leczy ranę. Komfort, który odczuwa człowiek po
wyrzuceniu z siebie długo ciążącej tajemnicy, wprowadza w stan
odprężenia. Osobie, z którą rozmawiam, wydaje się chyba, że jestem
jasnowidzem, czytam jej myśli i nie ma potrzeby wysilać się, aby
cokolwiek ukryć. To pozwala uwolnić tę część podświadomości, która
dotychczas skrzętnie pilnowała swoich sekretów. Obserwowałam, że to ma
miejsce, ale nie umiałam zrozumieć mechanizmu zmian, jakie zachodzą na
linii kontaktu podświadomości ze świadomością. Jak to się dzieje, że
logiczne myślenie przypisane lewej półkuli mózgu nagle ustępuje i daje

18
pole do działania pełnej wyobrażeń i tajemniczych przeżyć prawej półkuli?
I dlaczego ta zamiana umożliwia przesłanie uzdrawiającej informacji do
struktur komórkowych ciała? Zdarzało mi się wychwytywać momenty, w
których miałam wrażenie, jakby energia mojego rozmówcy gromadziła się,
zagęszczała i przemieszczała z jednej półkuli do drugiej (widać to w aurze,
czyli polu energetycznym otaczającym człowieka, i jeśli jest się bacznym
obserwatorem, to widzenie aury nie jest nadzwyczajną zdolnością). Bernie
Siegel stawia teorię, że:

dominacja lewo- lub prawostronnej półkuli mózgu wywołuje w nas


odmienne stany, ponieważ w każdej z nich ze względu na dzielące je
różnice nasz powszedni tryb myślenia ulega zarzuceniu. Bezustannie
zajęty świadomy umysł, który normalnie jest identyfikowany jako
nasze ja, ulega wyciszeniu, a w rezultacie uzyskanego spokoju
przywiązujemy większą wagę do wydarzeń wewnętrznych niż
zewnętrznych. Jako że wyzbywamy się kontroli środowiska
zewnętrznego, doświadczamy w tym momencie uczucia wtapiania się.
Być może skutkiem tej zmiany jest doznanie rozkoszy z dostępu do
wewnętrznego podświadomego ja, na co nie pozwala nam rutyna
codziennego życia5.

2
B.L. Weiss, Poza czas i nieśmiertelność, przeł. I. Doleżal-Nowicka, Wyd. Limbus, Bydgoszcz
1996, s. 7.
3
Tamże, s. 29.
4
Tamże, s. 8-9.
5
B. Siegel, Żyć, kochać, uzdrawiać, przel. K. Górska, Wyd. Czytelnik, Warszawa 1996, s. 142.

19
MÓZG DZIAŁA NA RÓŻNYCH
CZĘSTOTLIWOŚCIACH
A potem, jak zwykle przypadkiem, trafiłam na kolejne źródło potrzebnej
mi informacji. Pewnego dnia znajoma zadzwoniła do mnie z wiadomością,
że idzie na spotkanie z jakimś szalonym profesorem z Ameryki, który
będzie mówił o podnoszeniu umysłu na wyższy poziom i sztuce
kreatywnego myślenia. Poszłam z nią i tam poznałam doktora Jamesa
Hardta oraz założony przez niego Instytut Biocybemaut. Na wykładzie
doktor przedstawił historię badań nad aktywnością elektryczną mózgu i
szczegółowo opisał częstotliwości fal mózgowych tworzących wzorce
naszych zachowań i kształtujących sposoby naszego bycia. Opowiedział
niezwykle ciekawą historię o przypadkowym odkryciu istnienia aktywności
elektrycznej mózgu.
Często się zdarza, że najważniejsze odkrycia naukowe są wynikiem
przypadku. Tak więc Archimedes pewnego razu w czasie kąpieli w wannie
zauważył, jak w miarę zanurzania się w wodzie ciężar jego ciała się
zmniejsza. Oszołomiony swoim odkryciem, wyskoczył z wanny i z
okrzykiem „Eureka!” wybiegł nago na ulicę. Podobnie dziełem przypadku
stało się odkrycie pewnej elektrycznej aktywności generowanej przez
mózg. Dokonał tego Hans Berger, niemiecki neurolog i psychiatra. Po
maturze w 1892 roku zapisał się na studia matematyczne, aby zostać
astronomem. Ale po pierwszym semestrze postanowił zaciągnąć się na rok
służby wojskowej w kawalerii. Podczas wykonywania ćwiczenia jego koń
stanął dęba i zrzucił go z siodła wprost pod kopyta konnej artylerii. Na
szczęście dowodzący baterią oficer zdążył zatrzymać konie. Młody Berger
nie odniósł żadnych poważnych obrażeń poza potłuczeniami. Ale w tym
samym czasie stała się rzecz bardzo dziwna. Siostra Hansa, oddalona o
setki kilometrów, wyraźnie poczuła, że bratu coś się przydarzyło i jest w
niebezpieczeństwie. To odczucie było tak silne, że poprosiła ojca o nadanie
telegramu do jednostki, w której służył, i wypytanie o jego zdrowie.
Incydent zrobił tak duże wrażenie, że wiele lat później, w 1940 roku, Hans
Berger pisał: „To był przypadek spontanicznej telepatii, w którym w
momencie poważnego zagrożenia, kiedy rozważałem swoją pewną śmierć,

20
transmitowałem myśli, podczas gdy moja siostra, która była mi szczególnie
bliska, odbierała je, pełniła funkcję odbiornika'’. Bergera opętała idea, jak
jego umysł mógł wysłać sygnał do siostry i w jaki sposób ona mogła go
odebrać. Po zakończeniu służby wojskowej wrócił do Jeny studiować
medycynę i wyznaczył sobie jako główny cel odkrycie fizjologicznych
podstaw „energii psychicznej". Tematem poszukiwań stało się wskazanie
korelacji między obiektywną mierzalną aktywnością elektryczną mózgu a
subiektywnymi odczuciami i zjawiskami psychicznymi. Po uzyskaniu
dyplomu lekarskiego dołączył do zespołu Ottona Ludwiga Binswangera,
który kierował oddziałem psychiatrii i neurologii w klinice w Jenie. Berger
rozwijał badania w różnych kierunkach. Studiował krążenie krwi w mózgu,
psychofizjologię i temperaturę mózgu. Największym wkładem Bergera do
medycyny i neurologii były pionierskie badania nad czynnością elektryczną
mózgu człowieka, które położyły fundamenty pod rozwój
elektroencefalografii EEG. Prekursorską pracę w zakresie rejestracji
aktywności elektrycznej mózgu wykonał anglik Richard Caton (1842-
1926), który prowadził badania na zwierzętach. Ale to Hans Berger w 1924
roku dokonał pierwszego zapisu EEG czynności ludzkiego mózgu i nazwał
go elektrenkephalogramm. Przepełniony wątpliwościami, czekał pięć lat na
opublikowanie swojej pierwszej pracy. Kiedy w 1929 roku zademonstrował
technikę „zapisu aktywności elektrycznej mózgu człowieka z powierzchni
głowy”, jego praca spotkała się z niedowierzaniem i drwinami środowiska
niemieckich naukowców. Dopiero w 1934 roku odkrycia te potwierdzili
brytyjscy elektrofizjolodzy Edgar Douglas Adrian i BHC Matthews. Rok
1937 przyniósł uczonemu ostateczne uznanie na forum międzynarodowym.
Od roku 1938 elektroencefalografia zyskała szerokie grono
zainteresowanych nią wybitnych naukowców, co doprowadziło do jej
praktycznego wykorzystania w diagnostyce w Stanach Zjednoczonych,
Anglii i Francji.
Aby pełniej przedstawić podstawowe częstotliwości, posłużę się cytatem
z książki doktora Jamesa Hardta Sztuka kreatywnego myślenia:

Fale mózgowe dzieli się pod względem ich częstotliwości,


mierzonej w cyklach na sekundę. Fale o najniższej częstotliwości to
fale delta (0-4 cykle na sekundę), fale theta (4-7 cykli na sekundę) są
nieco szybsze, alfa (8-13 cykli na sekundę) jeszcze szybsze, beta (13-
40 cykli na sekundę) szybsze od poprzednich, a fale gamma (25-70

21
cykli na sekundę) to najszybsze fale pojawiające się na spoczynkowym
elektroencefalogramie (EEG). Podstawowymi falami mózgowymi są
zatem fale: delta, theta, alfa, beta i gamma. Pierwsze cztery z nich są
najczęściej poddawane badaniom. [...] Fale mózgowe są niewielkimi
potencjałami elektrycznymi w mózgu, a ich napięcie to zaledwie kilka
milionowych części wolta.
Fale delta są najwolniej drgającymi falami mózgowymi (0-4 cykli
na sekundę). Według medycyny konwencjonalnej i wiedzy z zakresu
fizjologii pojawiają się one tylko w najgłębszych fazach snu albo w
śpiączce. Zgodnie z tym tradycyjnym neurologicznym poglądem
osoba w stanie delta pozostaje zupełnie nieświadoma i nawet nagrania
instruktażowe, służące do pracy ze snem, nie działają w tych
najgłębszych fazach snu. Istnieje jednakże inny aspekt tych fal - delta
czuwania. Aspekt ten jest zupełnie nieznany większości neurologów i
fizjologów mózgu. Obserwowałem występowanie tych fal u różnych
wyjątkowych osób, z których wiele było ostatnio uczestnikami
treningów neurofeedbacku. Cechą charakterystyczną fal delta
czuwania jest ich występowanie głównie w centralnych i czołowych
obszarach kory mózgowej, podczas gdy w płatach potylicznych
obserwuje się równoczesne występowanie fal alfa. Ten podwójny
wzorzec fal mózgowych wskazuje wyraźnie, że osoba pozostaje w
stanie czuwania, gdyż fale alfa nie pojawiają się podczas głębokich faz
snu. W zaawansowanych stanach jogi medytacyjnej osoby
doświadczają czasami wznoszenia się energii Kundalini w górę
kręgosłupa. Dzieje się tak, gdy w mózgu pojawiają się fale delta
czuwania... Ludzie o naturalnych falach delta czuwania posiadają
potężny dar, ponieważ te pełne mocy fale odzwierciedlają stan
świadomości, w którym za pomocą siły umysłu można bezpośrednio
wpływać na świat fizyczny. To nadaje nowe znaczenie nazwie „Delta
Force" [Special Forces Operational Detachment-Delta - Operacyjny
Oddział Sił Specjalnych armii Stanów Zjednoczonych],
W scenie filmu Nowa nadzieja, pierwszej części Gwiezdnych wojen,
Obi-Wan Kenobi dzielnie przeprowadza dwa droidy R2D2 i C3PO
przez oddział szturmowców Imperium i kieruje się z nimi do bram
portu kosmicznego Moss Eisley. Szepcze pod nosem, aby jeden ze
szturmowców go słyszał: „Nie musimy sprawdzać jego przepustki. To
nie tych droidów szukaliśmy. Ruszać się, ruszać!'’. Szturmowiec

22
Imperium natomiast hipnotycznie powtarza prawie dokładnie te same
słowa. To przykład tego, jak potężne są fale delta czuwania. Za
manipulowanie wolną wolą drugiego człowieka trzeba jednak zapłacić
wysoką cenę, są to konsekwencje karmiczne. [...] Ludzie
doświadczający fal delta czuwania muszą być ostrożni, aby nie
narzucać swojej woli innym. Muszą również oczyścić się ze
wszystkich negatywnych emocji, ponieważ połączenie złości i fal delta
czuwania może być śmiercionośne. Prowadzę kursy delta tylko na
zaproszenie, wyłącznie dla osób, które wykazują wysoki stopień
czystości etycznej i wyjątkowy poziom transcendencji ego.
Odpowiednio wyszkolona osoba, doświadczająca fal delta czuwania,
może być niezwykle charyzmatyczna oraz wyrażać całą swoją osobą
opanowanie, obecność, a nawet dostojeństwo.
Fale theta drgają nieco szybciej niż delta. Ich częstotliwość wynosi
od czterech do siedmiu cykli na sekundę. Ale fale mózgowe o takiej
częstotliwości mogą przyjmować wiele różnych kształtów i
rozmiarów. [... ] Istnieją fale theta charakterystyczne dla zasypiania,
które pojawiają się w pierwszej i drugiej fazie snu. Reprezentują one
fazę przejściową pomiędzy czuwaniem a snem i charakteryzują się
niewielką sennością. Istnieją także fale theta charakterystyczne dla
podeszłego wieku, które pojawiają się równocześnie z falami beta. Są
również fale theta generowane przez tkankę bliznowatą albo
rozwijający się guz mózgu. Można również zaobserwować fale theta,
które towarzyszą aurze poprzedzającej atak epilepsji, jak również fale
theta o niskiej częstotliwości, które pojawiają się wokół głowy
podczas najwyższej jakości orgazmów. Fale theta występują również u
zaawansowanych osób medytujących. Ten rodzaj fal, obserwowany u
osób medytujących i odczytujących informacje z Kronik Akaszy, jest
zupełnie inny niż fale theta charakterystyczne dla zasypiania. W
instytucie Biocybemaut nazywamy je „mistycznymi theta”. Wyglądają
one jak spowolnione wrzeciona fal alfa. Wzmożone tego typu fale
theta można zaobserwować u osób bardzo głęboko duchowych. To one
zapewniają ten rzadko spotykany i wartościowy rodzaj kreatywności,
jak m.in. u Thomasa Edisona. Pozwala on „zdobywać” nowe
informacje, których dana osoba nie znała wcześniej i które często nie
były nawet znane ludziom żyjącym w jej czasach. Taka kreatywność
może być przykładem lub pośredniczyć w uzyskaniu dostępu do

23
Kronik Akaszy, z których osoba czerpie informacje potrzebne jej do
rozwiązania problemu.
Fale alfa drgają z prędkością 8-12 cykli na sekundę i są generowane
przez wzgórze (które jest rodzajem mózgu w mózgu). Posiadamy
bardzo rozległą wiedzę dotyczącą tego, czym są fale alfa, i tego, kiedy
pojawiają się i znikają z naszego mózgu. Tak, one pojawiają się i
znikają. Fale alfa nie zawsze są w mózgu obecne. Przykładowo w
stanie głębokiego snu delta fale alfa nie występują. Nie ma ich również
wtedy, gdy ktoś jest bardzo wzburzony, np. w wyniku odczuwanej
złości czy strachu. W takim momencie w jego mózgu nie ma
praktycznie żadnych fal alfa. Stan czuwania, w którym występują fale
alfa, można najlepiej określić jako stan zrelaksowanej czujności bez
żadnego wysiłku. Fale te łączą się z odczuwaniem takich stanów jak
subtelność, płynięcie, unoszenie się, lekkość, światło, rozległa
przestrzeń, otwarcie serca, miłość, zadowolenie, spokój, pokój.
Podniecenie seksualne również podnosi i wzmacnia fale alfa, a
podczas orgazmu następuje gwałtowne wyładowanie tych fal.
Niewielu osobom udaje się pozostać w stanie umysłu beta i w swoich
logicznych analizach podczas doświadczania orgazmu. W chwilach, w
których fale alfa dominują w ich mózgach, ludzie są szczęśliwi, pełni
radości, kochający, twórczy, pełni energii i spokoju. Ponadto fale alfa
poprawiają nasze zdolności umysłowe.
Wytwarzanie fal mózgowych alfa jest wrodzoną umiejętnością
naszych mózgów. Jedną z konsekwencji współczesnego, pełnego
stresu stylu życia jest jednak to, że zapomnieliśmy, jak w stanie
czuwania wytwarzać fale alfa i theta - uwarunkowano nas, abyśmy
tego nie robili. Kiedy ludzie potrafią generować silne, częste fale alfa,
ich myślenie staje się bardziej błyskotliwe, są bardziej kreatywni i
częściej osiągają swoje szczytowe możliwości. Są również mniej
wrodzy, mniej zaniepokojeni, mniej nieszczęśliwi, mniej depresyjni i
doświadczają mniej złości. W stanie wzmocnionych czy wysokich fal
alfa ludzie są bardziej przyjaźni i zmotywowani, pełni wigoru, myślą
jaśniej i łatwiej im się skoncentrować.
Fale beta drgają jeszcze szybciej (13-40 cykli na sekundę). Stan beta
- znany jako „umysł sekretarki” - jest bardzo przydatny przy
wykonywaniu czynności rutynowych. Sprawdza się również w
przypadku zadań, które wymagają uwagi i zwyczajnego myślenia, ale

24
niekoniecznie kreatywności oraz w sytuacjach trudnych, umysłowych
rozważań i koncentracji. Kiedy myślisz o falach beta, przypomnij
sobie rzeźbę Rodina Myśliciel - wysiłek, stres, zmarszczona brew,
wszystkie mięśnie ciała zostały zaprzężone do pracy, aby zmusić
umysł do myślenia. Fale beta występują również w stanach niepokoju,
martwienia się oraz wszelkich sytuacji, w których odczuwamy
trudność, włączając w to bardzo stresujące wydarzenia, negatywny
monolog wewnętrzny, poczucie oddzielenia i inne dysfunkcyjne stany
emocjonalne. Poziom fal beta wzrasta, gdy doświadczasz złości,
wrogości, niepokoju, wątpliwości, depresji czy przygnębienia.
Fale gamma drgają jeszcze szybciej (25-70 cykli na sekundę). W
czasach, gdy badania dotyczące fal mózgowych za pomocą
elektroencefalografu dopiero się rozwijały, rejestrujące je rysiki nie
były w stanie poruszać się szybciej niż 30 razy na sekundę. Ponadto
zakres częstotliwości elektrycznej aktywności mięśni całkowicie
nakłada się na zakres fal gamma i bez użycia zaawansowanego
przetwarzania komputerowego bardzo trudno odróżnić aktywność
gamma od napięcia mięśniowego i ruchu mięśni. Z tego powodu
początkowo nie poświęcano wiele uwagi tym falom6.

Doskonałym uzupełnieniem informacji zawartych w książce doktora


Hardta jest fragment artykułu Fale gamma - tajemniczy sprzymierzeniec
umysłu Arkadiusza Milczarka zamieszczonego na stronie Artelis:

Fale gamma - powyżej 30 Hz do około 250 Hz. Fale gamma są mało


poznane, ale uważa się je za sprzyjające najbardziej wydajnej pracy
umysłowej i twórczej. Według niektórych badań sięgają nawet
częstotliwości 250, a nawet 600 Hz.
Rozróżniamy następujące stany gamma:
• 30-80 Hz - podstawowy zakres gamma związany z wolą,
• 80-200 Hz - określa się jako wysokoczęstotliwościowa gamma
(high-gamma),
• 100-250 Hz - nazywane są drobnymi falami (ripples),
• 250-600 HZ - wysokoczęstotliwościowa aktywność (fast ripples).
Dotyczy w szczególności pacjentów z epilepsją i dominuje w obszarze
ogniska epileptycznego.

25
Przyjmuje się, że jeśli mózg musi równocześnie przetworzyć
informację w różnych miejscach, to używa częstotliwości 40 Hz do
synchronizacji. Fale gamma charakteryzują myślenie integracyjne i
procesy skojarzeniowe wiążące różne modalności (modalność -
percepcja zmysłowa - wzrokowa, słuchowa, czuciowa itp.).
Przypuszcza się, że rytm gamma o częstotliwości około 40 Hz ma
związek z świadomością percepcyjną (dotyczącą wrażeń zmysłowych i
ich postrzegania) oraz jest związany z integracją poszczególnych
modalności zmysłowych w postrzegany obiekt. Rytm gamma
towarzyszy aktywności mchowej i funkcjom motorycznym oraz
percepcji sensorycznej. Aktywność high-gamma występuje podczas
aktywacji kory mózgowej zarówno przez bodźce zewnętrzne (np.
dotykowe, wzrokowe), jak i wewnętrzne (przygotowanie mchu,
mowa). Rytm gamma towarzyszy działaniu i funkcjom motorycznym
oraz integracyjnemu myśleniu i procesom skojarzeniowym. Fale 36-44
Hz są jedyną grupą częstotliwości zlokalizowaną w każdej części
mózgu. To dlatego przyjmuje się, że kiedy mózg musi równocześnie
przerobić informację w różnych swoich obszarach, używa
częstotliwości 40 Hz do synchronizacji i równoczesnego
przetwarzania. Fale gamma wspomagają wydajną pracę umysłową i
twórczą, np. podczas oglądania jabłka i kojarzenia jego nazwy.
Uaktywniają się wtedy co najmniej dwa obszary mózgu. Jeden
rejestruje kolor owocu, a drugi - kulisty kształt. Te dwie różne
informacje o jabłku muszą się teraz połączyć w jeden obraz. Obszary
mózgu, w których się pojawiają, porozumiewają się właśnie za
pomocą fal gamma. Impulsy nerwowe o treści „czerwony'’ i „kulisty"
drgają w równym takcie gamma i dlatego jabłko postrzegamy jako
jeden owoc, a nie dwa odrębne przedmioty, z których jeden jest
czerwony, a drugi w kształcie kuli. Okazuje się, że fale te stanowią
rodzaj łącznika umożliwiającego komunikowanie się nawet odległych
od siebie obszarów mózgu. To one wyznaczają rytm, którego
utrzymanie jest dla mózgu tak samo ważne jak dla serca regularne
skurcze. Fale gamma mają decydujący wpływ na najważniejsze
funkcje umysłu: świadomość, pamięć i uwagę.
Z badań nad bioelektryczną aktywnością mózgu wynika, że właśnie
dzięki falom mózgowym gamma z masy informacji docierających do

26
nas w każdej sekundzie możemy stworzyć w głowie spójny obraz
świata. [...]
Częstotliwości gamma mają też udział w procesach
zapamiętywania. Doktor Laura Colgin z uniwersytetu w Trondheim w
Norwegii śledziła fale mózgowe w dwóch obszarach hipokampu:
pierwszym, który gromadzi wspomnienia minionych zdarzeń, oraz
drugim - korze śródwęchowej, gdzie zbierają się informacje o tym, co
się dzieje tu i teraz. Oba te rejony przekazywały informacje do
trzeciego obszaru przez fale gamma. W artykule zamieszczonym w
czasopiśmie „Naturę" opisano, w jaki sposób promienie gamma
działają na różnych częstotliwościach w zależności od typu
przesyłanej informacji. Uczeni zmierzyli fale mózgowe występujące u
szczurów, koncentrując się na trzech różnych częściach hipokampa.
Ku zaskoczeniu doktor Colgin mózg pracował w systemie podobnym
do radiowego, gdzie do przekazu informacji są wykorzystywane fale o
różnych częstotliwościach. „Odkryliśmy, że istnieją wolne i szybkie
fale gamma pochodzące z różnych obszarów mózgu, niczym z
radiostacji emitujących na różnych częstotliwościach'’ - wyjaśnia
autorka artykułu, doktor Laura Colgin. - „Kiedy komórki mózgowe
chcą nawiązać kontakt ze sobą, synchronizują swoją aktywność.
Komórki dosłownie dostrajają się do swoich częstotliwości.
Badaliśmy, w jaki sposób szczególnie fale gamma biorą udział w
komunikacji między grupami komórek w hipokampie. To, co
odkryliśmy, można opisać jako radiowy system wewnątrz mózgu.
Niższe częstotliwości są wykorzystywane do transmitowania
wspomnień minionych doświadczeń, a wyższe częstotliwości do
przekazywania tego, co się dzieje w danym momencie'’ [...]. W mózgu
za pomocą niskich częstotliwości gamma były przekazywane
wspomnienia minionych zdarzeń, wyższe częstotliwości natomiast
przenosiły informacje z teraźniejszości. Odbierający obszar mózgu
przełączał się co pewien czas z jednej częstotliwości na drugą, by
rejestrować zarówno przeszłe, jak i obecne wydarzenia. Doktor Colgin
przypuszcza, że od częstotliwości fal gamma zależy to, na ile trwale
zapisywane są wiadomości. Jej zdaniem te wysokie i szybkie
częstotliwości gamma sprzyjają tworzeniu trwałych połączeń między
komórkami, tak abyśmy skutecznie pamiętali to, co działo się dziesięć
czy dwadzieścia lat temu. Niższe częstotliwości gamma są zbyt

27
powolne, by wystarczająco wzmocnić te połączenia. Dlatego według
doktor Colgin przynajmniej część tego, co się dzieje tu i teraz, umyka
nam z pamięci7.

Wśród trenerów Instytutu Biocybemaut powszechna jest zasada


psychofizjologiczna, która mówi, że każde doświadczenie, jakie
odczuwamy jako istota żyjąca, przeżywamy dzięki różnym wzorcom fal
mózgowych. Esencja tego, kim jesteśmy, opiera się na tym wzorcu.
Najlepsza wiadomość jest jednak taka, że każdy w dowolnej chwili może
zmienić wibracje swoich fal mózgowych. Potrzebne jest do tego przede
wszystkim wyrażenie chęci doznania zmiany. Chodzi o to, by przestać
reagować impulsywnie i zdać sobie sprawę, że zawsze możemy dokonać
świadomego wyboru. Załóżmy hipotetyczną sytuację. Kierujesz
samochodem, jedziesz dość szybko, może trochę niebezpiecznie, ktoś
zajeżdża ci drogę. Masz wybór: albo wrzeszczysz i wyzywasz tego
kierowcę od bezmyślnych debili i nieuków, albo błogosławisz i dziękujesz,
że pojawił się na twojej drodze i być może w ten sposób uchronił cię przed
nieszczęśliwym wypadkiem, który czyhał za następnym zakrętem.
Najważniejsze, by mieć świadomość istnienia wyboru, co jednocześnie
wprowadza możliwość bycia elastycznym, ponieważ to sztywność
poglądów, zachowań i reakcji jest w naszym życiu przyczyną wszystkich
problemów i chorób. W naturze to, co jest sztywne, musi zniknąć. Nie umie
współpracować z żywiołami, więc najbliższa wichura czy trzęsienie ziemi
może okazać się śmiercionośne. Wie o tym przyroda, pozwalająca chwiać
się w czasie huraganów nawet najstarszym i najgrubszym drzewom, i
wiedzą o tym konstruktorzy budynków, świadomi, że tylko umieszczenie w
planie konstrukcyjnym miękkiej sprężyny, elastycznej poduszki czy innego
układu nadającego wiotkości reszcie sztywnych elementów pozwoli
zachować nawet największą budowlę w całości. Po burzy drobne szkody
można bez problemu naprawić. Tak wygląda również życie człowieka.
Przechodzimy burze, trzęsienia ziemi, powodzie i huragany. Ale jeśli
jesteśmy wystarczająco elastyczni, aby umieć odpuszczać i wybaczać,
przetrwamy każde zdarzenie. Doskonały przykład tego, jakim zagrożeniem
jest dla nas sztywność, przytacza Jane Goodall, brytyjska badaczka w
dziedzinie prymatologii, etologii i antropologii. Badając procesy
społecznego uczenia się, myślenia, działania i kultury wśród dzikich
szympansów, trafiła na farmę w Ghanie. Uprawiano tam dynie. Kiedy

28
rośliny były już prawie dojrzałe, rokrocznie wkraczały tam szympansy.
Wpadały nocami całym stadem i rozbijały dynie, aby dostać się do nasion,
niszcząc jednocześnie uprawy. Zdesperowani rolnicy wymyślili dość
okrutny sposób, żeby ochronić plony. Postanowili wykorzystać wspólny
szympansom i ludziom nawyk chwytania i niechęć do wypuszczania
zdobyczy. Wycinali w każdej dyni mały otwór, którego wielkość pozwalała
jedynie na wciśnięcie łapy do wnętrza. Kiedy szympansom udawało się
wepchnąć dłoń i po omacku złapać tak bardzo pożądane nasiona,
natychmiast zaciskały pięści, usiłując utrzymać zdobycz. Gdy pojawiali się
farmerzy z bronią gotową do strzału, zwierzęta nie były w stanie uwolnić
się z pułapek. Nie posiadły umiejętności rozluźnienia uchwytu i
odpuszczenia łupu, co pozwoliłoby skorzystać z możliwości ucieczki i
zachowania życia. Ludzie mają podobną naturę. Kiedy już coś chwycą, nie
chcą tego puścić, choćby wiedzieli, że trzymanie tego doprowadzi ich do
choroby czy nawet śmierci. W najlepszym wypadku tylko unieruchomi ich
przy zdobyczy i nie pozwoli na eksplorowanie życia oraz poznawanie
innych smaków.
Aby osiągnąć możliwość „puszczenia czegoś”, musimy sobie
uświadomić, że w ogóle cokolwiek trzymamy. Brzmi nieprawdopodobnie
prosto, ale takie nie jest. Jeśli twój mózg jest przyzwyczajony do pracy
tylko na zwykłej codziennej częstotliwości beta, nie wyjdziesz poza
najprostsze i często fałszywe odczucia. Nie uzyskasz wtedy informacji
niezbędnych do przeprowadzenia pożądanych zmian. Zdarza się to bardzo
często, gdyż jest to najlepiej znany i najłatwiejszy do osiągnięcia stan, który
po prostu jest. A mózg, jeśli go nie trenujemy i nie uczymy, najczęściej
wybiera najprostszą drogę działania, ponieważ pochłania to najmniej
energii. Jeśli chcesz wejść w twórczy stan alfa, odkrywczy theta, szamański
delta, gdzie można zmieniać rzeczywistość, albo magiczny gamma, gdzie
tworzysz dowolną rzeczywistość, początkowo będzie wymagało to
ogromnego wysiłku, aż do momentu, kiedy nauczysz swój mózg, że jest to
dla ciebie normalny stan, i będziesz bez wysiłku przemieszczać się między
nimi.
Miałam przyjemność spędzić tydzień w Instytucie Biocybemaut na ich
zaproszenie. Siedząc całe dnie z głową oklejoną elektrodami, w ciemnym
pomieszczeniu z ekranem komputera i głośnikami wokół, uczyłam swój
mózg, jak ma działać, żebym w jak najlepszy sposób mogła pomagać
ludziom. Abym dzięki swoim wibracjom potrafiła zmienić częstotliwość

29
pracy fal mózgowych generowanych przez mózg klienta, by pożądane
zmiany zachodziły natychmiast. Udało się, ponieważ osoby uczestniczące
w sesji raportują na bieżąco dziwne według nich zjawiska. Opisują to w
przeróżny sposób - albo jako złote czy świetliste kulki, które wchodzą do
mięśniaków czy guzów i powodują zmianę ich struktury aż do całkowitego
zniknięcia, albo widzą istoty w białych kitlach, anioły czy inne zbudowane
ze światła twory, które przyszły przeprowadzić na nich niezbędną operację,
albo też pojawiają się bliscy zmarli czy też wszechwiedzący byt, którzy
udzielają wszelkich informacji niezbędnych do wyzdrowienia albo wyjścia
z sytuacji kryzysowej.
Książka jest opowieścią o tych właśnie wędrówkach między różnymi
falami i tworzeniem nowej zdrowszej rzeczywistości.

6
Sztuka kreatywnego myślenia. Podnieś umysł na wyższy poziom, przel. K. Przybyłowicz,
Biocybemaut press, Santa Clara 2013.
7
Tamże, s. 29.

30
MATKA I CÓRKA ALBO ZEW KRWI.
HISTORIA ANNY

Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów.

Albert Einstein

Zdarza się, że rodzice postępują w taki sposób, aby za wszelką cenę


udowodnić prawdziwość tego stwierdzenia. Czasem dorośli trzymają się
sztywno swoich sposobów wychowywania dzieci oraz interakcji z nimi.
Najczęściej jest to zachowanie nieświadome, uwarunkowane sposobem
wychowywania ich przez rodziców. Kiedy mówię rodzicom, że nie muszę
spotykać ich dzieci, żeby spowodować zmianę w stanie zdrowia lub w
zachowaniu dziecka, często słyszę głos oburzenia i odczuwam ich opór.
Dzieci uzewnętrzniają w swoim ciele albo w swoich emocjach problem,
który ma jedno z rodziców lub oboje. Dorosły człowiek ma wbudowane
silne mechanizmy obronne przeciwko braniu na siebie odpowiedzialności.
Łatwiej szukać cudownej pigułki dla dziecka i angażować się w dotarcie do
najlepszych lekarzy w kraju, a czasem nawet na innym kontynencie, niż
zatrzymać się i zastanowić: „Może robię coś źle, jeśli moje starania nie
działają, a nawet jeszcze bardziej pogłębiają chorobę i złe samopoczucie
mojego dziecka. Może należy zaprzestać tych nieskutecznych działań i
poszukać właściwych odpowiedzi w zupełnie innym miejscu'’.
Spotykając się z rodzicami ciężko chorych dzieci, odnoszę wrażenie, że
ci ludzie doskonale odnajdują się w roli poszukiwaczy. Ekscytują się
przeczesywaniem Internetu, tropiąc najnowsze osiągnięcia medycyny i
najgenialniejszych lekarzy. Zamieniają się w najskuteczniejszych
zdobywców funduszy na chybione lekarstwa i najbardziej nietrafione
mordercze operacje wycinania, amputowania czy wszczepiania, a także
nieskuteczne kuracje chemio- czy radioterapii. Ci ludzie wspaniale
odnajdują się w uganianiu się za „cudownym lekarstwem i lekarzem” oraz
bezustannej, podświadomej konieczności czucia się niezbędnie

31
potrzebnym. Ofiarowują siebie na ołtarzu cierpienia swojego chorego
dziecka. Robią z siebie ofiary, gdy tymczasem zaspokajają swoje
najgłębsze, najbardziej skryte potrzeby czucia się ważnym, zapobiegliwym
i jakże skutecznym w ratowaniu swoich potomków. A wystarczy tylko
zatrzymać się w tym pędzie ego i ambicji okazania się najwspanialszą,
najskuteczniejszą, najbogatszą i najbardziej obrotną osobą w towarzystwie,
która dla swojej chorej pociechy może uzyskać to, co nieosiągalne. I
zamiast opowiadać wszystkim, aż do znudzenia, na jakim etapie jest się w
dyscyplinie torturowania swojego dziecka, wystarczyłoby zatrzymać się i
pomyśleć. Co robię nie tak, jak trzeba, że moje dziecko choruje? O co
chodzi z tym, że wkładam w to tyle starań, a stan dziecka się pogarsza? I
wreszcie zadać sobie krytyczne pytania: „Jak wyjść z tego zaklętego kręgu,
w którym się znalazłam? Jak zrobić coś zupełnie innego? Jak przestać
pędzić w otchłań swoich wyobrażeń o tym, co powinnam zrobić i czego
oczekuje ode mnie otoczenie? Jak się zatrzymać i pomyśleć, żeby odnaleźć
inny, skuteczny kierunek? Jak pogodzić się z tym, że moje dotychczasowe
starania okazały się klapą i nikomu nie są potrzebne, a nawet mogły być
szkodliwe? Jak przyznać się do porażki i odpuścić, żeby nie pogrążać się w
prowadzącym donikąd chaosie?”.
Wychowanie dziecka to bardzo odpowiedzialne zadanie, a wychowanie
dziecka, które choruje, jest jeszcze większym wyzwaniem. Dzieci pojawiają
się na tym świecie często po to, żeby pomóc nam uporać się z naszymi
ranami z dzieciństwa, o których staraliśmy się zapomnieć przez całe życie.
Pozornie nauczyliśmy się żyć z głęboko zakopaną pamięcią o bolesnych
fizycznie lub emocjonalnie urazach i udawać, że nigdy nie miały miejsca
albo przydarzyły się komuś innemu. Umysł dziecka potrafi doprowadzić do
podziału osobowości, by umożliwić ciału dalsze przetrwanie. Ale pamięć o
przejmującym zdarzeniu zostaje na zawsze. Jeśli nie jest ono świadomie
zintegrowane, może powodować i powoduje bardzo duże kłopoty zarówno
w życiu codziennym, jak i w całej osobowości. W dalszej kolejności rzutuje
to na nasz status społeczny oraz interakcje z otoczeniem. Komplikacje są
tym większe, im silniejszy był szok przeżyty podczas zdarzenia. Nasilenie
odczucia zależy od tego, czy bolesne zdarzenie powtarza się i jak długo
trwa, ale również od tego, czy trafiło na podatny grunt, czyli czy w naszym
archiwum pamięci komórkowej są zgromadzone podobne nierozwiązane
konflikty z życia naszych rodziców, dziadków czy pradziadków. Powikłania
we wzorcach interakcji z dziećmi na pewno znajdą się również w pamięci

32
naszych poprzednich wcieleń. Spotkamy tam te same osoby, być może w
różnych konfiguracjach rodzinnych, i stwierdzimy, że wciąż rozwiązujemy
ten sam problem. W różnym czasie i różnych miejscach świata, ale ciągle
ten sam, powtarzający się bezustannie schemat. Do chwili, kiedy nie
znajdziemy scenariusza, który kieruje naszym zachowaniem, nie będziemy
mogli zmienić wzorca.

Doskonałym przykładem są Anna i jej córka Natalia, którym miałam


przyjemność pomóc. Natalia jest młodszą córką Anny. Do ósmego roku
życia rozwijała się i zachowywała wręcz idealnie. Według Anny wszystko
zaczęło się psuć, kiedy Natalia miała osiem lat. Biegała w domu za starszą
siostrą, która zatrzasnęła przed nią oszklone drzwi, a ta wpadła na nie,
szyba się stłukła i poraniła całe ciało dziecka. Anna przypomniała sobie, że
kiedy poszły na zdejmowanie szwów, w gabinecie byli starszy lekarz i kilku
młodych asystentów. Dziewczynka powiedziała, że wstydzi się zdjąć
sukienkę, i nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Ale matka śpieszyła się do
pracy i była tak bardzo zdenerwowana tym, że się spóźnia, że zdarła z
dziecka ubranie, nie przejmując się jego bólem fizycznym i psychicznym.
To był potworny szok dla dziewczynki. Dziecko przestało na kilka miesięcy
się odzywać. Trafiło na terapię do psychologa dziecięcego. Niedługo po
tym Anna zafundowała Natalii kolejne straszne przeżycie, które było
efektem diagnozy i sugestii psychologa. Terapeuta powiedział jej, że
problemy z córką (ponieważ dziewczynka kontaktowała się już, ale w
dalszym ciągu z oporami) mogą wynikać z tego, że zęby mleczne są
nieprawidłowo ułożone i należy je usunąć. I wtedy wszystko wróci do
normy. Anna sama jest lekarzem, więc wierzy (teraz już należałoby używać
tego słowa w czasie przeszłym - wierzyła) swoim kolegom po fachu.
Uznała, oczywiście, iż zabieg będzie niezmiernie bolesny, ale stwierdziła,
że nagroda w postaci w pełni zdrowego dziecka zrekompensuje w całości
koszty fizyczne i psychiczne tej kuracji. Zgodziła się na procedurę, mając
głębokie wewnętrzne przekonanie, że ludzie cierpią, boli ich, a potem
przestaje boleć i wszystko wraca do upragnionej normy. Kiedy
dziewięcioletniej dziewczynce usuwano bez znieczulenia kolejne zęby, a
dziecko krzyczało: „Mamo, ratuj mnie, ratuj mnie, błagam, mamo!'’, Anna
niewzruszona stała z boku i nawet nie mrugnęła okiem. Nic nie mówiła,
tylko patrzyła. Teraz powiedziała, że tak naprawdę to było jak gwałt, że
zaaprobowała gwałt w biały dzień na własnym dziecku. Przyklaskiwała

33
temu wynaturzeniu innego psychopatycznego lekarza. Jednego, który to
wymyślił, i drugiego, który tego dokonał. Wstydzi się tego, co zrobiła, i że
w ogóle mogła to zrobić swojej córce. Trzeba mieć dużo odwagi, aby
przyznać, że wyrządziło się krzywdę swojemu dziecku. (W jej sesji wyjaśni
się to masochistyczne umiłowanie do zadawania bólu i widoku krwi). Po
wyrwaniu wszystkich zębów dziewczynka wpadła w stan jeszcze
większego otępienia, co pociągnęło konieczność poddania jej kolejnemu
cyklowi psychoterapii. Dziecko po kilkunastu miesiącach sesji i
przyjmowania psychotropów osiągnęło stan „normalności"’. Na jakiś czas,
zresztą bardzo krótki, ponieważ po kilku latach Natalia zmieniła się w
sprawiającą kłopoty wychowawcze nastolatkę. Przestała się uczyć, nie
odrabiała prac domowych, kłamała, chodziła na wagary. Zaczęła być
agresywna słownie, upierała się przy swoich pomysłach i sposobach
spędzania czasu poza szkołą. Zaprzyjaźniła się z dziewczyną, która
interesowała się mangą i anime, czyli japońskimi komiksami. Ich
dominujące treści to rywalizacja, machinacje, intrygi, walka i agresja.
Bohaterowie krzyczą, przeklinają i rzucają wyzwiskami. Rysunki postaci i
twarzy są bardzo sugestywne. Odzwierciedlają złość, gniew i nienawiść.
Zachęcają do permanentnego stawiania oporu i walki z każdym i o
wszystko. Mieszają pojęcia dobra i zła. Część mangi oparta jest na
historiach związanych z białą magią, gdzie pojawiają się wspaniałomyślne,
obdarzone nadprzyrodzonymi mocami „dobre czarownice”, spieszące na
pomoc słabszym i potrzebującym. Koleżanka i ten ostatni motyw stały się
przysłowiowym gwoździem do trumny stosunków między Anną a córką. W
drugiej klasie gimnazjum Natalia wraz z przyjaciółką postanowiły, że będą
jak „czarodziejki z księżyca”, czyli postaci z japońskich bajek mangi.
Wyobraziły sobie, że są obdarzone niezwykłymi mocami, i prowokowały
do kłótni starszych uczniów po to, aby następnie w cudowny sposób móc
zastosować w praktyce komiksowe rozwiązania. Niestety w życiu jest
inaczej niż w bajkach. W realnym świecie Natalia wraz z przyjaciółką nie
mogły pochwalić się niczym szczególnym i sprawy kończyły się
przepychanką albo bójką oraz awanturami w szkole i wzywaniem rodziców
do pedagoga, wychowawcy i dyrektora. Wtedy właśnie Anna poczuła, że
traci kontrolę nad swoim dzieckiem. Im częściej musiała pojawiać się w
szkole, tym większe awantury robiła córce po powrocie do domu. Anna
pracowała wtedy jako chirurg onkolog dziecięcy i nie miała czasu ani
ochoty zajmować się prawie dorosłą - jak myślała - córką. Zmęczenie pracą

34
i konieczność wysłuchiwania uwag nauczycieli wyprowadzały ją z
równowagi. Nie była w stanie powstrzymać wybuchów gniewu. Już od
progu zaczynała krzyczeć na córkę i wyzywać ją najbardziej okrutnymi
słowami, jakie przychodziły jej na myśl. Córka, doprowadzana przez matkę
do ostateczności, przeklinała ją i życzyła śmierci w cierpieniach. To tylko
potęgowało gniew Anny na niewdzięczność córki i to, że nie docenia jej
starań. Potrafiły krzyczeć na siebie najbardziej obelżywymi słowami przez
kwadrans, aż dziewczynka nie wytrzymywała, wypychała matkę z pokoju,
trzaskała drzwiami, włączała głośno muzykę i to był koniec burzy. Anna
czuła swoją bezsilność. Nie wiedziała, jak może pomóc własnemu dziecku i
sobie. Takie sytuacje powtarzały się kilka razy w miesiącu przez prawie
rok. A potem wydarzyło się nieszczęście. Najbliższa koleżanka Natalii
popełniła samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Prawdopodobnie nie
mogła znieść presji wywieranej na nią przez jej rodziców, a może
przyczyną były sytuacje, które prowokowała w szkole, i to ich nie mogła
znieść. Albo chciała sprawdzić, czy jest czarodziejką z księżyca czy jakiejś
planety i zdoła zatrzymać pociąg swoją gniewną miną oraz
wykrzykiwaniem przekleństw pod adresem maszynisty. Niezależnie od
przyczyny, z jakiej targnęła się na własne życie, odbył się pogrzeb
najlepszej przyjaciółki i Natalia została sama w bałaganie, który wspólnie
stworzyły. Nie miała już żadnego wsparcia i nie miała z kim porozmawiać.
Wtedy przyszło jeszcze gorsze. Anna odebrała telefon od nauczycielki
wychowania fizycznego i dowiedziała się, że musi zainteresować się ciałem
Natalii, ponieważ kobieta przypuszcza, że dziewczynka może się okaleczać.
Podczas któregoś z ćwiczeń z przewrotem bluza odsłoniła ramiona i brzuch
dziecka, na których widać było wyraźnie świeże rany. To był dla Anny
moment przełomowy. Przestraszyła się, że nie poradzi sobie z kłopotami
swojej córki. Odeszła z pracy, w której nie była już dopuszczana przez
przełożonego do stołu operacyjnego. Przestała być chirurgiem, bo nie miała
siły na wielogodzinną wykańczającą pracę i domowe potyczki.
Postanowiła, że musi mieć więcej czasu dla dorastającej nastolatki, która
sprawiała problemy wychowawcze. Zwiększyła kontrolę, częściej
upominała córkę i krzyczała na nią. W końcu Natalia nie wytrzymała
napięcia, a może jej energia uznała, że trzeba wykonać karkołomny krok,
by poruszyć w mamie energię w kierunku znalezienia rozwiązania. Podjęła
próbę samobójczą. Połknęła tabletki z kilku opakowań relanium, ale Anna

35
wróciła wcześniej i zdążyła wezwać karetkę. Natalia trafiła na miesiąc pod
ścisłą opiekę psychiatrów.
Traf chciał, że Anna, wracając z wizyty u córki, spotkała znajomą, ale
jakiś czas niewidzianą osobę w towarzystwie rozbrykanego chłopca. Była
to mama jednego z jej dziecięcych pacjentów z onkologii. Pamiętała, że
chłopiec miał zaawansowaną białaczkę, ale w pewnym momencie zaczęły
następować u niego dziwne zmiany w wynikach badań i matka postanowiła
wypisać syna ze szpitala. Opowiedziała jej o mnie i sesji, która zmieniła
całe jej życie. Jest syn był zdrowy. Anna nie chciała w to uwierzyć, ale
chłopiec rzeczywiście wyglądał znajomo. Była tak zmęczona i
zdesperowana, że uznała, iż nic normalnego nie jest w stanie pomóc jej
córce, więc może skorzystać z czegoś na pierwszy rzut oka
nieprawdopodobnego. Skontaktowała się ze mną i umówiła na spotkanie.
Już na wstępie powiedziała, że czuje się beznadziejnie bezradna. Ma
wrażenie, że jest małą dziewczynką, która nie wie, co robić. Kiedy krzyczy
na córkę, czuje, że coś ją zatyka z wściekłości i to coś prowokuje coraz
gorsze wybuchy gniewu i złości. Doskonale wie jednocześnie, że one tylko
zaogniają sytuację. A ona nie potrafi zareagować inaczej. Czuje, jakby
traciła możliwość racjonalnego myślenia. Oskarża się o to, że jest najgorszą
matką na świecie, a jednocześnie gotuje się w nienawiści do swojej córki,
jej niewdzięczności, niedoceniania jej poświęcenia i ciężkiej pracy, by
mogły godnie żyć.
Zaczęłyśmy od tego, co Anna pamięta ze swojego życia. I od razu
trafiłyśmy na historię z jej dzieciństwa, ponieważ chciałam wiedzieć, co
stało się, kiedy właśnie ona miała osiem lat. Powodem jest wszechobecna
synchroniczność. Jeśli wiem, że dziecku wydarza się coś, kiedy ma osiem
lat, wtedy zaczynam sprawdzać, co działo się z jego rodzicami, kiedy byli
ośmiolatkami. Okazało się, że Anna nie miała łatwego dzieciństwa. Ojciec
był alkoholikiem, a matka prawdopodobnie cierpiała na niezdiagnozowaną
chorobę psychiczną. Anna pamięta, że mama często chodziła z nożem
kuchennym w ręce i kiedy cokolwiek jej się nie podobało, straszyła, że
odetnie komuś jakąś część ciała. Pewnego popołudnia, kiedy ojciec wrócił
do domu po alkoholowym spotkaniu z kolegami, matka wpadła w szał.
Rzuciła się na ojca z nożem, krzycząc, że wytnie mu przyrodzenie i nie
będzie więcej chodził na dziwki. Pijany mężczyzna przewrócił się, a wtedy
matka dopadła go, usiadła na nim okrakiem i zaczęła wymachiwać nożem.
Anna przestraszyła się, że mama zabije tatę, rzuciła się na matkę,

36
odciągając ją na bok, płacząc i błagając, żeby nie robiła mu krzywdy. Ale w
matkę wstąpiło coś złego. Zaczęła wrzeszczeć na ośmioletnią Annę i
wyzywać ją od małych dziwek i niewdzięcznych dzieci. Powiedziała, że za
karę Anna ma iść na kolanach do kapliczki z figurą Matki Bożej. Kapliczka
stała tuż za płotem, niedaleko domu, ale droga była wysypana żwirem.
Anna posuwała się na kolanach do kapliczki, zostawiając za sobą krwawy
ślad. Matka szła nad nią z nożem w ręce, a ojciec zasnął pijackim snem.
Anna czuła przejmujący ból, kiedy skóra na kolanach zdzierała się do kości,
i błagała matkę, żeby mogła podnieść się na nogi, ale ta była nieugięta.
Kobieta do dziś ma blizny po tej wędrówce. Pamięta, że kiedy doczołgała
się do kapliczki, przeklęła swoją matkę i ojca i postanowiła, że przestanie
się odzywać i robić cokolwiek. Zaczęła dużo czytać i uczyć się, żeby móc
uciec z domu rodzinnego. Nigdy nie wracała pamięcią do tamtego
wydarzenia. Powiedziała, że zasklepiła je w jakiejś części mózgu i
właściwie wymazała z pamięci. Przeniosła się do swojego wewnętrznego
świata, ponieważ tego, co działo się wokół niej, nie potrafiła zrozumieć.
Takie ..otorbienie" i ukrycie w zakątku umysłu bardzo bolesnego
wspomnienia z dzieciństwa nigdy nie kończy się sukcesem. Zakopane
emocje wciąż próbują wydostać się na zewnątrz, domagając się od nas
poradzenia sobie z nimi. Świat stawia na naszej drodze różne
doświadczenia, abyśmy mogli dotrzeć do naszych najgłębszych uczuć i
ćwiczyć umiejętności radzenia sobie z wyzwaniami. Dopóki sobie nie
poradzimy, dopóty te wyzwania będą bardzo podobne jedno do drugiego.
Tę samą sytuację stworzy na nasze wewnętrzne życzenie małżonek,
dziecko, rodzic, nauczycielka, przełożony, sąsiad lub zupełnie obca osoba w
tramwaju i będzie się to powtarzało, dopóki nie wykrzykniemy: „Eureka!
Wiem, dlaczego mnie to spotyka!'’. Moment tego oświecenia jest
jednocześnie końcem powtarzania się niechcianych sytuacji. To, co twój
umysł wydobędzie na wierzch, przestanie domagać się rozwiązania i
otoczenie przestanie rzucać ci kłody pod nogi. Nagle w jakiś nadzwyczajny
sposób wszystko się wyjaśni, ty albo małżonek dostaniesz nową pracę,
dziecko, ni z tego, ni z owego, trafi w nowe towarzystwo, kłopotliwego
nauczyciela przeniosą do innej szkoły, sąsiad się wyprowadzi, a w tramwaju
będziesz czytać książkę i nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Kiedy nie
wysyłasz na zewnątrz drażniącej energii płynącej z nierozwiązanego kiedyś
problemu, wtedy otoczenie nie ma na co odpowiadać, zostawia cię w
spokoju i możesz myśleć o ruszeniu naprzód w dowolnie wybranym

37
kierunku. Kiedy stare sytuacje i dotyczące ich emocje zostaną zrozumiane i
uwolnione, już nic nie zmusza cię do powtarzania tych samych
doświadczeń. Wtedy zwalniamy zablokowaną część mózgu i energii
związanej z trudnym wydarzeniem. I dopiero w takiej chwili można
wyskoczyć z kołowrotka.
Anna, mając osiem lat, zablokowała emocje. Nauczyła się być cichą i
grzeczną dziewczynką. Doskonale się uczyła, dostawała świadectwa z
biało-czerwonym paskiem i nie sprawiała żadnych kłopotów. Trwało to
przez całą podstawówkę, a potem wyjechała z domu do internatu, żeby
uczyć się w liceum. Odetchnęła. Uczyła się jeszcze więcej, żeby uciec
jeszcze dalej od niezrównoważonej matki i ojca alkoholika. Dostała się na
medycynę. Postanowiła wybrać trudną specjalizację, czyli chirurgię. Wybór
nie był przypadkowy, jak się okazało w trakcie sesji. W pamięci Anny były
zapisane wspomnienia z innych wcieleń. Widok i smak krwi sprawiały jej
przyjemność. Lubiła przyglądać się śmierci i podziwiać ją.
Kiedy zaczęły się kłopoty wychowawcze z Natalią, Anna zrezygnowała z
pracy jako chirurg. Powiedziała, że chciała pomóc córce. Ale to nie był
jedyny powód. Nie mogła już tak długo przebywać w szpitalu i nie potrafiła
już znieść bezsilności swojej i medycyny. „Nikt tak szybko i bezsensownie
nie umiera, jak dzieci chore na raka kości. Mogę amputować fragmenty
jego ciała, a ono i tak umrze po miesiącu czy dwóch od postawienia
diagnozy i rozpoczęcia leczenia w szpitalu'’. Przeniosła się do przychodni
internistycznej. „Przychodzą tu starsi ludzie, którzy nie mają komu
poskarżyć się na strzykanie w kościach, ale przynajmniej nie widzę, jak leje
się krew i jak umierają na moich rękach. I mam określone godziny pracy i
więcej czasu dla córek”. Niestety nierozwiązane problemy Anny z
dzieciństwa i ukryte sprawy jej matki, które doprowadziły do choroby
psychicznej, nie pozwoliły o sobie zapomnieć. Również zakodowane
zamiłowanie do widoku świeżej krwi i ran domagało się ciągłego
karmienia. Smak, węch, wzrok i dotyk wciąż były żądne ofiary. Od kiedy
skończyła pracę w szpitalu, ich brak musiał pojawić się w innym miejscu.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Natalia zaczęła się okaleczać mniej więcej
w tym samym czasie, kiedy Anna zmieniała pracę. Córka w swojej dobroci
i bezwzględnej miłości do matki, zupełnie nieświadomie, będąc do tego
energetycznie zmuszona, zaczęła się ciąć. Zaspokoiła w ten sposób
podświadomą żądzę krwi swojej rodzicielki. Dzieci są w stanie bardzo dużo
zrobić dla swoich rodziców. Dzieje się to zarówno świadomie, jak i poza

38
świadomością, jako odpowiedź na impulsy i wibracje, które odbiera mózg
dziecka z mózgu rodzica. Mózg działa jak radar nastawiony na odbieranie
fal, zwłaszcza z pewnych określonych kierunków. W ten sposób Natalia
chciała pomóc swojej mamie w rozwiązaniu jej nieuświadomionych
problemów. Przejęła ten ogromny ciężar. Stała się ekranem, na którym jej
mama wyświetlała film swojego życia. I im bardziej Anna była
emocjonalnie rozchwiana w związku ze stanem Natalii i zmianami w pracy,
tym bardziej Natalia popadała w kłopoty. Matka, która nie umie poradzić
sobie z emocjami, nie nauczy córki, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach.
A jednocześnie wibruje swoimi zablokowanymi uczuciami, które za
wszelką cenę chcą się wydostać i zostać zrozumiane. Sytuacja domaga się
bycia zaakceptowaną i przyjętą jako nauka, z której trzeba wyciągnąć
wnioski, poznać jej przyczynę i uwolnić duszę od potrzeby powtarzania
tych samych lekcji w różnym czasie i w różnym miejscu we wszechświecie.
Próba samobójcza i okaleczanie się Natalii były wołaniem o zwrócenie
uwagi przez mamę na jej nie zintegrowane emocje z dzieciństwa. Córka
pokazywała Annie swój nieporządek emocjonalny i powstały z tego
powodu bałagan energetyczny wokół niej. Wskazywała na wszystkie
niewłaściwie ułożone uczucia, pokazywała, z czym Anna nie poradziła
sobie do dziś. Jej antyspołeczne zachowanie wynikało z potrzeby
potrząśnięcia matką i pobudzenia jej do zmiany myśli.
Przeszłość kształtuje teraźniejszość dopóty, dopóki nad nią nie
zapanujesz. A jednak człowiek zachowuje się często rutynowo, zgodnie z
nawykami, przyzwyczajeniami i wyuczonymi odruchami i dlatego samemu
bardzo trudno odnaleźć schematy rządzące naszym życiem. Można to
zrobić, przyglądając się dokładnie niechcianym okolicznościom
zewnętrznym, które pojawiają się w naszym życiu. Każde zdarzenie niesie
przesłanie. Trzeba się nad nim zastanowić i nie popełniać wciąż tych
samych błędów. Jeżeli nasze dzieci, partnerzy albo najbliżsi biorą na siebie
tę bardzo trudną rolę wskazania nam naszych słabych stron, bądźmy im
wdzięczni i nie marnujmy oferowanych szans.
Pamiętajmy, że dzieci są tylko dziećmi. Nawet jeżeli z wielką siłą
trzaskają drzwiami, używają słów przypisanych dorosłym i próbują udawać
dorosłych, są tylko dziećmi. Dorośli mieli już okazję przeżyć sporo
stresujących sytuacji i powinni nauczyć się opanowywania emocji. Dzieci
nie radzą sobie z integracją uczuć. Warto wykazać się rozsądkiem i
dojrzałością w każdym starciu z dzieckiem i nie pozwalać, żeby nasze ego

39
karmiło się poczuciem władzy sprawowanej nad mniejszym człowiekiem,
który wymaga przede wszystkim miłości i opieki, a nie pouczania i
karcenia. Trzeba wsłuchać się w przekaz płynący od osoby kochającej nas
tak bezwarunkowo, jak tylko dziecko może kochać mamę i tatę. Warto
wykazać się dojrzałością i zmienić sposób naszego zachowania wobec
kogoś mniejszego i słabszego zamiast upierać się przy niedziałających
słowach i czynach. Jaki jest sens codziennie powtarzać tę samą kłótnię?
„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów'’.
Ty, świadomy, dorosły człowieku, zapanuj nad swoimi myślami i
emocjami. Nie możesz oczekiwać tego od nastolatka. On nad tym nie
panuje. Ty powinieneś. Twoim zadaniem jest zmiana warunków
doświadczenia i sprawdzenie rezultatów. Może się okazać, że będą
zaskakująco dobre. I chociaż otoczenie może prowokować cię do
natychmiastowych reakcji, postaraj się nie reagować gwałtownie.
Zatrzymaj się chociaż na ułamek sekundy, zanim coś powiesz lub
wykrzyczysz czy zrobisz, być może ten moment pozwoli ci uniknąć
zwyczajowej reakcji. Nie pozwól, by burza stała się tajfunem, a być może
uda ci się zobaczyć słońce prześwitujące przez chmury i nie wpadniesz w
ciąg negatywności, który jak zwykle prowadzi donikąd.
Wracając do historii Anny i jej córki, odnalazłyśmy jeszcze jedno
tragiczne wydarzenie. Anna z wielkim bólem opowiedziała o strasznym
wypadku, który miał miejsce, kiedy Natalia miała osiem miesięcy. Podczas
podróży autem Anna karmiła dziecko piersią. Kierujący samochodem mąż
wyprzedzał inne auto i wpadli pod nadjeżdżającą z naprzeciwka
ciężarówkę. Dziewczynka ucierpiała najbardziej, ponieważ wypadła z
samochodu przez rozbitą szybę. Miała na ciele mnóstwo ran i szwów.
Anna wspomniała również o swoim najmłodszym braciszku. Staś był
głuchoniemy, więc Anna jako dziecko wstydziła się jego towarzystwa,
uciekała przed nim, żeby rówieśnicy nie dokuczali, że ma brata kalekę.

Poniżej najważniejsze fragmenty sesji z Anną.


- Co widzisz? Co się dzieje?
- Jest burza. Jakieś czarne, ostre, wystające fragmenty szkła czy skał. Ale
nie wiem, co to za krajobraz. Nie widzę dobrze, bo jest ciemno.
- W takim razie przyjrzyj się, jak wygląda twoje ciało. Kim jesteś?
- Czy to możliwe? Nie, to nie jest możliwe!

40
- Opowiedz, co widzisz, nie oceniaj i nie przeżywaj tego, tylko
obserwuj.
- Mam pazury, mam futro na nogach. Jestem diabłem? Mam ogon?
- Tylko obserwuj. Patrz i opowiadaj.
- Być może mam rogi, ale mam także skrzydła.
- Co tam robisz?
- O Boże, jestem tu strażnikiem.
- Czego pilnujesz?
- Ludzi.
- Jakich ludzi?
- Potępionych...
- Na czym polega twoja praca?
- Pilnuję, żeby stąd nie uciekli.
- Co robisz, żeby nie uciekali?
- Trzymam ich, zastraszam ich.
- W jaki sposób?
- Nie wiem.
- Wróćmy do otoczenia, może teraz coś zobaczysz.
- Pod nogami mam żwir, ale te skały są jak ostre czarne szkło. Tak jak
kaktusy czasem wyrastają jeden z drugiego, tak i te szkła jakby jedne
wyrastały z innych i w ten sposób tworzyły te skały, jakby właśnie były
takimi formami.
- Czy te szkła są ostre? Można nimi rozciąć skórę?
- Tak.
- Czy ty również możesz się skaleczyć, czy ciebie nie tną?
- Tak, mogę. Właśnie przejechałam po tym palcem i mam rozciętą skórę.
- I co się dzieje?
- Moje nogi przeszył lekki dreszcz. Jakbym wzdragała się na tę sytuację.
Ale ta moja skóra jest gruba i ciemna.
- Widzisz krew z rany?
- Tak.
- I jaka jest?
- Czerwona.
- Co robisz?
- Liżę ją. To odruch.
- Zmień czas i miejsce. Poszukaj czegoś ważnego.

41
- Widzę szkło po swojej prawej stronie, panuje ciemność. Siebie nie
widzę. Zobaczyłam stopy i dłoń. Poczułam tylko, że mam skrzydła i rogi. I
jest tak, jakby słońce... jakby światło świeciło z góry.
- Wróćmy więc do ludzi, których pilnujesz.
- Zobaczyłam grube kraty, czarne. Za nimi są brudni ludzie i chyba dzieci
też tam są albo ludzie stojący za tymi kratami i trzymający się ich są tacy
mali. Kraty są brudne. Ale są one chyba wtopione w skałę. To nie jest
wolno stojąca klatka.
- Podejdź do tych ludzi i zapytaj, dlaczego tam są. Co mówią?
- Najpierw chcieli mnie ugryźć w palec, a gdy ich zapytałam,
odpowiedzieli: „Bo nas skazałeś”.
- Dlaczego? Za co? Kim jesteś, że możesz skazywać ludzi?
- Jestem władcą.
- Władcą czego? Czym władasz?
- Życiem i śmiercią.
- Popatrz na nich. Kto to jest?
- Oni są podobni do siebie. Mają ostrzyżone włosy, równe grzywki,
twarze brudne, jakby byli pierwotnymi ludźmi, ale nie jak neandertalczycy,
tylko mało cywilizowani.
- Czy jesteś tam jedyną taką istotą? Czy jest ktoś podobny do ciebie?
Gdzie mieszkasz? Co jesz?
- Wygląda na to, że jestem sam. Zobaczyłam coś jakby stolik albo pniak,
ale z kamienia i widzę tam mięso.
- Skąd wzięło się to mięso?
- O, Boże! To chyba nie ludzkie! Nie wiem.
- Skąd się wzięło?
- Upolowałem.
- Jesz surowe?
- Tak, surowe.
- Co lubisz w surowym mięsie?
- Krew.
- Co jest w niej dobrego?
- Życie. Życie (głęboko wzdycha)... Życie.
- A jak ty umierasz w tamtym życiu?
- Nie wiem. To dziwne, leżę na ziemi i wsiąkam w nią.
- Znajdźmy teraz inny czas i inne miejsce. Kim jesteś? Gdzie jesteś?

42
- Jest morze. Od razu stoję w wodzie. Mam tęczowe skrzydła. Nie wiem,
kim jestem. Nie wiem, czy jestem kobietą, czy mężczyzną. Nie wiem, co
tam robię.
- OK. Stoisz w wodzie, masz tęczowe skrzydła. Co jeszcze?
- Same dziwne rzeczy. Nie wiem.
- Czy możesz stamtąd odlecieć na swoich skrzydłach?
- Nie mogę się w ogóle ruszyć. Jakbym była przykuta.
- Czy odczuwasz tam czyjąś obecność? Co jest dookoła?
- Jakby ktoś mnie złapał. Jakbym była ofiarą. Zaraz ktoś przyjdzie i będą
mnie pożerać. Tak jakby mnie tam przywiązali i z tego morza zaraz...
Jakbym była ofiarą oddaną na przebłaganie duchom lub władcom, którzy
wyjdą z morza.
- Kim więc jesteś? Kimś ważnym? Kto oddal cię na przebłaganie
duchom?
- Oni. Zaczyna się ściemniać. Woda jest stalowa. Mam długie, jasne
włosy. Jestem kobietą.
- Cofnijmy czas. Zobaczmy, kim jesteś i gdzie mieszkasz.
- To duży dom. Ładnie oświetlony. Przypomina pałac. Nad ogromnym
pokojem, w którym jestem, znajduje się kopuła.
- Znajdź moment, kiedy jest więcej osób. Może twoja rodzina.
- Siedzi mężczyzna, jest pochmurny, ma nakrycie głowy, chyba niestety
jest królem, a ja jego córką. Jest dobrze zbudowany. Jest kilka innych osób.
Naprzeciw mnie siwa kobieta. On ma długie włosy. Obok młoda kobieta z
długimi włosami. Czarnymi. Obie mają cienkie przepaski na włosach. I są
dzieci. Jemy pieczone mięso. Są owoce, winogrona, talerze, półmiski, ale
mięso jemy palcami.
- O czym rozmawiacie?
- O wojnie. I dlatego ten człowiek ma chmurną minę i jest poważny.
- Z kim wojna? O co?
- Nie ma tu mojej matki. Nie żyje. Została zabita. Była torturowana.
Poddani wywołali wojnę o ziemię. Nie mamy żadnych szans. Oni są
silniejsi. I widzę wzburzone morze.
- Byłaś przy śmierci mamy?
- Nie. Widzę, że została do czegoś przywiązana. Miała dużo ciętych ran.
Była też bita.
- Czy czujesz się odpowiedzialna za jej śmierć?
- Nie.

43
- Jak to się stało, że ojciec pozwolił na pojmanie, uwięzienie i zabicie
swojej żony?
- Nie zdążył. Był na wojnie. Oni to zrobili.
- Wróćmy do morza, dlaczego niepokoi cię jego widok?
- Tam są rekiny. Widzę, jak się zbliżają i mają otwarte paszcze. A potem
widzę krew w wodzie. Moją krew. One są ogromne. Mają naprawdę duże
paszcze.
- Kto i dlaczego cię przywiązał?
- Jest jakaś legenda. Jak oddadzą mnie, córkę króla, to przekleństwo z
tych ziem odejdzie.
- Czy wcześniej znałaś tę legendę? Wiedziałaś, że będziesz musiała
umrzeć w taki sposób? Pocięta i zmasakrowana? Poszarpana i
przywiązana? Oglądając swoją krew w morzu? W szczękach rekinów?
- Nie.
- Jak to było? Zabrali cię siłą? Co się stało? A może chciałaś się
poświęcić?
- Zabrali mnie.
- Co czułaś, kiedy cię zabierali?
- Zabierają mnie z mojego pokoju. Kilku mężczyzn. Mają oliwkową
skórę i czarne krótkie włosy. Mają czarne błyszczące zbroje i są silni. Nie
ma sensu stawiać oporu, bo jestem wątła i słaba. Nic nie mówię i już wiem,
że będę musiała umrzeć. Idę, a oni są wokół mnie. Nikogo nie ma. Nikt nie
usłyszy, więc nawet nie krzyczę. Mama nie żyje, tata wyjechał, służba nie
żyje. Wsiadamy do czegoś. Konie to ciągną. Taki wózek. Nikt nic nie
mówi. Nie wyrywam się, nic nie robię.
- A gdybyś zaczęła walczyć i wyrywać się?
- Nie, to niemożliwe.
- Ale co by się stało? I tak umrzesz?
- To kwestia honoru. Muszę poddać się temu, co przynosi życie. Jeśli
wiem, że nie wygram, po prostu nic nie robię.
- Opowiedz więc, co się dzieje.
- Prowadzą mnie do wody. Wchodzą ze mną. Mówią, że jestem
potrzebna do przebłagania za grzechy naszych przodków. „Ty jesteś
dziewicą, czystą”. Jestem całkowicie sparaliżowana, zupełnie bezsilna.
Czuję, że nie dam rady. Przywiązują mnie do metalowych przedmiotów
wmontowanych w dno. Oni odchodzą, a ja stoję i patrzę. Tak bardzo
chciałabym uciec, odlecieć. Stąd pewnie te skrzydła. Ale nie mogę. Przede

44
mną pojawia się złoty słup, jak złoty promień światła. Z wody sięga aż do
nieba.
- Dlaczego się pojawił? Czym jest?
- Nie wiem. Mojego ciała już nie ma. W wodzie jest czerwono. Ten złoty
słup to jest spokój. Jakby zapewniał: „Jestem z tobą zawsze”. I mówi:
„Chciałaś umrzeć”.
- Kiedy?
- „Zawsze wybierałaś śmierć”.
- Co zrobić, żeby wybierać życie?
- „Zawsze proś mnie o radę”.
- Anno, poproś więc teraz o radę dla twojej córki. Jak jej pomóc?
- „Kochaj ją całym swoim sercem. Jak zawsze kochałaś mnie”.
- Jak pomóc? Co zrobić w fizycznym świecie, żeby się nie okaleczała?
- „Twoja córka ma wolną wolę”.
- Jaka jest więc rola matki?
- „Jeśli wrócisz do mnie, ona też wróci”.
- Jak?
- „Przypomnij sobie mnie”.
- Jak i kiedy Anna zapomniała o tobie?
- Kiedy miała trzy lata.
- Co wtedy się wydarzyło? W jaki sposób jej dotyczyło? Mimo że to
bolesne i nieprzyjemne, wyjmijmy to teraz na wierzch. Czy
głuchoniemy brat Anny ma coś wspólnego z tym zdarzeniem? Co z
nim?
- Ach, to dotyczy mojej matki. Moja matka bardzo cierpiała i to
cierpienie było tak wielkie, że musiało przejść na cierpienie jej dziecka.
Brat przejął część jej cierpienia.
- Twój brat jest głuchoniemy. Dlaczego nie może mówić? Co
rozwiązuje jego brak słuchu?
- Moją matkę bardzo raniły słowa. Również słowa jej męża.
- Co się stało, kiedy miałaś trzy lata?
- Jakbym widziała penisa we wzwodzie. Jest łóżko i widzę go. Mój
dziadek zamknął mnie w łazience. Straszył mnie pająkami i gasił światło za
karę, że jestem niegrzeczna i nie daję mu spać. Potem przez jakiś czas ja nic
nie mówiłam albo się jąkałam.
- Jak się czuje dziecko, widząc przed oczami penisa?

45
- Jakbym czuła, że to nie jest właściwe. A ja jestem w nieodpowiednim
miejscu. Chcę krzyczeć „Mamo, zabierz mnie stąd, nie chcę tego!". Ale nie
mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Gdzie jest mama?
- W pracy. Jej tam nie było.
- Czy opowiedziałaś jej o tym zdarzeniu? Jak zareagowała?
- Och! Mama mówi, że to niemożliwe, że coś sobie wymyśliłam. Żebym
nigdy nie zmyślała, a nie chce nawet słyszeć o czymś takim. Jeśli będę
mówiła te okropne rzeczy, to ona nie będzie mnie kochała. Bo nikt nie
kocha kłamczuchów. A dziadek nas kocha i nigdy by tego nie zrobił.
Zamykam więc pamięć o tym i ukrywam gdzieś głęboko.
- OK. Znajdźmy inny czas. Inne miejsce. Opowiedz, jak wyglądasz i
gdzie jesteś.
- Mam skórzane buty. Jestem chyba na łące, ale raczej to skały, na
których rosną kwiaty. Niebieskie. Jak chabry.
- Kim jesteś?
- Chyba pasterzem. Ale nie widzę owiec. Idę przez góry. Szukam
przyjaciela. On zaginął, a ja go szukam. I będę szukać, aż znajdę.
- Kiedy widzieliście się ostatnio?
- Siedzimy przy stoliku. Gramy w kości. Są daszki z materiału albo
cienkiej skóry. To jakby domostwa. W głębi domu jest starsza kobieta. Coś
gotuje. Mówię do niej „mamo'’. A ona pyta, czy znów idę polować.
- Na co polujesz?
- Na samy.
- Kto jest jeszcze z wami?
- Kilkuletni chłopiec i piesek.
- Znajdź ważny moment.
- Widzę, że podrzynam szyję samie. Widzę, jak wypływa krew. Nie czuję
żadnych emocji. Krew spływa na ziemię.
- Dlaczego wypuszczasz z niej krew?
- Chcę uwolnić jej ducha. Uwolnić go.
- Czy kiedy przecina się skórę i wypuszcza krew, to uwalnia się
duszę?
- Tak.
- Dlaczego potrzebujesz uwolnić duszę sarny?
- Bo ją kocham. Nie chcę, żeby cierpiała.

46
- No cóż. Tak jest świat zorganizowany. Ludzie polują i zabijają
zwierzęta, żeby jeść i żyć. Kto cię nauczył polować?
- Mój ojciec, który już nie żyje. Muszę zabijać, żeby wyżywić rodzinę.
- To jest w porządku? Jeśli musisz?
- Tak.
- Znajdź inny ważny moment.
- Widzę kobietę. To chyba moja żona. Mówi mi, że będziemy mieli
dziecko. Ale nie dożywam do narodzin. Ktoś strzałą przeszywa mi szyję i
jestem wolny.
- Dlaczego zawsze życie kojarzy ci się z niewolą? I dopiero śmierć cię
uwalnia?
- Bo ciało cierpi. Życie w ciele jest cierpieniem.
- Co można zrobić, żeby odczuwać radość życia, a nie cierpienie,
będąc w ludzkim ciele?
- Nie wiem.
- Poproś o pomoc Boga czy też tę istotę związaną ze złotym słupem
światła z poprzedniej opowieści.
- Słyszę: „Dziecko moje, od dawna na to czekałem. Nie... Nie, twoje
cierpienie nigdy nie było moją wolą. Myliłaś się. Tak łatwo jest zbłądzić'’.
- Co z twoją córką? Czy ona też cierpi w ludzkim ciele i próbuje
uwolnić swoją duszę, raniąc się do krwi?
- Dostałam ją od Boga, żebym ją kochała. Te rany na jej ciele są po to,
żeby pamiętała.
- Czy może pamiętać w inny sposób, niż raniąc się?
- Może, ale nie chce.
- Czy można pokazać jej inny sposób pamiętania? No i o czym,
przede wszystkim, ma pamiętać?
- Że była daleko od Boga.
- Co się stało, że się oddaliła?
- Zbuntowała się. Odrzuciła. Dlatego cierpiała.
- Jak znowu ma odnaleźć Boga i pamiętać bez oglądania swojej
świeżej krwi?
- Przeze mnie. Nie wiem jak, ale słyszę, że przeze mnie. Kiedy zbliżę się
do Boga, moja córka również.
- Jak ty planujesz zbliżyć się do Boga?
- Podążając za naukami, słuchając, przebywając w ciszy, poddając się,
godząc się ze wszystkimi porażkami i błędami, niszcząc bariery wokół

47
siebie, które sama wzniosłam. Uznając chęć tego, że chciałam tworzyć się
sama, według własnego pomysłu. O Boże, chciałam tworzyć się według
własnego, chorego pomysłu.

Dziś już wiem, że z Natalią wszystko zmierza ku dobremu. Anna


zadzwoniła do mnie, że córka nareszcie zda z całkiem dobrymi wynikami
do następnej klasy, a co najważniejsze, przestała się kaleczyć. Przestała
również oglądać i pasjonować się filmami dokumentującymi okrutne
zachowania wobec dzieci i zwierząt, co wcześniej całkowicie ją
pochłaniało. Nie ogląda mangi i anime. Zaczęła uczestniczyć w zajęciach
plastycznych organizowanych przez jej szkołę i okazuje się, że jej prace są
na tyle dobre, że zostały zakwalifikowane do konkursu ogólnopolskiego.
W książce Autoagresja Gloria Babiker i Lois Arnold piszą:

Samouszkadzanie to w naszym rozumieniu akt polegający na


celowym zadawaniu bólu i/lub ran swojemu ciału, pozbawiony
jednakże intencji samobójczej. Najczęstsza forma samouszkodzeń to
nacinanie skóry ramion i dłoni, niekiedy nóg, rzadziej twarzy, torsu,
piersi czy genitaliów. Zdarzają się też poparzenia wodą, parą wodną
bądź różnymi substancjami chemicznymi, zadawanie sobie ciosów lub
obijanie się o ściany. Część osób każdorazowo uszkadza się w inny
sposób w zależności od stanu uczuć bądź dostępnych środków.
Do innych sposobów zadawania sobie ran należy drapanie,
nakłuwanie, gryzienie, pocieranie i wprowadzanie pod skórę lub w
otwory ciała ostrych przedmiotów. Rzadsze formy samouszkodzeń to
podwiązywanie kończyn, wyrywanie włosów i rzęs oraz silne
szorowanie skóry doprowadzające do abrazji, czyli zdarcia naskórka
(niekiedy z użyciem środków czyszczących takich jak wybielacz).
Zdarza się też połykanie ostrych przedmiotów lub substancji
szkodliwych.
Inne formy działań o charakterze wyraźnie autodestrukcyjnym to:
• somatyczne przejawy uczuć, np. zmiany skórne, ból, skłonność do
wypadków,
• zaburzenia pozorowane, np. symulowanie choroby, wielokrotne
zabiegi chirurgiczne, zespół Munchhausena, w którym osoby cierpiące
na to zaburzenie psychiczne pozorują u siebie bądź u drugiej osoby
(rozszerzony zespół Munchhausena) choroby z objawami

48
somatycznymi, dostają się do szpitali i skłaniają lekarzy do
przeprowadzenia zabiegów medycznych,
• zachowania autodestrukcyjne, np. zaburzenia łaknienia,
nadużywanie substancji, ryzykowne zachowania seksualne,
• samoniszczenie, np. samobójstwo, parasamobójstwo,
przedawkowanie,
• „udoskonalanie” ciała, np. operacje kosmetyczne, tatuowanie,
zakładanie kolczyków, wybielanie skóry,
• inne, marginalne zachowania samouszkadzające, np. palenie
papierosów, ryzykowna jazda samochodem, pracoholizm, uprawianie
niebezpiecznych sportów8.

Autorki zwracają uwagę na „udoskonalanie” ciała, czyli:

[...] zachowania społecznie zalecane i ukierunkowane na


umożliwienie jednostce doścignięcia jakiegoś „ideału” fizycznej
„atrakcyjności”. Odnosi się to głównie do kobiet, choć coraz częściej
także i mężczyzn. Przykładem może być powiększanie piersi oraz inne
operacje kosmetyczne, poniekąd także przekłuwanie skóry różnych
części ciała w celu zakładania kolczyków (body piercing), usuwanie
owłosienia czy noszenie gorsetów. „Udoskonalaniu” ciała, w
odróżnieniu od samouszkodzeń, towarzyszy całkowita akceptacja
społeczna. Postrzega się je jako dowód odpowiedniego
funkcjonowania społecznego i poczucia własnej wartości jako osoby
„wartej” zachodu i wydatków. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że
tego rodzaju zachowania „udoskonalające” ciało pod jednym ważnym
względem przypominają samouszkadzanie: ich nieodzownym
składnikiem i podstawowym założeniem jest przekonanie człowieka,
że jeżeli nie modyfikuje swojego ciała, nie nadaje się do niczego9.

8
G. Babiker, L. Arnold, Autoagresja. Mowa zranionego ciała, przeł. M. Polaszewska-Nicke, GWP,
Gdańsk 2003, s. 21-23.
9
Tamże, s. 29.

49
KAROLINA - WALKA Z SAMYM
SOBĄ?
Mówiąc o nieustannym czatowaniu przy swoim progu, przytoczę zapis
spotkania z dwudziestodwuletnią dziewczyną. To starsza córka Anny,
siostra Natalii. Przyszła do mnie z powodu bardzo poważnej otyłości (waga
100 kilogramów jest już według mnie czymś poważnym). Wypróbowała w
życiu mnóstwo diet i ćwiczyła, ale skutek każdego wysiłku okazywał się
odwrotny do zamierzonego. Na potrzeby tej książki nazwijmy ją Karoliną.
Poza kłopotem z powiększającą się wciąż otyłością Karolinie dokuczały
potworne bóle głowy, zatrzymujące ją w domu, w ciemnym pokoju nawet
na kilka dni. Nie była w stanie rozmawiać czy choćby czytać książki, kiedy
pojawiał się atak migreny. Innym, bardzo kłopotliwym problemem była
nierównowaga emocjonalna. Zauważyłam to, gdyż Karolina zużyła dwa
duże pudełka chusteczek higienicznych, kiedy w odpowiedzi na każde moje
pytanie zaczynała się śmiać, po czym wybuchała płaczem. Powiedziała, że
często śmieje się bez powodu i łatwo ją wytrącić z równowagi, a wtedy
zaczyna płakać. Zaczęło się to w szkole podstawowej, kiedy dzieci
dokuczały jej z powodu otyłości, i tak właśnie reagowała: histeryczny
śmiech i wybuch płaczu. A to jeszcze bardziej drażniło inne dzieci i ataki
się nasilały, ponieważ dzieci chciały zobaczyć, jak „grubaska rechocze i
nagle beczy”. Karolina ma młodszą siostrę (historia młodszej siostry została
opisana w poprzednim rozdziale, gdyż po pomoc dla niej przyszła
wcześniej mama obu dziewczyn), o którą zawsze była bardzo zazdrosna.
Kiedy młodsza dziewczynka podrosła, spychała Karolinę z kolan mamy i
zabierała rzeczy starszej siostry. Później mama rzadko przebywała w domu,
ponieważ musiała wrócić do pracy. Była lekarką. Pracowała bardzo długo, a
kiedy wracała, była zmęczona i krzyczała na córki, żeby dały jej odpocząć.
Karolina w wieku dwudziestu dwóch lat nadal ma jedno marzenie: żeby
mama ją przytuliła i zapewniła, że ją kocha, nie jest dla niej problemem i jej
obecność mamie nie przeszkadza. Miałam spotkanie z mamą, więc wiem,
że zarówno Karolina, jak i młodsza siostra były dziećmi niechcianymi, obie
urodziły się z ciąż niezaplanowanych i obie ciąże miały zostać usunięte.
Dzieci urodziły się, ponieważ mama miała obiekcje natury religijnej

50
związane z aborcją. Cóż, lekarze też ludzie, zdarza im się, że nie potrafią
ochronić się przed nieplanowanym zajściem w ciążę. Tak czy owak
najpierw urodziła się Karolina z zapisanym programem, że jest
niechcianym wypadkiem podczas zabawy rodziców i grozi jej usunięcie z
życia rodziny, w której jest nikomu niepotrzebna. Po czterech latach historia
się powtórzyła i na świat przyszła Natalia, która żyje niestety z tym samym
programem zakodowanym przez mamę i tatę. Wracając do Karoliny, ma
ona teraz ogromne żądanie: mama ma się pofatygować do niej, zapewnić ją
o tym, o czym mówiła wcześniej, sama ją znaleźć i zaakceptować.
Z mojego doświadczenia z rodzicami chorych dzieci wiem niestety, że
jest to zadanie właściwie niewykonalne. Rodzice zapłacą psychologowi za
kilkunastoletnie prowadzenie sesji, z których nic nie wynika, ale w ten
sposób uspokajają swoje sumienie. Nawet mnie zapłacą, żebym
„naprawiła” ich dziecko, bo jest „zepsute”, ale oni chcą być od tego jak
najdalej. Niech ktoś się tym zajmie i zrobi to za nich. Przecież płacą, więc
nic nie muszą robić. Przecież oni są doskonali, to te dzieci im się nie udały i
nie radzą sobie w życiu. Jestem przekonana, że do dziewiątego roku życia
dzieci nie mają własnych chorób. Swoimi chorobami rozwiązują problemy
rodziców, którzy się nimi nie zajmują. Dlatego nie lubię pracować z
rodzicami chorych dzieci. Zawsze próbują się wybielić i zrzucić
odpowiedzialność na innych. A przejmują to ci, którzy ich najbardziej i
bezwarunkowo kochają, czyli niewinne dzieci. W swoich małych ciałkach
rozwiązują okropne historie z życia matek i ojców. I zawsze tak się dzieje.

Poniżej fragment sesji z Karoliną:


- Miasto. Jakieś miasto z przeszłości, stare budynki, stare kamienice. Po
ulicach chodzą ludzie w starodawnych ubraniach, w kapeluszach i
sukniach.
- Kim ty tam jesteś?
- Jestem chłopcem. Mam czarne buty, jakiś rodzaj getrów, krótkie
spodenki, koszulę i szelki.
- Co tam robisz? Czy ktoś jest z tobą?
- Rozglądam się po ulicy, nikogo ze mną nie ma.
- Jak się czujesz? Co się stało, że jesteś chłopcem, ale nikt się tobą nie
opiekuje? Czy to normalne, żeby mały chłopiec był sam na ulicy?
- Tak, jestem przyzwyczajony do tego, że jestem sam, i do tego, że
wychodzę sam na ulicę.

51
- Co robisz na ulicy?
- Włóczę się i po części czegoś szukam.
- Czego szukasz?
- Szukam czegoś, co pozwoli mi przeżyć.
- Co to mogłoby być?
- Jedzenie, pieniądze.
- Czy łatwo jest znaleźć coś, co pozwala przeżyć?
- Jeśli nie jest się wybrednym, to tak...
- Co znajdujesz teraz, kiedy tam jesteś?
- Z kosza na śmieci wyjmuję jakieś stare jedzenie.
- Co to jest? Jak smakuje?
- To kawałek starego sera. Chowam go, żeby okroić z brzegów i zjeść, i
idę dalej.
- Co dalej? Co zwraca twoją uwagę?
- Jeden z przechodniów upuszcza monetę, więc biegnę, żeby ją złapać, i
uciekam.
- Udaje ci się?
- Tak, jestem szybki.
- Jak wyglądasz? Jesteś malutkim, szczuplutkim, zwinnym
chłopczykiem?
- Nie jestem aż taki malutki!
- Ile możesz mieć lat?
- Siedem lub dziewięć.
- Czy zbierasz te monety i jedzenie tylko dla siebie? Czy są potrzebne
jeszcze komuś? Czy jest ktoś, poza tobą, kim musisz się zajmować? Czy
z kimś mieszkasz? Gdzie w ogóle mieszkasz?
- Prowizorycznie zrobiony szałas z kawałków materiałów. Oparty o
budynek. Mieszkam tam z innymi takimi jak ja.
- Czy są tam same dzieci? Czy są również dorośli?
- Jest starszy nastolatek, ale dorosłych nie ma.
- A gdzie są twoi rodzice? Kiedy ostatni raz ich widziałeś?
- Oj ca nie pamiętam. Moja matka została zabita na moich oczach.
- Jak to się stało?
- Została dźgnięta nożem, sztyletem, przez mężczyznę, któremu
wcześniej ufała. Z zaskoczenia. Zobaczyłem to i uciekłem.
- Znajdź ważny moment w tamtym życiu.

52
- Znaleźliśmy sposób, żeby łowić ryby w jakimś zbiorniku i od tej pory
nie musieliśmy się martwić o jedzenie.
- Jak łowicie?
- Zdobyliśmy wcześniej haczyki i sznurki, znajdowaliśmy robaki, żeby
mieć przynętę. Jedliśmy dużo ryb. Jeden z nas poszedł podpatrzyć, jak
przygotowuje się ryby, i od tej pory tak robiliśmy.
- Czy łowienie ryb przyniosło wam coś więcej poza jedzeniem dla
siebie? Czy mogliście je sprzedawać?
- Nie używaliśmy ich do niczego więcej, ale przynajmniej od tego czasu
nie musieliśmy się martwić o przeżycie.
- Znajdź inny ważny moment.
- Jestem już młodzieńcem. Spotykam jakąś dziewczynę i zaczynam nią
być zainteresowany. Mam pracę, jestem w stanie wreszcie zamieszkać w
cywilizowanych warunkach.
- Jaką masz pracę?
- Jestem handlarzem. Sprzedaję różne towary, ryby, warzywa...
- Co z tą dziewczyną?
- W pewnym momencie orientuję się, że ona sobie kogoś znalazła i jest z
nim szczęśliwa. Boh mnie to, ale godzę się z tym.
- Czy spotykasz inną kobietę i zakładasz rodzinę?
- Nie.
- Znajdź ważny moment.
- Jestem już starszym człowiekiem. Idąc ulicą, znajduję porzuconego
chłopca, który przypomina mi mnie z tamtego okresu. Przygarniam go i
wychowuję jak syna. Uczę go, żeby przejął po mnie interes. Uczę go
czytania i pisania.
- Czy umiesz go kochać tak, jak kocha się dziecko? Czy traktujesz go
jak obcego, ale potrzebnego ci człowieka?
- Tworzy się między nami więź. W miarę jak rośnie, traktuje mnie jak
ojca, a ja jego jak syna. Mieszkamy razem. Jesteśmy rodziną.
- Znajdź ważny moment.
- Pewnego dnia dowiaduję się, że mój syn jest z kimś w związku, i boję
się, że zostanę odrzucony, a on odejdzie. Ale tak się nie dzieje. On zostaje.
- Jak umierasz?
- Leżę w łóżku. On i moi przyjaciele siedzą wokół mnie, a ja zasypiam.
- Jaka płynie lekcja z tego życia?

53
- Nauczyłam się, że można przeżyć i zdobyć szczęście nawet w trudnej
sytuacji. Zawsze znajdą się osoby, które mnie nie opuszczą. I trzeba być
wytrwałym. Wszystko może przybrać zupełnie inny obrót, niż wyglądało na
początku.
- Poszukajmy innego życia, które pomoże nam rozwiązać problemy z
obecnego. Gdzie jesteś? Jak wyglądasz?
- Mam japońskie sandały i jukatę. Stoję na skraju bambusowego lasu.
Jestem mężczyzną.
- Co robisz na skraju bambusowego lasu i co to jest jukata?
- Byłem na przechadzce. Sam. Moja żona została w domu, który widzę z
miejsca, w którym stoję. A jukata to kimono.
- Idź do swojego domu. Rozejrzyj się. Kto tam jest?
- Jest moja córka. Moja żona podaje jedzenie. Córka ma na imię Kiriko
albo Kaneko, a żona Jukijo.
- Kim jesteś? Co robisz?
- Jestem samurajem, ale obecnie nie walczę, tylko zajmuję się uprawą
ziemi.
- Co się stało, że samuraj nie walczy, a zajmuje się uprawą ziemi?
- Długo nie było wezwania. Nie mam na razie żadnych obowiązków jako
samuraj, więc uprawiam ziemię.
- Znajdź ważny moment.
- Po długim czasie otrzymuję wezwanie. Mam nakaz walki. Zostaję
poważnie ranny w walce. Prawdopodobnie dlatego, że długi czas nie
zajmowałem się tym. Czuję z tego powodu wielki wstyd. Pogardę dla
samego siebie i swoich marnych umiejętności.
- Jak to się kończy? Gdzie masz tę ranę? O co toczyła się walka?
- Walczyłem dla mojego pana. Zranił mnie inny samuraj. Trafił mnie
mieczem w bark. Są powikłania. Rana nie chce się goić. To lewy bark. W
końcu wracam do domu, do żony i córki. Ale jestem już w bardzo złym
stanie. Obie płaczą. Nie chcą mnie stracić.
- Jak się to kończy?
- Wracam do zdrowia, ale nie jestem już w stanie walczyć.
- Kim jest samuraj, który nie jest już w stanie walczyć?
- Jest pośmiewiskiem, żałosną osobą. W końcu jestem wezwany przez
mojego pana, który mówi mi, że przyniosłem mu wstyd. Daje mi szansę na
naprawienie, odkupienie swoich win przez popełnienie hara-kiri. Wracam

54
do domu i żegnam się z żoną. Idę w wyznaczone miejsce i wbijam sobie
miecz w brzuch. Mimo bólu wytrzymuję do końca.
- Jak robi się harakiri?
- W pozycji klęczącej wbija się miecz w swój brzuch. Jednocześnie
można dać znać samurajowi, żeby zakończył cierpienie przez odcięcie
głowy.
- A ty?
- Przecierpiałem to do końca.
- Co z żoną i córką?
- Poprosiłem mojego brata, żeby się nimi zaopiekował.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Nauczyłam się odwagi. Miałam zobaczyć siłę.
- Poszukajmy innego życia, gdzie znajdziemy rozwiązanie któregoś z
bieżących problemów. Kim jesteś? Gdzie jesteś?
- Jestem dwunastoletnią panienką. Mam na sobie różową sukienkę i
różowe buciki. Mam długie blond włosy. Znajduję się w ogrodzie. W
okolicy jest jedna z opiekunek.
- Co tam robisz?
- Zmęczyła mnie nauka i czytanie, ale ponieważ dobrze mi dzisiaj poszło,
pozwolono mi wyjść do ogrodu.
- Gdzie mieszkasz? Z kim?
- Moim domem jest bogaty dwór. Przy stole siedzi moja rodzina. U
szczytu stołu miejsce zajmuje ojciec. Obok niego siedzi moja matka. Na
pozostałych miejscach siedzą moje ciotki, wujkowie i kuzynki. Rodzina
przyjechała w odwiedziny z jakiejś okazji. Urodziło się dziecko. Mam
rodzeństwo!
- Cieszysz się?
- Tak, ale jeszcze badam sytuację. Ale cieszę się, że będę miała się z kim
bawić i zostanę starszą siostrą.
- Co jecie? Co jest na stole?
- Zupy, owoce, mięsa. Jest biała zastawa z niebieskim akcentem. Są też
inne naczynia, srebrne. Sztućce też są srebrne.
- Znajdź ważny moment.
- Moja młodsza siostra zaraża się jakąś straszną chorobą. Nie pozwalają
mi się do niej zbliżać. Większość służby została zwolniona. Choroba jest
niebezpieczna i zaraźliwa i rozprzestrzenia się tak, że trzeba ograniczyć

55
liczbę ludzi na terenie. Ona umiera. Moja matka i jedna z moich ciotek też
umierają. Poza tym tylko inni obcy ludzie.
- Znajdź ważny moment.
- Nie mieszkam już we dworze, tylko w mieście. Chciałam zostać
nauczycielką i udało mi się to osiągnąć. Uczę małe dzieci. Jestem bardzo
przywiązana do swojej klasy.
- Co ważnego dzieje się w tamtym momencie?
- Jest jakieś zagrożenie. Zaczyna się wojna. Staram się chronić dzieci, ale
to niemożliwe w tych warunkach. W mieście wybuchają bomby. Udaje mi
się odprowadzić moją grupę w bezpieczne miejsce, w miarę bezpieczne,
przynajmniej na razie.
- Co dzieje się dalej?
- Po skończonym ataku okazuje się, że rodzice niektórych dzieci zginęli.
Sieroty muszą iść do domu dziecka. Jest mi przykro z tego powodu, ale nic
nie mogę zrobić.
- Co dzieje się dalej?
- Idę drogą w brudnym, podartym ubraniu. Nic ze sobą nie mam. Jestem
bardzo osłabiona i ranna. W pewnym momencie upadam na ziemię i
umieram.
- Jaka jest lekcja z tamtego życia?
- Posiadam tyle, ile mam na sobie. Mogę zginąć, jeśli nie mam
wystarczająco wiele.
- Znajdźmy jeszcze jedno życie.
- Jestem kaleką kobietą, starą, zmęczoną życiem, zdeformowaną. Moje
ramiona i moje nogi... Nie mogę swobodnie się poruszać. Nie mogę sama
nic zrobić przy sobie. Jestem zdana na innych. Przebywam na strychu.
Mieszkam tam i właściwie nie opuszczam tego miejsca, bo nie mogę zejść
po schodach.
- Cofnij się do momentu, który doprowadził do tego kalectwa.
- Gdy byłam małą dziewczynką, zdarzył się wypadek. Nie pamiętam
dokładnie, co to było.
- Cofnij się do chwili tuż przed wypadkiem. Obejrzyj, co się stało i
jak to się stało.
- Bawiłam się na zewnątrz i z jakiegoś powodu weszłam na drogę. Nie
zauważyłam konia, który mnie stratował. Straciłam przytomność.
- Gdzie był ktoś dorosły, ktoś, kto powinien opiekować się tobą?

56
- Byli czymś zajęci. Znajdowali się w budynku obok i siedzieli nad
jakimiś papierami, rozmawiając ze sobą, a raczej kłócąc się o coś. Znudziło
mi się, więc wyszłam i zdarzył się ten wypadek.
- Czy rodzice z tamtego życia przypominają ci kogoś z obecnego?
- Tak, moją ciotkę i mojego wujka.
- Co wtedy działo się z tobą?
- Nigdy nie udało mi się wrócić do dawnej sprawności fizycznej. Byłam
skazana na życie w ciele, które nie może samo nic zrobić. Musiałam czekać
na pomoc innych. Na początku starałam się z tym walczyć, ale później się
poddałam. Ból był zbyt silny, żeby kontynuować walkę o samodzielność.
- Jak umierasz?
- Umieram na tym samym strychu, na którym mieszkałam przez
większość życia.
- Jaka jest lekcja z tego życia? Jaki był cel tego życia? Jaka jest
nauka na obecne życie?
- Jeśli się poddam i stracę nadzieję, nic się nie zmieni. Celem było
doświadczenie prawdziwej bezsilności. A nauka na obecne życie... Hmm...
nie jestem w sytuacji, której nie mogę naprawić. Podejście zmienia
wszystko. Gdybym w tamtym życiu nie pogrążyła się w rozpaczy, wszystko
mogło być inaczej.
- Zobaczyłaś kilka swoich poprzednich wcieleń. Co było w nich
ważnego? Jaka nauka z nich płynie na obecne życie? Czego miałaś się
dowiedzieć?
- Ważne były ludzkie uczucia. Zrozumienie przyczyny uczuć. Przyczyną
są zdarzenia, ale zdarzenia można interpretować w dowolny sposób. Tylko
od interpretacji zależą uczucia.
- Jak nauczyć się innej od dotychczasowej interpretacji? Jak zmienić
dotychczasowy punkt widzenia?
- Musisz poczuć, że nie jesteś tylko tym ciałem. Uświadomić sobie
naturę swojego bytu.
- Co dzieje się w twoim ciele fizycznym? Czy jest w nim coś, co
wymaga naprawienia?
- Nie, wszystko jest w porządku.
- Skąd wzięły się bóle głowy? Jak mówiłaś, są czasem tak silne, że nie
możesz ruszyć się z łóżka, z pokoju, z domu?
- Bóle głowy towarzyszą napięciu.
- Jak rozluźniać napięcie?

57
- Przez oddech, wewnętrzny spokój i powrót do swojego wnętrza. Ach,
ten ból, który trzymał mnie w łóżku, w domu i nie pozwalał się ruszyć, to
był niewyrażony żal, kiedy mama i tata wychodzili z domu i nikt się mną
nie zajmował. Kiedy byli w domu, w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Od
dzieciństwa siedziałam cichutko, bo tata przynosił pracę do domu i musiał
mieć spokój. Ten ból to wspomnienie z tamtego wypadku, kiedy potrącił
mnie koń. Kopnął mnie w głowę. Och, to ten ból. O Boże, jak strasznie boli
mnie teraz głowa.
- To dobrze, że wróciłaś do tego wspomnienia. Teraz możesz uwolnić
ból, którego doznałaś bardzo dawno temu, żyjąc w innym ciele. Wtedy
straciłaś przytomność i nikt nie pomógł ci poradzić sobie z traumą,
którą przeżyłaś. Pamięć tego potwornego zdarzenia została w twojej
duszy. Dzisiaj możesz z całą świadomością zostawić tę ranę w
przeszłości i nie nieść jej przez obecne życie ani żadne inne, które
będziesz miała.
- Tak, teraz już to wiem. To było tamto życie, nie muszę odtwarzać
dawnego bólu.
- Co z nadwagą? Skąd się wzięła? Co ją utrzymuje? Co ją powoduje?
Co zrobić, żeby jej nie było?
- Nadwaga jest, ponieważ jest obecnie potrzebna. Podświadomość nie
rozumie, dlaczego większa waga jest problemem.
- Większa waga jest problemem, ponieważ tu, gdzie żyjemy, w tych
czasach, ludzie przyjęli pewne standardy dotyczące masy ciała. Czy
możemy poprosić o redukcję wagi, żeby Karolina lepiej się czuła? Co
zrobić, żeby waga zmniejszyła się z około 100 kilogramów do 60? Jak to
zrobić, żeby podświadomość zmieniła przekonanie i uznała, że lepsza
byłaby waga około 60 kg? Żeby było wygodniej żyć, wygodniej się
poruszać, żeby ubrania nie pękały? Żeby lepiej o sobie myśleć i lepiej
czuć się w swoim ciele? Żeby nie czuć swojej bezsilności, kiedy stosuje
się diety i ćwiczenia, a to i tak nie pomaga w żadnym zakresie? A nawet
zdaje się, że pogarsza po jakimś czasie wagę i samopoczucie z nią
związane.
- Wystarczy podążać za wskazówkami otrzymywanymi od ciała.
- Dlaczego do tej pory nie słyszałaś wskazówek, które dawało ci
ciało?
- Do tej pory nie było takiej potrzeby. Wskazówki polegają na tym, że im
lepiej czujesz się w swoim ciele, tym lepiej postępujesz. Im lepiej

58
postępujesz, tym lepiej czujesz się w swoim ciele.
- OK. Ale jak teraz pomóc? To przypomina błędne kolo, jak
perpetuum mobile dla coraz większej otyłości. Ponieważ kiedy
odczuwasz konieczność stosowania specjalnej diety, ćwiczeń i
masowego ograniczenia związanego z jedzeniem, to znaczy, że czujesz
się źle w swoim ciele. Czyli w efekcie, po chwili utrzymywania ścisłego
rygoru dietetycznego i zmuszania się do niebotycznego wysiłku, nie
widząc natychmiast oczekiwanych rezultatów, czujesz się coraz gorzej
psychicznie, bo nie zauważasz natychmiastowych zmian, a cały świat
dookoła nie dostrzega twoich wysiłków i nie wspiera cię w nich. Co
więcej, nie potrzebuje ich dostrzegać, gdyż jest to twoja wewnętrzna
walka, a nie całego otaczającego cię środowiska. Czujesz się coraz
gorzej w swoim ciele, a więc tym gorzej postępujesz. A im gorzej
postępujesz, tym gorzej czujesz się w swoim ciele? Jak wybrnąć z tego
zaklętego kola?
-Możemy obniżyć domyślną masę cicda i ustawić strażnika, żeby nie
mogła z powrotem wejść na wyższy poziom.
- Teraz można to zrobić?
- Tak.
- Jaka waga byłaby odpowiednia i strażnik będzie mógł jej
dopilnować?
- Strażnik dopilnuje, by waga była ustawiona między pięćdziesiąt jeden a
sześćdziesiąt siedem kilogramów.
- Jeśli to zostało już zrobione, teraz szukamy przyczyny tego
niekontrolowanego i kłopotliwego zachowania. Czyli tego, że w
odpowiedzi na pytanie pojawia się moment histerycznego śmiechu, a
tuż za nim wybuch płaczu?
- Ona stara się za wszelką cenę kontrolować w każdym zakresie. Ze
względu na to traci kontrolę.
- Kiedy to się zaczęło? Co spowodowało konieczność bezustannego
kontrolowania się?
- Ojciec potrzebował ciszy, by pracować w domu. Aby go nie
prowokować, zaczęła bardziej kontrolować swoje zachowania. W
późniejszym czasie była dręczona w szkole, ponieważ zwracała uwagę.
Postanowiła więc kontrolować jak najwięcej odruchów i powstrzymywać
jak najwięcej aktywności i emocji, takich jak smutek i radość. Ale jeśli

59
spróbujesz powstrzymać strumień pod ciśnieniem, to wybuchnie. Ona
odruchowo zamyka swoje reakcje.
- Co zrobić, żeby otworzyć? Żeby Karolina wiedziała, co się z nią
dzieje? Żeby strumień mógł płynąć swobodnie i nie musiał co chwila
wybuchać?
- Musi znaleźć zrozumienie dla swoich reakcji. Zaakceptować je.
Doświadczyć ich.
- Skąd potrzeba, żeby mama była cały czas przy niej i ciągle
zapewniała o swojej miłości?
- Sama siebie nie akceptuje. Czuje potrzebę bycia zaakceptowaną przez
innych, ale dopóki sama nie zaakceptuje siebie, dopóty to uczucie nie minie.
- Jak można siebie zaakceptować, skoro nie akceptuje się siebie przez
dwadzieścia lat?
- Musi zacząć robić rzeczy, które sprawiają jej przyjemność. W ten
sposób nabędzie pewności siebie.
Co mogłoby sprawiać przyjemność?
- Twórczość artystyczna i aktywność fizyczna. Może pisać, rysować,
tworzyć grafiki.
- Chciałabym teraz zapytać o twoją młodszą siostrę Natalię. Dlaczego
ma takie problemy ze sobą, dlaczego stwarza problemy wychowawcze,
dlaczego się nie uczy? Z jakiego powodu się okalecza i ma anoreksję?
- Natalia była bardzo otwartą i radosną istotą, ale rodzina często ją
odrzucała.
- W jaki sposób? Kiedy? Ty również ją odrzucałaś?
- Była nadaktywnym dzieckiem, co sprawiało problem dla mamy i dla
mnie. Ponieważ nie czułam się komfortowo przy tej nadaktywności,
próbowałam uciec przed... nią.
- W jaki sposób to wpłynęło na jej potrzebę cięcia się i samo-
okaleczania?
- Chciała zwrócić na siebie uwagę, bo inne sposoby nie działały. Ale ona
już nie robi sobie krzywdy. To zostało naprawione, kiedy mama była u
ciebie.
- Jak jeszcze można jej pomóc?
- Trzeba dawać jej dobry przykład. Pokazywać, jak się uczyć. Jestem jej
starszą siostrą. Ja mam to zrobić.

60
***

Z pewnością zauważyliście, że podczas sesji Karoliny odpowiedzi na


moje pytania były udzielane nie tylko w pierwszej osobie, ale także w
trzeciej.

61
JAK PRZEBIEGA SPOTKANIE
Kilkanaście miesięcy pracy z ludźmi i wnikliwych obserwacji pozwoliło
mi ułożyć schemat przebiegu pełnej sesji. Nie jest to nazwana specjalnie
technika, ale spotkanie przybiera określoną strukturę. Zanim zacznę proces
odnajdywania wspomnień z poprzednich wcieleń, spędzam dużo czasu,
zapoznając się z historią każdej osoby i jej przodków. Zadaję mnóstwo
pytań i bardzo uważnie zgłębiam wszystkie obszary, które mogą mieć
znaczenie przy rozwiązywaniu problemów klienta. Spotkanie, które jest
zaplanowane (po uzgodnieniu z osobą przychodzącą do mnie po pomoc)
jako przebiegające ze zmianą częstotliwości pracy fal mózgowych, a więc z
uwzględnieniem przebiegu obecnego życia, jak również sięgnięciem do
pamięci poprzednich wcieleń albo innego czasu i przestrzeni, zaczynam
wieczorem. Trwa ono zwykle od sześciu do ośmiu godzin. Wyjątkiem była
wizyta pewnego mężczyzny, który przebywał u mnie aż trzynaście godzin.
Mężczyzna ten jest prezesem dużej zagranicznej firmy. Przyszedł z powodu
choroby syna i niezbyt dobrze układającego się życia małżeńskiego oraz
problemów z prostatą. „Jeszcze nie rak, ale zmiana wymaga leczenia i
bacznej obserwacji, ponieważ może się stać rakiem w każdej chwili i wtedy
będzie wymagała natychmiastowej interwencji chirurgicznej i
chemioterapii'’ - powiedział mu lekarz. Przyszedł około godziny 20.00.
Sesje prowadzę zazwyczaj w nocy, ponieważ wtedy ludzie nie spieszą się,
nie muszą odbierać telefonów i mają nieograniczony pracą albo
spotkaniami czas aż do rana. Do tego, co było potrzebne, żeby rozwiązać
kłopoty, z którymi się do mnie zwrócił, dotarliśmy już po pierwszej
godzinie. Ale on chciał dowiedzieć się więcej. Około drugiej nad ranem
skończyłam sesję, bo według mnie wszystko zostało już wyjaśnione i
zrobione w najlepszy możliwy sposób. Ale było to dla niego tak
nadzwyczajne przeżycie i otrzymał tyle odpowiedzi na pytania, które
zadawał sobie od wielu lat, że czuł potrzebę zgłębienia tematu. Na ogół
ludzie są wyczerpani po sześciu godzinach intensywnej pracy ze swoimi
głęboko zakodowanymi zadrami psychicznymi. Ale ten pan wyglądał,
jakby z każdą kolejną godziną przybywało mu sił. Wciąż pytał o wszystko,
co tylko przychodziło mu do głowy, a przychodziło coraz więcej, jakby
Świętemu Mikołajowi rozsypał się worek z prezentami. Około piątej nad

62
ranem zaczęłam ziewać, ponieważ to była kolejna z rzędu sesyjna noc, ale
mój gość w ogóle tego nie zauważał. Pytał o swoich rodziców, dziadków,
pradziadków, ciotki, wujków, kuzynostwo bliższe i dalsze. Chciał
dowiedzieć się, jak funkcjonuje umysł człowieka w powiązaniu z całym
drzewem genealogicznym. O siódmej rano zwróciłam mu uwagę, że chyba
już powinien się zbierać, jeśli chce zdążyć do pracy. Ale on chwycił telefon
i powiedział, że właśnie prosi asystentkę o przełożenie terminów jego
porannych spotkań. Wytrzymałam do dziewiątej. Po trzynastu godzinach,
kiedy zaczął pytać o to, co dzieje się w życiu prywatnym jego
pracowników, o czym wie, ponieważ czasem na spotkaniach integracyjnych
mężczyźni skarżą się na żony i dzieci, uznałam, że już wystarczy. Ogólnie -
sześć do ośmiu godzin to maksymalny czas, który pozwala na
wyprostowanie życia i zapoczątkowanie napraw fizycznych w tkankach
ciała.
Na początku każdego spotkania proszę o podanie imienia i nazwiska oraz
daty urodzenia. Jest to potrzebne jako „znacznik”, coś, co określa, że
pracujemy tu i teraz z tą dokładnie osobą, coś, co tu, na Ziemi, w
rzeczywistości uzgodnionej przez ludzi, umieszcza nas w społeczeństwie w
obecnym czasie.
Następnie wykonujemy pracę nad stworzeniem zestawu ważnych
postaci, które są obecne w życiu. Te osoby to zarówno najbliższa rodzina,
jak i wielcy przyjaciele lub wielcy wrogowie. Jest to o tyle istotne, że
mamy tendencję do powracania w kolejnych wcieleniach w podobnym
zestawie osób, ale często w różnych rolach. Zamieniamy się miejscami w
rodzinie. Raz jesteśmy dziećmi czy wnukami, raz rodzicami lub dziadkami
matki i ojca z innego wcielenia, konfiguracje wciąż ulegają zmianie tak,
abyśmy mogli jak najlepiej rozwiązać problem i aby dusza mogła wypełnić
swój cel. Jeśli nie możemy dokonać niezbędnych zmian, będąc rodzicem
dziecka w jednym wcieleniu, możemy w następnym wcieleniu przyjść na
świat jako chory wnuczek, kiedy dziecko jest już dziadkiem, i wtedy
próbować połączyć dusze we wspólnym przedsięwzięciu, jakim jest rozwój
i nauka. Kiedy jesteśmy po stronie duchowej, występuje bardzo silne
połączenie z innymi duszami, szczególnie matki z dzieckiem czy żony z
mężem. Najwięcej karmy do przepracowania jest w związkach z rodzicami
i dziećmi oraz ze współmałżonkiem. W zapisach pamięci z innych czasów i
przestrzeni często spotykamy te same osoby, łatwo je poznać po oczach
albo charakterystycznych dla nich gestach. Może to przypominać

63
przedstawienie, w którym grają ci sami aktorzy i każdy jest też
producentem, scenarzystą i reżyserem swojego spektaklu. Proszę więc o
podanie imion wszystkich ważnych osób z obecnego życia, żeby potem nie
trzeba było wracać i dopytywać w trakcie sesji, kto jest kim i jaką pełni
obecnie funkcję. Jedynie mama i tata nie potrzebują imion. Serce człowieka
rozpoznaje obecnych rodziców w każdej okoliczności i nazywa po prostu
„mamą i tatą”.
Kiedy już poznam osoby odgrywające najważniejsze role w życiu
człowieka, który chce się z czymś uporać, przechodzimy do bardzo ważnej
części, jaką jest przygotowanie listy pytań. Powinny się na niej znaleźć
wszystkie zagadnienia interesujące kogoś, kto przyszedł szukać pomocy.
Jakie to są pytania? Przeróżne, czasem naprawdę zaskakujące. Na
przykład młody mężczyzna, który obawiał się, że był porwany przez
kosmitów, opracował następujący zestaw:
1. W lewej nodze, na wysokości kolana, pod skórą, wyczuwam ziarenko.
Coś podobnego znajduje się również w małym palcu lewej stopy. Czy
to są znaczniki wszczepione przez UFO?
2. Wydaje mi się, że jakieś złe moce chcą mi odebrać życie. Ale nie tak
do końca, chcą mnie wciąż utrzymywać przy życiu, żebym ciągle je
karmił swoją energią. Wysysają ze mnie siły witalne i zostawiają
ledwie żywego. Czy to paranoja, czy prawda?
3. Co cieknie z prysznica? Hydraulik wciąż naprawia, a sąsiadowi na
dole ciągle cieknie z sufitu.
4. Czy jestem w jakiś sposób zahipnotyzowany, opętany albo
kontrolowany w sposób ograniczający moje możliwości?
5. Jak uzdrowić relacje z żoną?
6. Czy mieszkałem kiedyś w Mongolii?
7. Jak otworzyć się na prowadzenie Przewodników i Mistrzów
Duchowych?
8. Gdzie jest mój dom ?
9. Jak dopasować właściwe wibracje, żeby nie wpadać w stany lękowe?
10. Boli mnie serce, dlaczego mam zablokowany czakram serca?
11. Co oznacza myszka na lewym udzie?
12. Dlaczego tak dużo zapominam z czytanych książek?
13. Co się dzieje z moim synem? Skąd się bierze jego drażliwość,
wybuchy złości, zmienność nastroju? Dlaczego ma wciąż nawracające
zapalenia pęcherza?

64
14. Czy mój brat jest gejem?
W czasie sesji okazało się, że nie porwali go kosmici, ale w dzieciństwie
kilkakrotnie był molestowany przez uwielbianego wujka i stworzył sobie
równoległy świat fantazji, ponieważ świat rzeczywisty nie dał się objąć
dziecięcą psychiką. Kiedy w życiu dziecka dzieje się coś trudnego, czego
nie da się porównać do wcześniejszego doświadczenia życiowego, które
znalazło rozwiązanie, zostało przeżyte i uświadomione, wtedy psychika
odłącza się, szukając pomocy w innym wymiarze. Bardzo silne traumy z
dzieciństwa powodują, że w przerażającej chwili umysł zapada w rodzaj
transu, który pozostaje jako sposób na kontynuowanie życia. Trauma z
kolei prowadzi do rozszczepienia osobowości. Jedna część żyje normalnie
w ciele człowieka, druga jest w ukryciu, gdzieś indziej. Ponieważ ten
fragment wspomnień jest niemożliwy do przeżycia, trzeba go usunąć ze
świadomości i zepchnąć jak najgłębiej w niepamięć. A to, co próbujemy
głęboko zakopać, rzadko pozwala na zapomnienie o sobie. To coś ciągle
jest przy nas, wpływa na każdą myśl i podejmowaną decyzję, ale robi to z
ukrycia i jest to tym bardziej kłopotliwe, że przemawia niezrozumiałymi,
fantastycznymi obrazami, napawa nas lękiem, stwarza nieprawdopodobne
scenariusze i urojoną rzeczywistość wokół nas. Jeśli ktoś w tajemnicy
opowiada ci, że musi się ukrywać, ponieważ czyhają na niego
nadprzyrodzone złe moce, nie angażuj się w taką opowieść. To tylko
stworzony przez niego fantastyczny świat, który pozwala mu żyć, ponieważ
w jego normalnej dziecięcej rzeczywistości wydarzyło się coś
niezrozumiałego i niemożliwego do zaakceptowania.
Lista pytań, którą tworzę z osobą szukającą pomocy, może też być
prozaiczna. Pewna pięćdziesięcioletnia kobieta ułożyła ją następująco:
1. Mam zaawansowaną cukrzycę. Co zrobić, żeby się jej pozbyć razem z
jej skutkami ubocznymi, czyli chorymi nerkami, owrzodzeniami,
ślepnięciem, mrowieniem dłoni i stóp, potwornymi skurczami łydek,
szczególnie w nocy, problemami zapalnymi w jamie ustnej i
wstrętnym zapachem, jakbym wypijała codziennie litr zmywacza do
paznokci - nie mogę znieść acetonu w moim oddechu?
2. Boli mnie kręgosłup, szczególnie na dole w odcinku lędźwiowym, a w
związku z tym nie mogę zbyt długo stać ani siedzieć w jednej pozycji.
3. Mam bardzo silne migrenowe bóle głowy. Nie pomagają leki domowe,
muszę jeździć do szpitala na zastrzyk przy każdym ataku.
4. Mam bardzo wysokie ciśnienie. Czasami boję się, że eksploduję.

65
5. Wciąż powracają infekcje układu moczowego i pochwy. Nie pomagają
żadne antybiotyki, brałam już wszystko. Lekarze z zapałem
przystępują do leczenia mnie, a po roku tracą nadzieję i wysyłają do
innego. Inny wymyśla jakąś nową teorię powstawania stanów
zapalnych i zapewnia, że mnie wyleczy, ale po roku braku efektów
poddaje się i wysyła mnie do kolejnego specjalisty. Przechodzę przez
to od piętnastu lat. Już nie daję rady, bo czuję się coraz gorzej. Nie
mogę uprawiać seksu, ponieważ po stosunku wszystkie objawy się
nasilają.
6. Co i kiedy wydarzyło się w moim życiu, że kilka lat temu lekarze
musieli usunąć mi macicę i jajniki, a teraz straszą mnie endometriozą i
koniecznością usunięcia części jelita?
7. Kim naprawdę jest Olga? Uważa się za moją przyjaciółkę i nie mogę
zerwać z nią kontaktów, a mam wrażenie, że kiedy jest przy mnie,
brakuje mi powietrza do oddychania? Zauważyłam, że po spotkaniu z
nią często choruję na zapalenie oskrzeli. Myślałam, że to dlatego, że
siedzimy w przeciągu, ale to chyba nie z tego powodu?
8. Czy spotkałam się ze swoim mężem i córkami w innym wcieleniu?
Kim dla siebie byliśmy? Jak naprawić nasze stosunki? Ciągle kłócimy
się z mężem o drobnostki. Nie potrafimy normalnie rozmawiać. Jedna
z córek kłamie i chyba nawet zdarza się jej coś ukraść w sklepie albo
w szkole. Kiedy ktoś ją złapie, mówi, że wzięła to przez nieuwagę.
9. Czy powinnam zostać z mężem? Czy mam szansę spotkać innego
mężczyznę i zakochać się z wzajemnością?
10. Czy powinnam zostać w obecnej pracy, czy mogłabym znaleźć lepszą?
Może zupełnie w innej dziedzinie? Czy mam jakieś talenty
artystyczne?
11. Co zrobić, żeby spłacić kredyt, zarabiać więcej pieniędzy i mieć
oszczędności?
12. Jaki jest mój życiowy cel?
13. Czy jestem na właściwej drodze, czy błądzę i nie potrafię znaleźć
właściwej ścieżki?
Najczęściej proszę każdego o przygotowanie takiej listy przed wizytą u
mnie. W czasie rozmowy uzupełniamy ją o nowe zagadnienia, które
pojawiają się podczas burzy mózgów.
Równolegle z tworzeniem sieci osób, które nas otaczają i z którymi
dzielimy wspólne doświadczenia, oraz pracą nad listą rzeczy do

66
wyjaśnienia i uporządkowania, zaczynam zadawać pytania, na które
odpowiedzi znajdują się na poziomie świadomości i są dostępne, ale
zazwyczaj ukryte pod czymś mniej bolesnym od samych zdarzeń i emocji z
nimi związanych. Tworzymy linię życia, która na bieżąco odkrywa
tajemnice powiązane z symptomami konkretnej choroby utrudniającej nam
życie albo co gorsza „chcącej nas zabić”. Jak to się dzieje, że symptomy
opowiadają, dlaczego zachorowaliśmy właśnie teraz i dlaczego na taką, a
nie inną chorobę, opisałam dokładnie w książce Rak nie jest już tajemnicą,
która wkrótce zostanie wydana. Najprościej rzecz ujmując, każda choroba
jest posłańcem z wiadomością od naszej psychiki, która nie radzi sobie ze
stresem. Kiedy nie rozwiązujemy pojawiającego się problemu w świecie
zewnętrznym, dostępnymi nam środkami rzeczywistymi bądź
wyobrażonymi, w ciele fizycznym pojawia się choroba, która rozwiązuje za
nas konflikt.

67
ZBYSZEK
W czasie tworzenia linii życia dowiadujemy się o każdym wydarzeniu z
życia osoby, z którą rozmawiam, oraz poznajemy historie przodków znane z
przekazów rodzinnych. Kiedy omawiamy symptomy jakiejkolwiek
choroby, umiemy te wydarzenia uszeregować chronologicznie i znaleźć
każdą część układanki, która doprowadziła do obecnej sytuacji.
Historia Zbyszka to historia młodego mężczyzny ze zdiagnozowaną
ziarnicą złośliwą. Jest to nowotwór układu limfatyczne-go, uleczalny
obecnie u 50-95 procent chorych. Niestety, nasz bohater znalazł się według
lekarzy w tych nieszczęśliwych pięciu procentach, którym nie można
pomóc. Nie przyniosły pozytywnego efektu wlewy dożylne chemioterapii,
radioterapia ani leczenie autotransplantacją własnych komórek
macierzystych. Rak dawał wciąż nowe przerzuty. Z każdym cyklem
leczenia okazywało się, że zajęty jest kolejny narząd. Kiedy przyszedł do
mnie, miał aktywną ziarnicę złośliwą z powiększonymi do rozmiarów
dużych orzechów włoskich węzłami chłonnymi na szyi i w okolicy
obojczyków oraz pod żebrami wokół przepony, z ziarniczymi naciekami do
płuc oraz przerzuty do śledziony, wątroby, jelita cienkiego i jelita grubego.
Lekarze uznali, że możliwości leczenia się wyczerpały, i może już tylko
uporządkować swoje sprawy, bo zostało mu kilka miesięcy życia czy raczej
konania w bólach. Kiedyś obawiałam się spotkań z takimi osobami z
powodu ciężkiego stanu zdrowia, ale po kilku „śmiertelnych przypadkach”
uznałam, że paradoksalnie takich ludzi łatwiej doprowadza się do zdrowia
niż lżej chorych, bez wyroków lekarskich. Człowiek, który nie ma już nic
do stracenia, stawia mniejszy opór przed rozdrapywaniem starych ran. Tak
jakby dzięki temu, że nie zależy mu już na utrzymywaniu strasznych
tajemnic, można było wszystkie rany błyskawicznie rozdrapać i od razu
zagoić. Jakby działało się pod presją czasu, którego według lekarzy zostało
tak mało, że nie warto już się wysilać i ukrywać cokolwiek.
Wróćmy do praktyki, czyli tego, jak wygląda spotkanie i jak tworzymy
linię życia. Zaczynamy od teraźniejszości, czyli od wszystkiego ważnego,
co działo się kilka tygodni czy miesięcy przed usłyszeniem pierwszej
diagnozy. Nasz bohater dowiedział się o chłoniaku Hodgkina w marcu 2013
roku. Urodził się w marcu 1980 roku. Miał więc trzydzieści trzy lata, kiedy

68
pojawiła się choroba. Kilka miesięcy przed diagnozą w jego życiu miało
miejsce kilka poważnych i nieprzyjemnych zdarzeń. Gdy wrócił z
rodzinnych wakacji, okazało się, że wspólnik, który miał upoważnienia do
wszystkich kont bankowych, wypłacił całość zgromadzonych środków.
Jakby tego było mało, zaciągnął kredyty i spakowawszy się w kilka
walizek, wyjechał do Brazylii, nie robiąc nadziei na powrót. Mężczyzna
został z długami wobec dostawców przedsiębiorstwa i z kredytami do
spłacenia. To był dla niego szok, pogłębiany wizytami komorników i
listami od wierzycieli ponaglającymi do spłaty. Ta sytuacja trwała kilka
miesięcy. Starał się prowadzić przedsiębiorstwo, ale było to utrudnione z
powodu nieufności dostawców i braku środków finansowych na pensje czy
uregulowanie podatków. Po kilkunastu tygodniach nieustającego napięcia,
niestety, zdarzyło się kolejne nieszczęście. Żona, z którą nie układało mu
się najlepiej, nie wytrzymała finansowej huśtawki i po ogromnej awanturze
wyrzuciła go z domu. Kiedy wzburzony wsiadł do samochodu, rozpędził
się do dwustu dwudziestu kilometrów na godzinę i nie zdążywszy
zahamować, wylądował samochodem na betonowym słupie. Powiedział, że
jedyne, co pamięta, to krew cieknącą z rozbitego czoła, układającą się w
charakterystyczny wzór na szyi, przy obojczykach, na klatce piersiowej i
pod żebrami. Opowiadając i pokazując mi na sobie ten obraz, zwrócił
uwagę, iż dziwne jest to, że tak dokładnie pamięta, jak to wyglądało. Nie
wie, kiedy przyjechała karetka ani jak go stamtąd zabrano, ale ten wzór,
układ płynącej i zastygającej krwi na jego ciele pamięta doskonale. Po
wypadku okazało się, że poza krwawiącym rozcięciem na głowie nic
poważnego mu się nie stało. Po kilku dniach obserwacji wyszedł ze
szpitala. Wrócił do pracy i spłacania dłużników. Kiedy upłynęło kilka
tygodni od tego zdarzenia, zaniepokoił się dużymi wybrzuszeniami
widocznymi pod skórą. Kiedy poprosiłam o pokazanie, w którym miejscu
dokładnie się znajdowały, on wykonał identyczny gest dłońmi, jak przy
wcześniejszym opisywaniu zakrwawionego ciała tuż po wypadku. W
książce Rak nie jest już tajemnicą wyjaśniłam, że układ chłonny jest
oczyszczalnią ludzkiego ciała. Gdy powiększają się węzły chłonne, oznacza
to, że mają one do wykonania większą pracę oczyszczenia okolicy, w której
się znajdują, niż zazwyczaj. Żeby uporać się z niepotrzebnymi produktami
przemiany materii, toksynami czy fizycznymi większymi odpadami
pochodzącymi ze zużytych komórek (często rakowych), węzły limfatyczne
muszą powiększyć swoją objętość, w ten sposób radzą sobie z nadmiarem

69
pracy, którą mają do wykonania. Powiększone węzły chłonne oznaczają
najczęściej kończący się już proces choroby, kiedy rozpad niepotrzebnych
komórek, toksyn, pozostałości lekarstw, które są często truciznami, jest
najbardziej intensywny. Wskazują, że system limfa-tyczny próbuje poradzić
sobie z nadmiarem „śmieci"’, które znalazły się w najbliższej okolicy
węzła. Dlatego właśnie tak często „przerzuty"’ nowotworowe lokalizują się
właśnie w węzłach. To tymczasowy śmietnik, który czeka na odebranie z
niego odpadów, i dlatego zawiera komórki rakowe. Z tego też powodu
medycyna diagnozuje „przerzuty"’ wtedy, gdy jest to naturalny proces
radzenia sobie organizmu ze szkodliwymi odpadami. Wracając do naszego
bohatera, stało się jasne, że węzły limfatyczne powiększyły się dokładnie w
miejscach zakrwawionych w czasie wypadku, jakby chciały oczyścić ciało
ze wstrząsającego przeżycia. Ta informacja wyjaśniła więc, czego musimy
poszukiwać w linii życia tego mężczyzny i jego przodków - każdej sytuacji
związanej z poważnym, zagrażającym życiu krwawieniem i
wykrwawianiem się na śmierć. Układając zdarzenia, korzysta się z zasady,
że najcięższe historie pojawiają się po podwojeniu czasu od pierwszego w
życiu wypadku, ale sprawdza się je w odwrotnej kolejności, czyli cofając
się od dnia dzisiejszego do początku życia, życia płodowego oraz życia
przodków. Mając wiedzę, że choroba pojawiła się w wieku trzydziestu
trzech lat, wiadomo, że trzeba znaleźć podobną w wymowie sytuację z
okresu, kiedy bohater miał szesnaście i pół roku (wiek w momencie
usłyszenia diagnozy dzielimy na pół). Otrzymaliśmy wrzesień 1996 roku.
Kiedy poprosiłam o historię związaną z krwią (prawdopodobnie z wakacji
albo początku szkoły we wrześniu, kiedy skończył szesnaście lat),
przypomniał sobie, iż wtedy brał udział w turnieju bokserskim. Otrzymał
silny cios, upadł i ujrzał powiększającą się plamę krwi przy swojej głowie.
Z tamtej sytuacji pamięta powtarzane sobie w kółko zdanie: „Żeby się tylko
nie wykrwawić na śmierć”. Trochę czasu zajęło zatamowanie „rzeki krwi”.
To był ostatni mecz, w którym wziął udział. Tak bardzo się przestraszył, że
przestał trenować. Podążając wstecz, musieliśmy znaleźć sytuację, która
miała miejsce w kolejnej połowie z połowy życia, czyli szesnaście lat i
sześć miesięcy na pół, co daje nam osiem lat i trzy miesiące. Co się wtedy
wydarzyło? Nie mogliśmy dotrzeć do żadnego wspomnienia. Poprosiłam
więc, żeby opowiedział o oku. Byłam równie zdziwiona jak on, że ma to
dotyczyć oka. Odpowiedział stanowczo, że nic takiego w tamtym czasie się
nie zdarzyło. Wiem, że zawsze można wrócić do wcześniej zadanych pytań,

70
więc jeszcze raz podzieliłam wiek na pół i otrzymaliśmy cztery lata i około
miesiąca życia. Tu wspomnienie pojawiło się dość szybko, kiedy zwróciłam
uwagę, że to koniec marca albo początek kwietnia -w tamtych czasach zimy
były mroźne, więc prawdopodobnie coś musiało zdarzyć się na śniegu.
Wtedy chwycił się za głowę. Przypomniał sobie, że był na lodowisku, na
łyżwach i przewrócił się, mocno uderzając głową o lód. Pamięta, że tata
zawiózł go na sankach do szpitala, który był niedaleko, ponieważ trzeba
było założyć szwy na głowie. Wtedy też zaczął trzeć oko i nagle
przypomniał sobie, że właśnie kiedy miał osiem lat, rodzice budowali dom,
a on z siostrą bawili się na budowie. Nagle robotnik stojący na drabinie
wypuścił z ręki śrubokręt. On krzyknął, siostra podniosła głowę, a
spadający śrubokręt uderzył ją w okolice oka tak dotkliwie, że cała jej twarz
zalała się krwią. Nasz bohater, wtedy ośmiolatek, stał jak zahipnotyzowany,
wpatrując się w zakrwawioną siostrę. Był jak sparaliżowany i nie mógł się
mszyć. Robotnik zaczął krzyczeć, przybiegł ojciec, przyłożył dziewczynce
szmatkę do twarzy, zabrał do samochodu i zawiózł do szpitala. Dziecko
wróciło po kilku dniach z kilkoma szwami przy oku. Nic więcej się nie
stało, ale szok pozostał. Linia życia nie dotyczy tylko osoby, z którą
rozmawiam. Można w odpowiednich miejscach szukać na niej zdarzeń,
które zakodowały w rodzącym się dziecku (w tym wypadku wszystko, co
wiąże się z wypływającą krwią) szczególną wrażliwość na sytuację o
określonym wydźwięku, która będzie dawała o sobie znać przez całe życie,
w określonych odstępach czasu, by nie można było o czymś zapomnieć.
Krwawienie zapowiadało śmierć, ale też było znakiem, że człowiek żyje,
dopóki krwawi. U tego mężczyzny program związany z krwią zakodowała
babcia. Musiałam zapytać, co stało się w związku z płotem, właściwie
powtórzyłam to pytanie, ponieważ to była pierwsza rzecz, jaką się
zainteresowałam, kiedy pojawił się u mnie. Na początku spotkania nie miał
żadnych skojarzeń. Teraz wróciło do niego wspomnienie z dzieciństwa,
kiedy jego babcia opowiadała dzieciom zgromadzonym na osiedlowej
ławce straszne historie z czasów wojny. Zaczął się trząść, gdy mówił o
przerażającym obrazie zapamiętanym przez babkę. Mieszkała na wsi. Tuż
po wojnie grasowały po wsiach złodziejskie bandy. Była młodą
dziewczyną, mama kazała jej chować się w piwnicy, żeby bandyci jej nie
zgwałcili albo nie zabrali ze sobą. Pewnego razu, kiedy siedziała w piwnicy,
trzęsąc się ze strachu, zobaczyła, jak ci obcy, źli mężczyźni biorą kolejno
jedno, a potem drugie dziecko sąsiada i nabijają na wystające, zaostrzone

71
paliki płotu. Patrzyła na to przerażona. Zapamiętała jedynie widok krwi
spływającej po słupkach aż do samej ziemi. Przyglądała się strużkom krwi
ściekającym z krzyczących dzieci, przytrzymywanych i dociskanych do
palików przez zbirów. Zemdlała. Po wielu latach jej matka, a prababcia
naszego bohatera, opowiedziała jej, co się wtedy stało. Bandyci znaleźli u
sąsiada jedzenie zakopane w beczkach za domem. Chcąc go ukarać i
przestrzec resztę wsi, dopuścili się tej potwornej zbrodni. W ten sposób
babcia zakodowała wnukowi program wrażliwości na krwawienie. Regułą
przy rozszyfrowywaniu konfliktów prowadzących do chorób jest to, iż przy
każdym stresie związanym z krwią reaguje śledziona. Jest to narząd, który
w ciągu kilkudziesięciu sekund potrafi zmienić skład płynów będących w
krwiobiegu. Reaguje natychmiast na wszystkie sygnały związane z
koniecznością uwolnienia większej liczby płytek krwi, aby wspomóc
krzepnięcie i zasklepienie otwartej rany, albo kiedy trzeba zebrać płytki
krwi z obiegu, ponieważ krew jest za gęsta i grozi powstaniem skrzepu.
Jeśli więc w czyjejś historii rodzinnej powtarza się problem z krwią, można
być pewnym, że śledziona będzie reagowała częściej, a przez to może
okazać się, że zostanie trwale powiększona, aby móc lepiej służyć w
kolejnym podobnym zdarzeniu. Stąd u naszego bohatera pojawia się
diagnoza splenomegalia, czyli powiększenie śledziony.
Tyle jesteśmy w stanie zrobić w pełnej świadomości, pracując w
codziennym wymiarze rzeczywistości, którą przeżywamy i możemy
obserwować.
Następne dociekania moje i osoby, z którą rozwiązujemy problem, mają
miejsce w nieco innej częstotliwości fal mózgowych. Odczuwam ten stan
jako moment tuż przed zaśnięciem i tuż po obudzeniu. Wcześniej nie
potrafiłam uchwycić go na dłużej, a teraz mam umiejętność świadomie go
kontrolować, odczuwając jako obecność w innym czasie i innej przestrzeni.
To odnajdywanie wspomnień o sobie samym w innej czasoprzestrzeni.
Potrzebna jest do tego zmiana częstotliwości pracy fal mózgowych. O takiej
możliwości piszą naukowcy i fizycy kwantowi. Michio Kaku wprowadza
nazwę "hiperprzestrzeń".
Wejdźmy zatem w hiperprzestrzeń Zbyszka.

***

72
Zapis sesji (fragmenty):
- Co widzisz? Kim jesteś? Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje?
- Czuję, jakbym siedział na trampolinie. Jestem młody. Mam dwadzieścia
parę lat. Boli mnie brzuch.
- Od czego?
- Nie wiem.
- Spójrz na swój brzuch i powiedz, co widzisz. Jakie są okoliczności,
w których się znajdujesz?
- (jęczy przeraźliwie)
- Opowiedz mi, co się dzieje. Ja nie widzę tego, co ty. Opowiedz,
proszę, co jest z twoim brzuchem. Nie przeżywaj tego bólu, tylko
obserwuj i opowiadaj. Co się stało?
- Widzę gruzy, ludzi, którzy się krzątają, odnoszę wrażenie, jakbym
siedział na balkonie. Trzymam się za brzuch.
- Spójrz na ręce, podnieś dłonie z brzucha i sprawdź, o co chodzi.
- Widzę obrzydliwe białe robaki.
- Gdzie one są? Chodzą na wierzchu, po brzuchu? Skąd się wzięły?
- Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego mam dziurę w brzuchu, a
wewnątrz i na zewnątrz mam mnóstwo białych robaków.
- Proszę zatem, żebyś cofnął się o kilka dni od tego momentu i znalazł
powód tego, co się teraz dzieje. Zrób to, proszę. Cofnij się do
właściwego miejsca i czasu.
- Ktoś mnie otruł, zjadłem coś.
- Co zjadłeś?
- (jęczy przeraźliwie)
- Nie przeżywaj tego, tylko obserwuj i opowiedz, co zjadłeś, skąd
wziąłeś to jedzenie, kto ci je dal?
- Znalazłem je. Ktoś chciał otruć nie mnie, ale ja je znalazłem. Ktoś
chciał kogoś otruć, ale jato znalazłem, zjadłem i zaczęły mi się od tego psuć
wnętrzności.
- Opowiedz, co się dzieje. Czy ktoś jest przy tobie?
- Nikt. Nikogo, kto byłby mi bliski. Boję się ludzi.
- Dlaczego boisz się ludzi?
- Bo są groźnie nastawieni. Nie tylko do mnie. Wszyscy do wszystkich
nawzajem.
- Dlaczego są tacy groźni i źli dla siebie nawzajem?
- Panuje głód.

73
- Czy nie można opuścić tego miejsca, wyjechać na wieś, gdzie może
być jedzenie? Co to za miasto, w którym jesteś?
- Właściwie nie wiem, przypomina mi Padwę. Wygląda jak z filmu
Felliniego. Wszędzie są barykady.
- Jakie masz ubranie?
- Stary garnitur wytarty na łokciach. Jestem boso.
- Czy nie możesz poprosić kogoś o pomoc?
- Mam wrażenie, że jestem obcokrajowcem i mówię w innym języku.
- W jakim języku mówisz? Kim jesteś?
- Francuzem. Nie matu nikogo mi bliskiego. Nie wiem, co tu robię. Nie
wiem, po co tu przyjechałem... Jest strasznie zimno. Przyjechałem, żeby
powiedzieć ludziom, że nie muszą walczyć. Ale jest ktoś, komu nie jest to
na rękę, i ten ktoś zaczyna zatruwać jedzenie, żeby było więcej dla niego.
- Kto to robi? Jak wygląda?
- Jest gruby. To członek jakiegoś samorządu. Słyszę „Hans”, ale to nie
jest jego imię.
- Czy wypełniłeś powierzone ci zadanie?
- Nie, misja kończy się porażką. Umieram, ale mimo wszystko czuję się
spełniony, bo zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby ratować tych ludzi.
- Jak umierasz? Nie przeżywaj tego, bądź tylko obserwatorem.
- Siedzę pod mostem. Próbuję się schować. Wiem, że mnie szukają.
Czuję, że jest mi zimno, ale wiem, że to wynik tego, że straciłem dużo krwi
przez tę ranę. Zasypiam, zasypiam. Już nie żyję.
- Dlaczego to wszystko zobaczyłeś? Jaki był tego cel? Jaką odebrałeś
lekcję?
- Nikogo nie jestem w stanie uszczęśliwić i uratować.
- Co jest przeszkodą, żeby wszystkich uszczęśliwić i uratować? Czy
to jest w ogóle możliwe?
- Nie. Jeśli ktoś nie jest w stanie wybrać stanu świadomości i szczęścia,
to nic spoza niego go do tego nie zmusi.
- Jaka jest lekcja, którą wynosisz z tej opowieści?
- Muszę się zatroszczyć o siebie.
- Znajdźmy jeszcze inne miejsce, inny czas, inne zdarzenie, inną
sytuację.
- Wchodzę do restauracji. Mam eleganckie buty i elegancki garnitur.
Jestem mężczyzną przed czterdziestką. Są chyba lata dwudzieste. Czekają
tu na mnie. Siedzą przy stoliku.

74
- Kto czeka przy stoliku?
- Stolik jest brzydki, okrągły kamienny blat. Dwie kawy, jakieś notatki.
- Co masz do załatwienia przy tym stoliku?
- Nic nie chcę załatwiać. Jestem próżny. Przyszedłem tu, żeby znany
matematyk mnie pochwalił.
- Pochwalił cię?
- Tak, ale wiem, że to nie jest szczere. Pochwalił mnie, bo jestem bogaty.
- Kim więc jesteś? Czym się zajmujesz? Jak osiągnąłeś bogactwo?
- To bogactwo tak naprawdę nie jest moje. A ja pojawiłem się tam, żeby
go przekupić. Żeby go ściągnąć do USA. Żeby pracował nad projektem.
Żeby zbudował bombę atomową.
- Czy udaje się go przekonać i ściągnąć do Ameryki?
- Tak. A ja jestem Polakiem, ale mówię kilkoma językami. Z każdym
potrafię znaleźć wspólny język. Przy tym brzydkim stoliku rozmawiamy o
tym, że nie powinien palić papierosów, ale on mówi, że ma gruźlicę i
papierosy to najmniejsze zło, jakie mu w tej chwili grozi... Eleganckie
damy dookoła mówią po polsku i po rosyjsku. Gra dziwna muzyka, która
mi się nie podoba, bo jest tandetna. Wracam do Stanów, ponieważ mam tu
rodzinę. Czwórka dzieci i żona - bardzo słaba, jest na każde skinienie,
bardziej służąca niż żona. Trzech chłopców i jedna dziewczynka. Jemy
cienkie placki zbożowe. Na środku stołu masło, ogórki, śledzie w oleju i
cebuli. Tak jemy codziennie. Odnoszę wrażenie, że tak każe religia,
zwyczaj. Rodzice nie żyją. Niczym się nie zajmuję. Czekam tylko na
wezwanie z urzędu i piszę raporty.
- Znajdź ważny czas i ważne miejsce.
- Są lata pięćdziesiąte. Mam sześćdziesiąt kilka lat. Jakiś człowiek wbija
mi nóż w brzuch.
- Dlaczego ci to robi?
- Mówi, że jestem wrogim agentem, i przyjechał mnie zabić za zdradę.
- Co się dzieje?
- Nie widzę krwi, nie czuję bólu. Robi mi się zimno. A on trzyma mnie
przyciśniętego do siebie. Patrzy mi w oczy, jak umieram. To wszystko.
Padam.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Nie warto uciekać (wzdycha głęboko, bardzo głęboko). Nie warto się
bać. Nie warto uciekać przed wszystkim i wszystkimi. Nie warto uciekać,
bo nie można uciec. Ucieczka jest pozorna. Trzeba od razu stawić czoło, a

75
nie chować się gdzieś przed tym, czego się boisz, bo wydaje ci się, że
możesz przez to stracić życie.
- Zróbmy jeszcze jedną wycieczkę. W inny ważny czas, w inne ważne
miejsce.
- Mam sandały, jestem mężczyzną, jestem na Bliskim Wschodzie, jestem
władcą, bo mam smoki, potrafię wygrać każdą bitwę. Mam wspaniałą armię
i smoki.
- Dlaczego ty masz smoki, a inni ich nie mają?
- Bo jestem dobry i sprawiedliwy.
- Jeśli jesteś dobry i sprawiedliwy, dlaczego toczysz wojny?
- Wszystkie wojny, jakie toczyłem, były wojnami obronnymi. Ktoś
napadał na nasz lud.
- Jeśli wszyscy wiedzą, że masz smoki i wygrywasz każdą bitwę, to
dlaczego na was napadają?
- Ciągle próbują, bo zazdroszczą, że potrafimy uprawiać ziemię i
budować zapory na rzekach.
- Znajdź, proszę, miejsce, w którym mieszkasz. Może to być w czasie
posiłku.
- Na stole znajduje się wszystko. Bardzo dużo owoców przyrządzonych
na różne sposoby. Są krewetki, kilka rodzajów pieczywa, przepyszna oliwa,
doskonałe wino, są sery, ale ja nie jadam serów. Jadam głównie ananasy,
uwielbiam je. Widzę pieczoną na ruszcie kozę, ale ja nie jadam mięsa, bo
jest nieczyste. Są tylko dorośli. Służba. Duże pomieszczenie. Jemy rękami.
Talerze metalowe. Nie ma sztućców. Pijemy wino ze złotych kielichów.
Uwielbiam wino.
- Opowiedz mi o smokach.
- Są cztery smoki. Mają ciemne barwy, ale każdy ma jakiś dominujący
kolor: zieleń jak na kaczce, pomarańczowy, turkusowy, a czwarty jest
brązowy.
- Jak się z nimi porozumiewasz?
- Nie muszę się z nimi porozumiewać. Jedzą mi z ręki. Nie wiem, co to
jest, ani czym je karmię. Ich świadomość jest moją świadomością.
- Powiedz mi, kto żyje dłużej: ludzie czy smoki?
- Smoki.
- A więc skąd je masz?
- Przyszły same, wybrały mnie. Potrafię z nimi rozmawiać, nie
rozmawiając.

76
- Znajdź ważny moment.
- Stoję nad rzeką. Rzeką płynie krew. To krew dzieci, tak jak w Biblii.
Ktoś polecił je wymordować. Żołnierze oprawcy przynoszą małe dzieci nad
rzekę i podrzynają im gardła.
- A ty gdzie jesteś, jak to widzisz?
- To nie ja, to smoki widzą, a ja nie wiem o tym, co się dzieje. Jestem w
polu nad brzegiem rzeki. Tłumaczę ludziom, jak uprawiać rolę, jak
podzielić się obowiązkami. Nie ma sensu, żeby wszyscy robili to samo.
Musimy podzielić się na grupy i wtedy praca stanie się łatwiejsza i
efektywniejsza. Dzieci są mordowane u źródeł tej rzeki. Zanim woda
dopłynie do mojej krainy, ja stanę się władcą. Smoki do mnie przylatują,
może wiedzą, że znajdę rozwiązanie i ukarzę zbrodniarzy. Ale rozwiązanie
jest tylko jedno. Przebaczenie.
- Teraz znajdź inny ważny moment.
- Odbieram poród mojego dziecka. Żona jest wspaniałą, troskliwą
kobietą. Rodzi się córka. Mam na szyi rzemień, a na nim wisi kryształ.
Dostałem go od ojca. Ojciec jest zwykłym chłopem.
- Znajdź ważny moment, taki, który daje nam rozwiązanie.
- Leci kometa. Wszyscy ją widzą. Jest tak jasno, jak w dzień. Ludzie się
boją. Ja się nie boję, bo wiem, że nie doleci do Ziemi i że nie jest
wysłannikiem Boga.
- Jak umierasz?
- Żyję bardzo długo. Widzę, jak moje dzieci się starzeją. Zaczynam
rozumieć, że dopóki żyją smoki, dopóty ja też będę żył. Nie chcę patrzeć,
jak moje dzieci umierają, więc wiem, że muszę zabić smoki. Najpierw je
usypiam, dając im zatrute jabłka. Podrzynam im gardła. Zabijam ostatniego
smoka i sam umieram. Uchodzi ze mnie życie. Osuwam się.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Życie dla samego życia nie ma sensu. Życie jest po to, żeby dawać
życie... Ale jest mi ciężko...
- Co jest ciężkie?
- Ręce są ciężkie jak cholera. I słyszę dźwięk, niejednolity, wysoki, jakby
cały czas brzmiała najwyższa nuta w fortepianie. Zagłusza szum i szepty
ludzi, którzy nie mają własnego życia i próbują przejąć moje.
- Ty decydujesz o swoim życiu. Nikt nie może przejąć władzy nad
twoim życiem, jeśli sam mu jej nie oddasz. A ten wysoki dźwięk, który
słyszysz, podobny do nutki „la”, według kabalistów jest dźwiękiem

77
świadczącym o zdrowieniu. Towarzyszy nadzwyczajnym momentom
zdrowienia. Skoro jest on obecny, opowiedz, skąd wzięły się choroby w
twoim ciele? Tak dużo wszystkiego naraz.
- Choroby są z lęku. Najbardziej bałem się śmierci własnych dzieci, że
zarażę je swoją chorobą - swoim strachem. Jak byłem mały, ktoś
opowiedział straszną historię i potem...
- Co było potem?
- Potem było strasznie. Ta historia jest wciąż przy mnie, nie opuszcza
mnie nawet na ułamek sekundy, nie daje mi spokoju i nie pozwala
odetchnąć. Przeraża mnie.
- Teraz jesteś bezpieczny. Wróć do tej historii, opowiedz mi ją.
Zobaczymy, czy rzeczywiście jest aż taka straszna i czy da się z nią coś
zrobić.
- W tej historii chodziło o to, że kiedy dzieci nie słuchają dorosłych, to
dzieją im się złe rzeczy.
- Kto opowiadał tę historię?
- Babcia. Kilka dni po tym odbył się pogrzeb chłopca, który wykopał
przy torach jaskinię i ziemia się na niego zawaliła.
- Której twojej choroby dotyczy ten strach? Ta historia?
- Brzucha, wszystkiego, co jest w brzuchu. Brzuch od tamtego zdarzenia
jest spięty, zawsze jest strasznie spięty, zawsze przeraźliwie spięty.
- W porządku, w takim razie uwolnijmy teraz to napięcie. Ono jest
już niepotrzebne. To stara historia. Znamy ją już i nie musimy się jej
bać. Stanąłeś naprzeciwko tego strachu. Widzisz, że nie jest już
przerażający? Że to była zwykła opowieść dorosłej osoby, która chciała
wymusić posłuszeństwo na dzieciach. A wypadek przy torach zdarzył
się, bo akurat tak musiało być, ale ciebie on nie dotyczy w żaden
sposób. Rozumiesz to i akceptujesz zmianę?
- Przestaje boleć. Ale wiesz, jak cię zasypie, to napięcie brzucha
utrzymuje jaskinię, żeby powietrze wchodziło, żeby się nie zasypała.
- Twój guz w wątrobie. Czy jest tu jeszcze jakiś nierozwiązany
problem?
- W tej chwili nic. Już zostało naprawione.
- Czy jest jeszcze jakiś problem, o którym nie rozmawialiśmy?
- Trzeba zrobić przerwę, wyjechać z miasta, do lasu, z dziećmi.
- A jaki jest powód powiększonych węzłów chłonnych na
szyi? Dlaczego nie możesz przełykać?

78
- Trzeba wyciąć port, wyciągnąć port od wlewów chemii, bo on cały czas
przypomina chorobę i nie pozwala wyzdrowieć.
- Ale co jest z twoim gardłem? Co to jest? Opisywałeś, że ta choroba
przypominała objawy świnki.
- Słyszę bardzo głośno dźwięk najwyższej nuty w fortepianie zamknięty
w małym pomieszczeniu. Ten dźwięk jest bardzo, bardzo głośny.
- Ja go nie słyszę. To jest dźwięk przeznaczony dla ciebie. Pozwól mu
brzmieć. Wróćmy do twojego gardła. Co tam jest?
- Wszystko jest przez strach.
- Co zrobić ze strachem?
- Przestać z nim walczyć, poddać się mu, stanąć z nim twarzą w twarz, a
wtedy przestanie być straszny.

W tym momencie zadzwonił jego telefon. Było koło drugiej nad ranem.
Telefonowała jego partnerka. Zbyszek odebrał. Wstał. „Nigdy nie
uwierzysz w to, co tu się działo. Nigdy nie uwierzysz w to, co ci opowiem...
” - zaczął mówić do swojej rozmówczyni.
Być może ty także, czytając tę książkę, również nigdy nie uwierzysz w
to, co ci opowiem. Ale jeśli zdarzy ci się coś, co medycyna nazywa
chorobą, przypomnisz sobie tę historię, tę książkę i uratujesz siebie bez
strachu, obaw, lęku i zaczniesz żyć pełnią swojego życia.
Rankiem siódmego kwietnia 2015 roku wydarzył się cud, jakich wiele
zdarza się wokół mnie od jakiegoś czasu. Tego dnia miałam zanieść
dokumenty do biura księgowego. Przechodziłam przez galerię handlową i
wtedy zauważyłam nowy sklep z szyldem, który obudził we mnie
wspomnienie młodego mężczyzny. Spotkałam się z nim półtora roku
wcześniej, dostał bowiem od onkologa wyrok śmierci. Nazwa sklepu była
tak charakterystyczna i tak z nim związana, że nie można było jej pomylić z
inną. Coś w mojej głowie krzyknęło „Huuurrrraaa!" i poszłam radośnie
dalej.
Kiedy dotarłam do biura, moja rachmistrzyni powiedziała, że ma bardzo
mało czasu. „Wyobraź sobie, moja droga Julciu, że przyszedł do mnie
klient, który od prawie dwóch lat nie prowadzi żadnej księgowości, a ma
całą sieć różnych przedsięwzięć. Miał raka z przerzutami i lekarze
powiedzieli mu, że nie ma już dla niego żadnych szans i na pewno umrze w
ciągu kilku miesięcy. Zaprzestali nawet leczenia, bo wykorzystali już
wszystkie możliwości. A on, wyobraź sobie, żyje do dziś i ma się

79
doskonale, no i niestety urząd skarbowy doszukał się, że firma istnieje, ale
od blisko dwóch lat nie składa żadnych dokumentów. Po co miał prowadzić
księgowość, jeśli miał umrzeć za kilka miesięcy? Odpuścił sobie wszystko i
już. A teraz trzeba na gwałt odtworzyć te dwa lata”. Podałam imię i
nazwisko tego mężczyzny, a ona stanęła jak wryta. Wie, czym się zajmuję,
ale jak stwierdziła: „O jasnowidztwo cię nie podejrzewałam, czyżbyś
nabyła nową umiejętność?”.
A to była bardzo prosta układanka - szyld tego sklepu i jego właściciel,
którego kiedyś poznałam, a co więcej, miałam przyjemność obserwować,
jak uleczał się sam z raka w ciągu kilku godzin rozmowy ze mną.
Spotkałam się z nim - na użytek tej opowieści nazwijmy go Zbyszkiem -
na początku 2014 roku przypadkiem. Siedziałam w kawiarni w sobotni
poranek, a że nie było miejsca przy stolikach, dosiadł się do mnie z
przyjaciółmi. Czytałam felieton Marcina Mellera w „Newsweeku”. Któryś
z chłopaków zapytał, jak mogę czytać coś, co napisał syn jakiegoś
komunistycznego sprzedawczyka. Zawsze dziwią mnie ludzie, którym tak
łatwo przychodzi ocena kogoś, kogo nie znają, i w dodatku sądzą, że mają
prawo mówić obcym ludziom, co powinni czytać, a czego nie. Skąd biorą
przekonanie, że oni wiedzą wszystko najlepiej? Prawdopodobnie
odpowiedziałam, że Meller mnie bawi swoją inteligencją i humorem i nie
przeszkadza mi, jeśli jest to skutek komunistycznego wychowania.
I wtedy do rozmowy włączył się Zbyszek. Zapytał, co myślę o lekarzach.
Teraz już nie pamiętam, dlaczego zadał mi to pytanie. Nie pamiętam też
swojej odpowiedzi, ale uzupełniłam ją o informację, czym się interesuję. A
on powiedział, że ma już od onkologa wyrok śmierci, który za kilka
tygodni, ewentualnie miesięcy ma na nim wykonać jego rak z przerzutami.
Zanie nie przepuściłabym okazji pracy z „rakowym” wyrokiem śmierci,
więc zaproponowałam spotkanie, żeby na spokojnie przeanalizować, skąd
przyszedł ten „rak” i dlaczego wezwał tylu pobratymców do towarzystwa.
A Zbyszek, nie dowierzając oczywiście, sceptyczny, bystry i inteligentnie
złośliwy, zgodził się i pojawił się u mnie, oczekując chyba jedynie
rozczarowania i straconego czasu.
A jednak znaleźliśmy każdą najdrobniejszą przyczynę pierwszego
zdiagnozowanego u niego „raka” i udało się nam ustalić, jak i dlaczego
pojawiały się przerzuty. W dodatku mieliśmy szczęście zmienić na
kilkadziesiąt minut częstotliwość pracy fal mózgowych tak, aby wydobyć z
jego nieświadomości wszystko, co w jakikolwiek sposób miało wpływ na

80
jego obecny stan zdrowia i wszelkie niepożądane, a pojawiające się w jego
życiu sytuacje. Ta chwilowa zmiana stanu mózgu z codziennej świadomości
na pracę z nieświadomością i podświadomością pozwala na przeżycie kilku
zjawisk, które czasem określane są jako „cud”. Ja traktuję je jako
najnormalniejsze we wszechświecie, jednak dla ludzi, z którymi mam
okazję pracować, wciąż mieszczą się w kategoriach cudów.
Spędziliśmy kilka godzin, rozdrapując historię jego życia, wracając do
wszystkich zdarzeń decydujących o tym, że jego psychika, mózg i ciało
musiały w końcu znaleźć rozwiązania problemów, które przez ludzi
nazywane są chorobą, guzem, rakiem czy nowotworem.
Nagrywam część spotkań, dlatego że słowa i wrażenia zacierają się w
pamięci, szczególnie kiedy zmienia się częstotliwość fal mózgowych.
Człowiek czuje się wtedy, jakby był na granicy jawy i snu, i mimo że ma
świadomość tego, co odczuwa i o czym opowiada, nie pamięta
wszystkiego, gdyż tych informacji jest za dużo. Umykają szczegóły,
wrażenia i odczucia związane z historiami, które widzi, jakby śnił. Z tego
właśnie powodu nagrywam spotkania i oddaję je właścicielom, żeby mogli
z nich czerpać siłę i radość, które nieodmiennie są skutkiem odnalezienia
starych wzorców zapisanych w naszej energii jako doświadczenia z
dzieciństwa, okresu bycia w brzuchu mamy, przeżyć naszych przodków i
być może nawet wspomnienia naszych poprzednich wcieleń. I nawet jeśli
ktoś nie wierzy w reinkarnację i powrót do życia w nowym wcieleniu, to
okazuje się, że historia dotycząca narządu, który w obecnym życiu jest
chory, osłabiony, zawsze pojawia się jako pierwsza podczas spotkania na
innych częstotliwościach. Nie potrafię wyjaśnić, jak to działa, ale
obserwując reakcje ludzi, którzy widzą, co przydarzyło się im w innym
miejscu, innym czasie i innej przestrzeni (a może całkowicie tej samej co
obecna - nie umiem tego stwierdzić), natychmiast uwalniają się od blokad,
dysfunkcji, bólu. Tak jakby sama tylko informacja, wiedza o tym, co się
wydarzyło, miała moc zmiany energetyki, fizjologii i anatomii człowieka.
Zbyszek nie odebrał swojego nagrania, nie przyszedł po nie następnego
dnia, jak prosiłam. Zadzwonił po tygodniu o północy, krzycząc, że zrobiłam
mu coś złego, ponieważ od tygodnia tylko śpi, budzi się, żeby coś zjeść, bo
ma ogromny apetyt, i znowu zasypia. Nie wiem, czy usłyszał, kiedy
mówiłam, że to najlepsza nowina, jaką mógł mi przekazać, bo świadczy o
bardzo intensywnie przebiegającej fazie naprawczej. Rozłączył się i od
tamtej pory nie dał znaku życia. Przez ponad rok myślałam, że nie dał rady

81
się naprawić, chociaż wszystko w czasie spotkania świadczyło o
rozpoczęciu procesów naprawczych każdej uszkodzonej tkanki. Ale
przecież mógł umrzeć, jeśli nie chciał skorzystać z okazji i żyć nadal.
W ten piękny kwietniowy poranek w galerii okazało się jednak, że jest
cały i zdrowy, a do tego w świetnej formie. Nie spotkałam go od czasu
naszej sesji, a on nie odezwał się do mnie.
Tego, co się dzieje w czasie moich sesji, nie nazywam hipnozą, ponieważ
nie stosuję indukcji hipnotycznej. Nie używam też żadnych sugestii
hipnotycznych. To się po prostu dzieje samo. To stan zupełnie normalny,
który już znamy, ale rzadko zwracamy uwagę na jego istnienie. Osiąga go
każdy. Nie są potrzebne do tego żadne szczególne umiejętności. Trzeba
tylko umieć utrzymać przez godzinę, dwie albo dłużej (w zależności od
zawiłości życia osoby poddawanej terapii i liczby zadanych pytań, z
którymi musimy się uporać) to, co zazwyczaj znane jest nam przez
niedostrzegalne albo ledwie dostrzegalne ułamki sekund. Jest to stan
mieszczący się na pograniczu jawy i snu, nazywany stanem
hipnagogicznym. Może pojawić się jako przebłysk tuż przed zaśnięciem
albo tuż po obudzeniu. Zwracajcie, proszę, uwagę na te dwa okresy w ciągu
dnia. Jeśli czegokolwiek nie wiecie lub coś wymaga rozwiązania, właśnie te
dwa momenty mogą przynieść najwłaściwsze odpowiedzi. Często jako
wspomnienie silnego przeżycia z minionego dnia, jakby był to rodzaj
porządkowania emocji. Pamiętam doskonale z dzieciństwa swoje bardzo
silne przeżycie hipnagogiczne. Działo się to w czasie ferii zimowych, kiedy
całe dnie spędzaliśmy na lodowisku. Któreś z dzieci nie miało tego dnia
szczęścia. Ktoś kogoś popchnął, ktoś się przewrócił, ktoś inny nie zdążył
wyhamować, wjechał na próbującego się podnieść człowieczka i upadł na
niego. Dalej już poszło szybko - jeden za drugim wjeżdżali na nich
rozpędzeni łyżwiarze i padali na siebie. Powstał całkiem niezły ludzki stos.
Na szczęście nikt się nie połamał. Śmiechu było co niemiara, kiedy każdy
próbował wydostać się spod kogoś innego. Nie pamiętam, aby na
lodowisku było to w jakikolwiek sposób kłopotliwe doświadczenie. Ale
prawdopodobnie dla mojej podświadomości stworzyło to jakiś problem i
wieczorem, tuż przed zaśnięciem, moja głęboka zwierzęca natura
postanowiła przygotować mnie na przyszłą podobną ewentualność. Już
prawie zasypiałam, kiedy w półśnie zobaczyłam, jak przewracam się na
lodowisku i widzę pędzące na mnie czyjeś łyżwy. W natychmiastowym
odruchu (a byłam szybka i sprawna fizycznie, ponieważ biegałam w

82
zawodach na 800 metrów) udało mi się uniknąć nadjeżdżających w mojej
wyobraźni łyżew, ale energiczne uderzenie głową w ścianę (której na
lodowisku przecież nie powinno być) tuż za poduszką sprawiło, iż
zobaczyłam wszystkie konstelacje gwiaździstego nieba i straciłam
przytomność. Myślę, że w tamtym momencie rozwiązanie polegające na
odsunięciu głowy od czegoś przejeżdżającego, co mogłoby stanowić
zagrożenie mojego życia, nie zostało zakodowane jako dobre i ratujące
życie w przyszłości. Mając w pamięci to doświadczenie, powinnam unikać
tego stanu, niemniej jednak nigdy więcej nie zdarzyło mi się tak bolesne w
skutkach przebywanie na granicy jawy i snu. Nie zdarza się to również
osobom korzystającym z mojej pomocy. Cały proces odbywa się bowiem
przy pełnej świadomości i obserwacji umysłu. Każdy człowiek znajdujący
się w tym stanie może jednocześnie brać udział w wydarzeniach ze swojego
dzieciństwa albo innych wcieleń i odpowiadać na zadawane przeze mnie
pytania.
Dzieje się tak, jak opisuje Brian Weiss:

Ludzie, którzy są głęboko zahipnotyzowani i przeżywają właśnie


wydarzenia z dzieciństwa lub poprzedniego życia, są w stanie
odpowiadać na pytania terapeuty, mówią językiem współczesnym,
znają oglądane miejsca, a nawet określają rok zdarzenia, co przybiera
zazwyczaj formę wewnętrznego przeświadczenia. Zahipnotyzowany
umysł zawsze zachowuje świadomość i wiedzę o chwili obecnej,
umieszczając wspomnienia z dzieciństwa lub poprzedniego życia w
odpowiednim kontekście. Jeżeli więc jesteście przeświadczeni, że jest
rok 1900, a znajdujecie się w starożytnym Egipcie, budując piramidę,
to wiecie, że jest to czas sprzed naszej ery, nawet jeżeli nie widzicie tej
daty. Ta świadomość i wiedza jest właśnie powodem, że
zahipnotyzowany pacjent, odnajdując siebie jako wieśniaka
walczącego na wojnie w średniowiecznej Europie, jest w stanie np.
rozpoznać w tym wcieleniu ludzi, których zna w swym obecnym
życiu. Dlatego mówi współczesnym językiem i może porównywać
broń z tamtego okresu z tą, którą widział lub posługiwał się obecnie,
podawać daty itd. Jego umysł jest świadomy, obserwujący,
komentujący. Jest zawsze w stanie porównywać szczegóły i
wydarzenia z tymi, które zachodzą w jego obecnym życiu. Jest
świadkiem projekcji, a równocześnie jej krytykiem i zazwyczaj

83
głównym bohaterem. A przez cały czas całkowicie rozluźniony
znajduje się w stanie hipnozy. Poprzez ułatwienie pacjentowi dostępu
do podświadomości hipnoza wprowadza go w stan o olbrzymim
potencjale leczniczym.10

W wyniku rozmowy z pacjentem wytwarza się pewnego rodzaju,


odmienny od codziennego, stan świadomości.

W rozluźnionym, cechującym się otwartością stanie umysłu,


któremu towarzyszy pełna, klarowna ważność, przybliżasz się do
zasadniczego doświadczenia odnajdywanego w różnych tradycjach
duchowych; do doświadczenia jedności, w którym sprawy dzieją się
bez wysiłku z twojej strony. W buddyzmie zen owa pusta otwartość
nazywana jest Mu-shin, natomiast w buddyzmie tybetańskim Rigpa.
Tybetański buddysta, lama Sogyal Rinpoche mówi o Rigpie - stanie
poprzedzającym śnienie, że jest to stan „esencjonalnej podstawy
umysłu, rodzaj inteligencji poprzedzającej wszelkie zdarzenia, której
można doświadczyć, relaksując umysł i przywracając mu naturalny
stan”. Rigpa jest „najgłębszą esencją umysłu, która jest absolutna i nie
podlega zmianom ani śmierci... Można powiedzieć, iż jest to mądrość
wiedzy”. Rigpa jest żywym doświadczeniem esencji, z której powstają
wszystkie zjawiska. W stanie Rigpy pojawia się zasadnicza esencja
zdarzeń „inteligencja wszechświata”. Odczuwa się nielokalny,
wszechobecny aspekt każdego codziennego wydarzenia. [...] Podobnie
jak cząsteczka, która zgodnie z odkryciami fizyki kwantowej może
znajdować się w dowolnym miejscu i czasie, tak samo w stanie Mu-
shin lub Rigpy możesz wyczuć subtelne, nielokalne „przedistnienie”
każdego rzeczywistego zjawiska. W swoim śnieniu lub w głębi serca
nawiązujesz z tymi zdarzeniami kontakt, jeszcze zanim zamanifestują
się w codziennej rzeczywistości.11

Brian Weiss stosuje technikę zwaną regresją hipnotyczną i wydaje się, że


osiągamy podobne rezultaty. W swojej książce zauważa:

Stwierdziłem, że regresja hipnotyczna sonduje podświadomość o


wiele głębiej niż takie techniki psychoanalityczne jak swobodne
skojarzenia, kiedy to pacjent zamykając jedynie oczy, jest co prawda

84
odprężony, ale pozostaje w stanie pełnej świadomości. Ponieważ
regresja hipnotyczna ożywia głębsze warstwy wspomnień poprzez
docieranie do pokładów pamięci nieosiągalnych dla świadomego
umysłu, zapewnia wielu pacjentom głębsze i o wiele szybsze rezultaty
w powrocie do zdrowia. Zdarzenia odkryte w trakcie terapii regresją
hipnotyczną są w pewien sposób podobne do potężnych,
uniwersalnych archetypów, opisywanych przez Carla Junga, choć
materiał uzyskany w trakcie takiej kuracji nie jest archetypalny czy
symboliczny, lecz zawiera aktualne fragmenty wspomnień z trwałego
strumienia ludzkich doświadczeń, od czasów starożytnych aż do chwili
obecnej. Terapia powrotami do poprzedniego życia łączy w sobie
specyfikę i uzdrawiające katharsis terapii freudowskiej z
rozpoznaniem i udziałem głębokich, symbolicznych znaczeń wziętych
od Junga.12

Kiedy pozwalamy naszemu umysłowi odpocząć i zatrzymać gonitwę


myśli, osiągamy stan wu-wei, czyli działanie przez niedziałanie. Nazwę tę
wprowadził Laozi w starożytnej chińskiej filozofii Tao. Jest to rodzaj
wewnętrznej zgody, abyś otworzył się na coś, co może się wydarzyć. Jest to
rodzaj pustki po ustąpieniu codziennego toku myślenia. Kiedy tylko
pozwolisz sobie na takie odprężenie umysłu, natychmiast zaczyna się dziać
coś nadzwyczajnego. Tak jakby pojawiło się w tobie miejsce, w którym
możesz dostrzec Boga, miłość i prawdziwą mądrość. Mądrość inną niż
zwyczajna, ponieważ nieprzepuszczaną przez filtry twojego umysłu, a taką,
która pochodzi z czystego pola energii. Wiedzę nieobciążoną naszymi
przekonaniami, historiami rodzinnymi, obowiązkami i utrapieniami
codziennego życia. W takim stanie, całkowitego relaksu, można uzyskać
dostęp do wspomnień z poprzedniego wcielenia. W tej pustce nie ma
ograniczeń, które zazwyczaj wskazuje logika jako niemożliwe do
przekroczenia. Nie matu czasu ani przestrzeni. Można odnaleźć wszystko z
dowolnego okresu i miejsca, co przyniesie rozwiązanie naszego obecnego
problemu. Można przywołać różne osoby, zarówno żyjące, jak i zmarłe,
wszystkich, którzy mogą pomóc w odnalezieniu właściwych odpowiedzi.
Można zadać im każde pytanie, które pozwoli zrozumieć, co dzieje się w
naszym życiu i co wywiera na nas największy wpływ.
Najważniejszy w tym wszystkim jest fakt, że to osoba, która jest u mnie,
sama widzi obrazy i słyszy odpowiedzi na swoje pytania. Ja mogę poznać

85
to, czego ktoś doświadcza i czego się dowiaduje, w formie relacji, którą mi
przekazuje. Tylko czasami, kiedy obraz jest bardzo sugestywny albo coś
wymaga doprecyzowania, lub klient specjalnie unika czegoś wstydliwego
albo bolesnego, co potrzebuje wyjść z ukrycia, ja również w jakiś sposób
jestem świadkiem tego, co widzi lub słyszy mój klient, i mogę ingerować
dodatkowymi pytaniami i sugestiami, które pomogą przejść człowiekowi
przez coś, co go przeraża. Dla mnie jest to najważniejsze, ponieważ wiele
razy byłam u przeróżnych „uzdrowicieli'’, którzy przekazywali mi
informacje odbierane jedynie przez nich samych, ja w żaden sposób nie
miałam do nich dostępu i niestety ani jedna z tych sesji nie przyniosła
pożądanego rezultatu poza zniesmaczeniem, że znowu dałam się naciągnąć.
Tutaj każdy może poprosić o pojawienie się dokładnie tej osoby, z którą
chce porozmawiać, niezależnie od tego, czy ta osoba jest oddalona o kilka,
czy kilka tysięcy kilometrów. Nie ma również znaczenia, czy ta osoba żyje,
czy już pożegnała się z tym światem, a może nawet jeszcze się nie urodziła.
Zdarza się to czasem, kiedy przychodzą do mnie ludzie, którzy starają się o
dziecko. Wtedy dusza ich przyszłego potomka mówi, dlaczego nie pojawiła
się dotychczas w ich życiu i co powinno się zdarzyć, aby energie obojga
rodziców mogły doprowadzić do zapłodnienia.
Tak tłumaczy to Ramtha, „Ten, który osiągnął oświecenie", w przekazie
prowadzonym przed zgromadzonymi uczniami:

Uczeń: Chciałbym zrozumieć, dlaczego ludzie wracają tutaj [na


Ziemię],
Ramtha: Istnieje tyle powodów, mistrzu, ilu ludzi w tej
rzeczywistości. Większość z nich wraca, ponieważ żyła tutaj wiele
razy i to miejsce jest im znane - w ich przekonaniu to jest ich dom.
Zapuścili tutaj korzenie, że tak powiem, i kiedy opuścili to miejsce,
zostawili wiele osób, z którymi byli głęboko emocjonalnie powiązani
uczuciami, mogącymi mieć swój początek w poczuciu winy,
nienawiści czy miłości. Kiedy stąd odeszli, przywiązanie do
rzeczywistości i innych osób stworzyło więź, która przyciąga ich tutaj
z powrotem, życie za życiem.
Istnieje także grupa poszukiwaczy przygód, którzy podróżują do
wielu miejsc, aby ich doświadczyć, i przynoszą swoje przeżycia i
zrozumienie z powrotem tutaj. Inni osiągnęli pełne doświadczenie tej

86
rzeczywistości i nigdy już tutaj nie wrócą, ale będą eksplorowali inne
miejsca.
Uczeń: Powiedziałeś poprzednio, że kiedy ktoś umrze, odchodzi do
jednego z kilku miejsc czy też nieb, jak ty je nazywasz, w zależności
od swoich postaw, i tam decyduje, czy chce tutaj wrócić, czy też nie.
Ramtha: Tak jest istotnie.
Uczeń: Jak ta decyzja została podjęta? Kto ją podejmuje? Czy
każda jednostka czyni to sama?
Ramtha: Nie istnieje nikt, mistrzu, kto siedziałby na tronie i
kierował czy też zmuszał kogokolwiek do wyboru jakiejś specyficznej
płaszczyzny istnienia czy też określonego miejsca ekspresji, bez
względu na to, jak ta osoba wyrażała się w swoim poprzednim życiu.
Aby odpowiedzieć na to pytanie, pozwól mi przytoczyć historię
istoty, która w twoim rozumieniu czasu żyła w tej rzeczywistości
bardzo dawno temu. Kiedy ten ktoś odszedł z tego poziomu, już
doświadczył i zrozumiał, czym są władza i ból, ale także wyraził
słodycz i czułość miłości. Z tego powodu jego świadomość była w
harmonii z poziomem piątego nieba. Tak więc kiedy opuścił tę
rzeczywistość, właśnie tam poszedł na wakacje, na tak długo jak tylko
zapragnął.
Na piątym poziomie istoty momentalnie materializują wszystko za
pośrednictwem myśli, które są tam ich głosem. Cokolwiek sobie
wyobrażą, czegokolwiek zapragną, pojawi się w jednej chwili.
Doznają kolorów, form, iluzji i wszystkiego, czym jest życie.
Kontynuują doświadczanie wszystkich swoich marzeń tak długo, jak
tego zapragną, aż nadejdzie moment, kiedy się zastanowią, czy istnieje
coś więcej. Ale tak jest, ponieważ jeszcze dwa wyższe nieba, których
nie mogą zobaczyć, gdyż do tej pory nie wzięły pod uwagę w swoich
procesach myślowych tych poziomów świadomości ani też nie
wyraziły ich w życiu. Aby ich doznać, muszą najpierw zobaczyć Boga
we wszystkim i być jak Bóg. Chociaż one już pokornie wyraziły
miłość, jeszcze muszą zrozumieć ich jedność z Bogiem i całym
życiem.
Po krótkim upływie czasu w raju ten mistrz zaczął się zastanawiać,
czy istnieje coś więcej, i poprosił o pomoc. A tam zawsze jest pomoc.
Tak oto pojawiła się bardzo niezwykła istota otoczona delikatnym
światłem i spowita w lśniące szaty. [...]

87
Przywołuje więc tę istotę i mówi jej: „Istoto, pragnę zobaczyć Boga,
ale nie jestem pewny, jak powinienem to zrobić”.
Istota odpowiada: „Wszystko, co musisz zrobić, mistrzu, to
zadecydować, kiedy chcesz to zrobić. Jakikolwiek okres, jakiekolwiek
miejsce będzie odpowiednie, ponieważ to, co twoje pragnienia
wprawią w ruch, sprowadzi do ciebie doświadczenia, których
potrzebujesz, bez względu na czas i miejsce, które wybierzesz. Jeżeli
jednak posiadasz szczególne pragnienie, aby być ponownie członkiem
twojej rodziny, chciałbym zasugerować, i to jest tylko sugestia, żebyś
tak zrobił, ponieważ dzięki niej uzyskałeś większość wiedzy, którą
posiadasz obecnie”.
Ów mężczyzna zastanawia się nad tym przez chwilę i następnie
pyta: ..Och. istoto, mam jeszcze jedno pytanie. Jak poznam Boga,
kiedy go zobaczę?”. Na co istota odpowiada: „Kiedy poznasz siebie
samego, poznasz Boga”.
To przynosi ogromną ulgę sercu mężczyzny. Po raz pierwszy w
swojej egzystencji będzie mógł się odnieść bezpośrednio do Boga,
który być może jest nim samym. Zwraca się do tej istoty: „Pragnę
wrócić i poznać Boga. Chcę także być ponownie członkiem mojej
rodziny”.
Świetlana istota odpowiada: „Popatrz w wodę. Co widzisz?”.
Mężczyzna patrzy w wodę i oto jego syn jest młodym mężczyzną,
który poznał czarującą dziewczynę i powiódł ją do ołtarza. Zakochali
się w sobie i zainicjowali kopulację.
Ta istota odzywa się: „Istnieje możliwość, mistrzu, że mógłbyś
wrócić jako potomstwo twojego syna”.
„Mojego syna? Stanę się synem mojego syna? Ja, jego ojciec, będę
jego synem, a on będzie moim ojcem?”.
„Oczywiście. W jednym z twoich poprzednich wcieleń on był
twoim ojcem. Tak więc, widzisz, my to tylko powtórzymy jeszcze
raz”.
Ów mężczyzna zastanawia się nad tym, patrzy na świetlną istotę i
mówi: „Ale ja kocham moją żonę. Jak mogę być jej wnukiem?”.
„Od czasu twojego dzieciństwa będziesz adorował swoją babcię.
Kiedy osiągniesz wiek młodzieńczy, ona odejdzie z tej rzeczywistości.
W ten sposób to, co pomogło wyrazić ci miłość, którą nosisz w sercu,

88
spełniło swoje przeznaczenie i nadszedł czas, aby zająć się innymi
kwestiami, jak ujrzenie piękna Boga”.
Mężczyzna zastanawia się i mówi: „Istoto, która tak mi pomogłaś,
kiedy wszystko będzie gotowe, chciałbym stać się dzieckiem mojego
syna”.
Na co ta istota odpowiada: „Ten moment wkrótce nastąpi. Kiedy
nadejdzie, stań się częścią świata swojego syna”.
„Jak mam to zrobić?”
Rozgląda się dookoła, ale ku jego zaskoczeniu istota zniknęła.
Zamiast niej widzi teraz swojego syna, ponieważ znajduje się w polu
jego światła. Chociaż jego syn nie zdaje sobie sprawy z obecności
swojego ojca, uczucia z nim związane pojawiają się ostatnio częściej
w jego umyśle.
„Gdyby tylko mój ojciec mógł mnie teraz zobaczyć” -myśli syn. I
oczywiście jego ojciec go widzi.
Nadchodzi moment, w którym płód znajduje się już w łonie. Ten
mężczyzna będzie uczestniczył w jego rozwoju za pośrednictwem
swoich myśli i w zgodzie z planami, jakie ma na swoje przyszłe życie.
On może wejść w ciało w momencie koncepcji albo też czekać ponad
rok po urodzeniu się dziecka, zanim to zrobi.
Ów mężczyzna bardzo się niecierpliwi. Ponieważ wszystko jest mu
tak dobrze znane, szybko decyduje, że stanie się tym dzieckiem. Tak
więc rzuca się do przodu i w mgnieniu oka zapomina, kim jest.
Pierwsza rzecz, której jest świadomy, to fakt, że kaszle, ktoś wyciera
mu oczy i ubiera go w bardzo małe ubranka. [...]
Decyzja zawsze należy do was. Zawsze posiadacie wolną wolę, aby
dokonać własnego wyboru. Nikt nie wybiera za was.13

Ludzki umysł jest skonstruowany tak, aby ogarniał całą rzeczywistość


wokół. Aby wszystko, co widzi, miało ze sobą związek. To, co nas otacza,
ma być spójne i logiczne. Tylko wtedy, kiedy teoretycznie panujemy nad
zjawiskami zewnętrznymi, możemy osiągnąć wrażenie spokoju. Jeśli coś
nie pasuje do stworzonego w dzieciństwie (a wcześniej przez rodziców,
dziadków i pradziadków) schematu, odczuwamy wewnętrzny niepokój.
Aby się z tym uporać, człowiek wymyśli odpowiednią teorię i założy na
swoje zmysły i emocje kolejny filtr, który ochroni go przed dochodzącymi
do niego drażliwymi czynnikami. Najprostszym przykładem są rysunki lub

89
opowiadania dzieci i reakcje dorosłych na coś dziwnego, co dzieje się z ich
pociechami. Widzenie aury albo istot „pozaziemskich”, czyli choćby
aniołów albo bliskich zmarłych, wydaje się dość częstym zjawiskiem u
dzieci. Jednak w świecie dorosłych osoby opowiadające o istotach
świetlistych, aniołach czy obecnych w jakimś miejscu duszach zmarłych
mogą się doczekać najczęściej wymownego gestu rysowania palcem na
czole kółeczka oznaczającego mniej więcej: „bez wątpienia masz nie po
kolei w głowie”. Jak powszechnie wiadomo, gest ten oznacza kogoś
głupiego i niedorozwiniętego, czyli - jak mawiano w dawnej Polsce -
niedokołysanego. Żeby więc uniknąć bycia określanym takim mianem, a
tym bardziej by uchronić własne dziecko przed takim namaszczeniem,
dorośli od najmłodszych lat pilnują, żeby ich pociechy nie ujawniały
swojego „niedokołysania”, opowiadając o tym, że widzą aniołki albo
uśmiechniętą czy zmartwioną zmarłą babcię, która chyba chce coś
powiedzieć albo coś pokazać. Każdy dorosły wie, że dziecku trzeba
wytłumaczyć, że nie ma żadnych duchów i aniołków. Zdarza się nawet
straszenie: „Mamusia nie będzie cię kochała, jak będziesz opowiadać
głupoty”. Ba, nawet jeśli rodzice będą na tyle wyrozumiali i ciekawi, co ich
latorośl ma do powiedzenia, to na pewno znajdzie się na podwórku inne
dziecko, które zostało już wcześniej „ostrzeżone” przez swoich rodziców
lub któremu nauczyciel w szkole wytłumaczył, co powinno widzieć, a
czego nie powinno. I w ten sposób kończy się fenomen dziecięcego dostępu
do równoległych światów i wszystkich informacji ze wszechświata. Tak
właśnie nakładane są filtry na naszą świadomość. Dziecko przestaje
widzieć i wiedzieć wszystko, czego dorośli z otoczenia nie umieją
zaakceptować. Podobnie powstają warstwy błędnych przekonań na temat
pieniędzy, zdrowia, ludzi, związków i tego, co możemy kiedykolwiek
osiągnąć.

Człowiek jest bardzo prosty, ale jego osobowość taka nie jest;
osobowość jest bardzo złożona. Jest ona jak cebula -składa się z wielu
warstw uwarunkowań, zepsucia, za którymi schowana jest prosta istota
człowieka. Ukryta jest ona za tyloma filtrami, że nie można jej
zobaczyć. Nie możesz przez to zobaczyć świata, ponieważ wszystko,
co do ciebie dociera, zostaje zmienione przez te filtry. Nic nie dociera
do ciebie takie, jakie jest; wszystko zostaje zmienione. Widzisz coś -
najpierw zakłamują to twoje oczy i zmysły. Potem ideologia, religia,

90
społeczeństwo, Kościół - także to przekłamują. Następnie przekłamują
to emocje. I tak dalej... Zanim informacja dotrze do ciebie, zostaje tak
zmieniona, że nie ma nic wspólnego z oryginałem. Widzisz coś tylko
wtedy, gdy pozwolą ci na to filtry, a one nie pozwalają na wiele.14

Kiedy odrzucisz nawykowe, zakorzenione w tobie idee, będziesz mógł


dotrzeć do swojego wnętrza. Będziesz w stanie słuchać tego, co
podpowiada czyste serce, i tego, o co prosi cię twoja dusza. Będziesz miał
połączenie ze swoją intuicją i nadświadomością, ze swoim wewnętrznym
Mistrzem, a wtedy wszystkie rozwiązania pojawią się samoistnie,
niespodziewanie i jakby nie wiadomo skąd.

10
B.L. Weiss, Przez czas do przebudzenia, przeł. J. Śmigiel, Wyd. Lim-bus, Bydgoszcz 1993, s.
29-30.
11
Metody całodobowego świadomego śnienia, przel. R. Palusiński, Wyd. KOS, Katowice 2007, s.
46.
12
Przez czas..., s. 34-35.
13
J.Z. Knight, Ramtha. Biała Księga, przel. A. Paprocka-Nath, Wyd. Stapis, Katowice 2009.
14
Osho, Intuicja. Miedza wykraczająca ponad logikę, przel. M. Stefańczuk, Wyd. Czarna Owca,
Warszawa 2013, s. 95.

91
ZABAWY NASZEGO EGO
Świadomość pozwala człowiekowi funkcjonować w zwykłym,
codziennym otoczeniu. To ta część zajmuje się nauką, czyli zbieraniem
informacji, ponieważ decyduje o myśleniu logicznym. Dzięki niej
rozwiązujemy zadania, rozróżniamy i nazywamy kolory, smaki czy
zapachy. To ona ocenia i porównuje, ale tu już zaczyna się rola
podświadomości. Kiedy odbieramy bodźce ze świata zewnętrznego, są one
uświadamiane, a następnie zinterpretowane i uporządkowane jako dobre lub
złe, przydatne lub nieprzydatne, korzystne lub niekorzystne, ale odbywa się
to na podstawie wzorca, który jest już wcześniej zapisany w naszej
podświadomości. Również to, co powinno być świadome, czyli tworzenie
naszych postaw, osobowości, zachowania w poszczególnych sytuacjach,
jest pod całkowitym wpływem wzorców wyrytych w podświadomości.
Podświadomość to ogromne archiwum pamięci przechowujące obrazy
wszystkich zdarzeń, w których braliśmy udział albo tylko byliśmy ich
świadkami, widzieliśmy w kinie bądź w swoim śnie. Zapisane są tu
okoliczności towarzyszące tym przeżyciom, łącznie z uczuciami i
emocjami, które one wywołały. Stąd też pochodzi zindywidualizowane
odczucie fizyczne i emocjonalne. Tutaj rozstrzyga się, czy należysz do
grupy arachnofobów i panicznie boisz się pająków, czy jesteś
arachnologiem i zachwycasz się każdym szczegółem tego niewinnego
boskiego stworzenia. Na podstawie doświadczeń życiowych zebranych
przez twoich przodków już we wczesnym dzieciństwie uznasz pająka za
wroga albo fascynujące zwierzę warte dokładnych studiów. Ponieważ to
właśnie podświadomość jest magazynem programów, przekonań i
sposobów rozwiązywania napotkanych problemów stworzonych przez
twoich genealogicznych przodków. Dopóki nie uświadomisz sobie istnienia
tego mechanizmu, dopóty nie będziesz mógł wprowadzić zmian w swoim
życiu niezależnie od intensywności wizualizacji, afirmacji czy medytacji.
Spowodowane jest to faktem, iż podświadomość nie lubi zmian. Woli
programy, a więc przekonania dobrze znane i często stosowane, nawet jeśli
są w naszym świadomym pojęciu niekorzystne. Według podświadomości
dla zachowania życia bezpieczniejsze jest jednak stosowanie tego, co
znane, ponieważ jeśli żyjemy do chwili obecnej, to znaczy, że wszystko, co

92
nas do tej pory spotykało, jest doskonałe. Każda, choćby najdrobniejsza
zmiana może nieść zagrożenie życia. Tak więc, jeśli ktoś z twoich
przodków został zabity przez złodziei albo wygrywał duże kwoty w
kasynie, upił się i zamarzł w drodze do domu albo jeszcze prościej - jeśli
mama chciała usunąć ciążę, z której się urodziłeś, ale zabrakło jej pieniędzy
na akuszerkę czy lekarza, to raczej nie będziesz miał pieniędzy. Twoja
podświadomość ma zakodowane, że pieniądze to śmierć, a więc żyjesz
tylko dzięki temu, że ciągle brakuje ci pieniędzy. Nawet jeśli często brakuje
ci do wypłaty i nie masz na masło do chleba, dla twojej podświadomości
lepsze jest kilka dni głodowania niż śmierć, którą niosą ze sobą posiadane
zasoby pieniężne. Dopóki nie wydobędzie się tych programów, dopóty nic
nie zmieni się w twojej sytuacji. Z podświadomości wypływają nasza
kreatywność, wyobraźnia i twórczość. Podświadomość rejestruje sto
procent wszystkiego dookoła nas, podczas gdy świadomość zauważa tylko
kilka procent otaczającej nas rzeczywistości. Działa jak komputer, który
bezbłędnie wykonuje obliczenia i przetwarza wprowadzone informacje. To
prawda - wszystko wykonuje bezbłędnie, tylko nie zawsze ma
wprowadzone doskonałe, w naszym mniemaniu, programy.
Nadświadomość to najbardziej tajemnicza, najmniej doceniana i
najrzadziej używana część naszej jaźni. To duchowa ścieżka umysłu łącząca
nas z wyższą energią, umożliwiającą przeżycie oświecenia, znalezienie
inspiracji, przewodnictwa i wyższych wibracji energetycznych. Tutaj jest
zlokalizowana tak zwana intuicja albo Anioł Stróż, który prowadzi nas
przez życie, ostrzegając przed niebezpieczeństwami, wskazuje drogi
wyjścia z trudnych sytuacji i podpowiada, którędy iść, żeby dotrzeć we
właściwe miejsce. Czasem podpowiedzi płynące z nadświadomości są
przeciwne do tego, co każe nam zrobić podświadomość i co uważa za
bezpieczne.
Tam, gdzie jest człowiek, na pewno jest również ego. W moim
rozumieniu jest to twór, który, jeśli go opanujesz, będzie cię wspierał w
każdym podjętym działaniu. Ale jeżeli to on opanuje ciebie, bądź pewien,
że ustawi na twój ej drodze tysiące przeszkód niemożliwych do pokonania.
Ego to nie jesteś prawdziwy ty. Ego to twoje wyobrażenie o tobie samym,
zbudowane na bazie przeżytych doświadczeń i obserwacji zachowań innych
ludzi. Im silniejsze i bardziej nieujarzmione przez właściciela jest ego, tym
więcej czyni szkód jego posiadaczowi. Osoby kierujące się ego nie panują
nad swoim życiem. Są prowadzone przez zbiór opinii stworzony na

93
potrzeby życia. Często te opinie są formułowane na bazie fałszywych
przesłanek pochodzących od innych ego. Nasze wyobrażenie o sobie
tworzy się na potrzeby usytuowania samego siebie w otaczającym święcie.
To, co określam jako ego, jest sztucznym elementem umysłu. Są to w
przeważającej mierze domniemania o tym, jacy jesteśmy albo dokładniej -
jacy powinniśmy być i jak się zachowywać, żeby zadowolić przede
wszystkim rodziców, jako dawców życia, i opiekunów dbających o
zaspokajanie potrzeb. Ego mówi nam, kim powinniśmy być, żeby dobrze
wyglądać i wpasować się w zewnętrzne środowisko społeczne. To myśli,
które mamy sami o sobie i za kogo się uważamy lub kogo chcemy udawać,
żeby teoretycznie dobrze się poczuć. Dobre samopoczucie według ego to
chwile, kiedy ktoś z zewnątrz nas chwali, kiedy czujemy się potrzebni,
zauważeni i docenieni. To najbardziej błędne podejście do życia, jakie
można przyjąć. Prowadzi najczęściej do frustracji i ciągłego
niezadowolenia. Zrozumienie wpływu ego pozwala wykorzystać jego siłę
dla naszego dobra. Kiedy uważnie obserwując, dostrzeżesz, jak działa, jakie
stosuje sztuczki, żeby cię oszukać i przekonać o istnieniu jedynej słusznej
drogi, będziesz mógł zacząć sam decydować o swoim losie i tworzyć swoje
„przeznaczenie'’. Dlaczego wspominam o ego? Ponieważ to ono najczęściej
sprzeciwia się wprowadzeniu zmian w życiu. Ego boi się ich, ponieważ
wtedy czuje się mało ważne, jakby całe dziesięciolecia życia i pracy
poświęconej budowaniu wyobrażenia o sobie miały pójść na mamę. Jeśli
ktoś przyzwyczaił się do myśli, że jest doskonały i wszystko robi najlepiej,
trudno jest przyznać, że samemu powoduje się nieporządek w swoich
finansach, jest się winnym rozpadu albo braku możliwości stworzenia
związku z drugim człowiekiem i wreszcie samemu jest się winnym choroby
swojego dziecka albo swojej. I za każdym razem, kiedy mówię: „Żeby
wyzdrowieć, musisz przeprowadzić zmiany w swoim myśleniu, musisz
przyjrzeć się każdej myśli - skąd pochodzi -zanim ją wypowiesz albo
wprowadzisz w czyn", czuję w moim rozmówcy niedowierzanie
przeradzające się w opór. Kiedy zaczyna się tłumaczenie typu: „Ależ nie, ja
naprawdę chcę jak najlepiej, tylko nigdy mi nie wychodzi. Naprawdę
staram się każdemu pomóc, ale nikt mnie nie docenia, bo ludzie są źli i nie
mają szacunku dla innych. Ja wszystko robię tak, jak trzeba, ja zawsze robię
same dobre rzeczy, tylko ludzie mnie nie rozumieją", wiem, że to mówi
ego, posługuje się wyświechtanymi zwrotami i blokuje wgląd do swojego
wnętrza, do serca, tam, gdzie leżą prawdziwe uczucia. Ale ego nie lubi być

94
ranione - ryczy wtedy jak lew i walczy jak legion wojska o utrzymanie
swojego status quo.
Pewnego razu pojawiła się u mnie trzydziestokilkuletnia kobieta,
narzekająca, że świat zawalił się jej na głowę, a ona zasługuje na coś
naprawdę dobrego. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie może utrzymać
żadnej pracy dłużej niż kilkanaście miesięcy. Przechodzi pozytywnie
rozmowy kwalifikacyjne, ponieważ ma dużą wiedzę teoretyczną na
wymagane tematy, jest atrakcyjna zewnętrznie, młoda, bez rodziny,
teoretycznie więc wymarzony pracownik. Ale w każdym miejscu okazuje
się, że po początkowym okresie neutralności tworzy się przeciwko niej
nieprzyjacielski front. Czasem jest to jedna osoba, częściej grupa osób,
które nie dopuszczają jej do swojego grona, zamykają się przed nią. Ma
wrażenie, że jest nielubiana, nie zapraszają jej na wspólne wieczorne
wyjścia i wydaje się jej, że ciągle ją obgadują i rozpowszechniają plotki na
jej temat. Właśnie zwolniła się z dziesiątej pracy i uznała, że dłużej nie da
rady, ponieważ wydaje się jej, że powoli wpada w uzależnienie od alkoholu.
Ponadto podczas rozmów kwalifikacyjnych potencjalni pracodawcy pytają,
dlaczego tak często zmienia pracę. Czy nie potrafi odnaleźć się w żadnej
społeczności? Ależ nie, ona stara się być przyjacielska i pomocna każdemu
i w każdej kwestii. Umie zadbać o swój wygląd zewnętrzny, więc
przychodzi z pomocą każdej koleżance i każdemu koledze w kwestii
niewłaściwego doboru fryzury, makijażu, koloru włosów czy kroju ubrań,
nie wspominając o zapachu perfum. Ona to wie najlepiej i zna się na tym
doskonale, dlatego mówi każdemu, co o nim myśli i jak powinien się
zmienić, żeby wyglądać perfekcyjnie. Oczywiście nie ma problemu z
wtopieniem się w grupę różnych osób, ponieważ wie dokładnie, jakie kluby
są najlepsze, jakie pożywienie jest najzdrowsze, co powinno się jeść, a
czego lepiej nie wkładać do ust, jak się zachowywać w towarzystwie, a
czego robić nie wypada. I wie również najlepiej w całej firmie, jak
wykonać każde zadanie i jak powinien być zorganizowany dzień pracy
każdego współpracownika. Co więcej, nie ukrywa tego, że wie najlepiej.
Każdemu sugeruje zmiany. Dla ich dobra, oczywiście. No cóż, muszę
przyznać, że mnie również się oberwało. Otrzymałam mnóstwo cennych
rad, na przykład jakiego koloru lakieru do paznokci lepiej używać,
ponieważ ten, którym pomalowałam, jest „lekko nie na czasie'’.
Zaproponowała mi też, że poda mi listę świetnych dekoratorów wnętrz,
ponieważ coś jej nie pasuje w moim mieszkaniu - może przydałby się inny

95
kolor dywanu albo kształt krzeseł. Jej wizyta była zaplanowana tylko na
godzinę i pomimo chęci dowiedzenia się, co muszę zmienić w najbliższym
czasie, żeby „poczuć się po prostu świetnie”, musiałam zastopować jej
lawinę uwag. Poprosiłam, żeby opowiedziała kilka sytuacji z dzieciństwa,
kiedy została za coś pochwalona przez mamę albo tatę. Jeszcze próbowała
podpowiedzieć mi, gdzie jest świetny fryzjer, ale kiedy ponowiłam pytanie,
rozpłakała się. Oznajmiła, że właściwie nie może przypomnieć sobie ani
jednego takiego momentu. Była zawsze wzorową uczennicą, ale oni nie
mieli czasu chodzić na wywiadówki i uznawali, że to nic nadzwyczajnego
mieć same piątki w szkole. Mają mądre dziecko, to teraz się dobrze uczy.
Nic nadzwyczajnego. Drugie miejsce w olimpiadzie z polskiego - nic
nadzwyczajnego, szkoda że nie pierwsze. Występy w chórze szkolnym na
akademiach - dobrze, ale oni nie mogą przyjść i posłuchać, bo nie mają
czasu. Jeśli wszystkie dzieci wręczają akurat kwiatki swoim rodzicom, ona
może wręczyć kwiatek nauczycielce. To, że nie sprawia problemów
wychowawczych, to normalne. Niechby tylko spróbowała, pokazalibyśmy
jej, gdzie jest miejsce niegrzecznych dzieci, bo na pewno nie w ich domu.
Że nie mają czasu albo nie uznają potrzeby kupienia córce ubrań, żeby
miała galowy strój na akademie i szkolne święta - niech sobie od kogoś
pożyczy, no przecież naga nie chodzi. To, że ze starego kapcia wystaje
palec przez dziurę - nie szkodzi, jeszcze się przecież nie rozsypały.
Dziewczyna musiała stworzyć swoje drugie ja, żeby przeżyć. Uczyć się, nie
marnować czasu na głupoty, bo tego rodzice nie pochwalają, i starać się,
starać jak najmocniej, to może w końcu któreś z nich rzuci na nią okiem i
wypowie jakieś słowa troski i miłości, doceni starania, choćby pochwali za
rysunek albo schludną fryzurę. Mówiła, że był taki okres, kiedy codziennie
czyściła w mieszkaniu podłogę na błysk, żeby chociaż to zauważyli. Ale
mama tylko roześmiała się w rozmowie z ojcem, że chyba córka ma za
mało przyjaciół, bo zamiast z kimś się bawić, czyści i tak czyste podłogi,
więc przestała. Przestała czyścić podłogę, a teraz siedziała naprzeciwko
mnie i nadal płakała, skarżąc się, że znowu nikt jej nie docenia, tak jak
kiedyś. Ona stara się ich poprawić, a ci nie chcą przyjąć ofiarowanej przez
nią pomocy. Jest najpiękniejsza i najmądrzejsza, a oni nie chcą tego przyjąć
do wiadomości i buntują się przeciwko niej. Odchodzi z każdej kolejnej
pracy. Jeśli są tacy głupi, to nie ma sensu tracić na nich czasu. Zapytałam ją,
czy zauważa jakieś niedostatki w sobie samej, ale taka megalomańska
osobowość nie pozwala mówić o sobie czegoś złego. Można myśleć o sobie

96
źle, ale z tych myśli - dla równowagi - musi wyjść na zewnątrz wielka i
wspaniała opinia o sobie. Utkwienie w szponach ego tworzy błędne koło
zależności. Im gorzej o sobie myślę, tym większą postać muszę stworzyć
dla otoczenia. Jeśli mam wielkie braki we wnętrzu, to może wspaniała
fasada ukryje ten defekt i nikt nie zauważy tego, co jest w środku. A tam
głęboko skrywa się wielki ból, brak miłości i poczucia własnej wartości. Bo
jeśli nie doceniają cię najważniejsi ludzie w twoim życiu, czyli rodzice, to
któż inny mógłby to zrobić.
Jeśli nie kochasz sam siebie, nie umiesz pokochać innych. Jeśli nie
kochasz sam siebie, to z jakiego powodu ktoś inny miałby cię pokochać?
Nawet gdyby znalazł się ktoś odważny i próbował wytłumaczyć tej
dziewczynie, że świat jest dobry dokładnie taki, jaki jest. Że nie ma
potrzeby zmieniać wszystkiego w sobie i dbać o każdy zewnętrzny
szczegół, żeby być zauważonym i docenianym za samo bycie obok, za
istnienie, za uśmiech i miłość, które możemy podarować drugiemu
człowiekowi, a przede wszystkim za to, że jesteśmy, możemy przyjąć i
odwzajemnić uśmiech drugiej osoby, tak by ona poczuła się zauważona.
Tyle wystarczy. Nie ma konieczności wprowadzania głębokich zmian.
Zmiany nastąpią same, jeśli pozwolimy energii płynąć swobodnie. Jeśli
usuniemy przeszkodę, którą umieściliśmy w sercu, mającą nas chronić
przed zadawanymi ranami. Najczęściej przeszkody te pochodzą z
wczesnego dzieciństwa. Obudowujemy się murami i wyobrażeniami o
sobie. I jeśli pojawia się ktoś z zewnątrz i zwraca uwagę, że jesteś dobra
taka, jaka jesteś, to trudno ci zaakceptować takie stwierdzenie. Jeśli jednak
zawsze byłaś za mało dobra i musiałaś bardziej się starać, to przykre, gdy
teraz ktoś mówi, że te wszystkie starania trzeba spisać na straty, a one
nikomu poza tobą nie były potrzebne. To twoje ego zbudowało jakiś obraz,
a ty byłaś za słaba i za mało uważna, żeby to dostrzec. Trudno przyjąć to, że
ktoś teraz przychodzi i mówi ci, że jesteś fajna i cię kocha, jeśli tak
naprawdę od dawna nienawidzisz siebie. Nie znasz nawet powodu tej
nienawiści. Powodem może być coś w wyglądzie zewnętrznym albo ciągły
brak w wyobrażeniu o wykształceniu czy umiejętnościach, a może
wszystkiego po trochu. Ważne, że jeśli siebie nienawidzisz i pojawi się
ktoś, kto powie ci, że jesteś w porządku, będzie to nie do zniesienia. Ta
osoba jawi się jako ktoś, kto chce na siłę wprowadzić do twojej
świadomości nową opinię o tobie. Ato przecież niemożliwe, bo ty lepiej
wiesz, jaka jesteś. Nie zasługujesz na nic dobrego, bo wszędzie masz jakieś

97
braki. Ale żeby ktoś nie dowiedział się o twojej wewnętrznej brzydocie,
będziesz grała rolę uśmiechniętej osoby, która nad wszystkim panuje,
wszystko wie i nigdy się nie myli.
Życie jest ciągłą zmianą. Trzeba dostosować się do płynącej energii, nie
zatrzymywać jej i nie blokować na naszych nawykowych myślach.
Świadoma i uważna obserwacja własnych myśli i przekonań pomaga
odnaleźć sedno problemu. A znalezienie przyczyny to część sukcesu na
drodze do rozwiązania kłopotliwej sytuacji.
Rozwiązaniem jest nauczyć się kochać siebie. Nie ma innej drogi do
osiągnięcia równowagi niosącej spełnienie i spokój. Żeby tego dokonać,
należy przede wszystkim uznać, że to ja stanowię o własnej wartości. Cała
moja wartość jest zgromadzona w moim wnętrzu. Nic zewnętrznego nie jest
w stanie wypełnić dziury wydrążonej przez pretensje, żal, gniew, a w
efekcie nienawiść do innych, która tylko przykrywa prawdziwą nienawiść
do samych siebie. Nie obwiniaj nikogo ani niczego z zewnątrz o stan, w
jakim się znajdujesz. Być może dopóki jesteś dzieckiem, nie masz wpływu
na to, co jesz, gdzie i czego się uczysz, jakie zajęcia musisz wykonywać,
jak się ubierać, z kim możesz, a z kim nie możesz się spotykać. Wtedy
decyzje podejmują twoi rodzice i zależysz od nich. Ale już w wieku
kilkunastu lat sam kształtujesz swoją rzeczywistość. Nawet jeżeli rodzice
upierają się, żebyś został piłkarzem, a ty chcesz grać na fortepianie, nic nie
stoi na przeszkodzie, żebyś znalazł czas i miejsce dla swojej pasji. Jestem
przekonana, że jeśli dostarczysz rodzicom dowodu w postaci wygranych w
konkursie, oni okażą się na tyle rozsądni, żeby nie dręczyć cię
koniecznością gry na boisku. Ważne jest dostarczenie im dowodu.
Mówienie, że rodzice są głupi i nie słuchają o moich potrzebach, nie
wystarczy. Potrzebna jest własna praca i dowód, że to nie jest tylko czcze
gadanie, żeby dla zasady sprzeciwić się matce i ojcu, pokazać im, że nic nie
wiedzą i mało się starają. I jeśli potrafię zrozumieć, że mając kilkanaście
lat, młody człowiek może obwiniać swoich rodziców za złe kierowanie jego
życiem, to nigdy nie wzbudzę w sobie współczucia wobec człowieka, który
skończył szkołę średnią i ma dwadzieścia, trzydzieści czy czterdzieści lat i
nadal oskarża rodziców o swoje niepowodzenia. Tak właśnie wygląda
niedojrzałość - wykształcona, atrakcyjna trzydziestopięcioletnia kobieta
mówi, że cierpi na chroniczną depresję, od dwudziestu lat chodzi do
psychologów i nikt nie jest w stanie pomóc. Nic jej się nie układa w życiu,
nikt jej nie lubi, ma byle jaką pracę, której nienawidzi, a wszystko to jest

98
spowodowane tym, że gdy była dzieckiem, ojciec ją bił. A ojciec już
kilkanaście lat nie żyje, więc chyba można poukładać przeszłość w taki
sposób, aby nie wpływała na teraźniejszość i przyszłość. Nie wiem, czy
można zrobić to u psychologa. Wybierałabym bardziej metafizyczne
sposoby, takie jak szamanizm, medytacje i wszystko, co pracuje na innym
niż codzienny poziomie świadomości. Zbyt często przychodzą do mnie
ludzie wymęczeni kilkuletnimi regularnymi sesjami u psychologów, żebym
mogła uwierzyć w ich skuteczność. Oczywiście nie jest to łatwe i wymaga
przede wszystkim chęci spotkania się ze swoim największym bólem i
zrozumienia informacji, którą niesie, ale trzeba to zrobić dla naszego dobra.
Wytłumaczenie stosowania przemocy w rodzinie można znaleźć w
historiach rodzinnych i drzewie genealogicznym. Jeśli uda się odtworzyć
emocje prababci czy dziadka, wtedy cała sytuacja wyjaśnia się, można
złapać wszystkie nitki, które stworzyły zasupłany kłąb, jaki przypomina
umysł znerwicowanej kobiety bitej dawno temu przez ojca. Kiedy
znajdujemy właściwą historię, okazuje się, że supły nie były mocno
związane, a pozorna plątanina nitek jest tylko ich zbliżaniem się do siebie,
żeby nie zgubić się w czasie i przestrzeni.
Najtrudniej jest przyznać, że to my sami odpowiadamy za nasze
negatywne doświadczenia. Jesteśmy nauczeni przenosić odpowiedzialność
za swoją sytuację życiową na innych albo na złe warunki otoczenia.
Kiedyś przyszedł do mnie trzydziestoletni mężczyzna - lekarz
laryngolog, u którego stwierdzono białaczkę. Wiedząc, że leczenie szpitalne
skazuje na powolną śmierć i daje małe szanse wyleczenia, zaczął szukać
innych metod. Dzięki swojej mamie i przypadkowi trafił do mnie. Andrzej
zaczął od tego, że nie cierpi być lekarzem i nigdy nim nie chciał zostać, ale
ojciec go ..zmusił". A on najbardziej na świecie chciał malować. Iść do
liceum plastycznego, potem do Akademii Sztuk Pięknych i w końcu
osiągnąć sławę i uznanie, będąc wybitnym pejzażystą lub portrecistą. Nie
wiedział, co mógłby malować, żeby osiągnąć sukces. Jego tata pracował w
dużej fabryce, zaczynał od najniższego stanowiska, żeby po kilkudziesięciu
latach otrzymać stanowisko kierownika działu. Mama była urzędniczką
podstawowego szczebla, bez szczególnych osiągnięć. Kiedy urodził się im
syn, włożyli dużo starań i wysiłku, żeby chłopiec uczył się dobrze, wysyłali
go na kółka zainteresowań z chemii, fizyki i przyrody. Pilnowali, żeby
odrabiał prace domowe i przygotowywał się do lekcji. Marzyli, że ich
jedynak zostanie lekarzem. A on uczył się pilnie i nauki ścisłe nie sprawiały

99
mu problemów, więc nie protestował. Widział, że rodzice są zadowoleni,
chwalą go, dlatego nie protestował. Uwielbiał jednak plastykę, od kiedy
stała się osobnym przedmiotem w szkole. Okazało się, że to nie ten
przedmiot był obiektem jego miłości, ale nauczycielka - młoda, „zabójczo i
nieznośnie piękna'’ - jak określił - absolwentka ASP tuż po studiach.
Plastyka była jego ulubionym przedmiotem, chociaż nie dlatego, że lubił
malować. Co więcej, wcale nie wychodziło mu to doskonale. Jednakże pani
go chwaliła i stawiała dobre oceny, podobnie jak pozostałym uczniom,
niezależnie od talentu. Dla niej liczyła się praca i zaangażowanie, a nie
umiejętności i walory artystyczne dzieł młodych geniuszy. I podobnie jak
on, niemal wszyscy chłopcy z klasy kochali się w pani nauczycielce i
marzyli o byciu artystami i malowaniu lub rzeźbieniu, najlepiej kobiecych
aktów. Nie wspominał o tym rodzicom ani nie zajmował się sztuką w
domu, ale cały czas myślał o kierunku plastycznym. Po szkole podstawowej
rodzice kazali mu złożyć dokumenty do liceum ogólnokształcącego, choć
chciał iść do liceum plastycznego. Na spotkaniu ze mną przyznał, że
prawdopodobnie nie przyjęto by go, chociażby z powodu braku prac, ale
zaczął nienawidzić rodziców za to, że rujnują mu przyszłość. Po ogólniaku
dostał się na studia medyczne, ponieważ „rodzice mu kazali'’. Nienawidził
rodziców i nienawidził medycyny, chociaż uczył się bardzo dobrze i bez
problemu zaliczał kolejne egzaminy. Ciągle myślał, jakim mógłby być
wspaniałym malarzem. Ale nie zapisał się na kurs plastyczny czy
dodatkowe zajęcia. Obarczał winą rodziców, którzy nie wsłuchiwali się w
jego potrzeby. Zrobił specjalizację, otrzymał propozycję pracy w szpitalu,
ale nie podobało mu się oglądanie zaropiałych migdałków i uszu w stanie
zapalnym. Chciał malować, ale nigdy nie chwycił za pędzel, i oskarżał
rodziców o swoją niemoc, ponieważ to oni, od kiedy pamiętał, wyznaczyli
mu zawód lekarza. Nie podobali mu się chorzy ludzie i szpital. Aż pewnego
razu, na nocnym dyżurze, przywieziono dziecko po wypadku. Inni lekarze
zajmowali się pozostałymi pacjentami. Był sam, musiał podjąć decyzję o
założeniu rurki do tchawicy i drenów do płuc, musiał unieruchomić
poważnie złamane nogi, zatamować krwawienie, zlecić badanie, obejrzeć
wyniki. Miał wiele do zrobienia, a był sam z chorym chłopcem.
Pielęgniarki wykonywały swoją pracę, ale jemu wydawało się z jakiegoś
powodu, że był sam i to on odpowiadał za życie dziecka. Stwierdził, że ta
noc była przełomowa w jego życiu. Pierwszy raz poczuł, że wykonuje
wspaniałą pracę. Pierwszy raz w życiu poczuł, że rodzice nie zrobili mu nic

100
złego, chociaż przez dwadzieścia lat buntował się w duchu i miał do nich
żal, że zmusili go do studiowania na kierunku medycznym. Powiedział, że
poczuł się prawdziwym mężczyzną i pełnowartościowym człowiekiem, bez
niezrozumiałych pretensji do ludzi, którzy przychylili mu nieba, a on nie
potrafił tego docenić. Do tego zdarzenia po trzech czy czterech tygodniach
dołączyło niestety coś, co na początku Andrzej uznał za katastrofę. Wciąż
opowiadał swojej partnerce o tym, jakich cudownych rzeczy dokonał dla
tego dziecka i jaki był dumny, kiedy rodzice małego pacjenta dziękowali
mu za uratowanie życia ich syna. Opowiadał podniecony, jak jego mama i
tata okazali się ostatecznie cudownymi, kochającymi ludźmi, kiedy dorósł
do tego, żeby zrozumieć ich starania i wielką mądrość. Był tak zachwycony
swoimi odkryciami, że nie zauważył, iż jego dziewczynie nie pasuje zmiana
frontu, ponieważ do tej pory łączyło ich narzekanie na wykonywane zajęcia
i niedobrych rodziców. Po trzech tygodniach powiedziała, że musi
zastanowić się nad ich związkiem i się wyprowadza. Wkrótce Andrzej
zaczął słabnąć, często bolał go brzuch, ale wytłumaczył te objawy stresem
po rozstaniu z partnerką i większą ilością pracy, ponieważ postanowił
spożytkować swój nowo nabyty entuzjazm i brał więcej dyżurów.
Zauważył, że często robią mu się siniaki. Dostał krwotoku z nosa, ale uznał,
że to z przepracowania. W ustach pojawiły się owrzodzenia, które wziął za
afty, a ich powstanie złożył na karb gorszego jedzenia z powodu braku
czasu. Był zmęczony, ale wytłumaczył to sobie zbyt małą ilością
odpoczynku. Tłumaczył sobie kolejne niepokojące objawy, aż zaczął się
dusić. Wtedy poszedł do kolegów rentgenologów, żeby wykonać
prześwietlenie. Wynik nie wyglądał dobrze. Przyjaciel, obejrzawszy
zdjęcia, zlecił badania i na koniec wydał wyrok: ostra białaczka
limfoblastyczna. „Sam wiesz, jak wygląda leczenie i szanse na przeżycie,
nie muszę ci mówić” - oznajmił. Nie mógł uwierzyć, że on, młody lekarz,
zachorował na białaczkę. Jak ma się teraz leczyć? Czy w ogóle
podejmować leczenie, z klatką piersiową wypełnioną nabrzmiałymi i
powiększonymi do granic możliwości węzłami chłonnymi? Jeszcze raz
rodzice stanęli na wysokości zadania. Najpierw nie chciał im powiedzieć,
żeby się nie martwili, ale po kilku dniach uznał, że trzeba wyznać prawdę, a
oni powinni się przygotować, a wręcz mieć czas, żeby jeszcze się sobą
nacieszyć, pobyć razem i się pożegnać. Zabrakło mu wsparcia, więc
pojechał do domu i szybko, bez rozczulania się przekazał rodzicom smutną
wiadomość. Zdziwił się, kiedy mama nie zaczęła płakać. Dziarsko

101
podniosła się od stołu, mówiąc, że musi zadzwonić. Wróciła po chwili i
dała synowi napisany na karteczce numer telefonu. Kazała natychmiast tam
zadzwonić i umówić się na spotkanie. Odebrałam telefon i w ten sposób
następnego dnia poznałam Andrzeja. Okazało się, że kilka dni wcześniej u
mamy w pracy toczyła się rozmowa o cudzie, który wydarzył się w rodzinie
współpracownicy. Córka, chora od kilku lat na stwardnienie rozsiane, była
coraz zdrowsza, a przede wszystkim szczęśliwsza i na dodatek
poinformowała mamę, że za osiem miesięcy sama zostanie mamą, a ona
babcią. Przyszła babcia przekazywała więc koleżankom radosną wieść.
Powiedziała, że jej córka, której lekarze wytłumaczyli, że stwardnienie
rozsiane to nieuleczalna i postępująca choroba doprowadzająca do kalectwa
i śmierci, wybrała się do jakiejś dziwnej uzdrowicielki, która pytała i
pytała, i przeszukała całą historię wszystkich spokrewnionych osób,
przeniosła ją do jakiegoś innego czasu, jakieś kilkaset lat wcześniej, i tam
właśnie córka się wyleczyła, oczywiście nie wiadomo jak i jakim cudem.
Córka natomiast już się nie boi choroby, rzuty są coraz rzadsze i słabsze i
jest pewna, że wyzdrowieje. No i jest w ciąży, a starała się wcześniej,
jeszcze przed diagnozą SM, i się nie udawało. Kiedy Andrzej siedział z
grobową miną i przekazywał rodzicom informacje o swoim stanie, jego
mama uznała, że opowiadanie przyjaciółki o córce to był znak od Boga. To
miała być informacja dla niej i jej ukochanego jedynaka. I okazała się
dobrym trafem, ponieważ znaleźliśmy u niego całą historię prowadzącą do
białaczki, począwszy od wypadku samochodowego, któremu uległ, kiedy
miał około trzech lat. Miał uszkodzoną klatkę piersiową (właśnie wtedy
jego mama i tata z wdzięczności i podziwu dla pracy lekarzy postanowili,
że syn, jeśli przeżyje, będzie lekarzem). Jako siedmiolatek na lekcji
wychowania fizycznego spadł z drabinek i stracił przytomność. Kiedy miał
piętnaście lat i chciał się popisać przed dziewczynami nad jeziorem, zaczął
się topić. Wezwano do niego karetkę z ekipą reanimacyjną. I teraz, kiedy
miał trzydzieści lat, uratował chłopca. Później zostawiła go partnerka. W
ten sposób układa się linię obecnego życia. Polega to na pojawiających się
regularnie, zawsze w podwojonym czasie, wydarzeniach o podobnym
odczuciu. (Więcej o sposobach odkrywania linii życia w mojej książce Rak
nie jest już tajemnicą). Przeanalizowaliśmy losy mamy Andrzeja, kiedy
była w ciąży, i to wystarczyłoby, żeby zatrzymać i cofnąć białaczkę. Jednak
historia odkrycia wspaniałości rodziców, opowiedziana mi przez młodego
mężczyznę, była tak ujmująca, że zgodziłam się spędzić z nim kilka

102
dodatkowych godzin i przeprowadzić pełne spotkanie w innej
częstotliwości fal mózgowych. Chłopak dotarł do bardzo odległych czasów
i miejsc, gdzie spotkał swoich rodziców. Te obrazy uświadomiły mu, jak
ważną rolę odegrali we trójkę dla siebie nawzajem w każdym wcieleniu. I
jak istotna jest dla jego duszy praca związana z leczeniem ludzi nie zawsze
konwencjonalnymi metodami. W tej książce nie będzie zapisków z jego
sesji, znajdzie się ona w następnym tomie poświęconym „nieuleczalnym'’
chorobom i śmiertelnym diagnozom.
Nie bez powodu umieściłam opowieść o białaczce w części poświęconej
ego. Często nie zdajemy sobie sprawy z jego znaczenia, dopóki nie zdarzy
się coś, co wywoła głębokie poruszenie w systemie emocjonalnym. Kiedy
żyjemy na poziomie ego, mając ciągłe pretensje, będąc wiecznie
niezadowolonym, obwiniając innych za swoje niezadowolenie, strach i
niepokój, nie zauważamy prawdziwego życia. Nie wiemy, kim naprawdę
jesteśmy, kim moglibyśmy być, a wreszcie jakie jest marzenie naszej duszy.
Nie umiemy zauważyć dobra w innych i piękna w otoczeniu. I jakkolwiek
cudowne jest przebudzenie i otrząśnięcie się ze snu swojego ego, należy
uważać na zjawisko, które nazywa się fazą naprawczą. Białaczka jest
doskonałym przykładem fazy naprawczej konfliktu dotyczącego obniżenia
poczucia własnej wartości. Etap naprawy następuje po rozwiązaniu
konfliktu, tak jak w przypadku Andrzeja w momencie uznania, że jest
doskonałym lekarzem i uwielbia swoją pracę, chociaż przez dwadzieścia
parę lat próbował walczyć z rodzicami pragnącymi dla niego zajęcia
związanego z ratowaniem życia. Gdy do szpitala trafił chłopiec z
utrudnionym oddychaniem, to zdarzenie na głębokim poziomie
podświadomości przypomniało umysłowi i organizmowi kilka minionych
sytuacji, kiedy właśnie on mógł stracić życie przez uduszenie się. Jego
partnerka odeszła od niego, co przeważyło, i ciało musiało włączyć się na
poziomie fizycznym, by ostatecznie rozładować się i zwalczyć stres. W ten
sposób zapada się na białaczkę. Po rozwiązaniu długotrwałego lub
intensywnego konfliktu związanego z obniżeniem poczucia własnej
wartości, a więc bolącego ego. Dla porządku wspomnę, że dzieci do
dziewiątego (co najmniej) roku życia rozwiązują konflikty swoich rodziców
z okresu ciąży albo z bieżącego życia. Jeśli konflikt zostanie usunięty
świadomie, jest definitywnie zakończony i przestaje powodować stres
pobudzający układ nerwowy, wtedy organizm naprawia się sam. Dokładnie

103
tak, jak sam zapada na różne choroby, tak sam umie się uzdrowić, trzeba
tylko odwrócić cykl narastania konfliktu w umyśle w stronę rozwiązania.
Trzeba pamiętać, że rodzice chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. Starają
się na miarę swoich możliwości. Nie złość się na nich. Czy ci się to podoba,
czy nie, jesteś ich częścią wspólną. Oni podarowali ci życie. Ale to ty
musisz wiedzieć, czego naprawdę chcesz, i dążyć w tę stronę, choćby
małymi kroczkami. Jeśli nie robisz nic w kierunku spełnienia swoich
marzeń, te mogą się nie spełnić. Obawiam się również, że nie da się żyć,
odciąwszy się od rodziców z jakiegokolwiek powodu. Nawet jeśli cię bili
czy molestowali, warto się dowiedzieć, dlaczego twoja dusza wybrała taki
trudny los, żeby czegoś się nauczyć, a jednocześnie żeby matka i ojciec
mogli wypełnić swój kontrakt. Dojdź do zgody ze swoimi rodzicami, a
wtedy będziesz mógł rosnąć, rozkwitać i wydawać owoce. Pamiętaj, że
drzewo z odciętymi korzeniami nie będzie rosło. Twoi przodkowie to twoje
korzenie, należy o nie zadbać, nawet jeśli wydaje ci się, że ich
nienawidzisz. A może w tym wypadku nawet bardziej trzeba się starać o
uporządkowanie spraw z przeszłości, żeby z czystym kontem móc ruszyć
do przodu. Jeśli nie zgadzasz się z korzeniami, które zapewniają ci
życiodajne substancje, to tak jakbyś odrzucał swoje jestestwo - siebie.

104
TRAUMA I CO DALEJ
Druga zasada termodynamiki mówi, że w układzie zamkniętym
izolowanym (UZI) entropia, czyli stan nieuporządkowania, ciągle rośnie. A
kiedy entropia osiąga maksimum, następuje przesilenie i układ przestaje
działać. Chęć kontrolowania wszystkiego powoduje, że człowiek jako
jednostka może stać się UZI. Zawsze wynika ona ze strachu, np. lęku przed
czymś konkretnym, ale częściej spotyka się syndrom nazwany przez
medycynę zespołem lęku uogólnionego. Jeżeli przytrafiło się nam kiedyś
być pogryzionym przez psa albo spadliśmy ze schodów czy byliśmy ofiarą
napadu lub przeszliśmy operację w szpitalu, może pojawić się obawa przed
powtórką tego samego zdarzenia. Uęk towarzyszący napięciu spowoduje
powstanie panicznego strachu przed znalezieniem się w pobliżu psa czy w
miejscu albo okolicznościach przypominających dramatyczne zdarzenie. W
takim przypadku reagujemy odruchowo zgodnie z instynktowną regułą
„walcz, uciekaj albo zamarzaj'’. Kiedy mózg, dzięki informacjom płynącym
ze zmysłów, rozpozna zagrożenie, aktywuje część sympatyczną
autonomicznego układu nerwowego (taką nazwę nadał mu, blisko dwa
tysiące lat temu, Galen, lekarz rzymski, kiedy zaobserwował, że pobudzony
zostaje przez emocje - sympathos). Ta część mobilizuje organizm do
czujności i błyskawicznej reakcji. Stawiamy czoło zagrożeniu, czyli
walczymy, stając oko w oko z szefem, który w naszym pojęciu może chcieć
nas połknąć, ponieważ podświadomie wiemy, że pomimo iż stanowi
zagrożenie, raczej nas nie zje i prawdopodobnie damy radę wyjść z tej
walki cało. Albo bierzemy nogi za pas i uciekamy, gdy spotkamy w lesie
dzika czy jadowitego węża, ponieważ podświadomie wiemy, że człowiek
często przegrywa walkę z dzikim zwierzęciem i bardziej prawdopodobne
będzie zachowanie życia, kiedy salwujemy się ucieczką. W momencie
zagrożenia aktywują się wszystkie mięśnie i wyostrzają zmysły, żeby jak
najlepiej ocenić poziom zagrożenia i zaplanować sposoby poradzenia sobie
z groźną sytuacją. Wszystko w większości dzieje się automatycznie. W
ułamku sekundy wykonujemy to, co mózg uważa za ratujące nam życie.
Kiedy zagrożenie znika, włącza się część parasympatyczna układu
nerwowego (przeciw emocjom) i psychika oraz ciało przechodzą w stan
relaksu. Następuje regeneracja zużytych zasobów i tkanek.

105
Inny natomiast jest lęk uogólniony, kiedy odczuwamy strach przed
czymś nieokreślonym, czego nie potrafimy nazwać. Boimy się, że
zabraknie nam pieniędzy, zachorujemy, nie znajdziemy partnera, nie
urodzimy dziecka, ktoś nam bliski umrze, nie będziemy mieli gdzie
mieszkać i co jeść. To lęk, który jest obecny dwadzieścia cztery godziny na
dobę, nigdy nie ustaje, koncentruje na sobie naszą uwagę. Stale czegoś się
obawiamy, nie odpoczywamy nawet we śnie, ponieważ fałszywy obraz
otaczającego nas świata atakuje nas także w symbolach sennych. Układ
nerwowy jest w stanie permanentnego pobudzenia, nigdy nie odpoczywa. I
to jest najprawdziwszy, najpoważniejszy i najbardziej długofalowy w
skutkach problem ludzkiego zdrowia. To stąd biorą początek wszystkie
choroby i niepowodzenia, ponieważ układ nerwowy lubi być w stanie
równowagi. Normalny zdrowy rytm autonomicznego układu nerwowego
polega na zrównoważonym współdziałaniu dwóch jego części:
współczulnej (sympatycznej) i przywspółczulnej (parasympatycznej).
Kiedy rośnie aktywność współczulna, czyli pobudzająca, wtedy
jednocześnie spada aktywność części przywspółczulnej, czyli hamującej, co
pozwala na lepsze wykorzystanie zgromadzonej do działania energii. Pod
koniec etapu aktywności włącza się część hamująca, dzięki czemu
następuje rozładowanie napięcia, przejście w stan relaksu, odbudowanie
rezerw i zgromadzenie sił do następnej aktywności. To proces ciągły.
Nieustające ładowanie i rozładowywanie energii, które w pewien sposób
wyznacza rytm i jakość istnienia.
Życie jest możliwe dzięki procesom orientacji. I jest to orientacja
zarówno na zapewnienie bezpieczeństwa, znalezienie jedzenia czy
schronienia, jak i ukierunkowanie na pojawiające się zagrożenia i okazje do
poprawy bytu. Możesz nawet nie zdawać sobie sprawy, że twój umysł
bezustannie skanuje otoczenie i jest stale aktywny. Skanuje i porównuje ze
wszystkim, co poznał do tej pory. Zastanawiasz się czasem, co w ogóle
pozwala ci żyć? Wyobraź sobie, że idziesz przez las. Nagle robi się trochę
ciemniej, zimniej i słyszysz hałas. Zatrzymujesz się, serce zaczyna bić
szybciej, oddech staje się płytszy, czujesz skurcz w trzewiach, ręce robią się
zimne, wyostrzają się wzrok i słuch, ruchy głowy i ciała stają się ostrzejsze.
Wszystko po to, aby dokładnie zeskanować otoczenie. Uff. To tylko ruda
wiewiórka skacze z jednej gałązki na drugą tuż nad twoją głową. Zauważ,
jak szybka jest reakcja całego organizmu. Ułamek sekundy, a ty zastygasz i
prawie nie oddychasz. Kolejny ułamek sekundy i pojawia się ulga. Czujesz

106
ciepło rozlewające się po całym ciele. Bierzesz głęboki oddech, mięśnie się
rozluźniają, czujesz gorąco w brzuchu i lekkie drżenie kolan. Ulga. Możesz
iść dalej.
Gdybyśmy znajdowali się w innym czasie i innych warunkach, dzięki tej
reakcji orientacyjnej i przygotowaniu ciała do wysiłku oraz nagłego skoku
moglibyśmy włączyć reakcję „walcz” i gonić wiewiórkę, żeby ją upolować
i zjeść. Gdyby rudy puszysty fragment futra okazał się chwostem
warchlaczka dzika, raczej automatycznie wybralibyśmy opcję „uciekaj”.
Słyszeliśmy przecież, będąc małymi dziećmi, że „kto spotyka w lesie dzika,
ten na drzewo szybko zmyka”. Być może kora mózgowa, która nie reaguje
automatycznie, a zajmuje się rozważaniem różnych opcji, podpowiadałaby,
że dziczek to takie milutkie, mięciutkie, puchate stworzenie i warto byłoby
pogłaskać czy przytulić się do niego, ale najgłębsze i najprymitywniejsze
części zdrowego mózgu będą krzyczały „uciekaj”, bo tysiące lat życia na
Ziemi nauczyło działający odruchowo pień mózgu, że dzikie zwierzę to
zagrożenie. W ślad za tym małym puchatym zwierzakiem pojawi się jego
matka, groźna locha nieznająca się na żartach. Tu oczywiście walka
również jest możliwa, jeśli jesteś przygotowany na nią, bo doskwiera ci
głód. Możesz mieć broń i polować na potencjalne pożywienie. Ale w tym
przypadku układ nerwowy zachowuje się nieco inaczej, ponieważ nie jest to
sytuacja zaskakująca nas. Spodziewamy się tego, wypatrujemy okazji i
nawet oczekujemy z nadzieją na jak najszybszą i najgrubszą zdobycz.
Gdyby zaś zauważony fragment futerka okazał się długim cętkowanym
ogonem groźnie powarkującej pantery szykującej się do skoku,
najprawdopodobniej wybralibyśmy opcję „zamarznij”. Dzieje się tak, gdy
mózg oceni, że ani walka, ani ucieczka nie mają szans powodzenia.
Pomimo braku aktywności jest to również sensowne i naturalne
rozwiązanie celowe w dzikiej naturze. Drapieżniki często mają wzrok
wyostrzony na poruszające się elementy. Jaki sens miałoby rozpędzenie się
i zaatakowanie stojącego sztywno drzewa albo leżącego kamienia. Coś się
nie rusza, więc może nie będzie jadalne i smaczne. Nawet jeśli jest to
schwytane wcześniej zwierzę. Martwe może być zepsute. Zamarzanie ma
taki właśnie sens - oszukać i zniechęcić drapieżnika, kiedy inne zachowanie
nie ma racji bytu. Pamiętaj, że do tego, żeby zamarznąć, została
zmobilizowana maksymalna ilość energii, ponieważ jest to jedna z form
obrony, która wymaga największego możliwego zaangażowania całego
systemu, aby podstęp się udał. Zachowanie bezruchu jest niesłychanie

107
wymagającym stanem. Kiedy dostrzeżone niebezpieczeństwo mija, zaczyna
silnie działać część parasympatyczna, wygaszając wysokie pobudzenie
części sympatycznej. Jeśli reakcja zamarznięcia była spowodowana
skrajnym wyhamowaniem aktywności, musi zostać uruchomiona
mobilność. Ciało wpada w drżenie, podnosi się temperatura, pojawia się
obfite pocenie i głębokie oddychanie. Jeśli do mózgu dotrze informacja, że
ruch jest możliwy i nie grozi śmiercią, następuje powrót do zwykłej
równowagi części współczulnej i przywspółczulnej. Możemy swobodnie
podejmować kolejne działania albo relaksować się, zależnie od potrzeby.
Na wybór konkretnych automatycznych reakcji największy wpływ mają
wspomnienia zorganizowane w pamięć. Nawet jeśli wydaje się nam, że
nigdy nie byliśmy w podobnej sytuacji, to mózg dopasuje ją do fragmentów
informacji zgromadzonych w ciągu naszego życia oraz we wspomnieniach
przodków zapisanych w kodzie genetycznym i wybierze zwyczajową
rodzinną reakcję. Żeby zaoszczędzić energię, ciało zareaguje
automatycznie, zgodnie z mapą ścieżek i dróg, którymi podążał do tej pory
układ nerwowy, kiedy znajdowaliśmy się w sytuacji zagrażającej życiu.
Głównym zadaniem pamięci jest tworzenie teraźniejszości i
opracowywanie planów na przyszłość na podstawie wzorów zachowań i
przekonań pochodzących z przeszłości. Żyjesz teraz, a to oznacza, że
wszystko, co stosowałeś do tej pory, działa doskonale. W naturze
najważniejszy jest fakt przeżycia każdej kolejnej sekundy. Żyjesz -
wygrałeś. Przeżyłeś - możesz się rozmnożyć i dzięki temu gatunek
przetrwa. Matce Naturze nie zależy na niczym innym. Życie ma być
kontynuowane. W przyrodzie jest czas na zmiany i ewolucję. Ale zmiany
mogą zachodzić tylko wtedy, gdy życie trwa, więc każdy sposób
gwarantujący przeżycie jest doskonały.
W zdrowym układzie nerwowym ładowanie i rozładowywanie napięcia
zachodzi bez przerwy. Problem zaczyna się, kiedy automatyczny system
przestaje działać, ponieważ zdarza się awaria przepalająca bezpieczniki.
Jeśli sytuacja odbierana jako zagrażająca życiu trwa długo albo nakładają
się na siebie kolejne, odbierane jako niebezpieczne zdarzenia, aktywność
systemu współczulnego rośnie aż do momentu poradzenia sobie z
problemem. Wtedy dochodzi do głosu układ przywspółczulny, który obniża
napięcie. Nastaje czas regeneracji sił. Ale kiedy nie rozwiązujemy zadań
podnoszących poziom aktywacji, układ sympatyczny pozostaje wciąż
wysoko i działa bardzo mocno w celu zmobilizowania jak największych sił,

108
aby w końcu osiągnąć sukces. Tymczasem układ parasympatyczny,
zaalarmowany koniecznością dbania o stan odpoczynku niezbędny do
regeneracji tkanek i zebrania sił, musi wkroczyć do akcji i zaczyna
zdecydowanie hamować. Jednak nic się nie dzieje. To jak maksymalnie
wciśnięty gaz i maksymalnie wciśnięty hamulec jednocześnie. Pojawia się
ogromne napięcie i całkowity bezruch w tej samej chwili. Organizm wybity
z rytmu i niemogący wykonać żadnego ruchu zaczyna odczuwać lęk. A lęk
plus zablokowana energia dają traumę.
Należy wspomnieć o traumie, która nie jest charakterystyczna tylko dla
żołnierzy wracających z wojny. Zespół stresu pourazowego (Posttraumatic
Stress Disorder - PTSD) może dotknąć każdego i łatwo wpaść w jego
szpony. A kiedy się to stanie, życie człowieka, a często także jego rodziny i
bliskich zamienia się w mniejszy lub większy koszmar. Mając odpowiednią
wiedzę, dość prosto jest się z niego wydostać.
Jeśli myślisz, że to długość ramion, sprawność rąk albo szybkość, z jaką
mogą poruszać się twoje nogi, czy wreszcie kształt nosa, szczęki czy
wielkość biustu, decydują o komforcie twojego życia, jesteś w błędzie. O
jakości tego, co możesz osiągnąć i w jaki sposób może się to wydarzyć,
decyduje głównie twój układ nerwowy. Rejestruje on wewnętrzne sygnały
płynące z trzewi. W ten sposób dowiaduje się, czy ciało potrzebuje
pożywienia, powietrza, odpoczynku czy schronienia, a następnie wysyła
sygnał do zmysłów i ośrodków orientacji, żeby stworzyć mapę świata
zewnętrznego, która wskaże, gdzie i jak można zaspokoić te potrzeby.
Kiedy zlokalizuje odpowiednie miejsce, na podstawie zgromadzonych w
pamięci informacji opracowuje najlepszy sposób osiągnięcia zamierzonego
celu. Pamiętaj, że jeśli żyjesz, to znaczy, że wszystko, co wydarzyło się do
tej pory, jest doskonałe. Najczęściej jest to zatem sposób, który wymaga
wydatkowania jak najmniejszej ilości energii, czyli automatyczny, ten
najlepiej znany, wielokrotnie sprawdzony przez tego osobnika i jego
przodków. Stąd wszelkie zmiany w myśleniu i działaniu są tak trudne do
przeprowadzenia w życiu człowieka. Mózg opiera się im, gdyż jego
głównym zadaniem jest oszczędzanie energii, ponieważ w każdej chwili
może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, co będzie wymagało
zaangażowania „super ekstra dodatkowych” sił, a przecież nieprzerwanie
trzeba zapewniać energię niezbędną do oddychania, trawienia, spania,
wydalania, pracy serca i układu krążenia. Mózg i układ nerwowy

109
zachowują bezustanną czujność, aby informować nas o zagrożeniach i
pojawiających się okazjach.
Co się dzieje z życiem człowieka, kiedy w następstwie jakiegoś
zdarzenia jego układ nerwowy blokuje się i staje się niesprawny?
Prześledźmy historię pewnego pana. Nazwijmy go Janem. Poznałam go w
związku z pracą, która nie dotyczyła jego terapii, ale moich prywatnych
spraw. Kiedy go spotkałam, okazało się, że utyka. Miał usztywnioną prawą
nogę od biodra do stopy. Chodził, pociągając nogę za sobą. Opowiedziałam
mu, czym się zajmuję, i zaproponowałam pomoc. On jednak wymienił mi
po kolei różne medyczne i rehabilitacyjne zabiegi, którym poddał się w
ciągu ostatnich kilku lat w różnych ośrodkach w Polsce, i zrezygnowanym
tonem podziękował, mówiąc, że nie wierzy, że coś tak prostego,
niewymagającego żadnych lekarstw, sprzętów, sal, operacji i fachowej
wiedzy medycznej, a jedynie rozmowy, w jakiejkolwiek by ona była
częstotliwości, nie ma szans przynieść mu ulgi. To, co robił na moje
zlecenie, przeciągało się, a jako że jest świetnym fachowcem, dochodziły
nowe zadania. I tak nasza znajomość trwała, on kulał, a mnie serce
krwawiło, kiedy widziałam, że rozwiązanie jest takie proste i dostępne na
wyciągnięcie ręki.
Aż pewnego dnia, kiedy ustalając zakres pracy, siedzieliśmy w kawiarni,
gdzieś na końcu miasta, wydarzyło się coś niesamowitego.
- A wiesz, że było coś takiego jak Czarny Czwartek? - zagadnął. - Kiedyś
w Warszawie nazwali tak jeden dzień.
- Nie, nie kojarzę nic takiego.
- To był pechowy dzień. Najpierw zderzyły się tramwaje, a potem
pociągi. Jednego dnia. Wiele osób zostało rannych i wiele zginęło. Umarli -
zakończył z westchnieniem.
A ja poczułam, jak po moim ciele przechodzą ciarki. Niechybny znak, że
człowiek, z którym rozmawiam, dotyka uwierającej go drzazgi. I już
wiedziałam, że to jest ten właściwy moment, kiedy wszechświat pokazuje
nam drogę do wyjścia z problemu. Żeby nie spłoszyć Jana, kontynuowałam
w formie pogawędki.
- To bardzo ciekawe, że o tym wspominasz. Kiedy to było?
- Trzeciego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku.
Pamiętasz to? - zapytał.
- Raczej nie. Nawet o tym nie słyszałam. Mieszkałam wtedy daleko od
Warszawy. Chodziłam do szkoły. Miałam co innego w głowie niż oglądanie

110
wiadomości w telewizji. Pewnie siedzieliśmy na ławce pod blokiem. Ale
cieszę się, że mi o tym mówisz. Gdzie wtedy byłeś?
- Akurat w tym pociągu, który został uderzony od tyłu. - Mówiąc to,
westchnął głęboko.
- O! To brzmi jak wielka historia. Zechcesz mi ją opowiedzieć?
Zaczął relacjonować straszny wypadek.
- Wsiadłem na Powiślu. Właściwie wskoczyłem do wagonu, gdy pociąg
już miał odjechać. Wpadłem na stację od końca peronu. Ledwie zdążyłem
dobiec do drzwi pociągu, ale się udało. Z ulgą opadłem na siedzenie.
Miałem ze sobą „Super Express". Chciałem rozłożyć gazetę i zacząć
lekturę, ale usłyszałem głos „Idź do przodu pociągu'’. Rozejrzałem się, ale
nie było wokół żadnego człowieka, więc zabrałem się ponownie do
otwierania gazety. I wtedy usłyszałem jeszcze głośniej i wyraźniej „Idź do
przodu pociągu". Rozejrzałem się. Nie było nikogo, ale wstałem i
przesiadłem się dwa rzędy do przodu. I kiedy wziąłem gazetę, głos jeszcze
mocniej rozkazał „Idź do przodu pociągu". Wstałem po raz kolejny i
przesiadłem się do pierwszego rzędu w tym ostatnim wagonie. Usiadłem
wygodnie. Głos przestał mówić. Rozłożyłem gazetę i zacząłem czytać.
Pociąg stanął na Śródmieściu, potem na Ochocie, potem na Dworcu
Zachodnim. Zrobił się tłok. Wsiadło mnóstwo ludzi. Wszyscy mieli torby z
zakupami. Poupychali je na półki i wstawili pod nogi. Zamieszanie
uspokoiło się wkrótce. Wszyscy usiedli, pociąg ruszył. Ale po kilku
minutach zatrzymał się pod czerwonym semaforem. Tak myślę, bo to było
już za stacją, a naprzeciwko znajdował się budynek obsługi serwisowej
kolei czy coś takiego, bo stały tam, na dodatkowym torze, drezyny.
Słuchałam z uwagą jego chłodnej, beznamiętnej relacji. Brak
emocjonalnego zaangażowania wywoływał nieprzyjemne dreszcze w moim
ciele. Znam pojęcie dysocjacji, kiedy człowiek czuje się oddzielony od
swojego ciała i zachowuje się, jakby nic, co dzieje się na zewnątrz, w żaden
sposób jego nie dotyczyło. Jakby gdzieś utknął, a dusza oddzieliła się od
ciała i zostawiła tylko pustą skorupę chodzącą po ziemi. Widziałam setki
osób wściekłych bez poważnej przyczyny, dzieci histeryzujące, chociaż nic
się nie wydarzyło, osoby w różnym wieku, które wpadły w depresję, ale
taki kamienny ni-by-spokój stanowił dla mnie nowość. Zastanawiałam się,
jak można przebić się przez ten mur.
Z tych rozważań wybiły mnie niewielkie ruchy, które Jan wykonywał
rękami. Wyglądało to tak, jakby chciał się objąć własnymi ramionami.

111
Poprosiłam go, żeby na chwilę przerwał opowiadanie, ponieważ zaciekawił
mnie gest, który wykonywał. Podsunęłam mu myśl, aby zaobserwował
doznania w ciele, kiedy ten sam ruch będzie wykonywał powoli,
świadomie, koncentrując na nim całą swoją uwagę. Takie zogniskowanie
orientacji w zwolnionym ruchu umożliwia zauważenie doznań w swoim
ciele. Mężczyzna z początku powiedział, że jest zdezorientowany, bo nie
wie, jak ma zrobić to, o co go proszę, ale w trakcie wykonywania gestu
nagle się rozpromienił.
- Czuję, że opieram się o coś. Moje plecy mają wyraźne podparcie.
- Spowolnij ten ruch, kiedy zbliżasz plecy do oparcia. Oprzyj się
wygodnie. Widzę, że kiedy to robisz, twoje stopy pewniej stają na
podłodze. Jakie to uczucie, kiedy masz oparcie za plecami i podparcie pod
stopami?
- Czuję się dobrze - odpowiedział, biorąc bardzo głęboki oddech. - Czuję,
jakby to oparcie mnie obejmowało. - Uniósł dłonie, położył je na ramionach
skrzyżowane na piersi. Wyglądał, jakby sam siebie wspierał.
- Odetchnąłeś głęboko i się uśmiechasz. Opowiesz mi, co się dzieje?
- Czuję się bardzo bezpiecznie. Naprawdę bardzo bezpiecznie. -
Nieoczekiwanie oczami wyobraźni zobaczył swoją babcię. - Babcia często
przytulała mnie, obejmując w ten sposób, kiedy byłem mały. - Przerwał ten
proces i wrócił do opowiadania. Znów skamieniał. - Kiedy pociąg się
zatrzymał, wciąż czytałem gazetę. Ale postój się przedłużał, więc zacząłem
się zastanawiać, co się dzieje. Pociąg stał. W wagonie panował gwar. Nie
było telefonów komórkowych, ludzie rozmawiali ze sobą. Chciałem
wyjrzeć przez okno i się rozejrzeć. Wyciągnąłem lewą rękę, żeby sięgnąć
do uchwytu, a siedziałem przy oknie lewym bokiem, tak jak teraz siedzę
przy tej ścianie - powiedział, pokazując na zabytkowy ceglany mur koło
siebie. - Zacząłem podnosić się, żeby stanąć przed oknem i wysunąć przez
nie głowę, wtedy nastąpiło coś strasznego. Okropny huk i zgrzyt.
Patrzyłam na niego i myślałam, że on tego nie udźwignie albo ja nie dam
rady. Poprosiłam, aby znowu wrócił do powolnego ruchu obejmowania się
ramionami. Ponownie rozpromienił się i lekko odprężył. Zaczął
wspominać, jak jako kilkulatek chodził z babcią do ogródka
jordanowskiego, gdzie jego ulubioną zabawą było zeskakiwanie z huśtawki.
Za każdym razem babcia podchodziła do niego i śmiejąc się, obejmowała
go i chwaliła, że tak pięknie zeskoczył i wylądował na piasku. Od obrazu z
dzieciństwa szybko przeszedł do wspomnienia feralnego czwartku, gdy

112
miał udany dzień w pracy i z jaką radością biegł, żeby zdążyć do pociągu i
jak najszybciej opowiedzieć żonie o czekającym go awansie. Ucieszyłam
się, słysząc, że przywołuje z pamięci zdarzenia i obrazy sprzed
traumatyzujące-go momentu. Kiedy człowiek umie powrócić do
pozytywnych odczuć z chwil wokół traumy, to znak, że poszerza się
dostępność do pamięci i pojawia się gotowość do rozpoczęcia procesu
uwalniania blokad. Jan sprawiał wrażenie rozradowanego. Poklepywał się
po ramionach i udach, jakby właśnie odkrył, że posiada ciało i kończyny,
którymi umie poruszać.
Teraz widział, że może się cieszyć, mając jednocześnie kontakt z
odczuciami przerażenia i bezradności. Mógł bezpiecznie, jakby z boku,
obserwować trudne przeżycia i mieć świadomość fizycznych doznań w
ciele.
- Ten huk i siła uderzenia spowodowały, że upadłem; myślałem, że na
siedzenie, ale to chyba nie było siedzenie. Chciałem stanąć na podłodze, ale
okazało się, że stanąłem na oknie. Musiało być całe popękane, bo w tej
samej sekundzie poczułem, jak coś pod stopami pęka i wpadam w dół. Ale
poczułem coś stałego pod nogami. Spadłem na kamyki rozsypane wzdłuż
torów. Poruszyłem rękami -były OK, poruszyłem nogami - też były OK.
Jestem inżynierem elektrykiem ze starej szkoły, więc byliśmy uczeni
pierwszej pomocy i miałem na studiach przygotowanie wojskowe i tam też
były zajęcia z pierwszej pomocy, więc nie myślałem o ucieczce, tylko o
tym, że trzeba pomóc ludziom. Stanąłem, wyprostowałem się i zbliżyłem
się do dziury, która była nade mną. Zacząłem się orientować w sytuacji.
Wagon był przechylony. Opierał się o betonowy słup sieci trakcyjnej i tylko
dlatego nie przekoziołkował z nasypu kolejowego. Wsunąłem głowę,
patrząc na to, co kiedyś było ścianą z oknami, a teraz podłogą. Bo podłogi
w ogóle nie było. Nie wiem, gdzie się podziała. Nie wiem. No i kiedy tam
spojrzałem, pierwsze, co zobaczyłem, to była leżąca kobieta. W ręku
trzymała siatkę z zakupami, chleb leżał obok, wyleciał jej z tej siatki. Na
głowie widać było rozcięcie i kałużę krwi. Patrzyłem na nią. Nie mogłem
oderwać wzroku. Nie ruszała się. Ludzie krzyczeli.
Jan opowiadał powoli i obserwował, co dzieje się w jego ciele. Teraz
miał ze sobą pełen kontakt. Przestał się bać. Siedział oparty w fotelu, stopy
opierał o podłogę. Byłam już pewna, że bezpiecznie będzie wrócić do
szokującego momentu. Poprosiłam, żeby zaobserwował, co dzieje się w
jego ciele.

113
- Wydaje mi się, że z brzucha rozchodzi się jakieś ciepło. Czuję, że
chciałbym być kotem, który najpierw wierci się trochę, szukając pozycji i
miejsca do zeskoku z szafy, a potem daje zgrabnego susa i miękko, z gracją
ląduje na czterech łapach.
Ta myśl go jednak zmroziła. Poczuł zablokowanie. W tej samej chwili z
jednej strony chciał skoczyć, a z drugiej - jego mózg połączył skok z
byciem uwięzionym w pułapce pod wagonem. Jego racjonalna część mózgu
mówiła, że powinien pomagać rannym, a instynktownie działający mózg
kazał uciekać z ciasnej przestrzeni pod wagonem, żeby za wszelką cenę
chronić życie.
- Zauważyłam, że drżysz, szczególnie twoja prawa strona stała się bardzo
aktywna - powiedziałam, żeby samotnie nie utknął na powrót w traumie. -
Czy mógłbyś teraz skupić się na drżeniu? Nie obawiaj się go. W ten sposób
uwalnia się zahamowana energia niedokończonego ruchu. Przejście przez
to drżenie pozwoli na rozluźnienie spiętych od kilkudziesięciu lat mięśni,
które nie miały okazji wykonać sekwencji mogącej przygotować cię na
uderzenie, huk i wszystko, co nastąpiło potem. Pozwól twojemu ciału
wykonać to, co chce. Niech teraz ciało cię prowadzi.
Mężczyzna siedział w fotelu i drżał. Po kilku minutach zauważyłam pot
na jego czole, znak od autonomicznego układu nerwowego, że jakaś
blokada energii zaczyna się uwalniać.
- Co się ze mną dzieje? Boję się tego. Nie mam nad tym kontroli. Co
mam robić? - pytał przestraszonym głosem. - Pomóż mi, proszę.
- Jestem przy tobie. Pilnuję twojego bezpieczeństwa. Nie bój się. Odpuść
kontrolę. Jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Skup się jeszcze przez
chwilę na wnętrzu swojego organizmu. Zamknij oczy i pomyśl, co mówi do
ciebie twoje ciało.
Po chwili jego lewa ręka zaczęła przesuwać się do góry, wzdłuż ściany, w
takim samym geście, jak pokazywał wcześniej, kiedy opowiadał, jak sięgał
do okna, żeby sprawdzić, co się dzieje na torach. Ręka pociągała całe ciało.
Trząsł się coraz bardziej.
- Jestem tu. Wszystko, co się dzieje, jest w porządku - uspokajałam go
cichutko. - Dokończ bardzo powoli ten ruch, który chce zrobić twoje ciało.
Idź za nim.
- Nie wiem, co się dzieje. Przepływają przeze mnie fale zimna i gorąca
na przemian.

114
Wyciągał rękę coraz wyżej. Już nie siedział, całe ciało podnosiło się w
lekkim półobrocie w stronę ściany. Stanął wyprostowany z obiema dłońmi
opartymi tak, jakby wyglądał przez okno pociągu. Pobladł gwałtownie.
- Boję się - powiedział.
- Jesteś naprawdę blisko, pozostań z tym, co się dzieje. Jestem tu dla
twojego bezpieczeństwa.
Jan zaczął przykucać, najpierw leciutko, ledwie niezauważalnie uginał
nogi w kolanach. Jakby sprawdzał elastyczność swoich ścięgien i siłę
mięśni. Widziałam, że kiedy opadał w dół, lekko chował głowę w
ramionach. Jakby przerażał go ten ruch. Jednak kontynuował. Przy-kucał
powoli, ale coraz bardziej zginał kolana. Zaczął się trząść. Po chwili opadł
na fotel, ukrył twarz w dłoniach i zaczął szlochać.
- To jest w porządku. Wszystko, co teraz się dzieje, jest w porządku -
wyjaśniłam.
Po kilku minutach opuścił dłonie.
- Nie wiem, co się właśnie stało. Czuję gorąco i jakby mrowienie w
całym ciele, szczególnie w lewej ręce i prawej nodze, jakby na skos
przechodzi to przeze mnie. Bardzo dziwne uczucie. Trochę jakbym był
podłączony do jakiegoś źródła prądu.
- Jakie jest to uczucie? Widzę uśmiech na twojej twarzy.
- Bardzo dziwne uczucie. Bardzo przyjemne. Bardzo ciekawe. Zaczęło
się, kiedy kucałem, tu przy ścianie, bo wyobrażałem sobie, że zeskakuję z
huśtawki i ląduję bezpiecznie na piasku, a babcia za każdym razem przytula
mnie mocno i chwali mój wyczyn. - Uśmiechał się szeroko i zaczął
zdejmować marynarkę.
Moim oczom ukazała się przemoczona do suchej nitki koszula. Jedna
wielka mokra plama. Tylko kieszonka została w odcieniu suchego
materiału.
- Pokazuję ci cud. Widzisz moją koszulę? Widzisz, jaka jest mokra? Nie
widzisz tego na tym materiale, ale marynarka i spodnie też są mokrusieńkie.
Wciąż czuję, jak pot ciurkiem spływa mi po plecach. Nie pamiętam, abym
spocił się kiedykolwiek w ciągu ostatnich trzydziestu lat.
Po trzydziestu latach zamrożenia Jan dowiedział się, że kiedy życiu
zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, cały organizm mobilizuje
maksymalną ilość energii, aby przetrwać. Wypadek, który stał się jego
udziałem, był tak nagły, że mózg nie był w stanie nawet oszacować
okoliczności i podjąć decyzji co do sposobu zareagowania. Nie było czasu

115
na ucieczkę. Nie było z czym walczyć. W obliczu koszmaru jedynym
wyjściem okazało się zamarznięcie. W takim stanie mięśnie człowieka
gwałtownie sztywnieją, a potem w odruchu bezradności całkowicie
wiotczeją. Jeżeli nie otrząśniesz się z tego stanu, wpadasz w otchłań
bezradności. Zamarzasz. Stajesz się jak góra lodowa, którą umieszczono na
wulkanie i nakazano wszelkim dostępnym we wszechświecie siłom
utrzymanie lodowej czapy na wrzącym wnętrzu. Gdy człowiek dociera do
źródła traumy i uwalnia zgromadzoną w niej energię, pozwala na
rozpuszczenie lodowej pokrywy, a wulkan przestaje groźnie pomrukiwać.
Nie jest już potrzebne wydatkowanie energii na podtrzymywanie wrzenia
wulkanu, które daje wrażenie, że jeszcze żyjesz. I nie ma dłużej potrzeby
utrzymywania wielkiej zmarzliny. W jednej sekundzie uwalnia się gorąco,
którego już się nie boimy, bo wiemy, czym jest, i rozpuszcza pokrywę
lodową, która już nie musi nas chronić przed wybuchem. Proces ten
zachodzi jednocześnie w układzie nerwowym, ciele fizycznym i duszy czy
ciele energetycznym. Obejmuje wszystkie poziomy, ale najłatwiej i
natychmiast zobaczymy go na poziomie fizycznym. Człowiek czuje
ogromną falę gorąca i zaczynają z niego spływać kaskady potu.
Kiedy zbliża się niebezpieczeństwo, instynkt podpowiada wybór
konkretnej postawy obronnej. System nerwowy, mięśnie, układ oddechowy
i trawienny, układ krążenia i wszystkie zmysły przygotowują się do
podjęcia walki albo ucieczki. Kiedy żadna z tych opcji nie wchodzi w grę,
wyjściem jest zamarznięcie. Te trzy sposoby są w świecie zwierzęcym
równoważne. Zwierzęta nie mają rozwiniętej kory mózgowej tak jak ludzie,
więc nie mają problemów z wyjściem z żadnego z tych stanów, gdy
zagrożenie mija.
Kiedy człowiek znajduje się w sytuacji zagrażającej życiu, dochodzi do
maksymalnego pobudzenia układu nerwowego, co umożliwia podjęcie w
ułamku sekundy decyzji o sposobie, w jaki przeżyjemy tę opresję.
Najprostsze są walka albo ucieczka. Akt jest dokonany. Wygraliśmy lub
przegraliśmy, uciekliśmy albo nie byliśmy wystarczająco szybcy, ale
sprawa się zakończyła. Naładowany układ nerwowy mógł się rozładować w
fizycznym działaniu. Jednak we współczesnym świecie pełnym pośpiechu,
nowoczesnej techniki i odczłowieczenia medycyny coraz częściej dochodzi
do nagłych wypadków albo mechanicznie wykonywanych procedur. Wtedy
jedynym wyjściem jest zamarznąć. Organizm nie ma czasu opracować
strategii ratującej życie albo musi poddawać się społecznie akceptowanym

116
obyczajom. W ułamku sekundy pojawia się śmiertelne zagrożenie, energia
mobilizuje się maksymalnie. Szok zwalnia na chwilę funkcje życiowe.
Zanim zorientujesz się, że żyjesz, przez chwilę nie wiesz, co się z tobą
dzieje. Jeśli uległeś wypadkowi, zobaczyłeś coś przerażającego, ktoś lub
coś cię przestraszyło, przywiązali cię do łóżka zabiegowego, unieruchomili
cię fizycznie za pomocą eteru czy znieczulenia, to twoja gadzia część
mózgu chce cię ratować walką albo ucieczką. Jeśli nie jest to możliwe,
energia zgromadzona na wykonanie tego działania zostanie zamrożona i
uwięziona w mięśniach. Gotowa w każdej chwili na walkę lub ucieczkę.
Przygotowana do skoku i ataku albo uniku. Stan alarmu płynący z mięśni
jest wówczas nieustannie przesyłany do mózgu. Te zaś impulsy nerwowe
sygnalizują obecność ciągłego zagrożenia życia. Jeżeli mózg bezustannie
odbiera z mięśni i wnętrza ciała sygnały o istniejącym niebezpieczeństwie,
zaczynamy się bać. Kiedy się boimy, system nerwowy stara się
zlokalizować i ocenić źródło zagrożenia, żeby móc wybrać najlepszy
sposób na poradzenie sobie z nim. W tym wypadku przyczyny niepokoju
jednak nie udaje się znaleźć. Impulsy wciąż dochodzą do mózgu, alarmują
cały system obronny, ale wroga nie ma. Układ nerwowy jest pobudzony
non stop i wciąż szuka przyczyny niepokoju. Jeżeli podjęcie działania nie
jest możliwe, bo realne zagrożenie nie istnieje, wtedy ciągły alarm
doprowadzi do paraliżu lękowego, poczucia bezradności i niczym
nieuzasadnionej wściekłości. Ponieważ nie można znaleźć źródła
niebezpieczeństwa, a pobudzenie z zablokowanej energii wciąż o nim
alarmuje, człowiek szuka na zewnątrz tego, co odczuwa we wnętrzu.
Racjonalna kora mózgowa stara się zawsze znajdować uzasadnienie tego
stanu. Zaczynamy obwiniać rodziców, współmałżonka, dzieci, przyjaciół,
szefa, współpracowników, pogodę, gospodarkę, mechaników, urządzenia,
wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, tylko po to, żeby chociaż na
chwilę znaleźć wytłumaczenie niepokoju czy lęku, który nas wciąż ogarnia.
Może strach opuszcza nas na chwilę, kiedy wydaje się, że przyczyna została
znaleziona, bo przecież mąż nie wyniósł śmieci, dziecko jest wredne i
leniwe, sąsiad złośliwy, a szef głupi. Ale kiedy okazuje się, że
wykrzyczenie złości na cały świat wcale nie poprawia samopoczucia, lęk
pogłębia się jeszcze bardziej, gdyż jest jeszcze bardziej przerażający, a
dołącza do niego ludzki wstyd z powodu niewłaściwego zachowania.
Spirala lęku ciągle się nakręca. Rośnie irytacja z powodu nieskuteczności
podejmowanych działań. Silne i niedające się kontrolować impulsy

117
wewnętrzne powodują wrażenie wpadania w obłęd, którego nikt z zewnątrz
nie potrafi zrozumieć. Tym bardziej osoba straumatyzowana nie jest w
stanie pojąć, co się z nią dzieje. Aktywne odczucie ciągłego zagrożenia
śmiercią wywołuje wszechogarniający strach i przerażenie. Ci ludzie
utkwili w momencie decydującym o życiu lub śmierci. Często towarzyszy
temu bardzo silne pobudzenie fizyczne i psychiczne. Nic nie przynosi ulgi.
Człowiek jest gotów zrobić wszystko, aby chociaż na chwilę pozbyć się
paraliżującego uczucia lęku. A gama dostępnych sposobów jest dość
szeroka. Można zacząć się objadać, narkotyzować, pić alkohol do utraty
przytomności. Można wybrać jakąś formę autoagresji jak okaleczanie się,
nacinanie ciała, zadawanie sobie bólu albo jakąś formę agresji skierować
przeciw komuś innemu, np. słabszemu od siebie dziecku czy zwierzęciu.
Człowiek będzie próbował czegokolwiek, co chociaż na chwilę pozwoli
odwrócić uwagę od wszechogarniającego przerażenia.
Część osób wejdzie w różne interakcje społeczne mające rozładować
nagromadzone emocje. Bohater naszej opowieści o Czarnym Czwartku
wybrał właśnie tę opcję poradzenia sobie z obezwładniającymi uczuciami.
Był świetnym fachowcem. Trzydzieści lat temu miał uprawnienia
inżynierskie. Szybkimi krokami wkraczała do Polski wielka transformacja
ustrojowa. Energiczni ludzie mogli bardzo szybko osiągnąć sukcesy
biznesowe. Jan skorzystał ze wszystkich okazji, które pojawiały się na jego
drodze. Założył firmę, która rozrosła się nadspodziewanie dobrze w ciągu
kilku lat intensywnej pracy i starań.
- Nie odpoczywałem w ogóle - powiedział Jan, kiedy minęło kilkanaście
minut od zaprezentowania mi mokrej koszuli. - Miałem tyle energii, że
ciągle musiałem coś robić. Nawet nie spałem za wiele. Czasami nie spałem
kilka nocy z rzędu, tyle się działo. Rozwinąłem wielki międzynarodowy
biznes. Zarabiałem mnóstwo pieniędzy. Kupowałem nieruchomości, linie
produkcyjne, byłem tytanem pracy. Żona zajmowała się domem i dziećmi.
Ja nie miałem z nimi za wiele wspólnego z powodu braku czasu. Ta
hiperaktywność trwała kilka lat. I nagle wszystko zaczęło się psuć.
Licencjodawcy wypowiadali umowy. Kontrahenci przestali płacić. Nie
byłem w stanie wszystkiego pilnować. Pracownicy zaczęli oszukiwać.
Zajmowałem się już tylko pisaniem pozwów do sądów. Teraz czas
spędzałem głównie u prawników. Musiałem walczyć o swoje. Sam
zacząłem intensywnie czytać książki prawnicze. Prowadziłem wojnę na
kilkudziesięciu frontach. Najpierw rozeszły się pieniądze z firmy. Potem

118
zastawiłem dom. Żonatego nie wytrzymała. Wyprowadziła się z dziećmi do
rodziców. Nie pozwoliła mi kontaktować się z nimi, mówiąc, że
zwariowałem. Potem odwrócili się ode mnie moja mama i brat, twierdząc,
że chcę wyciągnąć od nich pieniądze na toczenie tych jałowych sporów.
Zostałem sam. Sprawy ciągle się toczą. Niektóre od ponad piętnastu lat.
Wciąż któraś strona się odwołuje. Sam piszę uzasadnienia i odwołania,
prowadzę całą korespondencję, sam się bronię i oskarżam. Ciągle jestem
zajęty. Nie mam czasu na sen, bo albo muszę coś doczytać, albo coś
napisać. Potrzebuję pieniędzy, ponieważ chcę wynająć prywatnych
detektywów, żeby zlokalizowali majątki ludzi, którzy winni mi są
pieniądze.
- Znalazłeś się w trudnej sytuacji - przerwałam jego wywód, gdy
zauważyłam, że wyskoczył z poprzedniego rozładowującego procesu i
próbuje wciągnąć mnie w grę we współczucie, użalanie się czy litość. -
Opowiedz mi, co ważnego wydarzyło się przed tym, kiedy sprawy zaczęły
przyjmować zły obrót.
- Nic istotnego nie kojarzę - odpowiedział bez zastanowienia.
- Kto umarł w tamtym okresie? Bo coś takiego strasznego miało wtedy
miejsce. Pamiętasz?
Jan zbladł, zastygł w fotelu. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął
rozdzierająco szlochać. Żeby nie wrócił do wciągającego wiru traumy,
poprosiłam, by popatrzył na mnie, postarał się oddychać i jeszcze raz
zajrzał w głąb swojego ciała. Powinien zlokalizować wspomnienie i
skontaktować je z emocjami. Po kilku minutach zaczął się trząść.
Opowiadał o śmierci swojej ukochanej babci. Ona była jedyną osobą, która
naprawdę go kochała i zajmowała się nim. Była jedyną osobą, która go
SŁUCHAŁA. Wykrzyknął to ostatnie słowo na całe gardło i znowu się
rozpłakał. Ale płacz nie był już rozpaczliwy. Był spokojny jak wiosenny
deszcz. I życiodajny, bo teraz dopiero Jan zrozumiał całą układankę.
- Kiedy spadłem pod przewrócony wagon i trochę otrząsnąłem się z
szoku, ogarnęło mnie coś otumaniającego i obezwładniającego. Nie wiem,
ile czasu rozglądałem się, stojąc na nasypie z głową wsuniętą przez okno.
Właściwie nie pamiętałem nic poza tą kobietą w kałuży krwi z siatką z
zakupami w ręku i tym chlebem. Teraz, kiedy zajrzałem do środka siebie,
przypomniało mi się, jak wyskoczyłem spod tego wagonu. Z budynku obok
zaczęli wybiegać pracownicy kolei. Pojawili się policjanci i strażacy.
Wszyscy stawali pod pociągiem i podtrzymywali go rękami, żeby nie

119
upadł. Ktoś wymyślił taką głupotę, a inni zaczęli robić to samo zachęceni
jego wezwaniami do pomocy. Boże, co za bezmyślni ludzie. Przecież
wagon jest tak ciężki, że żadna liczba ludzi zgromadzonych pod nim nie da
rady go podtrzymać. Patrzyłem na słup trakcyjny, czy wytrzyma napór. Tak
strasznie zacząłem bać się o życie tych ludzi, którzy wbiegali i wpełzali pod
wagon. Krzyczałem, żeby tego nie robili, ale nikt nie słuchał. Zaczęły
przyjeżdżać karetki pogotowia. Ktoś w fartuchu podszedł do mnie, zapytał,
czy nic mi nie jest, a kiedy odpowiedziałem, że jestem cały i zdrowy, kazał
mi iść do domu, żebym nie przeszkadzał w akcji ratunkowej. Poszedłem
więc. Wsiadłem do autobusu i dojechałem do domu. Kiedy otworzyłem
drzwi, wszyscy siedzieli przed telewizorem, coś oglądali. Chciałem im
opowiedzieć o wypadku, ale najpierw żona, potem syn zaczęli uciszać mnie
ze zniecierpliwieniem, bo przeszkadzałem im oglądać jakiś program. W
ogóle mnie nie słuchali. We mnie wszystko się gotowało i nieruchomiało
jednocześnie. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Usiadłem z nimi przed
telewizorem i gapiłem się w ekran. Poszedłem spać, a rano następnego
dnia, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, udałem się do pracy. „Nic ci się nie
stało, więc chyba nie było tak strasznie'’ - skomentował ktoś ze
współpracowników. Z nikim już po tym komentarzu nie próbowałem
rozmawiać. Wróciłem do niby-normalnego życia i zacząłem
hiperintensywnie pracować. Byle tylko nie mieć chwili spokoju i nie
myśleć o tej kobiecie, siatce i chlebie.
Jan zadzwonił do mnie tydzień po tym spotkaniu. Zaprosił mnie na kawę.
Kiedy weszłam, już tam był. Zapytałam, czy coś mu zamówić i przynieść,
ale on wstał i odrzekł:
- Nie, dziękuję. Dziś ja się tym zajmę.
Uwielbiam dżentelmenów starej daty. Usiadłam wygodnie i czekałam.
Jan uwijał się jak fryga, na stoliku pojawiła się najpierw kawa, potem
ciasteczka. Zapytał, czy chcę wodę albo sok, bo on chętnie pójdzie po coś
jeszcze. Nie wiedziałam, o co chodzi. Aż po kilku przejściach dookoła
stolika zapytał, czy ja naprawdę nic nie widzę. Uderzyło mnie to pytanie,
bo mam wrażenie, że zauważam i widzę więcej niż inni. Chciałam obruszyć
się na niego, ale nie zdążyłam, bo Jan rozradowany jak małe dziecko
chodził, kucał, podskakiwał to na jednej, to na drugiej nodze i
podśpiewywał jakąś melodię.
- Czy ty tego nie widzisz? Naprawdę? Zobacz, jak ja chodzę. Całkiem
normalnie. - Podbiegł do mnie w podskokach, przytulił i powiedział: -

120
Dziękuję ci.
Po mniej więcej pół roku od naszej wspólnej pracy w kawiarni Jan
zadzwonił z nowinami. Powiedział, że jego życie uległo całkowitej
zmianie. Większość procesów sądowych ciągnących się od kilkunastu lat i
pochłaniających mnóstwo energii i pieniędzy, zakończyło się. Niestety nie
po jego myśli. A jednak wydawał się zadowolony.
- Mam wrażenie - mówił - że kiedyś sam zaogniałem wszystkie spory i
nie chciałem, żeby się kończyły. Oczywiście miałem nadzieję, że odzyskam
pieniądze, ale już od dawna przeczuwałem, że nic nie wywalczę. A jednak
trwałem w stanie najwyższej gotowości, kłóciłem się, przedstawiałem
swoje racje, pisałem i odwoływałem się bezustannie. Sądy wyprodukowały
przeze mnie setki albo tysiące tomów akt. Nie wyobrażałem sobie, że
mógłbym odpuścić albo że jakakolwiek wina mogłaby leżeć po mojej
stronie. Ostatnie miesiące przyniosły zmianę w moim postrzeganiu tego, co
dzieje się wokół. Mogłem przystanąć i jakby z boku spojrzeć na to, co
robię. Oceniłem siebie bardzo surowo jako stuprocentowego wariata.
Zmarnowałem tyle czasu. Zepsułem stosunki rodzinne. Zrujnowałem
przyjaźnie. Straciłem wszystko i nie zyskałem nic. Teraz powoli
naprawiam, co tylko się da. Przyjąłem pracę dużo poniżej moich
kwalifikacji, tak jak radziłaś, byle wyjść do ludzi. Ale pewnego dnia w
firmie, w której byłem stróżem, zdarzyła się awaria i umiałem naprawić to,
co się zepsuło. Umiejętności nie znikły, a uprawnienia mi nie wygasły, więc
mogłem to zrobić. Właściciel zaproponował mi pracę konserwatora
urządzeń na terenie zakładu z bardzo pokaźną pensją. Z radością ją
przyjąłem, bo polubiłem to miejsce i ludzi. Stosunki z rodziną też się
poprawiają. Mama zaprosiła mnie kilka razy na obiad, a wczoraj
zadzwoniła córka, z którą nie miałem kontaktu od paru lat. Wszystko się
dobrze układa. A najlepsze jest to, że umarł mój największy dłużnik, ten,
który zlecił mi pracę jako podwykonawcy i nigdy nie zapłacił. Żadne
wyroki sądowe nie pomagały, bo dawno ogłosił bankructwo, aleja i tak
walczyłem. A jak odpuściłem, to on po prostu dostał udaru i umarł. Może
jestem złym człowiekiem, ale bardzo się ucieszyłem, że jest jakaś
sprawiedliwość na tym świecie i że jej doczekałem. Wszystko jest tak, jak
mówiłaś - odpuść, a sprawy same się poukładają. I tak właśnie jest.
Ludzie, którzy do mnie przychodzą, często spodziewają się fajerwerków,
spektakularnego widowiska, natychmiastowego uzdrowienia w
towarzystwie czegoś niesamowicie efektownego, np. chusteczek

121
higienicznych zamieniających się w motyle, albo chcieliby, żeby z kątów
wyskakiwały tłuste zające i mówiły ludzkim głosem. Tymczasem,
szczególnie jeśli jest to zwykła sesja, bez zmiany częstotliwości, bez
oglądania poprzednich wcieleń, kontaktowania się z bliskimi zmarłymi i
korzystania z pomocy Istot Świetlistych czy Boga, jest to mozolne
rozgrzebywanie historii swojego życia i w razie potrzeby życia swoich
przodków. Pamiętaj, że sesja, której zapis czytasz w książce kilka minut,
zajmuje w rzeczywistości od dwóch do sześciu godzin, a nawet dłużej. Jest
to ogromne emocjonalne, fizyczne i duchowe przeżycie, pełne płaczu,
śmiechu, krzyku i całej gamy wyrażania uczuć. A po skończonej sesji
przychodzi czas na pracę własną - przyjemne, ale wyczerpujące bycie
uważnym i pozwalanie, żeby rzeczy działy się same.
Czy aby trauma zamieszkała w ciele i psychice człowieka, trzeba przeżyć
śmiertelny wypadek? Niekoniecznie. Weźmy prostą sytuację. Wyobraź
sobie, że jedziesz samochodem. Jesteś trochę zła na mijający dzień,
wydarzenia z ostatnich tygodni, na kogoś albo na coś. Za bardzo naciskasz
pedał gazu. Jest mgliście i mokro, wpadasz w poślizg. Nerwy napinają ci
się jak postronki, serce zaczyna walić mocniej, żołądek spada do brzucha,
nogi najpierw robią się ciężkie jak z ołowiu, a potem zaczynają drżeć. No,
ale nic się w sumie nie stało. A ty jesteś zła. Ignorujesz to głupie zdarzenie i
jedziesz dalej. Życie się toczy jak dawniej. Minęło kilka miesięcy, jedziesz
autostradą, pojawiła się mgła, a ty bez powodu odczuwasz niepokój i
strach. Zaczynasz jechać jak niedowidzący staruszek. Następnym razem,
kiedy wyjeżdżasz, postanawiasz, że pojedziesz bocznymi drogami, „bo przy
nich są ładniejsze widoki”. Dojeżdżasz szczęśliwie na miejsce, ale czujesz
nieokreślony i nieustający lęk. Wiesz, że musisz odbyć jeszcze podróż
powrotną. Bez przygód wracasz do domu, ale źle śpisz. Kiedy planujesz
kolejną podróż, wybierasz pociąg, „bo masz ciekawą książkę do
przeczytania”. Znów udaje się dojechać na miejsce i wrócić szczęśliwie, ale
jesteś podenerwowana. Opryskliwie rozmawiasz z przyjacielem, który
zadzwonił, pytając, jak minął dzień. Kładziesz się spać, ale o trzeciej nad
ranem budzisz się i czegoś się boisz, nie wiesz konkretnie czego, ale wiesz,
że się boisz tak, że nie możesz spać. Idziesz do pracy, nie możesz się skupić
nad wykonywaną czynnością. Robisz sto niepotrzebnych rzeczy, ale to, co
jest do zrobienia, co wymaga koncentracji i odrobiny twórczej pracy,
wydaje się niewykonalne, chociaż robiłaś to wcześniej wielokrotnie.
Następnym razem, kiedy masz zaplanowany wyjazd, nie możesz w ogóle

122
zasnąć. Leżysz w półśnie między jawą a snem i nawet nie wiesz, czy śnił ci
się jakiś koszmar, czy jesteś przerażona z innego powodu. Boisz się czegoś,
ale nie wiesz czego. Tak się boisz, że wpadasz w panikę. Wstajesz szybko i
próbujesz wykonywać normalne czynności, bo przecież musisz odbyć
zaplanowany wyjazd służbowy. Od niego zależy twój awans. Na miejscu
jesteś tak pobudzona i zdenerwowana, że prezentacja nie wychodzi
najlepiej. Wracasz zdenerwowana do domu. Nie możesz zasnąć. Chodzisz
do pracy, ale niewiele jesteś w stanie zrobić. Kiedy mówią o kolejnej
delegacji, nie przychodzisz następnego dnia, bo czujesz się koszmarnie.
Boli cię brzuch i masz trudności z oddychaniem, drętwieją ci ręce, boli
głowa, serce łomocze, jesteś zdezorientowana, wpadasz w panikę. W ciągu
dnia twój stan nieco się poprawia, ale kiedy zbliża się wieczór, czujesz
dziwny niepokój na myśl o konieczności opuszczenia swojego mieszkania.
Więc następnego dnia nic już nie planujesz i nie wychodzisz w ogóle z
domu. Znajomi cię denerwują, ponieważ chcą cię gdzieś wyciągnąć, więc
ich do siebie zniechęcasz. Jesteś w domu i czegoś się obawiasz. W końcu
już tylko boisz się tego, że się boisz i że to uczucie nigdy nie minie. Jesteś
przerażona bez najmniejszego powodu. Nie ruszasz się z łóżka. Wszyscy ci
to mówią i ty też tak myślisz - masz depresję. Trzeba cię wysłać do
psychiatry.
Tak najprościej wygląda cykl zablokowania energii w niedokończonym
ruchu z zagrożeniem życia. Jeśli stan opisywany jako depresja będzie
niewystarczający, aby nie stwarzać okazji do wypadku, a więc zapewnić
przeżycie, być może mózg zarządzi pojawienie się chorób, które będą
mogły cię unieruchomić. Będzie to zapalenie stawów, fibromialgia czy
stwardnienie rozsiane.
Warto wiedzieć, że wpadnięcie w spiralę traumy zapoczątkowuje
pechowy ułamek sekundy, ale również taki sam ułamek sekundy w
towarzystwie dobrego przewodnika może cię z niej wyprowadzić. Nie
potrzeba kilku czy kilkunastu lat żmudnych sesji psychoterapeutycznych i
ogromnej machiny farmaceutycznej. Nie potrzeba profesorskiego stopnia
naukowego i gabinetu wyposażonego w sprzęt medyczny nowej generacji.
Cuda zdarzają się wszędzie i prawie natychmiast. Obserwuję je od
dziesięciu lat prowadzenia spotkań.
Życie po traumie, które z pozoru, przez jakiś czas, może wydawać się
normalnym życiem, ulega krok po kroku drastycznym zmianom, ponieważ
zaczynamy funkcjonować w świecie jako inny, uszkodzony, układ

123
nerwowy. Od momentu traumy skoncentrowany na poszukiwaniu
nieistniejących zagrożeń, aktywny do granic wytrzymałości, bezradny,
ponieważ żadne próby znalezienia wyjaśnienia dojmującego lęku nie
przynoszą rezultatów. Po jakimś czasie człowiek zaczyna izolować się od
innych, postrzegając ich jako źródło zagrożenia. Może wpaść w depresję i
bezruch albo w hiperaktywność, uzależnienie od sportów ekstremalnych
czy innej aktywności fizycznej bądź intelektualnej. Niezależnie jednak od
wybranego przez mózg sposobu na przeżycie trauma psuje stosunki
międzyludzkie. Prawdę mówiąc, osoba po traumie jest trudna do życia. Jest
tak przerażona tym, co dzieje się w środku, że wszystko na zewnątrz
zaczyna jej przeszkadzać. Dochodzi do zablokowania systemu społecznego
zaangażowania. Człowiek najpierw szuka pomocy wśród bliskich i
oczekuje wsparcia. Jest skoncentrowany na sobie, bo wydaje mu się, że
ciągle walczy o życie. Nikt go nie rozumie, gdyż nie wie, co się z nim
dzieje. Jeśli nie ma dobrego terapeuty albo szamana wśród znajomych,
który zauważy niepokojące objawy i natychmiast podejmie działania
rozbrajające, problem będzie narastał.
Im głębszy jest stan zagubienia w traumie, tym więcej obszarów w ciele
jest angażowanych w próbę poradzenia sobie z przytłaczającymi emocjami.
Każdy, kto boryka się z problemami jelitowymi, np. z zespołem jelita
drażliwego, powinien przestać leczyć układ pokarmowy, ale z czułością i
zrozumieniem zająć się swoim układem nerwowym. Jednym z pierwszych i
najłatwiej aktywowanych części w stresie jest układ pokarmowy. Dzieje się
to tym łatwiej, że jest on silnie unerwiony. Szczególną rolę odgrywa tu
rozgałęziony nerw błędny, czyli dziesiąty nerw czaszkowy wychodzący z
pnia mózgu - najstarszej, działającej instynktownie, skoncentrowanej na
przeżyciu za wszelką cenę gadziej części mózgu zwierząt.

System społecznego zaangażowania zależy od nerwów biorących


swój początek w rejonach regulatorowych pnia mózgu, głównie od
nerwu błędnego, czyli dziesiątego nerwu czaszkowego, razem z
towarzyszącymi mu nerwami uaktywniającymi mięśnie twarzy, gardła,
ucha środkowego i krtani. Gdy ta wiązka nerwów zwana VVC (ventral
vagal complex - inaczej gałąź brzuszna nerwu błędnego, która unerwia
narządy nad-przeponowe; odpowiada za zaangażowanie społeczne,
relacje, poziom empatii i poczucie bezpieczeństwa - przypis autorki)
ma kontrolę, uśmiechamy się, gdy inni się uśmiechają, kiwamy głową,

124
gdy się z czymś zgadzamy, i marszczymy brwi, gdy przyjaciele
opowiadają nam o swoich niepowodzeniach. Aktywny VVC wysyła
też sygnały do serca i płuc, spowalniając akcję serca i pogłębiając
oddech. W efekcie czujemy się spokojni i odprężeni, skupieni albo
przyjemnie podnieceni.
Jakiekolwiek zagrożenie naszego bezpieczeństwa albo naszych
relacji społecznych wywołuje zmiany w obrębie VVC. Gdy dzieje się
coś niepokojącego, automatycznie manifestujemy nasze
zdenerwowanie wyrazem twarzy i tonem głosu, a zmiany mają
przywołać innych, żeby przyszli nam z pomocą. Jeśli jednak nikt się
nie zjawia, poczucie zagrożenia rośnie i wkracza stary układ limbiczny
(pień mózgu i móżdżek - przypis autorki). Współczulny układ
nerwowy przejmuje kontrolę, mobilizując mięśnie, serce i płuca do
walki lub ucieczki. Zaczynamy mówić szybciej, ostrym głosem i coraz
szybciej bije nam serce. Jeśli w pokoju jest pies, zacznie się wiercić i
warczeć, bo wyczuje aktywację naszych gruczołów potowych. I
wreszcie, jeżeli nie ma ucieczki i nic nie możemy zrobić, żeby
zapobiec nieuniknionemu, ujawnia się ostateczny układ ratunkowy:
część grzbietowa nerwu błędnego DVC (dorsal vagal complex -
unerwia narządy pod-przeponowe zlokalizowane w jamie brzusznej -
przypis autorki). Ten system sięga w dół poniżej przepony, do żołądka,
jelit i nerek i dramatycznie obniża metabolizm w całym ciele. Tętno
spada (czujemy, jakby nam serce stanęło), nie możemy oddychać, a
nasze jelita przestają pracować albo się opróżniają (przychodzi nam
dosłownie „zesrać się ze strachu”). W takim momencie wyłączamy się,
mdlejemy albo zastygamy.15

Jak w praktyce objawia się ta teoria? Weźmy przykład. Pewnego dnia


zadzwoniła do mnie Monika, błagając o pomoc dla jej siedmioletniej córki
Ani. Dziewczynka od jakiegoś czasu miewała biegunki, ale nie to było dla
matki najgorsze. Kobieta nie miała już siły walczyć z dzieckiem, gdy mała
wpadała w histerię. A problem eskalował. Kiedyś córka bez problemu
żegnała się z matką, gdy ta wychodziła do pracy. Całowała na do widzenia,
pytała, o której wraca, i mówiła, że już się nie może doczekać, ale wie, że
mama musi zarabiać pieniążki. Wszystko było w porządku. Ania zostawała
pod opieką niani i spędzała dnie z opiekunką i dziećmi na placu zabaw. Ale
od pewnego czasu nie mogła odejść od córki nawet na krok. W domu

125
musiała być w tym samym pomieszczeniu, a na zewnątrz trzymała matkę za
ubranie. Nie było możliwości wytłumaczenia córce, że chce tylko wyjść do
sklepu, kosmetyczki, porozmawiać z sąsiadką. Dziewczynka wpadała w
histerię. I nawet to nie byłoby najgorsze, chociaż było straszne, ale kilka
tygodni przed telefonem do mnie dziecko tak zdenerwowało się, kiedy nie
zobaczyło matki, która na placu zabaw odeszła kawałek, żeby odebrać
telefon, że wpadło w panikę i zemdlało. Przyjechało pogotowie i
odwieziono ją do szpitala. Zrobiono badania, zostawiono na noc na
obserwację i następnego dnia wypisano, gdyż wszystko było w normie. A
jednak od tamtej pory Monika jest na zwolnieniu lekarskim, ponieważ
dziewczynka ciągle płacze, boli ją brzuch, ma biegunkę i nie można opuścić
jej już nawet na sekundę, gdyż wpada w histerię, płacze, krzyczy, wierzga,
kiedy nawet znajomy próbuje ją przytrzymać i przytulić. Chodzi z mamą
nawet do toalety. Jednym słowem koszmar.
Trudno pracować z dziećmi, ponieważ rodzice często mają tysiące
zastrzeżeń i wątpliwości, mimo że sami zgłaszają się po pomoc. Dorośli, z
którymi pracuję, też bywają niezadowoleni z tego, co wychodzi na jaw, ale
łatwiej przyjmują informacje i godzą się na zmiany. Miałam wolne
popołudnie. Powiedziałam zrozpaczonej matce, że przyjdę do nich na plac
zabaw i przyjrzę się temu, co się dzieje. W takim neutralnym miejscu,
szczególnie dobrze znanym, łatwiej coś zauważyć, bo dziecko nie jest
dodatkowo zestresowane nieznanym otoczeniem i obcą osobą. Kiedy
przyszłam, urocza dziewczynka bawiła się grzecznie w piaskownicy. Mama
siedziała obok. Kucnęłam przy niej i zapytałam, czy mogę się z nią
pobawić i postawić babkę. Nie było żadnych problemów. Ania podała mi
wiaderko i łopatkę. Wszystko wydawało się w porządku. Zastanawiałam
się, co zrobić, aż nagle uderzyło mnie, że dziewczynka jest sama w kącie
piaskownicy, a dalej bawi się grupa dzieci. Podeszłam do nich i zapytałam,
dlaczego nie bawią się z Anią. Odpowiedź wywołała ciarki na mojej
skórze: „Bo ona chce się bawić tylko w pogrzeb, a my już mamy tego
dość”. Matka Ani się rozpłakała. Zaproponowałam, żebyśmy poszły do ich
mieszkania, aby mogła mi opowiedzieć swoją historię. Okazało się, że trzy
lata wcześniej umarł nagle jej mąż. Zdawało się jej, że dziecko przyjęło to
lepiej niż ona, bo nie było świadome, co się tak naprawdę wydarzyło. Ona
miała czarne myśli i problemy, ale odłożyła je na bok, ponieważ została
sama z córką, więc musiała sobie poradzić. Nie skojarzyła dziwnego
zachowania córeczki z odejściem ojca. Przecież wytłumaczyła jej, że tata

126
jest teraz w niebie, u Bozi, siedzi na chmurce i ją obserwuje. A mała to
przyjęła i powtarzała. Skąd więc te wszystkie objawy? Jakim cudem
miałyby być związane ze śmiercią taty? I dlaczego teraz, a nie od razu po
pogrzebie? Ponieważ tak właśnie działa trauma. Rozwija się powoli, kiedy
jej ziarno padnie na właściwy grunt. Najpierw jest niezauważalna,
ponieważ organizm próbuje sobie poradzić różnymi sposobami, z czasem
jest coraz gorzej, gdy te sposoby nie działają. Trauma może rozwijać się w
ukryciu miesiącami albo latami. Jej sygnały są ledwie zauważalne, dające
się jakoś wytłumaczyć bieżącymi okolicznościami. Ale przychodzi
moment, który obnaża całą bezradność zablokowanego układu nerwowego.
Struktura się zapada. Bardzo często wyzwalaczem uzewnętrznienia lęku
jest śmierć i pogrzeb kogoś bardzo bliskiego. Wydaje mi się, że umierająca
osoba, która ma jakąś część tego samego DNA co my, odchodząc, zabiera
ze sobą fragment naszego ciała energetycznego, naszej duszy. Śmierć
porusza wszystkie utajnione, wcześniejsze traumatyzujące wydarzenia,
które nie były na tyle znaczące, żeby pojawić się w objawach. Śmierć
kogoś bliskiego przypomina nam o wszystkich momentach, kiedy nasze
życie było zagrożone.
Żeby sprawniej przynieść ulgę Monice i Ani, od razu przeprowadziłam
spotkanie w zmienionej częstotliwości. Obie leżały, mała natychmiast
zasnęła. Pierwszym wspomnieniem, które pojawiło się w sesji, była
punkcja wód płodowych, kiedy ginekolog podejrzewał zatrucie ciążowe i
wysłał Monikę na to przerażające badanie. Matka zobaczyła kurczące się w
jej łonie dziecko próbujące uniknąć ukłucia ogromną igłą. Sesja trwała
kilka godzin. Pojawił się w niej zmarły mąż. Zapanował wielki spokój i
wtedy, i potem w życiu tych dwóch wspaniałych dziewczyn, i tej małej, i tej
dużej. (Ta sesja poruszała tak wiele tematów, że pojawi się dopiero w
następnej książce. Tam zostanie szerzej omówiona).
Umieszczam w tej książce rozdział o traumie i pracy z ciałem i emocjami
w nim ukrytymi, ponieważ część osób z przyczyn religijnych czy różnych
przekonań nie zgadza się na pracę w zmienionej częstotliwości fal
mózgowych i zaglądanie do poprzednich wcieleń. Religia katolicka, którą
wyznają, uważa za grzech wiarę w reinkarnację i zajmowanie się nią.
Części osób wydaje się, że różne głosy, które pojawiają się i pomagają w
trakcie sesji, mogą pochodzić od szatana, skoro nie wiadomo, skąd są.
Ciekawi mnie, dlaczego ktoś myśli, że to diabeł mówi, a nie Bóg, dlaczego
według nich akurat diabłu jest bardziej po drodze niż dobremu aniołowi.

127
Niektórym przeszkadza hipnoza, gdyż kojarzy się im z zaczarowywaniem i
zmuszaniem do skakania po scenie jak kura, i gdakaniem. Nie dyskutuję z
nikim. Proponuję znaną na świecie co najmniej od kilkudziesięciu lat
psychoterapeutyczną pracę z ciałem. Jest równie skuteczna, ale nie daje tylu
informacji co sesja z Mapą Życia. Wybór zawsze należy do klienta.

15
B. van der Kolk, Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy, przeł. M. Załoga,
Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2018, s. 105-107.

128
JAKI JEST CEL NASZEGO ŻYCIA
Wierzę, że jeszcze przed zapłodnieniem, przed spotkaniem komórki
jajowej i plemnika, istnieje plan, projekt nowego człowieka, który
powstanie w wyniku tego procesu. Istnieje coś, co można nazwać duszą.
Jest ona obdarzona wewnętrznym, nadświadomym przesłaniem, z
wytyczoną drogą, która umożliwia wykorzystanie wszelkich danych nam
możliwości. Jeżeli nie będziemy uważni, nie będziemy zwracali uwagi na
znaki, które pojawiają się na naszej drodze życia, i nie zechcemy uczyć się
na swoich błędach, będziemy fizycznie, psychicznie i duchowo udręczeni.
Jeśli nie wrócimy na drogę wybraną przez naszą duszę, drogę, na której
przejście zgodziliśmy się, podpisując kontrakt przed zaakceptowaniem
rodziców i otoczenia, w którym przychodzimy na świat, nasze ciało stanie
się fizycznie chore, a sprawy nie będą układały się po naszej myśli. To, co
pojawia się w naszym życiu jako przeciwności losu, jest właściwie
sygnałem, że postępujemy niezgodnie z wytycznymi naszego
wewnętrznego ja i działamy wbrew sobie.

Wiele dziesiątków lat przed odkryciem DNA Carl Jung posłużył się
metaforą podobną do DNA, aby opisać mistrzowski plan zawarty w
podświadomości każdego z nas. Jak wyjaśnił to terapeuta ze szkoły
Junga, Tom Laughlin, koncepcja Junga kładła szczególny nacisk na
mądrość podświadomości, a nie na jej irracjonalizm. „Podświadomość
to nie pusta tablica czy zbiornik ślepej, pierwotnej energii albo
stłumiona zawartość własnego ja, to instynktowna inteligencja,
rzeczywiście ukryta we wnętrzu, której odbicie zawiera szeregi
wbudowanych wzorców zachowań odpowiedzialnych w przyszłości za
rozwój psychologiczny w taki sam sposób, w jaki w cząsteczce DNA
zakodowane są informacje o rozwoju biologicznym'’.
Zdaniem Laughlina, odbicie jest różne dla każdej osoby. „Mimo że
każdy ma dwoje oczu, uszu, nos i usta, nie ma dwóch jednakowych
twarzy. Choć DNA jest wspólnym mianownikiem dla nas wszystkich,
dla miliardów nas, to potrafi stworzyć każdą pojedynczą istotę ludzką
wyjątkową, indywidualną. Tak więc psychiczne DNA, własne ja,
chociaż wspólne dla gatunku ludzkiego, zawiera dla każdej

129
osobowości odbicie wyjątkowe i specjalne. Mimo że wzorce zachowań
mogą być podobne, nie ma dwóch identycznych osobowości, podobnie
jak nie ma dwóch takich samych twarzy". [... ] Każda choroba bez
względu na to jak banalna, powinna spowodować zadanie sobie
pytania: „Co robię w życiu, aby wydobyć zamiar natury z
podświadomości, co rzeczywiście powinienem jeszcze zrobić, aby
było to zgodne z moją prawdziwą naturą, z odbiciem mojego
indywidualnego wnętrza ukrytego w podświadomości?". Poważna
choroba obciąża nas zwykle bardziej niż tylko z powodu jej
oddziaływania na nas samych, ale także z powodu nieszczęścia, jakim
jest dla rodziców, partnerów albo kogokolwiek, kogo kochamy. [... ]
Po raz kolejny stajemy wobec faktu, że w naszym wnętrzu ukryta jest
moc, która stale sprawuje silniejszą kontrolę nad nami niż nasze
własne ja. Ta wewnętrzna siła nie pozwala nam spocząć, dopóki nie
osiągniemy naszego najpełniejszego potencjału, tak właśnie jak dzieje
się to ze słownictwem trzylatka, kiedy zaczyna mówić.16

Każdy człowiek powinien bardzo uważnie obserwować to, co dzieje się


wokół niego, a jeszcze uważniej to, co dzieje się w nim samym.
Przeciwności losu, tragedie, życiowe porażki, a także to, co się nam wciąż
nie udaje, co wpędza nas w kłopoty, a wreszcie choroby, na które cierpimy,
pomagają wyrazić duszy niezgodę na to, co robimy, myślimy i jak się
zachowujemy. Warto zastanowić się, co chce nam przekazać nasze wnętrze,
kiedy chorujemy. Każda choroba niesie konkretne, symboliczne, a czasem
całkowicie realne przesłanie, informację, czym powinniśmy zająć się w
pierwszej kolejności, gdzie popełniamy błąd w naszym myśleniu i
kierowanym tym błędnym myśleniem zachowaniem oraz stosunkiem do
otaczających nas spraw i ludzi. Nie ma lepszych i gorszych nowotworów,
chociaż nie wszyscy tak uważają. Niedawno osoba, z którą ustalałyśmy
przyczynę pojawienia się (a obecnie zaostrzenia przebiegu i dlatego właśnie
kobieta zaczęła szukać pomocy poza medycyną akademicką) przewlekłej
białaczki limfocytowej (PBL) typu T, żaliła się, że wolałaby mieć
przewlekłą białaczkę limfocytową typu B, ponieważ ten typ występuje dużo
częściej i jest lepiej opisany w literaturze medycznej. Prawdopodobnie z
większej częstotliwości występowania białaczki limfocytowej typu B
wynika istnienie jasno określonego postępowania i metod leczenia w jej
wypadku. Podstawą leczenia jest chemioterapia, która opiera się na

130
analogach purynowych w połączeniu z cyklofosfamidem. Na ogół
przyjmuje się, że jeśli PBL zostanie rozpoznana we wczesnej fazie, od
momentu rozpoznania do śmierci pacjenta mija ponad dziesięć lat. Chory z
zaawansowaną postacią PBL przeżywa zazwyczaj trzy lata. U niej akurat
mijało pięć lat od zdiagnozowania PBL typu T i lekarz stwierdził, że
choroba wchodzi w stan agresywny i trzeba szybko podjąć decyzję w
sprawie leczenia. Limfocyty T, inaczej limfocyty grasicozależne (T od łac.
thymus - grasica), to szczególne komórki układu odpornościowego.
Komórki prekursorowe są wytwarzane w czerwonym szpiku kostnym,
następnie dojrzewają głównie w grasicy, skąd migrują do krwi obwodowej
oraz narządów limfatycznych. Dojrzałe komórki T pełnią szczególną
funkcję w organizmie. Są to niejako żołnierze w ciele człowieka, prawdziwi
ochroniarze i zabójcy odpowiedzialni za niszczenie komórek zakażonych
przez drobnoustroje i za niszczenie komórek nowotworowych. Grasica,
będąca niejako matką i ojcem komórek T, odpowiada za odwagę. Znajduje
się ona w śródpiersiu, tuż za mostkiem, i jest to miejsce, gdzie uderzał się
znany chyba wszystkim Tarzan i jednocześnie wydawał charakterystyczny
dźwięk. Nie umiem go oddać na kartkach tej książki, ponieważ brzmi jak
„o oo ooo" - i nie robi tu żadnego wrażenia, a w filmie to było naprawdę
coś. Jednak mając już taką wiedzę, na miejscu tejże kobiety nie
martwiłabym się takim akurat rozpoznaniem chorobowym, tym bardziej że
kiedy opowiedziałam o limfocytach T jako żołnierzach i o Tarzanie
związanym z grasicą, natychmiast przytoczyła mi historię, jak ponad pięć
lat temu, kilka miesięcy przed usłyszeniem diagnozy, jej syn został przyjęty
do jednostki wojskowej, która dostała rozkaz wyjazdu na misję wojenną za
granicą. W tym samym czasie jej ojciec, zawodowy wojskowy, umierał na
raka płuc. Ojciec zmarł, ale syn radzi sobie na misji doskonale. Niestety,
ona wciąż martwi się o niego, jego życie i zdrowie. Choroby zamieniają się
w przewlekłe, jeśli konflikt jest wciąż rozwiązywany i aktywowany.
Kobieta żyje na rollercoasterze, ponieważ nie zawsze ma możliwość
kontaktu z synem. Kiedy się o niego martwi, konflikt jest w fazie aktywnej,
a kiedy syn dzwoni i mówi, że wszystko jest w porządku, konflikt się
rozwiązuje. Jednak każda informacja o wybuchu miny czy zestrzeleniu
samolotu gdziekolwiek na świecie włącza konflikt strachu na nowo. I ciało
matki znalazło sposób, aby pomóc synowi najlepiej, jak można sobie
wyobrazić. Po prostu wytwarza nadzwyczajną liczbę żołnierzy, czyli

131
komórek typu T, które w jakiś sposób symbolicznie mają wspomóc i
uratować jej dziecko.
Ale wracając do tematu, nie ma chorób lepszych i gorszych. Każda ma
swoje jasne i proste wytłumaczenie, kiedy się nad nią zastanowimy. Każdy,
kto zmaga się z lekką czy poważną chorobą, powinien zadać sobie pytanie:
„Czego próbuje nauczyć nas nasza anatomia i fizjologia, kiedy jesteśmy
chorzy i coś w organizmie niedomaga?”. To pytanie jest aktualne również w
wypadku ciągle powtarzających się niepowodzeń lub sytuacji kryzysowych,
które stają się naszym udziałem. Musimy zadać sobie następujące pytania:
„Czego próbuje nas nauczyć nasze wnętrze, pokazując i powtarzając do
znudzenia sytuacje zewnętrzne? Jaki jest cel przeżywania czegoś, co nam
się nie podoba, z tymi konkretnymi osobami, czego mamy nauczyć się od
tych osób i jakie wnioski wyciągnąć z tych sytuacji?”.
A propos kobiety z przewlekłą białaczką limfocytową, od kilkunastu
miesięcy jest już zupełnie zdrowa. Przeszła ze mną pełną sesję z powrotami
do swoich poprzednich wcieleń, gdzie wielokrotnie spotykała się ze swoim
obecnym synem i ojcem żołnierzem. Zrozumiała, że nie musi ich bronić. Że
to oni zawsze ją ochraniali w razie konieczności i przyjmowali tę rolę z
radością. Ponieważ tak został ułożony jej i ich świat. Ona ma być kobietą,
żoną i matką, a potem babcią, a oni - mężczyźni - mają za zadanie dbać o
jej bezpieczeństwo. Jej ciągłe zamartwianie się o syna wywołuje
energetyczne obciążenie chłopaka i uniemożliwia wprowadzenie
jakichkolwiek zmian. Dopóki ona chce się martwić, dopóty on musi dawać
jej powody do zmartwień. Kiedy kobieta zaakceptowała konieczność
odcięcia pępowiny i uznała dojrzałość syna do samodzielności, zdarzył się
cud. Białaczka zniknęła i wszystkie wyniki są w normie.

16
B. van der Kolk, B. Siegel, Żyć, kochać..., s. 65.

132
JAK TO SIĘ DZIEJE
Kiedy człowiek jest całkowicie zrelaksowany i nie zaprząta sobie głowy
przyziemnymi sprawami, kiedy pozwoli sobie na wyciszenie i odpłynięcie
myślami w wolną od obecnych zmartwień przestrzeń, wtedy mózg pracuje
na innej częstotliwości i możliwe jest wyjście poza świadomość do
podświadomości. To sfera schowana głębiej. Procesy, które tu zachodzą, są
niejako ukryte przed naszym codziennym, świadomym postrzeganiem. Są
w niej zgromadzone archiwa z informacjami, które decydują o naszym
zachowaniu w każdej sytuacji i o wszystkim, co umożliwi jak najdłuższe
przeżycie organizmu w danych warunkach. Te informacje przekazywane są
według niektórych w kodzie DNA, a według innych niesie je nieśmiertelna
Dusza.
Natura dąży do przedłużenia gatunku. Jeśli dany osobnik przeżył jakiś
czas i rozmnożył się, oznacza to, iż wszystko, co zrobił do tej pory, jest
doskonałe. Natura nie ocenia, czy to dobrze, że ktoś znęca się fizycznie lub
psychicznie nad bliskimi, czy jest złodziejem, a może tylko plotkarą. Natura
ma tylko jeden cel - przetrwanie i rozwój gatunku. Jeśli ktoś będąc
dzieckiem, doświadczał przemocy, z dużym prawdopodobieństwem będzie
sam stosował przemoc w podobnych sytuacjach. Nawet jeśli będąc
dzieckiem i młodym człowiekiem, zarzekał się, że nigdy nie będzie taki jak
ojciec albo matka, to prawdopodobnie będzie dokładnie taki sam. I będzie
się to odbywało poza jego świadomością. Natura rządzi niepodzielnie. Jeśli
rodzice byli zdolni wydać na świat potomstwo, to znaczy, że wszystko, co
zrobili, było doskonałe. Ponieważ każda sekunda ich życia, każdy ich
uczynek, każde zachowanie i myśli były dokładnie takie, jakie powinny
być, aby doszło do spotkania komórki jajowej matki i plemnika ojca i
doszło do zapłodnienia, a następnie urodzenia dziecka. I to dziecko, które
się właśnie rodzi, ma niewidzialny plecak pełen rozwiązań na każdą
stresową sytuację. Jeśli w rodzinie ojciec bił matkę, to prawdopodobnie syn
ich również będzie bił swoją żonę, a córka znajdzie sobie męża, który
zechce ją bić. Będzie się tak działo dopóty, dopóki nie uświadomią sobie, że
kieruje nimi silne wewnętrzne pragnienie bycia takimi jak ci, którzy ich
wydali na świat, ponieważ w ich podświadomości daje to gwarancję, że
jeśli będą postępowali tak samo, w końcu dojdzie do aktu seksualnego,

133
nastąpi zapłodnienie i gatunek znów zostanie przedłużony. A przecież tylko
o to chodzi w przyrodzie. Natura nie ocenia statusu społecznego, sposobu
zachowania, manier czy urody. W świecie zwierząt ocenia siłę i preferuje
rozmnażanie najsilniejszych osobników, ponieważ takie mają większą
szansę na przetrwanie wśród drapieżników. Jednostki kalekie, nawet jeśli
przyjdą na świat, szybko padają łupem postawionego wyżej w łańcuchu
pokarmowym. Jeśli rodzi się stworzenie kalekie, to ono pierwsze padnie
ofiarą, ale dzięki temu ochroni przed pożarciem resztę stada, w tym swoich
rodziców.
Dziecko, wbrew twierdzeniom wielu filozofów i psychologów
wyznających pogląd, że wszelka wiedza pochodzi wyłącznie z
doświadczenia, a umysł pozbawiony doświadczeń jest niezapisany, nie
rodzi się jako tabula rasa, czyli czysta tablica. Na podstawie
przeprowadzonych dotychczas kilkuset sesji z różnymi osobami jestem
przekonana, że człowiek rodzi się w pewnym stopniu ukształtowany przez
zachowania i emocje rodziców towarzyszące zapłodnieniu oraz sytuacje i
nastroje przeżywane przez nich w okresie ciąży. To jest pierwsza część
archiwum podświadomości. Ale z mojego punktu widzenia równie ważna,
jeśli nawet nie ważniejsza, jest druga część zgromadzonych danych
używanych w celu przetrwania. Komórki ciała niosą energetyczną pamięć
zdarzeń z poprzednich wcieleń, które w wysokim stopniu determinują
przebieg obecnego życia. Jestem skłonna sądzić, że pamięć i energia
pojawiające się jako inne wcielenia mają determinujący wpływ na obecny
status społeczny każdego człowieka. Przynajmniej każdego, z którym do tej
pory pracowałam. Tę właśnie drugą część archiwum podświadomości
stanowią rozwiązania Duszy, pochodzące z innych wcieleń albo tego, co
mamy zapisane jako wspomnienia z innych czasów i innej przestrzeni.

134
SZTUKA ŻYCIA W
TERAŹNIEJSZOŚCI
Pewnego dnia przyszła do mnie zmęczona życiem kobieta. Karolina
miała w ręku wyrok śmierci od onkologa, czyli diagnozę raka pęcherza
moczowego w tak zaawansowanym stadium, że lekarz stwierdził brak
możliwości operacji. Być może chemia albo radioterapia mogłyby
chwilowo pomóc i przedłużyć życie o kilka tygodni. Być może najnowsza
testowana właśnie terapia w Dana-Farber Cancer Institute w Bostonie w
cenie podstawowej 250 000 dolarów mogłaby pomóc i zaleczyć raka
przynajmniej na kilka miesięcy, ale lekarz nie dawał dużej nadziei.
Zapytałam ją, co zmieniłaby w swoim życiu, gdyby mogła cofnąć czas.
Bez namysłu odbezpieczyła karabin maszynowy z magazynkiem pełnym
słów złości, gniewu, żalu, bólu i pretensji do wszystkiego, co żyło wokół
niej. Gdyby te pociski mogły zabijać, wymordowałaby co najmniej tuzin
ludzi, a potem zaczęła życie od nowa. Wydaje się jej, że to byłoby nowe,
wspaniałe życie. Według niej wyeliminowanie kilku czy kilkunastu osób
uczyniłoby cud, karabin maszynowy spełniłby rolę czarodziejskiej różdżki i
zaczęłaby nowe cudowne życie. Zupełnie inne od poprzedniego.
Kiedy przerwała, żeby zaczerpnąć powietrza i kontynuować marzenia o
wielkiej, oczyszczającej, krwawej masakrze, zapytałam ją jeszcze raz, co
zmieniłaby w swoim życiu, gdyby mogła cofnąć czas.
Tym razem po chwili namysłu, już nieco spokojniej, powiedziała, że nie
wyszłaby za mąż za byłego męża. Wtedy by nie zamieszkała w domu
teściowej i jej życie potoczyłoby się inaczej. Nie chciała mieszkać w tym
starym, ogromnym domu, może nawet pałacu. Kilkadziesiąt kilometrów od
Warszawy. Ale mąż nalegał, żeby zamieszkali u jego matki. Mówił, że jest
schorowana i prawdopodobnie nie pożyje długo. A dom jest duży,
przestronny, wygodny i można w nim zorganizować oddzielną część z
osobnym wejściem. Intuicja podpowiadała jej, żeby tego nie robić, ale nie
posłuchała. Była zakochana po uszy. On obiecywał swoją obecność, pomoc,
towarzystwo i oczywiście całkowitą prywatność w domu mamy. Mąż
tłumaczył, że matka nie jest zaborcza i nie będzie się wtrącała w ich życie.
Będzie spokojnie mieszkała w swojej części domu, a oni w swojej. I nawet

135
miało być to z korzyścią dla mojej bohaterki, ponieważ mąż będzie mógł
spędzać z nią więcej czasu, jeśli nie będzie musiał jeździć do matki i być na
miejscu, gdyby poczuła się gorzej. Jedna wielka sielanka, same plusy.
Jednak dom okazał się więzieniem, mąż strażnikiem, teściowa katem z
doskonałym zdrowiem, a plusy okazały się... No cóż - minusami. Teściowa
pozornie pozwoliła na podział domu, z wydzielonymi częściami dla niej i
dla młodego małżeństwa. Zrobiono nawet osobne wejścia. Ale co z tego,
kiedy starsza pani przyzwyczaiła się, że cały dom należy do niej i syn
jedynak także jest jej własnością. Moja bohaterka wyszła za mąż, kiedy
miała dwadzieścia trzy lata. Teraz ma trzydzieści pięć i wyrok śmierci,
ponieważ jedną trzecią życia musiała dzień i noc intensywnie walczyć o
posiadanie jakiegokolwiek skrawka przestrzeni, który mogłaby nazwać
swoim. Trzeba dodać, że pęcherz moczowy odpowiada za możliwość
zaznaczenia granic naszego terenu. Walka zupełnie bez szans, przegrana z
góry, bo cały teren należał do teściowej. Każdego dnia, od rana do nocy, jej
łazienki, kuchnia, sypialnia, salon, a nawet każdy najmniejszy fragment
przydomowej zieleni był wizytowany, krytykowany i poprawiany przez
potwora w ludzkiej skórze. Absolutnie żadnej prywatności. Z okazji
pierwszej rocznicy ślubu mąż podarował jej psa - „Żeby ci nie było smutno,
kochanie. Żebyś miała się kim opiekować. Żebyś czuła, że ktoś należy
tylko do ciebie... Kochanie”. Ona nigdy nie miała swojego zwierzaka. Całe
życie prowadziła tak aktywny tryb życia, że posiadanie żywego pupila nie
wchodziło w ogóle w grę. Pies był szczeniaczkiem, prawdopodobnie
tęskniącym jeszcze za matką, a ona nie miała wiedzy o potrzebach
zwierzęcia. Wszędzie zostawiał kałuże moczu. Wciąż skomlał. Teściowa
dokuczała jej ze zdwojoną siłą i miała pretensje, że nie umie dopilnować
małego czworonoga, więc niech się nie dziwi, że Bóg nie daje jej dziecka.
Najlepiej zapamiętanym przez nią faktem z życia psa było to, że miał swoją
poduszkę, i kiedy był już bardzo zmęczony swoim cichutkim skowytem,
kładł się na tym posłaniu, zwijał w kulkę, przykrywał łapką oczy i powoli
zasypiał. Dziewczyna złapała się nawet na tym, że zazdrościła psu, że ma
własny kącik, własne miejsce na posłaniu, gdzie nikt go nie zaczepiał i
mógł leżeć spokojnie. Problemy pogarszał fakt, że nie mogła urodzić
dziecka. Niedługo po ślubie zaszła w ciążę, ale poroniła w czwartym
miesiącu. Potem już nawet nie mogła zajść w ciążę. Teściowa wciąż
wypominała jej, że jest nienormalna i wybrakowana, skoro nawet nie może
urodzić dziecka. Kiedy zapytałam, dlaczego nie poprosiła męża o

136
przeprowadzenie się, powiedziała, że nie miała siły i odwagi, ponieważ tyle
razy usłyszała od teściowej, że jest do niczego, że uznała się za winną
wszystkich problemów i niepowodzeń. Żałowała, że nie poszła do pracy
pomimo ukończenia studiów z wyróżnieniem i ofert pracy kilku firm, z
którymi współpracowała w czasie studiów. Mąż często wyjeżdżał, więc dla
niego było wygodnie, kiedy ona siedziała w domu i mogła doglądać i
pomagać „mamusi”. Zarabiał dużo i „niczego jej przecież nie brakowało”.
Mniej więcej dwa lata temu, na przyjęciu firmowym u męża, ktoś wypił za
dużo i zażartował o innej kobiecie. W jej głowie zapaliła się czerwona
lampka. Zapytała o to, ale mąż ją zbył. A potem nagle okazało się, że jest
inna kobieta. W innym mieście. W zaawansowanej ciąży. Jej mąż
wyprowadza się do niej, żeby zapewnić jej opiekę. Poprosił o rozwód.
Wszystko zajęło mu czterdzieści osiem godzin. Dwa dni od
poinformowania jej do zabrania wszystkich ubrań i drobiazgów z domu
matki. Była w takim szoku, że nawet pomagała pakować jego rzeczy, kiedy
przyjechała po nie firma transportowa. Czuła, jakby ktoś walnął ją obuchem
w głowę. Teściowa płakała, krzyczała, że to wina żony, kiedy mąż ucieka z
domu, bo jest nikim i nie dała mu dziecka. A ona słuchała tego i właściwie
nie wiedziała, co się z nią dzieje. Otoczenie wyglądało nierealnie,
rozpływały się zarysy rzeczy, nie była pewna, czy stolik, który widzi, jest
na pewno w tym miejscu, w którym wydaje się być, czy może tylko tędy
przepływa. Nie pamięta zbyt wiele z tych kilku dni. Na szczęście jej mąż
okazał się w końcu mężczyzną. Przyjechał, powiedział, że powinna
wyprowadzić się z domu jego matki. Na szczęście obiecał pomóc w
zorganizowaniu jej mieszkania. Oddał pieniądze, które przekazała mu do
zainwestowania, kiedy sprzedała dom swoich rodziców kilka lat wcześniej
po ich tragicznej śmierci. Potrząsnął nią wtedy naprawdę mocno i
skutecznie. I okazało się, że pomógł. Wynajął jej pokój w hotelu w
Warszawie i obejrzał z nią kilkadziesiąt mieszkań. Szybko pomógł podjąć
decyzję i załatwić formalności. Nareszcie, po dwunastu latach niewoli,
mogła poczuć się wolna. Jeszcze nie umiała się tym cieszyć, jeszcze miała
ogromny żal i złamane serce, jeszcze zastanawiała się, czy powinna uznać,
że ma depresję, bo tak byłoby wygodniej i może ktoś by się nad nią użalił.
Ale mieszkała znowu w Warszawie. W swoim ukochanym mieście. Zaczęła
szukać znajomych z liceum i ze studiów. Okazało się, że jedni radzą sobie
lepiej, drudzy gorzej, jedni są w związkach, inni nie, jedni są po rozwodzie,
a ktoś w trakcie i nie jest to miły rozwód. Uznała, że nie jest tak źle, jak jej

137
się wydawało, i że życie może toczyć się dalej swoim torem, a świat się nie
skończył. Mogła żyć. Któraś z dawnych koleżanek zaproponowała jej pracę
w swojej firmie. Ktoś czasem zapraszał ją gdzieś na wieczorne wyjście,
czasem ona zapraszała kogoś. Ktoś namówił ją na kilkudniowy wyjazd nad
morze. Świat otwierał się przed nią i zapraszał do życia i zabawy.
Momentem przełomowym okazała się aukcja, na której wypatrzyła śliczne
biurko z fotelem do kompletu, o jakim marzyła. Chciała mieć własne
miejsce do pracy. Przywieziono meble do jej małego mieszkania, a kiedy
usiadła za biurkiem, odetchnęła bardzo głęboko i wtedy nareszcie pękł
ogromny, napięty od emocji balon, wypełniający jej płuca i brzuch od
momentu zamążpójścia. W końcu mogła złapać oddech. Poczuła się
cudownie, rozpłakała się ze szczęścia. Pracowała, spotykała się ze
znajomymi. Poznała mężczyznę, który był nią wyraźnie zainteresowany, ale
niestety miał samotną matkę, którą musiał czasem się opiekować. A
przecież obiecała sobie, że zakocha się tylko w mężczyźnie, którego mama
już nie żyje albo mieszka na drugiej półkuli. Mieszkał co prawda w
oddzielnym mieszkaniu, a jego mama w domu położonym kilka przecznic
dalej, ale to i tak go dyskwalifikowało. Zasady zasadami, a tymczasem
zaczynało między nimi rozwijać się uczucie. Nagle któregoś ranka
zauważyła krew w toalecie. Sprawdziła, czy ma okres, ale nie. Bolał ją
brzuch, może trochę bardziej niż zwykle, ale już się przyzwyczaiła. Brzuch
bolał ją od dziesięciu lat bez ustanku i ciągle czuła w nim napięcie. Często
miewała zapalenie pęcherza, szczególnie kiedy wyjeżdżała z mężem poza
dom. Sikała kropelkami, ale nigdy krwią i nigdy nie bolało tak bardzo. Cały
czas małżeństwa i mieszkania u teściowej kojarzy się jej z nieustającym
napięciem i ciśnięciem w brzuchu. Ale teraz nagle krew? Skąd? Poszła do
lekarza, potem do następnego. Zrobiła badania, potem kolejne - wszystkie,
które lekarze polecili wykonać. Znowu poszła do lekarza i usłyszała, że ma
bardzo zaawansowanego, nieoperacyjnego już raka pęcherza moczowego.
Kiedy znowu zapytałam ją, co zmieniłaby w swoim życiu, gdyby mogła
cofnąć czas, z lekkim zniecierpliwieniem powiedziała, że nie wyszłaby za
mąż za tamtego mężczyznę, ponieważ to on ponosi winę za to, co ją
spotkało.
I tu właśnie pojawia się problem. Ponieważ zmiana mężczyzny na innego
byłaby mało istotna. Jej życie byłoby takie samo, może dom byłby nieco
większy bądź nieco mniejszy, może zamiast matki byłaby poprzednia żona,
a może siostra albo brat potrzebujący pomocy. Ale żyłaby w zasadzie tak

138
samo. Człowiek wciąż żyje tak samo, wielokrotnie powtarza ten sam cykl.
W kolejnych wcieleniach i w obecnym życiu wciąż powtarza to, co jest mu
znane. W ludzkiej podświadomości zapisana jest cała historia. Dopóki nie
jesteśmy świadomi, jak to działa, i nie zlokalizujemy źródła problemu w
innym wcieleniu, dopóty nie uwolnimy się z tego zaklętego kręgu.
Autonomiczny układ nerwowy działa na zasadzie odruchów. Na podstawie
tego, co zna z przeszłości. Jeśli jakiś odruch w przeszłości uratował nas
przed śmiercią, zostaje zapisany w mózgu jako doskonałe rozwiązanie na
wypadek następnego nagłego wydarzenia, kiedy trzeba szybko reagować.
Każde dotychczasowe rozwiązanie jest dla naszego mózgu doskonałe,
ponieważ wciąż żyjemy. Dla mózgu nie jest ważne, że nie podoba nam się
życie, które prowadzimy, że nie aprobujemy naszych reakcji, że nie
odpowiada nam ciągły brak pieniędzy i wywoływane przez nas awantury,
nad czym w ogóle nie jesteśmy w stanie zapanować. Nasz stosunek do
pieniędzy, otoczenie, praca, ludzie, którzy są wokół nas, począwszy od
najbliższej rodziny, skończywszy na przyjaciołach i współpracownikach,
nasze zachowanie - to wszystko jest niezmienne. Nasz umysł zna tylko
przeszłość, więc przyszłość może być tylko taka sama, dopóki nie
usuniemy z korzeniami przekonań i historii wywierających wpływ na
konkretne zachowania i myśli. To, co zrobiłeś w przeszłości, będziesz robił
w przyszłości, ponieważ twój umysł nie zna niczego innego. Przyszłość to
ciągła powtórka przeszłości. Mózg gromadzi wszystkie wspomnienia tego,
co widziałeś, przeżyłeś, nawet o czym śniłeś. Jest tam informacja o każdej
rzeczy, którą chciałeś zrobić, a także to, czy ci się ta sztuka powiodła, czy
nie. Mózg to wypełnione po brzegi archiwum z instrukcjami, jak działać w
każdej okoliczności. Wszystkie instrukcje są stare. Część z nich ma
miliardy lat, np. te, które informują małego człowieka w brzuchu mamy, jak
żyć w środowisku wodnym. Równie stare są te, które instruują cały system
organizmu żywego, jak ma przebiegać życie, żeby nie skończyło się
przedwcześnie. Jest tu zapisane wszystko, co musi zajść od momentu
spotkania komórki jajowej i plemnika, aby urósł z nich pełnokrwisty
osobnik, z każdą częścią ciała na właściwym miejscu i informacją, jak te
części mają działać i współpracować. Młodsze instrukcje pochodzą z
naszych poprzednich wcieleń oraz od naszych przodków. Zupełnie jakby
komórka jajowa i plemnik miały własne mózgi, z własnymi archiwami. I ty,
jako istota ludzka, jesteś zdeterminowany do wykorzystywania tych
zasobów archiwum, żeby przeżyć. Jeśli miliardy lat życia na Ziemi

139
doprowadziły do momentu, w którym spotykają się twoi rodzice i w
miłosnym akcie tworzą ciebie, to niezawodny znak, że wszystko, co
wydarzyło się do tej pory w naturze, przebiegało idealnie, ponieważ
gatunek zostanie przedłużony. W naturze nie ma nic ważniejszego niż
przedłużenie gatunku. W archiwum naszych umysłów nie ma więc miejsca
na nic nowego. Jeśli chcesz wprowadzić nową instrukcję, musisz najpierw
wyjąć starą i włożyć dokładnie w to samo miejsce coś nowego. Sztuka za
sztukę. Reakcja za reakcję. Zachowanie za zachowanie. Sposób za sposób. I
nie myśl, że od razu będzie to łatwe. Jesteśmy zrośnięci z naszą
przeszłością. Ona minęła, ale trzymamy się jej kurczowo. Wszystko, co
było w przeszłości, jest nam znane, a więc bezpieczne. Nawet jeśli ktoś był
jako dziecko molestowany przez ojca, a teraz jako dorosły jest
wykorzystywany i gwałcony przez partnera, nawet jeśli dziecko było
prześladowane i poniżane, a teraz jako dorosły człowiek jest bity i
maltretowany, to i tak dla podświadomości tej istoty lepsze jest to, co
znane, od czegoś zupełnie nowego. Dlatego jeśli kobieta miała trudne
dzieciństwo, to w wieku dojrzałym będzie szukała prześladowcy i kata,
który zapewni jej to, co jest już znane. Jeśli przypadkiem trafi na
mężczyznę, który chciałby roztoczyć nad nią opiekę i po prostu ją kochać,
nie będzie w stanie zaakceptować go jako swojego partnera. Jego dobroć
jest dla niej sprawą nieznaną, całkowitą nowością, z którą do tej pory się
nie spotkała. Ta nowość będzie tak bardzo przerażała jej podświadomość,
że dziewczyna szybko doprowadzi swoim zachowaniem do rozpadu takiego
związku. Obecność kochającego człowieka jest tym gorsza, że uwydatnia
całe zło, które spotkało ją do tej pory. Jej ego nie pozwoli na kontynuację
dobrego, spokojnego związku. Za karę (albo w nagrodę) znajdzie po takiej
znajomości jeszcze gorszego oprawcę niż poprzedni. Znamy magiczne
zaklęcie „Sezamie, otwórz się’’, ale to zawołanie otwiera tylko znany nam
już skarbiec. Trzymamy się go kurczowo, bo jest nasz, znamy hasło, żeby
wejść, i wiemy, co tam zastaniemy - nasze skarby zapewniające życie aż do
tej chwili. A więc dla natury coś doskonałego. Ale dla ciebie, na poziomie
świadomym, często bardzo niedoskonałego. Bo jak tu być zadowolonym,
skoro co miesiąc tak samo brakuje pieniędzy do kolejnej wypłaty, albo jak
się cieszyć, kiedy chorujesz tak samo jak twoja mama, jej mama i mama jej
mamy, albo każdy szef, partner, współpracownik, a nawet przyjaciel poniża
cię przy każdej okazji? Kiedy nie masz wiedzy, jak działa mózg, będziesz
podświadomie chciał przeżywać zawsze to samo. Twoja przyszłość będzie

140
więc tylko trochę zmodyfikowaną przeszłością. Podświadomy umysł
potrafi jedynie odwzorować to, co jest mu znane, nie umie wymyślić czegoś
nowego, do tej pory mu nieznanego. Jeśli chcesz zmiany w przyszłości,
znajdź w przeszłości coś, co warunkuje ten fragment twojego zachowania
czy reakcji. Kiedy znajdziesz korzeń tego przekonania, umieszczony
najczęściej w bardzo zamierzchłych czasach, wtedy w sekundę zrozumiesz
wydarzenia twojego życia i będziesz mógł wymienić to na coś, co byłoby
dla ciebie lepsze, bardziej odpowiednie w obecnym życiu.
Każde twoje zachowanie, każda reakcja, każda myśl jest swoistym
perpetuum mobile. Nie musisz nic robić, nawet nie musisz podejmować
decyzji, ponieważ twoje przekonania i przyzwyczajenia nieustannie robią to
za ciebie. „Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka'’, ale prawda jest
taka, że przyzwyczajenia to pierwsza i podstawowa natura człowieka.
Czasem wydaje się, że to nie ty panujesz nad swoim życiem, kierujesz nim i
podejmujesz decyzje, a robi to za ciebie system przekonań i wynikający z
niego wachlarz przyzwyczajeń. A za każdym razem, kiedy powtarzasz
podobny schemat, przekonanie staje się silniejsze. Nieświadomie nadajesz
mu moc, działając zgodnie z nawykiem, a jeszcze bardziej wzmacniasz je,
gdy próbujesz przezwyciężyć nawyk.
Zjawisko to ma nawet naukową nazwę. Przymus powtarzania to pojęcie
wprowadzone przez austriackiego neurologa i psychiatrę Zygmunta Freuda
(1856-1939), twórcę psychoanalizy, dotyczące nieświadomego powtarzania
nieprzyjemnych, zazwyczaj bolesnych sytuacji z przeszłości w swoim
bieżącym życiu.
Człowiekowi wydaje się, że podstawową tendencją życia psychicznego
jest zasada przyjemności. Zgodnie z nią każdy organizm ma skłonność do
uciekania i unikania sytuacji nieprzyjemnych oraz dążenia do przyjemnych.
Obserwacja życia codziennego wskazuje jednak, że ludzie mają wyraźną
tendencję do powtarzania sytuacji nieprzyjemnych. Za przykład mogą
posłużyć osoby, które w swoich związkach powielają wciąż te same
niechciane scenariusze, np. kobiety i mężczyźni, u których każda przyjaźń
kończy się w ten sposób, że ich przyjaciel ich zdradza, kobiety, które były
bite i molestowane w dzieciństwie, a w dorosłym życiu nadal są bite i
gwałcone przez partnerów lub mężów czy mężczyzn, którzy czuli się w
szkole słabsi od kolegów i byli wyśmiewani przez koleżanki, a w dorosłym
życiu nadal są popychadłami swoich przełożonych i żon.

141
Przyjaciel Zygmunta Freuda, angielski psychoanalityk Ernest Jones
(1879-1958) w swojej pracy Papers on Psycho-analysis (1913) twierdził, że
człowiekiem rządzi ślepy impuls powtarzania wcześniejszych doświadczeń
i sytuacji zupełnie niezależnie od korzyści, jakie mogłyby one przynieść z
punktu widzenia przyjemności lub bólu. Niezależnie od tego, jak
destrukcyjne albo bolesne jest powtarzanie znanego schematu, człowiek
wydaje się nie panować nad swoim zachowaniem i ma nieodpartą potrzebę
powtarzania, jednocześnie jakby całkowicie tracąc możliwość
kontrolowania swojego postępowania. Dzieje się tak, kiedy przeżywamy
coś dramatycznego, traumę, z którą w danej chwili, najczęściej w
dzieciństwie, nie radzi sobie nasz układ nerwowy. Sytuacja jest dla nas
niezrozumiała, nie do pojęcia. System nerwowy zablokowuje się w tym
momencie i dołączają do niego reakcje zaciśnięcia w mięśniach. I chociaż
sytuacja dobiega końca, a człowiek żyje, to fragment ciała i duszy zostaje
zablokowany na tym wydarzeniu. Możemy nawet wyrzucić je ze
świadomej pamięci, ale straszne przeżycia dla psychiki nie dobiegły końca.
Sytuacja domaga się domknięcia za pomocą właściwej reakcji ciała i
układu nerwowego. Nieprzyjemne wspomnienia są najczęściej wypierane
przez psychikę w celu ochrony życia, aby umożliwić dalsze
funkcjonowanie ciału. A psychika wciąż próbuje przypomnieć sobie
wszystko, co się wydarzyło. Człowiek swoimi reakcjami i zachowaniem
prowokuje drażliwe sytuacje w celu dokończenia i zamknięcia dawnego
zdarzenia, mając nadzieję, że w końcu uda się ją zintegrować i przestanie
istnieć w pamięci jako coś, co jest tak ogromne i przerażające, że może w
każdej chwili doprowadzić do śmierci.
Rozważmy prostą sytuację - jesteś uzależniony od słodyczy. Niestety,
obserwujesz, że twoja waga niebezpiecznie rośnie. Siedzisz spokojnie,
oglądając telewizję, i nagle, ni stąd, ni zowąd, przychodzi chęć na coś
słodkiego. Wiesz, że twoje ulubione pyszne ciasteczka leżą w kuchni z
zakupami, które niedawno przyniosłeś ze sklepu. No tak, ale obiecałeś
sobie, że po godzinie siedemnastej nie jesz słodkości. I nagle olśniewa cię,
że przecież z ciasteczkami kupiłeś też kilka jabłek. Idziesz więc z ulgą do
kuchni i bierzesz jabłko. Zjadasz je, a ciastka wkładasz do szafki, żeby nie
kusiły cię swoim widokiem. Uff, wracasz do pokoju i czujesz, że musisz
coś zrobić. Dzwonisz do partnerki, która pojechała odwiedzić swoją mamę.
Od pewnego czasu rozmowy z nią przebiegają i kończą się w podobny
sposób. Znasz słowa, które ją drażnią, wiesz, na co reaguje, jeżąc się i

142
nadymając ze złości jak balon. Z jakiegoś powodu nie możesz powstrzymać
się, żeby nie poruszyć tych najbardziej drażniących kwestii. Oczywiście
rozmowa kończy się awanturą i rzuceniem telefonu w kąt. Teraz jesteś już
naprawdę zły na tę idiotkę. Tak zły, że musisz zjeść ciasto, żeby ukoić
skołatane nerwy. Na szczęście ciastka są w szafce. Uff, jaka ulga. Przecież
od kilku ciastek nikt jeszcze nie umarł. Jutro na pewno odmówisz ich sobie.
Dziś ci się należą. To był trudny dzień, zasłużyłeś. Po takiej akcji twoja
silna wola w niejedzeniu słodyczy jest jeszcze słabsza. Twój mózg
wzmacnia słabość twojej woli, bo już ma opanowany sposób, jak skłonić
cię do zjedzenia ciasteczek. A gdzie jest źródło tego zachowania?
Najczęściej kotwiczy się we wczesnym dzieciństwie, kiedy mama daje ci
słodycz na poprawę humoru, bo przewróciłeś się i stłukłeś kolano, albo
podchmielony tata szturchnął cię lub ją, przechodząc z kuchni do drzwi
wejściowych. „Słodkie ciasteczko wyleczy każdą rankę, nie martw się,
kochanie, poradzimy sobie, mamusia i ty” - pamiętasz? Bo mężczyzna, u
którego pracowaliśmy nad osiemdziesięcio-kilogramową nadwagą, właśnie
sobie przypomniał.
Żeby było sprawiedliwie dla obu płci, przeanalizujmy kolejną sytuację.
Wracasz z pracy. Musiałaś zostać dłużej, ponieważ w ostatniej chwili szef
wymyślił coś pilnego do zrobienia. To nie jest dobry dzień. Zrobiłaś, co
kazał, ale nie do końca mu się spodobało, przynajmniej tak
wywnioskowałaś z jego miny, bo on rzadko obdarza cię komentarzem, o
pochwale za pracę nie wspominając. Mąż dzwoni, że musi zostać w pracy.
„Tak, akurat, ta jego praca to żadna praca, to przyjemność; koledzy, młode
asystentki, wszyscy rozmawiają tylko o tym, co nowego kupili albo gdzie
wychodzą wieczorem, i chwalą się wysportowanymi sylwetkami,
najnowszymi ciuchami i gadżetami, a głównie wolnością od żon i mężów.
Banda niepoważnych ludzi i tyle. I co on sobie wyobraża? Że ja zrobię
wszystko w domu za niego? Co ja jestem - jedyną opiekunką naszych
dzieci, kucharką i sprzątaczką? O, niedoczekanie jego. No tak, ale muszę
porozmawiać z nim o nowej sukience, torebce i butach na ślub w przyszłym
miesiącu. To będzie spory wydatek, więc może powinnam się uspokoić i
udawać, że nic się nie stało?” Dziewczyna jest zła jak osa, ale te zakupy są
jej naprawdę potrzebne. Myśl o nowych rzeczach w szafie trochę osładza
gorycz wyrzutów młodej dziewczyny, ich opiekunki od dziecka, która przez
jej spóźnienie nie zdąży na umówione spotkanie z kolegą w kinie. Teraz
musi przybrać grzeczną i przymilną postawę wobec męża, żeby załatwić, co

143
musi być załatwione. „Ale czy to nie jest okropne, że muszę go prosić o
pieniądze na swoje wydatki? To niesprawiedliwe, że on zarabia tak dobrze,
a ja dostaję jakieś ochłapy. Przecież pracuję więcej niż on. Robię ważne
rzeczy, a nikt tego nie docenia. To niesprawiedliwe... Ale teraz muszę się
uspokoić”. Jest wściekła na wszystko, począwszy od brudnej szklanki
zostawionej w zlewie przez nianię, skończywszy na dzieciach, które
zachowują się, jakby nie rozumiały, że ona jest zmęczona i nie ma ochoty
bawić się w rysowanie albo czytanie książeczek. Ale zaraz będzie mąż,
trzeba schować gniew i przywołać uśmiech na twarz. Ta złość jest tam,
wewnątrz, wżera się w nieświadomość, ale teraz nie może się ujawnić.
Kobieta wita czule męża i podając kolację, prosi o zgodę na zakupy. Tak,
udało się! Teraz ma po prostu świetny humor. Nic nie jest go w stanie
zepsuć. Yesss... yesss... yesss! Mąż jest w pokoju dziewczynek. Grają w coś
i się śmieją. Pilnuje, żeby się umyły, przebrały w piżamy i wskoczyły do
łóżek. To się świetnie składa - w tym czasie poogląda katalogi z nowymi
kolekcjami ubrań. Kiedy kładą się do łóżka, mąż ma ochotę na seks. „Czy
on zwariował? Ja pracuję, jestem zmęczona, głowa mnie boli, bo muszę
zaplanować zakupy, poza tym nie ma mowy, bo mamy już dwoje dzieci i
więcej ich nie chcę. Kolejna wpadka zrujnowałaby mi życie. O nie, co to, to
nie. Głowa boli za bardzo”. Rano mąż wstaje wcześniej, bo któraś z córek
przyszła do łóżka, mówiąc, że coś się jej śniło, więc poszedł do nich do
pokoju coś im poczytać. Przyszła już niania, więc teraz ten truteń siedzi
sobie, nic nie robiąc, pije spokojnie kawę przy śniadaniu i przegląda gazetę.
„To niemożliwe, żeby ten drań nic nie czuł. Prawdę mówiąc, nawet nie
nalegał za bardzo na ten seks. I tak szybko i łatwo zgodził się na wydatki.
Może poprosiłam o za małą kwotę? Czy on ma gdzieś jakąś inną kobietę i
dlatego mnie ignoruje? O nie, niedoczekanie jego”. I zaczyna:
- Będziesz musiał zawieźć mnie do mojej mamy na weekend.
- Czy nie możesz jechać sama? Wiesz, jak bardzo nie lubimy się z twoją
matką. No i przecież po to kazałaś kupić sobie duży, bezpieczny samochód,
żebyś mogła z dziećmi jeździć do swojej mamy. Prawda?
- Co?! Jak śmiesz tak mówić o mojej mamie? Kawał drania i
niewdzięcznika z ciebie! Wiesz, że mama źle się czuje i trzeba dotrzymać
jej towarzystwa.
- Tak, rozumiem, ale ustalaliśmy to już wielokrotnie. Moje spotkania z
teściową nie wpływają dobrze na żadne z nas.

144
- Co z ciebie za człowiek?! W ogóle nie dbasz o dzieci, nie interesujesz
się nimi wcale. Lepiej, żeby w ogóle nie miały ojca niż kogoś takiego jak
ty. Lepiej, żeby się w ogóle nie urodziły, niż mają żyć na takim świecie, jaki
tworzysz wokół siebie! Ty się do niczego nie nadajesz. Żałuję, że za ciebie
wyszłam i nie wyskrobałam tych bachorów... A w ogóle to najlepiej będzie,
jak spakuję siebie i dzieci i wyjedziemy do mojej mamy. Ty jesteś
potworem. Z tobą się w ogóle nie daje żyć!
- Zrób, co uważasz za słuszne, ja już nie mam siły.
- A właśnie, że nie. To nie ja się wyprowadzę. To ciebie spakuję i jak
wrócisz po pracy, to ty się wyniesiesz. Dlaczego ja z dziećmi miałabym
opuszczać ten dom? To ty jesteś nieodpowiedzialnym ojcem i mężem. Nie
ma znaczenia, że to wasz rodzinny dom. Teraz będzie należał do twoich
córek, a ty poszukasz sobie innego miejsca.
- Dobrze, ale teraz muszę już jechać do pracy.
- Jak śmiesz się tak zachowywać wobec mnie? Może odpowiedziałbyś
łaskawie, kiedy do ciebie mówię?
Nie odpowiedział, bo już włączał silnik samochodu i odjeżdżał spod
domu. „A tam, niech sobie jedzie, teraz muszę zorganizować czas na
zakupy”. Kiedy nasza bohaterka dojechała do pracy, poczuła w sobie iskrę
bożą i stwierdziła: „O rety, nie będę przecież taka okropna dla niego. Ten
dom taki duży i te dzieci takie niegrzeczne, chyba samej będzie mi ciężko.
Będę wspaniałomyślna! Zadzwonię do niego! Powinien wiedzieć, że należą
mi się od niego przeprosiny za jego niegrzeczne i niewspierające
zachowanie! Dam mu jeszcze jedną szansę. Pozwolę mu nie wyprowadzać
się dziś z domu! I tak go nieźle nastraszyłam. W razie czego wie, co go
może spotkać!”.
Pamiętasz, dziewczyno, jak twoja mama traktowała twojego tatę albo
babcia traktowała dziadka? Pamiętasz? Bo kobieta, z którą pracowałyśmy,
właśnie sobie to przypomniała. „Mama zachowywała się tak wobec taty i
nadal się tak zachowuje, a przecież są razem do dziś. To chyba znaczy, że
tak jest dobrze i że to jest miłość?”
Nie powtarzajmy schematów naszych rodziców, dziadków i
pradziadków. Nauczmy się reagować w sposób właściwy. Zdumiewające
jest, jak często dopuszczamy, aby wydarzenia zewnętrzne tak mocno na nas
oddziaływały.
Kiedy się złościsz, tak naprawdę nie panujesz nad tym, chociaż jesteś
pewna, że to ty zarządzasz swoją złością. Kiedy już wybuchniesz,

145
wypuścisz z siebie cały nagromadzony gniew, bardzo szybko znajdziesz
„racjonalne” wyjaśnienie tego, do czego doszło przed chwilą: „Musiałam
się zdenerwować, inaczej on pomyślałby, że moja mama nie jest dla mnie
ważna albo że ja dla niej nie jestem ważna. Musiałam mu pokazać, jaka
jestem troskliwa, inaczej nie zauważyłby mojego wspaniałego poświęcenia.
Gdybym na niego nie nakrzyczała, przestałby w ogóle interesować się
domem. Dzieci mnie nie słuchają, muszę być zła, żeby wszyscy zrozumieli,
kto tu rządzi, kto naprawdę się nimi zajmuje i kto jest dla nich naprawdę w
życiu ważny”. Znajdujesz dziesiątki usprawiedliwień, by podtrzymać iluzję,
że masz władzę i kontrolę. Ale tak naprawdę to zupełnie niczego nie
kontrolujesz. To nie leży w twoim zwyczaju. Nie ty podejmujesz decyzje,
jak się zachowasz i jakie słowa wyjdą z twoich ust. To już dawno temu
zostało zapisane w twoim archiwum rozwiązywania sytuacji stresowych.
Robisz tak od zawsze. Tak robiła twoja mama, twoja babcia zachowywała
się tak samo. To przecież całkiem naturalne. Przecież wszyscy tak robią...
I czy czujesz się dobrze, czy źle, czy jesteś smutny, czy szczęśliwy, to
wypływa z twojej podświadomości. Z całej przeszłości, którą ty i twoja
rodzina gromadzicie od pokoleń. I nikt poza tobą nie jest za to
odpowiedzialny. Nikt nie zmienia cię w złośnicę albo radosną filutkę. To ty
sama stajesz się gniewna, zła, wroga, zdenerwowana, smutna. Dopóki nie
uświadomisz sobie tego, dopóty nie będziesz panią własnych reakcji.
Będziesz niewolnikiem swoich starych, rodowych, dawno nieaktualnych
historii.
Pamiętaj, że powtarzane stale zachowania wynikają ze starych nawyków
myślowych. Te zaś są promowane przez autonomiczny układ nerwowy jako
najbardziej znane, wybierane i wykonywane automatycznie, a więc
wymagające najmniejszej ilości energii. Jednocześnie gdzieś głęboko w
podświadomości, w gadzim mózgu, masz zapisane, że pomimo
uciążliwości dla otoczenia twój niedorozwinięty emocjonalnie sposób
postępowania gwarantuje przetrwanie, skoro pozwolił na rozmnażanie i
przedłużenie twojego drzewa genealogicznego. Nawyki te spowalniają albo
całkowicie zatrzymują rozwój, kiedy myślisz, że jedynie dzięki nim możesz
osiągnąć w życiu wyznaczone cele. Każdego dnia mierzysz się z różnymi
sytuacjami i różnymi ludźmi, ale twoje wyuczone, wyniesione z domu
rodzinnego reakcje oparte na przestarzałym sposobie postrzegania świata
mogą okazać się niewystarczające. Staje się to szczególnie widoczne, gdy
wchodzisz w nowe środowisko albo pojawia się problem do rozwiązania.

146
Doświadczenia stają się coraz trudniejsze do zniesienia. Zaczynasz
zauważać, że ludzie nie reagują tak, jak oczekujesz, i nie robią tego, czego
od nich żądasz, być może czujesz, że cię nie lubią, unikają i odsuwają się
od ciebie. Zaczynasz się denerwować, bo sprawy nie układają się po twojej
myśli. Stare metody, jedyne, które znasz, nie działają, więc pojawia się
strach. Strachu nie umiesz albo nie chcesz okazać, dlatego wybierasz gniew
lub wściekłość. Popularnym sposobem na zmniejszenie odczuwanego
wewnętrznego strachu jest agresywne zachowanie i przenoszenie
nieakceptowanych uczuć na innych w formie obwiniania, poniżania,
krytykowania oraz przemocy fizycznej, najczęściej wobec słabszych. Czy
osoba, która krzyczy na swoje siedmioletnie dziecko odrabiające pierwszą
w życiu pracę domową, że jest ono skończonym debilem, bo nie umie
sprawnie czytać, pisać i liczyć, jest złym człowiekiem? Czy z matką, która
bije swoją pięcioletnią córkę, ponieważ niedokładnie wytarła się w toalecie,
coś jest nie tak? Czy jeśli popycha starszą córkę, która staje w obronie
młodszej, na kant umywalki tak, że rozbija dziecku głowę, to czy jest
potworem? A ojciec, którego metodą na zmobilizowanie syna do większego
wysiłku jest wyzywanie go od nieudaczników, oferm, mięczaków,
mazgajów i regularne bicie pasem za każdą, nawet najdrobniejszą porażkę?
Czy jest różnica, jeśli ta dorosła osoba jest niewykształconą bezrobotną
alkoholiczką, pracownikiem fizycznym z wykształceniem podstawowym
albo sędzią, lekarzem czy prezesem dużej firmy? Prawdopodobnie każdy
zachował się kiedyś nieodpowiednio w takiej czy innej chwili i na pewno
znamy osoby reagujące w wyjątkowo niekontrolowany sposób. Warto
wiedzieć, że są to działania odruchowe wywołane najczęściej
nieuświadomionym strachem. Niebezpieczeństwo nie musi być fizyczną
opresją. Wystarczy, że z pozoru niewinna okoliczność w nieświadomy
sposób wywoła pamięć o zagrożeniu z odległej przeszłości. Do akcji
wkracza wtedy układ nerwowy i uruchamia reakcję łańcuchową chroniącą
nasze życie. Alarm w układzie współczulnym daje sygnał do wydzielania
zwiększonej ilości adrenaliny, aby ciało było w każdej chwili gotowe do
wykonania akcji. Adrenalina to hormon zwierzęcy i neuroprzekaźnik
wytwarzany głównie przez rdzeń nadnerczy oraz tarczycę i wydzielany na
zakończeniach włókien współczulnego układu nerwowego. Adrenalina
nazywana jest hormonem strachu, walki i ucieczki. Powoduje skurcz
naczyń krwionośnych i wzrost ciśnienia tętniczego. Przyspiesza czynność
serca, jednocześnie zwiększając jego pojemność minutową, w nieznaczny

147
sposób wpływając na rozszerzenie naczyń wieńcowych; rozszerza źrenice i
oskrzela, ułatwiając i przyspieszając oddychanie. Uruchamia szybszy
przepływ krwi i płynu mózgowego. Mobilizuje także spalanie tkanki
tłuszczowej oraz powoduje wzrost stężenia glukozy we krwi. Ponadto
hamuje perystaltykę jelit, wydzielanie soków trawiennych i śliny oraz
obniża napięcie mięśni gładkich. Jednym słowem daje odczucie bycia
„nahaju”, od którego można się uzależnić. Jeżeli już w łonie matki dziecko
przeżywa wraz z nią „adrenalinowe hajc", a potem po urodzeniu żyje w
ciągłym napięciu i stresie spowodowanym niestabilnością emocjonalną
któregoś z rodziców, przyjmuje taki stan układu nerwowego jako normalny.
Kiedy nic się nie dzieje, zaczyna mu brakować niebezpiecznych sytuacji
dających zastrzyk adrenaliny. Wtedy zaczyna prowokować pewne
zdarzenia. Zachowuje się agresywnie lub wyzywająco, żeby wywołać
czyjąś reakcję. Kusi los, uprawiając sporty ekstremalne. Stwarza sytuacje
zagrażające bezpieczeństwu fizycznemu lub materialnemu. Jeździ
samochodem z brawurą albo gra w kasynie. Wszystko, co wywołuje
niepokój i nagłe zwroty akcji, jest jak najbardziej pożądane, gdyż wywołuje
dobrze znane uczucie skurczu w brzuchu. Niby tego nie chcesz, ale już nie
wyobrażasz sobie życia bez tego uczucia. Niestety taki stan nie może trwać
wiecznie, a kiedy go nie odczuwasz, pojawia się poczucie beznadziei, apatii
i braku motywacji. Czujesz się chora i wypompowana. Pojawia się
bezsilność, a z nią wstyd. Ale żeby ukryć to przykre wrażenie, zaczynasz
obwiniać ludzi dookoła, że robią wszystko nie tak, jak powinni, że nie
starają się ci pomóc, chociaż widzą, co się dzieje.
Czy kobieta, która głośno, kilka razy dziennie powtarza swoim córkom,
że są nic niewarte, że chciałaby, żeby się nigdy nie urodziły albo zdechły,
bo zmarnowały jej życie, jest zła i głupia? Nie. Po prostu jest chora, a
dokładniej ma chory układ nerwowy, bo przecież nikt zdrowy na umyśle
nie odtwarzałby wciąż tej samej taśmy. Takie zachowanie służy wrażeniu
sprawowania kontroli. Dobre samopoczucie przynosi możliwość
manipulowania wszystkimi dookoła. Jeśli nie robią tego, co ona chce, nie
zgadzają się z nią, nie chwalą i nie traktują jak pępka świata, próbują robić
coś samodzielnie, czuje się zagrożona i atakuje ich oraz zmusza do
uległości pod groźbą porzucenia. Jej wyobrażenie o sobie jest
rozszczepione na różne części. Jedna to ukryta głęboko, mała przestraszona
dziewczynka, na którą krzyczy jej niezrównoważona emocjonalnie matka.
Druga to wyobrażona królowa świata, najpiękniejsza, najmądrzejsza i

148
najbardziej pożądana, przekonana o swoich możliwościach uwodzenia i
rządzenia innymi, którym pozwala myśleć, że są w jakiś sposób
uprzywilejowani, mogąc przebywać blisko niej i spełniać jej zachcianki.
Jeśli ktoś reaguje nie po jej myśli, co najczęściej oznacza nieprzejmowanie
się jej osobą, karze go i zmusza do uległości, grożąc porzuceniem.
Takie osoby na ogół nie mają dużego grona znajomych, ponieważ
większość ludzi instynktownie wyczuwa zagrożenie nieprzyjemnościami i
odsuwa się od manipulatorów. Znieść to mogą tylko współuzależnieni.
Psychologia posługuje się nazwą „syndrom sztokholmski'’ w odniesieniu
do stanu psychicznego, który pojawia się czasem u ofiar porwania lub
zakładników. Osoby prześladowane, bite i torturowane zaczynają odczuwać
sympatię i solidarność z osobami je przetrzymującymi. Wystarczą
niewielkie gesty dobrego traktowania w morzu przerażenia, aby osoby
więzione zaczęły pomagać swoim prześladowcom osiągnąć zamierzone
cele. Mam wrażenie, że wiele związków funkcjonuje w taki właśnie sposób.
Partnerami kobiet terrorystek często są mężczyźni będący synami
agresywnych matek, ponieważ nie znają oni nic innego. Dopiero po
pewnym czasie, kiedy stają się dorośli, zaczynają obserwować znajomych,
biorą udział w szkoleniach, poznają inne dziewczyny, są w stanie
zorientować się, że w ich małżeństwie coś nie jest w porządku, że można
żyć inaczej, lżej, przyjemniej, weselej. I wtedy ktoś taki jak moja bohaterka
zaczyna mieć problem, którego nie potrafi rozwiązać. Mąż usiłuje mieć
własne zdanie, przestaje bać się jej odejścia, a nawet o nim po cichu marzy,
zaczyna żyć własnym życiem i już nie przejmuje się „stukniętą" żoną. Ona
próbuje za wszelką cenę utrzymać władzę, ale zna tylko swoje stare
metody, więc robi się śmieszna dla tych, którzy już trochę więcej
zauważają. Posuwa się do szantażu i często somatyzuje strach w chorobie
tarczycy albo nadnerczy, ponieważ te dwa narządy są zaangażowane w
nadmierną adrenalinową aktywację przez całe jej życie. Czasem woli
umrzeć niż pójść po pomoc do terapeuty. Bycie męczennicą jest tu stanem
bardzo pożądanym. Wymyśla, na potrzeby otoczenia, że to jej matka jest
problemem i za dużo od niej wymaga, ale rozmawia z nią telefonicznie
dwadzieścia razy na dobę, bo tamta niby tego potrzebuje. Potem ma
wygodne wytłumaczenie swojego wiecznego zdenerwowania. Ale to
właśnie zna i to lubi naprawdę. To, co nieznane, ją przeraża. Każda nowa
rzecz może przecież przynieść niepowodzenie i krytykę, poczucie
odrzucenia oraz odsłonięcie zwyczajności i śmiertelny strach tej małej

149
drżącej dziewczynki, która umiera z przerażenia raz za razem, z każdym
słowem i gestem swojej matki. Ona dała jej życie, więc to ona może je
zabrać.
Opisałam sytuację, w której jawnym agresorem jest kobieta, ponieważ
taka właśnie para była u mnie na spotkaniu kilka dni temu. Jednak nie ma tu
żadnej reguły. W związkach równie często mężczyźni wywołują problemy z
powodu traumy przeżywanej w dzieciństwie, z którą nie potrafią sobie
poradzić.
Każdy człowiek jest całkowicie odpowiedzialny za swoje zachowanie.
To bardzo ważne, żeby uświadomić sobie, że to nie szef, partner, dzieci,
rodzice czy spadający śnieg są odpowiedzialni za to, że wydaje ci się, że
współpracownicy cię nie lubią, a przełożony jest tak głupi, że nie potrafi
docenić twojego ogromnego wkładu w rozwój firmy. Każdy sam ponosi
odpowiedzialność za siebie. Nie zrzucaj winy na innych. Wszystko, co ci
się przydarza, jest spełnieniem najskrytszych marzeń zarchiwizowanych w
twojej podświadomości. Wydaje ci się, że to niemożliwe, bo przecież
jedynym twoim pragnieniem jest, żeby wszyscy - na czele z tobą - byli
szczęśliwi, więc jak możesz brać odpowiedzialność za swoje nieszczęście?
Zawsze chcesz robić dobrze, więc jak to możliwe, żebyś robił coś źle? Nie,
oczywiście, ty robisz wszystko świetnie i zachowujesz się perfekcyjnie. To
przez tych nieudaczników w otoczeniu nie idzie tak, jak powinno. Prawda
jest taka, że wszelkie zmiany muszą najpierw zajść w tobie. Jeśli budynek
chwieje się w posadach, trzeba rozebrać go do fundamentów i zacząć od
podstaw. To dobry moment, żeby przy okazji postawić piękny, nowoczesny
i funkcjonalny gmach zamiast starej rudery. Ale do takiej przebudowy
trzeba dorosnąć. Trzeba zauważyć, że rudera jest ruderą, i nie próbować
ozdabiać jej graffiti czy kwiatkami w oknach. Jeśli coś się wali,
kosmetyczne zmiany nie pomogą. Nowa szata na zewnątrz niczego nie
zmieni.
Trzeba cofnąć się do fundamentów albo jeszcze bardziej w głąb. Powrót
do przeszłości pozwoli ci uświadomić sobie rzeczy, które robisz
nieświadomie. Cokolwiek odsłoni przed tobą swoją pierwotną przyczynę,
uzdrowi się i nie będzie więcej niepokoić cię w żaden sposób. Cofanie się
w czasie uwalnia przeszłość. Kiedy przeszłość staje się zrozumiała,
przestaje sprawować nad tobą kontrolę. Możesz usunąć schemat, według
którego postępowałeś, i zastąpić go czymś jasnym i świadomym. Czymś,
nad czym masz kontrolę i przestajesz być niewolnikiem babcinych lub

150
średniowiecznych rozwiązań. Kiedy rozbijesz mur przeszłości, stajesz się
otwarty dla przyszłości, nigdy wcześniej ci się to nie uda.
Skończ z przeszłością. Potrzebujesz powiewu świeżego powietrza, które
oczyści atmosferę nad zatęchłym archiwum twoich rozwiązań. Potrzebujesz
otworzyć szeroko okna i drzwi swojego składowiska staroci i zrobić duży
przeciąg. A potem odetchnąć głęboko, pełną piersią i całkowicie świadomie
decydować, jak ma wyglądać twoje życie.
Nie pytaj mnie, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego uświadomienie sobie
praprzyczyny natychmiast leczy psychiczną ranę, niezależnie od tego jak
jest wielka? Dlaczego wyleczenie psychicznej rany zmienia automatycznie
twoje życie, a nawet ma moc uzdrowienia najbardziej nawet
zaawansowanego nowotworu czy jakiejkolwiek „nieuleczalnej ” choroby?
Dlaczego z nasiona sosny wyrasta sosna, a nie pelargonia? Dlaczego ptaki
potrafią latać w przestworzach, a ryby pływać w głębinach? Dlaczego
słońce wstaje na wschodzie, a kończy swój dzienny bieg na zachodzie? Nie
wiem dlaczego, ale tak po prostu jest.
Nie wiem, dlaczego Karolina po siedmiogodzinnym spotkaniu i
rozmowie, tak naprawdę pierwszej prawdziwej rozmowie ze sobą samą i ze
swoją duszą, bardzo szybko rozstała się z partnerem i za chwilę spotkała
Zupełnie Nowego Mężczyznę, jak go nazwała. Nie wiem, dlaczego zaszła
bez żadnego problemu w ciążę. Nie wiem, dlaczego udało się jej
pęcherzowi pogodzić się z rakiem i Pozwoliła Chorobie Odejść - jak to
nazwała. Wiem natomiast, jak jej mała córeczka ma na imię. I ta wiedza
wystarczy mi całkowicie. Reszty mogę się domyślać.
Przeczytałam dawno temu, że zamiast sztucznego uśmiechu na twarzy,
kiedy czujemy się zranieni w środku, trzeba wywrócić na zewnątrz nasze
wnętrze. Trzeba umożliwić bólowi oraz toksynom fizycznym i
psychicznym wydostanie się na zewnątrz. A w puste miejsce w środku
powinniśmy włożyć szczerą radość i miłość. Kiedy cały brud wyrzucimy na
zewnątrz, w duszy zapanuje ład i spokój. Tylko proszę, nie czujcie się
usprawiedliwieni, wylewając na świat żale, pretensje i oskarżając całą
zewnętrzną rzeczywistość o to, co dzieje się z waszym ciałem i otoczeniem.
Trzeba wydobyć na powierzchnię prawdziwe rany, które zadano nam, kiedy
byliśmy jeszcze dziećmi, a potem w trakcie życia tylko je powiększano.
Właściwie potem już sami pogłębialiśmy te rany, ponieważ jako dziecko
nie mogliśmy zintegrować pewnych sytuacji, często traumatycznych. Kiedy
nie można zrozumieć, co się dzieje, ponieważ psychika dziecka jest za mało

151
rozwinięta i zbyt bezbronna, żeby opracować dane zdarzenie, dziecko
wpada w stan dezorientacji i w takim stanie, nie uświadamiając sobie tego,
żyje często aż do naturalnej śmierci. Jedno katastrofalne wydarzenie z
dzieciństwa może zablokować drogę właściwego, niezaburzonego przesyłu
informacji między światem wewnętrznym a zewnętrznym. Kiedy dziecko
nie może opowiedzieć mądremu i uważnemu dorosłemu o tym, co się
wydarzyło, psychika blokuje się na tym wydarzeniu.

152
DOJDŹ DO POROZUMIENIA Z
RODZICAMI
Co tak naprawdę kieruje zdarzeniami w naszym życiu? Jak to się dzieje,
że spotyka nas taki los, a nie inny, że rodzimy się w tej, a nie innej
rodzinie?
Że mamy takich, a nie innych znajomych? Że nasze sprawy finansowe,
zawodowe, partnerskie, mieszkaniowe czy zdrowotne układają się w taki, a
nie inny sposób?
Zacznijmy od tego, że znaleźliśmy się na Ziemi w wyniku własnej
decyzji. Każda z osób, która zechciała spotkać się ze mną w celu
rozwiązania swojego życiowego problemu, przewlekłej czy śmiertelnej
choroby swojej lub kogoś bliskiego, opowiedziała mi bardzo dokładnie
doświadczenia swojej duszy z innego czasu i innej przestrzeni. Każda, która
wyraziła zgodę na rozmowę w innej częstotliwości fal mózgowych,
odnalazła kilka innych wcieleń, których doświadczenia bardzo jasno i
wyraźnie wskazują na źródło wszystkich problematycznych zdarzeń w
obecnym życiu. Skąd mózg człowieka czerpie te wspomnienia i jak one
zostały zapisane, tego nie wiem. Jedni nazywają to pamięcią komórkową,
inni Kronikami Akaszy, a jeszcze inni Duszą. Wydaje się, że nie zjawiamy
się tu, na Ziemi, tylko raz. Wygląda na to, że nasze dusze przebywały tu już
wielokrotnie. Dzieci, które przychodzą na świat, mają wiedzę, jak będzie
przebiegało ich życie. Ich dusze znają scenariusz, ponieważ wybrały go
same i zgodziły się na doświadczenie konkretnych zdarzeń połączonych z
konkretnymi osobami i okolicznościami. Niektórzy zgadzają się nawet na
bardzo krótką egzystencję, jeśli w ten sposób mogą osiągnąć swój cel. Tak
jest z duszami dzieci z poronionych albo usuniętych ciąż. Jeśli ktoś nie
potrzebuje się urodzić, żeby przekazać naukę swoim najbliższym, a
najlepszym sposobem wybranym przez duszę będzie śmierć w okresie
płodowym, to ciąża będzie poroniona albo poddana aborcji.
Wziąłeś początek z jednej komórki należącej do twojej mamy i jednej
należącej do twojego taty. Powstałeś dzięki temu, że te dwie komórki
spotkały się i połączyły się w dogodnych dla rozwoju warunkach. Twoja
dusza wybrała sobie dokładnie tych dwoje ludzi na rodziców. Podpisaliście

153
kontrakt na życie. Jesteś ich częścią i nic, absolutnie nic, nie jest w stanie
tego zmienić. Opcja wymazania swoich rodziców z pamięci komórkowej
nie wchodzi w grę. Zamiast więc obrażać się na nich i żyć w niezgodzie z
samym sobą, dowiedz się, dlaczego zachowywali się w nieakceptowany
przez ciebie sposób.
Rzeczywistość jest często inna, niż na pierwszy rzut oka się wydaje.
Kilka miesięcy temu spotkałam młodą kobietę. Siedziała naprzeciwko
mnie, przy sąsiednim stoliku i udzielała wywiadu redaktorowi pewnego
czasopisma. Podczas ich rozmowy nie mogłam skupić się na swojej
lekturze, ponieważ męski głos wewnątrz mojej głowy krzyczał, że chce
porozumieć się z córką. Kiedy skończyli, podeszłam i spytałam, czy może
udzielić mi kilku rad odnośnie do wydania książki. Z wielkim entuzjazmem
opowiedziała, jak ciepło przyjmowane są jej opowiadania, jak zostały
nagrodzone i nad czym nowym pracuje. Genezą pisania historii o
mężczyznach „od zera do bohatera” był jej syn i konieczność opowiadania
mu bajek przed snem. Któregoś wieczoru zamiast o trzech świnkach
zaczęła mówić o chłopcu, który pochodził z bardzo ubogiej rodziny, źle się
uczył, był ulicznym chuliganem, aż do momentu kiedy spotkał nauczyciela,
który dostrzegł w nim pewien talent. Opowieść ta bazowała na artykule,
który czytała w czasopiśmie biznesowym. Z ogromnym zdziwieniem
zauważyła, że jej syn bardzo zaangażował się w tę historię i nawet zadawał
mnóstwo pytań. Nie znała odpowiedzi na wszystkie i obiecała dziecku, że
znajdzie źródło, aby dowiedzieć się więcej o tym bohaterze. Każdego
kolejnego wieczoru miała przygotowaną nową porcję wiadomości, a jej syn
wcale się nie nudził i prosił wciąż o więcej. Z tych opowieści na dobranoc
powstała jej pierwsza książka, a potem kolejne. Kiedy zapytałam ją o
zdrowie syna, zdziwiła się, popatrzyła najpierw nieufnie, a po chwili
odpowiedziała, że dziecko ma problemy w szkole i musi spotykać się z
psychologiem. Zapytałam, czy chce wiedzieć, co przeżywa jej syn i skąd
biorą się jego kłopoty, nie po to, żeby pochwalić się swoim
jasnowidzeniem, ale żeby móc w końcu rozwiązać sprawę coraz bardziej
niecierpliwego głosu w mojej głowie. Kobieta roześmiała się z
niedowierzaniem, kiwnęła głową i rozglądała się w poszukiwaniu kelnera,
gdyż uznała, że potrwa to dłużej i potrzebujemy świeżej kawy. I wtedy
zapytałam ją o ojca. Zastygła w fotelu w połowie zwrócona w moją stronę,
w połowie odwrócona do obsługującej stoliki młodej dziewczyny. Przez
chwilę nie mogła zdecydować się, jak dokończyć zaczęty właśnie ruch,

154
więc machnęłam ręką do kelnerki, żeby dać mojej rozmówczyni czas na
dojście do siebie. Widziałam, jak wewnątrz niej walczyła złość na moje
wścibstwo, ból spowodowany nieznaną przyczyną złego stanu
psychicznego jej syna i chęć przyjścia mu z pomocą za wszelką cenę. Tę
bitwę wygrała matczyna miłość. Szybko, za szybko, odpowiedziała, że jej
ojciec umarł kilka lat temu i dzień jego pogrzebu uznaje od tamtej pory za
najszczęśliwszy dzień swojego życia. Milczałam, więc ona kontynuowała
tyradę na okropności, których dopuścił się jej tata. Nie molestował jej, nie
gwałcił, nie bił, nie głodził, ale - jak zaakcentowała - największym jego
grzechem było to, że jej nie kochał i się nią nie zajmował. Miała swój pokój
pełen książek i zabawek i tam musiała spędzać większość czasu tak, żeby
nie przeszkadzać, ponieważ był architektem i przynosił pracę do domu.
Czasem całe noce rysował coś i w ogóle nie zajmował się córką. A ona
siedziała wtedy w swoim pokoju, uczyła się, ponieważ uczęszczała do
dobrej szkoły, w której było mnóstwo dodatkowych przedmiotów, a w
wolnych chwilach wyobrażała sobie, że jest królewną. Kiedy na studiach
spotkała „mężczyznę swojego życia”, uznała, że to jest właśnie moment, w
którym na zawsze może uwolnić się od znienawidzonego, jak jej się
wydawało, ojca. Powiedziała sakramentalne „tak”, urodziła syna i okazało
się, że mąż nie jest tym długo oczekiwanym rycerzem na białym koniu. Nie
interesował się zbytnio rodziną i domem. Miał pracę pochłaniającą
mnóstwo czasu, często bywał w delegacjach, a w końcu okazało się, że
bywał w delegacjach ze swoją asystentką, i nie tylko pracowali. Mąż w
końcu zażądał rozwodu i odszedł. Po kilku miesiącach od rozwodu zmarł
jej ojciec, a kiedy ona poczuła ulgę związaną z jego śmiercią, syn zaczął się
niespokojnie zachowywać i sprawiać problemy w szkole. Kiedy zapytałam,
czy zdaje sobie sprawę z tego, że wieczorami opowiada dziecku historię
życia swojego ojca, a potem przelewają na kartki książek i robi to tak
dobrze, że jest za to nagradzana, jej ciałem wstrząsnął dreszcz. W jej
oczach pojawiły się łzy i zapytała, jak to możliwe, że robi to aż tak
nieświadomie. Ponieważ faktycznie jej tata pochodził z biednej rodziny,
wychowywał się w małej miejscowości i nauczyciel matematyki zauważył,
że ma ponadprzeciętne zdolności i uwielbia geometrię. Pomógł mu
zorganizować wyjazd do Warszawy na studia. Po przyjeździe do stolicy
młody człowiek zaczął dorabiać jako budowlaniec, żeby mieć pieniądze na
utrzymanie i nie prosić o pomoc rodziców, których nie było na to stać.
Studiował architekturę, pracował w każdej wolnej chwili, rysował nocami,

155
wkładał w to całą duszę i serce, ponieważ kochał to, co robił, i robił to
bardzo dobrze. Zyskał uznanie w środowisku. Poznał śliczną, mądrą
dziewczynę, zakochali się i dzięki temu urodziła się moja rozmówczyni.
Opowiadała to przez łzy, które z każdym wypowiadanym słowem
przynosiły zrozumienie i wyraźną ulgę. Zapytała, co ma teraz zrobić, ale ja
nie udzielam takich rad. Przeprosiła, chwyciła za telefon, zapytała kogoś po
drugiej stronie, czy może zająć się dzieckiem, podziękowała i
poinformowała, że wróci wieczorem. Wstając pośpiesznie z fotela,
powiedziała, że grób taty jest daleko od Warszawy, ale właśnie idzie do
samochodu, planuje kupić największy znicz w kształcie serca, jaki znajdzie,
i musi pojechać przeprosić tatę. Musi tam pojechać, żeby wybaczyć sobie
wszystkie złe myśli, ponieważ właśnie poczuła, że tak naprawdę każda
komórka jej ciała aż krzyczy z miłości i tęsknoty za tym jakże
niedostępnym, ale dobrym i troskliwym ojcem. Bo w tym zamkniętym
dziecinnym pokoju, kiedy ona była królewną, tylko tata mógł być
prawdziwym królewiczem. I był, najlepiej jak umiał. Moja bohaterka
zadzwoniła po kilku tygodniach, że dziecko tuż po jej powrocie nagle
zmieniło postępowanie. Przestał zachowywać się tak, żeby skupiać na sobie
całą uwagę matki i nauczycieli. Nie wymaga już pomocy psychologa i jej
nieustannej obecności. Jakby nagle zrozumiał, że bycie samemu w swoim
pokoju, zajmowanie się książkami i zabawą jest w porządku. Wystarczyło,
żeby jego mama odkryła, jak bardzo w rzeczywistości kochała swojego
tatę, ile mu zawdzięcza i jak bardzo za nim tęskni mimo wieloletniego
zaprzeczania temu ogromowi miłości, który żywiła i wciąż żywi do
swojego taty.
Potrzebujesz dojść do zgody ze swoimi rodzicami. Dopóki złościsz się na
matkę lub ojca, nie uda ci się ułożyć swojego życia zgodnie z marzeniami.
Partner, dzieci, przyjaciele i współpracownicy będą doprowadzali cię do
sytuacji, w których zareagujesz dokładnie tak, jak zachowywali się twoi
rodzice, chociaż całe dzieciństwo i młodość obiecywałeś sobie, że nigdy nie
powtórzysz ich błędów. Dopóki nie zrozumiesz, że uczynili dla ciebie
wszystko, co potrafili w danej chwili zrobić, dopóty nie zdołasz wyrwać się
z błędnego koła wymuszanych przez twoją podświadomość reakcji.
Dopiero wtedy, kiedy uświadomisz sobie, dlaczego rodzice zachowywali
się w taki, a nie inny sposób, będziesz mogła wybrać sposób, w jaki chcesz
się zachowywać wobec otoczenia. Dopiero wtedy, kiedy postarasz się
zrozumieć ich motywację, wejdziesz na drogę odkrywania prawdy o tym,

156
co jest schowane w twoim wnętrzu. A dzięki poznaniu tajemnicy swoich
prawdziwych, głębokich uczuć będziesz mogła wznieść swoje życie na
nowych fundamentach, które sama wybierzesz, zamiast budować coś na
ruchomych piaskach niepewności. Matka Natura zaprogramowała nas na
bezwzględną miłość dla dwojga ludzi, którzy dali nam życie, nawet jeśli
czasem nie rozumiemy i nie akceptujemy ich postępowania. Na podstawie
kilkuletnich spotkań i rozmów, których zapisy znajdziecie w tej książce,
mogę też z całą pewnością stwierdzić, że dusza każdego człowieka wybiera
sobie konkretnych rodziców. Kiedy przychodzimy na świat, mamy
podpisany kontrakt na doświadczenie tego wszystkiego, co nam się
przydarza, mamy do wykonania określone zadania i naukę do przyswojenia.
W momencie, kiedy w obecnym życiu zyskujemy świadomość tego, na co
się zgodziliśmy i dlaczego czasem jest to bolesne, możemy ruszyć naprzód
przez nowe, nieodkryte tereny, zamiast biegać jak chomik w kołowrotku i
nie móc zobaczyć niczego poza tym zamkniętym kręgiem. Dopóki nie
poznasz programów, które masz zapisane w podświadomości, dopóty
wokół ciebie dzieją się rzeczy, a ty nie masz na nie wpływu i musisz
przyjmować to, co przychodzi z zewnątrz. Jeśli dowiesz się, co masz
zapisane w swoim głębokim wnętrzu, będziesz mogła zmienić to, co
przychodzi z zewnątrz. Świat zewnętrzny jest odpowiedzią na nasze
najgłębsze potrzeby. Świat zewnętrzny przynosi nam na tacy wszystko,
czego podświadomie pragniemy. Tym bardziej warto znać swoje ukryte
potrzeby i przekonania. Żeby łatwiej było zrozumieć, jak to działa w życiu,
przytoczę prawdziwą historię sprzed kilku lat. Pewnego dnia, będąc na
warsztatach medytacyjnych, usłyszałam smutną opowieść zmęczonej
życiem kobiety. Przed całą grupą opowiedziała, jaki przykry los stał się jej
udziałem. Kiedy miała dwadzieścia lat, poznała mężczyznę, zakochali się w
sobie, wzięli ślub i zamieszkali razem. Nim upłynął miesiąc miodowy, mąż
pokazał swoją prawdziwą twarz. Na ogół spokojny, zrównoważony
człowiek, kiedy wypijał więcej alkoholu, stawał się potworem. Bił ją
pięściami, wyjmował pasek ze spodni i tłukł ją, gdzie popadnie. A ona
kochała go nad życie. Był taki dobry i łagodny, kiedy był trzeźwy. Chcieli
mieć dzieci, ale nie udawało się jej zajść w ciążę. Kiedy nam to
opowiadała, minęło prawie dziesięć lat od ślubu, a ona stała na rozdrożu i
nie wiedziała, czy wybrać rozwód i liczyć na spotkanie innego mężczyzny z
szansą na dziecko, czy zostać z dotychczasowym. W grupie podniosły się
krzyki, żeby natychmiast go zostawiła i uciekała jak najdalej. Dziewczyny

157
po cichu szeptały, że nie rozumieją, jak osoba, która przychodzi na takie
warsztaty, w ogóle może zastanawiać się, czy odejść od męża tyrana, czy
zostać. Radziły, żeby szybko uzyskała rozwód i równie szybko pozwoliła
sobie poznać kogoś nowego, kto będzie „lepszy”. Lubię obserwować takie
sceny z boku. Nie staję po niczyjej stronie i nie udzielam rad. Ale jeśli ktoś
zapyta, mówię, jaka zadra siedzi głęboko w sercu i nie pozwala na żaden
ruch poza kołowrotkiem. Mimo mrozu w czasie przerwy wyszłam na
zewnątrz, żeby oderwać się od grupowej atmosfery. I jedyną osobą, która
pojawiła się na dworze, była ta młoda jeszcze dziewczyna z mężowskim
dylematem. Podeszła i zaczęła mówić, że nie wie, co zrobić, ponieważ
kocha tego człowieka aż do bólu i nie wyobraża sobie, żeby mogła
pokochać tak mocno innego mężczyznę. Poza tym powiedziała, że zdaje
sobie sprawę z tego, że ten nowy facet może nie być lepszy od obecnego.
Zapytała, co o tym myślę. A ja staram się nie myśleć o cudzych
problemach, ale najczęściej wiem, jakie one są i czym są spowodowane.
Kiedy człowiek ze mną rozmawia, mam jakiś nadzwyczajny dostęp do
zapisów w jego polu energetycznym albo - inaczej mówiąc - słyszę, co mu
w duszy gra. Poprosiłam ją o podanie liczby od 1 do 22. Wybrała piątkę,
więc zapytałam, co wydarzyło się przy trzepaku. Zrobiłam to, ponieważ
uwielbiam tę zabawę z liczbami i skojarzeniami znikąd i zewsząd zarazem.
Zauważyłam, że przynosi doskonałe rezultaty, ponieważ w jakiś sposób
zajmuje umysł i dzięki temu można łatwiej przedostać się do głęboko
skrywanych, archiwalnych zapisów naszej podświadomości. W ułamku
sekundy jej ciało wyraźnie zadrżało, a przeze mnie przebiegł dreszcz i już
wiedziałam, że ona wszystko wie. Że w tej sekundzie zrozumiała, co się
dzieje w jej życiu. Padło sakramentalne, „dlaczego o to pytasz?”, rozpłakała
się i przez śmiech i łzy opowiedziała o pewnym fragmencie swojego
dzieciństwa. Przypomniało się jej, jak ze swoją najulubieńszą przyjaciółką
wisiały głowami w dół na trzepaku i rozmawiały, jak na kilkuletnie
dziewczynki przystało. Towarzyszka miała kilka siniaków na szyi, rękach i
nogach, które wzbudziły zainteresowanie naszej bohaterki. Dziewczynka z
rozbrajającą szczerością opowiedziała, że poprzedniego dnia tata wrócił do
domu pijany i „trochę” ją, jak również jej mamę pobił. Ale to wszystko
było z miłości. Moja rozmówczyni pamiętała, że jej koleżanka tak bardzo
podkreślała, że jest to na pewno dowód jego miłości, że zrewanżowała się
żalem na swojego ojca, który najwyraźniej jej nie kocha, ponieważ wraca
do domu późno, zawsze jest zmęczony, siada przy stole, mama podaje mu

158
coś do zjedzenia, potem przesiada się na kanapę, nie rozmawia z nimi, tylko
ogląda telewizję albo słucha radia. Pamiętała dokładnie zdanie, którym
wtedy zakończyła się rozmowa małych przyjaciółek: „Ty to masz szczęście.
Jak tata cię zbije, to przynajmniej wiesz, że cię zauważa, a jak cię zauważa,
to znaczy, że cię kocha. Mój tata mnie nie widzi i nie chce nawet dotknąć”.
Teraz stała przede mną dorosła już dziewczyna, która śmiała się przez łzy i
pytała, czy to możliwe, żeby jakiś mechanizm w człowieku działał aż tak
precyzyjnie. Czy to możliwe, żeby życie było najzwyklejszą maszynką do
spełniania najdziwniejszych, bo najczęściej zapomnianych, „popieprzonych
dziecięcych marzeń”, jak to określiła. Odpowiedź pojawiła się w jej życiu
bardzo szybko, bo zaledwie w ciągu kilku dni. A ja poznałam ciąg dalszy
jej historii po upływie ponad roku, ponieważ wtedy zetknęłyśmy się
przypadkiem na kolejnych zajęciach. Kiedy wychodziłam na przerwę,
dogoniła mnie i zapytała, czy wiem, kim jest i czy pamiętam, o czym
kiedyś rozmawiałyśmy. Dopiero kiedy zaczęła mówić i spojrzałam jej w
oczy, przypomniałam sobie tamto zdarzenie. Wyglądała inaczej.
Powiedziała, że coś się wtedy zmieniło, nawet nie wie co, ponieważ ona nic
nie zrobiła i nic nie mówiła. Wieczorem, kiedy wróciła po zajęciach, męża
nie było w domu. Przeczuwała już, co ją czeka, ponieważ jeśli nie było go o
tej porze przed komputerem albo w pokoju, gdzie sklejał modele
samolotów, to znaczyło, że jest z kolegami, a więc na pewno pije i na
pewno ją porządnie poturbuje. Siedziała i czekała na jego powrót, czuła, jak
jej ciało kurczy się ze strachu. Kiedy usłyszała, jak próbuje otworzyć drzwi
kluczem i jak zwykle nie udaje się mu to w poalkoholowym stanie, wstała,
podeszła do drzwi i otworzyła. Pochyliła głowę, uniosła barki i schowała
się w swoje ramiona, oczekując na pierwszy cios na „dobry wieczór’. I
kiedy ona coraz bardziej się kuliła, on nic nie robił. Chwilę stał
zdezorientowany w drzwiach, potem ruszył do przodu, ale zamiast machnąć
jej pięścią w twarz albo w ramię, tylko odsunął ją na bok. Przeszedł prosto,
jak tylko mógł, do pokoju i powiedział: „Żono moja, serce moje, podaj
piwo, bo mi ręce opadają” i zapadł się w kanapę. A ją zamurowało. Po
kilku tygodniach mąż dostał propozycję innej pracy i przestał spotykać się z
kolegami, z którymi zdarzało mu się wcześniej upijać. Powiedziała, że od
tamtej pory nawet kiedy jest po alkoholu, nie ma w nim już agresji. Kiedy
mi to opowiadała, wyglądała tak pięknie, że zapytałam, czy nie jest w ciąży.
Powiedziała, że jeszcze nie wie, ale czuje, że jej stan teraz może się

159
odmienić. A ja wiem z doświadczenia, że kiedy zadaję takie pytanie, to ten
stan już jest odmienny.
Dlaczego pytam osoby, które proszą o pomoc, o takie dziwne rzeczy, jak
„co się działo na trzepaku”? Nie potrafię tego wytłumaczyć w żaden
racjonalny sposób. Ale wiem, że każdemu umiem (jest to na ogół pierwsze
poruszone zagadnienie) zadać pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki, które
sięga do najgłębiej zakopanej tajemnicy. Ludzie czasem dziwią się, że to
jest niesamowite i wspaniałe, i pytają, czy organizuję kursy, na których
uczę, jak dotrzeć do sedna konfliktu. Zgodnie z moją aktualną wiedzą
odpowiadam, że nic takiego nie robię, ponieważ nie wiem, skąd znam
właściwe pytania, i nie wiem, jak się tego nauczyłam, ponieważ jak daleko
sięgam pamięcią, zadawałam niewygodne pytania, co nie zawsze
przysparzało mi przyjaciół. Pamiętam ze szkoły kilka nieprzyjemnych scen
z koleżanką. Chyba chciałam jej w jakiś sposób pomóc, pytając o różne
historie, które pojawiały się, ilekroć ją widziałam. Żadna z nas nie dorosła
jeszcze do tak poważnych tematów. Po którymś pytaniu nawrzeszczała na
mnie, że „wchodzę z butami w jej sprawy”. Miałam wtedy szesnaście lat,
nie wiedziałam, o co ją pytam i dlaczego. A ona, będąc w podobnym wieku,
nie umiała zrozumieć, dlaczego obca w gruncie rzeczy osoba pytają o tak
osobiste sprawy, jak ojciec, którego nie znała. Opowiadała o nim
niestworzone historie, że jest poszukiwaczem złota i diamentów albo
kapitanem statku dalekomorskiego, albo pilotem statków kosmicznych i
dlatego nie ma go z rodziną. Wspomnę, że działo się to ponad trzydzieści
lat temu i to, co teraz wydawać by się mogło prawdopodobne, wtedy jawiło
się jak wyssane z palca. Nigdy nie poznała swojego taty i był to temat
drażliwy, jeśli wychodził poza potakiwanie i podziw dla ojca
zdobywającego odległe krainy albo eksplorującego kosmos. Problem
między nami rozwiązał się sam, ponieważ kilka tygodni po tej awanturze
koleżanka nagle zniknęła ze szkoły, a po jakimś czasie zaczęto plotkować,
że dziewczyna zaszła w ciążę, wydalono ją ze szkoły i przeniosła się w
zupełnie inny rejon Polski.
Musiałam to przeżyć bardzo mocno, ponieważ po pierwsze nie
pamiętam, żebym od tamtej pory zadawała dziwne pytania - aż do
obecnych spotkań z osobami, które przychodzą do mnie w konkretnych
sprawach i zwykle już dorosły do takich rozmów. Po drugie scena z tą
koleżanką pojawiła się w czasie pracy z obcą mi osobą z problemami
relacyjnymi. Życie tej dziewczyny było zdominowane przez macochę, która

160
pojawiła się w ich domu po śmierci mamy, postanawiając wprowadzić w
nim swoje porządki, włączając w to pokój dziecięcy swojej pasierbicy, jej
szafę z ubraniami, półki z książkami, pudełka z zabawkami oraz sposób
myślenia i zachowywania. Dziewczynka nigdy nie odważyła się
przeciwstawić obecnej żonie ojca, a ten nie reagował na błagalne prośby
córki o pozbycie się złej macochy albo chociażby ograniczenie jej roli.
Wróciłam z tą dorosłą już kobietą do czasów sprzed czterdziestu lat i
umożliwiłam obejrzenie scen połączonych z odczuciami z tamtych
wydarzeń. Poprosiłam, żeby opowiedziała, jak się czuje, i zrobiła to, czego
kiedyś nie mogła zrobić jako dziecko pozbawione wsparcia. Stało się to tak
realistyczne, że kobieta rzuciła się na mnie, uderzając mnie rękami po
głowie i wrzeszcząc, że „nie mam prawa wchodzić do jej życia z butami”.
Otrzymałam wtedy najlepszą terapeutyczną lekcję i sesję dla siebie.
Wróciłam do swoich wspomnień, pozwoliłam je sobie przeżyć i zrozumieć,
co musiała czuć wtedy moja szkolna koleżanka. Kobietę, z którą
pracowałam i przeżyłam swoje katharsis, spotkałam po kilkunastu
miesiącach. Nawet na pierwszy rzut oka było widać, że jest to już inaczej
czująca i myśląca osoba. Wcześniej miała bardzo smutną twarz, z wyraźnie
zaznaczonymi bruzdami złości, gniewu, wściekłości i zwątpienia. Nawet
ręce wyglądały jak przeszczepione od jakiejś staruszki, trzydzieści lat
starsze, z zarysem artretyzmu i zgorzknienia w stawach. A teraz wyglądała
na zrelaksowaną, a uśmiech często pojawiał się na jej twarzy. Zwróciłam
uwagę na dłonie, które wyglądały, jakby nareszcie zaczynały pasować do
wieku właścicielki. Zniknęły powykręcanie i pogrubienia na kostkach, żyły
schowały się pod skórę, która nabrała sympatycznego, brzoskwiniowego
koloru. Nareszcie kobieta wyglądała, jakby odzyskała własne życie,
odpuszczając stare żale, które będąc tylko dawnymi żalami i nie mogąc
doczekać się rozwiązania, zamieniały się w organizmie w kwasy
ujawniające się na wszystkie możliwe sposoby. Zarówno w wyrazie twarzy,
zachowaniu, jak i całej fizjologii.
Zdarza się, że klient jest tak poruszony swoim procesem, że robi albo
mówi coś, co jest dla mnie nieprzyjemne i mnie rani. Zauważyłam, że w
pierwszym ułamku sekundy przychodzi mi na myśl stare rozwiązanie, czyli
cięta riposta albo wyparcie w stylu „wiem, co przeżywa, może teraz
opowiadać głupoty, wybaczam mu", ale tuż za tym przychodzi nowy
instrument na poradzenie sobie z tym, co się pojawiło. Nowy sposób to
wskazanie u siebie podobnego konfliktu, uświadomienie sobie jego

161
istnienia, znalezienie rozwiązania i zrobienie miejsca dla czegoś nowego,
zgodnego z moją obecną wiedzą. Właściwie jest to dla mnie bardzo
fascynujący proces odkrywania siebie. Po tylu latach pracy nad sobą wciąż
odkrywam coś nowego, czemu warto się przyjrzeć. Myślę, że osoba, z którą
pracuję, nawet nie jest świadoma ogromnej roli, jaką odgrywa.
Dlaczego więc zadaję te dziwne, bolące, świdrujące duszę pytania? Nie
wiem. Może dlatego, że słyszę duszę cierpiącą w człowieku, proszącą o
pomoc, która jest tak dostępna, bliska i możliwa w każdej sytuacji. A może
to intuicja, o której ciekawą anegdotę przytacza Osho:
- Finkelstein wygrał na wyścigach, a Muscovitz był oczywiście
zazdrosny o jego wygraną.
- Jak tego dokonałeś, Finkelstein? - zapytał.
- To proste - odpowiedział Finkelstein. - Miałem sen.
- Sen?
- Tak. Chciałem obstawić trzy konie, ale nie byłem pewien, którego konia
wybrać na trzeciego. Wczorajszej nocy przyśniło mi się, że przy moim
łóżku stoi anioł i mówi: „Błogosławię cię, Finkelstein, błogosławię siedem
razy siedem'’. Gdy się obudziłem, zdałem sobie sprawę, że siedem razy
siedem to czterdzieści osiem i że koń z numerem czterdzieści osiem nazywa
się Niebiański Sen. Wpisałem go jako trzeciego konia i zgarnąłem wygraną.
- Ależ Finkelstein, siedem razy siedem to czterdzieści dziewięć! -
powiedział Muscovitz.
- No to ty zostań matematykiem - odpowiedział Finkelstein17.
W taki właśnie sposób pojawia się również moja wiedza o rzeczach,
które trapią moich rozmówców albo osoby, na których skupię swoją uwagę.
Jak widać, trudno ją zaprezentować, gdyż nie daje się ująć w znane mi
logiczne reguły i przekazać innym.

17
Osho, Intuicja..., s. 122.

162
DOROTA, CO CHCIAŁABY MIEĆ
KOTA
Przyjechała do mnie piękna i inteligentna dziewczyna. Roztaczała wokół
niesamowity urok. Poprosiła o pomoc w rozwiązaniu dręczącego ją
problemu, a właściwie dwóch połączonych ze sobą. Bardzo chciała związać
się z wartościowym mężczyzną i poczuć kiedyś bezpieczeństwo finansowe.
Poza tymi nieco abstrakcyjnymi potrzebami miała też fizyczne i namacalne
kłopoty ze zdrowiem. Największym była astma uczuleniowa na koty, które
uwielbiała. Na najbardziej zagrażające życiu wyglądały zmiany skórne pod
piersiami, które lekarz ocenił jako początek czerniaka. Jako najbardziej
uprzykrzające życie uplasowały się mięśniaki, które bezustannie
powodowały niedające się kontrolować obfite krwawienia prowadzące do
anemii.

A oto co znalazła w swojej Mapie Życia.


- Znajduję się niedaleko piramid w Egipcie, ale minęłam je i
wylądowałam w jakimś miejscu... ciemnym...
- Jak wyglądasz? Kim jesteś? I jak wygląda miejsce, w którym
jesteś?
- Nie widzę. Jest tak ciemno, że nie widzę. To grób. Leżę pod ziemią.
Leżę w nim. Jestem chyba żywa?
- Możesz się poruszyć? Czymkolwiek? Ręką albo nogą?
- Nie. Jestem mumią. To znaczy jestem owinięta, jakbym była mumią,
ale mam wrażenie, że żyję. Jestem kobietą albo mężczyzną. Nie wiem, kim
jestem.
Cofnijmy się do momentu, kiedy wszystko się wyjaśni.
- Jestem na targu. Mam sandały. Jestem mężczyzną w wieku około
trzydziestu lat. Prosta szata, ale mam naszyjnik na ramionach. Taki gruby.
On coś oznacza.
- Co oznacza?
- Stanowisko, jakie zajmowałam w tamtym świecie.
- Jakie to było stanowisko? Co tam robiłaś?

163
- Urzędnik na dworze faraona. Zajmowałam się pilnowaniem czegoś. To
nie były zwierzęta. To było coś, co jest związane z liczbami.
- Jakaś funkcja księgowego czy rachmistrza?
- Coś takiego, ale raczej zajmowałam się ludźmi.
- Chwilę zaczekajmy. Zaraz na pewno się to wyjaśni. Tymczasem
opowiedz, dlaczego jesteś na targu?
- Przechadzam się. Oglądam, co można kupić. Patrzę na owoce, na to, co
sprzedają. Coś jest w mojej głowie. O czymś myślę konkretnie, ale cieszę
się też po prostu z bycia na tym targu, że mogę być wśród ludzi. Cieszę się.
Lubię być na targu, gdzie jest gwar i ludzie śmieją się, sprzedają różne
rzeczy.
- A jeśli nie jesteś na targu, to gdzie jesteś?
- Jestem na dworze faraona. Nie jestem wysokim urzędnikiem.
Powiedziałabym, że jestem zarządzającym budową, ale to nie jest inżynier.
To jest ktoś, kto odpowiada za logistykę tego miejsca, za kierowanie
ludźmi, żeby te prace przebiegały w sposób składny. Ludzie mnie lubią.
Dogaduję się z nimi. Nie czuję, żeby ktoś mi źle życzył.
- Gdzie mieszkasz?
- Coś mnie łapie za gardło, jak o tym myślę. To ładne pomieszczenie.
Pokój. Dobrze się tam czuję, ale nie wiem, dlaczego mam teraz gulę w
gardle.
- Znajdź ważny moment, w którym wydarzyło się coś, co wyjaśni
pojawienie się tej guli w gardle. Jaka jest sytuacja?
- W mieszkaniu czuję się dobrze, ale kiedy przechodzę do tego miejsca,
przekraczam próg domu, gdy tylko o tym pomyślę, coś mnie dławi.
- Co się stało? Jakie nieszczęście wydarzyło się w twoim domu czy na
progu twojego mieszkania?
- Nie, to nie było w domu. Zostałam uduszona przed domem i dlatego
znalazłam się w tym grobie.
- Co doprowadziło do tego, że ktoś cię udusił?
- Nie pozwoliłam na... nie, ktoś chciał na mnie wymusić, żebym podjęła
decyzję, która była niekorzystna dla tych ludzi, którymi zarządzałam. Nie
chciałam się na to zgodzić. Stałam się niewygodnym człowiekiem.
Zostałam usunięta. Udusili mnie, ale dlaczego czuję się żywa w tym
grobie?! A nie, nie żywa. To tylko wspomnienie. Wtedy, kiedy leżałam w
tym grobie, straciłam w końcu świadomość, bo nie mogłam oddychać i
umarłam. Ale wtedy różne myśli mi przebiegały, jak to się mogło stać i

164
dlaczego. Zostałam usunięta, bo byłam niewygodna, bo nie chciałam żyć
pod dyktando innych. Myślę, że umarłam z żalem, że to niesprawiedliwe, i
z takim poddaniem się, że już nic nie mogę zrobić i umieram. Boli mnie
głowa. Jest mi smutno... Zaraz będę płakać.
- To naturalna reakcja. Zaraz przejdzie. Jaka jest lekcja z tego
życia?
- Nie wiem, nie rozumiem. Mam poczucie niesprawiedliwości.
- Znajdźmy więc inne życie, kiedy wydarzyło się coś, co ma wpływ na
twoje obecne.
- Nie wiem... Teraz czuję ból kręgosłupa szyjnego, od głowy do piersi, na
tym odcinku.
- Skąd ten ból?
- Gdzieś zawisłam.
- Spójrz na swoje stopy.
- Hmm... wiszą spokojnie. Bose stopy. Jestem kobietą.
- Czy ktoś jest tam, poza wiszącą tobą?
- Inni wisielcy i kat. Jestem chyba w Anglii albo w Irlandii.
- Co doprowadziło do tej sytuacji?
- Jestem osobą, która zajmuje się zielarstwem i uzdrawianiem innych.
Mam długie ciemne włosy. Mieszkam w lesie.
- Sama?
- Tak. Dom jest prosty, drewniany. Właściwie chatka, ale bardzo
wygodna. Wokół jest dużo ziół, więc nie muszę chodzić daleko, żeby je
zbierać, chociaż lubię chodzić po lesie. Dobrze się w nim czuję. To, że
uzdrawiam, nie podoba się ludziom bogatym, ale ludzie biedni bardzo mnie
szanują, bo wiedzą, że zawsze znajdą u mnie poradę i ratunek, a ja lubię im
pomagać. Jestem radosna i szczęśliwa. Lubię przyrodę i słońce, które mi
towarzyszą. Żyję sama, ale nie czuję się samotna, bo wokół mnie jest dużo
ludzi. Mam silny związek z przyrodą. Nie czuję potrzeby bycia w związku
z mężczyzną. To jest poza wszystkim, co w ogóle rozpatruję.
- Czy masz tam swoją rodzinę?
- Nie, musiałam wyjechać od nich. Musiałam się wyprowadzić.
Musiałam się odciąć, żeby nie mieli kłopotów przeze mnie. W jakiś sposób
się ukrywałam.
- Przed kim?
- Przed duchownymi? Byli ludzie, którym przeszkadzało, że posiadam
wiedzę wykraczającą poza ich sposób rozumowania, i uważali mnie za

165
czarownicę.
- Kiedy postanawiasz opuścić dom rodzinny?
- Kiedy wyjeżdżałam, wiedzieli, że muszę. Jest im przykro, ale
rozumieją, że nie jest bezpiecznie ani dla mnie, ani dla nich, gdybym tam
została, że mam swoją drogę i muszę nią podążać. Jest im smutno, ale to
było serdeczne pożegnanie.
- Czy jest wśród nich ktoś z twojego obecnego życia?
- Nie wiem, ale czuję ciepło. To ktoś mi przyjazny.
- Co doprowadza do śmierci? Kiedy decyduje się twój los?
- To, że mnie w ogóle pojmali, to był przypadek. Nie szukali mnie w
ogóle. Zabrali różnych ludzi z bliskiej wioski.
- Jak znalazłaś się wśród nich?
- Byłam za blisko przy drodze, którą przejeżdżali. Nie byłam ich celem.
Byłam przypadkową osobą, którą zabrali, i dopiero wtedy okazało się,
czym się zajmuję. Byłam w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim
miejscu. Później zabrali nas do zamku. Wokół tej posiadłości była wioska,
mieszkali ludzie... Znowu boli mnie głowa. .. Nawet nas nie zamykali.
Wykonali wyrok od razu. Przeczytali nam coś, co sobie wymyślili, i nas
powiesili.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Niczego nie żałowałam. Pomoc innym wbrew temu, czy się to komuś
podoba, czy nie. Nie patrząc na konsekwencje. Czułam się spełniona.
Znowu chce mi się płakać...
- To naturalna reakcja. Zaraz przejdzie. A tymczasem znajdź inne
życie. Ważne z punktu widzenia tego, co teraz dzieje się w twoim
obecnym życiu.
- Mam buty. Chyba sandały, są białe i maj ą różowy kwiat na wierzchu.
Jestem młodą kobietą. Żyję w kraju azjatyckim. Wydaje mi się, jakbym
była w dwóch krajach, chyba Chiny i Japonia. Jestem ważna. Jestem
szpiegiem? Jestem kobietą, która szpieguje na rzecz... na rzecz... nie wiem
którego kraju, ale przemieszczam się między nimi. Nie mam rodziny. Mam
wielu przyjaciół. Tak, jakbym była kimś ważnym wśród gejsz. Nie jestem
przeciętną gejszą. Jestem mądra, bardzo inteligentna. Działam... Nie wiem
dokładnie, o co chodzi, ale przekazuję informacje z jednego kraju do
drugiego. Na rzecz Chin, ale mam wrażenie, że jestem bardziej Japonką niż
Chinką.
- Jakie to informacje?

166
- Informacje, które mają powstrzymać wojnę.
- Kto wydaje ci polecenia?
- Kapitan. On jest samurajem. Później popełniam seppuku. Wyszło na
jaw, że szpieguję i przekazuję informacje. Między mną a tym samurajem
pojawiły się uczucia, ale to był związek nie do spełnienia. Nie mógł istnieć.
W tamtych czasach nie był dopuszczalny. Różnice klasowe, no i gejsze nie
wychodzą za mąż. To w ogóle było nie do pomyślenia - gejsza i związek,
gejsza i ślub. To coś, co się nie zdarza.
- Od początku wiedzieliście, że wasz związek jest niemożliwy.
Zaakceptowaliście to? Dlaczego zakochaliście się w sobie mimo tych
ograniczeń?
- Nie wiem... Magnetyzm... Ogromne uczucie, nie do opanowania.
- Jak umierasz?
- Wykryto to, co robię. Ale to nie był przymus. To jakby kodeks
honorowy. Wybrałam śmierć. W tamtych czasach to było normalne. Wtedy
to było naturalne. Byłam pogodzona ze sobą. Wzięłam nóż. Wbiłam go nad
pępkiem i przejechałam najpierw w lewo, potem w prawo i opadłam do
przodu. Cały czas przed oczami widzę kwiat.
- Jakie on ma znaczenie?
- Jest różowy. Ma dużo płatków. To jest coś miłego. Ktoś go złożył na
moim grobie.
- Kto?
- Ten samuraj. Było mu przykro, że tak się skończyło.
- Jaki był cel tego życia?
- Nauczyłam się uczucia, które było między nami. Było niespełnione, nie
zamieniło się w rodzinę, ale było dla nas bardzo ważne i byliśmy ze sobą
szczęśliwi, mimo że nie mogliśmy być rodziną.
- Jak myślisz, dlaczego zobaczyłaś to życie?
- Ze względu na to uczucie. Bo to j est uczucie, za którym tęsknię w
całym obecnym życiu. Płaczę... Będę płakać...
- Płacz, a za chwilę odetchnij i kontynuujmy. Co przeszkadza ci
znaleźć miłość w tym życiu?
- Przeświadczenie, że drugi raz nie może się coś takiego zdarzyć, jak z
tym samurajem.
- Właściwie dlaczego? Możesz płakać i mówić albo popłacz chwilę.
Skąd więc to przeświadczenie?

167
- Nie wiem. To tkwi tak bardzo, bardzo głęboko, że nic nie zdarza się
dwa razy i nie może się powtórzyć.
- A coś innego, równie pięknego albo piękniejszego? Czy to możliwe?
- Tak. Może to jest tak, że chciałabym spotkać tego właśnie człowieka.
To jest tak bardzo głęboko, że odrzucam wszystko, co nie jest dokładnie
takie samo. Jakbym nie dopuszczała, że z kimś innym mogę być tak
szczęśliwa jak wtedy. Jakby to była sprawa honoru, który wtedy kazał mi
popełnić seppuku.
- To jest piękna pamięć o pięknym uczuciu, ale teraz trzeba zrobić
miejsce na coś innego, na nowe uczucie. W twoim sercu jest miejsce na
nowe uczucie. A być może, kiedy otworzysz serce, trafisz na swojego
samuraja z tamtego życia. Ale trzeba otworzyć serce. Pozwolić, żeby
zaczęło bić swobodniej i żeby rytm jego bicia dotarł do serca samuraja.
Być może odnajdziecie się, jak świetliki rozpoznające się po
częstotliwości drgań. A tymczasem znajdźmy jeszcze jedno życie.
- Jestem czarna. Jestem kobietą. Mam rodzinę. Jestem pulchna. Mam
ozdoby. Jestem ważną osobą w tej wiosce. Mam dzieci i męża, a on jest
kimś ważnym w tej wiosce. Jest wodzem. Nasza wioska jest szczęśliwa.
Żyje w dostatku. Dużo śpiewamy, cieszymy się, żyjemy w zgodzie z naturą.
Nikt nas nie napada. Wszyscy tam są mądrzy. Nie ma agresji. Nikt z nikim
nie walczy. Mam wrażenie, że mój obecny tato był wtedy moim mężem.
- Znajdź ważny moment.
- Powstała jakaś sprawa plemienna, ale chodzi o osobę z zewnątrz. Ona
była wmieszana. Łoi, boli mnie teraz lewe ucho... On później nie mógł
chodzić, coś stało się z jego kolanami. To był jakiś podstęp zorganizowany
przez kogoś z zewnątrz. To był biały człowiek. Później nie miało to
wpływu. Mój mąż obronił wioskę. Ale konsekwencją było to, że nie mógł
chodzić. Opiekowałam się nim. Wioska dalej żyła szczęśliwie i spokojnie,
ale on przypłacił to swoim zdrowiem. Było mi smutno, kiedy na niego
patrzyłam. A on nie był już taki sam jak przedtem. Umarliśmy śmiercią
naturalną. Nic szczególnego się nie stało. Mieliśmy piątkę dzieci, dwóch
chłopców i trzy dziewczynki. Żyli szczęśliwie. Dzieci mądre, dobre,
wrażliwe i kochające.
- A co z twoim lewym uchem?
- To było jakieś zakażenie. Trwało długo, ale w końcu się zagoiło. Ucho
nie było już takie ładne, ale nie zagrażało mojemu życiu. Nikt nie zwracał

168
uwagi. Bardzo bolało, ale się wygoiło. Oprócz tego bólu nie miało to
większego znaczenia, bo czułam się wtedy kochana i spokojna.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Nauczyłam się, jak można mieć szczęśliwą rodzinę i żyć w harmonii.
- Jak tamto życie wpływa na to obecne? Czy ma związek z tym, że
tata blokował ci różne decyzje? Od czego zależy istnienie harmonii?
- Nie wiem, chyba nie potrafiłam wybaczyć mamie, że chciała wyrzucać
ojca z mojego życia, że cały czas go wyrzucała z domu. Gdy byłam mała, to
chciałam wyjść za mąż za mojego tatę. Chciałam, żeby był moim mężem...
Płaczę, znowu płaczę przez te wszystkie piękne wspomnienia.
- To świetnie, oczy ci się wymyją, ale teraz już możesz zacząć tworzyć
w tym życiu jakieś piękne wspomnienia. Coś, co się zachowa przez
wieki. Coś, co się zachowa jako nowe, piękne wspomnienia, które
odkryjemy i o których opowiesz mi, kiedy spotkamy się za kilkaset lat.
OK?
- OK, ale jeszcze trochę popłaczę...
- Teraz zajmijmy się konkretnymi problemami z tego życia. Na
początek astma. Skąd się wzięła?
- Było to wtedy, gdy się rodziłam. Najpierw w domu coś się zapaliło od
piecyka gazowego w łazience. Mama się przestraszyła, dostała skurczów i
czuła, że zaczyna rodzić. Ja się chciałam urodzić, bo mama bała się, że nie
będzie czym oddychać - było dużo dymu. Czułam jej strach i chciałam jak
najszybciej się urodzić. Były jakieś komplikacje. Ja już chciałam wyjść na
zewnątrz, a oni mnie wstrzymywali, bo to groziło śmiercią. Czułam, że się
duszę. I dopiero jak lekarze zadecydowali, że to ten moment, mogłam się
już urodzić, ale patrzyli na mnie z trwogą, czy będę żyła, czy nie. Nie
mogłam oddychać. Brakowało mi powietrza. Nie mogłam złapać oddechu.
Nie mogłam dobrze oddychać.
- OK, tak było, ale teraz wyobraź sobie, jak chciałabyś, żeby
wyglądało twoje przyjście na ten świat?
- Żadnego pośpiechu. Nie ma żadnego pożaru w moim domu, wszystko
odbywa się spokojnie. Mama czuje, że już musi jechać do szpitala. Mój tata
ją tam zabiera. Już jestem spokojna i wszystko odbywa się w ten właśnie
sposób. Spokojnie. W sposób naturalny, bez komplikacji. Rodzę się i
dziwię się, na jakim świecie się znalazłam. I mam wrażenie, że wtedy
mówię do siebie: „Co ja tutaj znowu robię?”.

169
- Więc co tutaj robisz? Jaki jest cel twojego obecnego życia?
Dlaczego wybrałaś taką mamę, tatę i siostrę?
- Żeby nie rezygnować z siebie.
- Dlaczego w taki ciężki sposób musisz się przy nich tego uczyć?
- Żeby mnie przekonać, że jestem ważna. Im więcej batów dostanę ...
Nie, nie, to bez sensu.
- Skąd twój ciągły niepokój o przyszłość i o czas, kiedy będziesz na
emeryturze? Skąd ta niestabilność finansowa? Czy kiedyś zabrakło ci
pieniędzy? W żadnym poprzednim wcieleniu nie umierałaś z głodu i
nędzy, więc skąd ten strach teraz?
- Boję się, że będę musiała liczyć tylko sama na siebie. Stąd ten strach.
Nie jest z poprzednich wcieleń.
- Więc skąd się wziął ten nowy pomysł w tym wcieleniu?
- Bo nie przynosi pieniędzy to, co się lubi robić?!
- Skąd takie przekonanie? Komu w takim razie nie przyniosło
pieniędzy to, co lubił robić? Kto musiał z czegoś zrezygnować?
- Mój dziadek. Nie wiem, jaką miał pasję, ale poświęcił się rodzinie,
żeby ją utrzymać. To był mój kochany dziadek.
- Czy już pogodziłaś się z jego śmiercią?
- Widziałam go po tamtej stronie. Było mu lekko. Był szczęśliwy i
pogodzony ze wszystkim. Stąd wzięło się moje przekonanie, że żeby być
szczęśliwym, trzeba bardzo ciężko pracować. Moja mama zawsze mi
powtarzała, że pieniędzy nie ma z tego, co się lubi.
- Dlaczego tak bardzo potrzebujesz wsparcia od partnerów?
Dlaczego tak bardzo oczekujesz, że ktoś inny ma się tobą opiekować,
zamiast znajdować silę i wiarę w siebie w sobie samej?
- To chyba ten komunikat, który mama wciąż powtarzała, że nie ma
wsparcia od mojego taty, a ja go bardzo kochałam i zawsze mnie wspierał,
aż do momentu kiedy moja siostra zaszła w ciążę.
- Co się wtedy tak naprawdę stało?
- Mam wrażenie, że poczuł się zdradzony.
- Czy jest jakaś historia zdrady w waszej rodzinie? Zapytaj
wszystkich twoich przodków. Teraz masz taką możliwość.
- Aha, tak... już wiem... Mój pradziadek był bogatym właścicielem. W
wiosce, w której mieszkał, był jednym z najbogatszych ludzi. Ale to ze
strony mamy. On zdradzał prababcię z kobietą, która tam służyła. Miał z nią
dziecko, ale nie chciał brać odpowiedzialności za nie. W jakiś sposób im

170
pomagał, ale nie tak, że wziął pełną odpowiedzialność za tę kobietę i to
dziecko. Pozwalał im po prostu egzystować w tamtym miejscu. To dziecko
nie osiągnęło zbyt wiele w życiu, choć wyrosło na dobrego człowieka. To
był chłopiec. Nie był zbyt mądry, ale był dobry. Nie utrzymywali ze sobą
kontaktów, kiedy dorósł.
- Jaki to ma wpływ na twoje obecne życie?
- Mężczyźni nie biorą odpowiedzialności za swoje czyny, za swoje
przyjemności. Dlatego tak uparcie mówię o wsparciu. Ta kobieta nie była
wspierana przez niego. On przychodził do niej, brał, co mu było potrzebne,
i tyle.
- Powiedz, dlaczego tak bardzo to przeżywasz? Jaki to ma związek z
tobą?
- To był ktoś mi bliski. Ja byłam tym chłopcem?! Widziałam, jak moja
mama jest wykorzystywana przez kogoś, kto jest bogatszy od niej, i zależna
od tego kogoś. Była jakby uwięziona przez niego, bo nie czuła się na siłach
sama zadbać o syna i nie widziała żadnych możliwości dla siebie. Ale ten
człowiek też nie dawał jej nic poza miejscem egzystencji. Tylko
podstawowe warunki. Widziałam, jak się męczy i stara się robić wszystko,
co w jej mocy, ale była zdana tylko na siebie.
- Odetnij teraz tę nić, tę więź łączącą cię z tym chłopcem.
- Mogę ją spalić?
- Oczywiście, cokolwiek ci pasuje, wybierz najskuteczniejszy według
ciebie sposób. A teraz, kiedy już mamy załatwiony problem zależności i
potrzeby poszukiwania wsparcia, znajdźmy historię o kocie. Dlaczego
masz uczulenie na koty? Czy przypomina ci jakieś rozstanie?
- Kot jest dla mnie kimś bliskim. Zawsze chciałam mieć kota. To tak,
jakby to była moja druga część. W Egipcie koty posiadały tajemnicę.
- Jaką tajemnicę? Opowiedz.
- To tajemnica innych światów i poruszania się po nich. Kiedy mama
kazała mi oddać tego kota, którego przygarnęłam, gdy miałam kilka lat,
poczułam, jakby wyrwano mi kawałek duszy. Wtedy się poddałam. Ale nie
mogłam panować nad tym, musiałam się poddać wyrokom mojej mamy.
Tyle.
- Dlaczego to jest takie silne? Dlaczego aż do tego stopnia, że masz
astmę uczuleniową na koty?
- To ze złości na moją mamę, że zabrała mi coś, co było dla mnie bardzo
cenne.

171
- Czy teraz, tutaj, możesz ustalić sama ze sobą, że możesz oddychać
swobodnie w obecności kota?
- Mogę.
- Jeśli mamy już rozwiązaną sprawę kotów, przejdźmy do
mięśniaków. Co powoduje pojawianie się mięśniaków? Dlaczego
poddajesz się operacjom, a one wracają?
- Moja mama wcześniej kilka razy poroniła. Te mięśniaki to ich
wspomnienie. Ale kojarzy mi się też to z brakiem akceptacji kobiecości z
powodu awantury, którą zrobił mój tata mojej siostrze, kiedy zaszła w ciążę.
Sponiewierał ją wtedy. To było zaskakujące, straszne, przerażające. Jego
nieadekwatna do sytuacji reakcja. Pokazał wtedy swoją drugą twarz.
- Dlaczego twój tata musiał ją sponiewierać? Co się stało w jego
życiu, że musiał wyżyć się na twojej siostrze?
- On zdradzał mamę z młodymi dziewczynami i jak doszło do tej
sytuacji, to poczuł złość. Jakby sam poczuł się zdradzony. Był wściekły, bo
nie potrafił sobie z tym poradzić. Kiedy on to robił, to było dla niego
naturalne, a jak ktoś mu to zrobił, to nie było akceptowalne.
- Czy potrafisz wyobrazić sobie swoją macicę bez mięśniaków? Czy
umiesz wyobrazić sobie, że twoja macica nie musi „załatwiać” poronień
twojej mamy, rzekomego puszczania się twojej siostry, tego, że
rzekomo jest ona dziwką? Czy umiesz teraz i tutaj poodcinać te nici i
więzi łączące twoją macicę z tymi osobami? Czy potrafisz wyobrazić
sobie swoją macicę jako lekką, wolną, swobodną, nieprzyczepioną do
niczego na zewnątrz?
- Tak... O tak... aż czuję smród palonych sznurków.
- Dobrze. Możesz już swobodnie oddychać, twoja macica odzyskała
wolność. Teraz znajdźmy przyczynę tego, co jest pod lewą piersią. I
pamiętaj, że nie jest to nic strasznego, jak opisują to lekarze i historie w
Internecie, i na pewno nie jest to śmiertelne. Zaczynamy.
- Zostałam przebita włócznią, strzałą czy czymś, co ma ostrze. Jestem w
dżungli. Jestem chłopcem albo młodym mężczyzną. To była walka
plemienna. Wtedy tak zginęłam przebita ostrzem. Tyle.
- Czy coś się stało w związku z tym konkretnym miejscem pod lewą
piersią w obecnym życiu? Może uderzyłaś się, może ktoś coś powiedział
albo pomyślałaś źle o tym miejscu, a może obraził cię ktoś, dotykając
tego miejsca? A może wiąże się to z czyimś nieprzyjemnym i
niechcianym dotykiem?

172
- Będzie o dotyku, fuj... Na parterze mieszkał dziadek mojego kolegi,
który uwielbiał obmacywać małe dziewczynki.
- Czy kiedykolwiek tenże dziadek spotkał się z tobą? Albo słyszałaś
opowiadania innych dziewczynek i miało to związek z tym miejscem
pod piersią?
- I jedno, i drugie, ale nie przypominam sobie teraz tego momentu. On w
ogóle lubił się przytulać, takie... starego dziadka. Nie lubiłam tego, ale
kiedy mówiłam moim rodzicom, oni nie reagowali, zwłaszcza mama.
Później sama się z tego wyzwoliłam. Omijałam go szerokim lukiem. Ale
kiedy umarł i moja mama chciała, żeby iść na jego pogrzeb... Miałam tam
dotrzeć sama, a nie miałam nawet dziesięciu lat. Wsiadłam do tramwaju
jadącego w przeciwnym kierunku niż na cmentarz. Musiałam sama
dojechać. I wylądowałam czternaście kilometrów stamtąd. A potem
musiałam wracać na piechotę, bo nie miałam pieniędzy na bilet. Zajęło mi
to dużo czasu, ale wróciłam. Mama, jak zwykle, zrobiła awanturę. Ale
byłam zadowolona, że nie dotarłam na jego pogrzeb.
- Wszelkie narośle na skórze, czerniaki to jakby tarcza. Mózg musi
bronić ciało przed naruszeniem integralności i robi to za pomocą
czerniaka. Teraz wyobraź sobie, że ta mała dziewczynka nie musi bać
się starucha, bo on leży w grobie.
- Amen. Roztrzaskałam to. Teraz spalam...
- Świetnie. Co nam zostało? Co z twoim wzrokiem? Czego nie chcesz
widzieć albo na co nie chcesz patrzeć?
- Nie chcę patrzeć na... Nie chcę patrzeć na... Na to, że jestem sama?!
- Pogorszenie wzroku nie załatwi tego problemu.
- Nie rozśmieszaj mnie...
- OK. Kto był sam w twojej rodzinie i co strasznego mu się
przydarzyło?
- Przekonanie, że samotne kobiety są na gorszej pozycji, że jest im źle i
ciężko, i dźwigają na swoich barkach o wiele więcej, niż mogą udźwignąć.
- No nie, każdy dźwiga tyle, ile może, a nawet chce dźwigać. Za dużo
się nie da. Jest dokładnie tyle, ile sobie życzysz mieć na swoich barkach.
Bo jak czegoś jest faktycznie za dużo, to już się nie da rady. Ale dopóki
żyjesz i dźwigasz, to znaczy, że jest to tyle, ile ty chcesz i z jakiegoś
powodu potrzebujesz dźwigać. Ale pamiętaj, że tylko od ciebie zależy,
jakie ciężary masz na ramionach. Otrząśnij się i zrzuć, jeśli coś ci
przeszkadza i nie jest twoje. Nie bądź zachłanna na wszystko. Strząśnij

173
to z siebie. Słyszałam kiedyś historię o wnuczce, która podróżowała z
babcią. Wysiadły na stacji, wnuczka zajęła się ich małą walizką i na
chwilę straciła babcię z oczu. Kiedy ją wypatrzyła kawałek przed sobą,
zauważyła, że babcia się wlecze i ledwie zipie, bo ciągnie jakąś ogromną
walizę. Wnuczka podbiegła i krzyknęła: „Babciu, ale to nie jest twoja
walizka!”. Babcia uśmiechnęła się i z wielką ulgą puściła rączkę, za
którą ciągnęła wielką walizę. Ty też puść, to nie jest twoja walizka,
kochanie. Teraz. Wyobraź sobie, jakie napisy mają walizy, które
zostawiasz na peronie.
- Odpowiedzialność za innych. To, czy czują się dobrze, czy źle z mojego
powodu. To, że czuję się odpowiedzialna za czyjeś samopoczucie. O,
Boże... Zrzuciłam to. To nie była moja walizka. Już mi lżej!

174
AGNIESZKA
Młoda kobieta poprosiła mnie o pomoc. Największym zmartwieniem
była konieczność przeprowadzenia operacji chirurgicznej w uchu jej
kilkuletniej córki. Dziecko urodziło się z rozszczepieniem podniebienia
miękkiego, ale to zoperowano tuż po porodzie. Jakiś czas temu okazało się,
że dziecko niedosłyszy. Dziewczynka nie mogła kąpać się w basenie czy
morzu, ponieważ natychmiast pojawiał się stan zapalny ucha i lekarz
przepisywał antybiotyk. Nawet w domu przy kąpieli musieli bardzo
uważać, żeby do ucha nie dostała się woda, ponieważ to również
wywoływało zapalenia. Po badaniach lekarze stwierdzili, iż błona
bębenkowa jest przyklejona do kostki w uchu i dlatego dziecko nie słyszy.
Uznali, że jedynym rozwiązaniem jest operacja, która nie daje żadnej
gwarancji odzyskania zdrowia, a co więcej, niesie duże ryzyko powikłań,
ponieważ będą operować w granicach mózgu i nie wiadomo, jakie mogą
być skutki ingerencji. Kolejną sprawą mniej poważną, ale uciążliwą był
liszajec, który od jakiegoś czasu nie dawał się wyleczyć.
Agnieszka miała również swoje problemy do rozwiązania.
Najważniejsze, które mi zakomunikowała, to ciągłe poczucie braku
pieniędzy: „zawsze za mało i zawsze przelatują, przepływają jak przez
bardzo drożną rurę”. Kolejne to niesnaski w rodzinie i ciągłe kłótnie z
mężem, który „chyba zwariował”.
Przeczytajcie, jaką stworzyła sobie Mapę Życia.
- Jestem na śniegu. Nikogo nie widzę, ale mam przeczucie obecności
matki i ojca.
- Kim jesteś?
- Jestem małą dziewczynką.
- Co jest dookoła?
- Nie wiem, widzę brzuchy bałwanów, a dalej las.
- Czy są tam inni ludzie?
- Widzę... wiem... innych ludzi. Są z sankami. Moich nie ma. Są obecni,
ale ich nie widzę. Są i nie są. Jestem zaniepokojona.
- Zajrzyj za bałwany.
- Aha, za jednym jest ojciec. Mówi: „A kuku'’.
- A gdzie jest mama?

175
- Wychodzi zza drugiego. Teraz wszyscy się śmiejemy, ale wcześniej nie
było mi wcale do śmiechu. Otrzepujemy się, wracamy do sanek i idziemy w
kierunku innych ludzi.
- Znajdź inny czas i inne miejsce.
- Jestem w domu, w naszym mieszkaniu, w salonie. Jest tu mój mąż.
- Co się dzieje?
- Przytulamy się, jesteśmy na kanapie, siedzimy blisko. Nie rozmawiamy.
Po prostu jesteśmy.
- Zapytaj, co on naprawdę czuje i czego chce.
- Chce właśnie tego.
- Co według niego przeszkadza w osiągnięciu tego stanu? Gdzie jest
problem?
- Mówi: „Ty” i mi się to bardzo nie podoba.
- Pozwól mu dokończyć zdanie zaczynające się od „ty”.
- Jestem za ostra. Jest słowo „ostra”.
- Dlaczego on tak myśli?
- Mówi, że nie ma przestrzeni.
- Jak sobie wyobraża przestrzeń?
- Nie ma przestrzeni na siebie.
- Czyli co konkretnie? Jak można stworzyć mu tę przestrzeń?
- Mam być prawie niewidzialna, prawie zniknąć, ale jednak być. Mam
być na obrzeżach. Poruszać się pod ścianami. Być na obrzeżach.
- Kto w jego życiu tak robił? Skąd taki wzorzec? Dlaczego chce,
żebyś ty się tak zachowywała?
- Matka, jak cień... Jakby wyświetlano ją z projektora. Jest tam, na górze
u nas w salonie. Taka postać jak z wyświetlacza, obraz drgający z
drobinkami kurzu.
- Dlaczego ty masz być dymem? Drgającym obrazem?
- Siedzi tam ojciec, który jest władcą tego obrazu. Trzyma ten fronton na
czymś, co przypomina łańcuch albo smycz.
- Zapytaj ojca swojego męża, dlaczego tak ją trzyma. A może matka
wie, dlaczego jest dymnym obrazem z projektora?
- Ona boi się odejść. On lubi władzę. Lubi tak ją trzymać. Sprawia mu to
przyjemność... Władza i kontrola.
- Dlaczego w obecnym życiu ojciec twojego męża jest prawie
niewidomy?
- Zrobi wszystko, żeby ona została, żeby ją trzymać.

176
- Teraz zapytaj matkę swojego męża, dlaczego przy nim została.
- Bo myśli, że tylko na to zasługuje, taki jest jej los, taką ma służbę. Tak
jej powiedziała jej matka przed śmiercią.
- Dlaczego jej matka to powiedziała?
- Bo jej się podobał mąż córki. Był konkretny. Umówili się, że on się
zaopiekuje jej córką... I to się zgadza z historią rodziny. Ale jest tu coś
jeszcze. Myślę, że jej matce podobał się jej zięć. Było coś w rodzaju Mrs
Robinson. Że był grzech. Może nawet seks. Albo ktoś bardzo chciał, żeby
był. Może był. Umówili się, że tak będzie. Może z powodu winy. A teraz
wszyscy dotrzymują słowa.
- Co może zrobić twój mąż, żeby wydostać się z tego chorego układu?
- Musi przejrzeć na oczy.
- Co trzeba zrobić, żeby on przejrzał na oczy?
- Z góry spływa woda. Nie wiem, skąd leci. Jakby wodospad. Stoję pod
strugami wody. Płynie po mnie... płynie... płynie.
- Gdzie się przeniosłaś? Gdzie teraz jesteś?
- Nie wiem. Mam ciało i mam wrażenie, że jestem w rurze z wodą, która
leci jak prysznic, ale z ogromną mocą. Ale to nie prysznic. To nie zmywa.
Wisiałam. Teraz też nie mam stabilności. Na początku leciało jak przez
rurę. Widziałam tylko sznury wody i wszystko wpadało pode mną w
dziurę... czarną... nie studnię, ale tak jakbym była w pionowej rurze i jakby
zleciało bardzo, bardzo dużo wody. Teraz to jest wodospad. Szerszy niż
wyższy. Mam teraz duży płaski kamień pod stopami. Moje ciało jest białe.
Nie wiem, czy to jest ciało, które znam. Jest białe. Biała skóra. Widzę stopy,
łydki, ramiona, długie włosy. Nie wiem, co to za ciało. Nie widzę korpusu,
brzucha od linii majtek. To nie jest tak, że nie mam ciała. Coś mam, ale
czuję pustkę od linii majtek do linii stanika. Jest, ale jakby nie było. Czuję
pustkę. Resztę czuję.
- Co masz na sobie?
- Kostium, zielonkawy, błyszczący, skąpe bikini, plątanina kółek i
sznurków.
- Wyjdź spod tego wodospadu i rozejrzyj się.
- Jest mąż, po drugiej stronie wodospadu. Siedzi. Kuca...
- A ty?
- Ja czekam po swojej stronie.
- Na co czekasz? Na kogo?

177
- Na niego czekam. A on się nie może zdecydować. Jakby się szarpał, bił
z myślami. Jest coś szarpiącego.
- Co szarpie?
- Chce, nie chce. Tak jakby w jego środku coś ciągnęło w jedną stronę, a
coś innego w drugą. Coś go rozrywa wewnątrz.
- Co to jest?
- Jest on i są też jego matka z ojcem. Razem stoją na drugiej stronie
wodospadu, to go szarpie. On chce w jedną stronę, a oni stoją, ale ciągną go
w swoją... Napięcie i szarpanie.
- Co on może zrobić, żeby odciąć się od tej szamotaniny?
- Po prostu przejść. Po prostu przestać myśleć i przejść.
- Wyciągnij rękę, zawołaj, niech przejdzie, pomóż mu.
- Już przeszedł.
- Pomachajcie jego rodzicom. Niech odejdą w drugą stronę i zajmą
się swoimi sprawami, a wam pozwolą żyć własnym życiem. A co z
wrażeniem brakującego korpusu? Czego ci brak?
- Skóry.
- Co się stało?
- Jest jakby przezroczysta, przezroczystością jak czapka niewidka, bo nie
widać narządów wewnętrznych. Mam wrażenie, że coś jest, ale nie widać,
jakby to była peleryna... do znikania.
- Co ma zniknąć? Dlaczego coś musi się schować pod pelerynę
niewidkę?
- To ma przypominać tło. Peleryna ma tę właściwość, że jak się tym
materiałem owinie, to nie jest tak, że to jest schowane albo przykryte. To
jest tło, jak płaszcz z kameleona. Staje się tym, na czego tle się stoi.
- Dlaczego potrzebny ci jest ten płaszcz?
- Wstydzę się pokazać, co jest w środku.
- A co jest tam wstydliwego?
- Widzę coś czarnego, jakby czarne jelita. Czarna gruba kiszka, ale ona
nie jest w tym miejscu, w którym powinna być. Ale dlaczego widzę tę
czarną, grubą, smolistą kiszkę? Jest za wysoko, ale może tak jest dobrze.
Jakby wszystkie jelita od połowy, nie, od dwóch trzecich w dół są jakby
nieżywe, martwe, czarne.
- Dlaczego są czarne?
- Są nieżywe. Umarły w wyniku choroby.
- Jakiej ?

178
- Jakaś epidemia, choroba zakaźna. Tak... Wygląda na to, że byłam chora
i umarłam. Byłam mała. Czy to ja umarłam? Czy widziałam, jak ktoś
umiera? Nie wiem. Mała dziewczynka. Pod stołem. Trzy do pięciu lat,
mała, w chustce na głowie. Zwykła izba, raczej biedna. Wszyscy w jednej
izbie. A ja pod stołem, przyczajona, przykucnięta. Widzę ją z przodu, ale
jakbym też nią była. Siedzi pod stołem. Jest skulona. Coś widziała.
- Co widziała?
- Rodziców.
- Co robili?
- Umierali.
- Jak?
- Razem. Umierali razem przytuleni.
- Kim są rodzice z tamtego wcielenia?
- Przypominają mi moich obecnych rodziców. A ta dziewczynka
przypomina mi mnie na polanie z bałwanami. Nie wie za bardzo, co się
dzieje. Chociaż wie. Chowam się, chowam się, chowam się, przed śmiercią
się chowam. Chcę do mamy, ale nie chcę umrzeć. Nie wiem, co robić...
- Czy ktoś może ci pomóc?
- Nie wiem, czy mam żyć, czy nie żyć. Pytam mamę, ale oni już nie żyją.
Muszę wybrać sama. Już myślałam, że umarłam, ale żyję. Jest zimno... Idę
przez śnieg i myślę, że mam wytłumaczyć matkę.
- W jaki sposób?
- Umarła, bo sobie nie poradziła. To nie była jej wina.
- Umarli ojciec i matka? Czy to była czyjaś wina?
- Niczyja. Przyszła choroba. Kochali się. Umarli razem.
- Czy gdyby się nie kochali, byłoby lepiej? Czy wtedy nie umarliby
razem?
- Tak. To z miłości. Matka postanowiła umrzeć z ojcem. Poddała się.
Wolała być z nim niż ze mną. Chciała być z nim. Nie puściła go.
- A co się dzieje z tobą?
- Teraz jestem już większa. Mam około dwudziestu lat. Patrzę na tę samą
scenę, jak oni leżą.
- Dlaczego oglądasz tę samą scenę z perspektywy innego wieku?
- Przyszłam przekonać się, czy już mogę na to patrzeć. Gdy byłam mała,
wyszłam. Miałam schyloną głowę, bo nie chciałam patrzeć. Teraz mogę na
to spojrzeć. Robię się duża. Moje ciało się wyciąga. Ta scena maleje i
odchodzi.

179
- Co znaczyła ta scena? Po co ją oglądałaś?
- Żeby zrozumieć matkę.
- Jaki to ma wpływ na twoje obecne życie?
- Mogę przestać być na nią zła, mogę przyjąć jej wybór.
- Znajdź moment z życia twojego ojca, który wytłumaczy
jego niewłaściwe zachowanie.
- Ma okropną matkę. Strasznie go karze.
- Znajdź najgorszy moment.
- Spoliczkowała go publicznie. Przed kimś. Przed ludźmi. Uderzyła go
publicznie w twarz. Raz i drugi.
- Z jakiego powodu?
- Chodziło o ojca. Był nastolatkiem. Ojciec coś jej powiedział, zwrócił
uwagę. Może coś takiego, że nie dziwi się swojemu ojcu, że ją zostawił i
uciekł. I za to go spoliczkowała.
- Jak to wpłynęło na twojego ojca?
- Załamało go to. Wytłumaczył sobie, że albo będzie żył tak, jak ona
chce, żeby żył, albo będzie przeklęty. Będzie jak brat. Odtrącony.
- Co znaczy żyć, jak ona chce?
- Ściśle według zasad, które ona wyznacza. Jak odłożyć widelec, jak
należy chodzić. Kiedy można przyjść, a kiedy nie można. Nim też szarpało.
Nie miał dokąd pójść. Myślał, że nie ma wyboru. Myślał, że musi tu
siedzieć. Skoro już ma tu siedzieć z nią, to musi robić tak, jak ona chce.
Nienawidził tego. Wychodził i tłukł pięściami w mur.
- Dlaczego więc to samo zrobił tobie i twojej siostrze? To, czego tak
bardzo nienawidził, zrobił wam?
- Bo już nie potrafił inaczej.
- Co zrobić, żeby naprawić to energetycznie?
- Coś nie chce wyjść... Czegoś nie można wyrzygać. Tłucze. Zęby
zaciśnięte. Nie pokaże po sobie. Zaciśnie się i nie zapłacze.
- Dlaczego nie można płakać i zaciskać się? Dlaczego trzeba
niszczyć?
- Teraz siedzi. Siedzi w kościele jako starzec. Siedzi na obrzędzie
wielkoczwartkowym. Trzyma nogi w misce z wodą. Ksiądz mu myje stopy.
Usługuje. „Nie jestem tu na pokutę. Jestem tu po to, żeby zabrać, co mi się
należy. Coś z wodą. Nie można płakać, bo jest coś z wodą”. Dlatego siedzi
tam, w Wielki Czwartek i trzyma nogi w misce z wodą. Dlatego nie jest na
liturgii ognia, ale na obmywaniu.

180
- Co w takim razie stało się z wodą?
- Ktoś lepszy musi umyć mu stopy. To musi być ksiądz. Sam nie da rady
umyć. Myje, myje, myje i nie może zmyć. Miał natręctwo. Coś we
wcześniejszym wcieleniu... Dwa, trzy wcielenia wstecz. Mydło, ług, balia,
woda. Bieli, myje, szoruje ręce. Szczotką, mydłem szoruje ręce. Woda
płynie. Jest stara umywalka, żeliwna. Nie wiem, kiedy to było. Facet stoi,
myje ręce, jest w ubraniu roboczym, w fartuchu. Kowal. Jakieś buty,
podwinięte rękawy koszuli. Szoruje ręce. Długo szoruje. Nie można zmyć.
- Co chce zmyć?
- Nic nie widzę na skórze, ale słyszę hańbę. Córki hańbę. A... zaszła w
ciążę.
- Co to za facet?
- Wielki, w czapce.
- Co masz z nim wspólnego? Wtedy? W tamtym życiu?
- Może to ja... Może to ja... Tak, to ja...
- A kto jest twoją córką?
- Istota o długich włosach i białej skórze. I ma brzuch, bo jest w ciąży.
Piąty, może szósty miesiąc. Widać. Jeszcze nie bardzo widać, ale zaznacza
się ciążą. Jest naga, prawie naga. Widać jej brzuch.
- Co dla niego jest najgorsze w tej ciąży?
- Z kim jest w ciąży... Z kimś, kogo kocha. Hm, czuję wstręt, że kocha i
zaszła w ciążę. To hańba. Co ludzie powiedzą. Wstyd.
- Co ludzie powiedzą?
- Będą się śmiać ze mnie i wytykać mnie palcami. Że nie wychowałem
córki, że się puściła z miłości. Drwię z tego... W żywe oczy z niej drwię.
Mówię coś, żeby ją skrzywdzić. Żeby pokazać jej, jaki jestem
niezadowolony. Zawiedziony.
- Co było złego w jej chłopaku? Dlaczego nie mogli być razem?
- To był ktoś... To ja... To mój kaprys. Mam władzę, więc mogę ją
uczynić nieszczęśliwą. Chłopak jest w porządku. Jest nawet lepszy.
Jesteśmy w rzemieślniczym stanie, a on chyba pochodzi z miasta. Bardziej
wykształcony, ale między nimi jest dobrze. Gdybym odpuścił, nic by się nie
stało. Mogliby być razem.
- Jak się kończy ta historia?
- Rodzi dziecko. Dziewczynkę. To ja wtedy, kiedy widzę śmierć
rodziców. To ja. To ta sama dziewczynka. Owoc wstydu. Zaskakująco
pogodne dziecko. Dziecko, które trwa.

181
- W jakim celu to zobaczyłaś?
- Po pierwsze, żeby zobaczyć, że wszystko wraca... Trwa... Że to jest. Po
drugie, żeby zobaczyć, że ta dziewczynka jest ładna, fajna. .. Żeby pozwolić
jej wyjść z tych trzech lat.
- Jak to zrobić?
- Pozwalam jej rosnąć i dojrzewać. Stać się kobietą. Chcę przeżyć to, co
przeżywa kobieta. Stałam się dorosła, żeby zobaczyć, co przeżywa kobieta,
doświadczyć, przez co przechodzi kobieta. Dojrzała, a nie dziecko.
- Co zrobić, żeby uwolnić się od przekleństwa swojego ojca?
- Odejść.
- W jaki sposób?
- Przeciąć więzy i odejść. Przestać się tym przejmować. To nie moje. Nic
mnie z tym nie łączy. Odejść, żeby urosnąć. Dopóki siedzę tam, dopóty
ciągle mam trzy lata. Mogę urosnąć.
- Czy ktoś jest ci do tego potrzebny? Czy możesz to zrobić sama?
- Mogę sama. Ale nie będę kobietą, jeśli nie będzie mężczyzny. Być
sama to życie bez sensu.
- Czy twój mąż jest odpowiednim mężczyzną, przy którym możesz
dorosnąć?
- Tak.
- Czy musisz zrobić coś szczególnego, żeby poczuć się przy nim
kobietą?
- Muszę wyjąć wkładkę domaciczną.
- A jaki ona ma z tym związek?
- Nie miesiączkuję i nie jestem kobietą. Jest tam ze strachu. Z tego, że
nigdy nie akceptowałam mojej miesiączki. Przechodziłam ją ciężko, bardzo
bolało, wypływało dużo krwi. Założyłam wkładkę, kiedy tylko mogłam, po
urodzeniu córki. Wcześniej brałam hormony, żeby nie miesiączkować.
- Znajdź jakąś sytuację z obecnego życia albo innego wcielenia, która
wyjaśni, skąd wywodzą się kłopoty z miesiączką, to, że jej nie
akceptujesz, że jest bolesna i bardzo obfita.
- Moja matka ma migreny. Ja też mam. Ale ona miała większe. Bardzo ją
bolało. Cierpiała bardziej niż ja.
- OK, ale znajdź jakiś moment, jakąś sytuację, która wyjaśni, skąd
się wzięły kłopoty z miesiączką.
- Obskurne pomieszczenie, liszajowate łóżko. Leżę tam. Ale kiedy to
jest? Jestem podłączona do kroplówki. Przychodzi pielęgniarka, coś

182
sprawdza. To strasznie obskurne pomieszczenie, jak izolatka w więzieniu.
A ja jakbym patrzyła na to z okna. Jest tam coś. Czy to szpital położniczy, a
może skrobanka? Pokątne miejsce.. . Właściwie to nie wiem. Krew, miska,
ze mnie coś leci, moja krew. Ja nad miską. Raczej nie skrobanka.
Zostawiono mnie samą, żeby to wypłynęło. Kapie czysta, żywa krew.
Jestem zaintrygowana, patrząc, co ze mnie leci. Jakby tak właśnie miało
być. Koszula biała. Trzymam. Rozkraczona nad tą miską, patrzę, jak kapie.
Nawet nie boli. Brzuch... Chyba nic w nim nie ma... Wszystko niby w
porządku. Tylko to pomieszczenie jest ohydne. Nie wiem. Nic nie boli.
- Czy jest tam ktoś, kogo możesz zapytać, co dzieje się z tobą?
- Czasami przychodzi pielęgniarka. Pani ma poronienie... To normalne,
że tak wypada... Proszę tu kucać i to z pani wszystko wyleci, urodzi pani.
Wszystko wypadnie. Wszystko będzie dobrze. Wszystko wyleci. A ja
patrzę, jak leci.
- Kto jest ojcem tego dziecka?
- Nie wiem. Widzę dużo twarzy, ale nikogo konkretnego.
- Czy zostałaś zgwałcona?
- Chyba nie. To raczej zabawa na granicy. Nie mogę powiedzieć, że
byłam przeciw. Aha, to część pracy. Część mojej pracy.
- Jakiej ?
- Zarabiałam ciałem. Jestem prostytutką, niektórzy mówią, że kurwą. Jest
dużo mężczyzn. Nawet wesoło. Akceptuję to. Zgodnie ze sztuką. To jest to,
co ma być.
- Co się dzieje, kiedy dowiadujesz się o ciąży?
- Szefowa daje mi drucik, żebym sobie pogrzebała! To nic takiego. To
początek ciąży. Pogrzeb sobie i wszystko wyleci. OK, jakbym była lekko
opóźniona w rozwoju. Przyjmuję to z pogodą. I nie tylko to. Wszystko.
Jakbym nie potrafiła logicznie myśleć. Ale chyba nie jestem nienormalna.
Niektórzy mówią, ale nie, chyba nie. Ta historia dobrze się kończy. Nic mi
nie jest. Wyrzucam wszystko. Jest dużo krwi, dużo jasnej krwi.
- Jaki to ma związek z teraźniejszą awersją do miesiączki?
- Wszystko w niej mnie denerwowało. Poza zapachem. Lubiłam zapach
świeżej krwi. Tak jakbym bała się, żeby po użyciu tego drutu nie nastąpiło
zakażenie. Ten drut wyglądał jak laska, zakręcony na końcu. Dłubię nim
tam. Boję się zakażenia, ale wszystko jest w porządku. Sprawdzamy, czy
jestem zdrowa i czy mogę dalej pracować. Przecież tak się robi. Przecież
wszyscy tak robią. Taki zawód.

183
- Co związanego z tamtym wspomnieniem przeniosłaś do obecnego
życia?
- Wkładka. Coś mi teraz zatrzymuje. Dlatego jest tam ciemniej, a ja już
mam potrzebę, żeby była jaśniejsza krew. I chcę coś stamtąd wypłukać.
- Co chcesz wypłukać?
- Ślad.
- Po czym?
- Po drucie. Kawałek metalu. Wkładka też jest z metalu. A to kawałek po
miedzianym drucie. Wkładka jest platynowana. Został tam.
- Poszukajmy teraz odpowiedzi na pytania dotyczące twojej córki.
Skąd rozszczep podniebienia i skąd problemy z uchem?
- Historia jest o braniu penisa w usta i o tym, że trzeba mieć więcej
miejsca. „Co tak słabo? Nie mieści się cały! ” Potrzeba więcej miejsca,
dlatego jest rozszczep. To u mnie. To nie u niej, to po mnie. Wzięła coś
mojego na siebie.
- Czyj penis nie mieścił ci się w ustach?
- Myślisz, że chcę tam zajrzeć? Nie, nie chcę tam zaglądać.
- Jeśli chcesz pomóc córce i uniknąć operacji, po których może
stracić słuch, dobrze byłoby, gdybyś to obejrzała. Bez przeżywania.
Tylko obserwuj scenę. Dowiedz się, co się stało.
- Właściwie nie wiem, dlaczego wkłada znowu. Robię to, bo muszę,
robię to dla pieniędzy. Jako niezbyt duża dziewczyna, jedenasto- czy
dwunastoletnia. Dlatego mam małą głowę. Za pieniądze. Dla zarobku. Żeby
przeżyć... praca. Po prostu trafił się jakiś... Byłam zadbana... Trafił mi się
klient, który dociskał tył mojej głowy. Jego penis dźgał mnie w
podniebienie.
- Co ma do tego błona bębenkowa w uchu przyrośnięta do którejś
kostki?
- Nie słyszeć! Nie słyszeć, kiedy pokrzykuje: „No, ssij! Ssij!".
Zatkałabym sobie uszy rękami, ale ja go trzymam za tyłek, a on mnie za
głowę. Nie mogę zatkać uszu, żeby nie słyszeć. Mogę to robić... Byle nie
słyszeć. Już wiem, dlaczego jestem dobra w tym, co robię. Wyuczyłam się i
w ten sposób szybciej kończą, i mam nad tym kontrolę, żeby się choć lekko
na nich odegrać. Mogę chociaż troszkę uczestniczyć w tej sytuacji. W
ogólnej niemożności coś mogę... Czuję mistrzostwo w fachu.
Postanowiłam, że taka będzie moja strategia. Nie będę stawiać oporu. Po
prostu się wyszkolę. W ten sposób z tego wyjdę jako wygrana. Jak nie

184
będzie mi wygodnie, oszukam ich tak, że będą mi wdzięczni. Jest w tym
coś dobrego. To jest popieprzone, ale fajne. Oni nie orientują się, że dla
własnej wygody robię tak, żeby im było super i żeby już sobie poszli.
- Co teraz można zrobić, żeby twoja córka nie musiała w tym życiu
cierpieć za twoje wspomnienia sprzed kilkuset lat?
- Mówić jej do ucha same dobre rzeczy. Mówić jej do ucha to, co się
chciało usłyszeć, kiedy było się dzieckiem.
- Dlaczego w jej uchu gromadzi się woda? Po co?
- Ta woda była do zmacerowania tej błony. Żeby była wiotka. Żeby
mogła się odkształcić. Żeby mogła oprzeć się na kości, na czymś
twardszym.
- Co wydarzyło się w czasie wczasów za granicą i spowodowało, że
twojej córce na udach pojawiła się egzema? Dlaczego wciąż jest i od
kilku miesięcy staje się coraz bardziej kłopotliwa?
- To wujek. To on tam mnie dotykał.
- Dlaczego to wyszło teraz u twojej córki?
- Na znak sprzeciwu. Jej sprzeciwu, że ma dosyć. Tych naszych
wrzasków ma dosyć. Tego, co słyszy, ma dosyć. Ponieważ tego charakter
się zgadza. To jest jej transparent: „Dosyć!
- Skąd ta egzema? Skąd to wszystko na twarzy, pod oczami, na
udach, przy odbycie?
- Gdy byłam w ciąży i leciałam samolotem, poczułam lęk. Strach przed
zakrzepicą. Sześć godzin lotu, więc większe ryzyko zakrzepicy u ciężarnej.
Nie ma możliwości chodzić. Bierzemy zastrzyki... Po co mi były te
zastrzyki w brzuch?! Dziesięć, na rozluźnienie. Ale kiedy to było?
Mieliśmy remont, a wtedy mnie skróciła się szyjka macicy. Wtedy był
remont, a ja musiałam leżeć. Nie mogłam pomagać w remoncie. Ale to nie
wtedy... Zastrzyki w brzuch... Strach w samolocie...
- Znajdź historię do swojego trądziku różowatego.
- Nasz ślub i ten wstyd. Co to za panna młoda przebrana, która patrzy,
czy pan młody jej nie zwiewa sprzed ołtarza. Co ja tu robię? Myślę sobie,
że jak się baba uprze, to wszystko może zrobić. Każdą największą głupotę.
Niedowierzanie, a później wstyd. Naprawdę to był jedyny sposób? Trądzik
różowaty na mojej twarzy to znamię, widoczne znamię, wstyd przed sobą...
przed samą sobą... Za metody, które zastosowałam, żeby wziąć ślub.
- Poszukajmy teraz historii, która wyjaśni uciekanie pieniędzy.
Dlaczego mimo że dużo zarabiasz, nigdy nie masz pieniędzy? Szybciej

185
wydajesz, niż zarabiasz, i nie ma mowy o nawet najmniejszych
oszczędnościach.
- To jak ta woda. Najpierw w tym wodospadzie, a później jak szoruję
ręce nad żeliwną umywalką. Nie ma takiej ilości, która by to zmyła. Ale
ręce są wcześniej. Wodospad jest później. Córka jest pod wodospadem. Ta
sama skóra. Te same włosy. Tak, ale to ta woda. Leci... Studnia bez dna.
- Co zrobić, żeby zakręcić wodę? Co musi się zdarzyć, żeby ten
człowiek, kowal, inaczej odebrał tę sytuację? Wtedy woda nie będzie
musiała lecieć bezsensownie i dziewczynka będzie mogła właściwie
odbierać płynność wszystkiego, również pieniędzy.
- Wyprawmy jego ciężarnej córce i miejskiemu chłopakowi szybki ślub.
Ojciec, to on to wymyślił, to w jego głowie wszystko się zalęgło. On to
rozpętał. On to wszystko może skończyć. OK, zmieniam. On stoi teraz pod
domem. Z zadowoleniem zaciera ręce, bo jego córce trafił się bogaty
miastowy mąż. A mała dziewczynka widzi ślub rodziców. To wszystko jest
dla małej dziewczynki.
- Teraz ważne jest też, żeby ta mała dziewczynka zauważyła swojego
zadowolonego dziadka, który już nie myje natrętnie rąk, a zaciera je z
zadowoleniem i klaszcze z radości. Może nawet niech zobaczy, jak
dziadek wesoło liczy zarobione w kuźni pieniądze, które pomnaża jego
zięć, inwestując w jakiś biznes.
- Tak, wszystko dobrze się skończyło. Zamówienia od ludzi nie
odpłynęły, a nawet przeciwnie - ludzie zaczęli go bardziej poważać. Już
nawet nie wie, dlaczego wcześniej w ogóle miał zamiar być zły.
- Świetnie, że udało się nam załatwić sprawy pieniędzy. Teraz
poszukajmy rozwiązań kłopotów zdrowotnych twojego męża. Na
początek dokuczliwy ból brzucha w ubiegłym roku.
- Za każdym razem jak wyjeżdża, ma stres. Tam była inna flora
bakteryjna. Mąż mówi mi, że to nie ma znaczenia, że jest normalnie, ale to
było gospodarstwo, agroturystyka z własnym kiblem i wszystkim. A w
wodzie były zupełnie inne bakterie niż u nas. I to go dopadło. Wszyscy tam
srali na potęgę. Wszyscy. Cały turnus był lekko luźny. Wszyscy się czyścili,
a on uważał, że nie. Te bakterie mu wlazły i zrobiło się napięcie. Nie chciał
czegoś wypuścić. Jakby wątroba. Jest ściana wysklepiona od góry. Płuca tu
są. Coś z wodą.
Znowu woda. Coś gąbczaste... Nie znam się na anatomii. Tak jakby za
czysto było! Tam był wymóg czystości. Tam było żywienie według Pięciu

186
Przemian, przez siedem dni i okazało się, że jest za czysto.
- Jak to możliwe, żeby było za czysto?
- Przyzwyczailiśmy się do czegoś innego. Przyzwyczailiśmy się, że brak
normy jest normą i teraz nie chcemy odpuścić. Brak normy, który jest
wszędzie. Wytłumaczyli nam, że białe jest czarne, a czarne jest białe. I jak
przychodzi białe, to czarne się broni. Dlatego gdy jest za czysto, za zdrowo,
to się broni. Dlatego niechętnie opuszczamy dom, bo stykamy się z
niekłamstwem. Ujawnia się kłamstwo. Dlatego zawsze tak jest, kiedy
wyjeżdżamy. Dziesięć dni to kwarantanna. Później byłoby dobrze, ale
trzeba wracać do domu. Dlatego świruje już na dwa dni przed wyjazdem.
Bo już wie, co będzie. Wyczuł nosem prawdę i już musi wracać do
kłamstwa. Nie chce tego, ale nim trzącha...
- Dlaczego twój mąż tak bardzo boi się prawdy, dobra i białego? Czy
kogoś w jego rodzinie zabiła prawda i dobro?
- A może on nie jest... Z jego poczęciem wiąże się dziwna historia. Długo
nie mogli mieć... Długo, długo, długo... Babka była chuda, przez co nie
mogła zajść w ciążę. Jak już zaszła, urodziła ledwo żywego chudego
chłopczyka. Trzeba go było ochrzcić w umywalce wodą... W szpitalu, bo
wszyscy myśleli, że nie dożyje jutra. Tak było. Później przyszedł ksiądz i
zrobił to po bożemu jeszcze raz. Dlatego woda na głowę. Prawie umarł.
Urodził się taki mały, z zapaleniem płuc. Prawie umarł, ale nie umarł.
Matka się modliła: „Tyle żeśmy go robili i teraz ma się tak po prostu
zmarnować? Niech przeżyje'’. Kochała go bardzo. Chciała tego dziecka.
Coś zhandlowała... siebie zhandlowała. Powiedziała: „Niech on przeżyje, a
ze mną niech będzie, co ma być".
- Jak to na niego wpływa?
- On tego nie wie. Wie, że miał zapalenie płuc, ale nie zna tej obietnicy.
Nie widzi tego. Dlatego matka tak go gania i robi wszystko. Otwarcie w
rozmowie mówi: „Ja nie mam nieszczęśliwego życia” i płacze za swoją
matką. Miała dwadzieścia sześć lat, jak jej matka umarła, a ona rozpacza
jak dziewczynka. Do tej pory się nie pogodziła. To przez matkę jest z tym
swoim okropnym mężem. Jest się na co nie godzić. Mój mąż nienawidzi
swojego ojca. Stary ma teraz raka pęcherza moczowego. Nie widzi. Tego,
co z matką, nie widzi. Jest przezroczysta... Widać kostki.... Jak z tym
kotletem... Jak kotlet dotknie talerza, jak ręką naruszy przestrzeń - to moje,
tu nie wchodź. Dopiero wtedy ją zauważa.

187
- Dlaczego twój mąż tak często reaguje wrzaskami, krzykami przy
różnych okazjach?
- Bo ojciec... Ojciec tak wrzeszczał. Nauczył się, że tak można. Tak się
robi. Tak się traktuje kobiety.
- A co, jeśli teraz powiesz mu, że tak się nie robi i nie tak się traktuje
kobiety? Że miło byłoby inaczej?
- Jest zdziwiony, bo nie wiedział, że to robi, nie sądził, że to robi. Myślał,
że jest w porządku, że jest dobry. Mówi: „Mówiłaś mi to wcześniej”. Ale ja
tak robiłem? Ja tak robię? Naprawdę?
- Dlaczego twój mąż chodzi wciąż na psychoterapię, psychoanalizy,
które od kilku lat nie przynoszą żadnego efektu? Po co mu to?
- Wibruje mu tam, jak lubi... Już się przyzwyczaił. To nie jest terapia.
Lubi, bo się przyzwyczaił. Czuje się bezpiecznie w tym, co zna, czyli w
pławieniu się w nieszczęściu, w winie, w byciu w płaczliwym nastroju... W
jakimś ciemnym, płaczliwym nastroju. Nie ma mowy, żeby psycholog
choćby dotknął tego, czego naprawdę powinien dotknąć, żeby pomóc. Ten
psycholog sam potrzebuje pomocy...
- Co zrobić, żeby odciąć go od tego ciemnego, płaczliwego nastroju?
- Musi się wyprowadzić. Musi wyjść z tej chałupy. Musi się przełamać.
Musi raz postawić na swoim. Ale do tej pory za tupanie nogą były kary. Nic
przyjemnego, lepiej nie tupać nogą. Lepiej siedzieć w ciemności. Mokro,
ciemno... Trzeba by się urodzić drugi raz. Bez zapalenia płuc się urodzić. Z
czystymi płucami i nie palić.
- Jak zrobić, żeby mógł się urodzić drugi raz?
- Musi iść na terapię powtórnych narodzin. Wtedy będzie miał szansę
wyjść z domu, wyjść bez zapalenia płuc.
- A gdybyśmy teraz spróbowały umożliwić mu powtórne urodzenie
się bez zapalenia płuc? Zapalenie płuc to etap naprawy po rozwiązaniu
konfliktu strachu przed śmiercią. Jeśli ktoś boi się, że umrze albo ktoś z
jego bliskich umrze, a po jakimś czasie okazuje się, że wszyscy żyją i
mają się dobrze, zachoruje na zapalenie płuc, kiedy strach minie.
Gdyby jego matka przed zajściem w ciążę i w ciąży przestała się bać o
życie swoje i dziecka i nie bała się śmierci, wtedy nie byłoby konfliktu, a
więc nie byłoby fazy naprawczej z zapaleniem płuc. Urodziłby się
zdrowy.
- Jestem za chuda... Nie donoszę ciąży... Ktoś mi mówi, że mamie
wyglądam, taka jestem chuda... Jak palec chuda... Robi przetwory, weki, nie

188
odpocznie, zasuwa przez całe lato. Robi przetwory, żeby zabezpieczyć
jedzenie, żeby miała co jeść, żeby zawsze było co jeść. To wyniesiony z
wojny, to lęk jej matki. To jej matka ją w to wrobiła. W swoim mężu
znalazła tylko kogoś, kto to potwierdza. Był inny chłopak, ale to ten stary
wredny nadawał na tej samej fali. Może tu się właśnie to zaczęło. Żarcie.
Wkładanie do ust. Strach przed wojną jest straszny. I jest chuda, i jest w
ciąży. Ale gdyby tak trochę przytyła, to udowodniłaby, że da radę, że
dziecko będzie zdrowe. Musi zjeść, musi podjeść. Ale trzeba odkładać na
przyszłość. Nie można się cieszyć teraz. Mój mąż to ma, nic go teraz nie
cieszy. Wszystko jest na potem. Jak te weki. Wszystkie pieniądze są na
potem. Nie można sushi teraz zjeść, nawet jak ktoś inny zapłacił, bo
pieniądze powinny być odłożone na potem, żeby je zjeść. Potem, nie teraz,
potem. Więc jego mama też nie będzie teraz jadła. Będzie jadła potem.
- Zróbmy im psikusa. Spróbujmy zrobić tak, żeby otworzyła chociaż
jeden ze świeżo zrobionych weków i niech zje to teraz. Teraz może jeść
te owoce, które chciała zawekować, a potem znajdzie się coś innego do
jedzenia.
- Ciiii, otwiera... Morele są najlepsze... Pyszne są...
- Niech je, ile chce. Morele na pewno jej nie zaszkodzą. Może nie
spowodują, że uda się jej jakoś szczególnie przytyć, ale poprawią
humor i dodadzą jej energii. Niech zajada.
- Hmm, morele... Siła ze słońca... Rosną w ogrodzie...
- Morele mają wszystko, co jest potrzebne, żeby dziecko urodziło się
zdrowe i miało zdrowe kości. Przy okazji znajdźmy więc odpowiedź,
dlaczego twój mąż ma jedną nogę krótszą i skąd problemy z
kręgosłupem?
- W wypadku samochodowym pogruchotał udo. Wyszedł sam z
samochodu. Wszyscy mówili, że nie da rady, nikt normalny przecież by nie
wyszedł, a on wyszedł. Jechał z przyjacielem. Jego ofiara nie została
przyjęta, tak jakby to było nic. A on wziął na siebie całe uderzenie.
Wszystko było na wierzchu. Dlatego jest teraz krzywy. Kości są jakby... Jak
ptaszyna... Taki jesteś cherlawy jak ptaszek... Ptaki mają puste kości.
- Zgadza się, ale ptaki potrzebują latać, a jemu taka modyfikacja
kości nie jest potrzebna w ludzkim ciele. A może on chce odlecieć i
dlatego jest anestezjologiem?
- Oczywiście interesuje go nieżycie, zajmuje się nieżyciem. Jego zawód
jest o życiu i nieżyciu. O granicy. On potrzebuje być na granicy.

189
- Skąd to się wzięło?
- Ksiądz, klasztor... Jest w klasztorze. Jest mnichem. Ma habit. Pobożny
nastrój, kadzidło, świece. Jest mistykiem. Ma odloty. Dlatego teraz jest w
ciemności. Czarne, które boi się białego... Czarny habit, świeca, mistyk,
ciemność...
- Mistyk?
- Wpadł gdzieś, coś badał, coś w sobie, bardziej głową niż sercem. Aaaa!
Niedobrze, gdzieś wpadł. Coś sobie wyobraził. Coś, z czymś skleił nie tak,
jak potrzeba. Zobaczył nie tak, jak potrzeba. Wyszła ciemność... Czarność...
Dlatego w niej teraz siedzi.
- Jak go z tego wyciągnąć?
- Jest potrzebny ktoś... Mistrz.
- Skąd wziąć mistrza? Czy możemy go teraz zawołać do pomocy?
- Przeszarżował wtedy... Ktoś mu mówił, żeby nie robił tego z umysłu,
dlatego to się spieprzyło, że mu się wydawało, że jest taki cwany tutaj, że
już wszystko rozkminił.
- Poszukajmy kogoś, kto pomoże mu odnaleźć jego serce. Teraz?
- To trzeba zrobić na planie fizycznym... Jakiś rozrusznik, coś popchnąć,
żeby to strzeliło.
- Wyobraź sobie jego ciało i uderz go w serce, mocno, jeśli potrzeba
czegoś mocnego.
- Mogę łupnąć go w mostek.
- Łupnij, niech jego serce się obudzi.
- Tak jak masaż serca. Wkłada się dwa palce pod żebra... Nie chce, uparte
jest... Stoi... Rusza się, tylko jest szalona arytmia i trzeba wyrównać.
- Co się dzieje?
- Pomyślałam, że trzeba je pogłaskać, żeby się uspokoiło. Uspokoiło się i
zstępuje białość. Przeżył wtedy...
- Dobrze, że przeżył, ale niech pamięta, że żyje się lepiej i bardziej,
kiedy serce jest bardziej otwarte i aktywne niż rozum.
- Jest już mądrzejszy, tam, w sercu. Przypomni sobie, jak opadnie cała
ciemność i wyjdzie do światła. A teraz już wiem dlaczego...
- Wróćmy jeszcze do was dwojga. Co zrobić, żebyście zaczęli się
komunikować? Żeby nikt nie musiał chodzić pod ścianami? Żebyście
się wspierali, rozumieli, chcieli i mogli ze sobą rozmawiać?
-Muszę się obudzić, bo śpię. Muszę się obudzić do światła z ciemności.
Śpię... Śnię...

190
- Dlaczego śpisz i nie możesz się obudzić?
- Widzę ciemne, czarne... Kiedy zamykam oczy... Kiedy otwieram, jest
tak samo. Nie wierzę, nie wierzę... Jak spadałam, w bezsilności
pomyślałam, że nie wierzę, że to jest to. A jak to jest to, to nie chcę czegoś
takiego. Muszę się spotkać z Bogiem. Zwlekam. Coś było kuszącego w tej
ciemności. To noc mistyczna. Ręce na krzyżu, dziury po gwoździach, kości,
kości pogruchotane. Jedna... prawa... lewa... Nie wiem.
- Dlaczego twój mąż jest anestezjologiem? Chce pomóc Jezusowi
Chrystusowi, żeby nie cierpiał na krzyżu?
- To jest wytrych, on tak mówi, że jest lekarzem i niesie pomoc, ale tak
naprawdę jest między życiem a śmiercią. On jest zawieszony. On robi to po
to, żeby poznać ten stan. Cały czas teraz go poznaje umysłem. Jest ślepy na
wszystko inne. Na razie...
- Zawód, który się wykonuje, jest zawsze rozwiązaniem problemu z
drzewa genealogicznego albo bardzo ciężkiej sytuacji z poprzedniego
wcielenia. Komu więc twój mąż tak naprawdę chce ulżyć w odczuwaniu
bólu? Komu chce ulżyć w cierpieniu?
- Nie chodzi o umieranie bez bólu. O to w ogóle w tym nie chodzi.
Chodzi o rozpoznanie stanu. To nie jest anestezjolog, choć umie to robić.
Dobrze to robi. Jego interesuje... Rzemiosło ma bardzo dobre, świetnie daje
sobie radę, ale tak naprawdę... Tak, tu jest dziura, tu jest dziura w całości.
Traktuje tych ludzi jak maszyny, którym trzeba wetknąć rurkę i uśpić. Nie
rozmawiają z nimi. Nie rozmawia z nimi. Nie rozmawiają z nimi o tym.
Powinni rozmawiać o tym, co się dzieje, gdy się umiera, czym jest śmierć.
Może już o tym z kimś kiedyś rozmawiał. Na pewno rozmawiał z kimś.
Tego doświadczył i teraz wisi. Wisi wszystko na tym mistyku, w tym
klasztorze. To ta osoba. I miała jakiś powód osobisty. Był dość młody, gdy
tam trafił. Była jakaś osoba z rodziny, ktoś, kto umierał, to coś otworzył.
Ciekawość, jak to jest i dlaczego. Przeszarżował. Chciał za szybko. Był
ciekawy. Był przy kimś. Widział kogoś. Rozmawiał z umierającym. Młody
chłopak... Bardziej był zainteresowany rozmową o tym... Może faktycznie
bardziej był zainteresowany rozmową niż tym, że mógł pomóc, ulżyć wtedy
tej osobie. Ale skupił się na rozmowie. Zapomniał o człowieku. Jakby
wypełniał swoją potrzebę, zaspokajał swoją ciekawość. Później miał
wyrzuty sumienia z tego powodu. Mogłem to, mogłem tamto... To i tak
miało marginalne znaczenie dla tej drugiej osoby, ale on się tym zadręczał.

191
Zadręczał się, że czegoś nie zrobił, czegoś nie wypełnił. Miał serce
zamknięte.
- Jak mu pomóc?
- Musi być w towarzystwie rzeczy pięknych i wzniosłych. Musi być w
kościele, ale nie w byle jakim kościele, lecz w jakimś wzniosłym. Tam się
to odpali. Przypomni mu się. Zdecydowanie dzwony. Duże katedry i
dzwony. Tam, gdzie jest moc. Gdzie panuje podniosły nastrój. Jak poczuje
nastrój dnia, zapach, modlitwę ludzi, to już łatwo pójdzie. W końcu się
odnajdzie. Ja mogę go zaprowadzić do tego piękna. Muszę być uparta i
zaproponować wyjazd.
- Co jeszcze mamy do zrobienia?
- Widzę naszą córkę na naszym ślubie. Ona wyczuła sztuczność tej
sytuacji. Moje wahanie. Nie wiem, czy nie ułożył jej się tu wzór wyjścia za
mąż z powodu udawania przy tym.
- Jak chcesz, możemy to zrobić teraz, ale możesz również
wytłumaczyć jej to „na żywo”, po powrocie do domu.
- Porozmawiam z nią i zapytam, czy coś pamięta i jak się wtedy czuła.
- Zacznij już teraz. Teraz porozmawiaj z jej podświadomością,
ponieważ być może ona nic świadomie nie pamięta. To tak jak z twoją
małą dziewczynką - nie chciała pamiętać o śmierci rodziców, więc
wyszła z domu i nic nie pamiętała. Coś sobie stworzyła w umyśle i tym
żyła.
- Powstała tam dziura. Zalepimy ją czymś kolorowym, czymś ładnym w
kształcie serca. To wszystko. To jest zrobione.

Agnieszka odezwała się do mnie po kilku tygodniach z informacją, iż


córka nie potrzebuje żadnej operacji, ponieważ ucho się samo naprawiło.
Słyszy dobrze. Nawet kąpała się już w morzu, zanurzała głowę i nic a nic
się nie działo. Żadnych stanów zapalnych, żadnego bólu i strachu. A inne
sprawy powoli się porządkują.

192
JAK NA GÓRZE, TAK NA DOLE. CO
W ŚRODKU, TO NA ZEWNĄTRZ
Jakie następstwa dla indywidualnego osobnika może spowodować np.
spotkanie agresywnej współpasażerki w tramwaju? U osób, które nie
zwrócą uwagi, nie włączą się do wymiany zdań i wrócą do swoich zajęć,
takich jak oglądanie mijanych miejsc i ludzi przez okno, czytanie książek
czy rozmowy telefoniczne, nie wystąpią żadne skutki. Może ktoś ze
świadków tego zdarzenia opowie je ze śmiechem koleżance, z którą spotka
się po wyjściu z tramwaju, a może nikomu nie opowie i zapomni. Jeśli
podczas tej awantury nie padną słowa, które dotykają jakiejś zadry w duszy,
to człowiek nie przy-wiąże do tego żadnej wagi. Natomiast u osób, które z
jakiegoś powodu potraktują to zajście poważnie, mogą wystąpić zmiany
fizjologiczne, które Hans Selye nazwał stresem. Ten zbiór reakcji
psychofizjologicznych może zapoczątkować rozwój choroby. Pewnego
majowego dnia byłam świadkiem takiego zdarzenia. Jechałam tramwajem,
czytałam książkę, a przede mną siedziała młoda dziewczyna ze
słuchawkami na uszach, również pogrążona w lekturze. W tramwaju było
wiele wolnych miejsc siedzących, ale z jakiegoś powodu dziewczyna
przede mną musiała tego dnia przeżyć koszmar. Kiedy obserwowałam
rozwój sytuacji, nie zdawałam sobie sprawy, jakie rozmiary ostatecznie ten
koszmar przybierze. Trzeba dodać, że dziewczyna siedziała na miejscu dla
inwalidów i matek z dziećmi. Ale około godziny dziesiątej rano, gdzieś na
końcu Warszawy, miejsca do siedzenia było dużo, do wyboru, czy po
słonecznej, czy zacienionej stronie wagonu. Na jednym z przystanków
(przy pewnym ogromnym kościele zresztą) wsiadła pewna korpulentna pani
i od tyłu podeszła do siedzącej przede mną dziewczyny. Stanęła przy mnie,
a więc za plecami nastolatki i ni stąd, ni zowąd zamachnęła się i walnęła
dziewczynę reklamówką trzymaną w ręce. Nie miała tam kamieni ani
dużych metalowych przedmiotów, tylko coś miękkiego, więc uderzenie
prawdopodobnie nie było bolesne, ale z powodu nagłości i zaskoczenia
spowodowało szok. Dziewczyna nie zdążyła jeszcze zdjąć słuchawek,
kiedy z ust pulchnej pani zaczął wypływać potok strasznych słów. „Ty
gówniaro bez szacunku dla starszych, co ty sobie wyobrażasz, kiedy siadasz

193
i zajmujesz miejsce zarezerwowane dla chorych? Ja mam najwyższą grupę
inwalidzką, chora jestem, a tu taka bezczelna gnojówa dupy nie raczy
ruszyć”. Nadmienię, że pani nie wyglądała na fizycznie chorą osobę.
Niestety, nie wyglądała też na chorą psychicznie, co mogłoby w jakimś
stopniu usprawiedliwiać jej zachowanie. Dziewczyna podniosła się z
siedzenia. Zdziwiona wariacką zaczepką powiedziała: „Przepraszam, nie
zauważyłam pani, proszę usiąść”. Paniusia siadła ciężkim tyłkiem na
foteliku, mościła się chwilę jak kwoka w gnieździe i wydawać by się
mogło, że sprawa osiągnęła szczęśliwy finał, gdyż dziewczyna spokojnie
usiadła na krzesełku przed paniusią. Nie wiem, czy błędem był wybór
miejsca, czy to był po prostu nie ten dzień. Niezależnie od wyglądu,
damulka okazała się raczej niezrównoważona. Ponieważ kiedy tylko
dziewczyna założyła słuchawki i ponownie otworzyła książkę, natrętna
baba zaczęła od nowa perorować, poszturchując dziewczynę tłustym
paluchem. Wykrzykiwała: „Nie jesteś, gnojówo, pępkiem świata, nie
wyobrażaj sobie Bóg wie czego”, „Nie myśl sobie, że cokolwiek w życiu ci
się uda, Bóg nie pomaga takim złym ludziom jak ty”, „Udajesz, ty śmieciu,
że nie słyszysz, co? Ha? Mam rację? Wiesz, że ci się nic w życiu nie uda,
bo Pan Bóg ci nie pomoże w niczym”. Dziewczyna podniosła się, zdjęła
słuchawki i powiedziała, że nie słyszy i nie wie, o co chodzi. Więc baba od
nowa swoje: Ty jesteś szatańskim pomiotem, biedna twoja matka, co
wydała cię na ten świat” - i to przeważyło. Wszystko rozgrywało się tuż
przede mną, w błyskawicznym tempie. Nawet nie próbowałam zareagować,
ponieważ wszystko było na tyle nagłe i niespodziewane, że osłupiałam.
Baba wyglądała na tak rozjuszoną, jakby pod fotelem siedział diabeł i przez
siedzenie szturchał ją widłami w tłusty tyłek. A mnie zamurowało. Często
korzystam w Warszawie z komunikacji miejskiej z powodu możliwości
czytania książek i braku konieczności poszukiwania miejsca parkingowego,
więc widuję różne sceny odgrywane przez sfrustrowanych ludzi. Ale to był
diabelski majstersztyk. Po ostatnim wywrzeszczanym przez awanturnicę
zdaniu dziewczyna zachwiała się i wyglądało, jakby nie mogła złapać
powietrza. Przesunęła się do drzwi i zaczęła wciskać guzik do ich
otwierania. Na szczęście tramwaj zatrzymywał się, ponieważ cała ta
historia trwała dokładnie jeden przystanek. Dziewczyna schodziła ze
schodów, zataczając się tak, że przestraszyłam się całkiem na poważnie,
więc natychmiast podniosłam się i wybiegłam wystarczająco szybko, aby ją
podtrzymać, bo właśnie osuwała się na chodnik. Usiadłyśmy na ławce,

194
poprosiłam, żeby nic nie mówiła i głęboko oddychała. Po kilku minutach
wypatrzyłam kawiarnię po drugiej stronie ulicy i uznałam, że to świetny
moment na ciastko i kawę. Zaprosiłam dziewczynę, żeby poszła ze mną i
opowiedziała, co według niej się właśnie wydarzyło. Nad puszystą, słodką
bezą Kamila się rozkleiła. Jechała właśnie na cmentarz, na grób swojej
mamy, która umarła kilkanaście miesięcy temu na raka krwi. Nie umiała
powiedzieć dokładnie, jaki to był rak, a ja chciałam usłyszeć konkretną
nazwę, najlepiej z literami albo cyframi, ponieważ wtedy szybciej
dowiaduję się wszystkiego o konflikcie, który doprowadził do choroby i
śmierci. Zaznaczę, że rak krwi, nieważne, jakich elementów by dotyczył,
jest wynikiem konfliktu bardzo poważnego obniżenia własnej wartości.
Element krwi, którego rak dotyczy, uszczegóławia konflikt i ułatwia
znalezienie historii związanej z zakodowaniem i uruchomieniem programu
choroby. Ale i bez szczegółów daje się zlokalizować cały przebieg
programowania w drzewie genealogicznym. Dziewczyna była za bardzo
roztrzęsiona, żebym rozgrzebywała historię śmierci jej mamy, poprosiłam
więc tylko o opowiedzenie, co się dzieje u niej w życiu. Co doprowadziło ją
do spotkania z tą oszalałą kobietą. Dlaczego stało się tak, że spośród
trzydziestu wolnych siedzeń wybrała właśnie to z naklejką „dla
niepełnosprawnych'’. Mimo że tego miejsca nie wybrała świadomie,
prawdopodobnie nawet nie wiedziała o tym, siadając, i nie zwróciła uwagi
na nalepki wiszące wysoko na szybie. A jednak wybrała to miejsce, na
którym usiądzie i poczeka na kobietę, która coś jej wskaże. Jakiś
nierozwiązany problem dręczący jej wnętrze, poruszający duszę. Płacząc
nad słodką bezą, Kamila opowiedziała, jak bardzo zdradzona czuje się
przez swojego ojca, którego do tej pory uważała za najlepszego przyjaciela,
z którym razem przeżywali śmierć mamy. Zdradą ze strony taty nazwała
jego zaangażowanie w związek miłosny z nową kobietą. Dziewczyna już od
jakiegoś czasu zauważyła, że ojciec znika z domu na dłużej, wraca późno i
jest w dobrym humorze. Zaczęła się domyślać, że spotyka się z jakąś
kobietą i nie umiała się z tym pogodzić. Wydawało się jej, że tata i mama
bardzo się kochali i tata obiecywał mamie przed śmiercią, że nigdy o niej
nie zapomni i na pewno będzie opiekował się córką. A nie minęło kilka
miesięcy, a on już zapomniał, dobrze się bawi i układa sobie życie na nowo,
nie pytając nawet córki o zdanie. Kilka tygodni temu powiedział, że jego
znajoma wprowadzi się do ich domu, ponieważ on zamierza się jej
oświadczyć i ożenić się z nią. I jak powiedział, tak się stało. Kobieta

195
przeniosła się i zaczęła się wojna, początkowo zawoalowana, przykryta
grzecznymi uśmiechami zza zaciśniętych zębów, a potem coraz bardziej
krzykliwa i jawna. Trudno wymagać od osiemnastolatki, żeby była dojrzała
i umiała panować nad wszelkimi emocjami. Trudno też nie współczuć
dojrzalszej trzydziestoparoletniej kobiecie, która wchodzi do domu, w
którym mieszka córka jej ukochanego mężczyzny, tym bardziej że ten
niedawno stracił żonę i nie ma odwagi porozmawiać z dorastającą córką o
swoich potrzebach i szczęśliwym życiu. Jak można się domyślić, relacja
tych trojga była daleka od ideału. Kamila wpadła w stan określany czasem
jako bunt nastolatki. Przestała interesować się tym, co robią ojciec i
przyszła macocha i co dzieje się w domu, interesowały ją wyłącznie
spotkania ze znajomymi i wszystko, co mogła robić w Internecie sama,
odizolowana w swoim pokoju. Przestała chodzić na zajęcia, spacerowała z
przyjaciółmi po mieście, zaczęła palić papierosy. Macocha najpierw
usiłowała rozmawiać grzecznie i dopytywać, czy mogłaby w jakiś sposób
pomóc, ale oziębłe traktowanie ze strony Kamili zniechęciło ją do takich
prób. Ojciec zdawał się początkowo nie zauważać nadchodzącej burzy i
udawał, że nie dostrzega zmiany zachowania córki. Obojętność tylko
pogarszała sytuację, ponieważ dziewczyna czuła się coraz bardziej
odpychana i niezauważana. Pewnego wieczoru wróciła do domu po
wypiciu kilku piw. Przyszła żona taty zauważyła to i zwróciła jej uwagę, że
nie powinna pić piwa w takich ilościach, bo może jej to zaszkodzić. Teraz,
kiedy Kamila opowiadała to na spokojnie, stwierdziła sama, że to nie było
wypowiedziane wrogim czy oskarżycielskim tonem. Ale czy
zainteresowanie tej obcej przecież kobiety wprawiło ją w zakłopotanie, czy
przypomniała jej matkę, której coraz bardziej jej brakowało, nie wiedziała,
w każdym razie ta uwaga rozpętała piekło. Kamila zaczęła krzyczeć do
kobiety, że jest puszczalską lafiryndą i zabiera jej ojca, który powinien do
śmierci kochać tylko mamę. Była tak wzburzona i pobudzona, że
wykrzykiwała inne okropne rzeczy, pobiegła do pokoju dorosłych i zaczęła
wyrzucać ubrania kobiety, każąc się jej wynosić z tego domu. W tym
momencie wrócił z pracy ojciec i nie wiedząc, co się dzieje, kazał jej
natychmiast iść do swojego pokoju i nie wychodzić. Kamila przechodziła
przez to, co zdarza się dość często między dorosłymi a dziećmi. Mogłoby
się wydawać, że zachowanie każdej z tych osób jest usprawiedliwione, ale
chciałoby się oczekiwać więcej od osób dorosłych niż od nastoletnich
dzieci. Tata Kamili nie umiał z nią porozmawiać szczerze o swoich

196
potrzebach, o chęci życia w towarzystwie dorosłej kobiety, kontakcie z
kimś poza córką, która niedługo dorośnie i wyfrunie z domu. Jak wielu
dorosłych uważał, że sprawy rozwiążą się same, że wszystko się jakoś
poukłada. Niestety czasem samo się nie rozwiązuje i nie układa, zamiast
więc zdawać się na czas i los, warto przyjrzeć się sytuacji i znaleźć
rozwiązanie. Dziewczyna, uwikłana w swój wewnętrzny emocjonalny
koszmar i niezrozumienie motywacji ojca, z poczuciem wszechogarniającej
bezsilności, musiała wybuchnąć. To nie mogło skończyć się inaczej. A
właściwie mogło, ponieważ gdyby podejście ojca nie zmieniło się i sytuacja
trwałaby wciąż bez rozwiązania, prawdopodobnie dziewczyna zrobiłaby ze
swoim życiem coś jeszcze gorszego niż wagary, palenie papierosów i
wypicie kilku piw ze znajomymi. Skutkiem długotrwałego tkwienia w
takich okolicznościach są nerwice, depresje, kradzieże, samookaleczanie się
i samobójstwa dzieci czy nastolatków, które nie potrafią dostosować się do
nowej sytuacji, ponieważ nie zostały w nią wprowadzone przez dorosłych.
Nie czują się ważne i potrzebne, więc najpierw robią złe rzeczy, żeby
zwrócić na siebie uwagę. Na ogół to się udaje, ale rodzice czy opiekunowie,
nie będąc świadomymi i nie pytając, o co chodzi, nastawiają się negatywnie
i koło wzajemnej, choć pozornej nienawiści i niezrozumienia rozpędza się
tak mocno, że trudno je zatrzymać w taki sposób, by nie spowodować
wypadku z ofiarami. Kochani rodzice, proszę, żebyście wykazywali się
większą dojrzałością niż wasze dzieci, ponieważ macie więcej doświadczeń
życiowych i to od was oczekuje się, że okażecie się dojrzali. Rozmawiajcie
ze swoimi dziećmi, kiedy widzicie, że coś jest nie w porządku. Nie
krzyczcie, nie wyładowujcie swojej frustracji na niewinnych dzieciach,
które potrzebują głównie waszej miłości. Obserwujcie zachowanie swojego
dziecka i pytajcie, o co chodzi, nie dajcie się zbywać mruknięciami.
Obserwujcie uważnie, co dzieje się w waszym życiu, i pytajcie siebie, o co
chodzi. Co pokazuje wam wasze dziecko, o czym wam przypomina.
Kiedy na talerzyku nie było już bezy, dziewczyna uspokoiła się i ze
śmiechem obiecała sobie, że odpuści swojej nowej mamie. Bo jak
powiedziała: „Wcale nie jest taka zła, może nawet da się z nią porozmawiać
o mamie bardziej niż z ojcem. No i przecież wiem, że mężczyzna, który nie
ma jeszcze nawet pięćdziesiątki, ma prawo do życia. Przecież już jestem
prawie dorosła i wiem, że bliskość, miłość, bycie z kimś, nawet seks, są
potrzebne człowiekowi do życia. Wcale nie chciałabym, żeby tata stał się
zgorzkniałym starym zgredem. Nie chcę, żeby był nieszczęśliwy. Przecież

197
nie chcę wyjść za mąż za własnego ojca. Dobrze, że znalazł fajną kobietę.
A ja tak naprawdę też mogę na tym skorzystać, jeśli nie będę zazdrosna i
głupia. No dobrze, muszę okazać się dorosła i z nimi porozmawiać”. I
prawdę mówiąc, na tym mogłoby skończyć się nasze spotkanie, ponieważ
pozornie wyglądało, że dziewczyna odetchnęła, zrelaksowała się i musiał
jej spaść kamień z serca, a przynajmniej tak wyglądała. Niestety (dla tych,
którzy pytają ciągle o to samo i opowiadają, że nikt im nie jest w stanie
pomóc) albo całe szczęście (dla innych, którzy naprawdę chcą wiedzieć,
jeśli zadają pytanie) od pewnego zdarzenia mam możliwość widzieć i
wiedzieć nieco więcej. Zapytałam Kamilę, czy chciałaby mi jeszcze coś
powiedzieć, korzystając z naszego spotkania, coś wyjaśnić, co ją dręczy i
nie daje spokoju. Zawahała się chwilę, uśmiech zniknął z jej twarzy i
posmutniała. Powiedziałam, że energia jej nieżyjącej mamy jest przy niej i
jakby głaskała ją po głowie, chcąc ją uspokoić i otulić. Teraz już Kamila
rozpłakała się na dobre i powiedziała, że od śmierci mamy nie może
poradzić sobie z poczuciem winy, które czuje wobec niej. Opowiadała, że
mama była fajną, młodą kobietą, pracowała, ćwiczyła, zabierała córkę do
muzeów i na wystawy, ponieważ była artystką i dużo podróżowali całą
rodziną. Aż jakieś trzy lata temu zaproponowali mamie zrobienie wystawy
prac - cieszyła się z tego i bardzo przejmowała. Spędzała dużo czasu przy
obrazach, jakby jeszcze chciała je poprawiać, ponieważ zawsze wydawały
się jej niedoskonałe. Trwało to prawie pół roku. Mama nie spała, wciąż
kogoś zapraszała, żeby oglądał jej obrazy i mówił, co jest dobrze, a co źle.
Zaczęła kłócić się z tatą o drobiazgi. Nie miała czasu dla Kamili. W końcu
odbył się wernisaż, krytycy pisali różnie, ale większość opinii była
pozytywna. Po kilku tygodniach z mamy zeszło całe powietrze. Nie mogła
wstać z łóżka, mówiła, że nie ma siły, jakby miała zemdleć. Tata zawiózł ją
do znajomego lekarza. Zrobili badania i okazało się, że coś
nieprawidłowego jest we krwi. Jakiegoś składnika brakuje, a jakiegoś jest
za dużo - tego Kamila, jak przyznała, nie zgłębiła. Lekarz zalecił mamie
pobyt w szpitalu, u niego na oddziale i dokładniejsze badania. I od tego
momentu „mamę jakby wcięło”. Kamila pamięta pierwszą wizytę w
szpitalu na oddziale u mamy. Weszła z tatą, radosna jak skowronek, ciesząc
się, że zobaczy mamę i że ma dla niej najnowsze czasopisma. Cieszyła się,
gdyż rodzice uspokajali ją, że to tylko badania i wszystko jest w porządku.
Ale kiedy weszli z ojcem na oddział, cały wesoły nastrój ulotnił się jak

198
kamfora. Po korytarzu snuły się widma ludzi z poprzyczepianymi
kroplówkami.
Już tutaj zaczęły drżeć jej nogi, a kiedy tata otworzył drzwi do sali,
zakręciło się jej w głowie i musiała oprzeć się o ścianę. Mama była smutna,
ale przynajmniej sprawiała wrażenie żywej. Trzy współlokatorki
szpitalnego pokoju wyglądały, jakby miały zamiar za chwilę umrzeć. W
pokoju panował dziwny, duszący zapach -„tak naprawdę to był straszny
smród”. „Nie pamiętam dokładnie, ale podeszłam do okna, żeby je
otworzyć, a mama krzyknęła, że nie można, więc skupiłam wzrok na tłustej
muszę łażącej po szybie. I nie wiedziałam, jak powiedzieć mamie, że muszę
wyjść, bo zwymiotuję”. Ale mama to zobaczyła, odłożyła książkę,
podniosła się szybko z łóżka i zaproponowała spacer do szpitalnej kafeterii.
Powiedziała, że ją badają i nie wiedzą, co się dzieje, ponieważ co probówka
krwi, to inny wynik i nie umieją podjąć żadnej decyzji, co z nią zrobić,
nawet nie wiedzą, czy jest chora, ale zaczynają podawać jej lekarstwa, żeby
unormować krew. Napytanie, kiedy wyjdzie, odpowiedziała: „Nie wiem, ale
chyba szybko, bo ja nie jestem przecież taka chora, jak ci pozostali ludzie
na oddziale”. Kamila, wracając do domu i zasypiając, modliła się do Boga,
żeby pomógł mamie i pozwolił jej jak najszybciej wrócić do domu. Ale Bóg
nie spełnia, ot tak, naszych życzeń. Może czasem, ale nie za często. Bóg
pozwala, żebyśmy nauczyli się czegoś i przyglądając się sobie, pomogli
sami sobie. Jeśli nie włożymy w to pracy, zaangażowania, a przede
wszystkim dużo wybaczenia i miłości dla samych siebie, Bóg też umywa
ręce. W każdym razie Kamila tak to odczuła, ponieważ kiedy poszła do
mamy po kilku dniach od pierwszej wizyty, przeraziła się. Mama
wyglądała, jakby przytyła sto kilogramów. Żeby nie leżała na tym samym
łóżku i nie pomachała ręką, Kamila wyszłaby z sali, nie poznając swojej
mamy. I wtedy pierwszy raz pomyślała, że mama z tego nie wyjdzie.
Wróciła do domu i płakała, aż zasnęła. Rano ojciec ją uspokajał, koleżanki
w szkole mówiły, że na pewno to minie i mama wyzdrowieje, żadna nie
była zainteresowana opowieściami o szpitalu czy samopoczuciu
przyjaciółki. W sklepach zaczynały się przeceny, do kin wchodził nowy
film, jakaś koleżanka rozstawała się z jakimś kolegą... Kto by chciał
słuchać o czyjejś chorej mamie. Starała się chodzić do mamy codziennie
albo co drugi dzień, ale wyniki badań wciąż były zadziwiająco niestałe i
coraz dziwniejsze i lekarze wypróbowywali nowe kuracje. Mama widziała,
jak Kamila reaguje na szpital i otoczenie, i poprosiła, żeby nie przychodziła

199
tak często, bo ona czuje się zmęczona albo czasem śpi w ciągu dnia. Ona
widziała, jak ciężko jej córka przeżywa każdą wizytę na oddziale i widok
otaczających ją bardzo ciężko chorych ludzi. Prosiła, żeby tata też
przychodził rzadziej, bo nie ma potrzeby i powinien więcej pracować, bo
teraz cały dom i jej leczenie są na jego głowie. Powoli odsuwała ich i
przyzwyczajała, że jej już nie ma, że muszą ułożyć sobie życie bez niej.
Bardzo szybko się poddała, wyglądała, jakby nie chciała walczyć. Po kilku
tygodniach dostała przepustkę. Kiedy weszła do domu, wyglądała jak
przestraszony ptak, jakby nie wiedziała, co zrobić w takiej dużej
przestrzeni. Ale już następnego dnia rano zaczęła odzyskiwać humor.
Głaskała swoje ukochane filiżanki i ekspres do kawy, głaskała szafki w
kuchni, lodówkę i zmywarkę, śmiała się, że tęskniła za tymi sprzętami.
Zaczęła sprzątać, prać, gderać, że nie można ich z ojcem samych zostawić,
bo zapuszczą dom. Po kilku godzinach opadła z sił i położyła się, ale miała
dobry humor. Na drugi dzień wstała i znowu wszystko głaskała, ale już
spokojniej. Powiedziała, że dobrze się czuje i chyba lepiej zrobiłoby jej nie-
wracanie do szpitala. Kilka dni do świąt i święta minęły szybko i w dobrym
nastroju. Mama stwierdziła nawet, że czuje się tak dobrze, że w szpitalu
wyniki na pewno już będą dobre i ją wypiszą, bo czuje się naprawdę
zdrowa. Ale od pierwszego dnia w szpitalu wyniki ciągle się pogarszały, a
może raczej chwiały i dalej nie było wiadomo, co lekarze mają robić.
Postanowili wypróbować nowy lek. Mama dostała alergii albo zapaści. Po
tym jej się pogorszyło. Poprosiła, żeby Kamila już nie przychodziła. Tata
niech czasem zajrzy. Obiecała, że będzie dzwoniła. Wyniki się nie
stabilizowały i na tyle pogorszyły, że podjęto decyzję o przeszczepie
szpiku. Znaleźli dawcę. Mama się uspokoiła, że to prosty zabieg. Pobierają
komuś trochę krwi i wstrzykują jej. Proste. Ale żeby dojść do etapu, kiedy
jest prosto, najpierw musieli zamknąć ją w szklanej klatce. Odizolowali ją
od świata, bo zabili całą jej odporność, żeby organizm mógł przyjąć
przeszczep. Kiedy umieścili ją w tej szklanej pułapce, córka ostatni raz
widziała ją przytomną. Naprawdę była pewna, że to pomoże. Wszystko
miało być dobrze. Ale w nocy zaczął dzwonić telefon ojca, który ubrał się i
pojechał, nic nie mówiąc. Rano powiedział, żeby Kamila nie wybierała się
przez kilka dni do szpitala, bo mama leży w tej swojej klatce i nie można jej
przeszkadzać. Kiedy zapytała po kilku dniach, powiedział, że nic się nie
zmieniło i żeby tam nie chodziła. Ciągle mówił to samo. Może jednak to
było właśnie to, co chciała usłyszeć. Bała się chodzić do szpitala. Bała się

200
chorych ludzi i dziwnego zapachu. Bała się mamy leżącej prawie bez ruchu,
której trzeba było podawać szklankę, bo nie mogła sama po nią sięgnąć.
Bała się mamy w klatce. Tata nie chciał rozmawiać. Koleżanki i koledzy nie
chcieli słuchać, bo wszyscy mieli inne sprawy, nowy kolor włosów, nowy
makijaż, nową sukienkę, nowe buty. A ona łapała się na tym, że też chce
mieć nowe rzeczy, ale to raczej nie wypada. Stała się persona non grata w
towarzystwie. Nie mogła tego znieść. Postanowiła, że mamie i tak nie
pomoże, bo dbają o nią teraz pielęgniarki i lekarze, a ona zajmie się swoim
życiem. Wróciła do aktywnego życia, chodziła z koleżankami do kina i
sklepów, jak gdyby nic się nie stało. Tata uspokajał córkę i powtarzał, że
mama nie chce odwiedzin. Aż pewnego dnia listonosz przyniósł
zaprenumerowane czasopisma, więc postanowiła zanieść je mamie, żeby
poczytała. W szpitalu nie mogła jej znaleźć - nie było jej w sterylnej klatce
ani w dawnej sali. Jakaś młoda dziewczyna zajmująca teraz łóżko mamy,
jeszcze w dobrym stanie i w dobrym humorze - chyba nie wiedziała, co ją
czeka - poradziła, żeby poszła do pokoju pielęgniarek. Te powiedziały, że
mama jest podłączona do sztucznej nerki, i wysłały ją na inne piętro, do
innego pokoju. Stanęła jak wryta. Mama już nie była sobą. Wokół szumiały
jakieś maszyny, w gardle miała rurkę, była nieprzytomna. Kiedy do niej
podeszła i rozpłakała się, ledwie mrugnęła okiem. Nic nie powiedziała, bo
nie miała możliwości. Nie uśmiechnęła się. Była jak trup. A Kamila
wybiegła stamtąd i tak płakała, że pielęgniarka zatrzymała ją i
zaproponowała krople na uspokojenie. Krople! Kiedy chciała się zabić, bo
nie dopilnowała mamy. Tak, pomyślała, że to jej wina. Że nie odwiedzała
jej wystarczająco często, że tak naprawdę szpital był jej nie po drodze, że
wybrała bzdurne ubrania, perfumy i pogaduszki z koleżankami, zamiast być
z mamą. Słuchała jej, żeby nie przychodzić, ponieważ było jej to na rękę.
Po co iść do przygnębiającego szpitala, kiedy można iść do kina albo na
zakupy. Płakała i płakała. W domu na-wrzeszczała na tatę, że nic nie
powiedział. Rozpłakał się. Straszny widok - płaczący ojciec, ale wtedy go
nienawidziła. Postanowiła, że po szkole natychmiast pójdzie do mamy i
będzie teraz siedziała przy niej, aż wyzdrowieje. Z takim postanowieniem
położyła się spać, z takim samym wstała i poszła do szkoły. W czasie
trzeciej lekcji weszła do klasy sekretarka i poprosiła, żeby spakowała się,
zabrała swoje rzeczy i wyszła, bo jest do niej telefon. Dzwonił tata, że
mama właśnie umarła. Nawet nie płakała. Siedziała, czekała, aż przyjechał
tata. A kiedy zawiózł ją do domu, zamknęła się w pokoju i nie wychodziła

201
stamtąd aż do wieczora, kiedy przyszedł ojciec i powiedział, że pogrzeb
będzie za dwa dni, więc nie pójdzie na lekcje. Pogrzeb był straszny, ale nie
pamięta za bardzo, bo tata dawał jej jakieś tabletki. Kilka tygodni chodziła
do szkoły jak robot, a potem wróciła do „normalnego rytmu’. Musiała
dostosować się do przyjaciół - nie chcieli ponurego odmieńca w
towarzystwie. Była więc prawie taka jak kiedyś. Prawie, ponieważ wciąż
myślała, jak zawiodła swoją mamę, jak ona musiała za nią tęsknić i jej
potrzebować. I z jaką ulgą i radością przyjmowała każde zwolnienie z
konieczności pójścia w odwiedziny do szpitala. Ciągle było gorzej, bo nie
mogła zrozumieć, jak tata po pół roku już odzyskał dobry humor, nawet
podśpiewywał przy goleniu. Chciała na niego krzyczeć, a kiedy
przyprowadził nową kobietę, chciała go zabić, ich oboje chciała zabić. A
kiedy tamta się wprowadziła, chciała zabić siebie, żeby ich ukarać. Aż do
tego momentu, kiedy na nią na-krzyczała i kazała jej się wyprowadzić...
Na tym skończyła, a ja nie pytałam o więcej, bo więcej nie było już
potrzebne. Kiedy Kamila dorośnie, może przyjdzie do mnie na dłuższe
spotkanie i zobaczy siebie, mamę i tę nową żonę ojca w innym wcieleniu,
kiedy były wszystkie razem i były siostrami. Ponieważ tyle przy niej
zobaczyłam. A dziewczyna wyglądała, jakby nareszcie mogła złapać
oddech po kilku dniach czy tygodniach, a może miesiącach nieoddychania.
Tak skończyłyśmy, ponieważ miałam umówione spotkanie. Wciąż
podziwiam mądrość powiedzenia Jak w środku, tak i na zewnątrz” i trudno
mi wyobrazić sobie bardziej klarowny przykład niż to, czego świadkiem
byłam w tramwaju. Kamila, mając w sobie tyle gniewu i złości, a przede
wszystkim niewypowiedzianego smutku i samotności, musiała doprowadzić
do konfrontacji ze światem zewnętrznym. Długo byłam pod wrażeniem
rozsądku tej młodej dziewczyny i mądrości przypadków. Właściwie to
jestem ciągle pod wrażeniem tej rozmowy. Jeżeli wszystkie nastolatki (a
niechby nawet niewielka ich część) są tak chętne do opowiedzenia komuś
swojej prawdziwej historii i zrozumienia, co się dzieje wokół nich, to może
w przyszłości nie będą potrzebne szpitale i lekarze, ponieważ
społeczeństwo nie będzie chorowało, a jeśli nawet, to każdy wyjdzie z
choroby dzięki rozsądkowi i wierze w nadprzyrodzone siły przyrody.
Historię Kamili chciałabym spointować fragmentem z książki Kreowanie
rzeczywistości.

202
Ramtha: Wyobraźcie sobie, co myśli wasz Duch. Czy
kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wasz Duch czuje się w sobotę
wieczorem? „O nie! Znowu będziemy robili to samo?P. Wyobraźcie
sobie swojego Ducha, swojego Boga: „Co z tobą? Kiedy wreszcie
zrobisz coś innego? Kiedy wreszcie zaczniesz myśleć sam? Kiedy
wreszcie się zamkniesz, żebym mógł ci coś powiedzieć?”. Wyobraźcie
sobie, że wasz Duch mówi wam: „Nie chcę dzisiaj iść do pracy. Nie
chcę dzisiaj robić tego samego co zawsze. Wiesz dlaczego? Ponieważ
używasz mnie, by robić to samo, co zawsze. Wiesz dlaczego?
Ponieważ używasz mnie, by robić to samo każdego dnia, i z każdym
dniem staję się coraz mniejszy. Jeżeli zaczynasz wyglądać jak suszona
śliwka, to dlatego że mnie wykończyłeś(łaś)". Wyobraźcie sobie
swojego Ducha, kiedy stajecie się wobec kogoś złośliwi, gdyż to
wypełnia was poczuciem mocy. Znam to uczucie. Wyobraźcie sobie
swojego przerażonego, niemogącego zaprotestować Ducha, którego
wasz „małpi mózg” używa jak marionetki, by zjadliwie zaatakować i
uderzyć jakąś niewinną osobę. Wyobraźcie sobie waszego Ducha
krzyczącego: „Zamknij się! Dlaczego musisz postępować w ten
sposób? Nie chcemy wypowiadać nikomu wojny. Chcemy kochać.
Pokochaj tę osobę”. Wyobraźcie sobie ten głos. Wyobraźcie go sobie
w swojej głowie w chwili waszego największego wybuchu. Jesteście
wściekli, a on mówi „Uspokój się. Kierujemy się miłością. Przecież
atakujemy samych siebie”. Wyobraźcie sobie ten głos. Nie chcecie go
słyszeć. Mówicie, by się zamknął, ogarnia was jeszcze większa
wściekłość i uderzacie jeszcze silniej. Wyobraźcie sobie swojego
Ducha. Cóż jeszcze mógłby zrobić? Wiecie, dlaczego się starzejecie i
cierpicie na coraz więcej okropnych chorób? Wasz Duch ma was
dosyć. Jesteście tutaj, ponieważ powinniście się rozwijać. Co to
znaczy? To nie odnosi się do waszego ciała. To wasza mądrość
powinna wzrastać. Wasz Duch jest siłą życiową, którą tracicie w ciągu
jednego życia.
W okresie dzieciństwa ona jest ogromna i wydaje się
niewyczerpalna, ale kiedy zaczynacie ejakulować albo miesiączkować,
kiedy zaczynacie formować opinie o świecie, ubywa jej, ponieważ
zużywacie ją w swojej kreacji. Wiecie, dlaczego umieracie? Dlatego,
że kreując swoje codzienne myśli, wyczerpujecie energię życiową,
która jest źródłem wieczności. Pewnego dnia wasz Duch już się nie

203
zawaha, by się was pozbyć. Zacznie się trząść, trząść, trząść - aż się od
was uwolni. Jak Duch mógłby być aż tak nieboski? Rzecz w tym, że
on właśnie taki jest. Znajdujecie się tutaj, by się rozwijać, moi kochani
ludzie. Przyszliście tutaj po to, by tworzyć rzeczywistość, a nie, by
kontynuować status quo. Jesteście tu, by wzbogacać swoją wiedzę,
uczyć się filozofii, a następnie doświadczyć jej, by stała się waszą
prawdą. Jesteście tutaj po to, by żyć, a nie obawiać się życia. Jesteście
tutaj, by używając mózgu, kreować nowe myśli i by „pokonać” swoją
ignorancję.18

18
J.Z. Knight, Kreowanie rzeczywistości. Przewodnik dla początkujących. Wprowadzenie do nauk
Ramthy, przel. A. Paprocka-Nath Ramtha, Wyd. Stapis, Katowice 2013, s. 99-100.

204
KRYPTA I WIDMO
Los człowieka jest wybrany przez jego duszę na to życie. Ale czasem w
jego toku pojawiają się zdarzenia zadziwiające samych zainteresowanych.
Dzieje się wokół nich coś, na co nie mają wpływu, robią rzeczy, których nie
zamierzali robić, zachowują się niespodziewanie i reagują inaczej, niż
chcieliby to uczynić.
Czasami zaś bywa tak, że dzieje się to przez całe życie, bez przerwy.
Jakby ktoś żył życiem, nad którym trudno jest mu sprawować kontrolę,
ponieważ coś innego, silniejszego kieruje jego losem.
Maria Torok i Nicolas Abraham to dwoje freudowskich
psychoanalityków, którzy w drugiej połowie ubiegłego stulecia pracowali
nad pojęciami krypty i widma. Nie chodzi tu o fizyczne miejsca czy rzeczy.
Są to wytwory podświadomości człowieka. Szczególny nacisk kładziony
jest przez nich na fakt, iż istnienie energii towarzyszącej krypcie i widmu, a
więc także konsekwencje zagnieżdżenia w nas czegoś obcego, odbywa się
w całkowitej nieświadomości. Wskazują oni, że odbywa się to na drodze
międzypokoleniowego przekazu do rodzącego się dziecka, a z czasem, w
miarę dojrzewania człowieka, przechodzi w bardzo ścisły, niepodzielny
związek z podświadomością. Abraham i Torok używają słowa „niewiedza”,
aby opisać lukę, w której zamieszkuje fantom albo w której ukryta jest
krypta.
Krypta z widmem wewnątrz to jakby miejsce we wnętrzu kogoś, ukryte
głęboko, zakopane, zapomniane, istniejące tylko w nieświadomości.
Fenomen widma wynika z tajemniczego, metapsychicznego włączenia tego
Drugiego, Kogoś Innego, Tego, którego nie udało się skutecznie pochować
z jego tajemnicą. To tak Jakby z niedomkniętego grobu wymknął się duch
człowieka, który poniósł śmierć w niedający się przyjąć sposób lub który
okrył się hańbą, czy też doświadczył traumatycznej sytuacji w rodzinie -
czegoś nie do zaakceptowania, ohydnego, podejrzanego, niewłaściwego z
punktu widzenia mentalności swojej epoki. Może tu chodzić o zabójstwo,
podejrzaną śmierć, gruźlicę, syfilis, pobyty w więzieniu lub szpitalu
psychiatrycznym, bankructwo, wstydliwą chorobę, cudzołóstwo lub
kazirodztwo”.19

205
Międzypokoleniowe widmo oznacza działanie rodzinnych tajemnic
przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Krypta zaś to miejsce
pogrzebania niewypowiedzianego wcześniej przez żadnego członka
rodziny, przeżytego w ukryciu, wstydu. Kiedy ktoś nie może rozpoznać
własnego smutku, emocji, uraz, powinien udać się na poszukiwanie krypty,
ponieważ jest ona wynikiem współdzielenia przeżywania jakiegoś
wstydliwego sekretu.
Rezultatem jest powstanie fantomów - sekretów rodzinnych. Nie mówi
się o tym, ale ślady można znaleźć w tajemniczym, dziwnym zachowaniu
albo w sposobie mówienia czy też w fobiach i obsesjach.
Kilka miesięcy temu zgłosiła się do mnie dziewczyna. Poprosiła o pomoc
w związku z problemami jej mamy, która od kilku lat wpadła w obsesję
kupowania i gromadzenia w mieszkaniu używanych ubrań na kilogramy.
Poza tym cierpiała na agorafobię, czyli irracjonalny lęk przed
przebywaniem w otwartej przestrzeni, wyjściem z domu, wejściem do
sklepu, tłumem, miejscami publicznymi, samotnym podróżowaniem,
wywołany obawą przed napadem paniki i brakiem pomocy. Jej fobia
pozwalała jej na wychodzenie z domu raz czy dwa razy w tygodniu, zawsze
rano, żeby wejść do sklepu z ciuchami, nakupować ich bezsensowną ilość i
wrócić z tym do domu. Wszystkie pozostałe sprawunki robiła za nią córka.
Dziewczyna poprosiła, żebym pojechała z nią do mamy, ponieważ dalej niż
do ciucholandu nie wychodzi. Wpada w panikę, nie chce się ruszyć z domu.
A już w ogóle nie ma mowy, żeby udało się ją wyciągnąć z domu
wieczorem, czyli w porze, kiedy jest mi wygodnie prowadzić sesje.
Zaciekawiła mnie od początku rozmowy, więc pojechałam. Kiedy tylko
przekroczyłam próg mieszkania w pięknej odremontowanej kamienicy
(przekroczyłam próg i nie wiedziałam, czy w ogóle uda mi się postawić
więcej niż jeden krok naprzód z powodu worków i pudeł wypełnionych
szmatami), stwierdziłam, że muszę to zrobić błyskawicznie, ponieważ
zaduszę się w tych pomieszczeniach w ciągu kilku minut i w ogóle nie ma
mowy, żebym przeprowadziła tam jakąkolwiek sesję. Zapytałam, kto to jest
Barbara, ponieważ poczułam energię takiej osoby. Mama dziewczyny, która
siedziała nieruchomo od momentu mojego wejścia, nagle podniosła się z
fotela i zaczęła chować się za zasłoną. Poprosiłam więc o opowiedzenie
historii Barbary. Okazało się, że to jej ciotka, starsza siostra jej mamy, która
w czasie okupacji w Warszawie handlowała z Niemcami, odkupując od
nich ubrania ludzi z getta i sprzedając je na bazarku. To, co robiła ciotka,

206
musiało być czymś jeszcze gorzej odbieranym, ponieważ pewnego
wieczoru, kiedy wyszła z domu, prawdopodobnie po kolejne zakupy,
została złapana przez grupę młodych chłopaków i wróciła do domu
posiniaczona i z ogoloną na łyso głową. Nikt tego w rodzinie głośno nie
mówił, ale plotkowano, że Barbara była nie tylko handlarką, ale również
prostytutką i donosicielką. Kilka dni po tym incydencie ciotka spakowała
walizkę, wyjechała do Niemiec i słuch o niej zaginął. Zmiany w postawie
ciała mojej klientki stawały się coraz bardziej widoczne. Wyszła zza
zasłonki, skąd wcześniej opowiadała historię kolaborantki. Nagle zapytała,
jak ona w ogóle mogła doprowadzić mieszkanie do takiego stanu.
Rozpłakała się i zaczęła chodzić od pokoju do pokoju. Płakała i płakała.
Powiedziałam tylko, że teraz już powinna poradzić sobie sama, bo źródło
problemu zostało zlokalizowane. Zaprosiłam ją do siebie na sesję w ciągu
kilku dni, jeśli zechce jeszcze czegoś się dowiedzieć. Ale dowiedziałam się
po kilku tygodniach od córki, że jej mama wynosiła wszystkie szmaty przez
tydzień do okolicznych żółtych skrzyń na ubrania, bo szmat było tak dużo,
że zapychała skrzynię za skrzynią, a nikt ich tak szybko nie opróżniał. A po
kilku tygodniach odszukała daleką rodzinę w Niemczech, która zaprosiła ją
do siebie. A że znali dalsze losy Barbary, zaprowadzili ją na jej grób.
Okazało się, że Barbara zaraz po przyjeździe z Polski zatrudniła się w
szpitalu wojskowym, zaraziła się żółtaczką i wkrótce zmarła, nie
opowiadając nikomu swojej historii.
Jak pisze Annę Ancelin Schützenberger:

Powodem może też być nieodbyta żałoba po kimś lub po czymś.


Widmo manifestuje się wtedy u któregoś członka rodziny, powiedzmy
u syna czy wnuka zmarłej osoby - co oczywiście oznacza, że nie
przepracowali oni swojej żałoby i dokonali introjekcji [introjekcja to
mechanizm, który pojawia się w celu obrony ego przed
uświadomieniem sobie tego, czego nie akceptuje], dlatego powstało
pewnego rodzaju połączenie z kimś z innego pokolenia [por. dybuk w
żydowskiej tradycji kabalistycznej].20

Innym przykładem jest Arkadiusz, który zgłosił się do mnie z powodu


gróźb żony, że jeśli nie zmieni życia, ona rozwiedzie się z nim, wyrzuci go
z domu i nie pozwoli na kontakty z dziećmi. Mężczyzna miał problem z
uzależnieniem od gier hazardowych. Wszystkie pieniądze, które co miesiąc

207
otrzymywał z pensji, trwonił w kasynie. Powiedział, że lubi też stawiać
zakłady na wyścigach konnych i robić zakłady sportowe. Mówił i
zachowywał się racjonalnie i rozsądnie. I stwierdził, że nie rozumie, co się
z nim dzieje. Kiedy dostaje pieniądze, nie może wytrzymać. Idzie do
kasyna i gra. Czasem wygrywa, więc może pograć kilka dni dłużej.
Czasem, kiedy los mu nie sprzyja, pieniądze rozchodzą się w ciągu
tygodnia. Poprosiłam, żeby spytał wszystkich żyjących członków rodziny o
osobę z drzewa genealogicznego, która była uzależniona od jakiegokolwiek
hazardu. Ale w ciągu tygodnia między naszymi spotkaniami nie udało mu
się odkryć nikogo takiego. W czasie drugiego spotkania poprosiłam, żeby
opowiedział mi o Grzegorzu, ponieważ to jest opowieść o osobie o takim
imieniu. Niestety Arkadiusz nie znalazł nikogo takiego. Żaden z jego
dziadków nie miał tak na imię. Jego mama nie kojarzyła nikogo takiego i
wydawało się, że utknęliśmy w martwym punkcie. Zbliżało się Święto
Zmarłych, pojechał więc z rodziną na grób swojego dawno zmarłego ojca.
A tam okazało się, że obok grobu rodzinnego, w starej, zaniedbanej mogile
leży ktoś o imieniu Grzegorz. Arkadiusz zaczął wypytywać rodzinę, ale
niczego się nie dowiedział. Robiąc zakupy w miejscowym sklepiku, spotkał
staruszkę, którą kiedyś wszyscy nazywali babcią Jasią. Zapytał ją, kto to
był Grzegorz. Kobiecina chwilę się zastanowiła i powiedziała, że to jego
pradziadek. Ale ten pradziadek nie skończył dobrze. Plotka głosiła, że
pewnego dnia zrobił dobry interes, sprzedał konie na rynku i wziął za nie
sporo pieniędzy. Wieczorem wybrał się do gospody, gdzie grali w karty, i
chyba przegrał wszystko, co ze sobą miał, bo nie znaleziono przy nim
żadnych pieniędzy. Upił się i wracając do domu położonego kilka
kilometrów stamtąd, gdzieś przy jakimś nowo budowanym domu, spadł z
konia prosto w trociny i drewniane odpadki z budowy zakonserwowane
jakimś środkiem chemicznym. Prawdopodobnie zasnął i udusił się oparami.
W każdym razie rano znaleziono go martwego i bez pieniędzy. Ale nikt we
wsi o tym nie mówił. Rodzina szybko go pochowała i właściwie wyklęła,
gdyż pozbawił ich całego końskiego stada i pieniędzy. W ciągu kilku lat
matka z małymi synami zubożeli, musieli sprzedać gospodarstwo i
wyprowadzić się do miasteczka za chlebem. Arkadiusz musiał wrócić na
cmentarz. Opowiedział mi, że nie pamięta, żeby kiedykolwiek płakał. A
nad tym starym zaniedbanym grobem Grzegorza spędził kilka godzin,
wyrywając chwasty, sprzątając zeschłe i zgniłe liście z tego zmurszałego
pomnika. Kiedy Arkadiusz odezwał się po kilku tygodniach, powiedział, że

208
poza tym, że stracił zainteresowanie grami (prawie, ponieważ przyznał się,
że puścił zakład lotto i trafił „piątkę”. Wygrał około 4000 złotych, co go
bardzo ucieszyło. Wygranej nie przepuścił na nowe zakłady, kupił znowu
tylko jeden „dla sportu”), stał się inny, niespodziewany cud. Kilkuletni syn,
chorujący od niemowlęctwa na astmę, ni z tego, ni z owego, przestał się
dusić. Dotychczas noce były koszmarne, ponieważ dziecko kasłało,
krztusiło się, rodzice musieli podawać sterydy do wdychania, które
pomagały na krótko, i wszystko zaczynało się od nowa. Od momentu
poznania losów i uznania istnienia wyklętej i zapomnianej przez rodzinę
osoby synek Arka nie musiał już dłużej odgrywać historii prapradziadka
zmarłego w wyniku uduszenia się.
Jak pisze Annę Ancelin Schützenberger:

Czyli chodzi o tajemnicę, której nie wolno wyjawić -wstydliwy


sekret krewnego, stratę lub niesprawiedliwość. Ukrywamy coś takiego
w sobie, jak w sekretnym grobowcu, w krypcie - to jest to widmo,
tajemnica innej osoby, która z nieświadomości rodzica przechodzi do
nieświadomości dziecka, z jednego pokolenia na drugie. To trochę tak,
jakby jakiś źle pochowany zmarły nie był w stanie usiedzieć w swoim
grobie, podniósł płytę i poszedł się skryć w krypcie, we wnętrzu
jakiegoś członka rodziny, w jego sercu, ciele i manifestował się
poprzez niego, by przypomnieć o sobie i jakimś określonym
wydarzeniu. [... ]
Widmo powstaje w nieświadomości, na bazie tajemnicy dotyczącej
kogoś innego, czegoś, o czym nie wolno mówić (kazirodztwo,
zbrodnia, pochodzenie z nieprawego łoża). [...] Widmo manifestuje się
i nawiedza poprzez słowa i dziwne zachowania oraz różne objawy
(fobie, obsesje) itd. Powraca okresowo, kompulsywnie. [...]
Osoba, którą nawiedza widmo, znajduje się nagle w potrzasku
między potrzebą zachowania za wszelką cenę niewiedzy o sekrecie
członka rodziny a jednoczesną potrzebą ujawnienia go. [...]
Widmo zdaje się robić swoje cicho i w tajemnicy. Objawia się w
tym, co jest ukryte i niewypowiedziane, w niedopowiedzeniach, w
ciszy, w czarnych dziurach rzeczywistości, mieszka w otchłani
nieświadomości wypełnionej sekretami kogoś innego. [...]
To, co niewypowiedziane, zachowuje się, jak uważają Abraham i
Torok, jak niewidzialna siła, próbująca z głębin nieświadomości

209
rozsadzić spójność psychiki. Przyczyny powtórzeń są
nieuświadomione, nie następuje też racjonalizacja tego, co się
wydarza. Niestety, tajemnice rodzinne kierują libido, wpływają na
wybór zawodu, sposobu spędzania wolnego czasu czy też
wyszukanych hobby.21

19
A. A. Schützenberger, Tajemnice przodków. Ukryty przekaz rodzinny, przel. B. Łyszkowska,
Wyd. Yirgo, Warszawa 2016, s. 71.
20
Tamże, s. 76.
21
Tamże, s. 78.

210
BOŻENA ALBO W ZAKLĘTYM
KRĘGU KOBIECEGO ŁONA
- Dookoła jest las. Nie mam ubrania. Jestem nad ziemią. Mam ciało, ale
jest jakby niekompletne.
- Czego brakuje?
- Ciała fizycznego. Jest tylko idea. Tak jakbym czekała na rodziców i
była na razie tylko świadomością. Jakby nie było dla mnie rodziców?!
- Jak to możliwe, żeby nie było dla ciebie rodziców? Dlaczego? Jaki
jest problem ze znalezieniem rodziców dla ciebie? Co mogłoby ci
pomóc zmienić formę?
- Przyciągnęłam teraz mojego ojca i moją matkę. Mam wrażenie, że oni
zostali zmuszeni.
- Przez kogo? Kto ma taką moc, żeby zmusić rodziców do wzięcia
dziecka, którego nie chcą?
- Czuję, jak przy uchu kręci mi się młynek. Taki do kawy. Tak jakby.
Teraz się uciszył. Podobne do serca... ten jego dźwięk... teraz.
- Co to jest?
- Coś mi odkorkowało ucho.
- Dlaczego było zakorkowane? Od kiedy? Nic mi o tym nie
wspominałaś.
- Od dziecka miałam zakorkowane ucho. Nie mówiłam, bo wszyscy
wcześniej mówili, że nie wiedzą, co to jest i nie da się z tym nic zrobić.
- Okazuje się, że można to z łatwością naprawić, co już zdążyłaś
odczuć. Ale powiedz, kiedy ono się zakorkowało?
- Gdy byłam u mamy w brzuchu.
- Jeśli to już jest załatwione, idźmy dalej. Co dalej?
- Zrobiło mi się ciepło w nogi.
- A co działo się z twoimi nogami? Dlaczego lepiej mieć nogi cieple
niż zimne?
- Bo wtedy czujesz te nogi.
- Kto w twojej rodzinie nie czul nóg?
- Kojarzy mi się jakiś wisielec. Jakiś facet. Ktoś od babci, mamy mojej
mamy.

211
- Kto wisi? Kim był ten wisielec? Kim on był w życiu twojej babci?
- Chłopak, który nieszczęśliwie się zakochał i się powiesił... To ktoś z
rodziny babci.
- Dlaczego te nogi są tak istotne w tej historii?
- Była małą dziewczynką i to widziała. Dotknęła jego nóg i były bardzo
zimne.
- Co teraz czujesz w swoich nogach?
- Są ciepłe. Dobrze się czuję i lekko. Och, jak lekko.
- Co jeszcze jest do zrobienia w twoim ciele?
- Przyszło mi na myśl, że mam teraz w macicy złotą kulkę.
- Co to jest złota kulka?
- To jest pozytywna energia. Ona może rozczesać tego mięśniaka.
- Co w takim razie spowodowało, że zrobił się tam dwunasto-
centymetrowy kołtun, który trzeba teraz rozczesać?
- Jest jakimś pogrubieniem... czegoś pogrubieniem...
- Czego? Co trzeba pogrubić?
- Trzeba odrobić lekcję.
- Kto zadał ci lekcję do odrobienia?
- Ojciec z matką.
- Co było zadane?
- Nie można sprzeciwiać się ich woli.
- Kiedy się sprzeciwiłaś?
- Gdy zabrałam swoje dziecko do siebie, oni już nie mieli co robić i
musieli się sobą zająć. Nie chcieli, żeby moje dziecko było moje.
- W jaki sposób ten mięśniak załatwia sprawę? I dlaczego chcieli
wychowywać twoje dziecko jak swoje?
- Myśleli, że to odbuduje ich miłość.
- Wróćmy do lekcji, którą odrabiasz mięśniakiem. Jakie zadanie do
wykonania ma mięśniak w macicy?
- Nie spełniamy czyjejś woli, tylko żyjemy swoim życiem. On jest
buforem.
- Między czym a czym?
- Między mną a rodzicami.
- Dlaczego potrzebny jest bufor między tobą a twoimi rodzicami?
- Żeby nie mieli do mnie pretensji, że siebie zawiedli.
- Kiedy pierwszy raz tobie albo komuś w waszej rodzinie potrzebny
był bufor, żeby ktoś z kimś się nie zderzył, a jeśli już, żeby było to jak

212
najmniej bolesne?
- W podstawówce... Kiedy matka mnie zaangażowała, żebym była po jej
stronie, śledziła ojca i donosiła, co on robi i dokąd chadza. To nie było
dobre dla mnie. Nie chciałam tego robić. Bufor był mi potrzebny w szkole
podstawowej, żeby odciąć się od uczuć, żeby nie czuć, że dzieci mnie nie
lubią albo nie rozumieją. Zawsze, kiedy było mi źle, potrzebowałam bufora.
- Dobrze. Wymieniaj teraz po kolei sytuacje, kiedy było ci źle.
- W całej podstawówce.
- Jakie momenty były najgorsze?
- Kiedy chciałam się bawić z dziećmi i nie mogłam. Potem dzieci zaczęły
mnie przezywać.
- Jak cię przezywały?
- Boska albo Cyndi Lauper, jakoś tak.
- Co to za przezwiska? Całkiem fajnie być boską albo znaną
piosenkarką.
- Nie, to było prześmiewcze. Oni myśleli, że ja się wywyższam. Coś w
tym stylu. A jednocześnie było też tak, że nie mogłam się odnaleźć wśród
dzieci.
- Kiedy jeszcze potrzebny był ci bufor?
- Przy mężu. Żeby nie zwariować. Udziela się w pewien sposób taka
atmosfera, chaos. Po rozstaniu z nim. Potem, jak zabrałam córkę od
rodziców. I potem, jak wchodziłam w związki z kobietami. Zawsze
potrzebny był mi bufor.
- Dlaczego po rozstaniu z kobietami potrzebowałaś bufora?
- One wszystkie, jak by to powiedzieć, źle się poczuły po rozstaniu.
- Jaką funkcję pełni ten bufor?
- Zapomnienia.
- Kiedy ten bufor jest ci jeszcze potrzebny?
- Przy firmie. Kiedy ściemniam.
- A w tym przypadku, jaka jest funkcja bufora?
- On mnie usprawiedliwia, że robię to w wyższym celu, przeżycia. Bufor
amortyzuje. Opowiadam, że jestem kobietą z dzieckiem i potrzebuję
pieniędzy. Muszę ściemniać, żeby mieć tę pracę. Wiesz, co ja teraz czuję...
Jakbym miała ogromną poduszkę w brzuchu. Jakbym była napompowana...
- To super. Kołtun musi się rozluźnić i powiększyć swoją objętość,
zanim uda się go rozczesać. Pozwól, niech tam się dzieje to, co teraz

213
chce się dziać. A tymczasem opowiedz, co to jest to mrowienie w
nogach, które tak uprzykrza ci życie.
- Czuję, jakby mi wykręcali ręce.
- Kto?
- Jakaś tragedia. Jakiś gwałt.
- Czyj to dramat? Komu wykręcają ręce?
- Babcia miała siostrę. Ten dramat nie dotyczy jednej osoby, a co
najmniej dwóch.
- W jaki sposób? I jakich dwóch osób dotyczył?
- Moja babcia i jakaś dziewczynka.
- Kim jest ta dziewczynka?
- Ja się utożsamiam z tą dziewczynką. W jakiś sposób jest mi ona bliska.
Jest podobna do mnie.
- W jakim wieku jest babcia i ta dziewczynka?
- Dziewczynka jest mała. Jest jakaś pomieszana... Dziewczynka z twarzą
chłopca?! Jakby twarzą mojego taty. Ta dziewczynka to jakby było jej
dziecko, ale to nie jest moja mama.
- Jak to możliwe, jeśli twoja mama nie ma rodzeństwa?
- To jest dziecko poronione. Ono się nie urodziło.
- Dlaczego teraz widzisz to spotkanie babci i jej nienarodzonego
dziecka?
- Bo ja mam coś wspólnego z tym dzieckiem. Ona mnie kochała jak to
dziecko. W czymś jej przypominałam to dziecko. Bardziej należałam do
rodziny babci niż matki.
- Dlaczego macie tak pomieszane w całej rodzinie, że dziadkowie, a
nie rodzice wychowują swoje dzieci? Najpierw ty bardziej należysz do
swojej babci niż do matki. Teraz twoja córka miałaby bardziej należeć
do twoich rodziców niż do ciebie. O co chodzi? Czy jakaś kobieta w
historii rodziny, będąc bardzo młoda, zaszła w ciążę i urodziła dziecko,
nie mając męża i żeby nie było wstydu dla rodziny, wychowywała je jej
matka, udając, że to jej własne dziecko, a nie wnuk?
- Któraś tak zrobiła, ale...
- Kto tak zrobił?
- Wojna i gwałt, prześladowania i córka oddana, żeby matka mogła
normalnie żyć i mieć męża. To któraś z kobiet ze strony mamy.
- Co mają z tym wspólnego mięśniaki?
- Te mięśniaki to chęć, żeby ukryć rozpacz po dziecku, którego nie ma.

214
- Kto musiał ukrywać w brzuchu taką rozpacz?
- Mama mojej matki, potem matka, teraz ja. Mama mojego ojca po
swojej siostrze i po swoim dziecku, które straciła, jak była młoda.
- No to trafiłaś do ciekawej rodziny. Nie ma co się dziwić, że ten
kołtun w twojej macicy jest taki wielki. Ale wyjaśnij jeszcze, w jaki
sposób twój tata niesie tę stratę swojej mamy.
- To było jej pierwsze dziecko. On się urodził po tym poronieniu i ona,
patrząc na niego, zawsze czuła rozpacz po stracie poprzedniego dziecka.
- OK. Poszukajmy jeszcze odpowiedzi na pytanie, dlaczego bardziej
podobają ci się kobiety niż mężczyźni. Czy wolałabyś być mężczyzną i
dlatego wolisz kobiety? A może jest coś złego w mężczyznach? A może
spotykając się z kobietami, jest tak, jakbyś nie zdradzała męża, bo
gdzieś głęboko kochasz go i chcesz być mu wierna? Co by było, gdyby
twój mąż wyzdrowiał?
- Byłby porządek.
- Dlaczego mąż nie może wyzdrowieć? Co blokuje wyzdrowienie?
Dlaczego woli błądzić myślami gdzie indziej?
- Choroba zapewnia mu życie. Tylko dzięki niej jeszcze żyje. Nie
zamartwia się i nie myśli.

Co teraz dzieje się u Bożeny?


Nie wiem, bo się nie odzywa. Koleżanka, która ją do mnie skierowała,
mówi, że nie wie, bo Bożena nie wspomniała ani słowem o spotkaniu ze
mną. Na pytanie o mięśniaka odpowiada, że zniknął i nie potrzebuje już
operacji, chociaż lekarze tłumaczą jej, że może usunąć macicę, przecież ma
już dziecko i „nie potrzebuje macicy”.

215
SZTUKA ODPUSZCZANIA
Hippolyte Bernheim, francuski psycholog i neurolog, jest uważany za
jednego z ojców hipnoterapii. Już w 1886 roku przedstawił swój pogląd na
hipnoterapię, uznając ją za proces przekształcania otrzymanej idei w czyn.

Jedno jest pewne: u osób hipnotyzowanych, które są podatne na


sugestię, występuje osobliwa zdolność przekształcania otrzymanej idei
w czyn. W normalnych warunkach każda sformułowana idea jest
kwestionowana przez umysł. Wrażenie jest odbierane przez ośrodki
korowe, następnie rozprzestrzenia się do komórek przylegających
zwojów i pobudza ich specyficzną aktywność. Później do gry włączają
się inne zdolności wyzwalane przez substancję szarą mózgu, wrażenie
zostaje dokładnie opracowane, zarejestrowane i zanalizowane w
wyniku złożonego procesu psychicznego, który kończy się jego
przyjęciem lub neutralizacją - jeśli będzie jakaś przyczyna, umysł
postawi mu weto. U osoby hipnotyzowanej odwrotnie: przekształcenie
myśli w działanie, czucie, ruch lub wyobrażenie dokonuje się tak
szybko i aktywnie, że nie ma czasu, by zadziałał zakaz intelektualny.
Gdy umysł interweniuje, styka się z faktem dokonanym, który jest ze
zdziwieniem rejestrowany i który potwierdza rzeczywistość, a żadna
późniejsza interwencja nie może mu przeszkodzić.22

22
E.L. Rossi, Hipnoterapia. Psychologiczne mechanizmy uzdrawiania, przel. T. Gaweł, Wyd. Zysk
i s-ka, Poznań 1995, s. 34-35.

216
MARTYNA
Dziewczyna koło trzydziestki poprosiła mnie o pomoc w sprawie
alkoholizmu swojej mamy. Tata zostawił mamę z nią i z braćmi dawno
temu i założył nową rodzinę. Ma córkę. Moja bohaterka czuje, że powinna
spotkać się z nią, ale nie może się przemóc, bo nienawidzi jej za odebranie
swojego taty. Kiedy już do mnie przyszła, okazało się, że ona również
potrzebowała pomocy w kilku sprawach. Bardzo chciała stworzyć rodzinę,
ale jej się nie udawało, wszystkie jej związki się rozpadały. Ciągle była w
tarapatach finansowych. Miała ogromne halluksy - takie, że sprawiały ból
stóp, deformowały wszystkie buty i utrudniały jej chodzenie. Dowiedziała
się od lekarza, że ma wielopęcherzykowe jajniki i w związku z tym będzie
miała wielki problem z zajściem w ciążę, o ile to w ogóle będzie możliwe.
Od urodzenia cierpi na powracające egzemy na dłoniach i coś, co lekarze
nazwali nerwowym żołądkiem.
Ludzie umarli - pozwólmy im odejść. Widma mogą pochodzić z naszego
życia. Nie muszą być przodkami, nie muszą nawet być umarłymi. Mogą
żyć, ale nie załatwione sprawy, ukryte głęboko, wyrzucone z pamięci
domagają się uznania ich istnienia. Wstydliwy problem alkoholizmu mamy
i wypierany własny alkoholizm to też rodzaj widma, które może ukryć się
w krypcie żołądka i powodować jego „nerwowość'’. Tajemnice rodzinne
związane z oddawaniem dzieci, które pojawiają się w wyniku gwałtu, czy
ich śmierć również zamieniają się w widma, które mogą krążyć w
kolejnych pokoleniach aż do momentu, kiedy zostanie uznane ich istnienie.
A jeśli zmarły, aż ktoś odbędzie po nich żałobę. Widma ukrytych w historii
genealogicznej dzieci ukryją się prawdopodobnie w krypcie związanej z
rodzeniem i będą uniemożliwiać bądź utrudniać zajście w ciążę.
- Opowiedz mi, gdzie jesteś i kim jesteś?
- Gołe nogi. Na drugim palcu na stopie mam jakąś obrączkę. Jest ubrana
w długą tunikę. Mam bardzo ciemną karnację. Jestem około
czterdziestoletnią kobietą.
- Co z tą obrączką na palcu stopy?
- To jakiś symbol. Jakaś przynależność.
- Co jest dookoła?
- Namioty.

217
- Podejdź i zajrzyj do któregoś z nich.
- Kobieta z mężczyzną. Rozmawiają. Są w turbanach.
- Znasz ich?
- Ja też mam duży turban. Kobieta się przymila do mężczyzny i nie
cieszy się, że podeszłam.
- Kim jest? Czy przypomina ci kogoś?
- Kojarzę ją z dawną koleżanką z pracy.
- A ten mężczyzna?
- Widzę podobieństwo do kolegi, o którego ona była zazdrosna.
- Co tam się wtedy stało?
- Jest tam jeszcze jakaś kobieta. Ma dziwne spojrzenie. Obserwuje spod
półprzymkniętych powiek. Trzyma się na uboczu. Nie wiem, kim jest. Nie
poznaję jej.
- Dlaczego widzisz tę scenę? Co jest w niej ważnego dla ciebie?
- Czasami lubię powodować zazdrość u innych: mężczyzn czy kobiet,
żeby poczuć się lepiej.
- Czy rzeczywiście czujesz się wtedy lepiej?
- Nie.
- Znajdź jakiś ważny moment.
- Pojawił się ptak - sokół czy jastrząb - i męski głos związany z tym
ptakiem. Próbuję go zatrzymać, bo on chce odjechać. Ja go kocham i boję
się, że nie wróci, że zginie.
- Dlaczego musi odjechać, po co? Dokąd?
- Ma jakąś misję do wypełnienia. Musi spróbować załagodzić jakiś
konflikt - poważny, grożący wojną. A ja czuję, że nie wróci, że go zabiją.
On też to wie. Ale on musi tam jechać. I tylko ten ptak wróci do mnie i to
będzie znak, że on nie żyje. Ale będę miała przynajmniej jego.
- Co jest ważne dla ciebie w tej scenie?
- Że mnie kocha, ale honor jest ważniejszy, bierze górę.
- Co się dzieje dalej z tobą?
- Będzie ze mną jakaś kobieta.
- Znajdź ważny moment.
- Widzę mój brzuch w ciąży.
- Czyje to dziecko? Kto jest ojcem?
- To jego dziecko.
- Co dalej?

218
- Rodzę to dziecko. Jak ma jakieś trzy latka. Widzę, jak siedzi i się bawi,
i widzę jakiegoś mężczyznę przy nas.
- Ten mężczyzna. Kto to jest? Jaką odgrywa rolę? Czy już pogodziłaś
się ze śmiercią tamtego?
- Czuję się przy nim bezpieczna. Ale to nie jest miłość. Jestem wdzięczna
za opiekę i troskę. Kocham mojego syna. Uśmiecha się. Jest dobry.
- Znajdź ważny moment.
- Siedzimy przy stole. Dużo ludzi. Jakieś ważne święto. Wiele kwiatów.
Coś radosnego. Jestem mamą córki i to jest jej święto. Teraz już jestem
kimś innym. Wyglądam inaczej. Cała w bieli. Wszyscy na biało. Na głowie
wszystkie kobiety mają luźne białe chusty. Wyglądam młodo. Tryskam
radością. Jestem szczęśliwa.
- Dlaczego widzimy ten moment?
- Jesteśmy zintegrowani całą rodziną, zdrowi, radośni.
- Kogo przypomina ci twoja córka?
- Ona jest już duża. Tuli swoje dziecko w ramionach. Dalej bawi się jej
synek z mężem. Ma ogromne niebieskie oczy.
- Co tu się wydarzyło?
- Jestem szczęśliwą matką i moja córka jest szczęśliwa.
- Jak to jest, kiedy obie, matka i córka, są szczęśliwe?
- Potrafiłam być dobrą matką. Stworzyć z nią więź. Jestem dobrą matką,
zdrową i szczęśliwą, i dzięki temu moje dzieci są zdrowe i szczęśliwe.
- W jakim celu to oglądamy?
- Muszę wiedzieć, musiałam zobaczyć, że matka i córka potrafią mieć
normalne relacje. Że mogę prowadzić szczęśliwe życie. Mieć rodzinę.
- Co dalej?
- Czy mogę teraz pozwolić komuś odejść? Czuję, że oni chcą teraz
odejść, że nareszcie mogliby odejść. Mogę?
- Oczywiście. Teraz możemy wszystko. Komu zatem pozwolisz
odejść?
- Mój były narzeczony. Ale on przecież nie żyje? Moja pierwsza miłość.
Mój brat.
- Wciąż zatrzymujesz ich wszystkich trzech? Dlaczego?
- Czuję, że mam z nimi niezakończone, niewyjaśnione sprawy.
- Zaczynajmy. Pierwszy chłopak. Co tu jest do załatwienia?
- Nie rozumiałam, czemu nie możemy być razem. Byłam pewna, że on
mnie kocha. A on cierpiał z mojego powodu. Nie czuł się przeze mnie

219
kochany. Nigdy go nie zapraszałam do siebie do domu. Nie przedstawiłam
rodzinie ani przyjaciołom. Miałam dwa życia. Moje z rodziną i drugie z
nim. Nie mogłam ich połączyć.
- Wytłumacz to teraz. Załatw to teraz. Puść to wszystko.
- Nigdy tego nie powiedziałam, a on po prostu chciał poznać moje
korzenie.
- Dlaczego tak go traktowałaś?
- Bo się wstydziłam.
- Czego się wstydziłaś? Powiedz mu. Załatw tę sprawę teraz.
- Mogło być inaczej, gdybym mu powiedziała. Nigdy nie odważyłam się
na szczerość.
- Teraz jest na to czas. Powiedz mu. Odważ się w końcu powiedzieć
to, czego nie wyjawiłaś kiedyś. Teraz. Bo nie wiem, kiedy powtórzy się
taka okazja, żebyś mogła spotkać go tak blisko. Na pewno teraz możesz
mu to wszystko wyjaśnić.
- Mówi mi, że jestem głuptasem, i całuje, i przytula, i kocha mnie, a nie
to, gdzie mieszkam, skąd pochodzę i jacy są moi rodzice.
- Przeproś go i podziękuj, że był przy tobie i pokazał ci miłość, i już
go puść. Należą mu się za wszystko ogromne podziękowania. A teraz
Janek, twój brat. Co mamy wyjaśnić?
- Urwał nam się kontakt, a byliśmy bardzo związani. Był niezadowolony,
że zostawiłam go i uciekłam. To przez wyjazd do Hiszpanii. Zostali z
drugim bratem. I przez te wszystkie lata musieli patrzeć na to, co się dzieje
z mamą. A ja byłam tam, daleko od tego. Ale on martwi się, że ze mną
będzie działo się tak jak z mamą. Teraz widzi, że się zmienia.
- Przeproś go. Podziękuj za troskę. Przeproś, że musiałaś wyjechać z
Polski. Póki oboje żyjecie, poty możecie zrobić wszystko. Przeprosić się,
przytulić, porozmawiać, wyjaśnić wszystko, opowiedzieć, co naprawdę
czuliście, dlaczego każde z was tak się zachowywało. Przeproś go teraz i
podziękuj za to, że był, że jest. A po powrocie do domu wszystko z nim
wyjaśnij, mając przed oczami jego obraz sprzed chwili. OK, kto
następny w kolejce do puszczenia?
- Riki. Były narzeczony. Nie rozumie, czemu go zostawiłam. Przecież on
się nie zmienił. Był taki sam.
- Teraz z nim wszystko wyjaśnij. Jeśli nie podobał się ci seks z tym
chłopakiem, wyjaśnij to. Teraz z nim porozmawiaj.

220
- Nie rozumiał, czemu mu nie powiedziałam, co mi nie odpowiadało. On
by to zmienił. Ale ja nie chciałam go zmieniać. Chciałam, żeby po prostu
był inny.
- Zapytaj, dlaczego traktował cię jak powietrze, kiedy w pobliżu
pojawiała się jego dawna dziewczyna?
- Nie chciał jej robić przykrości, kiedy wiedział, że ja sobie z tym
poradzę.
- A gdybyś mu powiedziała, że to cię bardzo bolało i do dziś sobie z
tym nie poradziłaś, to co on na to?
- Nie przypuszczał. Nigdy mu tego nie powiedziałam.
- Zakończ to teraz. Przeproś za to, co trzeba. Niech on przeprosi cię,
za co powinien. Wybaczcie sobie to już teraz. Niech to się już nie
ciągnie. Czy ktoś jeszcze czeka w kolejce do puszczenia?
- Mama prosi, żebym zrozumiała, ile wysiłku włożyła w nasze
wychowanie. Żebym doceniła. A potrafiłam dostrzegać tylko błędy i mieć
żale.
- Zapytaj mamę o wszystko. Dlaczego zawsze chciała doprowadzić
cię do perfekcyjnego wyglądu? Dlaczego chciała, żebyś była idealna?
- Mama chciała, żebym lepiej się poczuła, patrząc na siebie. Żeby inni
odbierali mnie dobrze.
- Dlaczego ona chciała tego dla ciebie? Co w niej się kryło? Dlaczego
ona tak się czuła?
- Bo ona zawsze... to ciocia Basia, jej siostra, była tą piękną, tą z klasą. A
ona była chłopczycą.
- Jaka sytuacja w jej życiu doprowadziła do tego?
- To mój dziadzio zawsze chwalił się ciocią: „piękna kobieta -
wiedeńska”, a moja mama - słodki urwis. Mama nigdy nie czuła się piękna.
- Zróbmy coś magicznego. Prawdopodobnie twoja mama jest piękna.
I dziadek na pewno uważał ją za piękną. Przecież jest rodzoną siostrą
piękności wiedeńskiej. Czy dziadek teraz może jej to powiedzieć?
Wyjaśnić, że nie wiedział, że ona potrzebuje to usłyszeć. I że nie musi
być wiedeńska, bo jest piękna taka, jaka jest. Z jej duszą i radością
sprawiała, że czul dzięki niej miłość w sercu.
- Tak! Mama już wie! Dziękuje swojemu tacie.
- A ty? Co chciałabyś usłyszeć od swojego dziadka, korzystając z jego
obecności, albo co on chciałby ci powiedzieć?

221
- Nie spodziewał się, że z tak chorowitego dzieciaka wyrosnę na tak
zdrową i piękną kobietę. I silną. Jest zadowolony.
- Czy możesz poprosić teraz, żeby dziadek wziął cię za rękę? Czy te
miejsca, gdzie zawsze masz egzemę, to wspomnienie obecności
dziadka? A jeśli nie jego, to czyjej?
- Nie, to nie jest to miejsce. Tu wewnątrz i na palcach.
- Dlaczego ty masz egzemy, twoja mama ma egzemy i twój dziadek
miał egzemy?
- Dziadziuś stracił tatę, jak był mały. To jego tata tak go trzymał za
rączkę przed śmiercią. Nie pogodził się z tym. Z jego odejściem.
- Co z twoją egzemą? Co ją włącza? Słowo? Obraz? Dźwięk?
Zapach? Co?
- Ludzie odchodzą, a jak odchodzą, to trzeba pozwolić im odejść.
Wnoszą coś do mojego życia. A kiedy odchodzą, to znaczy, że spełnili
swoją funkcję i mogą już odejść. Trzeba pozwolić im odejść. Nie trzymać.
- Czy jest ktoś jeszcze w kolejce do puszczenia? Może tata?
Przyrodnia siostra? Ktoś z rodziny?
- Babcia. Złości się. Przestaliśmy się za nią modlić. Za jej duszę.
- Przeproś ją za to i teraz zmów tę modlitwę. Teraz będzie miała
ogromną moc. A przy okazji zapytaj babcię, dlaczego jej córka była
taka nadmiernie pobożna?
- Babcię skrzywdził jakiś mężczyzna.
- Jak skrzywdził?
- Seksualnie, wykorzystał ją. To był gwałt.
- A gdzie wtedy był twój dziadek, dlaczego rozstali się na kilka lat?
- Był jakiś mężczyzna i dziadziuś nie ufał babci.
- Czy babcia miała dziecko z tym mężczyzną? Kim on był? Skąd się
wziął?
- Nie wiem.
- Dlaczego jej córka stała się taka modląca? Poważna?
- Była kiedyś beztroska, bardzo beztroska. Podobała się mężczyznom. I
któregoś zdenerwowała. Za bardzo go prowokowała. Wykorzystał ją i
zgwałcił. Prawdopodobnie z tego gwałtu urodziło się dziecko.
- Myślę, że babcia teraz może wyjawić nam tę tajemnicę.
- To dziecko zmarło.
- Dlaczego stała się taka poważna?

222
- Dziadziuś ją zaakceptował. Dziadziuś ją zawsze szanował. Zmieniła się
dla dziadka. Ją zmieniła ta przemoc, jakiej doświadczyła.
- Co chciała uzyskać w kościele?
- Oczyścić się. Zdobyć przebaczenie Boga.
- A co Bóg miał jej wybaczyć?
- Bała się potępienia.
- Czy ktoś jest jeszcze w kolejce do puszczenia? Czy jest ktoś, kto
może nam powiedzieć, jak pomóc twojej mamie?
- Ona potrzebuje wiedzieć, że ją kocham. Wtedy zniesie wszystko, co jej
powiem. To, że jest alkoholiczką i potrzebuje pomocy. Aja ją w tym
wesprę, bo jesteśmy tym połączone.
- Czy możesz teraz powiedzieć coś swojej mamie, żeby ulżyć jej
podświadomości czy duszy?
- Potrzebne jest przebaczenie. Tacie. Mnie. Nasza rodzina potrzebuje
przebaczenia.
- Jak to zrobić? Jak przebaczyć i osiągnąć przebaczenie?
- To musi wyjść ode mnie do mamy i taty. Tak, nasza trójka.
- Będziesz umiała to zrobić, kiedy ode mnie wyjdziesz i wrócisz do
domu?
- Tak.
- Czy jest ktoś lub coś jeszcze? Może ktoś powie ci, co dzieje się z
kośćmi twoich stóp. Dlaczego tak bolą cię kości? Dlaczego urosły
ogromne halluksy?
- Pojawiła się jakaś osoba. Nogi ma spętane żelaznymi kajdanami.
- Kim więc jesteś?
- Jestem mężczyzną.
- Co się stało w tamtym życiu, że teraz stopy tak muszą cierpieć?
- To kajdany za napad, kradzież, rozbój i pobicie. Umarłem samotnie, w
kajdanach. Nie warto było.
- Co z twoimi stopami w obecnym życiu? Jaki ma w tym udział twoja
mama?
- Na złość mamie nie chciałam iść do liceum plastycznego. A sama sobie
zrobiłam na złość. Ma być inaczej, muszę się jej sprzeciwiać. A ja chciałam
jej udowodnić, że się myli, chociaż wiem, że miała rację.
- Skąd ten sprzeciw wobec mamy? Dlaczego wybrałaś taki sposób
zachowywania się?

223
- Kiedy byłam mała, lubiłam spódniczki i sukienki, a ona nie, bo dziadzio
lubił, jak ona nosiła spodnie, więc ona za wszelką cenę próbowała zmusić
mnie do nich. A ja ich nie lubiłam. Nie potrafiła zaakceptować, że ja lubię
dziewczęce, kobiece stroje. Przypominałam jej w nich siostrę, o którą tak
bardzo była zazdrosna. I już wtedy lubiłam jej robić na złość. Nie spodnie,
a na przekór - spódnica, żeby na siłę zaakceptowała moje wybory i nie
próbowała forsować swoich. A ja nie zgadzałam się, nawet jak były lepsze
w danym momencie.
- Skąd ten wzorzec? Co spowodowało, że potrzebowałaś sprzeciwiać
się jej na każdym kroku?
- Już od dziecka. Zawsze płakałam, kiedy ona przygotowywała mnie,
dawała ubrania do przedszkola. Dawała mi spodnie, a ja chciałam spódnicę
albo sukienkę.
- Poszukajmy inaczej. Czy ktoś w rodzinie postąpił zgodnie z radą
rodziców, czy tylko zgodnie z wolą matki, i to kosztowało go życie? Kto
wyszedł źle na tym, że się NIE sprzeciwiał? Dlaczego twoja
podświadomość ma zakodowane, że robienie na złość mamie utrzymuje
cię przy życiu?
- Wujek, brat mojej mamy, ożenił się wbrew woli rodziców, którzy tego
nie akceptowali. Mama wbrew woli swojego taty wyszła za mojego tatę.
- W takim razie tym bardziej warto poszukać głębiej, skoro twoja
mama i twój wujek, tak samo jak ty, robią rodzicom na złość, źle na
tym wychodzą, ale czują, że muszą tak postępować. Jakby robienie na
złość utrzymywało was przy życiu. A wykonywanie woli rodziców
niosło śmierć i nieszczęście. Kto to zakodował w twoim drzewie
genealogicznym?
- Pradziadek. Zmarł wcześnie. Miał trzydzieści pięć lat. Słuchał się
rodziców. Mógł żyć inaczej, własnym życiem. Trzeba było słuchać serca.
- Dlaczego jego błędem było słuchanie poleceń i rad rodziców?
- Musiał zostać na roli. Spełniać ich oczekiwania i pomagać. Nie mógł
wyjechać, zasmakować innego życia. Nigdy się nie odważył. Tak szybko
zmarł. Pękło mu serce z rozpaczy. Pozostał niezaspokojony. Pragnienia,
marzenia, poznawanie ludzi, świata.
- Czy ten pradziadek ma dla ciebie jakąś radę? Może wie nawet, co
dzieje się z twoimi finansami?
- Słuchać siebie, intuicji, serca. Wyrzucić żal. Z czystym sercem spojrzeć
na nią, na mamę i z czystym sercem usłyszeć, co mówi.

224
- Teraz poprosimy kogoś, kto wie, co to znaczy pęcherzykowa
budowa jajników. Skąd to się wzięło? Kto wie?
- Nie jest to całkowita przeszkoda. Nie każdego dnia. Ale nie jest to
niemożliwe, jak by się wydawało i jak wbili mi do głowy. Mam większe
blokady psychiczne niż budowa jajników.
- Skąd te blokady psychiczne? Czy możemy pozbyć się ich teraz?
- To, że w rodzinie ktoś miał problemy, i to, że lekarze wbili mi do
głowy, że będę miała kłopoty z zajściem w ciążę, i to, że będę sama
wychowywała dzieci.
- Co to jest nerwowość żołądka? Skąd to jest? Niech ktoś ci powie
teraz.
- Gdy zadręczam się, będąc zestresowana, mój żołądek się kurczy i nie
potrafi tego stresu przyjąć, więcej - wyrzuca mi do gardła to, co się w nim
nie mieści.
- Skąd ten schemat? Dlaczego żołądek tak reaguje na stres?
- Pojawia mi się alkohol. Kiedyś użyłam za dużo alkoholu i on się tak
kurczy i wywala, żeby znowu do tego nie doprowadzić, żeby znowu nie
zacząć pić. To uczucie płynące z żołądka hamuje mnie przed zapijaniem
problemów.
- Dlaczego stresy się zapija, a nie radzi sobie i rozwiązuje?
- Po rozstaniu z narzeczonym piłam bardzo dużo, za dużo.
- Czy ktoś lub coś jeszcze?
- Babcia od strony taty, jego mama. Przeprasza, że nie nauczyła tatę dbać
o rodzinę, okazywać miłość i troskę. Nigdy nie miała na to czasu. Nie
dawała dzieciom czułości. Jej dzieci też nie dawały, bo nie umiały. A ona
kochała wszystkich na swój sposób. Inaczej nie umiała.
- Co możesz zrobić dla jej spokoju? Jak pomóc jej, żeby pomóc
sobie?
- Wybaczyć. Niech już się nie martwi. Niech odpoczywa w pokoju.
Mówi, że druga córka taty to biedne dziecko, matka nie potrafi jej
poprowadzić.
- Czy ty możesz coś zrobić?
- Ona potrzebuje autorytetu, przykładu, ale nic na siłę. Będę wiedziała,
kiedy zrobić i co. Na razie muszę załatwić sprawy z rodzicami.
- Dobrze. Kończmy. Po co to wszystko widziałaś? Po co rozmawiałaś
z tymi wszystkimi osobami?

225
- Tamte życia mają wpływ na to życie teraz. Z jednej strony miały
pokazać, jakich błędów mam nie popełniać, a z drugiej - pokazać, że mogę
w tym życiu być naprawdę szczęśliwa. Jeśli tylko sobie na to pozwolę. To
nie jest takie trudne, jak mi się wydaje. Nie warto kurczowo trzymać się
przeszłości. Trzeba zaufać, uwierzyć, że mężczyzna chce dać szczęście, nie
tylko wykorzystać i wyrzucić. Przestać się bać i otworzyć serce. Nie
analizować. Być sobą... Och... Czuję ogromną ciężkość nóg. Jakby każda
ważyła pięćdziesiąt kilogramów. Całe nogi ciągną. Nie pozwalają mi zrobić
kroku naprzód. Nie wiem, co się dzieje. Ta ciężkość jest w górnych
partiach, w kolanach i w górze.
- Możesz czuć ciężkość, teraz zachodzi naprawa twoich stóp. Ta
ciężkość koncentruje twoje odczucia, żebyś nie odczuwała bólu przy
naprawianiu stóp. Odgrywa rolę znieczulenia, żeby włókna nerwowe
nie przewodziły bólu naprawy do mózgu. To potrwa tylko chwilę.
Spokojnie, wytrzymasz. Dasz radę?
- Tak. To nie boli, to takie dziwne uczucie ciężkości. Żebym nie robiła
wbrew samej sobie, swoim pragnieniom i marzeniom. Mam przykładać
żyworódkę. Co to jest? Aha, roślina. Listki przykładać do kości na stopach.
I masować. I to już wszystko.

Mama Martyny po przesłuchaniu z nią nagrania zgłosiła się na


sześciotygodniowy odwyk. Po nim przestała spożywać alkohol. Nie ma w
tej chwili żadnego problemu. Martyna po sesji dzwoniła raz na dwa
tygodnie i opowiadała z lekkim rozczarowaniem w głosie, że niewiele się
zmienia. Aż po dwóch miesiącach od sesji przyjaciółka, która jej o mnie
powiedziała, postanowiła wyciągnąć ją do kina. Na filmie pojawił się
mężczyzna z sokołem. Ten widok w jakiś sposób trafił prosto do jej duszy.
Powiedziała, że przypomniała sobie nasze spotkania i tego mężczyznę ze
swojej wizji. Coś jej ..zakliknęło". zaczęła już w kinie cała się trząść. Po
powrocie do domu dostała drgawek całego ciała. I płakała. Wciąż. Przez
kilka dni. A potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Znajomy z czasów
studenckich zaproponował jej świetną pracę w swojej firmie. Po kilku
miesiącach zaprosił ją na randkę, a po kilku następnych poprosił o rękę.
Dziś, a minęły cztery lata od sesji, mają dwoje dzieci. Kiedy widzę na
ekranie dzwoniącego telefonu wyświetlający się jej numer, od razu
uśmiecham się, ponieważ ona zawsze ma dobrą nowinę.

226
BADACZE
To, o czym piszę, nie jest niczym nowym. Zjawiska pamięci poprzednich
wcieleń doczekały się kilku poważnych badaczy i licznych rozpraw
naukowych na całym świecie. Najsłynniejszym z nich był Ian Stevenson23,
amerykański profesor psychiatrii, parapsycholog, przewodniczący
Wydziału Psychiatrii na University of Virginia w USA. Badacz zjawiska
zwanego pamięcią poprzedniego życia oraz przeżyć związanych z
pograniczem życia i śmierci. Znany z badania przypadków dzieci, które
samorzutnie i bez zastosowania hipnozy przypominały sobie fakty z
poprzedniego życia, mające być potwierdzeniem istnienia reinkarnacji.
Wydawnictwo Serwis wydało w języku polskim książkę jego autorstwa
Dwadzieścia przypadków wskazujących na reinkarnację. Zbadał ponad trzy
tysiące przypadków tego rodzaju i szczegółowo je opisał24. Doktor
Stevenson był zwolennikiem teorii „psychoforu” - hipotetycznej „matrycy”,
poprzez którą bezcielesna świadomość (czy, jak kto woli, „duch”)
oddziałuje na ciało nowo narodzonego dziecka.
Jim Tucker jest uczniem doktora Stevensona i kontynuuje jego prace
badawcze. Jest dyrektorem medycznym Kliniki Psychiatrii Dziecka i
Rodziny oraz profesorem psychiatrii i nauk neurobehawioralnych na
Uniwersytecie Virginia School of Medicine. Jego główne zainteresowania
naukowe stanowią wspomnienia dzieci, które twierdzą, że pamiętają
poprzednie życie i poród. Jest autorem bestsellera Życie sprzed życia25,
który zawiera przegląd ponad czterdziestu lat badań reinkarnacji. Doktor
Tucker szuka odpowiedzi w fizyce kwantowej. Jego zdaniem świadomość
to niezależny od mózgu ośrodek, który oddziałuje na materię i może
migrować z ciała do ciała. Przeniesieniu ulega też częściowo pamięć z
poprzedniego wcielenia, dająca o sobie znać u małych dzieci, u których
nowe życie nie nadpisało jeszcze własnych wspomnień. Wraz z wejściem w
proces socjalizacji pamięć reinkarnacyjna stopniowo wygasa.
Prace doktora Stevensona kontynuował też profesor psychologii z
uniwersytetu w Rejkiawiku, doktor Erlendur Haraldsson. Twierdzi on, iż
nie ma jeszcze ostatecznego dowodu na hipotezę, że świadomość jest w
stanie przetrwać śmierć, ale istnieją przypadki świadczące mocno, jeśli nie

227
bardzo mocno, iż dzieci dysponujące pamięcią poprzednich wcieleń
rzeczywiście już kiedyś żyły.
Przypadków dzieci opowiadających szczegółowo doświadczenia z
wcześniejszego życia oraz osób dorosłych poddawanych hipnozie i
powracających do innych wcieleń było tak wiele, że badacze stworzyli dla
nich specjalny termin „doświadczenia poprzedniego życia” - PLE (ang.
Past Life Experiences). Nie do końca wiadomo, co może za nie
odpowiadać. Skoro da się udowodnić, że niektóre dzieci dysponują
pamięcią innych ludzi, musi to oznaczać, że albo mają one nadnaturalny
dostęp do tych informacji, które są przechowywane gdzieś w przestrzeni,
albo to ludzka świadomość jest w stanie przetrwać śmierć i krążyć między
wcieleniami.
Wspomnianym naukowcom udało się w większości spraw pozytywnie
zweryfikować podawane przez dzieci informacje. Często znajdowali też u
maluchów „znamiona reinkarnacji”, utożsamiane z ranami nabytymi w
momencie śmierci w poprzednim wcieleniu. Były to np. przebarwienia i
znamiona wyglądające jak rany cięte, ślady po więzach lub rany od kul.

23
Ian Stevenson - ur. 31 października 1918, w Montrealu, w Kanadzie, zm. 8 lutego 2007.
24
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ian_Stevenson [dostęp: 19.11.2019],
25
J.B. Tucker, Życie sprzed życia, przel. B. Górecka, Wyd. Purana, Wrocław 2006.

228
EWA I KŁOPOTY Z NOGAMI
Ewa to bardzo atrakcyjna kobieta z dużą nadwagą. Dokuczały jej
spuchnięte nogi, ostroga piętowa. Obrzmienie stóp i kostek. Ból przy
stawianiu stóp uniemożliwiający chodzenie. W jakiś sposób uszkodzona
lewa strona ciała - częste bóle i drętwienie. Lekarze nie potrafią ustalić
pochodzenia, mówią, że „wymyśla sobie ten ból. Do tego dochodzą
problemy z gardłem - uczucie zatkania i konieczność częstego przełykania.

- Jestem małą dziewczynką w spódniczce. Stoję boso na piasku. Wokół


mnie widzę słonie. Dużo słoni. Słonie mają na sobie jakieś przebrania,
parasolki i jakieś siodełka... Stoję, patrzę i się dziwię.
- A ty kim jesteś? Turystką? Będziesz jechała na tym siodełku pod
parasolką?
- Nie. Mam tym słoniom podawać coś okrągłego do jedzenia. Jakiś
owoc.
- Zajmujesz się karmieniem słoni? Podajesz im owoce?
- Tak, mam podawać słoniom owoce. Trzymam w ręce jeden. Boję się
podać go słoniowi.
- Kto kazał ci to robić? Co się dzieje?
- Nic, słoń wziął owoc i poszedł. A ja stoję.
- O co chodzi w tym, co widzisz?
- Zazdroszczę słoniom, że są wolne. Że mogą odejść z tego miejsca. W
głowie tej małej dziewczynki jest myśl, że jak się ma takie grube słoniowe
nogi, to można odejść i jest się wolnym. Takie grube jak słupy nogi dają
wolność. O Jezu, czy ja naprawdę tak myślę?!
- Myślałaś tak, ale teraz już wiesz, że to nieprawda. Twoje nogi mogą
być zdrowe i szczuplutkie, a ty możesz być wolna. To nie ma ze sobą nic
wspólnego. Jeśli to już wiesz, znajdźmy inne życie.
- Nie widzę swoich stóp, bo są przykryte. Mam jakąś szatę, suknię. Nie
widzę w ogóle nóg. Przykryte są jakąś szatą albo kocem, czymś. Stoję,
czuję swoje nogi, ale ich nie widzę. Stoję na posadzce z kamienia. Posadzka
jest gładka. To długa szata. Biała. Jakiś pas. Mam na głowie chustę -
zawinięta, zwisająca, ładnie upięta, to jest takie błękitne, pięknie świecące,
coś jest przypięte do tego.

229
- Przyjrzyj się tej przypiętej ozdobie. Co to jest?
- Jakaś broszka. Piękna. Bardzo błyszcząca. Jak ważka. To jest piękne.
Mieni się zielonymi odcieniami, a końce są czerwone.
- Poszukaj jakiegoś momentu, kiedy jest więcej osób, może przy
stole?
- Ławy, jest dużo mężczyzn i kobiet, też ładnie ubrane. Jedzą rękami.
Kurczaka jedzą rękami. Są piękne gliniane dzbany. Koło mnie siedzi
mężczyzna z wąsami. Śmieje się, mówi do mnie... Duszko... Nie rozumiem,
co do mnie mówi.
- Dlaczego nie rozumiesz?
- Bo tak się nie mówi.
- A inni? Rozumiesz ich?
- Inni nie zwracają na nas uwagi. Śmieją się i bawią.
- Z jakiej okazji jest ta zabawa?
- To jakaś uczta, przyjęcie. Służący wszystko przynoszą. Mam mnóstwo
pierścieni na rękach. Wzięłam kawałek chleba i je zobaczyłam.
- Czy inni też mają dużo pierścieni?
- Ten mężczyzna obok mnie ma jeszcze większe niż moje.
- Co one oznaczają?
- Nie wiem. On ma na sobie kołnierz z lisa... Już mnie tam nie ma. Widzę
błękit. Plama niebieskiego koloru. Czuję, jakbym nie miała kształtu.
Jakbym była mgłą czy parą...
Odpoczęłaś. Szukajmy dalej.
- Teraz jestem dorosłym mężczyzną. Czarne włosy. Broda. Mam zieloną
kamizelkę, białą koszulę, białe spodnie i czarne buty do kolan.
- Co jest dookoła?
- Góry, piękne góry, zielone, porośnięte trawą. Stoję i patrzę. Jest pięknie,
tak zielono.
- Gdzie mieszkasz?
- Drewniany domek. Są w nim kobieta i dzieci. Dwoje dzieci. Dwie
dziewczynki. Jemy ser, kartofle, chleb.
- Kim jesteś?
- Drzewa, konie, jedziemy w dół do miasta. Jest dużo ludzi. Jest wesoło.
Kupuję gwoździe. Trzeba zbudować szopę.
- Znajdź ważny moment. Co się dzieje?
- Jest bardzo jasno. Przyszedł do nas starszy mężczyzna. Nosi brodę,
siwe włosy. Bardzo błyszczy. Ma perłową koronę. Przyszedł po wodę. Daję

230
mu ją. On się zatrzymał na postój. To było dziwne. Jakby słońce błyszczało.
Nie było światła, nie było łuczywa, a była jasność.
- Skąd ta jasność?
- Od tego człowieka?
- Co ważnego wydarzyło się w tym momencie? Czy ten człowiek coś
zostawił, a może coś zabrał?
- Coś nam mówił.
- Co ważnego? Dlaczego uznałaś ten moment za ważny?
- Ten człowiek był cały z kryształu. On nie był człowiekiem. Świecił.
Zabrał nas gdzieś. Do groty. Jest dużo światła. Dużo pomarańczowego
światła. My tam fruwamy.
- Ale w jakim celu tam się znaleźliście? Dlaczego was tam zabrał?
- Wszyscy fruwają, bo nie da się tu chodzić. Nie da się stanąć, bo od razu
układasz się do fruwania. Tu można tylko fruwać.
- Dlaczego tak się dzieje?
- Bo nie ma ziemi. Jest mgła. Nie widać ziemi. Nie jestem już tym
mężczyzną. Jestem jednym z fruwających ludzi.
- Pofruwałaś, odpoczęłaś, znajdź ważny moment. Taki moment, gdzie
są potrzebne nam informacje. Informacje, które mogą rozwiązać twoje
bieżące problemy.
- Mam brzydkie skręcone stopy. Jestem młodą kobietą.
- Co skręciło twoje stopy?
- Mam małe palce, zgięte do środka. Boli!
- Co się stało?
- Boli i sznurują!
- Kto ci sznuruje stopy?
- Starsza pani.
- Dlaczego?
- Bo to piękne.
- Czy ona też ma takie stopy?
- Tak.
- Czy ją bolą?
- Tak.
- Ale uważa je za tak piękne, że robi to samo tobie?
- Tak.
- A jak jesteś ubrana? Kim jesteś?
- Kimono. Mam czarne włosy.

231
- Znajdź ważny moment.
- Jest tu mężczyzna. Bierzemy ślub. Jestem ubrana w sukienkę. On ma
miecz przy boku. Ma duże, czarne skośne oczy.
- Znajdź ważny moment.
- Stopy mnie bolą. Jestem stara. Mam długie siwe włosy. Nikogo nie ma.
Tak bardzo bolą mnie stopy. Palce bolą, nie można rozprostować. Pięty
bolą... tak bardzo bolą mnie stopy.
- Zostaw to wspomnienie w przeszłości. Ono należy do przeszłości. W
tym życiu nie grozi ci takie upiększanie stóp. To już nie jest piękne. W
każdym razie nie tu, gdzie teraz mieszkasz w obecnym życiu. Znajdź
inne ważne życie.
- Mam buty z kokardką. Rajtuzy. Granatową plisowaną spódnicę. Mam
około dwudziestu lat.
- Czy to jest twoje obecne życie?
- Nie. Jest tu jeszcze jedna dziewczyna. Też ma taką sukienkę z plisą na
dole. Siedzimy, rozmawiamy, słuchamy muzyki. Ona pali papierosa.
- Jaka gra muzyka?
- Charleston.
- Jak wygląda pomieszczenie?
- Fotele, kwiaty.
- O czym rozmawiacie?
- O chłopakach, że są przystojni.
- Któryś szczególnie?
- Jej się podoba jeden.
- A tobie, ktoś ci się podoba?
- Mnie nie.
- Znajdź ważny moment.
- Jestem na ulicy. Jest dużo ludzi. Wszyscy uciekają. Wszyscy uciekamy.
Dzieci płaczą. Dużo ludzi ucieka. Wojna. Uciekamy. Wszyscy idą.
- Jesteś z kimś?
- Sama.
- Dokąd idziecie?
- Przed siebie.
- Jak umierasz?
- Jestem już starsza. Widzę wojnę. Wybuchy. Idę. Umieram podczas
wybuchu.
- Co było ważnego w tamtym życiu?

232
- Koleżanka. Nie mogłam jej znaleźć, kiedy uciekaliśmy z miasta.
- Dobrze. Teraz rozwiążmy twoje bieżące problemy. Co dzieje się z
twoimi nogami? Ostrogi piętowe. Ciągle potworne obrzmienie stóp i
kostek. Ból przy stawianiu stóp uniemożliwiający chodzenie. Ta
otyłość? Czy ma to związek z którymś z oglądanych wcieleń?
- Wolność... wolność.
- Co z wolnością? Czy ktoś odebrał ci kiedyś wolność?
- Nie, to łyżwy. Łyżwy na kluczyk. Bolą nogi... Łyżwy na kluczyk.
Miałam takie, kiedy byłam mała. Chciałam jeździć, bardzo chciałam
jeździć, ale tak bardzo bolały nogi. Nie było innych łyżew. Kupili mi takie.
Bardzo chciałam jeździć.
- Jaki związek mają łyżwy z wolnością?
- Jeździć... ślizgać się po lodzie... pięknie jeździć. Chciałam być
łyżwiarką. Skręciłam nogę. Bardzo bolało. Przestałam jeździć. Noga lewa
cała zaropiała. Przestałam jeździć.
- Teraz masz ostrogę na pięcie. Na lewej nodze. Czy to wynika z tego
wspomnienia?
- Tak.
- Co to jest, ten ból promieniujący z tyłu na całej lewej nodze?
- Teraz wychodzą kłęby, kłęby czarne, ciemne z mojego ciała...
- Co to jest?
- Już tego nie ma. Cała lewa noga... całe lewa strona ciała... wyszły stąd
ciemne czarne kłęby... stare, zgniłe szmaty...
- To z obecnego życia?
- Nie.
- Z innego?
- Tak. Chore ciało... chore leżało... leżało... leżało. Dużo ludzi było
chorych. Wszyscy byli chorzy. Nie było ratunku.
- Czy to już zostało usunięte? Ten ból z lewej strony twojego ciała?
- Tak. To już nie będzie wracało.
- Dobrze, teraz zajmijmy się kostkami. Skąd opuchlizna nóg,
szczególnie nad kostkami i wokół nich?
- To skrzepy... skrzepy krwi.
- Z obecnego życia?
- Nie, z innego.
- Co wywołało skrzepy?

233
- Skrzepy... skrzepy w całym ciele. Chora była cała krew. Teraz jest już
dobrze.
- Skąd otyłość? Dlaczego akurat po zamążpójściu?
- To serce. Lewa komora przerośnięta.
- Co teraz?
- Czyścimy... Ktoś mi coś teraz oczyszcza... Czarne guzy.
- Skąd się wzięły? Co to? Nie wspominałaś wcześniej o takich
diagnozach i dolegliwościach.
- Czarne guzy. Już wyczyszczone.
- Co dalej?
- Przebijamy balony w ciele...
- Co? Skąd balony w ciele?
- Masa ciała. Ciało zwinięte, zniekształcone...
- Co się stało w ciele?
- Czyścimy od środka, wyściółka żołądka...
- Co teraz?
- W nerkach... czyścimy...
- Byłaś w dzieciństwie w szpitalu z powodu nerek. Od czego to było?
- Już wyczyszczone.
- Dlaczego ciało jest otyłe? Dlaczego czujesz przymus jedzenia
dużych ilości wszystkiego?
- Zwężenie dwunastnicy.
- Czy teraz można to naprawić?
- Tak, zrobione...
- Co z gardłem? Dlaczego masz uczucie, że w gardle jest kulka, którą
stale musisz przełykać, a ona i tak tam ciągle jest?
(Charczenie, kasłanie, chrząkanie...)
- Co się dzieje?
- Coś było w krtani. Zwężenie krtani.
- Od czego?
- Tak się urodziła.
- Czy to jest naprawione?
- Tak.
- Czy jeszcze jest coś do zrobienia?
- Wątroba.
- Co słychać w wątrobie?
- Były guzki, ale już jest wyczyszczone.

234
- Czy coś jeszcze?
- Tarczyca syna.
- Tarczyca twojego syna? Nie mówiłaś nic o tym.
- Tam jest problem. Trzeba naprawić, bo będzie duży problem.
- Można to zrobić teraz?
- Tak, zrobione.

Ewa wyszła ode mnie koło trzeciej nad ranem. A już o dziewiątej
zadzwoniła z pytaniem, czy zechcę umówić się z nią na obiad. Przedłużyła
swój pobyt w hotelu na następną dobę.
- Nie mogę wyjechać teraz, ponieważ ciągle sikam. Właściwie to nie
sikam, a leję jak z cebra. Nie wiem, skąd bierze się ta woda, bo już
przestałam pić, żeby móc w ogóle wyjść do miasta na spacer. Boję się
opuścić hotel, bo zaraz będę musiała szukać toalety. Śmieję się sama z
siebie. Kiedy mówiłaś, że może włączyć się intensywne oddawanie moczu,
nie wyobrażałam sobie, że będzie aż tak intensywne. Mam wrażenie, że
przez kilka godzin, od kiedy wyszłam od ciebie, schudłam kilka
kilogramów. Ubrania mam luźniejsze. Czy to możliwe? - zapytała ze
śmiechem.
Spotkałyśmy się na obiedzie. Ewa dopytywała o sesję, ponieważ nie
położyła się w ogóle spać, tylko słuchała nagrania. Była tak pięknie
zmieniona. Zeszła z niej opuchlizna. Twarz miał uśmiechniętą. Powiedziała,
że wybiera się na zakupy, ponieważ schudła i musi to uczcić.
Zadzwoniła następnego dnia wieczorem.
- Nie uwierzysz! - wykrzyknęła. - Taki przypał! Wsiadłam do pociągu.
Kątem oka, nieśmiało, zerknęłam na przystojnego mężczyznę czytającego
gazetę w moim przedziale. Ochoczo wzięłam się za umieszczenie
walizeczki na górnej półce i kiedy wyciągnęłam się, unosząc ręce z torbą -
nie uwierzysz - spadła mi spódnica. Po prostu zsunęła się przez to
chudnięcie. A to wszystko dokładnie przed jego oczami. Obejrzałam się
przestraszona, że zacznie się śmiać, ale on hipnotycznie wpatrzony w
miejsce, w którym przed chwilą świeciłam przed nim tyłkiem, powiedział
tylko, że mam fascynujące spodnie. Boże, co za facet. Nie dość, że piękny,
to jeszcze umie się znaleźć w kłopotliwej sytuacji. Wiedziona jakimś
przeczuciem, wczoraj na zakupach wybrałam śliczne legginsy z
koronkowym wykończeniem. Miałam ochotę na taką rozpustę. I on właśnie
te koronki zobaczył. Przeprosił, że nie zaproponował wcześniej pomocy w

235
ułożeniu bagażu, ale wciągnął go artykuł i stracił kontakt z otoczeniem. I na
jego szczęście - tak powiedział - bo gdybym nie robiła tego sama, to podróż
byłaby taka nudna. Rozmawialiśmy całą drogę. Poprosił o mój numer
telefonu. Zanim dojechałam do domu, już wysłał mi wiadomość. Może
wiesz, jak to się skończy? - zapytała.
Nie wiem, jak coś się skończy, ponieważ możliwych scenariuszy jest
zawsze wiele. Każdy sam w każdej sekundzie decyduje o swojej
przyszłości i sam ją kształtuje.

236
DOROTA I UZGODNIONA
RZECZYWISTOŚĆ
Pewnego majowego popołudnia pojawił się problem. Odebrałam
natarczywie dzwoniący telefon i usłyszałam głos swojej przyjaciółki.
Brzmiała lekko chwiejnie, a mnie natychmiast udzieliła się atmosfera
oderwania od rzeczywistości. Spodziewałam się ogromnej tragedii albo
jeszcze większej komedii.
- Julita, co mam zrobić? Ciągle coś mi wyskakuje na twarzy. Wyglądam
jak ropucha.
- Od kiedy tak masz?
- Nie wiem dokładnie, od jakiegoś czasu.
- A co się wtedy wydarzyło w twoim życiu?
- Nic szczególnego nie kojarzę.
- No to ja nie wiem. A może po prostu zaczęłaś używać jakiegoś nowego
kosmetyku? Bo akurat czytałam, że olej kokosowy tak bardzo wchodzi w
pory skóry, że ciało po nim można oczyścić tylko parówką.
- Rewelacja! Od trzech tygodni używam oleju kokosowego, bo skóra mi
wyschła, aż prawie trzeszczała.
- W takim razie zostaje ci tylko parówka.
- Wspaniale! - odrzekła z entuzjazmem Dorota. - Zaraz spróbuję.
Po kilku minutach ponownie zabrzęczał telefon.
- Nie wiem dokładnie, ale mam wrażenie, jakby coś było nie całkiem w
porządku. Co mam zrobić, bo strasznie się maże i włazi we włosy, i trochę
śmierdzi. Co z tą parówką? Czy to musi być aż tak paskudne? Jak ty to
robisz? - zapytała podejrzliwie Dorota.
- No, normalnie.
- Jak normalnie? Bo to, prawdę mówiąc, syf lekki jest. Jak ty to robisz?
Mów po kolei. Szczególnie żeby we włosy nie właziło i się nie mazało tak
bardzo.
- No cóż, jak to jest po kolei? Zapinam spinką włosy. Przewiązuję jakąś
opaską, żeby kosmyki nie wyłaziły, i pochylam się nad tą parówką.
- I nie śmierdzi ci?

237
- Raczej nie, dodaję kilka kropel olejku zapachowego, a jak nie mam, to
trochę ziół z kuchni.
- I to już? I działa?
- Tak. A jak jesteś twardzielką, to możesz nawet przykryć głowę
ręcznikiem i wtedy opary lepiej i szybciej działają.
- Teraz już zrozumiałam. Lecę spróbować.
Po kilku minutach ponownie zadzwonił telefon. Tym razem wyświetlił
się numer partnera Doroty.
- Julita, czy powinienem się już niepokoić? Gdzieś zadzwonić? Do
jakiegoś lekarza z dawnych czasów czy coś? - W jego głosie brzmiało
prawdziwe zaniepokojenie i ledwo wyczuwalne drżenie głosu, jakby miał
się zaraz rozpłakać w poczuciu całkowitej bezsilności.
- O rety, Norbert, co się dzieje?
- Po rozmowie z tobą Dorota przyczepiła sobie do czubka głowy spinkę z
wielkim czerwonym kwiatem. Potem wybebeszyła szufladę i przymierzała
jakieś chustki na głowę, ale mamrotała, że za krótkie. Po chwili triumfalnie
wyciągnęła rajstopy i obwiązała sobie nimi głowę. Wzięła olejek
lawendowy, ten do odstraszania moli. Wyjęła z szafy kilka ręczników,
rozłożyła wszystkie, ale stękała, że jeden za gruby, drugi za mały, inny
znów ma nieciekawy wzór. Aż nagle wykrzyknęła: „Mam!". Wzięła taki
duży, plażowy, w zielone żabki. Podała mi go i kazała trzymać w
pogotowiu. Poszła do lodówki, wyjęła opakowanie parówek, stęknęła, że
zostały tylko dwie, ale musi wystarczyć. Mruknęła, że dwie to i tak lepiej
niż jedna. Rozejrzała się po pokoju. Wzrok jej się zatrzymał na szklanym
stoliku przed telewizorem. Położyła na nim te parówki. Pokropiła je
olejkiem na mole. Pochyliła się nad tym, z tą czerwoną spinką na czubku
głowy obwiązanej rajstopami i krzyknęła: „Teraz szybko narzuć mi na
głowę ten ręcznik! Tylko pilnuj, żeby przykryć mnie razem z parówką, żeby
nic nie wystawało”. No i tak siedzi w kucki nad tymi parówkami, pod
ręcznikiem i mamrocze, że i tak śmierdzi, ale przynajmniej się nie maże.
Kazała mi zadzwonić do ciebie i zapytać, ile tak musi siedzieć nad tą
parówką, żeby zadziałało. Powiedz mi, czy ty jej to kazałaś zrobić?
Nie mogłam odpowiedzieć, bo śmiałam się tak bardzo, że trudno było mi
złapać oddech.
- Norbert, jak to jest w ogóle możliwe?
- Przecież wiesz, że wy jesteście jakieś dziwne. Jak jesteście obie, to
ciągle się śmiejecie, mówicie i robicie różne głupoty. Ale dla mnie, na dziś,

238
to już chyba za dużo. Bo ona od popołudnia dziwnie się zachowuje.
Właściwie to już od rana, bo na śniadanie otworzyła szampana, żeby
świętować koniec remontu. Wiesz, że ten remont ciągnął się od półtora
roku, od twojej z nią sesji. To naprawdę był duży wysiłek, żeby odnowić
cały dom, z góry na dół. Ale skończyliśmy. No i ten szampan był całkiem
zrozumiały. Potem poleciała pogrzebać w ogródku, a że dziś słońce grzeje
od rana, to rozebrała się, żeby złapać trochę opalenizny, bo „dziewczyny
lubią brąz”, podśpiewywała. Po kilku godzinach okazało się, że dziewczyny
muszą lubić czerwone, a nawet buraczkowe, bo słońce o tym brązie chyba
nie wie. Strasznie to wyglądało, bo ona ma chyba uczulenie na słońce. Poza
spieczoną skórą zrobiła się jej paskudna wysypka z pęcherzami. Wzięła
jakiś lek na uczulenia. Ale uznała, że jedna tabletka to za mało, i łyknęła
dwie. Potem zaproponowała, że skończymy pić szampana. Strasznie
swędziały ją plecy, więc postanowiła wziąć jeszcze dwie tabletki, ale kiedy
zobaczyła, że w opakowaniu zostały cztery, powiedziała, że łyknie cztery,
żeby już prawie puste opakowanie nie walało się w szufladzie. No a potem
zadzwoniła do ciebie i zaczęła narzekać na skórę na twarzy. A teraz siedzi
w kucki nad parówką, pod ręcznikiem w żabki. Do tej pory miałem dobre
wspomnienia związane z tym ręcznikiem. Zabieraliśmy go na wszystkie
wczasy. Od teraz chyba będzie mi się źle kojarzył. Powiedz mi, Julita, co ja
mam zrobić, bo naprawdę się boję?!
Ja zaś śmiałam się tak bardzo, że i on w końcu zaczął się śmiać.
Wcześniej był zaniepokojony, bo jeszcze dwa lata temu, kiedy się nie
znałyśmy, Dorota przechodziła poważną depresję i brała bardzo silne leki.
Wtedy jej wszelkie „dziwne” zachowania prowadziły do konieczności
wizyty u psychiatry i zwiększenia dawek leków. Norbert nie umie jeszcze
całkowicie przestawić się na tryb śmiechu i beztroski z wcześniejszego
trybu niepokoju, kiedy to on właśnie musiał zabierać Dorotę do lekarza i
patrzeć, jak egzystuje w otępieniu. Poprosiłam, żeby przekazał Dorocie, że
parówka już zrobiła swoje, zaprowadził ją do łóżka i położył spać. A rano
będzie dużo lepiej.
Rano Dorota zadzwoniła i śmiałyśmy się godzinę z jej polekowego i
poalkoholowego rozumienia moich wskazówek.
- Byłam tak zamroczona i chyba głodna, że jak powiedziałaś „parówka”,
to od razu pomyślałam o tej w lodówce. No i czasem wymyślasz takie
niestworzone rzeczy, że jak mówisz, że parówka oczyści mi pory skóry, to
ja tego nie kwestionuję. Wiem, że na początku jest nie wiadomo co, ale

239
efekt zawsze jest super. Więc poszłam za twoją radą i moim głodem. Co
prawda to była katorga nie jeść tej kiełbaski, a tylko się nią nacierać, a
potem wpatrywać. Na początku podgryzłam kawałek, pomyślałam, że nie
zaszkodzi, jak zastosuję też od środka, a wiesz, że byłam głodna. Ale potem
było już łatwiej, bo lawenda obrzydziła mi ją - to w ogóle nie pasuje do
jedzenia. Wiem już, dlaczego mole nie mogą jeść w jej obecności. Nawet
kot się nie skusił. Omija ten stolik z wyraźnym obrzydzeniem i patrzy na
mnie z wyrzutem tymi swoimi ślepiami i mam wrażenie, że chciałby
powiedzieć: „Puknij się w czoło. Parówka z lawendą?
Sama to zjedz, ja na pewno nie ruszę”. Norbert zostawił to wszystko,
żebym mogła popatrzeć na dokonania poprzedniego dnia. No to sobie
patrzę i się śmiejemy.

***

Życie ludzi przebiega na poziomie, który fizycy kwantowi nazywają


uzgodnioną rzeczywistością. To nasze rzeczywiste otoczenie dające się
zmierzyć za pomocą fizycznych przyrządów i matematycznych wielkości.
To również nasz sposób zachowywania się i życia, które prowadzimy, mniej
lub bardziej świadomie, od chwili wydania pierwszego krzyku na tym
świecie. Każdy człowiek żyje w swojej uzgodnionej rzeczywistości.
Zawiera się w niej wszystko, co doprowadza ludzi do ich indywidualnych
progów i do ich własnych chorób oraz skomplikowanych sytuacji.
Wszystkie problemy to twoja historia osobista. Twoje przeżycia,
doświadczenia, sposób wychowywania i wynikające z tego wzorce
zachowań zgromadzone przez twój umysł na każdą sytuację tworzą twój
wewnętrzny mit. Identyfikujesz się całe życie ze swoim mitem, ze swoją
historią. Każdy ma własny zestaw marzeń, które kompensują to, czego
brakowało nam w życiu. Część z nich jest świadoma, np. „chcę mieć dom z
ogródkiem”. Ale część, i to ta bardziej kłopotliwa, ponieważ dużo
obszerniejsza, jest nieuświadomiona. Robimy coś i nie wiemy dlaczego.
Często działamy wbrew sobie, sabotując realizację świadomych marzeń. W
takim przypadku możemy nigdy nie zostać właścicielami domu z
ogródkiem, choćby dlatego że w drzewie genealogicznym rodzina ma
zapisane, że „posiadanie domu, na dodatek z kawałkiem ziemi, to pewna
śmierć”. Jeśli ktoś z przodków był właścicielem ziemskim i z tego powodu

240
został rozdzielony z rodziną, wywieziony na Syberię i tam zmarł, potomni
mogą mieć zapisany taki program. Wtedy możesz być pewien, że twoja
nieświadoma część w każdy możliwy sposób udaremni wszelkie próby
wejścia w posiadanie kawałka ziemi. Jednocześnie, jakby na przekór
wszystkiemu, odczuwamy chęć zrealizowania naszych pragnień i zdobycia
celów, często niestety stojących w sprzeczności z tym, co mamy zapisane w
naszej osobistej historii. Jeśli stres związany z chęcią osiągnięcia czegoś
upragnionego jest wystarczająco duży i intensywny, umysł umie dokonać
jego transdukcji na biologię i fizjologię. Poza swój mit można wyjść tylko
wtedy, kiedy pozwolimy umysłowi na całkowity relaks, oderwanie się od
codziennych spraw, pożeglowanie w nieznane przestworza światów
równoległych i odnalezienie tam swojej Mapy Życia, według której
zmierzamy do wyznaczonego celu. Kiedy poznamy tę mapę, możemy
zdziwić się, ujrzawszy, jakie cele są na niej wyznaczone przez nasz własny
mit. Najważniejsze jest jednak to, że możemy całkowicie świadomie
dowiedzieć się, kto i kiedy narysował nam tę mapę i zaznaczył strategiczne
punkty, a przede wszystkim, że możemy sami sobie stworzyć nową mapę,
oznaczyć punkt docelowy i dać się tam doprowadzić swojej intuicji i
głosowi serca.

***

Podobnie jest ze zdarzeniami związanymi z przemocą. Dusza wybiera


scenariusz, w którym zgadza się na przeżycie czegoś bolesnego i
krzywdzącego. Wydawać by się mogło, że dokonujemy takiego wyboru,
aby sprawca naszych krzywd zdał sobie sprawę z tego, jak złe jest jego
postępowanie, i aby miał szansę zmiany na lepsze. Być może zgadzamy się
na przeżycie czegoś okropnego, żeby w niebie po śmierci albo w
następnym wcieleniu nasz kat się opamiętał i sam przeżył coś równie
okropnego zgodnie z zasadą sprawiedliwości. Okazuje się jednak, że
człowiek, który jest ofiarą, pozostaje nią w każdym wcieleniu, aż do
momentu uświadomienia sobie, że ma wpływ tylko na siebie samego. Że
nie przychodzi tu, na Ziemię, aby nauczyć innych, jak mają zachowywać
się wobec niego. Nie rodzi się, aby swoim cierpieniem zbawić kogokolwiek
innego. Nie może pomóc nikomu innemu. Każdy człowiek, który się tutaj
rodzi, ma za zadanie pomóc samemu sobie w zrozumieniu życia, tylko i

241
wyłącznie swojego życia. A kiedy już uporządkujesz swoje życie,
zauważysz, że wszystko i wszyscy wokół ciebie zaczną się zmieniać na
lepsze. Cud? Nie, to nic nadzwyczajnego. To reguła: „Im większy ład i
spokój w tobie, tym piękniejsze to, co dookoła ciebie'’.

***

- Widzę buty klauna.


- Czy to ty jesteś klaunem?
- Na to wygląda. Chyba leżę na trawie. Widzę buty klauna. Widzę swoje
nogi do kolan w paski, żółte.
- Czy poza nogami reszta pasuje do całego klauna?
- Spodnie jakieś średniowieczne, gotyckie pumpy. Koszula taka luźna,
rękawy wiązane.
- Kim jesteś?
- Korpus jest raczej męski, ale głowa jakby kobieca. Jasne włosy i opaska
na czole. A może to nie opaska, tylko rodzaj wianka. Ta głowa wygląda na
oddzieloną od reszty. Ona nawet jakby nie przyrasta, jakby jakoś była
oddzielona.
- Podsumujmy więc. Męski korpus w stroju klauna leży na zielonej
trawie, a gdzieś obok luźno, zupełnie swobodnie leży głowa w wianku?
- Tak. I ta głowa jest jakby świecąca.
- Świetnie, ale rusz się jakoś stamtąd i znajdź ważny moment.
- Widzę kata.
- I cóż on robi?
- Nooo... obcina mi teraz głowę. Obciął. Już jestem po egzekucji.
- Cofnij się do momentu, w którym znajdziemy wyjaśnienie, co
doprowadziło cię do katowskiego pieńka.
- Widzę jakiegoś maga. Kogoś, kto doradzał. Ta osoba była ścięta za to,
że mówiła, że coś się ma zdarzyć. Odpowiadała na jakieś ważne pytania i
kiedy bieg zdarzeń nie potwierdził tego, została uznana za manipulanta.
- Czego dotyczyła ta wiadomość?
- Widzę wojnę.
- A ty kim jesteś?
- Nie wiem. Widzę obraz Stańczyka, jak siedzi zadumany na krześle.

242
- Dowiedz się, kim jesteś. Czy jest tam twoja rodzina? Gdzie
mieszkasz?
- Byli rodzice. Głównie matka. Ojciec... był mniej istotny.
- Co zatem istotnego było w matce?
- Coś mi przekazała. Jakiś dar. Dar widzenia.
- Widzenia czego?
- Różnych rzeczy, które mają się zdarzyć.
- Dlaczego zatem tamta przepowiednia okazała się nietrafiona?
- Ona była właściwa, tylko ktoś musiał ponieść winę, kogoś trzeba było
ukarać za to, że stało się nie po myśli władcy. Inaczej to zinterpretowano.
- Opowiedz o matce.
- Widzę kobietę w welonie. Nie widzę jej twarzy. Widzę tylko, że ona
lśni... O rety, coś dzieje się z moim sercem.
- Co z sercem? Znajdź moment, który powoduje, że coś dzieje się z
sercem.
- Czuję samotność.
- Czyją samotność teraz odczuwasz?
- Swoją. Jestem gdzieś w lesie, w jakiejś chacie, szałasie, jakieś zioła.
Nikogo tam nie ma.
- A kim ty tam jesteś? Zielarką?
- Ja po prostu tam żyję. Zbieram to, żeby przeżyć. Żywię się tym.
- Czyli nie używasz ziół, żeby leczyć i pomagać innym?
- Nie, ludzie w ogóle nie wiedzą o mnie.
- Od kiedy mieszkasz w tym lesie?
- Ktoś mnie tam schował. Pod jakimś drzewem. Ojciec mnie zostawił.
Chce mnie uchronić. Jest wojna.
- Co się tam dzieje?
- Tata mówi, że mam siedzieć cicho, i po mnie wróci. I nie wraca. Boję
się, ale potem przyzwyczajam się do odgłosów. Sowa, wilk, jakieś szelesty i
szurania.
- Jak długo tam mieszkasz? Co robisz?
- Podglądam zwierzęta i próbuję przeżyć. Widzę, co jedzą. Wiewiórka je
orzechy i szyszki. Sowa poluje na myszy.
- Czy jest jakiś ważny moment w tamtym życiu? A może moment
śmierci?
- Długo... długo... długo... stałam się częścią tego wszystkiego, co mnie
otacza, i właściwie śmierć nie jest żadnym wydarzeniem w moim życiu.

243
Tak jakbym postanowiła, że już wystarczy. Odchodzę. To nie jest żadna
choroba.
- Jaka jest lekcja z tamtego życia?
- Czułam się częścią wszystkiego i w tej samotności było mi dobrze.
- Znajdź teraz inne życie, takie, gdzie znajdziemy odpowiedź na
twoje problemy zdrowotne: usunięte narządy rodne, złamane biodro
zastąpione protezą, opuchnięte nogi i stopy, nadwaga.
- To chyba Inkwizycja. O Jezu, jestem rozciągnięta na jakiejś maszynie i
moje nogi... Nie wiem... wkręcają je w coś.
- Nie przeżywaj tego. Jesteś tylko obserwatorką tego, co się dzieje. To
przeszłość. Dokładnie to obserwuj, żebyś zobaczyła jak najwięcej i
zostawiła to w przeszłości. Żebyś wiedziała, że w obecnym życiu nic
takiego ci nie grozi. Obejrzyj, co się dzieje. Wtedy wyczyścisz pamięć z
twoich komórek i z twojej energii. Tylko obserwuj i opowiadaj. Tylko
to, co wypowiedziane, traci moc. W ten sposób pozbędziesz się tego na
zawsze. Co cię tam doprowadziło?
- Moje przekonania.
- Jakie były?
- Inne.
- Podaj przykład.
- Byłam kobietą. O Jezu... aż mnie skurcz złapał.
- Obserwuj tylko, nie doświadczaj tego teraz. Niech twoje ciało i
pamięć pogodzą się z tym, że to było, ale teraz już tego nie ma.
- Nie chciałam religii. Mówiłam ludziom, że to nie jest tak. Gdzieś
wieczorem, przy świecy. Po prostu przychodzili i chcieli wiedzieć, że
można żyć inaczej. Umiałam czytać. Jakieś książki. Ktoś mi je przekazał.
Mam dzieci. Dużo dzieci.
- Czy to twoje dzieci, czy tylko je uczysz?
- Dzieci są moje, a przychodzą tylko dorośli. Moje dzieci też tego
słuchają.
- Czy jest tam ktoś z twojego obecnego życia?
- Tak, mała dziewczyna to mój obecny partner.
- Kim jest ta mała dziewczynka?
- Moją córką. Ona jest wyjątkowa wśród tych wszystkich dzieci. Ona
widzi.
- Co się dalej dzieje?

244
- Ktoś zabiera dzieci. Zabiera też córkę. Rozdzielają nas. Jadę na wozie,
na słomie, w klatce z drewna. Gdzieś dalej wiozą moje dzieci, a ona jest
pogodzona. Jest w ciszy.
- Pozwól sobie obejrzeć, jak cię torturują, żebyś wiedziała, jaką
informację niesie twoje ciało. Żebyś mogła się raz na zawsze pozbyć
tego z pamięci energii. Zobacz i zostaw w tamtym czasie.
- Nie bardzo chcę na to patrzeć. Bo tam się robi wszystko.
- Zobacz to, przyjrzyj się, nie odrzucaj, bo dopóki będziesz to
odrzucać, dopóty twoje ciało będzie w obecnym życiu odtwarzać na
różne sposoby tamten ból i strach. Teraz jest odpowiedni czas, żeby to
zakończyć. Co się tam dzieje?
- Jakiś biskup gwałci mnie i pokazuje mi krzyż. Kładzie mi krzyż na
twarz, a ja jestem przywiązana gdzieś. Ręce i nogi... jestem obdarta... O,
Boże...
- Nie przeżywaj. Patrz z boku i obserwuj. Opowiedz, ale już tego nie
nieś. To się stało kiedyś, ale twoje ciało nadal pamięta. Żeby wyczyścić
tę pamięć, musisz to obejrzeć i zostawić tam. Musisz to oswoić.
- O Boże, jak można zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi...
- Mów, co robią. To, co wypowiesz, przestaje być kłopotliwe dla
duszy, ciała i umysłu. To, co zobaczysz, uświadomisz sobie i wypowiesz
na głos, przestaje być straszne. Wyrzuć to z siebie.
- Jeden z nich wsadza mi ten krzyż do pochwy, a potem mi wsadzają
metalowy rozgrzany krzyż. Mówią, że jestem diabelskim nasieniem, że po
prostu... żebym już więcej nie wydała potomka. Po prostu wypalają mi
wszystko w środku tym krzyżem. I na czole wypalają.
- Co dalej? Obserwuj. Oglądamy tamto życie, żeby pomóc ci w
obecnym.
- Wykorzystują mnie seksualnie na wszystkie możliwe sposoby.
- Zobacz to, uznaj, że to było kiedyś, żebyś już nie niosła oziębłości
seksualnej przez życia. Teraz trzeba to wyczyścić.
- Oddzieliłam się od ciała, żeby już tego nie czuć. Wiem, że mi to robią,
ale już nie czuję.
- Kto to robi?
- To są księża.
- Opowiadaj, nie duś tego w sobie.
- Wsadzają mi do ust członki, wymiotuję i nie chcę... to jest obrzydliwe.
Są wyuzdani, okropni. Wszyscy po kolei. Jest ich kilku. A jeden jest w

245
kołnierzu z koronki i w ciemnoróżowych szatach, dwóch innych czeka.
- Jak można to uporządkować energetycznie? Czy oni poniosą kiedyś
karę za to, co zrobili? Czy jest coś takiego jak sprawiedliwość?
- Nie wiem. Ale wiem, że ja wzięłam na siebie część tej kary. Tak
jakbym faktycznie trochę im uwierzyła... trochę im uwierzyłam.
- W co uwierzyłaś?
- Że moje poglądy były niedobre. Wszystko mi się pomieszało w głowie,
torturowali mnie.
- Znajdź moment śmierci. Wiemy, co się stało. Niech to się już
skończy.
- Na koniec wbijają mi krzyż do mózgu. Górą. Ale ja już tak naprawdę
nie żyłam.
- Jaka jest lekcja z tego życia?
- Mam dwa wnioski i nie wiem, który wybrać. Jeden, że nie warto być
sobą, a drugi, że jak można nie być sobą. Nie wiem, który wybrać. Bardziej
wybieram ten, żeby być sobą, ale boję się, bo to niesie ból.
- Co z tamtego życia przeniosłaś tutaj?
- Nogi skute kajdanami, łańcuchami, zaciśnięte, puchły mi od bólu. Pić
mi się chciało. W jakimś lochu zlizywałam wodę z kamieni.
- Prawe biodro?
- Nie.
- Usunięte narządy rodne?
- Tak.
- Znajdź inne życie, które nam coś wyjaśni.
- Teraz jestem zamknięta. W piwnicy. Jest ciemno, nic nie widzę. Ale w
momencie, kiedy zapala się światło, widzę rękę, która włącza to światło.
Nie wiem, czyja to jest ręka. To możliwe?! Jakbym była jednym i drugim.
Jakbym była oprawcą i ofiarą w jednym życiu. Jakbym przyszła się nad
sobą znęcać.
- No właśnie, jak to możliwe? Znajdź wytłumaczenie tego, co się
dzieje.
- Nie wiem, nie potrafię tego rozdzielić.
- Co się stało?
- Rozdzieliła się moja dusza... wtedy... podczas tortur i... o, Jezu! Sama
jestem swoim największym wrogiem... jestem i ofiarą, i katem... Sama
sobie to robię... zawsze... i w tym życiu też!

246
- W takim razie zbierzmy twoją duszę w całość i zróbmy to teraz.
Teraz jest to możliwe. Poproś o pomoc Boga, anioły i istoty świetliste,
bo nam samym trudno będzie odnaleźć wszystkie kawałki twojej duszy,
które poodpadały w różnych bolesnych momentach.
- Ktoś tu jest. Ma sandały. Coś złotego na szyi i złotą aureolę. Cały jest
biały.
- Kto to jest? Czy ma coś w ręku? Może wtedy poznałybyśmy go?
- Nie wiem, czy ma ręce... ale tak, ma... Złota lutnia, pięć strun.
- Zapytaj, jak się nazywa.
- Azechiel.
- Mamy w takim razie anioła do pomocy. Poproś go, żeby poskładał
teraz twoją duszę w całość. W jeden pełen zbiór. Żeby wyleczył twoją
duszę. Żeby oczyścił cię z potrzeby zaprzeczania bycia sobą. Co się
dzieje?
- Gdzieś lecę... cała w kawałkach... Dalej w kawałkach, ale coraz bliżej
siebie. Ta jedna strona jest już jasna, a druga - nie wiem... jakby jej nie
było. Nie wiem, co się dzieje... gdzieś lecę. Jest jakieś światło i gołębie, ale
nie chcę w to uwierzyć, bo to za bardzo kojarzy mi się z kościołem. Część
mnie nie chce tego uznać.
- Odpuść Kościołowi. Nie oceniaj. Przestań oceniać. Uznaj, że wiara
jako wiara czy Kościół jako Kościół nie są złe. Uznaj, że kilku
szaleńców, którzy mianowali się przedstawicielami Kościoła, a więc
Boga tu, na Ziemi, było... no cóż... chorych psychicznie, bo inaczej nie
dałoby się tego pojąć. I teraz nie wszystko, co jest związane z Bogiem,
Kościołem i symbolami religijnymi, jest złe. Uznaj, że to, co się stało, to
już się stało i nie zrobił tego Bóg ani Kościół. Zrobiło to kilku chorych
psychicznie ludzi podających się za przedstawicieli Kościoła.
- Wiem, ale... Jakaś część mnie jeszcze coś przeżywa.
- Co przeżywa jeszcze część ciebie? Opowiedz i obserwuj, ale już tego
nie przeżywaj. Co się dzieje?
- Jestem chyba w Afryce. Jestem Murzynem. Chcę się uwolnić z kajdan.
Kamieniem. Patrzę na morze i na zachód słońca, patrzę na wolność.
- Czy udaje ci się oswobodzić i uciec?
- Tak, ale mnie natychmiast łapią. Jestem przywiązana do drzewa. Katują
mnie. Batem. Plecy. Obcinają mi stopy, żebym nie mogła chodzić, nie
mogła uciec. Nie, nie mogę mieć wolności. Mogę tylko o niej marzyć.

247
Mogę pracować tylko rękami. Bolą mnie nogi i boli mnie serce. Jakby
dusza bolała. Niesprawiedliwość. I jaka złość wielka na Pana Boga...
- Jak umierasz?
- Zabijam się. W serce wbijam nóż... ostry. Coś nim robiłam. Odbieram
sobie życie.
- Czy ten anioł, który przyszedł nam na pomoc, jest tu jeszcze? Czy
poskładał twoją duszę?
- On przyszedł mnie stamtąd wyciągnąć. Tak jakby chciał odłączyć mnie
od tego doświadczenia i został, żeby pilnować, abym tam nie wróciła.
Widzę taką sytuację, jakby część mnie, ta nieświadoma, chciała cierpieć.
Nie wiem, o co chodzi.
- Teraz masz dostęp do wszystkich aniołów i energii uzdrawiających,
nawet do samego Pana Boga. Poproś kogoś, kto może pomóc nam w tej
zagmatwanej sytuacji, kiedy sprawiasz wrażenie, że chcesz cierpieć na
własne życzenie.
- Jest ktoś. Jest taki... złote włosy, złote dookoła... jakby oko. Mam
informację, taką, że chciałam jednocześnie doświadczać i rosnąć. Jestem
jak drzewo, które ma korzenie, a na końcu każdego korzenia jest
doświadczenie. Jakby rozrastało się na górze od zebranych doświadczeń. A
teraz robi się wielkie... korona składa się jakby z oka, gołębia i symbolu
OM.
- Jaka jest wiadomość dla ciebie w tym, co widzisz? Jak z niej
skorzystać?
- Doświadczenie to ja, poszerza się dzięki niemu spektrum działania
światła.
- Dlaczego te doświadczenia muszą być takie bolesne? Dlaczego
spektrum działania światła nie poszerza się dzięki pozytywnemu i
stabilnemu rozwojowi? Dlaczego ciągle ściągasz na siebie wielki ból
fizyczny i psychiczny?
- Chciałam zejść i powiedzieć ludziom, żeby nie szli drogą, która
prowadzi donikąd, i wpadłam w pułapkę.
- Jak możesz wydostać się z tej pułapki?
- Nie chcą mi powiedzieć. Nie rozumieją mnie. Emocje spowodowały, że
zaplątałam się jak w dżungli.
- Jak się wyplątać? Teraz. Czy ktoś może cię wziąć za rękę i
wyciągnąć z tej poplątanej dżungli?
- Ktoś mnie wyciągnął.

248
- I gdzie teraz jesteś?
- Ciągnie mnie do góry?
- Kto?
- Nie widzę, że to jest ktoś. Moja ręka jest jakby do góry. Jakby trzymał
mnie ktoś, ale nikogo nie ma. Jest tylko jakaś jasna przestrzeń.
- Kto i dokąd cię ciągnie?
- Ciągnie mnie do tej drugiej, jasnej części mojej duszy, która została
tam, przy gołębiu.
- To świetnie. Pozwól na to. Niech cię poskładają w całość. Żebyś
sama sobie nie była wrogiem. Czy już spotkały się dwie części ciebie?
- Tak. Zrosły się i wszystko zniknęło.
- Świetnie. Co jeszcze mamy do zrobienia?
- O! Jakie to dziwne... same usta mówią.
- Czyje to usta i co mówią?
- Nie wiem. Jak mówię, to usta są, a jak nie mówię, to nic nie ma. To
takie zabawne.
- Co robimy dalej? Jak zająć się ciałem z obecnego życia? To ciało
ma już całą duszę. Co teraz z nim się dzieje?
- Coś się wydostaje z mojego serca.
- Co to jest? Jak wygląda?
- Jakieś nitki.
- Czy ktoś wyciąga nitki z twojego serca?
- Nie, same wypadają.
- A czym są te nitki?
- Ograniczenia.
- Skąd się wzięły w sercu? Kto je tam umieścił?
- Książki, ludzie, słowa...
- Od kiedy zbierały się te nitki w twoim sercu?
- Od dziecka. To zaszywanie serca. Zakazy, nakazy...
- Twoja mama była krawcową. Szyła w domu. Czy zaszywanie
twojego serca ma jakiś związek z tym, czym zajmowała się twoja
mama?
- Może. Kazała mi mierzyć różne sukienki. Martwiła się o mnie. To
zamartwianie powodowało uważność... Uważaj, jak stawiasz nogę, uważaj,
jak siadasz. Uważaj... uważaj... zastanów się...
- Czy wszystkie nitki zostały usunięte z serca?
- Jedna została.

249
- Co to za niteczka? Co ją tam zaszyło?
- Tęsknota. Tęsknota za mamą, gdy byłam w szpitalu.
- I zaszyłaś sobie swoje małe serduszko, żeby nie tęsknić?
- Tak.
- Czy już wszystkie nitki zostały usunięte? Czy już wszystkie
zaszewki są rozprute? Czy twoje serce może już swobodnie pracować i
pompować krew z miłością? Coś tam jeszcze jest na dole?
- O Jezu, nie wiem... jakiś komik. Pasożyt.
- Wyślijmy kornika do lasu, na drzewo, tam, gdzie lubi być. Czy
serce jest już w porządku?
- Tak.
- Co dalej?
- Szyja.
- Co z szyją?
- Boję się mówić i do końca być sobą.
- Jak się pozbyć tego strachu?
- To czarna kula, która się rozrasta i blokuje przepływ energii niebieskiej.
- Skąd wzięła się czarna kula? Od kiedy tam jest? Co to jest?
- Kościół mi się pojawia. Kobiecość jakby... Ewa... Grzech... To, co
mówi kobieta, jest niedobre. Że to niby to jabłko, że to niby to jabłko... w
gardle. Jakby to jabłko było czymś, co jest niedobre. Jestem dzieckiem, idę
do kościoła. Tam mówią, że kobieta i grzech pierworodny... Tam mówią, że
kobieta jest zła i zerwała jabłko. I to jest grzech, i to teraz dusi. Kobieta.
Nie może mówić. Bo kobieta nie jest dobra. Jest mężczyzna, który
pokazuje: masz tu uważać, bo ja sobie z tym poradziłem, a ty masz to w
środku. Ja mam kawałek, a ty masz całe. Cała twoja szyja jest tym
jabłkiem. Mężczyzna jest ważniejszy i trzeba go słuchać. Ale to wcale nie
musi być dobre.
- Jak pozbyć się jabłka blokującego gardło i powodującego obrzęk
szyi? Można je przełknąć?
- To jest tak... Jabłko jest symbolem poznania prawdy, a umysł ludzki jest
zaprogramowany, żeby interpretować to inaczej. Zaprogramowany przez
Kościół, że to grzech, a kobieta to zjadła... całą mądrość i wiedzę, a
mężczyzna tylko spróbował. I to jest jabłkiem królewskim.
- Co zrobić, żebyś nie miała już więcej problemów z gardłem i szyją?
- Zmienić postrzeganie kobiecości.
- Jak?

250
- Po prostu trzeba... Objawiła mi się Matka Boska. To jabłka... daje mi je.
Wszystko jest takie cudownie niebieskie. Cudownie... cudownie...
niebieskie. Widzę tylko niebieskie fale, jak jedwab, jakbym to ja stawała się
tą falą, jakbym stała się wodą, jakbym po prostu się stała wodą. O Jezu,
jakie to piękne! Teraz Matka Boska daje ci coś niebieskiego. I ty też stajesz
się tą falą niebieską. Jakby wielkim błękitem. I nie wiem, co tu jest, ale to
jest takie... fajne... Jest tu piękny strumień błękitnej wody, który wszystko
obmywa.
- Dobrze, ten strumień zostanie przy nas na zawsze, a teraz idźmy
dalej. Co jeszcze możemy zrobić? Czy coś jeszcze w twoim ciele
wymaga naprawy?
- Małe ciało dziewczynki, jakby w napompowanym balonie, jakby w
lalce, takiej włochatej, jakby w skafandrze do podróży kosmicznych. Małe
ciało w takim dużym czymś.
- Dlaczego masz takie wrażenie?
- Widzę taki obraz Jezusa Miłosiernego z dwoma strumieniami
wypływającymi z serca... Zdejmuje z siebie, kładzie na mnie koronę
cierniową i mówi: „Ja już to zrobiłem, teraz kolej na ciebie'’. Teraz
straszliwie rozsadza mi głowę. To się wszystko musi zacząć od głowy. Coś
to ze mnie ściąga. Nie mogę uwierzyć, że tak jest. Jest jeszcze we mnie
takie coś, co pamięta, że jest tego więcej. To była izolacja od cierpienia.
Izolacja od czucia bólu. Izolacja od świata. Izolacja od życia na Ziemi.
- Kiedy zaczęła się potrzeba izolacji?
- Widzę, że nie chciałam tu już schodzić. Nie chciałam się więcej rodzić
w ciele człowieka. Jakbym nie chciała, bo już było za dużo.
- Więc dlaczego tu zeszłaś? Musiałaś?
- Żeby się oczyścić z tego.
- OK. Czy ten kosmiczny napompowany skafander jest już zdjęty?
- Tak, ale nie wiem, dlaczego chodzę ciągle po Księżycu.
- Czy możesz teraz odnaleźć się tu, na Ziemi? W obecnym ciele i
życiu bez żadnego skafandra?
- Tak! To uczucie ciepłego powietrza, które tu jest... wychodzę i czuję.
Jakby dawało mi naturalne środowisko. Nie wiem co teraz, ale... to jestem
ja w łonie matki! Widzę dziecko w łonie. To ja jestem w środku i ciepłe
pomarańczowe światło. Wiem, chyba chodzi o to, że moja mama jest
szczęśliwa, że ja jestem, a ja wcale nie chcę się urodzić. Chcę czuć tylko
miłość i akceptację. Ale nie chcę wychodzić! Opieram się. I dlatego

251
wszystko się jej porwało, jak się rodziłam. Ja nie chciałam. Nie chciałam.
Nie chciałam tak bardzo... Najchętniej weszłabym tam z powrotem i tylko
tam była.
- Ale to już niemożliwe. Urodziłaś się, pojawiłaś się na Ziemi.
Zróbmy teraz coś, żeby to już zawsze było przyjemne doświadczenie.
Bycie tu na Ziemi. Czy teraz, kiedy ten kombinezon jest już zdjęty,
ciało malej dziewczynki, które w nim było, może stać się ciałem
dorosłej i szczuplej kobiety? Bez ochronnego napompowanego wokół
balonu?
- Może. Może, po prostu. Właściwie to już jest... naprawdę... jakbym
ważyła... właściwie to ja jestem szczupła, tylko nie wiem, czemu inaczej
wyglądam.
- Skąd ta różnica między obrazem wewnątrz i na zewnątrz?
- Wynika z rozdwojenia jaźni. To, co się utożsamia, jest takie, jakie ma
być, a to, co jest... jakby ma takie być. Ale to jakby dwie płaszczyzny
jednego życia.
- Teraz, kiedy masz już duszę poskładaną w całość, poskładaj też
swoje ciało. Teraz.
- Teraz widzę, jak takie małe kawałki, chyba z tych wszystkich wcieleń,
zbierają się w jedno i odbudowują. Teraz to się buduje po kawałku. Teraz
się buduje.
- Niech ten proces trwa, a my idźmy dalej. Co jeszcze z twoim
obecnym ciałem fizycznym?
- Teraz prawa noga - od kolana w dół jest jakby przykręcona od innego
człowieka. Nie wiem, o co chodzi z tą nogą. Aha, pojawia mi się transfuzja
krwi, którą miałam kilka razy, i przekodowanie mojego ciała, tutaj, na
Ziemi, i to weszło w konflikt mojej osobowości w tym wcieleniu, zebrany z
innych wcieleń. Jakby zakłócenie DNA.
- Czy teraz można wyczyścić DNA i uporządkować?
- Czuję, że coś się tam dzieje w nodze. Teraz coś się tam dzieje.
- Jaki to ma związek z twoją mamą?
- Tak, to ma jakiś związek... Moja mama też miała problemy z seksem. I
ona chciała się wydostać z tego domu, ze wsi, i zrobiła właśnie tak, że
ojciec miał ją stamtąd zabrać. Na początku wydawało się, że jest w
porządku. Wszystko gra, ale potem ona wcale nie miała ochoty na seks.
Wcale nie miała ochoty. Ale bała się, żeby go nie stracić. Musiała to robić.

252
Musiała to robić, nawet jak była w ciąży. Nawet była kilka razy w ciąży.
Nie wiedząc i wiedząc też. Straciła dzieci.
- Jaki to ma związek z twoją prawą nogą i prawym biodrem?
- Nie wiem. Ale pojawia mi się, że członek ojca jest jak ten krzyż, który
mi wsadzano, i teraz czuję, jak napiera mi na to biodro, jakby wciska mnie.
- Czy to wspomnienie z czasów, kiedy mama była w ciąży, ty byłaś w
jej brzuchu, rodzice mieli stosunek i penis taty w jakiś sposób naciskał
twoje biodro?
- Tak, w ciąży. Czuję tak, jakby to było wciśnięte mocno, głęboko.
Głęboko wciśnięte w moje ciało, głęboko tu, w biodro. Ciągle czuję, aż
mnie zniekształca. Czuję, że jestem w takiej dziwnej pozycji, wygięta.
- Co dalej? Co jeszcze możemy zrobić?
- Widzę, że jestem dziewczynką. Jestem na ulicy. Są szczury. A ja jestem
głodna. Nagle ktoś przychodzi i bierze mnie za rękę. O, Jezu... bierze i
muszę iść, bo jestem głodna. Jest mi zimno. Mam zimne nogi. Mokre i
zimne nogi. I jeszcze muszę przynieść do domu kawałek chleba dla matki.
Nienawidzę jej. Nienawidzę jej strasznie. Jest okropna. Siedzi i gra w karty,
pali papierosy i wygania mnie na ulicę.
- Co dalej?
- Uciekam wtedy w świat fantazji. Wydaje mi się, że idę po łące i jest w
porządku. Nie chcę... nie chcę kodować tego, co się dzieje. Wyobrażam
sobie różne fajne rzeczy.
- A co dzieje się w realnym świecie? Co jest schowane pod tymi
fantazjami? Warto byłoby to teraz wyjąć na wierzch, żeby nie
powodowało bałaganu w podświadomości, w pamięci komórkowej i w
energii. Żeby nie przenosić tego we wszystkie wcielenia i nie
powodować chorób.
- Rozrywa mnie. Rozrywa mi wszystko w środku. Czuję, jak rozrywają
mi się wnętrzności. Zaczyna mi wszystko gnić. Miałam to samo teraz, po
wycięciu narządów rodnych i po operacji, też zaczęło mi wszystko gnić.
Pękała mi skóra. Tam to się wszystko zaczęło i umieram na to. Jakaś
straszna choroba. Umieram jako dziecko gnijące w kącie. Zemdlałam i
koniec.
- Wróćmy do twojej prawej nogi. Czy ona jest już naprawiona? Czy
noga w całości jest już twoją nogą? Czy DNA jest już wyczyszczone i
naprawione?

253
- Teraz jakby naprawiała mi się prawa noga aż do biodra. Wygląda to jak
jasna, świetlista proteza. I jakby naprawiały to kosmiczne istoty. Ale czy
może tak być?
- Tak, jeśli masz już wstawioną sztuczną protezę biodra i jakiś
problem z DNA, to dobrze, jeśli możemy teraz skorzystać z jakiejś
kosmicznej technologii. W kościach nie jest tak łatwo pracować. Czy
teraz wszystkie kawałki duszy i ciała są już poskładane? Czy
postrzeganie ciała jest już uporządkowane?
- Widzę mnóstwo różnych migawek, chyba z poprzednich wcieleń,
głównie to są kobiety. To się chyba wycofuje z mózgu, z pamięci. Pokazuje
mi się, że ta korona cierniowa, która gdzieś tam zostawiła bliznę... Ta blizna
jakby się odłącza i wibruje dookoła głowy. I zdejmuje hełm z mojej głowy.
- Czy coś jeszcze jest do zrobienia w ciele?
- Pojawia mi się ciągle Jezus, który stoi na tym obrazie. Z jego serca
wychodzą dwa promienie.
- OK, więc wracamy do nóg. Dlaczego tak puchną?
- To ma związek z wyborem drogi. Czy iść swoją drogą? Czy być tym,
kim się jest? Każda próba pokazania, kim jestem, tak czy inaczej
powodowała odrzucenie.
- Czy teraz już wiesz, jaką drogę wybrać?
- Zawsze wiedziałam.
- Zawsze wiesz, ale stoisz na jakimś rozdrożu i nic nie wybierasz.
- Czuję ogromną tęsknotę za życiem w tym lesie, w wyizolowaniu.
- Wszystko w porządku, ale jak na te czasy to słaby wybór.
- Teraz widzę kosmicznych ludzi, te istoty, które przychodziły pomagać.
Oni właśnie leczą moje ciało.
- Czy wyleczą już puchnięcie, otyłość, kości, pamięć nieprzyjemnych
operacji i wszystko inne, o czym nawet nie wiemy, że wymaga
poprawienia?
- Tak, teraz wszystko naprawiają.
- OK, niech naprawiają, a w tym czasie dowiedzmy się czegoś o
twoich finansach. Dlaczego masz ciągle za mało pieniędzy i ciągle
martwisz się o to, co będzie za tydzień?
- To jabłko w gardle. Że to mężczyzna bardziej wie i że to on powinien.
To jest zabieraniem pewnej części siebie lub też daniem możliwości,
zrobieniem przestrzeni dla mężczyzny.

254
- Wiesz, że to nie jest konieczne, że to tylko przekonanie. Możesz
zarabiać pieniądze i nie powinno to kolidować z jego obecnością przy
tobie. A skoro jesteśmy przy twoim partnerze, powiedz, co z nim?
- Widzę, jak coś nim wstrząsa.
- Co się dzieje?
- Jakby coś uderzyło w jego głowę. Wygląda to, jakby piorun uderzył w
jego głowę.
- Kiedy to było?
- To się dopiero stanie. On już miał dużo wskazówek związanych z
okaleczeniem głowy. To właśnie głowa musi puścić różne rzeczy. Widzę,
jakby tu było życie i tlen, a on jest od tego odcięty i może być tak, że
przyjdzie taki moment, że się rozstaniemy... albo nie...
- Od czego zależy, co z wami będzie?
- Teraz tylko właściwie od niego. On teraz musi, tak jak ja, zostawić
wszystkie stare doświadczenia i żyć swoim życiem. Tak naprawdę to ja
mam informacje, jak to ma wyglądać, ale on nie chce w tym uczestniczyć.
On ma wolną wolę i może być tak, że zostaniemy odsunięci i jego droga
potoczy się inaczej, a ja mam tylko pilnować tego, co ja czuję.
- Czyli wiesz już, co dzieje się z twoim partnerem? Co go hamuje? Co
mu przeszkadza?
- On jest kobietą?!
- W jaki sposób?
- Tak go widzę. Jako kobietę. Szuka swojej męskości. Jest odizolowany
od swojej męskości. On po prostu jest kobietą.
- Kiedy odizolowała się jego męskość?
- To przez ojca. To jego ojciec. Ojciec uderzył matkę. Powiedział, że to
nie jego dziecko.
- Ile wtedy miał lat?
- Był duży. Stał koło matki.
- Dlaczego ojciec to zrobił?
- Nie chciał być odpowiedzialnym ojcem, nie chciał w ogóle być ojcem.
Ale to leży jeszcze głębiej. Gdzieś w jego domu. On nie dostał od swojego
ojca tego, czego oczekiwał. Nie chciał być ojcem. To nie wszystko.
Kobiety. On za bardzo lubił kobiety. Gardził kobietami. Mój partner
zaopiekował się matką. On miał być w ogóle kobietą, a urodził się jako
mężczyzna. Chyba tam ich było dwoje w ciąży. Miał wybrać. Wybrał, że
stanie się mężczyzną, ale gdzieś wewnątrz jest kobietą. To jest dla niego

255
lekcja. Miał nauczyć się, żeby być mężczyzną. Może jest tym mężczyzną,
ale ma w sobie tę kobiecą delikatność. Jak cherubin. Jakby płeć była dla
niego obca. To jest nieistotne dla niego. Tak jakby był w obciskającym
kostiumie, jak w balecie. I wszystko ściska, nie pozwala mu na nic.
- Skąd to ubranie? Kto go w to ubrał?
- On chyba przyszedł w tym.
- Czy można to z niego teraz zdjąć?
- Wstydzi się. Nie chce się rozebrać, bo się wstydzi.
- Przed kim się wstydzi?
- Wstydzi się pokazać, że ma tam coś.
- No ale my jesteśmy już dorosłe i wiemy, co on tam ma. Chyba
niczym nas nie zaskoczy.
- Ale on się tego wstydzi. Sam się tego wstydzi. Dostał coś i nie wie za
bardzo, co to jest.
- No to niech zajrzy i się dowie. Raz kozie śmierć.
- No... już jest... jaki facet... o rany... nie, no...
- Po twojej reakcji widzę, że zobaczyłaś coś naprawdę fascynującego.
Być może twój zachwyt będzie na tyle wielki, że odrosną ci jajniki.
Tymczasem żartuję, ale kto wie, co jeszcze może się zdarzyć.
- Nooo. Może tak być. Ale jajca... noooo.
- Ale że fizycznie takie narządy widzisz?
- Nie rozśmieszaj mnie.
- No dobrze, ale ostrzegam, że jak teraz zrobiłaś z niego mężczyznę,
to istnieje opcja, że on cię zostawi i poszuka innej kobiety, skoro ty nie
możesz pełnić funkcji rozrodczych.
- Ma wolną wolę.
- W takim razie niech ci to odrasta. I miejcie piątkę dzieci.
Dziewczynki koniecznie wyślij na balet. A tak na poważnie, to co dalej?
- Chyba widzę u mojego partnera dziecko na ręku.
- O rety, uwolniłyśmy dżina z lampy, bo przecież on musi komuś to
dziecko zrobić. Stworzyłaś takiego mężczyznę, to teraz masz babo
placek.
- Jakoś nie napawa mnie to lękiem.
- Co dalej? Może twoja babcia. Dlaczego nie lubisz tam jeździć?
- Nie wiem. Coś... aż mi prąd przez lewą rękę przeszedł. O rety... ta
babcia była jednym z oprawców religijnych. O... i dziadek tam był... Też
był oprawcą. Nie chcę tego, co oni chcą mi dać. Zostawiam ich.

256
- Skąd twoja fascynacja kulturą żydowską?
- Byłam żydówką. Robili na mnie eksperymenty w obozie. Rozcinali mi
na żywca całe ciało. Jelita mam na wierzchu.
- Kto był wśród oprawców?
- Poznaję mojego eksmęża.

257
DLACZEGO SPOTYKA NAS TO, CO
NAS SPOTYKA
Arnold Mindell, amerykański psychoterapeuta, twórca nowej orientacji
psychologicznej i terapeutycznej zwanej psychologią zorientowaną na
proces, powiedział: „Przejmujący jest zwykle efekt, gdy twoje największe
marzenie usiłuje się urzeczywistnić'’.
Coraz bardziej powszechne staje się twierdzenie, że otaczająca nas
rzeczywistość, to, co nam się przytrafia, i to, na co chorujemy, jest
odwzorowaniem naszego stanu umysłu. Astrolodzy stwierdzą: „Jak na
górze, tak i na dole", ktoś inny powie: „Co w środku, to i na zewnątrz" i
stwierdzenia te wydają się prawdziwe, kiedy dokładnie przeanalizujemy
swoje najgłębsze pragnienia i porównamy je z tym, co nas otacza i co
otrzymujemy od losu. Ważne, że zdarzenia i ludzie dookoła nas odbijają jak
lustro nasze najgłębsze marzenia. Często nawet nie mamy świadomości, że
to, co nas spotyka, jest spełnieniem najgorętszych życzeń zakodowanych w
podświadomości jeszcze w czasach dzieciństwa, a nawet wcześniej. Nawet
jeśli nie mamy ochoty przyznać, że wszystkie złe rzeczy, których
doświadczamy, pojawiają się jako odpowiedź na problemy zakodowane w
naszym wnętrzu, to prawda jest taka, że sami jesteśmy twórcami
otaczającej nas rzeczywistości.
Obrazowo przedstawiła to Evy McDonald, u której zdiagnozowano
stwardnienie zanikowe boczne (choroba Charcota, choroba Lou Gehriga,
choroba neuronu ruchowego, ang. Amyotrophic Lateral Sclerosis - ALS).
Według medycyny akademickiej to nieuleczalna, postępująca choroba
neurodegeneracyjna, która prowadzi do niszczenia komórek rdzenia
kręgowego, jąder nerwów czaszkowych rdzenia przedłużonego oraz
neuronów drogi piramidowej, czyli wybiórczego uszkodzenia obwodowego
(dolnego) i ośrodkowego (górnego) neuronu ruchowego26. Napisała list do
znanego z niekonwencjonalnego podejścia do medycyny słynnego chirurga
onkologa Berniego Siegela: „Śmierć wydawała się nieunikniona i pewna
cząstka mojej osoby rzeczywiście oczekiwała końca życia. Ale jeszcze nie
zakończyłam spraw: pojawił się we mnie silny przymus, aby odkryć, zanim

258
umrę, bezwarunkową miłość'’. W ten sposób Evy rozpoczęła własne
uzdrawianie. Opisała w artykule, jak dokonała pierwszego kroku w
kierunku odnalezienia akceptacji własnego ciała i pokochania samej siebie:

Siadałam naprzeciw lustra w moim wózku na kółkach. W ciągu


sześciu miesięcy od chwili rozpoznania ALS choroba postępowała,
silne mięśnie zanikały, stawały się zwiotczałe i bezużyteczne.
Umierałam z powodu szczególnie gwałtownej postaci nieuleczalnej
choroby i miałam w najlepszym razie jeszcze sześć miesięcy życia.
Spoglądałam z odrazą na moje niszczejące ciało. Nienawidziłam go.
[...] Jako że godziny mijały na siedzeniu samotnie w wózku
inwalidzkim, zaczęłam raczej obserwować, niż reagować na moje
myśli. Zauważyłam, że jest stała nić przesuwająca się przez materię
mojego życia - nieustępliwa obsesja wagi. Byłam pewna, że jeśli
stałabym się szczupłą, zachwycająca postać - jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki - witałaby mnie w lustrze. Teraz siedziałam
przykuta do wózka na kółkach z ostrym zanikiem mięśniowym. Moje
ramiona i nogi się kurczyły. Czy to był zbieg okoliczności, że zawsze
pragnęłam mieć mniej ciała, a teraz ALS obdarzył mnie tym, co było
moim pragnieniem? Gdy tak siedziałam sześć miesięcy przed śmiercią,
samotna na wózku, w moim umyśle pojawiło się namiętne pragnienie.
W ostatnich miesiącach swojego życia chciałam doświadczyć
bezwarunkowej miłości. Chciałam poznać jej słodycz. Ale jak mogłam
mieć bodaj cień nadziei, aby urzeczywistnić to marzenie, jeżeli nie
potrafiłam zaakceptować własnego ciała? Pierwszym krokiem była
obserwacja i zapisywanie, ile negatywnych, a ile pozytywnych myśli o
moim ciele nasuwało mi się każdego dnia. Gdy zobaczyłam na
papierze ogrom przewagi myśli negatywnych, zostałam zmuszona
stawić czoło nienawiści do własnego ciała. Do licznika tych nałogowo
obserwowanych i wrodzonych ułomności wybierałam każdego dnia
jedną cechę fizyczną, którą byłam w stanie akceptować, nieważne w
jakim stopniu. Każda negatywna myśl następowała po stwierdzeniu
pozytywnej, np. moje włosy są naprawdę ładne albo mam piękne
dłonie, albo moje promienne oczy i ciepły uśmiech rozświetlają twarz.
Każdego dnia dodawałam nową pozycję pozytywną. Czułam się, jak
rozsypana układanka puzzli, z której elementów na nowo budowałam
obrazek, gdy ostatnia część trafiła na swoje miejsce, mój umysł

259
odmienił się i ujrzałam obraz doskonały. Nie mogłam dokładnie
określić momentu, w którym nastąpiła odmiana, ale pewnego dnia
stwierdziłam, że nie miałam żadnej negatywnej myśli o moim ciele.
[...] Po raz pierwszy w życiu doznałam uczucia estetycznego
zadowolenia z powodu własnego ciała. Powstał nowy film i stałam się
łagodną, zmysłową istotą ludzką siedzącą w wózku inwalidzkim. [...]
Zatrzymał się proces fizycznego niszczenia ciała (innymi słowy: nie
umarłam) i zaczęło cofać się spustoszenie, jakiego dokonała choroba.
Ten odwrót choroby to tylko efekt uboczny innych przemian.
Uzdrowienie fizyczne wystąpiło nie dlatego, że zabrałam się do
leczenia samej siebie, ale dlatego, że moje sprawy na ziemi nie były
jeszcze zakończone... Od tej pory budzę się z radością każdego dnia,
przepełniona entuzjazmem, aby grać dalej moją rolę w przeobrażaniu
praktyki medycznej27.

Evelyn McDonald żyje, mimo że upłynęło trzydzieści pięć lat od


postawienia śmiertelnej diagnozy. Prowadziła medyczny projekt badawczy
nad połączeniem ciała i umysłu-ducha w ALS28.
Evy napisała w bardzo obrazowy sposób, jak sami tworzymy naszą
rzeczywistość:

Wydaje się, że moje ciało było czymś więcej niż zwykłym lustrem.
Było ono ekranem, który portretował moje rzeczywiste postawy i
uczucia, potwierdzane lub odrzucane... Jeżeli nie podoba nam się to,
co widzimy na ekranie, jedynym słusznym rozwiązaniem jest zmiana
taśmy filmowej w projektorze. I to samo odnosi się do naszego ciała.
Jest ono potężnym nadajnikiem przekazu i może zachowywać
czujność na rzeczywiste myśli o nas samych. W teatrze mojego
umysłu i ciała miałam następujące wybory: odejść (umrzeć), pracować
usilnie nad swoim ciałem (ekran), stosując fizykoterapię, specjalną
dietę, leczenie farmakologiczne albo terapie alternatywne; włożyć
nową rolkę filmu do projektora, aby zmienić swoje myśli na temat
ciała. Tak długo, jak długo przekonanie o braku atrakcyjności i
pożądania było podporą mojego życia, nie istniała możliwość, aby
wystąpiła jakakolwiek empiryczna albo fizyczna przemiana. Moje
myśli były zarówno sędziami, jak i dozorcami, którzy więzili
doświadczenia mojego ciała. Większość z nas zapewne słyszała zwrot:

260
Jesteś taki, jak jesz. Według mnie, właściwsze jest powiedzenia:
Stajesz się taki, jak myślisz. U większości choroba nie jest aktem
zamierzonym; u wszystkich istnieje pewna zależność między chorobą
a myślami. Nic nie dzieje się samo w nas, my jesteśmy sprawcami.
Umysł i ciało pracują wspólnie, z tym że ciało to ekran, na którym
wyświetlany jest film29.

Adaptacja do pojawiających się okoliczności zewnętrznych, ich uważna


obserwacja i zrozumienie informacji, którą ze sobą niosą, to niezbędne
elementy, żeby panować nad zmianami nieustannie zachodzącymi w
naszym życiu. Szczególnie jeśli ktoś lub coś wywołuje w nas silne emocje,
możemy mieć pewność, że gra ważną rolę w naszym „filmie"’, że pojawia
się po to, aby uzmysłowić, co dokucza nam głęboko w naszym wnętrzu.
Kiedy coś nas złości, gniewa, ktoś nas oszukuje, wykorzystuje i kiedy
myślimy, że życie sprzysięgło się przeciwko nam, a wszyscy dookoła są
szczęściarzami i świetnie sobie radzą, to niechybnie otrzymujemy znaki z
zewnątrz, że w środku, w naszym umyśle piszemy sobie niekorzystne
scenariusze. Nie ma sensu obwiniać nikogo ani niczego z zewnątrz, to są
tylko zwykłe osoby i zdarzenia, ani dobre, ani złe, to tylko aktorzy i
scenografia stworzone przez ciebie do filmu Twoje tycie. Jeśli nie podoba ci
się to, co oglądasz (i przeżywasz), nie pomoże gniewanie się, smucenie,
płacz, złość, krzyki, upokarzanie innych i siebie. Nawet jeśli zwiększysz
częstotliwość i natężenie tych reakcji, niczego to nie zmieni. Rozwiązaniem
jest uznać, że samemu stworzyło się ten obraz, i klatka po klatce zmieniać
film. Możesz to zrobić, tylko zmieniając swoje myśli i porządkując
wspomnienia, ponieważ to w nich kryją się pomysły na scenariusz,
szczególnie kiedy nad nim nie panujesz, a pozwalasz, żeby pisały go
programy znajdujące się na dysku twardym twojego komputera, w twoim
automatycznym mózgu. Im bardziej coś cię denerwuje i im silniejszą
reakcję wywołuje, tym bardziej warto przyjrzeć się genezie emocji, które
nas opanowują i zaczynają rządzić reakcjami okazywanymi na zewnątrz.
Pamiętaj, że w każdym problemie kryje się rozwiązanie. Musisz się
przyjrzeć, żeby je dostrzec, ponieważ zazwyczaj jest sprytnie
zakamuflowane. Wtedy być może poczujesz wdzięczność wobec osoby,
która zgodziła się chwilowo grać rolę kata, żebyś ty mogła zobaczyć, gdzie
błądzą twoje myśli. Ta wdzięczność, choćby najmniejsza, ma moc sprawczą

261
zmiany scenariusza i planu filmowego. To prawdziwy początek twojego
Nowego Życia.

26
https://pl.wikipedia.org/wiki/Stwardnienie_zanikowe_boczne [19.11.2019],
27
B. Siegel, Żyć, kochać... , s. 48-51.
28
Informacje o Evelyn McDonald i jej artykuły można znaleźć na stronie:
http://ahha.org/articles.asp?Id=55 [dostęp: 20.08.2019],
29
B. Siegel, Żyć, kochać..., s. 52.

262
LAURA ALBO O POTRZEBIE
POSIADANIA CHOROBY
Choroba daje ludziom „zezwolenie” na robienie rzeczy, które w
innych okolicznościach byłyby im zabronione. Choroba pozwala
powiedzieć „nie” nieprzyjemnym ciężarom, obowiązkom, pracom albo
żądaniom innych ludzi. Może służyć jako zezwolenie, by robić to, co
się zawsze chciało, ale na co nie było czasu. Może dać czas na
refleksję, medytację, na wykreślenie nowego kursu życia. Może być
wytłumaczeniem niepowodzenia. Może ułatwić żądanie i przyjęcie
miłości, wyrażenie swoich uczuć, czyli sprawić, żeby człowiek stał się
bardziej uczciwy. [... ] Ponieważ choroba fizyczna budzi współczucie
przyjaciół i krewnych, bywa, że staje się okazją do zyskania miłości
czy opieki30.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Laura. Powiedziała, że dostała numer


do mnie od swojej terapeutki, która po kilkudziesięciu sesjach z nią uznała,
że musi się poddać i nie potrafi jej pomóc, ale zna kogoś, kto na pewno
sobie z tym poradzi. W ten sposób Laura skontaktowała się ze mną i
poprosiła o spotkanie, mówiąc, że nie może uporać się z traumą, którą ma
po pobycie w szpitalu psychiatrycznym i nieudanej próbie samobójczej.
Kiedy przyjechała do Warszawy i usiadła naprzeciwko mnie, zaczęła
przepraszać, że nie powiedziała mi całej prawdy, której się wstydzi,
ponieważ w rzeczywistości największym problemem nie jest próba
pozbawienia się życia i pobyt na oddziale zamkniętym, ale głębsza tego
przyczyna. Czyli opryszczka na narządach rodnych, aktywny wirus HPV i
lekarska diagnoza prawdopodobieństwa raka krtani spowodowanego tymże
HPV. Powiedziała, że bała się wspominać o tym przez telefon w obawie, że
odmówię spotkania. Ponieważ wie od lekarzy, że jest to choroba
nieuleczalna i nie ma możliwości pozbycia się objawów. Bała się, że
powiem jej to samo. To akurat sprzeczne z moimi dotychczasowymi
doświadczeniami z różnymi nieuleczalnymi chorobami, takimi jak
stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona, choroba Alzheimera, wirusowe
zapalenie wątroby, cukrzyca czy jakikolwiek rak w stadium nienadającym

263
się już do leczenia. Dlatego radośnie wykrzyknęłam, że uwielbiam, kiedy
nieuleczalne choroby leczą się, i nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby
Laura dokonała tego, co zrobiło przed nią wielu moich klientów.
Opowiedziała mi o bezskutecznej pięcioletniej walce o swoje zdrowie,
począwszy od prostego łykania bardzo dużych dawek acycloviru, przez
doświadczalną kurację autoszczepionką, którą przechodziła w klinice w
Szwajcarii i wydała na nią kilkadziesiąt tysięcy euro. Jako że to nie
pomagało, zdecydowała się na niebotycznie drogą maść sprowadzaną
nielegalnie z Peru, która powodowała poważne poparzenia skóry. Niestety,
jedynym efektem były poparzenia prowadzące do niegojącego się gnicia
skóry, ale wirusa się nie pozbyła i opryszczki wykwitały, jak gdyby nigdy
nic. Te kłopoty doprowadziły ją do myśli o samobójstwie, a potem do
leczenia psychiatrycznego w ośrodku zamkniętym. I o ile psychika nieco
się ustabilizowała, o tyle opryszczka uparcie pojawiała się coraz częściej,
intensywniej i zajmowała coraz większe obszary. Laura stwierdziła, że tak
naprawdę nie wierzy, że mogę jej pomóc, ale postanowiła spróbować, bo
nic jej już nie pozostało po pięciu latach poszukiwań ratunku na całym
świecie.
Zaczęłam spotkanie od prośby, żeby opowiedziała mi o swoich
doświadczeniach seksualnych, szczególnie o „pierwszym razie”. Zamiast
odpowiedzi usłyszałam jej pytanie: „Czy jeśli zapłacę ci podwójnie, to
możesz to wyleczyć za mnie, żebym nie musiała odpowiadać?”. No cóż...
Niestety, nie mogę tego zrobić za kogoś. Po półgodzinnym zmaganiu, w
ogniu moich pytań, Laura zaproponowała, że zapłaci mi tyle, ile zostawiła
w szwajcarskiej klinice, ale żebym ja to zrobiła, już bez tych pytań i żeby
ona nie musiała odpowiadać, żebym jej tylko dała jakąś poświęconą wodę
albo tabletkę lub obiecała, że będę za nią odmawiała jakieś modlitwy w
swoich medytacjach, tak żeby jej to pomogło. No cóż... Nie mogę tego
zrobić. Zwróciłam jej uwagę, że pomimo ogromnych kosztów pozostałe
metody okazały się nieskuteczne, więc ja ich nie mogę zastosować, jeśli
rzeczywiście oczekuje pomocy. Skoro już pokonała pół Polski, żeby się tu
znaleźć, i zarezerwowała noc na spotkanie ze mną, to poprosiłam, żeby
wytrzymała. Jedna noc i spokój na resztę życia. I tak zaczęłyśmy
przepiękną sesję.

***

264
- Są dzieci i rodzice. Są tatusiowie i mamy, a do mnie przychodzi tylko
mama. Jest mi smutno z tego powodu. Czuję się gorsza od innych dzieci.
- Czy to jakaś uroczystość? Co się dzieje?
- Ktoś mnie pyta, gdzie jest mój tata, a ja nie wiem, co powiedzieć.
Mówię, że mam tylko mamę.
- Kto cię pyta? Ktoś dorosły czy dziecko?
- Dziecko pyta, gdzie jest mój tata, a ja nie wiem, co mam powiedzieć.
- A w końcu co odpowiadasz?
- Że nie mam taty, że mam tylko mamę. Widzę ich tam wszystkich i jest
mi bardzo smutno. Czuję się trochę wybrakowana. Czuję się gorsza. Widzę
też smutek w oczach mamy.
- Czy w jakiś sposób dotyka cię smutek mamy?
- Teraz podchodzi nauczycielka i mówi, że ja mam tylko mamę, a
niektóre dzieci mają oboje rodziców. Czuję się tam źle. Jakbym była w
niewłaściwym miejscu. Jakbym tam nie należała. Płakać mi się chciało. Nie
rozumiałam, dlaczego nie mam taty. Jakieś dziecko zapytało, dlaczego nie
mam taty, swojego rodzica. I chyba poszłam do mamy, a mama mówi, że
tak jest dobrze, że jest, jak jest. Mama mówi, że tak jest nam lepiej. Że jak
ma się mieć złego tatę, który bije i krzyczy, to lepiej mieć tylko mamę.
- Jak się z tym czujesz?
- Dobrze. Myślę, że tata to intruz. Że wcale nie jest nam potrzebny tata.
Że my jesteśmy z mamą razem i tak jest dobrze.
- Dlaczego tata jest intruzem?
- Bo tak mówi mama. To jest nasz świat, w którym jesteśmy we dwie, i
jest nam dobrze, dlatego że nie ma taty. Byłyśmy we dwie i mama mówiła,
że będzie dobrze, bo się kochamy i jesteśmy razem. Odwracała moją uwagę
od myśli o tacie.
- Poszukajmy teraz innego wydarzenia w innym miejscu i innym
czasie.
- Mam zmarznięte bose stopy. Jestem dziewczynką. To znowu obecna ja,
w dzieciństwie. Jestem ubrana w strój skrzata. Posklejany z papieru i
wycinanek. To w przedszkolu. Była jakaś impreza, jakieś przedstawienie,
gdzie znowu przyszli rodzice. No i byli wszyscy rodzice, a mama była
sama. Wydawało mi się, że sama mama wystarczyła.
- Dlaczego to oglądamy?
- Miałam tam koleżankę. Zawsze trzymałyśmy się razem, razem się
śmiałyśmy. Jak papużki nierozłączki. Ona przychodziła z rodzicami, a ja

265
tylko z mamą.
- Jesteś boso, w stroju skrzata i co się dzieje?
- Musiałam tańczyć jakieś poleczki.
- Taniec to chyba nie jest ogromny problem?
- Nie, ale miałam najgorszy strój ze wszystkich.
- Dlaczego był najgorszy?
- Bo był z papieru i wycinanek. Nie był uszyty z materiału. Pamiętam, że
męczyłyśmy się do późnej nocy, żeby go zrobić. Stałam jak modelka, a
mama wszystko przymierzała. Pamiętam tylko jej frustrację, złość i
zmęczenie, a ja się tak bardzo tym strojem nie cieszyłam. Nie chciałam go
nosić. Wszyscy się ze mnie śmiali, bo miałam strój z papieru.
- Tańczyłaś poleczki w papierowym stroju, była impreza, czy coś się
wydarzyło?
- Tak... To właśnie przez ten strój... „Masz jakiś papier na sobie?”
Mówiłam, że jestem przebrana za skrzata, a oni się ze mnie śmiali.
- Jak się z tym czułaś?
- Czułam, że jestem gorsza. Bałam się, że ten strój się porwie, bo był
posklejany z papieru.
- A gdyby się porwał, to co by się stało?
- Zostałabym tylko w rajstopkach, w bluzce i w niczym więcej. Tak mi
było wstyd...
- A twoja mama? Była tam w czasie twojego występu?
- Była. Mówiła, że mam strój inny niż wszyscy, że wcale nie jest gorszy.
Wypominała mi, jak się męczyłyśmy. Jak ona się męczyła, żeby go zrobić.
A ja czułam się źle. Bałam się powiedzieć, że mi się tak bardzo nie podoba.
- Czy jest tam jeszcze coś ważnego?
- Tam byli tatusiowie. Tam było za dużo ludzi w ogóle. Mam wrażenie,
że tam nie powinno być tatusiów, bo mama tak mówiła.
- Zostawmy tę scenę i znajdź inny czas i inne miejsce.
- Mam wrażenie, że stoję boso. Jestem na stepie. Jestem kimś starszym.
Patrzę na bezkres. Jestem sama i oddycham. Mam kamizelkę z jakiegoś
zwierzaka, skórzane spodnie. Jestem starszym mężczyzną. Na głowie mam
czapkę. Widzę jakieś zwierzęta. Pustelnik ze mnie. Stoję i rozglądam się,
jakby cały ten teren należał do mnie. Mieszkam tam sama, bez ludzi. Pasę
kozy, owce. Jestem sama i macham kijem na owce. To one są moimi
przyjaciółmi. Nie mówią, a słuchają.
- A co mówisz do tych zwierząt?

266
- Wszystko, co mi leży na sercu. Opowiadam głupoty. Że ludzie nie są
nam potrzebni. Że sobie sami damy radę. Że jesteśmy tylko my. Jak
rodzina. Mieszkam sama, gdzieś pod lasem. Jest rzeka. Mam drewniany
domek. Jest obskurny, ciemny, zimny. Drewniane łóżko, koc. Żadna
rewelacja, ale powtarzam sobie, że tak mi dobrze.
- Powtarzasz to sobie, ale jak jest naprawdę?
- Jestem zła na cały świat.
- O co?
- Dla ludzi jestem niemiła...
- A co oni ci zrobili?
- Nie wiem jeszcze.
- Znajdź moment, kiedy mieszkasz między ludźmi, i dowiedz się, co
się stało, że jesteś na nich zła?
- Widzę wesele, które nie doszło do skutku. Byłam młodym mężczyzną i
zostałam odrzucona przez kobietę. Do wesela nie doszło.
- Dlaczego zostałaś odrzucona? Kim była ta kobieta?
- Brzydka, ma ciemne włosy. Jest na mnie zła. Nie chce żyć ze mną, bo
jestem dzikus i pustelnik. Ona nie chce być odseparowana od ludzi. Boi się,
że ze mną zdziczeje.
- Czy poza tą kobietą skrzywdzili cię jacyś inni ludzie?
- Chyba mi coś zabrali. Farmę mi zabierają. Ja się zbuntowałem.
Zdobyłem ją ciężką pracą. Władze podjęły taką decyzję. Ktoś ją zabrał.
Ktoś, kto miał pieniądze, żeby mieć jeszcze większą potęgę. To konfiskata.
Mówią, że „to już należy do państwa, a nie do ciebie'’. Zostaję z niczym.
Zostaję sam. A na tej ziemi zostaje moja rodzina. Oni zgodzili się poddać
temu prawu. Będą tam pracować, ale na warunkach tych, którzy to przejęli.
A ponieważ ja to wszystko zbudowałem, odchodzę. Rodzina zostaje, więc
jestem sam.
- Jak umierasz?
- Widzę dom, rzekę, niedźwiedzia. Była walka. Byłem ranny. Odpływam
cały zakrwawiony.
- Gdzie są rany?
- Na piersi po lewej stronie i na brzuchu po prawej stronie.
- Co myślisz o tamtym życiu?
- Czuję złość, rozgoryczenie i nienawiść do ludzi za to, że odebrali mi to,
co było moje. I do rodziny, że za mną nie poszła i podporządkowała się
nowemu systemowi. Janie chciałem się podporządkować, więc zostałem

267
sam i byłem w konflikcie z całą rodziną. Byłem sam. Nikt mnie tam nie
odwiedzał. Nikt. Wykrwawiam się... Leżę na kamieniach koło rzeki i
umieram.
- Jaka była lekcja i cel tego życia?
- Nie warto być samemu. Byłem zły na cały świat i całe życie, było mi
źle samemu. Byłem bardzo uparty. Wiemy swoim zasadom i ideałom.
Miałem honor, a oni stracili honor. Patrzyli na mnie jak na wroga i stali się
moimi wrogami.
- Z obecnej perspektywy jak oceniasz tamtą decyzję i tamto życie?
- Nie chcę się przyznać, że podjąłem w gruncie rzeczy złą decyzję.
Gadać z drzewami i zwierzętami całe życie to nie jest za dobre.
- Znajdź inny czas i miejsce.
- Mam buty na obcasach, różową sukienkę, czarne włosy z kokardą,
różowozłote buty na obcasach i tańczę twista.
- Z kim? Gdzie?
- Z koleżankami. Nie widzę facetów dookoła. Są, ale udaję, że ich nie
zauważam. Chcę robić dobre wrażenie. Chcę się podobać. Udaję nie do
zdobycia. Jestem beztroska. Faceci mnie nie interesują. Ale to pozory.
- Dlaczego potrzebne są pozory?
- Bo jak się gra trudną do zdobycia, to wtedy mężczyźni bardzo chcą cię
zdobywać.
- Masz wśród nich kogoś upatrzonego? Czy jest ktoś szczególnie
interesujący?
- Chcę podobać się wszystkim.
- Co istotnego jest w tej scenie?
- Są inne dziewczyny, a wszyscy patrzą na mnie. Potrzebuję czuć się
pożądana.
- Dlaczego?
- To moje ego. Czuję się lepsza...
- Nie interesuje cię więc związek i bycie z kimś konkretnym?
- Chcę być niedostępna dla wszystkich. Chcę, żeby wszyscy myśleli, że
jestem niedostępna.
- Skąd się to wzięło?
- Muszę być najcenniejszym skarbem. Kimś najbardziej pożądanym.
- I co wtedy się wydarzy? Kiedy już będziesz najbardziej pożądana?
- Wtedy mężczyzna będzie musiał się bardziej starać, będzie bardziej
zakochany.

268
- Znajdź miejsce, w którym mieszkasz.
- Pokój, szafa z garderobą. Jest pianino, na którym nikt nie gra, łóżko,
łazienka. Mieszkam sama.
- Gdzie są twoi rodzice? Rodzina?
- Mama jest na wsi. Taty nie ma.
- Znajdź ważny dzień w tamtym życiu.
- Moja komunia. Dostałam dwa chomiki, a wszyscy dostawali zegarki.
Jak powiedziałam głośno, że mam chomiki, to byłam łubiana.
- Cieszyłaś się z takiego prezentu?
- Zawsze lubiłam zwierzęta. Dostałam od cioci Maksa i Funię. Nie
cieszyłam się, że trzeba będzie im sprzątać.
- Dlaczego?
- Bo śmierdzi. Tam są odchody. U królika też były. Miałam królika. Robił
bobki i wszędzie je zostawiał. To śmierdziało. Trzeba było cały czas
sprzątać. Miałam też papugi. Musiałam je oddać, bo skrzeczały i
śmierdziały. Chomiczka szybko zdechła. Chomik żył długo. W końcu
umarł, kiedy byłam na obozie. Sąsiadka podstawiła innego, ale
zauważyłam. Dopiero wtedy powiedziała, że zdechł.
- Po co oglądamy te obrazy ze zwierzętami?
- To przyjaciele. Jedyni. Zawsze.
- Znajdź inny czas i miejsce.
- Mam bose stopy, jestem na plaży, blisko wody. Wiatr wieje, jest ciepło,
stoję na piasku. Mam jakąś koszulkę i spodnie. Czuję się szczęśliwy.
- Kim jesteś?
- Rybakiem. Prowadzę biznes rybacki. Stoję samotnie. To mnie uspokaja.
Patrzę na bezkres wody.
- Gdzie mieszkasz?
- W wiosce. Są tam inni ludzie, ale nie mam z nimi kontaktu.
- Dlaczego?
- Oni są gorsi, prości...
- A ty kim jesteś?
- Jestem szefem. Jestem blondynem, szczupłym. Pilnuję rybaków i
wszystkich łodzi. Zarządzam, sprawdzam. Muszę opłacić pracowników i
wszystko utrzymać.
- Znajdź ważny moment.
- Kiedy wszyscy wypływają i nie ma ludzi, wtedy się relaksuję. Mam
czas iść na plażę i mogę spacerować.

269
- Czy masz rodzinę?
- Mam żonę, dzieci też, ale oni żyją sobie, a ja sobie.
- Dlaczego?
- Bo jestem przez nich nierozumiany. Oni są z ludźmi, a ja wolę bez.
- Co złego jest w ludziach?
- Ludzie gadają. O sobie gadają i o innych. Plotkują. Są fałszywi.
Wbijają noże w plecy.
- Jak umierasz w tamtym życiu?
- Byłem na coś chory. Mam coś z płucami. Są bliscy. Wiedzą, że to
koniec.
- Jaki był cel tamtego życia? Jaka lekcja?
- Ludzie plotkują, są wścibscy. Chcą wszystko wiedzieć. Trzeba żyć w
zgodzie ze swoimi ideałami, ale znaleźć też sposób porozumienia z innymi.
- Poszukajmy innego czasu i miejsca.
- Jestem dziewczyną w ciąży. Leżałam z brzuchem. Byłam szczęśliwa.
Jakiś facet się wydziera. Krzyczy na mnie i na dziecko. Każę mu się
wynosić. Mówię, że nie życzę sobie, żeby na nas krzyczał. Nie martwię się,
bo sobie sama poradzę.
- Co krzyczał?
- Że nie uważałam, że jestem nieodpowiedzialna. Ja się uczyłam,
chodziłam do szkoły i zaszłam w ciążę. Jestem w domu rodzinnym.
Wszystko jest przygotowane. Rodzina mi pomoże.
- Przenieś się do momentu porodu.
- Leżę na zimnej kozetce. Pielęgniarka krzyczy, żeby jeszcze nie rodzić i
żeby tak nie krzyczeć, bo jeszcze nie ma doktora. Trzeba czekać. W końcu
przychodzi doktor, a ja się zastanawiam, czyje to dziecko. Bo było dwóch
facetów.
- Jak to się stało?
- Jeden mnie traktował poważnie i był łagodny, drugi to ten stary, co
krzyczał.
- Dlaczego nie wybrałaś tego, który traktował cię łagodnie i był dla
ciebie dobry?
- Bo był jak ciepłe kluchy.
- A tobie jacy mężczyźni się podobają?
- Bardziej stanowczy.
- Czy kiedykolwiek zdobywasz pewność, kto jest ojcem twojego
dziecka?

270
- Nie, tylko się domyślałam. Wychowuję to dziecko sama. To chłopiec.
Jest bardzo kochany przeze mnie.
- Pyta o tatę?
- Mówię, że sami sobie poradzimy. Jesteśmy silni i damy radę. Nie
chcemy krzykacza w domu. Nos mnie swędzi...
- Nos cię swędzi? Dlaczego?
- Jakiś robak siedzi mi nanosie. Mam robaka na nosie i nie mogę się
poruszyć
- Gdzie jesteś? Kim jesteś?
- Nie mogę się ruszyć! Jestem kobietą. Mam bose stopy, brudne od ziemi.
Jestem zamknięta. Nie mogę się ruszyć i robak chodzi po mojej twarzy. Jest
ciemno. To chyba szopa.
- Jak się tam znalazłaś?
- Nie mogę stamtąd wyjść, bo dostanę karę. Tata mnie tam zamknął. W
skrzyni mnie tam zamknął.
- Dlaczego?
- Byłam nieposłuszna. Nie słuchałam.
- Co się dzieje dalej?
- Jest ciemno. Jestem w sali tanecznej... baletowej. Boję się wyjść na
scenę. Jeszcze jest pusto na widowni. Chowam się między fotelami.
- A co się dzieje, kiedy zaczyna się przedstawienie?
- Jestem sparaliżowana strachem. Nie wiem, co mam zrobić. Wszystko
zapomniałam. Z tyłu są tancerze, a ja jestem z przodu i nie wiem, co mam
zrobić.
- Co się stało?
- Zesztywniałam ze stresu. Przestraszyłam się taty. Miałam go przekonać,
że to, co robię, jest dobre. Ale zesztywniałam ze stresu.
- Co dalej z tą skrzynią w ciemnej szopie?
- To jest kara. Oni chcą, żebym się bała.
- Za co jest ta kara?
- Byłam gorszym dzieckiem dla ojca. Rodzeństwo było starsze i lepsze.
Oni się go bali. Byłam grzeczna, a on mnie zamknął w skrzyni. Krzyczał,
że mam być zamknięta, aż zgniję.
- Czy ktoś może ci pomóc?
- Nikt. Zapomnieli, że tam jestem.
- To chyba niemożliwe? A co jest tam najgorsze?

271
- Ciemność, ziemia, robaki. Sama tam jestem. Zimno mi... On mnie w
ogóle nie chciał! Boję się, że umrę z głodu i wyziębienia.
- Kiedy cię stamtąd oswobodzili?
- Byłam brudna, siano we włosach. Bałam się, że mnie robaki zjedzą.
Wydostał mnie brat.
- Jak umierasz w tamtym życiu?
- Jestem samotną kobietą, skrzywdzoną przez los. Nie chciałam
mężczyzn, bo mnie zawiedli. Umieram sama, spokojna. Wyzwoliłam się od
mężczyzn, odcinając się od nich.
- Poproś teraz swoją podświadomość o pomoc w rozwiązaniu
problemów, z którymi do mnie przyszłaś. Pytamy podświadomość,
dlaczego od czterech lat na okrągło Laura ma opryszczkę na narządach
rodnych?
- Bo ona chce ją mieć.
- Dlaczego?!
- Jest winna, jest zła. Jest zła sama w sobie - tak myśli o sobie samej.
- Skąd w niej to zło? Jak pomóc?
- Jest obrzydliwa! Laura jest obrzydliwa! Obrzydliwa!
- Kto tak powiedział? Skąd taka myśl? Kiedy to się zaczęło?
- Coś tu wszystko blokuje.
- Kto może chcieć, żeby Laura była chora?
- Inne jaźnie.
- Czy możemy odprowadzić te inne jaźnie do odpowiedniego dla nich
miejsca i przestrzeni? Poproś, żeby wróciły do właściwego czasu i
miejsca, tam, gdzie przynależą. Dlaczego w ogóle jest kilka jaźni? Skąd
takie pomieszanie?
- Bo ona się boi.
- Czego?
- Boi się tych jaźni.
- Prosimy teraz Archaniołów, Mistrzów, Przewodników o pomoc w
odprowadzeniu innych jaźni.
- Nie odejdziemy, przyszliśmy, żeby ją gnębić.
- Po co?
- Lubimy, kiedy się nas boi.
- Prosimy zatem Boga i wszystkie istoty niosące światło i miłość o
pomoc w odprowadzeniu innych jaźni na właściwy dla nich plan. Żeby

272
Laura mogła żyć w spokoju, zdrowiu, miłości i akceptacji dla siebie.
Bez strachu, lęku i obaw.
- Serce mi gwałtownie bije.
- Poproś o pomoc Archanioła Michała, żeby swoim świetlistym
mieczem odciął od ciebie wszystko, co przylgnęło do ciebie. Niech
Archanioł Rafael oczyści twoją duszę zielonym światłem uzdrowienia.
A kiedy już ci pomogą, poproś podświadomość o odpowiedź, co
konkretnie powoduje pojawianie się opryszczki na narządach rodnych.
- Lęk.
- Przed czym?
- Lęk przed sobą. Ona się boi siebie. Lęk przed bliskością. Zaczyna się,
kiedy trzeba się rozebrać.
- Skąd się wziął problem z rozbieraniem?
- Babcia się pokazała. Miałam się umyć w misce i czułam wstyd.
Powiedziała: „Ubierz się, nie lataj z gołą cipką, bo wszystko wszystkim
pokazujesz”.
- Dlaczego to takie ważne? Dlaczego taka mała dziewczynka nie
może biegać gola?
- Bo może uprawiać seks.
- Z kim? Kto i co może grozić malej dziewczynce bez majtek?
- To wstyd.
- Co jest w tym wstydliwego? Zapytaj, czy babcia wiedziała, że jej
mąż molestuje swoje córki.
- Babcia mówi teraz: „Zajmij się sobą, a nie pytasz o takie głupoty, co to
ciebie obchodzi?!”.
- Po prostu chcemy wiedzieć, ponieważ wpływa to na twoje życie i
zdrowie.
- Babcia mówi to samo: „Zajmij się sobą, a nie pytasz o takie głupoty, co
to ciebie obchodzi?!”.
- Niech babcia w końcu odpowie, zamiast udawać, że nic się nie
dzieje i że nic nie widzi. Przeszkadza jej, że mała dziewczynka kąpie się
nago, a nie reaguje, kiedy jej mąż gwałci swoją kilkunastoletnią córkę i
robi jej dziecko?
- „Nic nie powiem”.
- Poproś więc o pomoc swojego tatę.
- Ja nie mam taty.

273
- Każdy ma tatę. Może go nigdy nie spotkać, ale i tak ma tatę. Bez
jego plemnika nie mogłabyś istnieć. Jest częścią ciebie. Polową ciebie.
Istniejesz dzięki niemu.
- „Jesteś na siebie skazana” - nie chce pomóc. „Radź sobie sama” - mówi
ktoś.
- Dlaczego twój ojciec „umywa” ręce? Przecież odbył stosunek z
twoją mamą i ją zapłodnił. Chce czy nie chce, ma jakieś zobowiązania.
Przynajmniej energetyczne, jeśli uciekł od odpowiedzialności fizycznej.
- On mnie nie chciał.
- Nie chciał, to nie chciał, jesteś już dorosła i przyjmujesz do
wiadomości, że cię nie chciał. Potrzebujemy od niego tylko kilku
informacji. Nic wielkiego. Nic więcej.
- On nie wie, jak mógłby pomóc.
- Niech przyzna, że jesteś jego dzieckiem, i to wystarczy. Dla twojego
spokoju wewnętrznego to wystarczy. Tylko taka świadomość. Niech raz
zachowa się jak człowiek i uzna, że spłodził dziecko. A jeśli myśli, że
seks jest brudny, to niech powie, dlaczego tak myśli.
- Seks uprawiają tylko mężczyźni, a kobiety leżą.
- Dlaczego tylko mężczyźni mogą cieszyć się seksem?
- On tak mówi.
- Czy jemu było przyjemnie, kiedy „robili” ciebie z twoją mamą?
- Tak. Było miękko i ciepło. Była uległa.
- Czyli wszystko było super? A może coś mu się nie podobało?
- Była potulna jak baranek. Tak ma być!
- Czy on w ogóle wiedział, że podczas tego stosunku doszło do
zapłodnienia i ty jesteś tego efektem?
- Teraz już wie... Julita, ja nie chcę z nim rozmawiać. Ja go nie lubię.
- Jest daleko. Nie będziemy go szukać fizycznie ani go niepokoić.
Potrzeba ci tylko uznania przez niego, że jesteś jego dzieckiem. Każdy
człowiek potrzebuje zostać uznany przez rodziców.
- Jest trudna... jest uparta...
- Kto? O kim teraz mówisz?
- Podświadomość.
- Nie jest trudna i uparta, tylko trzeba dojść z nią do porozumienia.
- Ciężko mi się zrobiło na sercu. Kłuje mnie coś w pochwie.
- Wróćmy więc do opryszczki i do wirusa HPV. Co je włącza? Jakiś
ruch, gest, myśl, słowo, zapach?

274
- Moja myśl! To moja myśl, lęk przed sobą i Laura nie akceptuje siebie.
- Co zrobić, żeby te myśli się nie pojawiały, albo jak już będą, to żeby
nie powodowały opryszczki?
- Laura jest zdrowa i będzie zdrowa.
- Skąd wziął się strach przed czytaniem, kiedy Laura chodziła do
szkoły?
- Mama Laury powiedziała, że Laura duka i ona w to uwierzyła. Mówiła
to zawsze w domu wieczorem, że Laura duka.
- Powiedz jej, że będzie zdrowa. Jesteś dla niej ostatnim ratunkiem. Ona
wierzy, że się uda, i to oczywiste! Ona już nie wie, co ma zrobić. Powiedz
jej, że jest zdrowa. Ona już nie ma gdzie szukać pomocy. Ona nie do końca
wierzy, że można wyzdrowieć.
- OK. W takim razie teraz Laura już wie, że sama sobie
zaprogramowała tę chorobę. Rozmawiamy o tym od pięciu godzin.
Więc już wie, skąd się to wzięło i dlaczego, i w jakich momentach się
pojawia. Teraz bez problemu to odprogramuje i nikogo już nie zarazi.
Zarazić można tylko osobę, która ma ten sam konflikt, bo wirusy
naprawiają uszkodzone tkanki, a nie powodują choroby, tak jak
twierdzi medycyna.
- Ona boi się, że zwątpi i że będzie myślała po staremu.
- Teraz już łatwo nauczy się myślenia inną drogą. Nie musi wracać do
starych schematów.
- Jesteśmy tu po to, żeby pomóc.
- Wiem i uwielbiam was i waszą pracę.
- My też lubimy to robić. Dziękujemy, że możemy pojawiać się tu dzięki
tobie.
- Czy jest coś jeszcze w ciele Laury, czym trzeba się zająć?
- Laura dopiero uczy się poznawać siebie. Teraz się uczy. Ale ona boi się
siebie. Boi się tego, co zobaczyła. Życie chciała sobie odebrać. Boi się, że
to się powtórzy. Dopiero teraz zobaczyła, że może być silna.
- Czy ktoś może jej pomóc?
- Ona nie chce prosić mamy. Ona nie wie, czym jest pomoc. Jest jej
kolega, ale ona nie wie... Wie, że to właściwy człowiek, ale ona nie wie, czy
jest dla niego właściwa.
- Boli mnie szyja... kark strasznie mnie boli... nie wytrzymam...
- Uspokój się i opowiadaj, co się wokół ciebie dzieje?

275
- Za dużo tego było. To te wszystkie traumy. Ona jest świadoma, ale nie
jest pewna, co się dzieje. Czuje, że coś się teraz dzieje w jej ciele.
- Dzieją się porządki?
- Czuje, że to, co się teraz dzieje w jej ciele, to jest Siła Wyższa, ale ona
jest świadoma. Ona chce być pewna, że to się dzieje. Ona się zastanawia,
czy to my. Musimy jej to pokazać.
- Pokażcie więc.
- Czy jak boli, to znaczy, że się naprawia?
- Niech boli. Dasz radę. Niech kłuje. Dasz radę. To tylko przez chwilę
i ten dokuczliwy ból przyniesie wielką ulgę.
- Już nie mogę!
- Co cię najbardziej boli? Opowiadaj, to pomoże znieść cierpienie.
- Cała szyja i kark. Już nie mogę!
- To te wszystkie traumy, które spotkały cię w obecnym życiu i
innych wcieleniach. Wczepiły się mocno i trzeba je teraz wydostać, i
przetransformować. Za chwilę ból minie. Pozwól to naprawić.
- Już jest lżej... ciężkie to było. Ciężko było to nosić.
- Puść to, puść do końca. Poboli kilka sekund i będzie już zupełnie
inaczej. Czy to jest już zrobione?
- Jeszcze nie, zostało jeszcze coś z mężczyznami. Jeszcze gardło i szyja.
Tam coś jest.
- Aha, niech w takim razie ktoś to wyczyści, żeby nie zrobiło się to,
czym lekarze nastraszyli Laurę, czyli HPV w krtani, czego
konsekwencją ma niby być rak krtani.
- Nie mogę oddychać! Coś się ciągnie. Czuję, że coś mi pomaga. Nie
widzę tego. Teraz coś ciągnie aż z łopatki.
- Co konkretnego jest w łopatce?
- Brak wsparcia.
- Od kogo to zostało wzięte?
- Od każdego. To przekonanie, że każdy sam sobie powinien radzić.
Zosia samosia.
- Warto byłoby zmienić to przekonanie. Czasem miło jest, jak ktoś
nam pomaga.
- Ona nie chce być w roli ofiary.
- Prośba o pomoc nie świadczy o tym, że jesteśmy ofiarami. Czasem
nawet można poprosić o pomoc, żeby tej drugiej osobie było miło, kiedy
może pomóc i czuć się potrzebna. Ludzie czasem lubią pomagać.

276
- Lewa ręka mi drętwieje!
- Dlaczego?
- Zosia samosia wychodzi z ręki. Porozmawiaj z nią. Ona jest jeszcze
pogubiona. Jeszcze nie wie. co ma robić. Niech zajmie się swoimi
projektami. Jesteśmy zadowoleni, że ona zaczyna słuchać, jak jej w duszy
gra. Łoł, boli mnie głowa, okropnie! To ciężar, jaki nosiła z poczucia winy,
że będzie zarażała innych. Jeszcze tego nie wie, ale jest już zdrowa.
- Hurrraaa!
- Nie jestem pewna, kto to wszystko mówi. Julita, kto to wszystko mówi?
- Bóg, Archanioł, Mistrz, Miłość, Światło, Twoje Serce albo Twoja
Dusza, nieważne, kto to mówi. Ważne, że tak jest.
- Ona się ciągle przed tym wzbrania. Wzbrania się przed wyzdrowieniem.
Przyzwyczaiła się do swojej choroby, która jest dla niej usprawiedliwieniem
wszystkiego, co nie podoba się jej w życiu, które prowadzi.
- Dziewczyno, dość już tej choroby! Cztery lata ze strupami i czymś
płynącym z nich, i bardzo bolesnego swędzenia pod majtkami, już
naprawdę dość. Już wystarczy. Nie można chyba wymierzyć sobie
większej kary niż cztery lata niegojącej się rany w pochwie i dookoła.
Nie wyobrażam sobie czegoś paskudniejszego, więc dość tego. Już to
odpuść i pozwól, żeby odeszło. Znajdziemy inny sposób radzenia sobie
z twoimi problemami niż niewychodzenie z domu w każdy weekend.
Kiedy zlokalizujesz dokładnie problem i głośno go nazwiesz, przestanie
być chorobotwórczy. A kiedy trafisz na kogoś na tyle ogarniętego, żeby
wyjaśnił ci albo jeszcze lepiej wydobył od ciebie to wyjaśnienie, genezę
tego problemu, to będziesz donośnie śmiała się sama z siebie. Tak
serdecznie, jak nigdy wcześniej z niczego się nie śmiałaś. I kiedy
odnajdziesz to w historii swoich przodków i w swoim innym wcieleniu,
to wszystkie blokady puszczają w sekundę. I ty natychmiast odczuwasz
zmiany, a za jakiś czas zmiany następują także w życiu wszystkich
członków twojej rodziny. To rozchodzi się jak okręgi fal na tafli wody,
kiedy wrzucisz kamyczek do spokojnego jeziora. Informacja o zmianie
dotrze do każdego, kto w jakikolwiek sposób jest z tobą powiązany. Im
bardziej jest ci bliski i im więcej masz z nim wspólnego, tym prędzej to
nastąpi i będzie bardziej widoczne. Ludzie i sytuacje na dalekich
obrzeżach twojego życia również otrzymają informację o zmianie
wibracji, które wysyłasz do swojego świata. Potrwa to trochę dłużej i
będzie miało na nich mniejszy wpływ, ale tak powinno być, jeżeli to

277
dalekie otoczenie nie dotyczy ciebie w znaczący sposób. Informacja o
teraźniejszej zmianie dotrze nawet do twoich koleżanek i kolegów z
przedszkola, których nie widziałaś i o których nie słyszałaś od
trzydziestu lat. A jednak ich układ energetyczny odbierze sygnał o
twojej nowej wibracji, choćby po to, żeby przy następnym spotkaniu w
innym czasie i innej przestrzeni widzieli w tobie już kogoś nowego, a
nie tę dawną, niezmienną od wielu wcieleń dzikuskę, nieprzystosowaną
do życia wśród ludzi zosię samosię. A zatem czas na zmianę. Czas
wysłać nową informację o tobie do wszechświata. Teraz!
- To prawda. Porozmawiaj z nią... Powiedz jej, że jeszcze będzie
szczęśliwa i może być kochana przez innych. Ona jest wystraszona, że
będzie sama. Powiedz jej to!
- Powiem, oczywiście, ale ona będzie miała to wszystko na nagraniu z
tego spotkania. Jeśli nie słyszy teraz, co wychodzi z jej ust, będzie miała
to na nagraniu. Wszystko, co mówicie przez nią, że jest zdrowa i będzie
już zdrowa, nikogo nie zarazi, nie będzie sama. Usłyszy na nagraniu to
wszystko, co przez nią i dla niej przekazujecie. Czy coś jeszcze jest do
zrobienia?
- Ona ma zranioną duszę. Naprawimy to. Jest samotna. Jest wystraszona.
Boi się, że jest opętana. Jeszcze nie rozumie, ale powiedz jej, że już
wszystko jest dobrze. Jakiś czas temu miała złe doświadczenie. Jakieś
implanty... Jest już dobrze, więc nie chcemy o tym mówić. Jest w niej strach,
że jest opętana. Ona nie rozumie, że to jesteśmy MY. Staraliśmy się jej
pomóc, ochronić ją. Ona się boi. Wie, że teraz mówi. Powiedz jej, że
wszystko jest już dobrze i że wszystko będzie dobrze. Potrzebuje
potwierdzenia.
- Jeśli to byliście WY, to dlaczego te glosy, które słyszała, były złe,
straszne, przerażające?
- Powiedz jej, że jest już dobrze i że będzie dobrze. Jeszcze chwila.
Jeszcze jest coś...
- Co takiego?
- Szyja. Jeszcze jest jednak rzecz do przerobienia. Powinna powiedzieć,
że jest głucha. Nie może usłyszeć, że jest „pokochana ”, Jeszcze jest trochę.
Jakieś traumy. Poczekaj. Nie kończ. Poczekaj jeszcze... Powiedz jej, że ona
jest ważna, tak jak inni. Jest jeszcze jedna rzecz. Jest zagubiona, jeśli
chodzi o wszechświat. Powiedz jej... Powiedz jej, że jest chciana i jest tu
bezpieczna. Pozostała jeszcze trauma z jednej sytuacji, jaka miała miejsce

278
na warsztatach Theta Healing. Jest przerażona, bo jak była w transie, to
coś powiedziało o niej, że jest zła, i teraz jest przerażona, kiedy myśli o
nich, i boi się, gdy oni są w pobliżu. Powiedz jej, że jest już bezpieczna. Jest
jeszcze rzecz, która dotyczy jej nauczyciela. Jak jest jakiś problem, to
nauczyciel jest po to, żeby pomóc. Ona nie miała pomocy od nikogo. Była
sama cały czas i jest teraz też przekonana, że jest sama i będzie sama. A nie
będzie sama... Będzie jeszcze szczęśliwa... Powiedz jej to. Powiedz jej, że
będzie szczęśliwa. Ona potrzebuje to usłyszeć. Już słyszy, ale jeszcze nie
rozumie i jeszcze nie wie, jak my rozmawiamy z wami. Powiedz jej, że jest
już dobrze. Jest jeszcze jedna rzecz. Powinna powiedzieć to sobie sama, że
jest już dobrze i będzie dobrze. Jesteśmy tutaj. Jesteśmy zawsze. Poczekaj
jeszcze chwilę. Jeszcze jest coś. Powinna powiedzieć, jak było dobrze, kiedy
była zdrowa, bo teraz jest już zdrowa. Pozostaje nam powiedzieć, że jest już
dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Jest też sprawa, która miała miejsce jakiś
czas temu, gdy jechała pociągiem i płakała, bo chłopak ją zostawił. Złamał
jej serce. Jest jeszcze popękane. Jest jeszcze poranione. Gdy będzie od
ciebie wracała do hotelu, ma powiedzieć, że jest kochana i jest ważna, i
jeszcze będzie szczęśliwa, jeśli będzie chciała, i będzie miała miłość, jakiej
nigdy nie miała. Powinna powiedzieć, jaka jest piękna i jaka kochana przez
Boga. Powiedz jej, że jest przez Boga ukochana taka, jaka jest.
- Jesteś kochana przez Boga taka, jaka jesteś. Tak cię Pan Bóg
stworzył, jaką ciebie chciał mieć. Ani wyższą, ani niższą. Ani chudszą,
ani grubszą. Ani mądrzejszą, ani głupszą. Jesteś taka, jaką chciał cię
mieć Bóg. Dokładnie taka.
- Jest jeszcze sprawa, która miała miejsce jakiś czas temu, gdy pojechała
do Gdyni po pobycie w szpitalu. Została sama jak palec. Powiedz jej, że jest
już dobrze. Powiedz jej, że jest otoczona opieką. Bóg mówi do niej: „Jesteś
zdrowa i już będziesz zdrowa, a ja jestem tu przez cały czas przy tobie i już
będę. Gdy będzie potrzebowała pomocy, jestem zawsze i będę zawsze po jej
stronie, i będę zawsze, kiedy będzie mnie potrzebowała. Zawsze będę przy
niej. To ja. Bóg, zawsze będę przy niej, tak jak jestem zawsze przy
wszystkich ”, Powiedz jej, że jest już dobrze.

***

279
Po sesji Laura jeszcze wielokrotnie kontaktowała się ze mną.
Korespondowałyśmy mailowo, a ja wspierałam ją i tłumaczyłam
zachodzące w jej ciele i życiu procesy. Ponieważ wyraziła zgodę,
przedstawiam poniżej nasze rozmowy jako przykład tego, co może się z
wami wydarzyć.

13.06.2014
Witaj Julita,
miałam to szczęście być u Ciebie 8 czerwca, to ja Laura.
Jestem Ci wdzięczna... bardzo wdzięczna, że byłaś również dla mnie. Po
raz kolejny odsłuchuję nagranie i nie potrafię wyrazić słowami, jak wiele
dla mnie zrobiłaś...
Jesteś kochana i jesteś cudowna... jesteś dla nas wyjątkowa...
Dziękuję

13.06.2014
Witaj Lauro,
przysłałaś mi wspaniałego maila. Dziękuję bardzo. Ale błagam! Teraz
uważaj i nie spoczywaj na laurach, bo przejdziesz prawdopodobnie fazę
naprawczą z bardzo dużym nawrotem objawów. Bądź na to przygotowana,
bo może być ciężko. Pracuj, pracuj ze swoimi myślami.
Wszystkiego najlepszego. Trzymaj się i pisz czasem.

17.06.2014
Witaj Julita,
dziękuję, że odpisałaś. Chciałam z Tobą porozmawiać, ale nie lubię się
narzucać... To jest jednak dla mnie ważne... Jestem Ci wdzięczna za pomoc
i będę, ale od niedzieli przeżywam koszmar, bo mam tak duży nawrót
choroby, że ledwo funkcjonuję, nie wiem, co się dzieje... nie rozumiem...
Uwierzyłam, że Jest już dobrze i będzie dobrze” - bo tak powiedział Bóg.
Wiem też, że nie dotarłyśmy do przyczyny problemu. Zastanawiałam się
nad tym zaraz po wystąpieniu objawów i domyślam się, z czym to jest
związane. Sama jednak nie wiem, jak się z tym uporać... Wiem, że problem
nie zniknął...
Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mi zależy, byś zechciała
spróbować mi pomóc jeszcze raz... Bardzo Cię o to proszę, bo ja naprawdę

280
nie wiem, gdzie mam szukać jeszcze tej pomocy... Nadal wierzę, że się uda.
Bardzo Cię proszę, nie odmawiaj mi... Jeśli natomiast zdecydujesz
inaczej, pozostaje mi to uszanować.
Wierzę w to, co robisz, Julita, mnie naprawdę nie pozostaje nic innego.
Bardzo Cię proszę... Odpisz na mojego maila, bo ja bardzo na niego
czekam.
Pozdrawiam, Laura

17.06.2014
Lauro,
dostałaś u mnie wszystko, co jest potrzebne, żebyś nie chorowała. Jest tu
jednak jeden bardzo ważny warunek - Ty musisz chcieć NIE chorować.
A tymczasem masz syndrom sztokholmski i zakochałaś się w swojej
chorobie. Jeśli nawet wiesz, z czym to jest związane, to tym bardziej
prawdziwe jest to, co napisane powyżej.
Ja nie próbuję pomagać, ja informuję ludzi, jak mają sami rozwiązać
swoje problemy, pod warunkiem że chcą je rozwiązać. Bo jeśli z jakiegoś
powodu wygodnie jest komuś chorować, to tak będzie. I kolejne spotkanie
czy rozmowa ze mną nie wniosą nic nowego. Pomoc możesz znaleźć tylko
w swoim wnętrzu, tak jak nie musiałaś szukać niczego na zewnątrz, żeby
wynaleźć sobie chorobę, tak samo nie potrzebujesz niczego i nikogo z
zewnątrz, żeby się jej pozbyć. Ten wielki, koszmarny nawrót choroby -
wiesz doskonale, skąd się wziął, prawda? Tam, gdzie jest wirus, to jest faza
naprawcza po zakończeniu problemu z rozdzieleniem z kimś. Wszystko to
w kontekście seksualnym, z powodu miejsca pobytu wirusa. I potrzebujesz
mieć kogoś, żeby porozmawiać. Porozmawiać jak człowiek z człowiekiem,
o niczym i o tym, co jest niby wielką tajemnicą. Dobrze byłoby, żeby to
była Twoja mama. Albo przyjaciółka, ale z tym to raczej trudniej u Ciebie z
tego, co wiem. Jesteś zdrowa, tylko z jakiegoś powodu jest to dla Ciebie
niewygodne. Twój przyjazd tutaj nic nie zmieni. Ponieważ jeśli się
przyzwyczaisz do mojej opieki, to nie dasz rady sobie pomóc samodzielnie
i ja też nie dam rady w takiej sytuacji zależności. Wszystko masz w sobie,
w swoim wnętrzu. A małą część odpowiedzi masz u mamy. Porozmawiaj z
nią koniecznie. Szczerze. Naprawdę szczerze. Tak jakby od tego zależało
twoje i jej życie. Bo trochę tak jest.
Pozdrawiam Cię serdecznie

281
19.06.2014
Witaj Julita,
dziękuję, że mi to wyjaśniłaś, rozumiem... Cóż, pozostaje mi to sobie
poukładać w głowie, nie powinnam wątpić w uzdrowienie... Dopiero teraz
dotarło do mnie, że to wszystko zależy tylko ode mnie... Ale dzięki tej
wiadomości odzyskałam spokój, więc dziękuję Ci jeszcze raz za wszelkie
wskazówki i za to, że byłaś... Pozdrawiam serdecznie Laura

8.07.2014
Cześć Lauro,
minął miesiąc od Twojej tu bytności. Opowiedz mi, proszę, co się
wydarzyło. Tylko uczciwie, bardzo proszę. Co zrozumiałaś, czego może
jeszcze nie rozumiesz. Co się dzieje u Ciebie?
Pozdrawiam Cię

9.07.2014
Witaj Julita,
dziękuję, że się mną interesujesz.
Zrozumiałam, że choroba była dla mnie ucieczką przed życiem, ludźmi,
odpowiedzialnością i pewnego rodzaju odpoczynkiem, przerwą. Jak coś się
działo, to choroba mnie „ratowała” i myślenie o sobie w kategorii osoby
zdrowej było dla mnie obce i całkowicie niezrozumiałe, boja chorowałam
od dziecka i z tym było mi dobrze.
Ustaliłam sama ze sobą, czym jest dla mnie stan zdrowia, że to jest stan
spokoju zawsze i wszędzie i że mam do niego prawo, jak wszyscy.
Spisałam, jak ma wyglądać moje życie jako osoby zdrowej... Że po prostu
zajmuję się swoimi sprawami i nie potrzebuję choroby, i powoli przestaję o
niej myśleć. Czasem oczywiście mi się nawykowo jeszcze zdarza, jakbym
miała jakąś pustkę. W tej kwestii zdrowia - choroby jest lepiej, bo już myślę
w 80% inaczej.
Od tej pory, jak pisałam, po tym jednym wyrzucie objawów... Nastąpił
jeden nawrót (właśnie teraz), ale bardzo mały.
Pozostaje jeszcze kwestia mężczyzn i seksu. I tu mam rebus, bo w głowie
jest tak namotane, że nie do końca wiem, jak to ugryźć i z której strony. Na
pewno powinnam się oswoić z myślą, że seks jest OK i nie powinnam się
czuć winna czy „grzeszna” - bo ja myślę, że dla mnie to coś złego. Tak

282
czuję w środku. Ale tego jeszcze, Julita, nie rozpracowałam. Te moje
„chwilówki” biorą się z obawy przed seksem i facetem. Ale tak szczerze, to
dla mnie rebus... Już samo golenie się w okolicach intymnych kojarzy mi
się z przygotowaniem do seksu i tu pojawiały się kiedyś objawy.
Starałam się być szczera... Tak to teraz wygląda... Czuję, że na chwilę
obecną poradziłam sobie z tym w połowie.
Jeśli masz dla mnie jakąś sugestię, to chętnie ją poznam.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Laura

10.07.2014
Cześć Lauro,
super, że doszłaś do tego wszystkiego, co napisałaś. Naprawdę, cieszę się
bardzo, że sesja poskutkowała i na „chorobę” fizyczną, i na myślenie Twoje
w innych dziedzinach życia. Prawdę mówiąc, czeka Cię jeszcze coś, co
tymczasem wydaje Ci się straszne i nie do zrobienia, ale niestety
rozwiązania wszystkich rebusów są tylko w tym jednym konkretnym
miejscu. Chcesz czy nie chcesz, podoba Ci się albo nie podoba, ale
potrzebujesz porozmawiać ze swoją mamą. Ponieważ tymczasem Ty się
domyślasz, jak to było i co ona czuła, i przeżywała, i robisz to
nieświadomie od momentu urodzenia, w każdej sekundzie swojego życia.
Zabiera to dużo „pamięci operacyjnej” w Twoim mózgu. W mózgu Twojej
mamy jest dokładnie to samo. Od momentu, kiedy spotkała Twego ojca i
zrobili to, co zrobili, i jej życie potoczyło się, jak się potoczyło, ona
domyśla się, że Ty się domyślasz, jak to było. A te domysły to najgorsze, co
spotyka ludzkie mózgi.
Wiedza, jasna i przejrzysta informacja to potęga. Potrzebujesz na
spokojnie porozmawiać z mamą i poprosić, żeby dokładnie Ci
opowiedziała, jak to było i przede wszystkim wszelkie jej odczucia i
emocje, jakie miała przez calutką ciążę, a już na pewno konkretnie w 6. i 7.
miesiącu ciąży. Co wtedy wydarzyło się szczególnie okropnego. Może
brzmi to teraz nieprawdopodobnie, ale zobaczysz, jaki świat zrobi się
piękny i dla ciebie, i dla twojej mamy, kiedy ona będzie mogła to wszystko
powiedzieć, a ty będziesz mogła to usłyszeć.
Co do reszty „choroby'’, to jeszcze raz powtarzam, że opryszczka to już
faza naprawcza. Przebiega to więc w taki prosty sposób: chodzisz sobie po
świecie i nawet o tym możesz nie wiedzieć (ale pewnie wiesz), często

283
myślisz o seksie i o tym, że dobrze byłoby się już bzyknąć. Kiedy tak sobie
chodzisz i myślisz, twój naskórek z wielką niecierpliwością czeka na bliskie
spotkanie z jakimś męskim naskórkiem. Żeby spotkać się z nim jak
najbliżej, mózg zarządza drobne mikroowrzodzenia w skórze, które mają
według mózgu sprawić, że skóra będzie rzadsza i cieńsza, tak żeby ten
wyczekiwany dotyk mógł być odczuty jak najgłębiej w skórze, jak najbliżej
całego unerwienia. Po prostu poczuty naj, naj, naj. Te mikroubytki w żaden
sposób nie są zauważalne i niedające żadnych odczuć. Nie masz o nich
pojęcia. Dokładnie w tym momencie, kiedy przychodzi ci do głowy myśl,
że „wychodzę z domu, jest szansa na seks", „depiluję się, usuwam zbędne
włoski, jestem gotowa, będzie seks" albo jakakolwiek myśl, że zbliża się
seks za kilka czy nawet kilkanaście godzin, twój mózg się uspokaja i
włącza fazę naprawczą. Wirusy zaczynają naprawiać te mikroowrzodzenia
naskórka, a co dalej, to już wiesz. Robią się bąble. Jeśli były wielkie i
intensywne oczekiwania, te mikroubytki robią się bardzo duże, a wtedy i
bąble w fazie naprawczej robią się bardzo duże. Pojawia się dużo płynu,
ponieważ tylko w środowisku wodnym może zachodzić naprawa tkanek.
Tak zwane wirusy reprodukują się, żeby wytworzyć odpowiednią ilość
białka do zbudowania nowego naskórka. I gdy przeżywasz to bardzo
intensywnie, to pęcherze są takie, że możesz tylko leżeć plackiem na łóżku
z szeroko rozłożonymi nogami, bo boli i piecze, i chce się umrzeć.
Teraz się nie obraź, bo nie piszę tego w żadnym złym znaczeniu, ale po
to, żebyś wiedziała, czego szukać. Potrzebujesz przyznać, że uwielbiasz
seks i bardzo ci go brakuje. I im bardziej szalony ten seks mógłby być, tym
lepiej. Kiedy przyznasz, że tamten pierwszy seks z „wyskokami”, po
którym „zachorowałaś”, był cudowny i największym twoim marzeniem jest
być „rozsądną kochanką, trochę nawet dziwką ze spokojnym sumieniem”,
wtedy nigdy więcej opryszczka nie wyjdzie. Tylko zrób to ze śmiechem z
samej siebie, z sytuacji, z Matki Natury, która tak rządzi naszym życiem,
jak jej się podoba, i ze wszystkiego, z czego można się obśmiać. Dobrze,
gdybyś mogła pochodzić po domu, podskakując i podśpiewując, że seks
jest super, że „kurewskie” wygibasy są super, jakbyś znalazła jakieś
śmieszne filmiki, jak uprawiają seks jakiekolwiek zwierzątka w naturze i na
pewno żadne między sobą nie nazywa się „dziwką” czy „kurwą”. Najwyżej
samica alfa. Dużo śmiechu z seksu załatwi te 20%, które niby jeszcze jest.
Jeszcze jedna rzecz - wszystkie historie z naskórkiem, czyli ektodermą,
to też historie z pieniędzmi. Jest to więc kolejna rzecz, którą mama musi ci

284
wyjaśnić. Wszystkie kwestie pieniężne z twoim ojcem, jej rodzicami czy
kimkolwiek. Zapytaj mamę, jak to naprawdę było. Bo wiesz, że to dziwna
sytuacja, wyjeżdża do obcego miasta na kilka dni, idzie do łóżka z obcym
facetem w hotelu. Jak dla mnie był między twoją mamą a tatą jakiś
fragment układanki dotyczący w jakikolwiek sposób pieniędzy.
„Chwilówki bez zobowiązań” twojego życia rozwiąże twoja mama,
ponieważ to jest jej odczucie, które ci zakodowała. Wiesz już, że żyjesz i
jesteś na Ziemi dlatego, że między twoją mamą a tatą była chwila, tylko
kilkanaście minut, ale dokładna emocja jest u twojej mamy i niech ona to
nazwie, wtedy i opryszczka, i HPV odpuszczą bez żadnego wysiłku i
problemu.
To nie są oceny czyjegokolwiek zachowania, dla mnie to są tylko
ciekawe fakty i ty z twoją mamą też tak to potraktuj. Całe życie robimy
rzeczy, za które bezsensownie się wstydzimy i biczujemy. Debilizm.
Zamiast się cieszyć, to rozmyślamy, jakie to było fuj, co zrobiłam i co
ludzie mogą powiedzieć. Niech się bujają moherowe berety i już.
No to powodzenia!

13.07.2014
Witaj Julita,
dziękuję za wskazówki... I za to, że jesteś taka bezpośrednia, to jest mi
pomocne, zabieram się za ten rebus i jeszcze się odezwę za jakiś czas, by
dać znać, jak sobie z tym poradziłam.
Pozdrawiam ;)
Laura

18.11.2014
Witaj Julita,
to nie jest przypadek, boja się zbieram już od trzech tygodni, by do
Ciebie napisać, cały czas mam Cię w pamięci, ale nie za bardzo
wiedziałam, jak to wszystko ująć w mailu... To będzie długi mail.
Z Filipem nadal mam kontakt, ponieważ tworzymy wspólnie galerię i to
się nie zmieniło, ale nasze relacje już tak. Po moim powrocie do domu on
się do mnie zbliżył, ale tylko na chwilę i pozornie, pokazał, że mu zależy i
potem się wycofał, mówiąc, że traktuje mnie poważnie i nie chce się
śpieszyć, i cokolwiek zepsuć - w zasadzie to była ścierna. Odsunęliśmy się
od siebie, ale ponieważ on nadal był tajemniczy z całym swoim życiem

285
prywatnym, powiedziałam, że nie wyobrażam sobie współpracy z
człowiekiem, o którym wiem tak mało, bo to nie wzbudza mojego zaufania.
Na drugi dzień przyjechał do mnie, oznajmiając mi prawie po roku, że
formalnie ma żonę, z którą nadal mieszka, dlatego nie zaprosił mnie do
domu. Ponoć złożył pozew, który wycofał z jakichś przyczyn, i czeka na
ruch z jej strony. Ma też siedmioletnią córkę. Więc w zasadzie miałaś,
Julita, rację. Powiedział mi również, że jestem dla niego ważna, ale nic
nie zrobi, dopóki nie załatwi swoich spraw - ja w to nie wierzę. Prawda jest
taka, że zataił to przede mną, bo było mu wygodnie, i w zasadzie nie ma
zaufania z mojej strony. Mam mu to za złe, ale wiem też, że nie zmuszę go
do mówienia o czymś, o czym on sam nie chce mówić. Powiedział, że
kiedyś powie. Na sesji usłyszałam, że mam poczekać. Sprawa jest
pokręcona, jednym słowem. Myślę, że na naszej sesji to właśnie o tej ranie
mówił Bóg - wielkiej ranie, która się goi i wymaga to wszystko czasu. Mam
do niego żal i duże wątpliwości co do dalszej współpracy. Nie wiem, co z
tym zrobić. Na chwilę obecną zachowujemy się jak znajomi. Ale w sercu
mi to ciąży. Jego żona oczywiście też nie wie, że on ze mną pracuje, i ponoć
ją to nie interesuje, a jak w końcu się dowie, to on powiedział, że ma do
tego neutralny stosunek - nie kupuję tego. Może jest tak, że i z tego zrobi
się problem i chce to odwlec. Naszą współpracę traktuje poważnie, bo
inaczej chyba już by odpuścił. Do mnie nie startuje, więc albo się z tym
oswoję i poczekam, jak to się poukłada, albo to zerwę teraz, ale nie jestem
tego pewna, bo nie wiem, czy powinnam go sądzić tylko swoją miarą, też
mogę się mylić. Więc tyle o Filipie, chciałam, żebyś to wiedziała, bo może
wypowiesz się na ten temat;). Ja chętnie się dowiem, co o tym sądzisz,
Julita, akurat twoja opinia jest ważna.
Co do mojego zdrowia, to jestem spokojna, z myślą, że jestem zdrowa.
Bardzo rzadko łapią mnie lęki, że coś się tam znowu pojawi. Ale szczerze
mówiąc, to się czasem pojawia. Od naszego spotkania trzy razy. Ale
najczęściej znikało dość szybko. Pojawiło się od razu, jak Filip pewnego
dnia się na mnie rzucił jak wygłodniały pies, do seksu nie doszło, ale
wylądowałam bez bluzki w sekundę, powiedziałam stop, ale natychmiast
pojawiły się objawy. Zrozumiałam, że pojawiają się, jak się do czegoś
zmuszam i nie jest to zgodne ze mną. Wtedy czuję się wykorzystana, ale
sama się daję. Tyle pojęłam. Kolejna rzecz to oswajałam się z myślą, że
mogę być niegrzeczna i wszystko było OK do momentu, aż Filip oznajmił
mi, że lubi ostry seks, a ja się boję, że nie byłabym dość dobra, choć nigdy

286
nie sprawdzałam, i co, i objawy się pojawiły, więc tyle ogarnęłam moim
pokręconym umysłem... ;)
Filip trzyma się z daleka, ale wiem jedno - potrzebuję mężczyzny,
któremu zaufam, i wtedy chyba będę miała odwagę, by poznać siebie taką,
jaką mogę być, na razie to wszystko tylko w teorii. Ale przy nim ciało mi
pokazało, o co chodzi, tak przynajmniej myślę i mam nadzieję, że nie ma
innych powodów.
Julita, wiem, że się rozpisałam, ale potrzebowałam to właśnie Tobie
opisać.
Mam nadzieję, że masz się dobrze ;)
Daj znać, proszę, choć parę słów.
Pozdrawiam serdecznie
Laura

18.11.2014
Lauro,
cieszę się bardzo, bardzo, że już wiesz, że pojawienie się paskudztwa
zależy tylko od Twoich myśli, i nie boisz się już „tej strasznej zakaźnej
choroby”, a nawet sterujesz nią samodzielnie po mistrzowsku. Brawo,
brawo, bravissimo.
Teraz jeszcze chciałabym malutką drobniutką rzecz: żebyś uczciwie
nazwała swoje myśli i odczucia w tych trzech razach, kiedy ten nasz
wyznacznik uwielbienia seksu zechciał się ponownie pojawić na Twoje
życzenie. Ponieważ jeszcze raz drukiem napiszę, co ma się w myślach,
żeby to się objawiło: „Błagam o więcej seksu, chcę bardziej, mocniej,
dłużej, goręcej i w ogóle chcę i chcę!”. Więc wyrzuć ze swoich myśli tę
panienkę, dziewicę niewydymkę, nie wiem jeszcze, jak nazwać ten
syndrom. Bo masz takie coś zakodowane i wokół tego skupia się Twoje
życie. Prosiłam, żebyś porozmawiała z mamą o tym, co się musiało
zdarzyć, żebyś pojawiła się na świecie. Ile wysiłku Wszechświat włożył,
żeby dwoje ludzi spotkało się i znalazło w jednym miejscu, i podjęło takie
decyzje. Ty się wstydzisz o to zapytać, a twoja mama wstydzi się to
komukolwiek powiedzieć, a to przecież nic wielkiego. Takich historii są
miliony i każdy myśli, że jego jest najgorsza, najwstydliwsza i w ogóle
piętno na całe życie, które trzeba zakopać najgłębiej, jak się da. Tylko że
nie da się nic zakopać, bo ciągle ktoś orze i orze, to tu, to tam i zawsze
wylezie na wierzch, jak nie w całości, to w strzępkach. A to wygląda wtedy

287
jeszcze gorzej niż przed zakopaniem w tej glebie. A najciekawsze jest to, że
twoja babcia, która prawdopodobnie potępiła twoją mamę za to, co się
wydarzyło (nie pamiętam już, czy tak było), ma w swoim życiu bardzo
podobną historię. I największym problemem kobiet w twojej rodzinie jest
wielki żal i uraza, głównie do siebie, że nie obroniły siebie, a co gorsza, nie
obroniły swoich córek. I to poczucie winy jest dużo gorsze od wszelkich
oskarżeń zewnętrznych. Więc jeszcze raz polecam rozmowę z mamą. I tak
nie macie super stosunków, więc cóż może się stać gorszego między wami?
Nic chyba.
A Filip? Cóż, jak sama bardzo rozsądnie napisałaś, to Ty masz w swoim
sercu żal o coś, to Ty czujesz się zawiedziona w swoich oczekiwaniach.
Więc widzisz chyba, że rozwiązaniem jest nie tworzyć samemu scenariuszy
dotyczących życia innych ludzi. Wątpliwe sytuacje trzeba rozjaśniać
natychmiast, bo im dalej, tym gorzej i trudniej. Wiem, wiem, że jak się baba
zakocha, to ciężko się odkochać i posługiwać rozumem i zdrowym
rozsądkiem. Ale warto stanąć przed regałem z książkami, wyciągnąć jakąś
w fajnej okładce i... walnąć się nią w głowę. Filip jest kombinatorem i
drobnym oszustem w sprawach damsko-męskich, ale w pracy może być
zupełnie w porządku. Więc jeśli dobrze się wam pracuje, to nie ma potrzeby
rozstawać się z nim na gruncie zawodowym. Mądra z ciebie dziewczyna,
więc będziesz wiedziała, co zrobić z życiem osobistym. Ogólnie jeśli kogoś
o coś pytasz, a on zasłania się, że to jest za bolesne, za świeże czy jakieś
tam, to po prostu nie chce ci powiedzieć prawdy. Bo ta prawda jest
niewygodna dla niego i mogłaby postawić go w złym świetle. A
mężczyzna, który mieszka z żoną i córką i czeka na ruch ze strony żony, to
nie mężczyzna, sorry (w sprawach damsko-męskich oczywiście, w pracy
może być OK).
I proszę cię bardzo, nie zbieraj w sobie urazów, żalu i wszelkich takich
odczuć. Wszystko wywalaj na wierzch, bo co w środku, to kiedyś
wypełznie w jakiejś formie. Lepiej, żebyś kogoś czymś uraziła na wierzchu
i otwarcie, niż gromadziła coś w sobie. Tylko wszystko taktownie, z
umiarem i spokojnie, oczywiście, żeby nie mieć znów żalu do siebie o to,
co się powiedziało lub zrobiło.
Lauro, i pilnuj tego, żeby twoje istnienie i jedność nie odnajdowały się w
podzieleniu i rozdzieleniu. Ludzie i rzeczy mogą być połączone i mogą
współpracować, i to nie zagraża ich byciu i życiu. Pamiętaj o tym.
Na koniec mam prośbę.

288
Piszę książki o „chorobach”, bo naprawdę nie wiem, jak przemówić do
ludzi, żeby nie byli przerażeni „chorobami” czy diagnozami, czy w ogóle
tym, co mówią lekarze, nie mając pojęcia o rzeczywistych przyczynach
czegokolwiek. Więc gdybyś chciała być współtwórczynią mojej książki, to
proszę cię o pomoc. Czyli prawdziwą relację na temat twojej „choroby” i
tego, co się zmieniło, kiedy dowiedziałaś się, że to nie jest żadna
„choroba”. Możesz napisać kilkadziesiąt czy kilkaset stron nawet, z
przyjemnością poszerzę książkę, a na pewno taka relacja „na żywo” będzie
bardzo przydatna dla podobnych dziewczyn. Żeby już nie były przerażone
tym, co mogą zrobić złego jakiemuś mężczyźnie, zarażając go wirusem
HPV, i że ich życie wcale nie jest skończone, tylko właśnie się zaczyna. Ale
to oczywiście twoja dobra wola. Tak czy owak, opisz to wszystko,
ponieważ jak coś się napisze i oczy to zobaczą, to mózg inaczej reaguje i
inaczej przyswaja kolejne zdarzenia. I będę wdzięczna, kiedy wyślesz to do
mnie. I będę też zadowolona, jeśli napiszesz i nie wyślesz do mnie, ale
oczywiście nieco mniej.
No i czekam na nowiny. Ciekawska jestem.
Pozdrówka

18.11.2014
Cześć Julita,
dziękuję za maila, dobrze było go przeczytać. Cóż, już jest dobrze, ale
jeszcze się uczę... Co do Filipa, to się z Tobą zgadzam, ale nie wiem, czy
brak zaufania w biznesie to dobry start.
Opiszę to wszystko, nie wiem, jak długie będzie i ile mi zajmie, ale
postaram się do połowy grudnia... Bycie szczerym z samym sobą jest chyba
najtrudniejsze.
Rozumiem, że jeśli zechcesz to dołączyć do swojej książki, to tylko jako
„przypadek anonimowy'’, może to dla Ciebie oczywiste, ale wolę się
upewnić ;), bo tylko w taki sposób mogę się tym szczerze podzielić... Innej
opcji nie ma, bo to są dla mnie bardzo intymne sprawy.
PS Twoje książki zrobią dużo dobrego... Super, że to robisz :)
Pozdrawiam!

20.11.2014
Lauro,

289
ale czy Ty nie masz zaufania do Filipa w biznesie i w pracy? Jeśli tak, to
jest problem. Ale jeśli nie masz tego zaufania tylko w „miłości", to nie
powinno to mieć wpływu na biznes. Bo może to normalny gość, który chce
dobrze pracować, a ty oczekujesz od niego poza pracą jeszcze
zaangażowania uczuciowego. A przecież jedno i drugie to dwie różne
rzeczy. Więc jeśli dobrze wam idzie w pracy, to zluzuj te swoje
oczekiwania i pozwól Wszechświatowi na jakąś działalność poza twoją
inicjatywą. Bo jak się zablokujesz na tego Filipa, to nie zauważysz nawet
Clooneyów, którzy będą cię jawnie rwać i wyrywać.
Trzeba trochę odpuścić, żeby zrobić miejsce dla nowych rozwiązań,
których Ty w swoich scenariuszach nawet nie bierzesz pod uwagę. Więc
wiem, że ciężko się odfiksować, ale postaraj się wpuścić trochę świeżego
powietrza do swojego życia. I będzie git.
A historia oczywiście anonimowo. Ja i tak niewiele pamiętam z sesji, a
jak spotykam pacjentów, to ich nie poznaję. Ostatnio na jakimś pokazie
mody podeszła do mnie dziewczyna, powiedziała: „cześć", a ja zbaraniałam
i powiedziałam, że chyba się nie znamy. Wtedy szeptem do ucha
powiedziała mi: „No jak to, przecież trzy lata temu leczyłaś mnie z
zapalenia otrzewnej w szpitalu, kiedy chcieli mnie operować i wycinać
narządy rodne. No pamiętasz, to było dlatego, że spotykałam się za
pieniądze z mężczyznami i bałam się, że mój chłopak się o tym dowie”.
Wszystko to mówiła szeptem i z wypiekami na twarzy, jakby zdradzała
największą tajemnicę państwową. A ja powiedziałam, że przepraszam, ale
po prostu nie pamiętałam, o co chodziło. I chyba się uspokoiła, że znowu
mogła to komuś powiedzieć, a skoro nie pamiętam, to o niej nie
opowiadam. I nie powiedziałam jej, że co najmniej kilkanaście procent
kobiet tam zebranych ma takie same historie w swoim życiorysie. Więc,
Lauro, wybacz, ale nawet jak będziesz siedziała w piątym rzędzie na
premierze mojej książki, to mogę cię nie poznać i nie wskazać palcem, że to
ty, ta z tym i tamtym, i owym. Bo na mnie te straszne tajemnice nie robią
wrażenia. Słyszę je od każdego i wszystkie są podobne. A każdy myśli, że
jest najgorszy, ma najstraszniejszy problem i w ogóle kaszana. A to tylko
zwykłe codzienne życie, które my sami komplikujemy swoimi emocjami,
które dostaliśmy od rodziców i dziadków.
To ja czekam na to i na tamto i w ogóle czekam.
Pozdrówka

290
13.12.2014
Laura napisała:
Na objawy opryszczki narządów płciowych cierpiałam około pięciu lat.
Pierwszy atak był bardzo bolesny. Pęcherze pokrywały całą powierzchnię
narządów płciowych. Byłam przerażona. Gdy się dowiedziałam u lekarza
ginekologa, że jest to choroba nieuleczalna i będę się z nią borykała do
końca życia, świat mi się zawalił. Po pierwszym wyrzucie miałam
regularne nawroty, co tydzień lub dwa. Nie potrafiłam zaakceptować tego
faktu i szukałam pomocy u wielu specjalistów. Wszędzie słyszałam, że
mam to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć, a ja czułam się jak
trędowata. Chowałam wstydliwą tajemnicę i zastanawiałam się, jak mam
sobie teraz ułożyć życie. Kto zaakceptuje kobietę, która przy zbliżeniu
zarazi partnera obrzydliwą i bolesną chorobą. Przecież nikt nie ma
gwarancji, że związek, który się buduje, przetrwa do końca, a choroba
zostaje z Tobą na zawsze. Czułam, że w wieku dwudziestu siedmiu lat
przegrałam swoje życie. Bałam się, że nawet jeśli komuś zaufam i odważę
się to wyznać, on ucieknie i wyjawi tę brudną dla mnie wówczas tajemnicę
innym ku przestrodze. Szukając pomocy, przechodziłam długotrwałą
terapię acyclovirem, jedynym lekiem farmaceutycznym, który jest
dostępny. Doustnie przyjmowałam największe dawki i nie byłam w stanie
normalnie funkcjonować. Nie potrafiłam się skoncentrować i logicznie
myśleć. To się odbiło na całym organizmie. Byłam jak odurzona. Ponieważ
ta terapia negatywnie wpływa na funkcjonowanie organizmu, po
zalecanych kilku miesiącach odstawiałam lek, po czym objawy powracały.
Nic się nie zmieniało na lepsze, a ja się pogrążałam w rozpaczy. Podczas
objawów nie byłam w stanie wkładać bielizny, a chodzenie sprawiało mi
ból. Wtedy czułam, że spadam w czarną dziurę, z której nie ma powrotu.
Żyłam we własnym horrorze z bolesnymi pęcherzami, które były
obrzydliwe.
Moje poczucie własnej wartości spadło do zera. Miałam ogromne
poczucie winy, że nie byłam ostrożna i źle wybrałam partnera. Obwiniałam
siebie i jego. Miałam poczucie niesprawiedliwości i zastanawiałam się,
dlaczego trafiło właśnie na mnie. Należałam przecież do typu tzw.
grzecznych dziewczynek, które nie wskakują do łóżka każdemu facetowi.
Myślałam o tych kobietach, które często zmieniały partnerów, doznawały
dzikiej rozkoszy, przeżywały przygody, romanse i nie borykały się z tym co
ja. Były beztroskie, bawiły się seksem, zupełnie nie myśląc o

291
konsekwencjach. A ja? Zawsze ostrożna, przezorna, jeszcze nawet nie
zaczęłam, a już skończyłam. Myślałam, że już nigdy nie zbliżę się do
żadnego faceta i nie założę rodziny. Czułam, że przegrałam swoje życie.
Wpadłam w depresję i byłam na wszystko obojętna. Częstotliwość moich
objawów była tak duża, że całkowicie wycofałam się z życia
towarzyskiego, bo nic dla mnie nie miało sensu.
Gdy terapia farmakologiczna nie pomogła, szukałam pomocy wszędzie
na świecie. Testowałam na sobie preparaty, które niosły ze sobą
konsekwencje poważnego uszczerbku na zdrowiu. Liczyło się dla mnie
tylko to, by wyzdrowieć. Myślałam tylko o chorobie, to stało się moją
obsesją, co z perspektywy czasu okazało się dużym błędem, boją
wzmacniałam w swojej sile. Poświęciłam swoją stałą pracę, by przejść
kurację, po której miałam tak poparzoną skórę i spuchnięte, poparzone
narządy płciowe, że nie byłam w stanie chodzić, a skóra mi pękała.
Zdecydowanie powinnam wówczas trafić do szpitala, ale jak miałabym
wyjaśnić, że próbowałam wyleczyć nieuleczalną chorobę na własną rękę
preparatami, które nie są dopuszczone do obrotu w Europie i nikt nawet nie
wiedział o ich istnieniu i sposobach leczenia skutków ubocznych. To było
piekło. Na szczęście organizm ma niesamowitą zdolność regeneracji, więc
wróciłam do zdrowia. Objawy jednak pozostały.
Spotkanie z Julitą było przełomowe. To była najtrudniejsza konfrontacja
z samą sobą, jakiej kiedykolwiek dokonałam, i rozliczenia się ze swoimi
myślami i przekonaniami. Najtrudniej jest być szczerym względem samej
siebie. Julita uświadomiła mi, że wszystkie choroby tworzymy sami, a ich
powodem jest nasz ułomny sposób myślenia. W moim przypadku był to
sposób, w jaki postrzegam siebie jako kobietę, podejście do seksu i
mężczyzn.
Przeanalizowałyśmy moment, w którym wystąpiły pierwsze objawy. A
nastąpiły one po pierwszej nocy, kiedy pozwoliłam sobie na odrobinę
wyuzdania i braku kontroli w czasie seksu z moim ówczesnym partnerem.
W seksie byłam bierna. Brakowało mi odwagi, by czuć się swobodnie,
frywolnie, dziko, by uwolnić dzikiego wyuzdanego zwierza, który tak
naprawdę kręci facetów. Brakowało mi odwagi. Uważałam, że nie mam
tego w sobie i nie potrafię taka być. Wstydziłam się i było mi głupio.
Przepraszam za kolokwializm, ale byłam „cnotką niewydymką". Julita
nauczyła mnie, by nazywać rzeczy takimi, jakimi są, bo jeśli tego nie
zrobię, to nie dojdę do prawdy i nie pomogę sama sobie. Niestety, moja

292
postawa w trakcie seksu była następująca: „Ja się położę, rozłożę nogi, a ty
mnie bzykaj i rób, co chcesz. Bo ja się wstydzę, bo ja nie umiem, bo ja nie
chcę'’. Bycie dziką i wyuzdaną kojarzyło mi się z czymś brudnym. Bałam
się nawet pomyśleć, że mogłabym być „trochę suką i dobrą kochanką w
łóżku”. Sama myśl o tym wywoływała we mnie wstyd i poczucie winy.
Czułam, że powinnam się wstydzić, jeśli bym taka była, ale jednocześnie
zazdrościłam tym wszystkim wyuzdanym kobietom, które czerpały dziką
rozkosz w łóżku i czuły się z tym dobrze. Ostry seks kojarzył mi się
również z krzywdą i gwałtem. Było to spowodowane historiami bliskich mi
ludzi w kręgu rodzinnym. Wpływ na postrzeganie tematu seksu i kobiecości
miała też moja mama, która wychowywała mnie sama, z dala od mężczyzn.
Nieświadomie zakodowała mi, że mężczyźni krzywdzą, a seks jest tematem
wstydliwym i powinien być zawsze delikatny, bo wyuzdany i ostry jest zły.
Gdy myślałam o tym, że chcę być wyuzdana, miałam poczucie winy. Kiedy
po raz pierwszy starałam się taka być, kochając się ze swoim partnerem,
również miałam poczucie winy, i wówczas na drugi dzień wystąpiły
pierwsze objawy opryszczki. Ogólnie rzecz biorąc, zazdrościłam
wszystkim, którzy mieli odwagę być wolnymi w seksie, ale gdy ja
próbowałam, czułam się winna. Zrozumiałam, że jeśli nadal będę tak
negatywnie do tego podchodziła i będę zmuszała się do ostrego seksu z
partnerem, by jego zadowolić, też dostanę objawów, bo zrobię to wbrew
sobie i będę miała poczucie winy, że to jest niewłaściwe i brudne. Więc
jedynym wyjściem z sytuacji była zmiana sposobu myślenia. Zmiana ta
nadal się dokonuje.
To, co sobie uświadomiłam, to to, że nie ma dobrych i złych myśli, jak
też dobrego i złego seksu. Każdy lubi to, co lubi, i wszystko, co ludzkie,
jest dobre. Nie powinnam się tego wstydzić i tego oceniać. Zrozumiałam,
że mogę uprawiać różny seks i to jest normalne. Mogę głośno jęczeć,
mówić, że jest mi dobrze, mój partner może powiedzieć do mnie w trakcie
seksu „ty gorąca lasko” lub „lubisz to” i to też jest dobre, i nie powinno
wywoływać we mnie poczucia winy. Jeśli będę się z tym czuła źle, objawy
powrócą, a ja będę żyła w klatce własnych ograniczających mnie myśli. We
własnym „chorym, ograniczającym celibacie”. Jak byłam grzeczna, było mi
z tym źle, jak starałam się być niegrzeczna, też było mi z tym źle.
Po powrocie do domu próbowałam zmienić sposób myślenia.
Ale pierwsza nadarzająca się sytuacja z mężczyzną pokazała mi, że nadal
powinnam nad sobą pracować. Sytuacja, po której ponownie wystąpiły

293
objawy, nie dotyczyła nawet seksu, tylko gry wstępnej. Poznałam
mężczyznę, który lubi ostry seks, a jego gra wstępna nie rozpoczynała się
delikatnymi zmysłowymi pocałunkami. W ciągu sekundy zostałam
pozbawiona górnej części ubrania i poczułam się jak wystraszona łania
zaatakowana przez wygłodniałego psa. Sytuacja rozwinęła się tak szybko,
że straciłam kontrolę i nie wiedziałam, co się dzieje. Działałam wbrew
sobie, bo wcale tego nie chciałam, i w sekundę dostałam objawów
opryszczki. W sekundę czułam, że wychodzi. Dotarło do mnie, że robię to
wbrew sobie, i powinnam nad tym popracować. Gdybym była na to gotowa
i chciałabym tego, moje ciało by nie protestowało. Nadal pracuję nad
swoimi myślami. Nie mam teraz partnera, ale oswajam się z tym, by inaczej
myśleć o seksie, że seks jest też dla mnie i że nie ma powodu do wstydu. I
że seks nie oznacza, że jestem przez mężczyznę wykorzystywana. Nie
muszę czuć się jak ofiara, która się poddaje, chyba że sama tego chcę. Nie
muszę też czuć się winna, że jestem niegrzeczna i że chcę odczuwać
orgazm.

14.12.2014
Witaj Lauro,
do mamy wyślij koniecznie. A co tam. Co się może stać? Przestaniecie
chodzić ze sobą na codzienne pogaduszki i nie przeczyta ci co wieczór
bajeczki? Chyba to nie jest groźne. A może dowiesz się czegoś ciekawego.
No i z pewnością dowiesz się, czy masz dorosłą mamę, czy jeszcze nie
dorosła?
I pamiętaj, że ta opryszczka, którą widzisz, masz i czujesz się z nią do
dupy, to już faza naprawcza. Czyli chodzisz sobie po świecie i myślisz
„ojojoj, chciałabym się fajnie pobzykać, poczuć, jak penis ociera się o
pochwę, jak we mnie wchodzi, albo jak ja się o niego ocieram, i to ja
rządzę, taki fajny seks, gdzie ja jestem kimś, a nie tylko leżącą lalą” itp.,
itd. To jest faza aktywna i to jest to, z czym trzeba zrobić porządek,
ponieważ to tu powstają uszkodzenia, które wirusy będą musiały naprawić.
W tej fazie nie masz opryszczki i nic Ci nie dolega, i niczego nie widać
gołym okiem, i nie ma żadnego śladu po obecności wirusów, ale w
naskórku non stop zachodzą mikroowrzodzenia.
Naskórek robi się coraz cieńszy, żeby lepiej poczuć tego potencjalnego
penisa i to potencjalne, wyczekiwane, ocieranie. Ale to jest w skali mikro,
nie widać, nie czuć i nie ma raczej objawów. Dopiero „łoi, zaraz się

294
wydarzy, już za chwileczkę, już za momencik będę go czuła, już!" to jest
moment, kiedy praktycznie natychmiast włącza się faza naprawcza
problemu, „że nie masz, że tęsknisz i że chcesz jeszcze'’. A faza naprawcza
to odbudowanie tych mikrouszkodzeń. Naskórek odbudowują wirusy w
obecności wody. Dlatego są pęcherze. I to jest opryszczka -
odbudowywanie mikrouszkodzeń naskórka. Wirus to nie żadne żyjątko, to
tylko łańcuch RNA zbudowany z białka, które jest niezbędne do
zabudowania tych mikrodziurek w naskórku. Więc nie prowadź absolutnie
żadnej walki z wirusami. To Twoi najlepsi przyjaciele. Dziękuj im, że były
w Twoim życiu i pomagały ci ciągle odbudowywać te spustoszenia skórne,
bo nikt inny tego nie umie zrobić poza nimi. Jeśli nie będziesz robiła
problemu z oczekiwania na seks, czyli nie będzie fazy aktywnej, to w
momencie okazji na seks nie będzie włączała się faza naprawcza. Bo jeśli
nic nie będzie się psuło, to nie będzie trzeba niczego naprawiać. A jak nie
ma czego naprawiać, to wirusy nie będą się namnażały, bo i po co, jak nie
mają nic do roboty.
Taki mechanizm. Pamiętaj, że problem jest w fazie aktywnej, czyli w
głupich samotnych myślach i zadręczaniu się ciągle tym samym. Jak nie
masz komu tego opowiadać, to pisz. Byle nie było zamknięte samo, bez
żadnego rozwiązania w twoim mózgu. Dla ludzkiego mózgu coś
napisanego to już coś oswojonego w jakimś stopniu. Kiedy oczy coś widzą,
to przestaje to być nieznane. Jeśli dla mózgu coś jest już znane, to przestaje
być wielkim problemem. Poza tym jak piszesz dłużej, to zaczyna się pisać
automatycznie, a wtedy wychodzą na wierzch głęboko schowane zazwyczaj
myśli.
Dziękuję tymczasem.
Pozdrówka

15.12.2014
Cześć Lauro,
mam mało czasu, więc dopiszę do poprzedniego maila krótko, a Ty
zrozum to dobrze. W myśleniu jako takim nie ma nic złego. Normalne
myślenie nie powoduje „chorób'’, a więc nie ma wtedy faz aktywnych
„choroby" i faz naprawczych „choroby". Myślenie obsesyjne o dręczącym
nas kłopocie, kiedy nie widzimy żadnego rozwiązania, nad którym
panujemy, powoduje „choroby". Takie myślenie, od którego nie można się
uwolnić i coś urasta do jedynego, największego problemu, jakby nic innego

295
nie istniało. Myślenie, które zajmuje mózg na tyle, że już nie ma on
wystarczającej pamięci operacyjnej do zarządzania oddychaniem, biciem
serca, krążeniem krwi i podobnymi funkcjami naprawdę niezbędnymi do
utrzymania organizmu przy życiu. Każdy moment, w którym te swoje
obsesyjne myśli wyjmiesz na wierzch, jest ulgą dla twojego mózgu, bo
skoro Ty się tym zajmujesz i to już nie powoduje zagrożenia blokowania
jego „pamięci operacyjnej", może zajmować się tym, czego naprawdę musi
dopilnować, żebyś nie umarła w tej sekundzie. Te obsesyjne myśli są
programowane w ciąży, kiedy jesteś w brzuchu mamy, więc musisz dobrze
przyjrzeć się swoim myślom, które miałaś tuż przed pojawieniem się
opryszczki. Usiądź z mamą i mów o tym, co krąży w twoich myślach.
Poproś, żeby uważnie słuchała i powiedziała Ci, co jej się kojarzy z tymi
Twoimi myślami. Czy pamięta moment (lub momenty), kiedy przychodziło
jej to samo do głowy. Konkretne momenty i konkretne sytuacje z jej życia,
obejmującego głównie całe osiemnaście miesięcy (dziewięć miesięcy przed
zapłodnieniem i dziewięć ciąży) przed Twoim urodzeniem. I przy okazji
zapytaj ją o pieniądze związane z seksem. Czy jakkolwiek rozliczała się z
Twoim tatą. Jak już z mamą zaczęłaś, to teraz pójdzie łatwo. Niech ci
dokładnie opowie, jak to było z Twoim tatą. Dokładnie, z myślami, które jej
wtedy towarzyszyły. Bo teraz realizujesz jej myśli. Całe Twoje życie to
realizacja myśli Twojej mamy z osiemnastu miesięcy przed Twoim
urodzeniem. Rozwiąż to.
Rozwiąż też, dlaczego tak bardzo potrzebujesz być przytulona. Zapytaj o
to mamę.
Lauro, życzę ci Bardzo Cudownych Świąt Bożego Narodzenia i Zupełnie
Nowego Nowego Roku i niech tak się stanie.
PS
Już składam życzenia, bo będę mogła odezwać się dopiero po Nowym
Roku.
Pozdrowienia

15.12.2014
Witaj Julito,
miałaś rację, rozmowa z mamą wyjaśniła wiele kwestii. Błądziłam
naokoło, gdy rozwiązania były u niej. Przesyłam Ci swoje wnioski pod
tytułem „W poszukiwaniach objawów opryszczki". To już chyba konkret.
Daj znać, proszę, co sądzisz. Jeśli jest jeszcze coś, co powinnam wziąć pod

296
uwagę, daj znać, proszę. Twoje wskazówki były zawsze bardzo cenne. Bez
Ciebie bym do tego nie doszła.

30
B. Siegel, Miłość, medycyna i cuda, przeł. I. Doleżal-Nowicka, Wyd. Limbus, Bydgoszcz 1997, s.
168.

297
W POSZUKIWANIACH OBJAWÓW
OPRYSZCZKI
Szczera rozmowa z moją mamą na temat jej doświadczeń z mężczyznami
oraz podejścia do seksu pomogły mi po wielu latach zrozumieć, skąd się
wziął u mnie lęk przed nim, blokady, dlaczego postrzegam seks jako
problem, karę, przymus, pomimo że nie miałam bogatego doświadczenia w
relacjach damsko-męskich. Skoro przekonania matki oddziałują na nas i
przejmujemy te, które zdarzyły się wiele miesięcy przed naszym
narodzeniem, potrzebowałam sprawdzić, czy myślę o seksie tak, jak ona.
Jeśli moje myśli o seksie powodują objawy opryszczki, a boimy się i
wstydzimy tego samego, to gdzie jest tego początek, przyczyna. Moja
mama miała traumatyczne dzieciństwo i doświadczyła jako dziecko
molestowania seksualnego. Oprawcą był jej ojciec. Doznała krzywdy i
braku poczucia bezpieczeństwa. Usiadłyśmy i opowiedziałam jej, jak
pojmuję seks, i określiłyśmy, które myśli tak naprawdę przejęłam od niej i
dlaczego tak się stało.
Myśli mojej Mamy kontra moje.
Czym był dla mnie seks do tej pory. „Ja tego nie chcę, bo seks to
gwałt"’, zły dotyk. Mojej mamie seks kojarzy się z gwałtem. Nawet jeśli
miała w późniejszym czasie partnera, to jej podejście było takie samo,
mimo że próbowała żyć normalnie. W czasie seksu płakała, bo czuła się
krzywdzona. Ja miewałam podobnie. Zdarzyło mi się płakać i miałam
poczucie wykorzystania. Dlatego podświadomie traktowałam seks jako
formę kary, wykorzystania mnie, traktowania jak przedmiot. Te myśli
przejęłam po mojej mamie.
Przyjemność z seksu a poczucie winy. Gdy uprawiałam seks i było mi
przyjemnie, miałam poczucie winy, bo podświadomie postrzegałam seks
jako gwałt, krzywdę, czyli miałam przyjemność z czegoś, co jest
niewłaściwe. Te myśli też przejęłam po mojej mamie.
Przyzwolenie na seks. Moja mama wbrew sobie zmuszała się do seksu.
To był gwałt, a nie akt miłosny, teraz to wiem, ale dawała przyzwolenie, bo
jako dziecko nie miała wyboru, „robiła to, bo trze-ba". Moje podejście do
seksu z mężczyznami było podobne. Mimo że czułam, że nie do końca tego

298
chcę, zmuszałam się wbrew sobie, bo jak facet żąda, to trzeba mu to dać, bo
nie mam wyboru.
Potem pojawiały się wyrzuty sumienia, bo wcale tego nie chciałam i
czułam, że jestem łatwa i się puszczam. Seks mnie upokarzał. Szybko
szłam do łóżka, bo bałam się odmówić mężczyźnie, bo tak trzeba i nie mam
wyboru. Te myśli też przejęłam po mojej mamie.
Postrzeganie siebie w kwestii seksu. „Uprawiając seks, czuję się jak
dziewczynka, nie jak kobieta'’. Nigdy nie miałam tożsamości kobiety, bo
nie postrzegałam seksu jako dobrej zabawy i przyjemności, że mam do tego
prawo, jest to normalne, przyjemne i chętnie to robię, poznaję siebie i się
tym bawię. Zatrzymałam się na świadomości dziewczynki. Moja mama
zawsze w środku tak się czuła, próbując uprawiać seks jako dorosła kobieta
i żyć dalej. W trakcie seksu czuła się jak tamta skrzywdzona dziewczynka.
Te myśli też przejęłam po mojej mamie.
W seksie zawsze byłam bierna, sztywna, leżałam jak kłoda.
Przyjmowałam postawę ofiary. Ja się położę, a ty rób, co chcesz. Nie
umiałam się w tym odnaleźć. Byłam sparaliżowana. Seks był dla mnie
źródłem stresu. Bez luzu i chęci do miłości cielesnej nie umiałam się tym
cieszyć i postrzegać jako dobrej zabawy, że bycie ladacznicą i wyuzdaną w
seksie jest tak samo dobre, jak bycie delikatną, bo to tylko akt miłosny
dorosłych ludzi.
Teraz zastanawiam się, czy potrafię być dobrą kochanką, bo nigdy tak się
nie czułam. Cały czas myślałam, że nie potrafię uprawiać seksu. Nadal jest
we mnie lęk, że nie umiem uprawiać seksu, tak jak robią to dojrzałe
kobiety, i jeśli facet to odkryje, to mnie zostawi. Z tym potrzebuję sobie
poradzić. By uwierzyć, że jak się wyluzuję, to odpłynę i wystarczy. To teraz
będzie już prostsze. Bo wszystko, co robią dorośli, jest normalne i jest
zabawą, i nie ma potrzeby tego oceniać.
Sam seks stał się sprawą normalną, ale poczucie dziewczynki jest czymś,
co we mnie jeszcze siedzi. Widzę to w relacji z mężczyzną, który czasem
jest koło mnie. On ma tożsamość mężczyzny i jest typowym samcem alfa.
Przy nim czasem czuję się jak dziewczynka, a nie kobieta. Wtedy pojawiły
się u mnie ostatnie objawy. Potrzebuję jeszcze ugruntować w sobie
przekonanie, że jestem wartościową kobietą i kobietą w pełni, bez
deficytów.
Poczucie bezpieczeństwa. Relacje z facetami budowałam nie jako
kobieta, lecz jako dziewczynka, która szuka bezpieczeństwa. Moja mama

299
nigdy go nie miała. W zasadzie szukała oparcia w starszych mężczyznach,
którzy mogli jej to zapewnić. Jej by wystarczyło samo przytulenie, bo „ona
bardzo potrzebowała być przytulana”. Ja miałam podobnie. Odczuwałam
bardzo silną potrzebę bycia przytuloną przez faceta i nie rozumiałam, skąd
to się bierze. To też przejęłam po części od mojej mamy. Ale teraz wiem, że
na to składa się kilka czynników. Moja mama nigdy nie miała poczucia
bezpieczeństwa, więc ja też. Wychowywałam się bez ojca, co to odczucie
spotęgowało. W rezultacie jako dorosła kobieta - czując się w środku jak
mała dziewczynka - szukałam starszych panów, którzy mieli mi je
zapewnić. Taki wzór ojcowskiej relacji - ale w zamian im oddawałam swoje
ciało i tu się pojawiał konflikt myślowy, bo on się przecież miał mną
opiekować i to niemoralne, że teraz chce się ze mną kochać. Powstawało
błędne koło.
Szukałam kogoś, kto się mną zaopiekuje i będzie dla mnie delikatny. Ale
w gruncie rzeczy, czując się w środku nadal jak dziewczynka, oczekiwałam,
że będzie dla mnie ojcem. Takim, jakiego nie miałam, a potrzebowałam go.
Moja mama również miała taką potrzebę. A postrzegając seks w
kategoriach niezdrowych kontaktów, to nie mogło się dobrze skończyć.
Teraz wiem, że nie jestem już tamtą dziewczynką, tylko kobietą. Nie
szukam w facecie poczucia bezpieczeństwa, bo mam je czuć sama w sobie i
tylko ja sama sobie mogę je stworzyć. Uniknę wtedy chorego układu, który
do niczego nie prowadzi. W relacji z mężczyzną oczekuje on, że będę
zachowywała się jak kobieta, a nie dziewczynka - i ja też potrzebuję się tak
czuć. Rozumiejąc ten mechanizm, mogę to już zostawić za sobą i iść dalej.
Wiem też, w jaki sposób postrzegałam seks z mężczyzną, i to w dużej
mierze wzięło się od mojej mamy. To nie jest moja wina i nie muszę już
tego dźwigać. Zrozumiałam, skąd to się wzięło, i przestałam mieć poczucie
winy. Już się nad tym nie muszę zastanawiać. Mogę to zostawić za sobą i
iść dalej. Jako kobieta, która jest normalna ze wszystkimi nowymi myślami.
I zdrowa.

30.05.2016
Witaj Julito,
w kwestiach zdrowotnych jest dobrze. Nie pamiętam, kiedy ostatnio
miałam objawy. W głowie mi się wyciszyło, i tam też. Długo to trwało i
nawet nie wiem, co się konkretnie w mojej głowie zmieniło, ale efekty są
dobre. Z pewnością się wyciszyłam i nabrałam dystansu do objawów, które

300
bywały, a nawet jak się pojawiały, starałam się myśleć pozytywnie i nie
tracić poczucia własnej wartości. Doceniłam to, kim jestem i jaka jestem. I
nic nie jest dziwne, i niczego nie powinnam się wstydzić. Kiedy przestałam
się skupiać na problemie, a sprawy damsko-męskie traktować normalnie,
bez większych „och, ach”, problem zniknął.
To dobra wiadomość :) i byle tak dalej!
PS Jestem właśnie na etapie czytania Rozmowy z Bogiem i tak, jak
rozmawiał ze mną u Ciebie, tak teraz ja świadomie komunikuję się z Nim
sama. Mimo że się nie odzywam, często myślę o wizycie u Ciebie. To było
ważne, potrzebowałam tego i jestem Ci dozgonnie wdzięczna. Nie
mówiłam Ci tego, ale bardzo prosiłam o bezpośredni kontakt z Bogiem,
potrzebowałam z Nim porozmawiać i przyprowadził mnie do Ciebie.
Pozdrawiam Cię serdecznie

301
O DZIECIACH, KTÓRE RODZICE
WPĘDZAJĄ W CHOROBY
Obserwując samoznienawidzenie wśród swoich pacjentów,
przypuszczam, że wielu z nich padło ofiarą sprzecznych uczuć, a
nawet jawnej wrogości, którą tak wielu rodziców żywi do własnych
dzieci. [...] Skoro nasze „dziecięce wnętrze’ zostało niegdyś zdławione
przez rodziców (psychologicznie lub fizycznie albo w podwójny
sposób), nie podoba się nam, kiedy odradza się ono u własnych dzieci.
I tak koło samoalienacji i samonienawiści zatacza szersze kręgi. [...]
Ale nigdy nie jest za późno, by odnaleźć miłość własną, której nie
doświadczyliśmy jako dzieci31.

Według mojej wiedzy i dotychczasowych doświadczeń dzieci do


dziewiątego roku życia nie mają swoich chorób i nie rozwiązują swoich
konfliktów, ale konflikty rodziców, dziadków i pradziadków. I nie będzie to
w żaden sposób miłe ani uprzejme, ale prawda jest taka, że jeśli małe
dziecko rodzi się chore albo upośledzone, jest to tylko i wyłącznie sprawa
rodziców i ich nierozwiązanych konfliktów. Po czterech latach spotkań już
mi nie jest żal rodziców mających chore dzieci, ponieważ wiem, że to
właśnie ci rodzice żyją w zaprzeczaniu wszystkiemu, co dotyczy ich
samych, i przenoszą swoje problemy na istoty słabsze, mniejsze i
nieumiejące się bronić. Jednocześnie te małe istoty kochają swoich
rodziców tak mocno, że o mało serduszka im nie popękają w ich kruchych
klatkach piersiowych. I swoimi chorobami, czasem potwornie ciężkimi, za
wszelką cenę chcą udowodnić tę swoją bezgraniczną miłość. I udowadniają
to na dziecięcych oddziałach onkologicznych czy w poradniach dla dzieci
autystycznych, upośledzonych ruchowo czy umysłowo. A rodzicom trudno
przyznać, że to właśnie oni są powodem choroby swoich córek i synów.
Nawet kiedy w czasie naszych spotkań zmiana częstotliwości fal
mózgowych pozwala im na porozmawianie z duszą swojego dziecka, często
nadal odrzucają rozwiązania, które są w nich samych.
Niedawno bez uprzedzenia przyszła do mnie dziewczyna, z którą pół
roku wcześniej pracowałam nad jej autystycznym dzieckiem. A jak

302
wiadomo, praca nad chorym dzieckiem to praca nad chorymi rodzicami.
Dzieci są niewinne i zupełnie normalne, tylko przenoszą się do innego
świata, bo w tym nikt ich nie chce, albo muszą strzec jakiejś strasznej
tajemnicy rodu. Znikają więc, ich dusze wędrują w innej czasoprzestrzeni,
bo tu czują się odrzucone i nikomu niepotrzebne. Jedyne, co robią w tej
rzeczywistości, to powtarzają uparcie gesty i charakterystyczne
zachowania, które odzwierciedlają problemy zakodowane w
podświadomościach rodziców. Dziewczyna, która mnie odwiedziła,
przyszła przeprosić. Przyniosła bukiet kwiatów, który ledwie mieścił się w
drzwiach, i poprosiła o chwilę rozmowy. Opowiedziała, co działo się przez
pół roku, które minęło od naszej wspólnej pracy.

Po wyjściu od ciebie moim jedynym marzeniem było wrzucić ci do


domu granat. Za te wszystkie okropne rzeczy, które powiedziałaś o
mnie, a właściwie ja sama o sobie powiedziałam, bo ty niewiele
mówiłaś, poza pytaniem mnie o różne rzeczy. To były naprawdę
okropne rzeczy. Nigdy nie przypuszczałabym, że mogę być taka zła i
winna tylu zdarzeniom. Zawsze winni byli wszyscy dookoła, a u ciebie
musiałam przyznać, że to ja sama powodowałam mnóstwo swoich
niepowodzeń, upadków, bólu i nieprzyjemności. I nikt z zewnątrz nie
był potrzebny, żebym czuła się zgnojona przez wszystkich i
najbardziej nieszczęśliwa na świecie. To było tak okropne, że nie
mogłam tego zaakceptować. Muszę ci się przyznać i chcę cię gorąco,
naprawdę gorąco i serdecznie przeprosić za wszystkie złe rzeczy, które
opowiadałam o tobie wszystkim znajomym i ludziom dookoła. Ja cię
nienawidziłam za to, że zechciałam wyjąć wszystkie zadry ze swojej
duszy. I kiedy je powyjmowałam u ciebie, zostały w mojej duszy rany,
a ja nie pozwalałam im się zagoić. Drapałam je ciągle, bo brakowało
mi tego mojego cierpiętnictwa, poczucia poświęcenia dla wszystkich i
wszystkiego, poczucia bycia ofiarą. Byłam zrośnięta z tymi okropnymi
rzeczami kilkadziesiąt lat, a ty nagle powiedziałaś, że to niepotrzebne.
I poczułam, że straciłam trzydzieści lat mojego życia, jeśli żyłam źle,
czyli tak jak żyłam, bo inaczej nie umiałam. I nie potrafiłam cieszyć
się tym, że przecież przede mną kilkadziesiąt lat nowego życia, w
nowych warunkach, takich, jakie sobie wymarzę. Nie byłam w stanie
akceptować zmian, które samoistnie zachodziły po naszej sesji. Kiedy
wydarzyło się coś pozytywnego, natychmiast to negowałam, bo bałam

303
się, że to tylko złuda, która ostatecznie wszystko pogorszy. Nie
wierzyłam opiekunce dziecka, która mówiła, że w dziecku zachodzą
pozytywne zmiany, bo czasem staje się bardziej kontaktowe.
Najgorsze było to, kiedy mówiła, że dziecko robi się bardziej otwarte,
kiedy ja wychodzę z domu i jestem daleko. To dopiero było okropne.
Moje własne dziecko jest szczęśliwsze, kiedy mnie nie ma w pobliżu?!
Nie do pomyślenia! Aż po pół roku któraś z koleżanek nie wytrzymała
i zaczęła się między nami ostra wymiana zdań. Powiedziała mi, że
jestem głupia jak but, jeśli opowiadam o tobie takie rzeczy i nie
zauważam zmian, które zachodzą we mnie i w moim otoczeniu. Że nie
chcę zobaczyć, że mogę pomóc dziecku, bo w nim i jego zachowaniu
też zaczęły zachodzić zmiany i każdy to zauważa poza mną.
Nakrzyczała na mnie tak bardzo, że popłakałam się w restauracji
pełnej ludzi. I wyszła, bo powiedziała, że nie zamierza znosić dłużej
mojej głupoty. Dopiero to wydarzenie i rozdzierający płacz, który
dopadł mnie wśród ludzi, uzmysłowiły mi, jak bardzo boję się zmian.
Wszystkich zmian. Tych na lepsze chyba w szczególności, dlatego że
przez całe życie wydawało mi się, że nie zasługuję na nic dobrego.
Byłam głównie zła, zawistna, wściekła, nieżyczliwa i atakowałam
wszystkich, żeby oni nie zdążyli zaatakować mnie pierwsi, nawet jeśli
w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków nikt nie
zamierzał mnie atakować. Dopiero teraz to wszystko pojęłam. Po pół
roku odsłuchałam nagranie z naszego spotkania. Płakałam całą noc, ale
tym razem to był płacz niosący oczyszczenie i ulgę. Jak urodzajny
deszcz, który spadając na ziemię, oczyszcza atmosferę i syci rośliny.
Naprawdę bardzo cię przepraszam. Uczę się teraz żyć na nowo.
Zadzwoniłam do wszystkich, którym mówiłam o tobie źle, i
powiedziałam, że wszystko, co o tobie mówiłam, to kłamstwo. Bardzo
cię przepraszam.

Czasem ludzie zarzucają mi, że potępiam ich za zrobienie czegoś, co


spowodowało chorobę ich dziecka. Pytają, dlaczego ich nowo narodzone
albo już kilkuletnie dziecko „musiało” zapaść na daną chorobę, gdy oni nic
złego nie zrobili. Kiedy słyszę, że spowodowałam pojawienie się w nich
poczucia winy, wiem, że te skargi i zażalenia, których nie mogą skierować
do Boga, wylewają w rozmowie ze mną. Nie mogą znieść swojej
bezsilności, kiedy nie wiedzą, dlaczego dziecko zachorowało. Nie potrafią

304
poradzić sobie z taką sytuacją, ponieważ żadna szkoła nie przygotowuje nas
do przeżywania prawdziwego życia. Wiemy, jak przeskoczyć przez kozła
albo wykonać baletowe kroki na równoważni, ale w żadnej szkole nikt nie
mówi, co zrobić, kiedy zachoruje ktoś bliski, ani co zrobić, kiedy choruje
wyczekane przez całą rodzinę malutkie dziecko. Złość rodziców na mnie
wypływa z ich nieumiejętności radzenia sobie z dorosłymi sytuacjami. To
bierze początek w odległej przeszłości i wynika ze sposobów, w jaki byli
wychowywani przez swoich rodziców.
I tu cały jest ambaras, żeby rodzic albo najlepiej dwoje naraz zechcieli
przyznać, że coś u nich może nie być w zupełnym porządku. Że być może
to oni bardziej niż ich chore dziecko potrzebują pomocy. Ponieważ
widziałam już kilkadziesiąt razy, jak dziecko leżące w szpitalu i mające
niewielkie szanse na wyzdrowienie potrafi w ciągu jednej nocy, gdy pracuję
z jego rodzicami, całkowicie odzyskać zdrowie. Wymaga to jednak
ogromnej pracy rodziców i ich zgody na rozdrapanie najgłębszych i
najboleśniejszych ran z ich obecnego życia. A te rany wymagają otwarcia,
ponieważ siedzą w nich zadry przeszłych bolesnych wydarzeń. Organizm
ludzki w połączeniu z mądrą podświadomością potrafi je zabliźnić,
przykryć tymczasową tkanką zapomnienia umożliwiającą dalszą
egzystencję w pozornym spokoju, ale stan zapalny ciągle się tam tli aż do
momentu, kiedy nie sięgniemy do samego wnętrza i nie wydostaniemy
starej drzazgi. To rodzic musi podjąć się zadania uleczenia swojego
dziecka. Tylko dzięki metamorfozie rodziców dziecko ma szansę rozwijać
się zdrowo. Kiedy jednak zaczynam rozmawiać z mamą albo tatą chorego
dziecka, zauważam ich niezrozumienie i odrzucenie moich sugestii o
konieczności wprowadzenia zmian w sposobie myślenia oraz naprawienia
bieżących i minionych problemów. Rodzice rzadko chcą pracować nad
sobą. Kiedy dzwonią do mnie z polecenia wcześniejszych pacjentów,
oczekują, że wymówię zaklęcie w stylu „Abrakadabra" albo wyjmę z
zaczarowanego pojemnika magiczną tabletkę i ich dziecko wyzdrowieje.
Usłyszałam kilka razy, że otrzymam wszystko, czego zażądam, żeby tylko
ich córka albo syn stali się zdrowi albo „dobrze ułożeni”. Usłyszałam
nawet, że rodzice zapłacą mi za wczasy na rajskiej wyspie, żebym tylko
zabrała tam ich córkę i ją „naprawiła”. Bo im się dziecko „zepsuło”, a
kiedyś całkiem dobrze „działało”. Nie godziłam się, chociaż chętnie bym
wypoczęła w takim bajecznym miejscu, a oni do dziś nie podjęli decyzji,
żeby przyjść do mnie na spotkanie w pełnym wymiarze. Zobaczyliby, co

305
córka usiłuje im przekazać o nich samych. Zobaczyliby siebie razem w
innej konfiguracji, w innym czasie i innej przestrzeni, gdzie mieli już
wspólne doświadczenie. Wtedy niczego się nie nauczyli. Teraz też nie
wiem, czy dorosną do konieczności wprowadzenia zmian w swoim
sposobie myślenia i zachowania wobec siebie nawzajem i otoczenia.
Dostałam mail, że znaleźli doskonałego psychologa, który obiecał poradzić
sobie z krnąbrną dziewczynką. Nie jestem lekarzem i nie mam gotowej
recepty dla każdego. Jeśli rodzic naprawdę chce pomóc, wymaga to czegoś
zupełnie innego niż walizki pieniędzy. Wymaga to zmiany świadomości i
filozofii życia dorosłych. Dzieci są tak plastycznymi istotami, że doskonale
i natychmiast dostosowują się do zachodzących wokół zmian
energetycznych. Naprawienie jakiegoś organu czy aspektu zachowania
dziecka jest łatwe, ale jeśli rodzic nie zrozumie, jak bardzo połączony jest
energetycznie ze swoim potomkiem, i sam nie zmieni swoich działań na
najgłębszym poziomie, to dysfunkcja powróci albo pojawi się nowa,
kompensująca kolejny nierozwiązywany przez rodziców problem.
Świadome rodzicielstwo to ogromne wyzwanie. Wiem, jak trudno jest być
rodzicem, i wiem, jak umysł dorosłego potrafi być uparty, kiedy ma
wyżłobioną koleinę, którą porusza się od wielu lat. Wszystko, co zadziałało
do tej pory, gwarantuje nam życie, ponieważ skoro teraz oddycham, to
znaczy, że żyję, a to znaczy, że każde rozwiązanie zastosowane do tego
momentu w każdej sytuacji było doskonałe. Dla automatycznego mózgu,
dbającego o podstawowe przeżycie, nie są ważne koszty zastosowanych
metod i skutki naszych działań w otaczającej nas rzeczywistości. Ważne, że
organizm pobiera tlen i krew krąży, więc żyję. Nawet w okularach
przypominających denka od butelek, nawet o kulach, ba, nawet z rakiem,
pod respiratorem albo w śpiączce - nieważne, w jakich warunkach, ważne,
że żyję. Dlatego zdaję sobie sprawę, że kiedy mówię rodzicom chorych
dzieci, że muszą zająć się sobą i zmianami we własnym wnętrzu, budzi się
w nich opór. Na szerokich autostradach, którymi ich myśli poruszały się
niezakłócenie aż do rozmowy ze mną, zapalają się nagle żółte światła i
wszczynają alarm: „Uwaga, uwaga, ktoś chce wprowadzić zmiany w
wytyczonej od zawsze drodze. Ktoś chce, żebyś zjechał z autostrady
otoczonej murem ekranów dźwiękoszczelnych i odbierających wszelkie
widoki na inną nieznaną drogę, gdzie nie będziemy panowali nad
zagłuszaniem twojego prawdziwego wnętrza. Uwaga, uwaga, boimy się, że
może zdarzyć się ujrzenie czegoś pięknego, co odbierze nam

306
dotychczasową szarą brzydotę. Uwaga, uwaga, ktoś może chcieć, żebyś się
zatrzymał i stwierdził, że nie ma powodu tak pędzić autostradą donikąd, a
przecież pobieramy opłatę za przejazd, nawet jeśli autostrada jest w
permanentnym remoncie i wleczesz się nią jak żółw albo na dobre utkwiłeś
w korku i nie ma nawet gdzie oddać moczu, bo dookoła jest tylko wysoki
na dziesięć metrów szary płot i żadnych widoków na przyszłość”. I wtedy z
ust rodzica proszącego o pomoc pada sakramentalne pytanie: „Dlaczego ja?
Co ja mam wspólnego z chorobą albo nagannym zachowaniem mojego
dziecka? Ja przecież nic nie robię. Chcę tylko, żeby dziecko było zdrowe i
zachowywało się poprawnie. Mogę zapłacić i przyprowadzić dziecko, żeby
pani się nim zajęła, i tak proszę zrobić”. Z przyjemnością spotykam chore
czy „niepoprawne” dzieci, ponieważ dowiaduję się od nich, jaki jest
problem. Małe dziecko bezbłędnie narysuje albo pokaże coś w otoczeniu,
większe opowie, jaki jest problem z rodzicami albo dziadkami, ale i tak
cały proces uzdrawiania psychofizycznego musi wyjść od rodziców. Kiedy
rodzice postanowią przyjść z dzieckiem, szybko dociera do nich, że to oni
razem albo któreś z nich osobno powodują problem. I to oni muszą się
zmienić, żeby zaszła trwała poprawa. Czasem widzę entuzjazm w takiej
osobie, kiedy w kilku pierwszych zdaniach ma okazję wyjawić swoją
największą bolączkę (ponieważ o nią zapytam na początku), ale częściej
widzę oburzenie, bo jak śmiem pytać o prywatne sprawy, albo
rozczarowanie, bo jak dziecko śmie być takie niewdzięczne i swoją chorobą
wyciągać na wierzch to, co zostało głęboko i starannie zakopane. Jeśli coś z
dzieckiem nie jest w porządku, rodzice potrzebują zaakceptować i
wprowadzić w życie zmiany myślenia i postępowania.
Dlatego wolę spotkać się z kimś dorosłym z rakiem i kilkoma
przerzutami, nawet już po operacjach, chemioterapiach lub naświetlaniach,
chociaż bardzo trudno oczyścić te trucizny i strach operacyjny, niż z
rodzicem chorego dziecka. Bo zawsze chorobie dziecka „winny” jest
rodzic, który nigdy nie chce tego przyznać. Chociaż jednocześnie dzieci są
łatwymi i wdzięcznymi istotami do pracy. Tak jak bardzo szybko zapadają
na jakąś chorobę, tak samo szybko się leczą. U dzieci zdarza się ominięcie
fazy naprawczej albo znaczące skrócenie czasu jej trwania i objawów. Tak
jakby wystarczały tylko sekundy albo minuty. Niesamowite i cudowne, a
jednak tak trudne do przyjęcia przez rodziców. Myśl, że samemu powoduje
się swoją chorobę, jest bardzo trudna do zaakceptowania, ale myśl, że to ja
powoduję chorobę swojego dziecka, jest początkowo absolutnie nie do

307
przyjęcia. Potrzeba naprawdę ogromnej dojrzałości i odwagi, żeby
przyznać, że „być może robię coś źle”, „tak, jest to prawdopodobne, że mój
sposób zachowania i traktowania kogoś jest niewłaściwy”, „tak, kawał ze
mnie drania albo wrednej jędzy”. Przyglądanie się sobie samemu jest
bardzo trudnym zadaniem. Wymaga czasu, cierpliwości i szczerości.
Wymaga zachowania dystansu do siebie i wyrozumiałości dla otoczenia. I
bardzo boli, ponieważ przynosi ogromną ulgę, a równowaga między dołem
a górą musi być zachowana. Rany psychiczne bolą dużo intensywniej niż
rany zadane fizycznemu ciału. Kiedy wyjmujemy zadrę, która tkwiła
głęboko w naszej podświadomości, ranimy nasze ego. Ono napracowało
się, żeby zbudować nasz świat wokół tej drzazgi. Świat ego, w którym
jesteśmy dzielni i umiemy sobie radzić w każdej sytuacji. Ego nie chce
zauważyć, że ten stworzony przez nie świat wewnętrzny nie jest
przyjaznym i miłym miejscem do życia. Jest budowlą najeżoną kolcami,
które mają ochronić przed wszelkimi możliwymi atakami z zewnątrz. Ale z
zewnątrz najczęściej nikt nie atakuje, a kolce ranią nas samych. Cierpimy
wewnątrz duszy i nie jesteśmy w stanie przyznać się do tego, żeby nie
zranić własnego ego. Tyle lat budowania domu na ruchomych piaskach
mogłoby się okazać zmarnowanym czasem i niepotrzebnym wysiłkiem.
Bardzo trudno zejść z takiej budowy, machnąć ręką i powiedzieć, że jest się
gotowym na znalezienie lepszego miejsca, z perspektywami.
Osho napisał:

Tylko połączenie z psychicznym bólem otwiera możliwość jego


uwolnienia i przekroczenia. Tylko połączenie z psychicznym bólem.
Wszystko, co boli, powinno zostać zaakceptowane. Przeprowadź
wewnętrzny dialog z bólem. Ból jest tobą. Nie ma innej drogi do
rozwiązania problemu. Jedyna droga polega na wchłonięciu bólu. [... ]
Ból psychiczny kończy się wtedy, kiedy zostanie całkowicie
zaakceptowany. Ból psychiczny nie pojawia się z tego powodu, że
istnieje coś, co można nazwać „bolesnym”. Ten ból powstaje w
wyniku twojej interpretacji rzeczywistości. Spróbuj zrozumieć, że ból
psychiczny jest twoim wytworem. Tchórzostwo samo w sobie nie
sprawia bólu. Ból wywołuje twoje przekonanie, że jest ono czymś
złym, ból wywołuje twoja interpretacja. To twoje ego potępia
tchórzostwo. Nie jesteś w stanie zaakceptować swojego tchórzostwa,
nie możesz go także zniszczyć, odrzucając je. Nie można niczego

308
zniszczyć, odrzucając to. Wcześniej czy później będziesz musiał się z
tym spotkać. Odrzucona energia będzie ciągle wybuchać i niszczyć
twój spokój32.

Rzeczą podstawową jest zrozumienie i przyznanie, że masz w sobie i


jasną, i ciemną stronę. Tylko w ten sposób możesz być całością. Każdy
człowiek chce, żeby wszystko, co reprezentuje, było tylko piękne, jasne i
świetliste. Nie chce widzieć tego, co wydaje się mu brzydkie, ciemne i
mętne. Ale wszechświat istnieje dzięki ciągłym zmianom i zachowywaniu
równowagi między przeciwieństwami. Musisz poznać i zaakceptować
swoje ciemniejsze strony, żeby w pełni móc odnaleźć te naprawdę
świetliste.
Dzieci pojawiają się w naszym życiu po to, abyśmy mogli się czegoś
nauczyć. Równocześnie z uczeniem ich stawiania nowych kroków warto
byłoby przypomnieć sobie swoje dzieciństwo i nauczyć się od nich
otwartości. Podczas spotkań, w zmienionej częstotliwości fal mózgowych,
bardzo często pojawia się informacja, że dusza przebywająca między
cielesnymi wcieleniami, na innym planie wybiera sobie rodziców i
dochodzi do zawarcia kontraktu. Według mnie dzieje się to na poziomie
nadświadomości i ta informacja jest zachowana na zawsze, ponieważ
można odtworzyć wiele takich kontraktów między tymi samymi osobami w
ciągu setek, a nawet tysięcy lat. Dzieci, które przychodzą na świat,
pokazują nam wszelkimi dostępnymi sposobami, na co się zgodziliśmy,
podpisując energetyczną umowę. Jeśli nie wypełniamy zobowiązań (o
których świadomie najczęściej nie mamy pojęcia), dzieci włączają różne
..przypominajki". które uświadomią nam, że nie przepracowaliśmy jakiegoś
ważnego tematu w obecnym życiu. Najpierw pokażą to delikatnie. Będą
objawiały irytujące nas cechy charakteru i upór, żeby powiedzieć: „Halo,
mamo, tato, zatrzymajcie się, popatrzcie na mnie, chcę wam coś pokazać,
chcę zwrócić uwagę, że coś w waszym zachowaniu dobrze byłoby
zmienić'’. Jeśli to nie podziała, zaczną sprawiać większe trudności. Jeśli i to
nie zadziała, do arsenału broni przeciw ignorancji dorosłych włączą
chorobę. Jeżeli dorośli nie zatrzymają się i naprawdę uważnie, z
zaangażowaniem nie pochylą się nad problemem, który próbuje pokazać
dziecko, wtedy dusza dziecka może uznać, że w tej postaci cielesnej i w
tych okolicznościach nie jest w stanie wypełnić podjętego przez energię
jego i rodziców zobowiązania. Jeśli opór w rodzicach jest tak duży, że

309
absolutnie żadna zmiana nie jest możliwa, wtedy odejdzie z tego świata. I
za kilkadziesiąt lat powróci być może w innej konfiguracji rodzinnej, żeby
po raz kolejny zabrać się do rozwiązania problemu, który ciągnie się przez
różne wcielenia. Czasem słyszę pytanie: „Dlaczego życie jest takie
skomplikowane, że trzeba cokolwiek rozwiązywać i czegokolwiek się
uczyć, zamiast po prostu żyć?". Odpowiedź jest równie prosta i
skomplikowana. Dusza chce się rozwijać. A żeby się rozwijać, potrzebuje
uczyć się nowych zachowań i poznawać nowe sposoby rozwiązywania
problemów. Mam wrażenie, że to, czego dusza chce się uczyć, to jest coś, z
czym kiedyś człowiek nie umiał sobie poradzić i co spowodowało bardzo
silny ból psychiczny. Piszę o bólu psychicznym, gdyż wydaje mi się, że
przeżycia emocjonalne są bardziej bolesne niż ból fizyczny. Ból fizyczny w
ciele pojawia się w miejscach, które osoby powracające do poprzednich
wcieleń wskazują jako dawno temu uszkodzone i będące miejscem
śmiertelnej (najczęściej) rany. Ale ból fizyczny łatwo się zapomina. Tkanki
się zabliźniają i nie pamiętamy o cierpieniu, a rana emocjonalna nie goi się
dopóty, dopóki nie opatrzymy jej prawdziwą uwagą, zrozumieniem,
akceptacją i miłością do siebie samego.
Rodzice powinni zdawać sobie sprawę, że między nimi a ich dzieckiem
(tak samo jak między nimi a ich rodzicami) przebiega niewidzialna
pępowina. Nie da się jej odciąć żadnymi znanymi mi metodami fizycznymi
ani metafizycznymi. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Ta nić jest nam
niezbędna do życia, ponieważ niesie informację, skąd pochodzimy i kim
jesteśmy. Dzięki temu połączeniu nieprzerwanie odbywa się wymiana
informacji na poziomie energetycznym. Nie ma znaczenia odległość
dzieląca dziecko i rodzica. Kontakt jest utrzymywany nieustannie i bez
opóźnień. Przesunięcia w czasie pojawiają się tylko wtedy, kiedy organizm
musi przygotować reakcję fizjologiczną. Pewna kobieta opowiedziała mi
historię o zadziwiającym połączeniu z synem. Chłopak po pierwszym roku
studiów powiedział jej, że chce wyjechać z Polski do Kolumbii na dwa
wakacyjne miesiące z organizacją studencką, aby uczyć tamtejsze dzieci
języka angielskiego. Matka przeraziła się z powodu dużej odległości,
długiego lotu z kilkoma przesiadkami i niebezpiecznego otoczenia w tym
fascynującym i jednocześnie przerażającym państwie, kojarzonym głównie
z kartelami narkotykowymi. Niezależnie od jej obaw syn poleciał. Pisał
SMS-y z każdego lotniska, gdzie miał międzylądowania. Połączył się przez
Skype'a zaraz po przylocie na miejsce i powiedział, że ktoś go odebrał z

310
lotniska i następnego dnia odwiozą go na miejsce, w którym ma pracować.
Obiecał kontaktować się kilka razy dziennie. Niestety, jak czasem zdarza
się młodym ludziom, nie przywiązał się bardzo do obietnicy i nie odezwał
się wieczorem tego dnia. Matka położyła się spać. Rano, wiedząc o
przesunięciu czasu, pomyślała, że jest za wcześnie na kontaktowanie się.
Dzień spędziła w pracy, więc czas szybko minął. Noc była gorsza. Siedziała
przy komputerze do drugiej nad ranem w oczekiwaniu na wiadomości.
Niestety, nie udało się. Wysłała SMS-a z pytaniem, co słychać w tym
dalekim kraju. W końcu położyła się spać. Rano nie miała żadnej
wiadomości w telefonie ani w Internecie. Zaczęła się niepokoić. W pracy
rozmyślała, co mogło się wydarzyć. W domu cały wieczór siedziała przy
komputerze i telefonie. Dziecko nie odezwało się do trzeciej nad ranem.
Położyła się spać. Po dwóch godzinach przestraszona wstała i
zdenerwowana poszła do pracy. Nie była w stanie nic zrobić. Nie chciała
wyjść na przewrażliwioną matkę, więc tylko znalazła telefony kontaktowe
do organizacji studenckiej, która organizowała wyjazd. Znalazła numer
telefonu do ambasady Kolumbii w Polsce. Na razie nie dzwoniła,
postanowiła poczekać do wieczora, chociaż nerwy miała napięte do granic
możliwości. Po południu w domu siedziała wpatrzona w ekran komputera i
telefonu, które były głuche pomimo wysyłanych przez nią wiadomości. Nie
mogła położyć się spać, ponieważ była rozemocjonowana jak po kilkunastu
kawach (które zresztą wypiła). Rano zamiast do pracy postanowiła udać się
do ambasady, żeby ktoś zaczął szukać jej syna. Wzięła szybki prysznic,
stanęła przed lustrem i w tym momencie usłyszała płynący z radia przebój
sprzed dwudziestu lat You're My Heart, You’re My Soul zespołu Modem
Talking. Patrząc w swoją przerażoną twarz w lustrze, nagle roześmiała się i
zaczęła nucić znany hit z lat jej młodości. Przypomniało się jej, jak
dwadzieścia lat temu, będąc mniej więcej w wieku swojego syna, poleciała
do Chin. Ktoś ze studiów postanowił zorganizować wyjazd i było to
bardziej skomplikowane niż teraz. Na przelot nie było nikogo stać, więc
transport odbywał się kilkunastoma środkami lokomocji z wieloma
przesiadkami na terenie Rosji, Mongolii i Chin. W Polsce nie było wtedy
jeszcze telefonów komórkowych i Internetu. A jednak studenci spakowali
się i pojechali, zostawiając rodziców na pastwę niewiedzy i niepewności co
do losu dzieci. I patrząc w coraz weselsze oczy w lustrze, pamiętała, jaki
wspaniały był ten wyjazd. Jacy wszyscy byli weseli i jak dobrze się bawili,
nie przejmując się przesyłaniem informacji zamartwiającym się mamom i

311
ojcom. W końcu roześmiała się i zaczęła tańczyć w łazience z całkowitym
spokojem i pewnością, że z jej synem wszystko w porządku. Około godziny
piętnastej przyszedł SMS od syna, że miał rozładowany telefon i zgubił
ładowarkę, a Internet jest tylko w jednym hotelu, ponieważ są na głębokiej
prowincji, więc się nie kontaktował. Powiedział, że jest w najpiękniejszym
miejscu, jakie widział, palmy, biały piasek i turkusowe morze. Poprosił,
żeby mama się nie martwiła, bo u niego teraz wszystko w porządku, ale jak
przyjechał, ciągle bolał go brzuch. I ból się nasilał. Aż minionej nocy, o
drugiej nad ranem, poczuł, że musi pędzić do toalety. Powiedział, że
obawiał się, że muszla klozetowa pęknie z powodu wielkiego wybuchu,
który tam nastąpił. A po tym minęło jak ręką odjął. Wrócił do łóżka,
spojrzał na zegarek, było kilka minut po drugiej, i spokojnie zasnął. Matka
uświadomiła sobie, że tuż po zakończeniu piosenki w radiu spiker
powiedział, że jest siódma, i zaczął przekazywać wiadomości, kiedy ona już
spokojnie i z uśmiechem zebrała się do pracy, nie czując presji szukania
dziecka. Zauważyła niebywałą synchroniczność jej reakcji i wybuchu
układu trawiennego syna. Uwzględniając różnice czasowe, odbyło się to
dokładnie w tym samym momencie mimo dzielących ich dziesięciu tysięcy
kilometrów.
Bądźmy świadomi, że jesteśmy stale połączeni z naszymi dziećmi i
rodzicami. Nie ma miejsca, gdzie można się schować. W czasie spotkania,
kiedy matka porozumiewała się u mnie z energią swojego dziecka, była
zdumiona, że zachowanie dziecka jest ściśle związane z napiętą sytuacją
między nią a mężem. Zapytała: „Jak to możliwe? Przecież, kiedy się
kłócimy, schodzimy do piwnicy i zamykamy drzwi, a dziecku pozwalamy
głośniej włączyć grę na komputerze. To skąd on wie, że dzieje się coś
złego? Jak może zareagować na coś, co nie dzieje się w jego obecności?”.
Pamiętaj, że wpływasz na swoje dziecko (i swojego rodzica) w każdym
ułamku sekundy, nawet kiedy jest na drugiej półkuli. Na podstawie
przeprowadzonych dotychczas spotkań mogę też z całą pewnością
stwierdzić, że w każdej chwili masz wpływ na energię twoich zmarłych
rodziców albo dzieci, jeśli tak się zdarzyło, że ktoś z nich odszedł z tego
świata. Naucz się więc obserwować swoje myśli i emocje, aby móc
korzystać z każdej chwili w najlepszy dla waszej rodziny sposób. Miej
świadomość, że twoje myśli kształtują otaczającą cię rzeczywistość. I od
jakości twoich myśli zależy jakość twojego życia i relacje z otaczającym cię
światem. Twoje życie nie dzieje się gdzieś poza tobą i nie toczy się tak, jak

312
los - dobry lub zły - postanowi. Kiedy uczciwie przyjrzysz się swoim
przekonaniom, poglądom i zachowaniom, zaczniesz zauważać, w jaki
sposób twoje myśli i nastroje współpracują z otoczeniem i dziejącymi się
wokół ciebie „przypadkami”. To nie jest ani twoja wina, ani prześladujący
cię pech, jeśli sprawy układają się ciągle nie po twojej myśli. To kwestia
twoich przekonań i szerokiej autostrady, którą pomykają twoje opinie na
tematy zdrowia, dostatku czy zasługiwania na miłość. Tego, co masz od lat
doskonale wyuczone, do czego twój automatyczny mózg nie potrzebuje
wysilać się, aby to osiągnąć. Twierdzisz, że ludzie są źli? Prawdopodobnie
takich będziesz spotykać, żeby nie zboczyć z tej drogi. Mówisz, że nie
zasługujesz na nagrody albo miłość? To ich nie dostaniesz. Premia
przypadnie koleżance, która całe dnie siedzi w pracy obok ciebie i czyta
przepisy na ciasta, kiedy ty harujesz. A najfajniejszych chłopaków z roku
dostaną twoje przyjaciółki. Ty spotkasz kogoś, kto będzie ci powtarzał, że
niczego nie potrafisz i do niczego się nadajesz, i żebyś dziękowała Bogu,
bo nikt inny by tego nie wytrzymał. Brakuje ci pieniędzy? A jakie myśli
masz z nimi związane? Przy kłopotach z pieniędzmi warto zadać kilka
pytań swojej mamie. Zauważyłam, że powtarzającym się motywem w
przypadku osób, które zarabiają sporo, ale zawsze mają jakieś
nadzwyczajne wydatki, które uniemożliwiają zgromadzenie oszczędności,
jest chęć mamy do usunięcia ciąży (niezrealizowana, skoro rozmawiam z tą
osobą). Kilka miesięcy temu spotkałam się ze znajomą, która zajmuje się
konserwacją zabytków. I tak się złożyło, że większość prac wykonuje w
kościołach, ponieważ księża przekazują o niej informacje jeden drugiemu i
polecają ją jako wiarygodnego restauratora obrazów czy rzeźb. Jechałyśmy
samochodem, a ona opowiadała o swoim nieustannym problemie z
niespodziewanymi wydatkami. Za każdym razem, kiedy otrzymuje
wynagrodzenie, w ciągu kilku godzin pojawia się potrzeba zapłacenia za
coś niezbędnego. Albo w domu psuje się jakieś urządzenie, albo pęka rura,
albo psuje się samochód, albo syn musi zapłacić za wycieczkę, albo setki
innych zdarzeń pozbawiających ją zarobków. Powiedziała, że jest już tym
zmęczona, bo zarabia coraz więcej, coraz lepiej jej płacą, a jednocześnie
pojawiają się coraz bardziej zadziwiające niespodzianki związane z
wydatkami. Zapytałam, czy chce rozwiązać swoją finansową zagadkę i
przestać narzekać. Poprosiłam, żeby zadzwoniła do swojej mamy i
wypytała, jak było z ciążą. Usłyszałam tyradę, że ona wie wszystko, że była
oczekiwanym dzieckiem, chcianym i od początku bardzo kochanym itp.

313
Trwało to kilka minut, aż ponowiłam propozycję wykonania telefonu do
mamy i zadania od razu prostego pytania z zaskoczenia, bez możliwości
kombinacji. Jej mama odebrała telefon i odpowiedziała pytaniem:
„Dlaczego chcesz wiedzieć i co ci nagle strzeliło do głowy?”. Dałam znak,
żeby szybko przycisnęła mamę do muru, żeby tamta nie zdążyła czegoś
wymyślić. W końcu usłyszałyśmy: „No, jak już musisz wiedzieć, to
chciałam cię usunąć, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Zadzwoniłam nawet do lekarza z ogłoszenia w gazecie, w innej
miejscowości, ustaliłam cenę za zabieg, pożyczyłam od kilkunastu osób
trochę pieniędzy i pojechałam, żeby cię wyskrobać. Ale na miejscu okazało
się, że koszty są jednak większe, bo przez telefon pielęgniarka czegoś nie
uwzględniła i o czymś nie wspomniała. Tak więc zrezygnowana wróciłam
do domu. Z tobą w brzuchu i nie widząc wyjścia z sytuacji, poszłam do
swojej mamy, a twojej babci i powiedziałam, co się zdarzyło, i jak bardzo
boję się, że nie dam rady cię wychować. A babcia podsumowała to jednym
zdaniem: »Jak Pan Bóg dał dziecko, to i osłoni sukienczyną, żeby dobrze
żyło«. I w ten oto sposób przyszłaś na świat i żyjesz do dziś dzięki temu, że
nie miałam odłożonych pieniędzy i zabrakło mi na zabieg”. Koleżanka
chwilę przetrawiała nowe wiadomości, aż zaczęła się śmiać i powtarzać:
„Pan Bóg osłoni sukienczyną. Wyobraź sobie: Pan Bóg osłoni
sukienczyną?! Czy ty wiesz, czym ja się zajmuję? Przecież ja Panu Bogu
kościoły upiększam. A on mnie osłania i pozwala żyć. A pieniędzy nie
mogę mieć odłożonych! Tak. Tak, oczywiście. Bo gdyby mama miała
pieniądze, to mnie by nie było na świecie, nawet bym się nie urodziła. To w
ten sposób dba o mnie moja podświadomość? Tak? To o tym ciągle
mówisz? Brak pieniędzy gwarantuje mi życie? Dlatego nie mam
pieniędzy?! Bo gdyby mama miała oszczędności, to mnie by usunęła. Więc
ja teraz nie mogę mieć oszczędności, żeby moja podświadomość była
spokojna o życie? Tak? No tak, jakie to wszystko proste i logiczne! Co ja
mam teraz zrobić? Jak to wymazać z pamięci? Jak się tego pozbyć? Mów
szybko, proszę cię!”. Dziś dziewczyna ma już oszczędności i nie sprawiają
jej kłopotu. Informuje mnie co jakiś czas, jakie wspaniałe zlecenia
otrzymuje, ostatnio nawet coś bardzo dobrze płatnego z Włoch. I, co
najważniejsze, kupiła nowy samochód, więc nie wydaje wciąż na naprawy.
I mąż dostał dodatkowe zlecenie na kilka lat, więc z łatwością pokrywa
potrzeby szkolne syna. A w domu wszystko jest naprawione albo nowe i już

314
nic się nie zepsuło od kilku miesięcy. Cuda się zdarzają każdemu, zawsze i
wszędzie, tylko trzeba chcieć je odkryć.

31
B. Siegel, Żyć, kochać..., s. 252-253.
32
Osho, Zdrowie emocjonalne. Przemień lęk, złość i zazdrość w twórczą energię, przel. P.
Karpowicz, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2015, s. 91-92.

315
AUTYZM CZY TAJEMNICZA
ROZGRYWKA PING-PONGA
Trudno to sobie wyobrazić, ale największe szanse na wyleczenie
autyzmu miałyby dzieci urodzone około 1870 roku we Francji. I im bliżej
Paryża, tym byłoby korzystniej. Właśnie tam i właśnie wtedy po
osiemdziesięciu latach przemian politycznych i społecznych
zapoczątkowanych czternastego lipca 1789 roku zdobyciem Bastylii i
wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej zapanował kult Rozumu.
Kultem otoczono człowieka i naukę, nie uznawano żadnych dogmatów
religijnych. Republikanie żądający świeckiego państwa zwyciężyli, a rządy
zaczęli sprawować nowi mieszczanie i burżuazja - świeccy wykształceni
ludzie, którzy do swoich majątków doszli własną pracą. Ich głównym
celem było zdyskredytowanie arystokracji i kleru, a postawienie na
piedestale idei edukacji. A co jeszcze istotniejsze, powstała koncepcja
wyzwolenia i równouprawnienia kobiet. Pojawiło się powiedzenie, iż
„kobiety muszą należeć do nauki, bo inaczej będą należały do Kościoła”. I
tak oto rozpoczęła się era feminizmu i prawdziwego rozkwitu psychologii.
Ojcem chrzestnym przemian na polu nauki i zdrowia psychicznego został
Jean-Martin Charcot, syn bogatego producenta powozów. W salonie
Charcotów odbywały się wieczorne spotkania nowej elity paryskiej.
Uczestniczyli w nich ministrowie nowego demokratycznego rządu i krezusi
tamtych czasów mający wpływ na kształtowanie nowego porządku. W roku
1848 Jean Martin ukończył studia medyczne i zaczął pracować na oddziale
Pierre'a Rayera w Salpetriere. Aby wykazać wyższość edukacji nad religią,
przy organizacyjnym i finansowym wsparciu rządu i bogatych darczyńców
z salonu ojca, Charcot rozpoczął szpitalną rewolucję ogromnego przytułku
pełnego nędzarzy, prostytutek, bezdomnych, żebraków i umysłowo
chorych, w którym pracował. W roku 1856 został lekarzem szpitalnym, a
cztery lata później zastępcą profesora. Dzięki wsparciu Rayera w 1862 roku
został kierownikiem oddziału w szpitalu Salpetriere. W roku 1870 przejął,
jako najstarszy lekarz, nowo utworzony oddział epileptyków, gdzie pokaźną
liczbę pacjentek stanowiły histeryczki z uwagi na podobieństwo napadów.
Zapanował złoty wiek świeckiej nauki. To tu rozpoczęło się stawianie

316
fundamentów światowej psychiatrii i neurologii. Stąd czerpał wiedzę i
zbierał doświadczenie najbardziej znany psychoanalityk Zygmunt Freud.
Jean-Martin Charcot był ojcem badań nad histerią - dziwaczną chorobą o
dziwacznych i na początku niezrozumiałych objawach. „Histeria była
dramatyczną metaforą, do której uciekała się medycyna, kiedy mężczyźni
natykali się na coś tajemniczego, nieokiełznanego'’33.
Czy autyzm nie kojarzy się teraz podobnie? Coś tajemniczego,
nieokiełznanego i na dodatek według lekarzy nieuleczalnego?
Charcot, twardo stąpający po ziemi naukowiec, drobiazgowo opisywał
objawy prezentowane przez poddane szpitalnym obserwacjom histeryczki.
Ich nerwica, która objawiała się utratą wrażliwości na bodźce, paraliżem,
drgawkami, konwulsjami, omdleniami, szaleńczym śmiechem lub
niepohamowanym płaczem, okazała się objawami psychologicznymi, które
- jak stwierdzono w czasie leczenia - można było usunąć przy użyciu
hipnozy. Nareszcie po kilku tysiącach lat dla straumatyzowanych kobiet
zapaliło się światełko w tunelu zabobonów. W starożytnym Egipcie
uważano, że macica (w języku greckim hystera) jest żywym zwierzęciem,
które wędruje w górne partie ciała i w ten sposób, uciskając na
poszczególne organy, wywołuje różne dolegliwości. Wijące się i rzucające
w powtarzanych dziwnych ruchach i konwulsjach ciało kobiety miało być
dowodem, iż zamieszkało w niej zwierzę. W okresie średniowiecza lekarze,
powtarzając diagnozę Hipokratesa, przyczynę histerii upatrywali w
„wędrującej macicy”. Kościół posunął się najdalej i ocenił, że za
niepoddającymi się kontroli odruchami stoją opętanie i czary. Jedynymi
uznawanymi metodami leczenia były modlitwa i egzorcyzmy. A ostateczną
rozprawę z diabłem zamieszkującym w ciele kobiety najskuteczniej można
było wygrać, paląc ją na stosie.
W końcu przyszedł czas Rozumu.

Jeana-Martina Charcota, ojca neurologii, zafascynowały przyczyny


paraliżu, drgawek, omdleń, nagłych upadków, szaleńczego śmiechu i
wybuchów szlochu u pacjentek leczonych na histerię w szpitalu
Salpetriere. Charcot i jego studenci powoli dochodzili do przekonania,
że dziwne ruchy i pozycje ciała były fizycznymi śladami traumy.
W 1898 roku student Charcota, Pierre Janet, napisał pierwszą
książkę na temat tego, co dziś nazwalibyśmy zespołem stresu
pourazowego (Posttraumatic Stress Disorder - PTSD), zatytułowaną L

317
'automatisme psychologique. Twierdził w niej, że trauma jest
przechowywana w pamięci proceduralnej - w automatycznych
zachowaniach i reakcjach, odczuciach i nastawieniach, że powraca i
jest ponownie przeżywana w atakach lęku i paniki, ruchach ciała czy
w obrazach (jak sny i nagle pojawiające się przed oczami sceny).
Według Janeta pamięć jest podstawowym i centralnym elementem w
pracy z traumą, wydarzenie tylko wtedy staje się traumatyczne, gdy
niemożliwe do opanowania emocje zakłócają prawidłowe
funkcjonowanie pamięci. Pacjenci, którzy doświadczyli traumy,
reagują później na to, co im o niej przypomina, z siłą adekwatną do
pierwotnego wydarzenia, a nie do tego, co się właśnie stało - chowają
się pod stołem, gdy stłucze się szklanka, lub wpadają w furię na
dźwięk płaczu dziecka34.

W tym samym czasie konkurujący uczeni z Wiednia Zygmunt Freud i


Joseph Breuer doszli do podobnych wniosków: histeria jest zespołem
nadmiernych reakcji emocjonalnych, z którymi pacjentka nie umie sobie
poradzić. Emocje wywołane są pamięcią o traumatycznych wydarzeniach, a
wspomnienie jest tak przerażające, że powoduje zmieniony stan
świadomości objawiający się jako niezmienne, powtarzalne symptomy
histeryczne.
Moją uwagę zwrócił szczególnie sposób rozumienia przez nich i leczenia
chorych na histerię.

Janet zauważył, że ludzie, którzy doświadczyli traumy, zostają


zatrzymani w przeszłości, chociaż na poziomie świadomym chcą
zostawić straszliwe przeżycia za sobą, nie mogą jednak się od nich
uwolnić - zachowują i czują się tak, jakby nadal one trwały. Ich
energię pochłania trzymanie emocji pod kontrolą, co nie pozwala
adekwatnie reagować na sytuacje dziejące się w te-raźniej szóści. Janet
i jego współpracownicy dzięki prowadzonym przez siebie badaniom
stwierdzili, że kobiet, które doświadczyły traumy, nie udało się
wyleczyć poprzez zrozumienie, wgląd, zmianę zachowania czy
karanie, pomagała im natomiast hipnoza. Trauma mogła zostać
uleczona dzięki ponownemu przeżyciu traumatycznego wydarzenia w
stanie hipnotycznego transu. Powtórzenie w umyśle, w bezpiecznych
warunkach wydarzeń z przeszłości i wyobrażenie sobie

318
satysfakcjonującego rozwiązania - czego nie udało się zrobić w
momencie trwania wydarzenia wskutek przytłoczenia grozą i
emocjami - pozwalało im zrozumieć, że przetrwały traumę i mogą
powrócić do życia35.

Uderzyło mnie podobieństwo do tego, co obserwowałam przy każdym


spotkaniu z autystyczną rodziną - ścisłe odwzorowywanie wypartych z
pamięci, niezwykle stresujących przeżyć rodziców, dziadków i
pradziadków. W somatycznych objawach prezentowanych przez
autystyczne dziecko w jednej chwili widziałam traumatyczną historię
całego drzewa genealogicznego. A potem w trakcie spotkania słuchałam
barwnych szczegółów tego, co zostało ukryte i wyparte przez kilka pokoleń
czy to z powodu obwiniania się i bólu, który wiązał się z tragicznymi
wydarzeniami, czy wstydu, a więc konieczności wyparcia ze świadomości i
wymazania z dziejów klanu, a wreszcie całkowitego zapomnienia.
Widziałam, jak w ułamku sekundy w dziecku zachodziły zmiany, a
rodzice z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami powtarzali jak mantrę:
„Moje dziecko nigdy tego nie robi. Moje dziecko nie pozwala się dotknąć
obcym. Dlaczego ono bierze cię za rękę? Dlaczego siada ci na kolanach?
Co ono mówi? Ono przecież nie mówi. Jak to możliwe? Co się dzieje? O co
tu chodzi?”.
Chodzi właśnie o odkrycia sprzed ponad wieku. Kiedy traumatyczne
wspomnienia i towarzyszące im hiperintensywne emocje zostaną wydobyte
z głębin pamięci, ujęte w słowa i obejrzane w innym świetle (albo w innej
częstotliwości fal mózgowych), następuje natychmiastowe złagodzenie
objawów. Często gwałtownie uwalnia się zablokowana energia i przychodzi
ulga.
Według Germańskiej Nowej Medycyny i wyrosłej z niej Totalnej
Biologii autyzm to konstelacja, nałożenie się w czasie co najmniej dwóch
konfliktów blokujących przepływ informacji między dwoma półkulami
mózgu. Można to opisać jako nieustający mecz ping-ponga, gdzie piłeczka
błyskawicznie przemieszcza się między prawą a lewą częścią kory
mózgowej. Autyzm to rozgrywka dwóch arcy-mistrzów tenisa stołowego.
Piłeczka nigdy nie spada i nie zatrzymuje się w swoim ruchu. Nie ma nawet
ułamka sekundy na wytchnienie. Konstelacja autystyczna składa się z
ogniska w lewej półkuli odpowiadającego za konflikt ogromnego żeńskiego
lęku zlokalizowany w krtani i ogniska w prawej półkuli korespondującego z

319
konfliktem głębokiej urazy i złości znajdującym ujście w woreczku
żółciowym, trzustce, przewodach trzustki i wątroby oraz ektodermalnej
części żołądka. Jedynym sposobem, żeby żyć, mając takie oprogramowanie
w mózgu, jest wpadnięcie w „ogromną dziurę głęboko niebieskiego lęku,
urazy i złości” i obserwowanie życia z innej przestrzeni. Jakby stanie z
boku i zezwolenie, żeby wokół wszystko działo się samo. Aż do momentu,
kiedy ktoś zatrzyma tę wykańczającą obie strony rozgrywkę. Stanie w pełni
świadomości obok zielonego stołu, złapie piłkę w locie i powie, że ta gra
nie ma sensu. Nie wzbudza nawet żadnych emocji, nikt nie dostaje
punktów, nikt nigdy nie wygrywa. Potrzebna jest do tego osoba z boku, ktoś
spoza rodzinnego układu, ponieważ grającymi są najczęściej zarządzająca
lękiem w prawej części kory mózgowej matka i pilnujący urazy w lewej
części kory mózgowej ojciec. Za każdym z nich stoją ich przodkowie i
pilnują, żeby piłeczka była w ciągłym ruchu, ponieważ jej zatrzymanie w
męskiej albo żeńskiej części może spowodować katastrofę związaną z
ujawnieniem wstydliwej i najczęściej hańbiącej tajemnicy rodzinnej.
Według doktora Claude'a Sabbaha, twórcy Totalnej Biologii, autyzm to
„czarna dziura”, która wciąga i chłonie wszystkie tajemnice klanu
rodzinnego. Niczego nie wypuszcza. Zostają w niej informacje o zdradach,
romansach, cudzołóstwie i ukrytych, oddanych czy zabitych dzieciach, o
których wszyscy chcieliby zapomnieć. To historie o konieczności
wyeliminowania „tego drugiego” czy „tej drugiej”. To ludzie, których
trzeba wymazać z pamięci, wygnani, wykluczeni, banici czy wyklęci przez
rodzinę i grupę społeczną.
Jak zatem można uruchomić program autyzmu u swojego dziecka? Nie
potrzeba wiele. Wystarczy, że w drzewie genealogicznym są tragiczne
historie związane z przerażającym lękiem, kiedy głos więźnie w krtani, i
dylematy wywołujące zapiekłe urazy między członkami rodziny czy
bliskiej grupy społecznej. A potem, w czasie ciąży, mama angażuje się albo
jest wciągana w sytuacje konfliktowe. Nieustający stres spowodowany
kłótniami rodzinnymi, naleganiami rodziców, męża czy teściów wywołuje
zmiany hormonalne u rozwijającego się płodu. Strach i złość odczuwane
przez matkę w ciąży kodują sposób, w jaki dziecko po urodzeniu będzie
reagowało na świat zewnętrzny. Hormony stresu produkowane przez
organizm matki w reakcji na odczuwane zagrożenie przedostają się wraz z
krwią przez pępowinę do układu hormonalnego dziecka i wywołują w
układzie nerwowym płodu konieczność podjęcia decyzji o reagowaniu

320
walką lub ucieczką czy też zamarciem. Od urodzenia dziecko będzie
nadmiernie reaktywne w sytuacjach w jakikolwiek sposób
przypominających stresujące przeżycia matki. Według doktora Hamera
historie urazy i złości są umiejscowione w prawej półkuli, po stronie
męskiej odczuwania konfliktów, toteż większe prawdopodobieństwo
wystąpienia blokady jest u chłopców, w efekcie możliwość rozwoju
autyzmu jest u nich większa niż u dziewczynek. Część kory mózgowej u
dziecka rodzącego się po takiej przykrej ciąży będzie już uwrażliwiona, a
więc bardzo łatwa do podrażnienia albo całkowicie zablokowana nawet
najmniejszym bodźcem przypominającym stres matki. Dziecko rodzi się i
niesie w sobie konflikt złości. Kiedy taki mały człowiek trafia na
szczepienie, natychmiast zaczyna się bać. Słyszy, że inne dzieci płaczą,
czuje, że wokół dzieje się coś bardzo złego. I tu pojawia się głęboki lęk.
Igła nagle wbija się w ciało i w ułamku sekundy pojawia się blokada w
korze mózgowej w lewej półkuli w miejscu odpowiadającym za krtań i lęk
odczuwany w żeński sposób. Chłopiec z programem autyzmu nie może
odebrać strachu po męsku, gdyż męska część jest już zablokowana, odbiera
więc dostępnym miejscem - żeńską stroną (Więcej o umiejscowieniu
konfliktów w różnych częściach mózgu oraz o konstelacjach konfliktowych
w książce Rak nie jest już tajemnicą).
Tak oto rozpoczyna się rozgrywka ping-ponga. Piłeczka zostaje
wprawiona w ruch i tracisz kontakt z dzieckiem. Co jest naprawdę ważne?
Tak zwany okres projekt - cel, czyli trzydzieści miesięcy, na które składają
się dziewięć miesięcy przed zapłodnieniem, dziewięć miesięcy ciąży i
dwanaście pierwszych miesięcy życia. Ten czas decyduje o przebiegu
całego życia człowieka. To wtedy zdobywamy podstawowy zestaw
umiejętności oraz sposobów reakcji i rozwiązywania problemów. Wyobraź
sobie, że powstający człowiek, a nawet już idea jego istnienia (dziewięć
miesięcy przed zapłodnieniem, kiedy zdarza się, że mama i tata jeszcze się
nawet nie znają), dusza, wybierająca sobie rodziców, dla których się urodzi,
niesie plecaczek i pakuje do niego wszelką wiedzę, jak radzić sobie z
pojawiającymi się okolicznościami, zarówno przewidywalnymi, jak i
niespodziewanymi. Są to narzędzia, którymi posługują się rodzice w
momentach wymagających reakcji i podjęcia działania. Nie jest ważna
ocena moralna zachowań, lecz możliwość przeżycia osobnika, a więc
przedłużenia gatunku. Jeśli się urodziłam i żyję, to znaczy, że moi rodzice
zrobili wszystko doskonale. W naturze ważne jest tylko przedłużenie

321
gatunku i jego przetrwanie, czyli dożycie wieku rozrodczego i
pozostawienie potomstwa. Jeśli osobnik mógł to zrobić, to znaczy, że
wszystko, co wydarzyło się do tej pory, było doskonałe. Nawet jeśli wydaje
się, że pewne osobniki nie powinny żyć w społeczeństwie, to Matka Natura
tego nie ocenia. Ważna jest tylko zdolność do prokreacji. Kiedy dziecko
rośnie, korzysta z zebranego bagażu doświadczeń swoich rodziców i
rozwiązuje napotkane problemy za pomocą zgromadzonych narzędzi.
Innych nie posiada. Ma tylko to, co zostało włożone do plecaczka.
Dlaczego nie każde dziecko, które jest szczepione, zapada na autyzm?
Ponieważ mamy różne narzędzia w swoich plecaczkach. Jeśli w okresie
projekt - cel rodzice nie zaprogramowali potomstwu konfliktu, a nawet
umieścili w nim odpowiednie umiejętności i procedury radzenia sobie
poprzez spokojne i rozsądne rozwiązywanie pojawiających się problemów,
dziecko poradzi sobie z emocjami zarówno strachem, jak i złością. Kiedy
mama jest zrównoważona, wesoła, nie panikuje, nie wpada w złość,
znajduje rozwiązania problemów spokojnie i rozważnie, ma wsparcie w
otaczających ją osobach, wtedy dziecko jest podobne, niesie poczucie
harmonii i jest przekonane, że świat jest przyjazny. Kiedy mama i tata
znajdują się w świecie Kargula i Pawlaka, ale bez komediowej otoczki, w
atmosferze wrzącej wściekłości, wtedy dziecko wchodzi w życie z
informacją o czyhającym zewsząd zagrożeniu i potrzebie bycia w
gotowości do ataku.
Dla autyzmu najważniejsza jest jednak historia rodzinna. To poprzednie
pokolenia i ich tajemnice decydują o naszym sposobie zachowania i stanie
zdrowia fizycznego. Wspomniane wyżej złość i strach to tylko aktywatory
gry w ping-ponga. Sala do gry, stół i sprzęt zostały przygotowane przez
pokolenia dziadków i pradziadków.
Jakich historii szukać przy autyzmie? Przede wszystkim wykluczenia z
tego świata, chęci wymazania czegoś, co było plugawe, nikczemne,
obrzydliwe, sprośne czy podłe. Znajdzie się tu na pewno ukrywany za
wszelką cenę sekret związany z wyrzuceniem poza grupę, poza społeczność
i paranoję, aby zachować wszelką ostrożność, gdyż „ten drugi"’ albo „ta
druga"’ mogą być niebezpieczni. To odsunięcie, wycofanie i rozpacz. To
wreszcie chęć zabicia kogoś w klanie rodzinnym.
Jak to wygląda w praktyce? Przyszła do mnie prawniczka, mama
autystycznych bliźniaków. Kobieta miała problem z zajściem w ciążę. Po
wielu badaniach okazało się, że jest bezpłodna. Mąż okazał się całkowicie

322
zdrowy i zdolny do prokreacji. Postanowili skorzystać z metody in vitro.
Lekarze pobrali jajeczka innej kobiety i zapłodnili je plemnikami męża.
Moja bohaterka donosiła ciążę. Urodzili się dwaj chłopcy. Niestety przez
całą ciążę dziewczyna zastanawiała się, jak wyeliminować „tę drugą"’. Ona
prawniczka, on lekarz. Jej rodzina miała licznych prawników, jego -
lekarzy, wszyscy mają zapisane dochowywanie tajemnicy zawodowej. Nikt
z nikim nie rozmawiał. O in vitro wiedzieli tylko ona, mąż i lekarze. Od
momentu zaimplantowania zapłodnionych zarodków, kiedy dotarło do niej,
że być może urodzi i być może będzie miała dziecko, uświadomiła sobie, że
właściwie nie chciała tego dziecka, że to naciski ze strony rodziców i
powinność, bo jej koleżanki już mają dzieci, spowodowały, że czuła
zewnętrzny przymus, a nie wewnętrzną chęć i gotowość posiadania
dziecka. Potem, w czasie badania USG, okazało się, że to będzie dwóch
chłopców. Przeraziła się jeszcze bardziej. A kiedy urodzili się i okazało się,
że mają syndrom autystyczny, przyznała, że myślała o oddaniu dzieci do
adopcji. Mąż lekarz nie wytrzymał ciężaru i odszedł. Ona została sama z
dylematem i dziećmi wymagającymi szczególnej opieki. W czasie naszego
spotkania znalazłyśmy tajemniczą historię z początków ubiegłego stulecia.
Babcia dziewczyny, a prababcia autystycznych bliźniąt miała siostrę, o
której niewiele się mówiło. Krążyły pogłoski, że siostra babci udusiła swoją
najbliższą przyjaciółkę, gdy okazało się, że romansuje z jej narzeczonym.
Po wypadku rodzina wyekspediowała ją statkiem do Argentyny, żeby tam
poszukała lepszego życia. Nie ma po niej żadnego śladu, słuch po niej
zaginął. Pochłonęła ją czarna dziura. Czy to prawda, że została wysłana do
Argentyny? Nie wiem. Do dziś się nie dowiedziałam, ponieważ ta świeżo
odgrzebana historia tak bardzo poruszyła moją klientkę, że wyszła z
gabinetu, informując mnie, że nie chce już więcej rozmawiać o swoich
dzieciach i rodzinie. Dodała, że może po prostu tak musi być, że jej dzieci
są chore, a ona ma się dla nich poświęcać. Nie została na całą sesję w
zmienionej częstotliwości fal mózgowych. Może kiedyś wróci i uda się jej
rozwikłać tajemnicę i uzdrowić dzieci.
Tak to już bywa, że niektórzy ludzie nie są gotowi do pracy ze sobą i nie
potrafią przyjąć zmian, które z tego mogą wyniknąć.
Kiedy ktoś dzwoni do mnie, żeby umówić się na spotkanie, opowiada mi
o swoim problemie czy chorobie, od razu mówię, z czym trzeba będzie
pracować i jakie mogą być tego konsekwencje w realnym życiu. Dla

323
niektórych zmiany, mimo że konieczne, są nieakceptowalne na tym etapie
ich życiowego rozwoju.
Przykład? Weźmy najświeższy. Zadzwoniła młoda kobieta, witając mnie
miłymi słowami:
- Dzień dobry. Dzwonię do pani, bo mój fizjoterapeuta powiedział mi, że
na pewno mi pani pomoże. Mam chory kręgosłup. To się nazywa
zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa (ZZSK). Mówią o tym
choroba kija bambusowego. Mój kręgosłup jest już skostniały, wszystkie
elastyczne elementy zesztywniały i zamieniły się w twardy kamień. Kiedy
lekarze oglądają prześwietlenia, wyrażają zdziwienie, że jeszcze chodzę i w
ogóle mogę ruszyć ręką albo nogą.
- W jaki sposób dowiedziałaś się, że coś jest nie w porządku z
kręgosłupem? Co cię zaniepokoiło i skłoniło do wizyty u lekarza?
- Zaczęła mi drętwieć prawa strona ciała. Potem pojawiał się
krótkotrwały paraliż. I wtedy poszłam do lekarza. Dostałam skierowanie do
ortopedy, przeszłam prześwietlenia. Wędrowałam od specjalisty do
specjalisty i miałam jeszcze więcej badań. Wszystko robię prywatnie, więc
wydałam już bardzo dużo pieniędzy. W państwowej służbie zdrowia
czekałabym jeszcze kilka miesięcy na wizytę, a jestem już tak bardzo
przestraszona diagnozami i rokowaniami, że nie mogę czekać.
Przynajmniej w jednym lekarze są jednomyślni, mówią, że bez operacji nie
pociągnę długo. Proponują mi wymianę stawów biodrowych i zrobienie
konstrukcji na kręgosłupie. Któryś zażartował, że będę miała konstrukcję
jak wieża Eiffla. A kiedy przestają żartować, mówią, że to nieuleczalna i
trudna do opanowania choroba. Objawy będą się pogłębiały, sprawność
będzie się obniżała, a operacje są obarczone dużym ryzykiem
niepowodzenia.
- Opowiedz mi, proszę, o swoim mężu czy partnerze.
- Nie, tu nie ma o czym opowiadać. Wszystko jest w porządku.
- Aha. To opowiedz mi, co do tej pory zrobiłaś, żeby sobie pomóc poza
wizytami u ortopedów.
- Byłam na jednej sesji u psycholożki. Poleciła mi opowiadać o sobie to,
co mi przyjdzie do głowy. Nie wiedziałam, o czym mówić. Nakreśliłam jej
moją zawodową sytuację. Jestem coachem. To też trochę psycholog. Więc
miałyśmy wspólny temat. I czterdzieści pięć minut upłynęło w miłej
atmosferze. Zaproponowała mi na próbę, na początek trzy miesiące sesji,
trzy razy w tygodniu po czterdzieści pięć minut. I po upływie tego czasu

324
miałybyśmy wspólnie podjąć decyzję, czy wchodzimy na poważnie w
terapię. Ponieważ najpierw trzeba sprawdzić, czy pasuje mi jej styl pracy i
metoda, no i czy w ogóle czuję się przy niej komfortowo.
- Dlaczego nie nakreśliłaś jej swojej sytuacji rodzinnej, wiedząc, że masz
duży problem w życiu?
- To byłby dla mnie za duży szok. Nie czułam się gotowa. Psycholog też
powiedziała, żebym na pierwszej sesji nie strzelała z grubej rury, bo
początkowe sesje są tylko po to, żebyśmy się zapoznały. A terapia wymaga
czasu i cierpliwości. Więcej już do niej nie pojechałam.
- Czy twój znajomy fizjoterapeuta powiedział ci, że do mnie przychodzi
się tylko na jedną sesję i w czasie tej wspólnie spędzonej nocy
przekopujemy całe twoje obecne życie i wspomnienia, które posiadasz,
gdyż twoja dusza przyniosła je z innych czasów i przestrzeni? Przeoramy
życie twoich rodziców i ich rodziców, i wszystkich osób, które wywierają
na ciebie wpływ. A potem będziesz mogła porozmawiać z Bogiem albo
istotami, które są wszechwiedzące, i otrzymasz możliwość uzyskania
odpowiedzi na każde pytanie, jakie kiedykolwiek przychodziło ci do głowy.
Otrzymasz też wskazówki, jak działać, żeby życie płynęło w harmonii i
spokoju. Stworzysz swoją Mapę Życia, która w każdej przyszłej sytuacji
pozwoli ci gładko przejść dalej, ponieważ będziesz zauważała, gdzie jesteś,
i z łatwością będziesz wiedziała, dokąd chcesz iść i jak tam dojść. Czy
ostrzegł cię, że po tej jednej nocy spędzonej u mnie zaczną zachodzić
zmiany? I będą one kardynalne i nieodwołalne? Że jeśli toczysz z kimś
długi proces sądowy, bo jesteś pewna swoich racji i żądasz sprawiedliwości
za wszelką cenę, być może proces skończy się szybko, ale wcale nie po
twojej myśli? I przez pół roku będziesz chodziła po świecie wkurzona i
przeklinająca pomysł przyjścia do mnie, bo gdyby nie ta sesja, to być może
sprawa jeszcze by się nie rozstrzygnęła albo orzeczono by na twoją
korzyść. I dopiero kiedy upłynie kilka tygodni albo miesięcy i znajdziesz
się w jakimś zachwycającym miejscu, pojawi się ledwie uchwytna myśl, że
jest ci inaczej, jakby lżej i prościej, że od jakiegoś czasu pojawiają się
wokół ciebie ludzie i propozycje, ale ty jesteś za bardzo wściekła na mnie
za to, co ci zrobiłam, żeby to dostrzec. I może dopiero wtedy dotrze do
ciebie, co się wydarzyło.
- Ależ nie, absolutnie się nie boję. Jestem gotowa. Jestem świadoma,
jestem przecież coachem, zajmuję się rozwojem. Jestem gotowa na
natychmiastowe zmiany i ich zaakceptowanie.

325
- Opowiedz mi więc o swoim mężu.
- (Zaczyna płakać tak, że nie może mówić. Między napadami szlochania
wyrzuca z siebie urywki opowieści) Mój mąż zachowuje się obrzydliwie.
Jest w ogóle niewspierający. Ja sama wszystko organizuję. Wszystkim
zajmuję się sama. Mamy dziewięcioletnią córkę. Właściwie tylko ona jest
częścią wspólną. Mąż praktycznie nie odzywa się do mnie od dziesięciu lat,
właściwie od ślubu. Może trochę go zmusiłam. Ożenił się ze mną przez
ciążę. Nie był przekonany do zawierania małżeństwa. Wahał się. Ale to
porządny mężczyzna. Poczuł się zobowiązany. Dobrze zarabia. Dużo
pracuje. Mało przebywa w domu, ale daje pieniądze na wszystko. Ma swoją
część domu, a ja swoją.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że może zdarzyć się tak, że kiedy po
sesji wrócisz do domu, twój mąż zażąda separacji albo rozwodu? Że może
odejdzie? Twój kręgosłup, stawy, więzadła i chrząstki naprawią się, wróci
elastyczność, ale ty będziesz mogła i musiała organizować swoje życie
wokół kogoś i czegoś innego niż twój mąż i wszelkie pretensje do niego?
Czy zdajesz sobie sprawę, że abyś wyzdrowiała, muszą zajść ogromne
zmiany w twoim życiu prywatnym? Czy jesteś na to gotowa?
- To ja się zastanowię i zadzwonię jeszcze raz.
Ile osób dzwoni drugi raz i umawia się na sesję? Mniej więcej jedna na
dziesięć. Pięć z tej dziesiątki jest na tyle dojrzała emocjonalnie i
zdeterminowana do rozwiązania swojego problemu, a może na tyle
zachęcona przez polecającą mnie osobę, że umawia się od razu na
konkretny termin nawet bez pytania, czy miałam już do czynienia z ich
chorobą i czy pomogłam albo jak będzie wyglądała nasza praca i jej
przyszłość. Dwie osoby na dziesięć mają tyle szczęścia i są tak gotowe do
pracy nad sobą, że jakimś cudem dzwonią we właściwym momencie. Mam
wtedy trochę (czyli dwie lub trzy godziny) czasu i siedzę w wygodnym
miejscu, a ich historia na tyle mnie wciąga, że pomagam im rozwiązać
najważniejszą sprawę w trakcie tej jednej rozmowy. A reszta powiązana z tą
najważniejszą kwestią rozplątuje się sama. Niektórzy po prostu mają
szczęście. Co robi pozostała dwójka? Nie wiem. Idą swoją drogą.
Wracając do autyzmu, do Jeana-Martina Charcota, Zygmunta Freuda i
ich uczniów, a przede wszystkim do Sherlocka Holmesa, prześledźmy
historię pewnego uroczego chłopca. Zadzwonił do mnie jego tata, Wojtek.
Powiedział, że jego syn ma autyzm. Usłyszał o mnie od znajomej i zrobi
wszystko, co trzeba, żeby pomóc swojemu dziecku. Chciałam krzyknąć

326
..Hurrraaa!" na tę gotowość zrobienia wszystkiego, ale coś mnie
powstrzymywało. Poprosiłam, żeby przyszli do mnie całą rodziną na
chwilę. Chciałam poznać dziecko i przyjrzeć się, co niesie ze sobą w tym
życiu.
Już dawno nauczyłam się podążać za pozornie dziwnymi podszeptami
intuicji bez rozważania ich celowości. Przed ich przyjściem pomyślałam, że
muszę iść po bukiet ciętych kwiatów. Napełniłam duży wazon wodą i
postawiłam w rogu pokoju. Potem przyszło mi do głowy, że nie mam
książek dla dzieci, więc wyjdę do pobliskiej księgami i coś wybiorę. Czy
Wojtek powiedział mi, że syn ma silne spektrum autyzmu i ADHD z
kompulsywnymi i maniakalnymi mchami? Nie koncentruje się na żadnej
rzeczy, jest w ciągłej aktywności, nic nie czyta i nie ogląda, bo nie jest w
stanie skupić uwagi dłużej niż kilka sekund? Jest w bezustannym mchu, nie
ma świadomości konsekwencji, więc niszczy, co mu wpadnie do ręki,
zanim ktoś mu tego nie odbierze? Tak, powiedział, i brzmi hiperaktywnie,
nieprawdaż? I tak było. Ale pomimo tej wiedzy udałam się do księgami i
sięgnęłam po książkę z naklejkami o rybach i podwodnym świecie. O
kwiatach zapomniałam.
Kiedy zbliżałam się do domu, moją uwagę przykuł mały szczupły
chłopiec i charakterystyczny element w jego ręku. Trzymał się kurczowo
rakietki do badmintona. Biegał z nią po ścieżkach, jakby polował z siatką
na motyle, z ręką zastygłą w górze, desperacko uchwyconą trzonka. To było
tak wyraźne odczucie, że nawet nie pytałam, kto ma rakietkę do pary i kto z
kim gra. Mamę biegnącą asekurująco obok zapytałam, dlaczego dziecko
musi się czegoś trzymać, kto i skąd spadł i poniósł śmierć.
- Nic o tym nie wiem. Nic takiego nie miało miejsca - rzuciła bez
najmniejszego zastanowienia. - On zawsze tak ma. Musi coś trzymać w
ręku. To u niego normalne, nawet kiedy śpi.
To odpowiedź, którą ciągle słyszę na pytania o wszelkie niestandardowe
zachowania. Ludzie przyzwyczajają się do różnych dziwactw, akceptują je i
nawet nie szukają przyczyn. Tymczasem chłopiec rzucił rakietkę, wziął
mnie za rękę i poprowadził do drzwi.
- Jak to możliwe? - zapytała dziewczyna, wpatrując się w nas. -Przecież
on nie pozwala nikomu dotknąć się poza mną. Nikomu. Nawet ojcu nie daje
trzymać się za rękę. A ja zawsze trzymam go za lewą. Przecież on nie umie
rozprostować palców tej dłoni. Jak on cię w ogóle trzyma? Przecież od
urodzenia syn jest poddawany rehabilitacji prawej rączki, ponieważ lekarze

327
stwierdzili u niego przykurcz Dupuytrena. Z tym się urodził. Dwa razy w
tygodniu chodzimy na fizjoterapię. Mana siłę rozprostowywaną dłoń i
wyginane palce, żeby rozluźnić zaciśniętą piąstkę. I dlatego właśnie zawsze
trzyma jakiś kij albo tak jak dziś tę rakietkę - tłumaczyła mi, podbiegając za
nami. -Krzyczy wniebogłosy, gdy rehabilitant zajmuje się jego ręką. Kiedy
muszę z nim ćwiczyć w domu, to razem z nim płaczę z bólu. Czy właśnie
teraz on sam rozprostował te palce? Czy to w końcu efekt tych kilkuletnich
tortur? Co mu zrobiłaś? - pytała, drepcząc za nami.
Kiedy przekroczyliśmy próg, chłopiec wpadł do pokoju, rozejrzał się,
błyskawicznie podbiegł do wazonu z wodą, wsadził tam obie ręce i zaczął
chlapać. Ale jeśli myślicie, że było to beztroskie dziecięce pluskanie w
wodzie, to się mylicie. To była rozpaczliwa walka o życie.
- Czy ktoś wpadł do wody i potrzebował ratunku? - zapytałam matkę.
- Nie, nie kojarzę. A on zawsze tak się bawi - usłyszałam.
W tym momencie podbiegł do stolika, na którym leżała książka, i
otworzył ją na środku, tam, gdzie były, wykonane ze specjalnego rodzaju
papieru, strony z naklejkami. Jednym susem znalazł się koło mamy,
uderzając dłonią w obrazek przedstawiający szarą rybę wyglądającą tak,
jakby nigdy nie odbijała się od dennego mułu, żeby popływać w czystej
wodzie. Mama oderwała naklejkę. Michałek podniósł koszulkę i wskazywał
na brzuch, żeby tam przykleić mułowego eksplorera.
- Kto w rodzinie utopił się i spadł na dno? - próbowałam wyciągnąć
informację.
- Nie przypominam sobie nic takiego - wybrzmiała błyskawiczna
odpowiedź.
Chłopiec już zdążył stanąć przed lustrem. Stał jak zahipnotyzowany, bez
najmniejszego ruchu. Stał i patrzył w lustro. Sekundy i minuty mijały, a on
stał i patrzył. Matka wpatrywała się w niego niedowierzająco. Zawołała
siedzącego z boku Wojtka i pokazywała na stojące nieruchomo dziecko. A
ja, po chwili obserwacji tej sceny, zapytałam:
- Co kojarzy ci się z lustrem? - skierowałam się tym razem do siedzącego
z boku ojca.
- Nic. Zupełnie nic - rzekł obojętnym tonem.
Mały Michał gapił się w swoje odbicie albo coś, co widział w lustrze, a
my tego nie dostrzegaliśmy. Nie mówił, więc nawet nie pytałam, ale gdyby
mówił, to jestem przekonana, że byłby tym, który kojarzy wszystko i zna
wszystkie historie. Ale czy Sherlock Holmes miał kiedyś proste zadanie?

328
Takie, że pojawił się na miejscu zbrodni, a któryś z gapiów wyszedł na
środek i zakomunikował: „Ja to zrobiłem. Tu jest narzędzie zbrodni. Mam
nawet nagrany film, jak to przebiegło od początku do końca”. Czy byłoby
ciekawie? Raczej nie.
Poprosiłam mamę, aby usiadła przy stole, dałam jej kartkę, długopis i
zaproponowałam narysowanie drzewa genealogicznego. W tym momencie
chłopiec wgramolił się na moje kolana. Agnieszka wytrzeszczyła oczy i
zdumiona wystękała, że on przecież nigdy, przenigdy nie siadał u nikogo na
kolanach poza nią.
- Rybko, nie przeszkadzaj pani - powiedziała.
Michał nie zwrócił na nią uwagi, wpatrując się na pustą kartkę. A ja
spróbowałam jeszcze raz ułatwić nam rozmowę i przyspieszyć bieg
zdarzeń.
- Dlaczego mówisz do niego „rybko”?
- Bez powodu - zabrzmiała klasycznie odpowiedź.
- Rysuj więc swoje drzewo rodzinne - poprosiłam, czując już ciarki na
całym ciele. - Poszukajmy w nim rybki.
Napisała na środku swoje imię. Wykonała jedną kreskę do matki, potem
drugą do ojca. Napisała ich imiona. Zrobiła rozgałęzienia do rodziców
swoich rodziców. Kiedy chciała iść wyżej, do kolejnego pokolenia,
zatrzymałam ją prośbą o uzupełnienie rodzeństwa jej taty. Widziałam tam
dziurę ziejącą szarym zimnym mułem. I wtedy zaczęła się trząść. Jej całe
ciało drżało. Chłopiec w tym momencie uderzył mnie pięścią w udo. Zsunął
się z moich kolan na podłogę i pobiegł do kąta z wazonem. Usiadł tam bez
ruchu. I siedział, jakby medytował. Matka się trzęsła. Odczekałam chwilę,
dając jej czas na uspokojenie. I wtedy zapytałam, kto się utopił.
Popłynęła historia z czasów, kiedy jej tata miał około dziesięciu lat. W
pewną słoneczną niedzielę całą rodziną udali się na piknik nad rzekę. Było
kilkoro dzieci i kilkoro dorosłych, ponieważ przyjechali do nich wujowie i
ciotki z dziećmi. I jak to na pikniku bywa, starsi wypili trochę nalewki.
Dzieci bawiły się na łące, biegały, chowały się za sosnami samosiejkami,
które wyrosły w kilku przypadkowych miejscach z nasion przyniesionych
przez wiatr albo ptaki. Aż jakiś diabeł podszepnął im, żeby pobiegły na
skraj skarpy przy rzece. Brzeg był w tym miejscu wysoki i stromy. Rzeka
meandrowała i wygryzała nowe skrawki piaszczystego wysokiego zbocza.
Po drugiej stronie roztaczała się piaszczysta plaża. Ale tu, po tej stronie, był
osypujący się wysoki uskok. Dziesięcioletni tata miał opiekować się swoim

329
sześcioletnim braciszkiem. Pech chciał, że młodszy stanął za blisko skraju
brzegu i nagle zniknął pozostałym dzieciom z oczu. Podbiegli bliżej i
zobaczyli zsuwającego się wraz z piaskiem malca starającego się uchwycić
wystających z ziemi korzeni drzew rosnących nieopodal na skrawku
niepochłoniętym jeszcze przez wartki nurt. Osłupiali zaczęli krzyczeć.
Pierwszy przybiegł ojciec, ale dziecka już nie było widać. Zapadł się pod
wodę. Musiał porwać go prąd rzeki, bo dziecko odnaleziono martwe
dopiero po kilku dniach, kilkadziesiąt kilometrów dalej, zaplątane w
przybrzeżnych krzakach.
- Co ciekawe - powiedziała Agnieszka - znam tę historię od sąsiadki
rodziców.
Usłyszała ją tylko raz, kiedy była kilkunastoletnią dziewczynką. Ktoś
utopił się w rzece i sąsiadka opowiedziała jej w tajemnicy o tym
wydarzeniu sprzed kilkudziesięciu lat. Zakazała jej wspominać przy
rodzicach, że usłyszała od niej tę historię, bo wtedy podawano różne wersje
wydarzeń, że dorośli byli pijani, a starszy brat, bawiąc się, mógł popchnąć
młodszego, sprowadzając na nich to całe nieszczęście. Ludzie rozpowiadali,
że to pech, bo gdyby tamten spadł kilka metrów obok, gdzie drzew było
więcej, a z brzegu wystawało dużo korzeni, mógłby się ich złapać i ktoś by
wyciągnął nieboraka. Gdyby umiał pływać, też mógłby się uratować, ale
ich matka lękała się wody i nie pozwalała im chodzić nad rzekę, nie
mówiąc już o pływaniu. „Przecież ludzie to nie ryby” - mawiała. Ciągle
powtarzała, że weźmie łopatę i zasypie tę rzekę. W każdym razie Agnieszka
usłyszała tę historię tylko raz. Próbowała wtedy zapytać ojca, zbeształ ją i
kazał zająć się pracą zamiast słuchać bajania starych kobiet. Tego wieczoru
upił się i słyszała, jak płakał. Wydawało się, że ta historia została
wymazana z pamięci jej rodziny. Kazano o niej zapomnieć. Nie pozwalano
poruszać tematu. Strach, żal czy poczucie winy były zbyt duże.
Teraz tragedia wychodziła na światło dzienne. Matka już spokojnie ją
opowiadała. Hiperaktywne dziecko siedziało w kącie przy dzbanie z wodą
bez najmniejszego nawet ruchu.

Czy w każdej rodzinie, w której ktoś utonął albo zmarł tragicznie, pojawi
się autyzm? Nie. Zależy od tego, jak ta śmierć zostanie potraktowana przez
klan rodzinny. Czy pamięć o zmarłym jest obecna? Czy odwiedza się jego
grób, opowiada, że był i żył, ale zdarzył się wypadek i Bóg go zabrał do
grona aniołów?

330
Co decyduje o tym, czy ktoś zachoruje na daną chorobę albo czy w ogóle
jakieś zdarzenie dotknie go w jakikolwiek sposób? Głównie historia drzewa
genealogicznego i pamięć, jaką niesiemy z poprzednich wcieleń. W trakcie
kilkuset sesji z powrotami do poprzedniego życia okazało się, że ciągle
pojawiają się wokół nas najbliższe osoby. Ciągle odradzamy się w podobnej
grupie. Ktoś, kto teraz jest naszą siostrą, mógł być babką, matką albo córką
w innym wcieleniu. Jeżeli w tamtej konfiguracji dusza nie zdołała nauczyć
się tego, czego potrzebowała do rozwoju, to teraz obie dusze umówiły się
na inną zależność, która być może przyniesie inne możliwości zrozumienia.
W ten sposób trzymane i przekazywane są choroby genetyczne. Do
rozwiązania pozostaje wciąż ten sam problem od kilku czy kilkudziesięciu
pokoleń. Zauważ, jak często bywa, że to, co dla jednego jest powodem do
pozostawania w otchłani rozpaczy, bólu, niemożności, dla innego stanowi
drobnostkę, którą można załatwić natychmiast, nie zatrzymując się przy
tym dłużej i nie zastanawiając nawet, gdyż rozwiązanie jest oczywiste.
Mamy inne narzędzia w swoich plecaczkach.
To samo doświadczenie może być przeżywane na wiele sposobów. Dla
jednego człowieka znalezienie się bez pracy stanowi zwykłe zdarzenie,
które otwiera perspektywę nowej pracy, inny może to odebrać jako
ogromny życiowy dramat i zachoruje. Przeżywana sytuacja sama w sobie
nie ma znaczenia, ważny jest sposób, w jaki się ją przeżywa. Różne emocje
oznaczają różne choroby. Albo brak choroby. Najważniejsze są
towarzyszące zdarzeniu najgłębsze emocje płynące z wnętrza. To one
nadają znaczenie konkretnemu wydarzeniu dla konkretnej osoby. Liczą się
uczucia, które wzbudza ta sytuacja. Jesteśmy świadomi wydarzenia,
możemy nawet mówić o nim, ale NIKT nie ma pojęcia, co naprawdę
odczuwamy. Nawet jeśli jest to ogromny niepokój, strach czy przerażenie,
może to pozostać niezauważone przez otoczenie. To doświadczenie, które
odczuwamy głęboko w naszym wnętrzu. I właśnie ono bezpośrednio
zaprogramuje konkretny rodzaj choroby.
Emocje pojawiające się w chwili szokowego zdarzenia decydują o
miejscu w mózgu, w którym przepali się bezpiecznik powiązany z
konkretną częścią ciała lub narządem. Reakcje psychika-mózg-ciało opisał
dokładnie doktor Hamer w Germańskiej Nowej Medycynie, której
poświęcam książkę Rak nie jest już tajemnicą.
Aby wszystko stało się jasne, wyobraź sobie następującą sytuację:
kobieta wraca z delegacji do domu dzień wcześniej, niż zapowiedziała

331
mężowi. Mąż nie spodziewa się jej w mieszkaniu. Tak się składa, że akurat
jest w ich małżeńskim łóżku z sąsiadką. Gdy kobieta wchodzi do
mieszkania, słyszy odgłosy z sypialni, wchodzi tam i widzi ich razem.
Szok!
Jak TY zareagowałabyś na taką sytuację? Teraz prawdopodobnie tego nie
wiesz, ponieważ w momencie szoku uruchamiają się najgłębsze i
najprawdziwsze emocje, te najstarsze, które najmocniej wryły się w naszą
psychikę. Często te, które kierowały zachowaniami naszych mam i ich
mam, a naszych babek, i ich mam, całej genealogii. Tak właśnie powstają
„choroby genetyczne” przekazywane z matki na córkę, z pokolenia na
pokolenie, aż do momentu, kiedy uda się nam wyśledzić program
aktywujący „chorobę”. W momencie uświadomienia istniejącego programu
przestaje on zarządzać naszymi emocjami. Kiedy go znamy i zaczynamy
sami świadomie zarządzać sytuacją, bezpieczniki się nie przepalają. Kiedy
mózg świadomie zna sprawę, nie powoduje ona angażowania całej
psychiki, by rozwiązać problem.
Prześledźmy zatem różne warianty, w jaki sposób mogłaby odczuć tę
ekscytującą historię nasza bohaterka.
1. Najwspanialsze do wyobrażenia jest poczucie OGROMNEJ ULGI i
WOLNOŚCI, ponieważ całą drogę do domu kobieta zastanawiała się,
jak powiedzieć mężowi, że zdradza go od jakiegoś czasu i chce od
niego odejść. A nie wiedziała, czy go to nie załamie... No cóż,
możemy domyślać się, że nie skończy się to dla niej żadną poważną
chorobą (jeśli miała romans dość długo i żyła w stresie, że się wyda,
może włączyć się jej faza naprawcza po rozwiązaniu konfliktu, ale w
tym momencie nie będę omawiała tego zagadnienia. W każdym razie
po rozwiązaniu konfliktu dla świadomej osoby taka radosna faza
naprawcza nie będzie problemem, lecz czymś, co można z zachwytem
obserwować w swoim ciele i cieszyć się, że wiadomo, o co chodzi i
zaraz wszystko będzie w jak najlepszym porządku). Trzymajmy się
wersji, że to rozwiązanie jest optymistyczne, bo takie lubimy, prawda?
2. Gdyby odczuła to w kontekście słów ZDRADZONO MNIE, NIE
MOGĘ JUŻ PRZYNALEŻEĆ DO MOJEGO MĘŻCZYZNY,
zareagowałyby żyły wieńcowe serca i szyjka macicy. Jeśli w jej życiu
powtarzały się historie zdrad i poczucie utraty przynależności,
możemy spodziewać się, że historia może zakończyć się ZATOREM
PŁUCNYM LUB NOWOTWOREM SZYJKI MACICY.

332
3. Jeśli poczuje OGROMNĄ STRATĘ kojarzącą się z odejściem męża i
w związku z tym brakiem środków na utrzymanie albo OHYDNY
PODŁY CIOS PONIŻEJ PASA, może pojawić się RAK JAJNIKÓW.
4. Gdyby pomyślała, że wszystko wydarzyło się dlatego, że NIE JEST
WYSTARCZAJĄCO ATRAKCYJNA I KOBIECA, pojawią się
CYSTY JAJNIKÓW.
5. Gdyby najważniejsze okazały się myśli, że to straszne, jesteśmy
przecież katolikami, a ona myślała, że mąż jest wierny, przecież
przysięgał wierność w kościele, nie może w to uwierzyć, TO JEST
NIE DO POJĘCIA, pojawi się RAK PIERSI (jeśli kobieta jest
praworęczna, to prawej piersi).
6. Jeśli odczuje to jako NIESPRAWIEDLIWOŚĆ, zareaguje
TARCZYCA.
7. Jeśli głównymi myślami, które pojawiły się, kiedy zobaczyła tę scenę,
były złość i gwałtowne rozmyślania, JAKĄ PODJĄĆ DECYZJĘ, czy
będzie musiała odejść, czy zostanie, jak ma żyć w takiej niepewności,
zareaguje nabłonek płaski odbytu i kobietę czeka atak
HEMOROIDÓW.
8. Gdyby głównym odczuciem było to typu „w moim domu, a do tego
jeszcze w moim łóżku?!’’, czyli NIEMOŻNOŚĆ ZAZNACZENIA
SWOJEGO TERYTORIUM I MYŚL, ŻE WE WŁASNYM
GNIEŹDZIŁ JESTEM PERSONA NON GRATA, NIE
ZAZNACZYŁAM TERYTORIUM I KTOŚ NA NIE WTARGNĄŁ,
zareagują miedniczki nerkowe. Zdarzy się tak, jeśli nasza bohaterka
miała w dzieciństwie i młodości różne problemy we wspólnych
pokojach z rodzeństwem czy współlokatorami. Ten wariant może
zakończyć się poważnym ZAPALENIEM DRÓG MOCZOWYCH, a
nawet RAKIEM PĘCHERZA MOCZOWEGO, jeśli potrzeba
zaznaczenia własnego terytorium będzie bardzo silna.
9. Jeśli dominującym odczuciem byłoby DENERWOWANIE SIĘ Z
POWODU WŁASNOŚCI tego, że „nie znoszę sąsiadki, nie znoszę
męża, nie znoszę tego, że oni są tu w moim domu, w moim łóżku”,
włączy się złość. Tym razem szyny konfliktu idą śladem tego, że
sąsiadka zawsze ją czymś denerwowała, a w dzieciństwie
obserwowała, jak jej mama denerwuje się z powodu natrętnej upartej
sąsiadki, która plotkuje i sprawia przykrości. Od natężenia emocji
zależy, czy konflikt dotknie ŻOŁĄDKA, PRZEWODÓW

333
ŻÓŁCIOWYCH CZY TRZUSTKOWYCH. Może zakończyć się
KAMICĄ PRZEWODÓW, a nawet RAKIEM TRZUSTKI.
10. Gdyby poczuła głównie OBRZYDZENIE, prawdopodobnie
borykałaby się przez długi czas z bardzo NISKIM POZIOMEM
CUKRU WE KRWI a nawet RAKIEM TRZUSTKI.
11. Gdyby pojawił się OPÓR I WSTRĘT przeciw tej sytuacji, można
spodziewać się CUKRZYCY.
12. Gdyby dominującymi odczuciami były NAGŁY STRACH I
PRZERAŻENIE takie, że aż głos więźnie w gardle i nie można
wydobyć z siebie słowa, zareaguje krtań. Emocje naszej bohaterki są
jak pociąg na torach. W dzieciństwie wiele razy przeżywała lęk, kiedy
pijany ojciec wracał do domu, krzyczał na mamę i kazał jej wynosić
się z domu, „bo jest dziwką”, i widziała, jak mama zastyga ze strachu,
żeby go nie denerwować, ponieważ mógłby stać się agresywny. W tym
momencie pojawia się pamięć wszystkich strasznych, zaskakujących i
nieprzyjemnych sytuacji w jej życiu, z którymi nie potrafiła sobie
poradzić. Nie umie zareagować, więc milknie wzorem swojej mamy.
W wyniku tych emocji może pojawić się RAK KRTANI.
13. Jeśli dominowałaby myśl, że NIE CIERPI TEGO WIDZIEĆ, zależnie
od głębokości odczucia konflikt mógłby dotknąć SPOJÓWKĘ,
ROGÓWKĘ LUB SOCZEWKĘ OKA.
14. Jeśli z powodu istniejących już programów NAJBARDZIEJ WRYŁY
SIĘ W PSYCHIKĘ ZAPACHY tej drugiej kobiety LUB ODGŁOSY
dochodzące z sypialni, zareagują BŁONY W NOSIE CZY UCHU w
natężeniu zależnym od głębokości przeżywanych emocji.
15. Jeśli kobietę zaleją emocje związane ze wszystkimi
WYPOWIADANYMI przez nią lub męża deklaracjami o wielkiej
miłości, zareaguje SZCZĘKA.
16. Jeśli pomyśli, że najbardziej pragnęłaby ZATOPIĆ ZĘBY ze złości w
tętnicy szyjnej tej drugiej albo męża, zareagują ZĘBY.
17. Jeśli najbardziej odczuje KONIECZNOŚĆ USTĄPIENIA tej drugiej,
zareagują KOŚĆ BIODROWA i GŁÓWKA KOŚCI UDOWEJ.
18. Jeśli jej uwagę przykuje niesamowita pozycja, w której odbywa się ten
eksces, i przypomni się jej, że ona NIE JEST TAKA GIĘTKA, NIE
BYŁABY W STANIE PRZYJĄĆ TAKIEJ POZYCJI, zareagują
STAWY, ŚCIĘGNA I WIĘZADŁA.

334
19. Jeśli z jakiegoś powodu po wejściu do pokoju mąż rzuciłby w nią
poduszką i odczułaby to jako ATAK FRONTALNY, pojawiłby się
ZIARNIAK ZŁOŚLIWY HODGKINA.
20. Gdyby najważniejsze było poczucie UTRATY WŁASNEJ
WARTOŚCI, ZAŁAMANIA I WSTYDU za własną rodzinę, zareaguje
krew. Kobieta poczuła się nagle nic niewarta w swoim domu i
własnym klanie rodzinnym. Stało się to łatwo, gdyż psychika wyjęła z
archiwum wszystkie sytuacje, kiedy porównywano ją w szkole z
lepszymi uczniami, a ona myślała, że jest beztalenciem, z
rodzeństwem, które było grzeczniejsze i zdolniejsze, wszystkie
niepowodzenia z okresu dorastania świadczące według niej o tym, iż
nie jest wystarczająco dobra. Całe życie porównywała się ze
wszystkimi, więc kiedy weszła do swojego domu i zobaczyła
zdradzającego ją męża, wystąpiło to samo doskonale znane jej
psychice odczucie „NIE MAM ŻADNEJ WARTOŚCI W SWOJEJ
RODZINIE”. Pojawi się BIAŁACZKA lub PROBLEMY Z KOŚĆMI.
21. Gdyby pomyślała, że JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE CHCE WRACAĆ
DO TEGO DOMU, ALE BĘDZIE MUSIAŁA, pojawią się ŻYLAKI.
22. Jeśli dominującą myślą będzie „NIE POWINNAM WRACAĆ DO
DOMU BEZ UPRZEDZENIA”, a w archiwum psychiki znajdują się
sytuacje związane z pionowymi upadkami oraz koniecznością
zastygania w bezruchu (np. udaję nieżywą, kiedy wujek wchodzi do
mojego pokoju, żeby mnie molestować, zastygam bez ruchu, to może
mnie nie zauważy), wtedy uruchomi się program paraliżu nóg i
STWARDNIENIA ROZSIANEGO.
23. Gdyby pomyślała, że teraz będzie musiała ZNOSIĆ TO
NIESTRAWNE COŚ w swoim domu, zareagują DWUNASTNICA I
ŻOŁĄDEK.
24. Gdyby dominującą myślą było ODCZUCIE BRAKU, np. szacunku
czy środków do życia, bo będzie musiała odejść, zareaguje
WĄTROBA.
25. Jeśli pojawi się myśl „NIE DA SIĘ TEGO STRAWIĆ”, bo przecież to
zachowanie jest obrzydliwe, to świństwo, NIGDY MU TEGO NIE
WYBACZĘ, zareaguje okrężnica i pojawi się POLIP OKRĘŻNICY
lub RAK JELITA GRUBEGO. Sens biologiczny tych zmian będzie
miał na celu zwiększenie liczby komórek śluzowych i wydzielanie
śluzu, którego zadaniem jest usuwanie wszelkich „brudów”.

335
26. Jeśli kobieta odczuje to zdarzenie jako WYRZUCENIE POZA
NAWIAS, TO ZAREAGUJE UBYTKIEM, czyli powstaną szczeliny
w odbycie, aby pozbyć się „brudów” i zostawić sobie czystą wolną
przestrzeń.
27. Jeśli zastana sytuacja NARUSZA w jakikolwiek sposób jej
INTEGRALNOŚĆ FIZYCZNĄ LUB MORALNĄ, bo przecież
„byliśmy jednym, byliśmy nierozłączni”, pojawi się CZERNIAK, jako
znak rozdarcia, separacji, najczęściej w miejscu, w którym kobieta
kojarzy dotyk swojego męża.
28. Jeśli najważniejsze, co odczuje, to będzie BRAK POWIETRZA CZY
PRZESTRZENI I NIEMOŻNOŚĆ ZACZERPNIĘCIA ODDECHU,
zareagują OSKRZELA, żeby wpuścić do organizmu więcej powietrza.
29. Gdyby CHCIAŁA NATYCHMIAST ZNALEŹĆ SIĘ W INNEJ
PRZESTRZENI, ponieważ tu brakuje powietrza i już nie ma czym
oddychać, pojawi się ASTMA.
Nie są to wszystkie możliwe emocje, związane z nimi odczucia i
„choroby” powstające w ich wyniku. Skutek wejścia w taką sytuację może
być różny. Wszystko zależy od tego, jakie emocje towarzyszyły temu
doświadczeniu. To sprawa indywidualna. Najlepszym sposobem, żeby
zrozumieć, dlaczego pojawiła się konkretna choroba, jest odpowiedzenie
sobie na pytanie „co takiego przeżyłam, że najlepszym rozwiązaniem
mózgu umożliwiającym przetrwanie jest akurat ta choroba?”. Gdy
zrozumiesz objawy i uświadomisz sobie, dlaczego zachorowałaś, będziesz
już tylko o krok od uzdrowienia.
Wracając do tematu tego rozdziału, czy ktoś musi umrzeć w tragicznych i
niewyjaśnionych okolicznościach, żeby w kolejnych pokoleniach pojawił
się autyzm? Nie. Ale coś musi wymagać ukrycia.
Zadzwoniła do mnie kiedyś pewna starsza pani, mówiąc, że jej wnuk ma
autyzm. Zapytała, czy mogę pomóc. Pomyślałam, że dziwne, żeby babcia
interesowała się zdrowiem wnuka zamiast rodziców. Ale Sherlock Holmes
korzysta z tego, co jest dostępne i co pojawia się po kolei. Zapytałam więc
babcię o ukryte dziecko. Ojej mały-duży sekret. Okazało się, że
wychowywała się na wsi. Ojciec latami ją gwałcił. Kiedy miała piętnaście
lat, zaszła w ciążę. Rodzina była bardzo wierząca, więc ciąży nie można
było doprowadzić do poronienia. Została wysłana do dalekich krewnych, do
miasta. Urodziła dziecko. Oddali je do adopcji. Była w ogromnym szoku,
że nawet nie pamięta, czyje w ogóle zobaczyła, bo na pewno nie dotknęła i

336
nie przytuliła. Nie wie nawet, czy miała synka, czy córeczkę. Została w
mieście, ponieważ rodzice nie chcieli się za nią wstydzić. Wkrótce poznała
dużo starszego mężczyznę. Urodziła córkę, a ta urodziła autystycznego
syna. Czy córka przyjdzie do mnie na sesję? Nie. Po pierwsze nie wierzy w
żadne cuda i cokolwiek poza lekarzami. A po drugie ta tajemnica nie może
wyjść na jaw. Nigdy o tym nikomu nie powie, nawet na łożu śmierci. Czy w
takim razie mogę pomóc jej wnukowi bez angażowania rodziców? Nie. Nie
mogę. Wnuczek realizuje życzenie pradziadków - dziecko ma zniknąć.
Autyzm to często dramat matki, o którym nie może rozmawiać. To
dramat matki, która nie może porozmawiać ze swoim dzieckiem. Czy każde
dziecko oddane do adopcji, poronione albo poddane aborcji spowoduje
pojawienie się autyzmu w rodzinie? Nie. Tylko to, o którym wspominanie
jest zakazane, które po swoim zniknięciu pozostawia czarną dziurę w duszy.
Dlaczego choroba nie występuje od razu w następnym pokoleniu
sekretotwórców, czyli u córki albo syna osoby z tajemnicą, a dopiero u
wnuków lub prawnuków? Z punktu widzenia embriologii jest już za późno
na wprowadzenie programu zmiany chorobowej, czyli dostosowawczej do
informacji genetycznej. Warto wiedzieć, że komórka jajowa, z której
powstał autystyczny wnuczek, pojawiła się około szesnastego tygodnia
ciąży u babci. Mama była wtedy zbiorem różnicujących się komórek, z
których część przekształciła się w komórki rozrodcze. Na dobrą sprawę całą
historię babci i jej przeżycia może uzewnętrznić dopiero wnuczek, który
urodzi się zaprogramowany z wrażliwością na konkretne wydarzenia i
emocje. Matka przyszła na świat z pełnym kompletem komórek jajowych i
z zawartą w nich pełną informacją genetyczną. Jeśli więc babcia chciała
przekazać komuś supermoc służącą ukryciu tajemnicy, to mogła ją umieścić
dopiero w idei wnuka. Jej dzieci zostały bowiem zaprogramowane, kiedy
ona była rozwijającym się zarodkiem w brzuchu swojej mamy, czyli na
obdarzenie ich szczególną wrażliwością na jej tajemnicę było już za późno.
Jak śledzić historię? Obserwuj objawy. To najprostszy i najskuteczniejszy
sposób. Zgłosili się do mnie rodzice dziecka z zespołem zaburzeń
obsesyjno-kompulsywnych. Dziecko nie słyszało, nie mówiło. Chłopiec
chodził jak pijany, zawsze pilnując, aby miał na głowie czapkę. Trudno
było ją zdjąć nawet podczas kąpieli. Chłopiec zaczynał płakać i uderzać
głową o ścianę. Zapytałam ich o wypadek samochodowy. Bardzo zdziwieni
- „Jaki to miałoby mieć związek z chorobą ich dziecka?” - zaczęli
opowiadać o wydarzeniu sprzed kilku lat. Synek miał wtedy około

337
dziesięciu miesięcy. Jechali nocą. Matka za kierownicą. Synek spał zapięty
w foteliku na tylnym siedzeniu. Nagle w szczerym polu wybiegł na jezdnię
pijany człowiek. Uderzył w maskę samochodu i przeleciał na przednią
szybę, która rozprysnęła się w drobny mak. Kobieta natychmiast się
zatrzymała i zadzwoniła po policję. Była roztrzęsiona. Nigdzie nie widziała
potrąconego człowieka. Dziecko wyrwane ze snu krzyczało wniebogłosy.
Policjanci zabrali ją na posterunek i zaopiekowali się nimi. Kiedy
wyjmowali dziecko z fotelika, natknęli się na butelkę denaturatu i
zakrwawioną męską czapkę. To wyjaśniło im nieco sytuację, ponieważ na
początku myśleli, że kobieta potrąciła jakieś zwierzę, które uciekło ranne
między drzewa. Patrol pojechał szukać ofiary wypadku. Policjanci, znając
świetnie miejscowe obyczaje, udali się do pobliskiej meliny i tam trafili na
śpiącego, upojonego alkoholem mężczyznę z zakrwawioną głową. Kobieta
opowiadała mi, jaki szok przeżyła po kilku dniach, kiedy spojrzała na
samochód, ponieważ przy górnej krawędzi szyby na wystających z
obudowy okruchach hartowanego szkła zaczepiony był fragment
zakrwawionej skóry z włosami. Jej syn zaczął obsesyjnie dbać o swoją
głowę i odtwarzać sytuację uderzenia i huku tłuczonego szkła zablokowaną
w traumie swojej i matki. Tej kobiecie i jej synkowi wystarczyła
trzygodzinna sesja z terapią traumy. Ona i dziecko odzyskali poczucie
bezpieczeństwa i objawy zaburzenia powoli całkowicie ustąpiły. Nie była
potrzebna sesja w zmienionej częstotliwości fal mózgowych. Chociaż
ciekawe byłoby zobaczyć, co wydarzyło się w ich poprzednich wcieleniach,
żeby doprowadzić do takiego rozwoju wypadków obecnie. Jeśli jednak nie
ma potrzeby, nie robię sesji z całą Mapą Życia.

Wróćmy do autyzmu oraz Wojtka z Agnieszką i Michałkiem, ponieważ


ta historia jeszcze się nie skończyła. Kiedy Agnieszka przebrnęła przez
opowieść o tragedii sprzed lat, była tak zmęczona, a dziecko tak spokojne,
że uznałam, iż jest to świetny moment na ich powrót do domu. Po południu
zadzwoniła do mnie Agnieszka zaniepokojona zachowaniem dziecka. Nie
chciał jeść i co kilka minut wydawał z siebie piskliwy dźwięk. Brak apetytu
wyjaśniłam natychmiast. Kiedy rozbijamy konstelację strachu z krtani i
złości z żołądka, oba narządy nagle się uaktywniają. Wiedziałam, że to się
stało, kiedy chłopiec uderzył mnie z całej siły pięścią. Nagłe uwolnienie tak
dużej zablokowanej wcześniej energii wyładowuje się najczęściej w postaci
aktu agresji. Nie jest on skierowany przeciw konkretnej osobie, jest nagły i

338
niekontrolowany, dosięga pierwszej napotkanej istoty. Jest odruchem
nieświadomym. Osoby, które przeżywają takie zjawisko, mogą go nie
pamiętać. Piskliwy odgłos był chwilową zagadką, ale pojawienie się go
świadczyło o tym, że odsłaniają się kolejne warstwy traumatyzujących
doświadczeń. Ucieszyłam się i uspokoiłam matkę. Poprosiłam, żeby Wojtek
jako pierwszy przyszedł wieczorem na sesję ze zmienioną częstotliwością
fal mózgowych. Pierwszą rzeczą, o jaką go zapytałam, było lustro. Kiedy
kilka razy powiedział, że z niczym mu się nie kojarzy, zapytałam, co się
wydarzyło, kiedy miał dwadzieścia lat i dziesięć miesięcy. Bardzo
zdziwiony precyzją daty, zapisał ją na kartce i chwilę wpatrywał się w nią, a
potem zaczął opowiadać, jak w czasie studiów na psychologii trafił do
szpitala psychiatrycznego. I było to dokładnie w miesiącu, o którym
wspomniałam. Zaczęło się od całkowitego wycofania z relacji
interpersonalnych, przestał rozmawiać z rówieśnikami, nauczycielami i
rodzicami. Zrezygnował z zajęć na uczelni i nie wychodził z domu.
Wszystko stało się obojętne. Jedyną czynnością, która go zajmowała, było
wpatrywanie się godzinami w lustro. Nie robił nic innego. Całe dnie i noce
wpatrywał się w swoją twarz w lustrze. Mama nie mogła tego znieść i w
końcu wezwała lekarza, a ten, nie mogąc nawiązać żadnego kontaktu z
Wojtkiem, polecił przewieźć go karetką do szpitala psychiatrycznego.
Zdiagnozowano schizofrenię prostą, a po miesięcznym pobycie wypisano
do domu z torbą tabletek i naręczem recept na kolejne. Wojtek wrócił na
studia psychologiczne. Rozmawiając z nim teraz, miałam wrażenie, że ta
choroba wcale nie została wyleczona. Tabletki tylko zamaskowały
prawdziwy problem, a mnie nadal po dwudziestu latach trudno było się z
nim porozumieć. Postanowiłam więc od razu przejść do pracy w innych
częstotliwościach, żeby ominąć skutki choroby i tabletek, a dotrzeć do
czystej duszy.

- Dlaczego twój syn, Michał, ma autyzm?


- Michała nie ma. On jest gdzie indziej.
- Jak to gdzie indziej? Co to znaczy? Dlaczego?
- Bo go nie przyjęliśmy.
- Kto go nie przyjął?
- Ja go nie przyjąłem. I Agnieszka, jego mama, też nie.
- Co się stało, że oboje rodzice nie przyjmują dziecka?
- Zabiliśmy go, zanim się urodził.

339
- Jak to możliwe? Jak to się stało? Kiedy to się stało?
- To się stało dawno. Bo to miała być kara.
- Za co kara? Kto miał być ukarany? Dlaczego?
- Agnieszka miała być ukarana za brak miłości do mnie. Wyszła za mnie
tylko dlatego, że czuła się samotna, wyobcowana, a ja miałem towarzystwo
i byłem lubiany, i to jej zaimponowało. Ale to nie była miłość. To było
wyrachowanie. Tak naprawdę ona tego nie chciała. Była ciałem, ale jej
dusza tego nie akceptowała.
- Co zrobić, żeby Michał wyzdrowiał? Żeby wyszedł ze swojego
zamkniętego świata? Jak pomóc?
- Pozwolić mu być. Przyjąć go. Ale my nie umiemy tego zrobić. Ani ja,
ani Agnieszka. My nie umiemy tego zrobić i musimy najpierw sami się tego
nauczyć.
- OK. A co oznacza ten wysoki piskliwy dźwięk, który Michał wydaje
z siebie co chwilę?
- To hamowanie samochodu.
- Gdzie i kiedy hamował ten samochód?
- Jechałem samochodem. Prowadziłem go. Michała nie było jeszcze na
świecie, ale już za kilka dni go poczęliśmy. Zdarzył się wypadek. To ja
spowodowałem wypadek. Wpadłem na inny samochód. Wszyscy przeżyli,
ale pisk hamulców był przerażający. A na tylnym siedzeniu siedział mój
syn z poprzedniego małżeństwa. Zmroził mnie strach. Mój mózg się
wyłączył. Przez kilka minut nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i gdzie
jestem. Syn też był w Szoku. Krzyczał coś do mnie z fotelika, a ja
myślałem tylko o tym, że mogłem go zabić. Miałem tylko myśl, że mogłem
zabić własne dziecko, że mogłem stać się mordercą. I przyszła mi myśl, że
lepiej być samemu i nie być odpowiedzialnym za nikogo. Straszna myśl, ale
taka właśnie była.
- Jak więc pomóc Michałowi?
- Piszczeć już nie musi, to jest załatwione. Ale największy problem jest
w miłości. Dzieci rodzą się z miłości. A tam, między nami, nie było żadnej
miłości.
- Dlaczego Michał cię nie zauważa, traktuje cię jak powietrze, jakbyś
nie istniał? Z was dwojga akceptuje tylko Agnieszkę?
- Michał bardzo mocno odczuwa, że nie ma ojca, dlatego nie ma w
świecie Michała.

340
- Co zrobić, żeby Michał poczuł, że ma ojca? Jak pozbyć się
autyzmu?
- Pozwolić Michałowi być. Przyjąć go. Kochać. Trzeba go kochać.
Naprawdę kochać. Naprawdę trzeba kochać. Naprawdę trzeba go kochać.
- Ale konkretnie jak możemy pomóc dziecku? Co zrobić?
- Nic innego nie pomoże. Tylko naprawdę kochać. Być naprawdę ojcem.
Ale ja nie umiem tego zrobić. Nie umiem tego zrobić. Czy ja w ogóle chcę
to zrobić?...

***

Kiedy obecnie zapytałam Wojtka, co dzieje się teraz z jego synem


Michałem, usłyszałam, że „w dalszym ciągu chodzi na terapię i
rehabilitację”. Kiedy zapytałam, czy zdaje sobie sprawę, że to on, ojciec
Wojtek, i ona, matka Agnieszka, mają iść na terapię, żeby pomóc dziecku,
odpowiedział, że nie ma czasu, ponieważ prowadzi teraz bardzo dużo
warsztatów za granicą i rzadko bywa w domu. A Agnieszka lubi być z
Michałem, zajmować się nim i chodzić z nim na zajęcia, bo spotyka tam
osoby podobne do siebie, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Wojciech jednocześnie świetnie poradził sobie z własnymi problemami,
które rozwiązywaliśmy przy okazji autyzmu dziecka. Dwa lata temu miał
poważną nadwagę, a do towarzystwa rozsiane na różnych częściach ciała
bielactwo. Bardzo widoczne, bo wielkie plamy bieliły się wokół oczu, ust i
na dłoniach oraz te niewidoczne dla innych, bo w miejscach, gdzie nie
każdy może zajrzeć. Ale i te zaprezentowały się energetycznie w czasie
sesji, mimo że Wojtek nie wspomniał o tym przed sesją. Kiedy spotkałam
go ostatnio, musiałam kilka razy zerknąć, żeby upewnić się, czy to on,
tenże Wojtek we własnej osobie, aż w końcu zaczęłam wpatrywać się i
wtedy powiedział, że znamy się i był u mnie kiedyś. Teraz wygląda
doskonale. Może już jeździć po świecie, prowadzić kursy i warsztaty. Stał
się chyba bardziej wiarygodny jako psycholog. Wszystkim, którzy mają
bielactwo i problem z otyłością, polecam dalszy ciąg zapisków z nagrania
spotkania z Wojtkiem. Może odnajdziecie w nich rozwiązanie swojego
problemu z bielactwem albo otyłością.

341
- Teraz bielactwo. Skąd się wzięło? Co to jest? Co to za
wspomnienie? O czym ma przypominać?
- To stygmat. Kara.
- Za co kara?
- Dla kogoś z rodziny.
- Kto to był? Za kogo nosisz karę i stygmat?
- Brat mojego ojca.
- Białe plamy wokół oczu. Co to jest? Dlaczego?
- To łzy.
- Czyje to Izy? Kto płakał?
- To łzy mojej mamy. Płakała, bo nią gardzono.
- Dlaczego?
- Obwiniali ją o pychę i odrzucenie. O to, że była dumna z tego, kim jest.
Ona była prawdziwą Polką, a oni nie. Oni byli Ukraińcami, którzy udają
Polaków. Ich babcia była Ukrainką. Babcia nienawidziła mamy za to, że
czuje się lepsza, więc nią gardzili.
- A co z białymi plamami przy ustach?
- To, co wycieka, bo nie można tego połknąć, przełknąć i nie można tego
wytrzeć.
- Czy to jest również przyczyna tego, że odczuwasz jakieś niemożliwe
do zdiagnozowania problemy z przełykaniem jedzenia i często się
krztusisz?
- Tak, to jest to odczucie w środku i też na zewnątrz, na skórze. To jest to,
czego nie można przełknąć. Zniewagi.
- Kto nie mógł przełknąć zniewagi?
- Zniewagi i pogardy nie mógł przełknąć...
- Kto nie mógł przełknąć zniewagi i pogardy?
- Mój ojciec, Kazimierz.
- Kto go znieważał i nim pogardzał?
- Moja matka nim gardziła.
- A co z bielactwem na penisie?
- Tak czyści się brud. Białym czyści się brud. Brud, kiedy wkłada się go
tam, gdzie nie trzeba.
- Kto wkładał go tam, gdzie nie trzeba?
- Mój ojciec z obcą panią. Widzę ich. To wstrętne i brudne.
- Idźmy dalej. Co z białymi plamami na prawej ręce? Co to jest?
Skąd to wspomnienie?

342
- Dotknięcie krwi?
- Czyjej krwi? Kto wkładał palce w krew?
- Młody mężczyzna. On jest mordercą, zamordował młodą dziewczynę.
Ten chłopak nie poniósł kary. To ja w innym wcieleniu.
- Jak rozliczyć ten stary dług z innego wcielenia?
- Muszę ją przeprosić. To był ktoś obcy. Zupełnie obca dziewczyna.
Palcem sprawdzałem, czy żyje. Nie chciałem tego, ale musiałem to zrobić,
nie umiałem inaczej zrobić. Wszyscy musieli zginąć. Ja, i nie tylko ja, ich
wszystkich mordowałem.
- Dlaczego mordowałeś ludzi?
- Bo inaczej sam bym zginął.
- Twoja lewa ręka. Duża plama bielactwa, co to jest? Czego to ślad?
- Coś bardzo zimnego.
- Co dokładnie? Czyja to była ręka? Czyje wspomnienie?
- Przymarzła czyjaś ręka.
- Czyja?
- Kogoś ważnego. Mężczyzny. Mojego dziadka. Już wiem...
- Idźmy dalej. Mniejsza plamka nad dużym palcem wskazującym?
- Ktoś zdarł skórę do kości. Jakiś chłopak. Jakaś maszyna, coś bardzo
szybko. To brat dziadka, Andrzej.
- Co robił brat dziadka?
- Strzygł.
- Strzygł jakieś zwierzęta?
- Nie, nie zwierzęta. On strzygł ludzi. Strzygł ich brzytwą. Całe ręce miał
pocięte.
- Jak to się stało?
- Musiał robić to szybko. Bo mu kazali. Niemcy. W obozie. To mu się nie
goiło. Te rany mu się nie goiły. Miał zakażenie. Przeżył to.
- Dlaczego Wojtek ma stygmaty zebrane z całej rodziny? Dlaczego on
to wszystko nosi?
- Nie umiem tego przyjąć.
- Czy to dlatego, że uciekasz cale życie?
- Kochać, kochać, kochać! Jest tylko jedno rozwiązanie.
- Jak w wieku czterdziestu paru lat można nauczyć się kochać, jeśli
do tej pory nie potrafiłeś tego zrobić?
- Nauczyć się kochać można tylko wtedy, gdy się kocha.
- Co z dzieciństwa decyduje o tym, że nie umie się kochać?

343
- Żeby kochać, trzeba być kochanym.
- Jak można to osiągnąć?
- Można kogoś kochać, tylko jeśli kocha się siebie.
- Jak można pokochać siebie po czterdziestu latach niekochania?
- To trudne, ale trzeba się tego uczyć. Tylko wtedy każdy, kogo kocham, i
każdy, kto mnie kocha, pozwala uczyć się miłości. Nikt nie nauczy miłości
kogoś, kto miłości nie ma. Nie można dawać tego, czego się nie ma. Po
prostu nie można dawać tego, czego się nie ma. Muszę uwierzyć w miłość.
To jest moje zadanie na to życie.
- Czy otyłość ma coś wspólnego z miłością? Dlaczego wysiłki, które
podejmuje Wojtek, nie przynoszą efektów? Żadne diety ani ćwiczenia
nie dają rezultatu na dłużej, a wydaje się nawet, że pogarszają
sytuację?
- Bronię się przed zagrożeniem. Zagrożeniem, którego nie ma.
- Skąd poczucie zagrożenia? Dlaczego trzeba się bronić?
- Tylko broniąc się, mogę znieść siebie. Bronię się przed brakiem
miłości.
- Skąd takie przekonanie? Czy coś się wydarzyło? Gdzie się to
zaczęło? Kiedy?
- Miałem pięć, może sześć lat. Zacząłem jeść, żeby mama mnie kochała.
Jadłem wszystko, co zrobiła i podawała mi do zjedzenia. Wszystko,
dosłownie. Co do okruszka. Dawała mi więc coraz więcej, ja jadłem coraz
więcej, a ona się z tego cieszyła. Im bardziej brakuje mi miłości mamy, tym
więcej jem.
- Co zrobić, żeby Wojtek schudł? Żeby nie chciało mu się jeść tak
dużo, tak źle, o każdej porze i w każdym momencie?
- Trzeba pokochać siebie. Nie jest się grubym dlatego, że się je, ale
dlatego, że chcesz tego, czego najbardziej ci brakuje. Ale jak masz więcej,
to wcale nie jest więcej miłości, a wciąż więcej pustki. Im mniej miłości,
tym więcej otyłości. Jest tu jakieś światło i jakiś wysoki dźwięk. Coś się
dzieje. Ktoś chce mi pomóc, ale mówi, że jego rolą jest pozwolić mi iść
samemu. Dopilnować, żebym szedł we właściwą stronę, ale sam.

***

344
Nasze spotkanie trwało długo, kilka godzin. Kiedy skończyliśmy, w
środku nocy, Wojtek pojechał na drugi koniec Warszawy po laptop, żeby
przegrać nagranie. Powiedział, że do rana nie wytrzyma, jeśli tego nie
odsłucha. Teraz trochę mnie denerwuje, że odsłuchał, świetnie przyswoił i
zastosował tę część, która dotyczyła jego problemów, a pominął fragment,
jak pomóc swojemu dziecku. A to spotkanie, w moim pojęciu, miało być
głównie dla dziecka. No cóż, wyszło, jak wyszło. Dobrze, że pomogło
przynajmniej Wojtkowi. Może kiedyś dorośnie na tyle, żeby zauważyć
istnienie swojego syna i jego problemy.

33
J.L. Hennan, Przemoc. Uraz psychiczny i powrót do równowagi, przel. A. Kacmajor, M.
Kacmajor, GWP, Gdańsk 2002, s. 20.
34
B. van der Kolk, Przedmowa, [w:] P.A. Levine, Trauma i pamięć. Mózg i ciało w poszukiwaniu
autentycznej przeszłości, przeł. M. Reimann, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2017, s. 9-10.
35
Tamże.

345
ASIA I AUTYSTYCZNY SYN
Historia Asi zaczyna się od dziadka, który w czasie wojny przebywał w
obozie niemieckim. Później jej babcia nie mogła zaakceptować córki, która
„poszła za Niemcem'’. Wypędziła więc córkę z domu, a gdy ta
wyprowadziła się z mężem do Niemiec, została uznana za zakałę rodziny -
nie można było wspominać o niej przy babci i dziadku. Brat ojca Asi
wstydził się rodziny, z której pochodził, dlatego przyjął nazwisko żony. W
trakcie sesji doszło do spotkania z dziadkami, których nigdy nie poznała,
gdyż zmarli przed jej urodzeniem, i kolegą męża, który nie żyje, ale zostały
po nim sprawy do rozwiązania.

- Mam na nogach buty, sznurowane trampki. Jestem ubrana


młodzieżowo. Dziewczynka - osiem, może dziewięć lat. Dom z
podwórkiem. Ogrodzony. To chyba dom moich dziadków od strony ojca.
Wchodzę przez sień. Jest duży pokój połączony z kuchnią. Stoi piec
kaflowy. Są babcia i dziadek. O czymś rozmawiają. Babcia mówi
dziadkowi, że jest w ciąży, i nie jest zadowolona z tego. Jest
zdenerwowana. Mówi, że to jego wina, że ona jest w ciąży. Tak jakby to, że
z nim sypia... i tego konsekwencją jest ciąża, której ona nie chce.
- Przejdź do momentu porodu.
- Wzywają lekarza, gdyż wystąpił problem. Babcia nie może urodzić.
Ktoś przychodzi. Mężczyzna, lekarz, przyjechał z daleka. Powiedział, że to
bliźnięta. Babcia jest przerażona. Dzieci się rodzą. Dwie dziewczynki.
Poród był przedwczesny, więc trzeba bardziej się nimi zajmować. Mają
niewielką wagę, wymagają szczególnej opieki.
- Znajdź jakiś ważny moment.
- Spotykają się. Babcia i dziadek. Babcia mu zaufała i uwierzyła, że
będzie jej dobrze i będzie szczęśliwa. Ujął ją spokojem, boją często
ponoszą emocje. Potem okazało się, że dziadek nie pomagał w domu. Było
jej ciężko.
- Jaki to ma związek z tobą?
- Przypomina mi to mnie i męża. Jak oni funkcjonowali i o co babcia
miała pretensje.
- Czy babcia jeszcze sypiała z dziadkiem po urodzeniu bliźniaczek?

346
- Nie. Już nie. Wystrzegała się.
- Gdzie teraz jesteś?
- U nich, siedzę przy stole. Ale to dziwne, bo przecież mnie wtedy
jeszcze nie było na świecie.
- Nie oceniaj teraz, czy coś jest dziwne, czy nie, możliwe czy
niemożliwe. Bądź tam i dowiedz się, czego tylko zdołasz.
- Chodź, chodź... podejdź bliżej... siadaj... co chcesz porobić, słoneczko?
Obejmij mnie. Boże, jakie to dziwne, bo ja nie znałam dziadka, nie
widziałam, zmarł przed moim urodzeniem...
- Więc ciesz się z okazji poznania go niejako osobiście. I zapytaj, co
mogliby ci powiedzieć, żeby pomóc.
- Szkoda, że mnie nigdy nie widział i nie mogliśmy się poznać.
- Teraz właśnie się poznajecie. Wykorzystaj okazję. Zapytaj, czy ma
dla ciebie jakąś radę. Czy może pomóc w jakiś sposób.
- Pobyt w obozie to było straszne przeżycie. Kiedy tam był, pozbawiono
go wszelkich emocji, wyrażania złości, ale również radości. Nie było po
nim widać uczuć.
- Zapytaj dziadka, dlaczego twój mąż zachowuje się tak samo.
- Mój mąż miał kiedyś przyjaciela, który zginął. Oni wcześniej się
pokłócili. To było związane z dziewczyną. Mieli po siedemnaście, może
osiemnaście lat. Mąż spotykał się z jakąś dziewczyną, a kolega naplotkował
o niej. Mąż się odciął od niego. A potem tamten wszedł na tory, dotknął
linii wysokiego napięcia i zginął. Dziwna sytuacja między nimi jest.
Ciężkie klimaty. Dużo negatywnych emocji. To znaczy... był bardzo
zagubiony, chciał wszystkim dopiec, więc mój mąż chciał się odciąć... czyja
oszalałam, mówię, że między nimi jest dziwnie i ciężko, a przecież tamten
nie żyje od kilkunastu lat. Może tak być?
- Tak. Tak działa energia niezałatwionych spraw. Nawet kiedy jakaś
osoba umiera, ciężki klimat nierozwiązanych problemów zostaje przy
żywej osobie i warto się z tym uporać w tym życiu, żeby nie ciągnąć
tego za sobą do swoich następnych wcieleń i nie przekazywać tego
swoim dzieciom i wnukom do rozwiązania. Po powrocie do domu
porozmawiaj o tym z mężem. Już wiesz, co się stało i co obaj czuli.
Znajdź teraz inny czas i inne miejsce.
- Jesteśmy na spacerze w lesie z moim synem. Syn na rowerze, ja na
piechotę. Siadamy na pniu. Syn przytula się do mnie.

347
- O, to świetnie, możesz skorzystać z jego obecności i zapytać o
wszystko. Na początek, co oznacza jego ciągłe klaskanie?
- To chęć oderwania się od rzeczywistości.
- Jak to działa?
- W ten sposób wyraża radość.
- Jak to możliwe, że wyraża radość klaskaniem, jeśli mówiłaś
wcześniej, że klaszcze bardzo mocno i długo, kiedy jest zdenerwowany?
- Nie, klaszcze, kiedy go coś rozbawi.
- OK, z czym kojarzy mu się klaskanie?
- Z odfrunięciem.
- Dlaczego trzeba odfrunąć od rzeczywistości w autyzm?
- Martwi się czasami, że jestem przybita.
- Dlaczego?
- Nie wie, dlaczego jestem taka przybita.
- I?
- Próbuje zwrócić na siebie uwagę klaskaniem.
- Dlaczego klaszcze, kiedy się zdenerwuje?
- Chce wyrzucić z siebie emocje.
- Jakie?
- Złość, bunt...
- Skąd ta złość? Od którego z rodziców ją przejął? Gdzie nauczył się
podskakiwania?
- Nie chce słuchać, co mówię do niego.
- Dlaczego?
- On tego nie przyjmuje. Tak jakby bał się tego. Tak jakby bał się zmiany.
On uważa, że to, co zna, jest dla niego dobre. A tego, co inne, on się boi.
Boi się jakiejkolwiek zmiany.
- Dlaczego boi się zmian? Czy ty bałaś się zmian? Skąd strach przed
zmianami?
- Niedowierzanie i negatywizm.
- Kto zna odpowiedź?
- Moja mama. Ona uważa, że nie może mieć lepiej. Że nic lepszego jej w
życiu nie czeka i nie spotka. Że takich cudów nie ma.
- Jaki to ma związek z tobą?
- Myślę podobnie.
- Kiedy to się zaczęło?

348
- W trakcie małżeństwa z ojcem, a nie było różowo między nimi. Ojciec
potrafił ją tak pognębić, że nerwy jej siadały. Ona nie wierzyła, że może
cokolwiek zmienić w swoim życiu.
- Czy kogoś w waszej rodzinie zabiła jakaś zmiana? Dlaczego zmiana
oznacza u was śmierć?
- Umarło dziecko babci - mamy mojej mamy, czyli to brat albo siostra
mojej mamy. Umarło, to było drugie dziecko babci. Mama urodziła się jako
następna. Nie wiadomo, dlaczego umarło. Zachorowało i umarło. Babcia
bardzo płakała. Dziecko odkryło się w nocy i bardzo zmarzło. Zachorowało
i umarło. Babcia czuła się winna.
- Czy babcia coś zmieniła przed chorobą tego dziecka? Dlaczego
mówimy o zmianie i o śmierci jednocześnie?
- Bo wcześniej dziecko było w beciku, a babcia zmieniła kołderkę.
Odkryło się, zachorowało i zmarło. Babcia nie mogła sobie wybaczyć, że to
zmieniła.
- Czy wiesz, że twoja babcia, kiedy nosiła w brzuchu twoją mamę i
kiedy ją urodziła, miała jedną główną myśl: „Każda zmiana może być
śmiertelna, więc żeby żyć, nie można nic zmieniać, nawet
najdrobniejszych rzeczy. Nawet zmiana myślenia może prowadzić do
śmierci. Nie można nic ulepszać ani poprawiać, ani dawać więcej
swobody, ponieważ może to doprowadzić do śmierci”?
- Tak, teraz wszystko staje się jasne. Jej zachowanie, moje życie i to, co
dzieje się z moim synem.
- Czy ta niemożliwość wprowadzania zmian ma jakiś związek z
ubraniami twojego syna? Z ciągłym podciąganiem spodni?
- On chce, żebym czuła się winna. Chce tym zwrócić uwagę na siebie.
Chce, żebym się nim zajmowała. Często udaje, że jest małym dzidziusiem, i
chce, żebym go głaskała i przytulała.
-Ale już nie jest dzidziusiem. Dlaczego nie chce lub nie może
dorosnąć?
- Zaznacza odseparowanie, brak więzi z mamą.
- Komu brak tych więzi?
- Wszystkim! Mnie, mojemu mężowi, mojemu bratu, mojemu ojcu...
- Co jeszcze?
- Mama przedstawia mi się jako ciągle płacząca i użalająca się.
Powinnam być, jaka jestem.
- Co się stanie, jeśli się zmienisz?

349
- To będzie niedobre dla dziecka. Wszelkie zmiany życiowe są złe dla
dzieci. Teraz mój brat mi się pokazał. Jesteśmy w naszym rodzinnym domu.
Pomaga mi w lekcjach. Mówi, że rodziców trzeba słuchać i robić to, co oni
chcą. Ja się zawsze buntowałam przeciwko nim.
- Dlaczego dziecko twojego brata jest ciężko chore?
- „Dlaczego zawsze jesteś podporządkowany?”
- Dlaczego?
- Bo on się boi.
- Czego?
- Zmian.
- Co się może stać?
- Straci poczucie bezpieczeństwa. Straci dom rodzinny.
- Kto to wszystko stracił?
- Ojciec. Wcześnie opuścił dom. Bardzo się buntował. Chciał żyć po
swojemu. Ale w środku czuł się dzieckiem. Był niedojrzały. Czuł, że brak
mu matki i więzi z rodziną. Czuł się bardzo samotny.
- Dlaczego nie wrócił?
- Wiedział, że w domu będzie się buntował i kłócił. Dlatego był
rozdwojony. Rodzice siedzą przy stole. Ojciec krzyczy: „Wszystko to twoja
wina”. Wszystkie winy próbuje zrzucić na mamę. To, że się nie układa
między nimi, to przez to, że ona wszystko źle robi. A mama płacze...

Tu Asia przerwała sesję.


- Nie jestem jeszcze na to gotowa - powiedziała. - Nie dam rady. To na
razie jest za trudne.
Oczywiście, może się tak zdarzyć. Jeśli ktoś nie chce kontynuować sesji,
może w każdej chwili powiedzieć mi o tym. Umówiłam się, że kiedy będzie
gotowa na ciąg dalszy, żeby pomóc synowi wyjść z autyzmu, przyjmę ją
poza kolejnością oczekujących na sesje osób. Niestety, minęło już prawie
pięć lat, a ona nie odezwała się do mnie.

350
W ZAKLĘTYM KRĘGU POCZUCIA
WINY
Kobieta. Problemy w małżeństwie, są w trakcie rozwodu, mąż mieszka i
pracuje za granicą. Syn ma autyzm. Wciąż ma, niestety. Kobieta zadzwoniła
do mnie dzień po spotkaniu i powiedziała, że pierwszy raz w życiu
rozmawiała ze swoim dzieckiem, że normalnie ją pytał i odpowiadał, bawił
się z siostrą. Zadzwoniła po tygodniu, że to jednak nie działa, bo syn wrócił
do poprzedniego stanu, i chciałaby przyjechać do mnie drugi raz. Kiedy
poprosiłam, żeby opowiedziała, co się stało w jej życiu i w jej relacji z
mężem w ostatnich dniach, najpierw stwierdziła, że nie widzi powodu,
dlaczego pytam. A potem powiedziała, że okropnie się z nim pokłóciła.
Przez telefon. Półtorej godziny na niego wrzeszczała, a on udawał, że nie
ma emocji i niczego sobie nie wyjaśnili. Uznałam, że niestety szkoda jej i
mojego czasu, jeśli nie umie skorzystać z pięknych kilku godzin i
wskazówek, które dostała od Boga czy Wszechświata, a najpewniej swojej
Duszy w trakcie naszego spotkania. Po przeczytaniu zapisków z naszej
pracy chyba mnie zrozumiecie. Czy ona kiedyś zrozumie, że dopóki nie
zmieni swojego myślenia, swoich zachowań, swoich reakcji, swojej energii,
dopóty jej otoczenie będzie zamrożone w jej starym błędnym myśleniu?
Mam nadzieję, że kiedyś uda się jej tego dokonać.

***

- Wchodzę do domu.
- Co się dzieje? Dlaczego tam jesteś?
- Mój mąż śpi. Wchodząc właśnie, odczuwam przygnębienie i czuję się
przytłoczona.
- Co cię przygnębia i przytłacza?
- Widzę, jak on się zachowuje.
- Ale on przecież śpi. Nie zachowuje się chyba przez sen?

351
- No tak, ale to właśnie to: jego brak, jego zachowanie, brak emocji - to
jest przytłaczające.
- Co możesz zrobić, żeby wyzwolić emocje, których potrzebujesz?
- On ma chwile, kiedy okazuje jakieś emocje, kiedy próbuje coś z siebie
wykrzesać. Ale to tylko jakieś elementy. Nie czuję i nie widzę sensu, żebym
miała coś wykrzesać z siebie w jego kierunku.
- Dlaczego wyszłaś za niego i chciałaś mieć z nim dzieci? Jaki twój
problem rozwiązuje ten mężczyzna w tym życiu?
- Nie wiem. Patrząc na to z perspektywy czasu, kiedyś go kochałam.
- Kim jesteście dla siebie?
- On był moim dzieckiem w innym wcieleniu. Zajmowałam się nim.
- Co się tam zepsuło, że teraz macie wobec siebie dług do spłacenia?
- Czułam, że daję mu bardzo dużo z siebie. Ale wtedy byłam jego mamą.
To chyba normalne.
- Co wtedy zaszło między wami? O co chodzi?
- Był niewdzięcznym dzieckiem, które nie docenia starań mamy. Nie
doceniał tego, co ma. Że ma mnie. Tak jakbym była mu obojętna.
- Dlaczego znowu powtarzasz ten sam schemat?
- Znajduję rodziców mojego obecnego męża w tej samej pozycji. Jego
ojciec i jego matka. On bierny, a ona nad wszystkim panuje.
- Co musi się teraz stać, żeby twój mąż zachowywał się inaczej?
- To nie może się udać. Nawet jeśli na chwilę będzie miał przebłysk, to
wróci do starego schematu.
- A jaka jest w tym twoja rola? Dlaczego jesteś fragmentem tego
schematu? Co to za schemat? Kto go stworzył?
- Jego matka i on.
- Dlaczego jego matka tak się zachowywała?
- Ona uważała, że oni nic nie potrafią, że musi za nich wszystko
załatwiać. I sprawdzać ich nieustannie. Kontrolować.
- W jaki sposób twój syn rozwiązuje ten problem?
- On też chce, żebym ja się nim zajmowała.
- Co zrobić, żeby on już tego nie chciał? Żeby zaczął normalnie
dorastać, być normalnym nastolatkiem, a potem normalnym dorosłym,
a nie wiecznym dzidziusiem? Jak możesz wyplątać się z tego kola, kiedy
zawsze musisz się kimś opiekować? Jest gdzieś prawdopodobnie jakieś
wcielenie, kiedy nie opiekowałaś się nikim albo odeszłaś od kogoś, kto
akurat potrzebował twojej pomocy. Ktoś mógł przez to umrzeć.

352
- Mój mąż. Widzę siebie, jak stoję koło jego łóżka. Mam spódnicę do
kostek, chustę i długie włosy. Stoję przy jego łóżku. On nie chce, żebym go
zostawiła. Leży w łóżku. Jest chory. Trzeba się nim zajmować. Podawać mu
jedzenie.
- Dlaczego nie wstaje z łóżka?
- Może chodzić, ale jest mu ciężko. Ma problemy ze stawami. Ale
większość wynika z zaniedbania i leżenia. I jestem też zła, że on tego nie
robi, i mówię, żeby wstał i chodził, i nie mogę zmusić go do żadnego ruchu,
bo on nie chce. Uważa, że to nie ma żadnego sensu. Jestem niezadowolona
i zapowiadam, że nie będę się nim zajmowała. Jestem zła, że przywiązuje
mnie w ten sposób do siebie.
- Znajdź inny dzień.
- Odchodzę od niego. Zajmuje się nim matka. Odwiedzam go i mam
wyrzuty sumienia. Próbuję żyć inaczej, ale ciągnie mnie do niego poczucie
winy. Jest chory, potrzebuje pomocy, a ja chcę żyć samodzielnie.
- Czy w tamtym życiu pojawia się twój chory na autyzm syn?
- Tak. Był moim mężczyzną.
- Jaki jest związek?
- To właśnie ten problem: ja chciałam być z młodym mężczyzną, a
musiałam zajmować się chorym mężem. Byłam rozdarta między tym, czego
chcę, a tym, co muszę.
- Co się stało między tobą a tym mężczyzną, który teraz jest twoim
synem?
- On tego nie rozumiał. Miał pretensje, że tam chodzę. Uważał, że jeśli
go kocham, to powinnam być z nim, a nie chodzić do męża. Jego to bolało.
On chciał mieć mnie tylko dla siebie. Nie miałam zrozumienia z tych
dwóch stron. Ani z jednej, ani z drugiej. Miałam się odciąć i nie chodzić
tam nigdy więcej.
- Dlaczego teraz jest chory?
- Boi się, że mogę się odseparować. Że pójdę w kierunku męża. Chce,
żebym była przy nim i nim się zajmowała.
- Zaproponuję ci teraz coś trochę magicznego, bo wiem, że doskonale
to działa. Teraz masz okazję, żeby wytyczyć nowe drogi na twojej
mapie życia. Tylko od ciebie zależy, czy zechcesz korzystać z tych
nowych ścieżek, czy przynajmniej spróbujesz, jak się nimi chodzi, i czy
spodoba ci się to na tyle, żeby te nowe drogi zamieniły się w autostrady,
którymi będziesz przemieszczała się w dowolnym, wybranym przez

353
siebie, kierunku. Zmieńmy tę sytuację w przeszłości. Teraz możemy to
zrobić. Teraz ta przestrzeń jest otwarta i gotowa na zmiany.
Zaproponuję ci nowy scenariusz przeszłości, a ty wprowadź go w życie.
Zmieńmy ten system, żeby uwolnić waszą trójkę z tej pułapki. To
pociągnie za sobą zmiany we wszystkich i wszystkim w twoim
otoczeniu. Teraźniejszość i przyszłość dostosują się do nowej
rzeczywistości. A zatem skonstruuj scenę, w której twój mąż wstaje
rześko z łóżka. Radośnie przygotowuje się do wielkiego wyjścia. Myje
się, goli, czesze, ubiera w odświętny strój, ponieważ dziś jest dzień jego
ślubu. Kiedy ty odeszłaś, on spotkał kobietę swojego życia. Zakochał się
w niej na zabój i jest nieziemsko szczęśliwy. Ty również spotkałaś
innego mężczyznę, to obecnie twój syn, pamiętasz? Ale w twojej scenie
on jest twoim nowym partnerem. Jesteś bardzo zadowolona z takiego
obrotu sprawy. Dziękujesz Wszechświatowi za to genialne rozwiązanie.
I wyglądasz dziś wyjątkowo pięknie, ponieważ idziesz z partnerem na
ślub swojego byłego męża. Kupiłaś im wspaniały prezent i przepełnia
cię wielka radość na myśl, że możesz im go wręczyć w tym szczęśliwym
dniu. Nie macie już do siebie żadnych pretensji. Nawet więcej, wydaje
ci się, że będziecie mogli wspierać się w swoich przyszłych
przedsięwzięciach, tak dużo macie ze sobą wspólnego. Tak więc idziecie
na ślub, wręczasz im prezent. Wszyscy są uśmiechnięci. Były mąż
mówi, że życzy ci wszystkiego najlepszego, i dziękuje ci z całego serca
za to, że opiekowałaś się nim wtedy, kiedy tego potrzebował, i pomogłaś
mu dojść do pełnego zdrowia. Obiecuje, że więcej nie powtórzy się jego
słabość, ponieważ wie już, jak działa Wszechświat, i będzie korzystał z
tej wiedzy. Mówi, żebyś w żaden sposób nie czuła się winna, bo zrobiłaś
wspaniałe rzeczy, praktycznie dokonałaś dla niego cudu. A teraz, kiedy
jest zdrów, możesz zawsze na niego liczyć. Twój nowy partner mówi ci,
że czuje się bezpieczny, że jest ciebie pewien i nie boi się, że możesz od
niego odejść. Wiecie oboje, że łączy was nadzwyczajne uczucie, pełne
wzajemnego zrozumienia, oparte na partnerstwie i wolności dla obojga.
Czeka was życie wypełnione spełnianiem marzeń i pasji. Mówi, że daje
ci pełną wolność, i sam czuje się wolny, i tylko na takiej zasadzie chce z
tobą żyć. Jesteście więc razem, ale oboje czujecie się wolni. Możecie na
sobie polegać. Zawsze. Każdy ma czas dla siebie i dla drugiej osoby.
Możecie zajmować się swoimi sprawami i być szczęśliwi bez poczucia
obowiązku i obciążenia. Każdy ma czas dla siebie i dla drugiej osoby,

354
bez uciekania się do sztuczek w postaci popadania w chorobę, żeby
zyskać sobie opiekuna i przywiązać za pomocą wzbudzania poczucia
winy. Prawdziwa ulga, lekkość i wolność dla wszystkich. Czy udało ci
się kogoś uwolnić?
- Tak, kamień spadł mi z serca. Poczułam ogromną ulgę, dziwną radość,
jakiej chyba nigdy wcześniej nie znałam. W każdym razie nie pamiętam,
żebym kiedykolwiek czuła taką błogość i spokój.

355
MAMA, PIOTRUŚ I WIELKI WSTYD
Chłopiec, nazwijmy go Piotruś, jeden z bliźniaków, utykał na jedną nogę,
pojawiło się zapalenie prawego stawu biodrowego z wysiękiem płynu,
zdiagnozowano białaczkę szpikową. Utykanie zostało przebadane przez
lekarzy kilku specjalności, od ortopedy począwszy, na okuliście
skończywszy, bo do niego wysłał go na badania reumatolog, który jako
kolejny specjalista nie znalazł przyczyny kuśtykania. Chłopiec miał
problem z nieobecnością, nawet chwilową, mamy. Dziecko źle reagowało
na nakazy i zakazy. Jeśli czegoś mu się zabraniało, próbował sobie zrobić
krzywdę. Rzucał się na podłogę i uderzał w nią głową. Jeśli uparł się, że coś
chce dostać, nie było możliwości odwrócenia jego uwagi aż do momentu,
kiedy nie otrzymał tego, czego żądał. Młodsza siostra bliźniaków, Kasia,
zachorowała na atopowe zapalenie skóry. Stan był bardzo ciężki, nie sikała,
ponieważ woda wyparowywała przez mocno uszkodzoną skórę, wyglądała
jak wyjęta z ukropu. Piotruś przy różnych okazjach popychał siostrę tak
mocno, że dziewczynka się przewracała i płakała. Po pomoc przyszła do
mnie ich mama...
To spotkanie przebiegło nietypowo, ponieważ zazwyczaj, kiedy ktoś
przychodzi do mnie szukać rozwiązań, wystarcza moja rozmowa z tą
właśnie osobą. Tutaj przy zmianie częstotliwości fal mózgowych mamy
włączył się w jakiś sposób do rozmowy jej chory syn, który fizycznie
znajdował się w innym mieście. Spotkanie było piękne, ale oceńcie to sami.
- Opowiedz, co się dzieje? Gdzie jesteś?
- Siedzę przy stoliku. Piotruś siedzi przy mnie.
- O, to świetnie. W takim razie otrzymamy od niego wszystkie
odpowiedzi na temat jego ostatnich niedyspozycji. Będę zadawała
pytania tobie, a ty przekazuj je synowi i powtarzaj mi głośno jego
odpowiedzi, żebym je poznała i żeby mogły się nagrać. Od czego chcesz
zacząć? Powiesz mi najpierw o białaczce, kuśtykaniu, problemie z
nieobecnością mamy czy kłopotach siostrzyczki?
- Siedzimy przy stoliku i zadaję mu te pytania, i chyba to ja nie
pozwalam mu odpowiedzieć.
- Pozwól mu mówić i odpowiadać. Zapytaj jeszcze raz.
- Mam jeszcze raz zapytać?

356
- Tak, siedząc tam, przy stoliku, razem z synem, tym razem nie bądź
sobą i pozwól mu mówić, co myśli i czuje, i pozwól mu odpowiadać na
pytania.
- On nie odpowie.
- Pozwól mu odpowiedzieć. On wszystko wie, a ty nie bój się
odpowiedzi i chciej je poznać, jeśli chcesz pomóc swojemu dziecku.
- On nie odpowie.
- Nie mów za niego. Zapytaj, a potem go posłuchaj, jak nigdy
przedtem go nie słuchałaś.
- Piotruś mówi, że kuśtyka, bo chciał się bawić. Chciałem się bawić. Z
tobą, mamo - tak powiedział.
- W co chciał się bawić? Dlaczego ta zabawa wymaga kuśtykania? Co
to za zabawa?
- Tak, Piotruś chciał się ze mną bawić. Ale w co? W wojnę.
- A kto i kiedy bawił się w ten sposób w wojnę?
- Mówi, że ja się tak bawię. Ty, mamo, tak się bawisz.
- Dlaczego trzeba kuśtykać, bawiąc się w wojnę? Kto przeżył wojnę,
utykając?
- Mówi, że ja się tak bawię. Ty, mamo, tak się bawisz, bo masz ciężki
karabin.
- Kto przeżył wojnę z ciężkim karabinem u boku?
- Jakieś dziwne rzeczy mówi.
- Posłuchaj go, nie oceniaj, nie odrzucaj jego słów.
- Mówi, że dziadziuś nosił ciężki karabin. Śmieje się głośno.
- Co się dzieje we krwi Piotrusia? Skąd ta białaczka? Po co?
- Bo lubię biały kolor - mówi.
- A dlaczego lubi biały kolor? Co on mu przypomina?
- Światło, lody śmietankowe, lód.
- Z czym mu się to kojarzy?
- Z babcią Basią.
- Co babcia Basia ma wspólnego z tymi białymi rzeczami?
- Ma siwe włosy.
- A czy Piotruś lubi babcię Basię?
- Tak, śmieje się i mówi: lubię, lubię. Nie chce już siedzieć przy stoliku.
Zaczepia mnie i chce, żebym go łaskotała.
- Zapytaj go, co myśli o swojej siostrze Kasi. Dlaczego ją popycha?
- Bo Kasia ma złą skórę.

357
- Dlaczego?
- Bo nie ma tatusia. Kasia myśli, że nie ma tatusia.
- Dlaczego?
- Bo wiesz, mamo, ty i tata...
- Dlaczego Kasia myśli, że nie ma tatusia? Co się stało z tatusiem?
- Nie ma taty.
- A gdzie jest tata?
- Piotruś mówi, że tata schował się do garażu.
- Przed kim się schował?
- Przed mamą i przed światłem.
- Dlaczego?
- Nie chce światła. Bolą go oczy. Bo coś ma w oczach. Coś ma w oczach.
Jakieś druciki.
- Skąd druciki w oczach? Co to jest? Ktoś je tam włożył? Czy to
jakieś wspomnienie?
- Tata coś widział.
- Co widział?
- Piotruś nic nie mówi. Chce, żebym go łaskotała.
- Co widział? To ważne.
- Widział martwego psa. Ktoś go potrącił. Ktoś potrącił psa
samochodem.
- Dlaczego tak bardzo przejął się tym psem?
- Bo pies był biały.
- Kto miał białego psa w waszej rodzinie?
- Ty, mamo, miałaś białego psa - Reksia.
- Jeśli to był mamy pies, dlaczego tata tak przeżył to zdarzenie?
- Tata przeżywa wszystko za ciebie, mamo.
- Dlaczego tata musi przeżywać za mamę?
- Bo mama jest z lodu.
- Co stało się w życiu mamy, że stała się z lodu?
- Krzyczeli bardzo na mamę.
- Kto krzyczał? Dlaczego?
- Myła podłogę. Starsi na nią krzyczeli. Chciała uciec na skały żeby być
sama. Popatrzeć spokojnie.
- W porządku. Czy w takim razie teraz twoja mama może być
czasem sama?
- Nie. Teraz mama nie może być sama, bo my jesteśmy.

358
- A gdyby mama chciała pobyć trochę sama, co by się stało?
- My byśmy zniknęli.
- Nie, wy nie musicie znikać, możecie pójść do przedszkola, pobawić
się z innymi dziećmi, wesoło spędzić czas, a mama wtedy zostałaby w
domu i robiła to, co chce, albo to, co powinna robić.
- Mama by zniknęła.
- Nie, mama by nie zniknęła. Co by się stało, gdybyście poszli do
przedszkola, a mama zajęłaby się pracą?
- Mama by zniknęła.
- Nie, mama nie znika.
- Znika.
- W takim razie powiedz, kiedy jakaś mama komuś zniknęła? Kto i
kiedy zniknął? Czyja mama mogła zniknąć? Ludzie na ogól nie
znikają. A jeśli tak się zdarzyło, to komu? Czy ktoś kiedykolwiek
zniknął w waszej rodzinie? Bo jeśli tak, to obawy mogą być w jakiś
sposób uzasadnione i trzeba je rozwiać.
- Wszyscy mogą zniknąć.
- Ale nie zniknęli i wszyscy cały czas są.
- Ale mogą.
- Mogą, ale nie znikają. Ludzie tak po prostu nie znikają.
- Znikają!
- Ja nie znam takiego przypadku, więc opowiedz mi, kto zniknął?
Komu się to zdarzyło?
- Ty, mamo!
- Mama jest. Nie zniknęła. Kto zniknął? Bo przecież mama tu jest.
Kiedy to było?
- Zawsze.
- Mama zawsze jest przy was. Kiedy to było?
- Oj, mamo!
- Kiedy mama zniknęła? Zawsze była przy tobie. Przez dziewięć
miesięcy ciąży i teraz.
- Oj, nie.
- Kiedy w takim razie zniknęła?
-Mamo, ty wiesz.
- No dobrze. W takim razie Piotruś niech się pobawi, a Ty -mamo -
opowiedz, kiedy zniknęłaś? Bo ja nie wiem, co się stało. Nie wiem, jak i
kiedy. Jak można zniknąć?

359
- Nie wiedziałam, że to jest ważne.
- Kiedy to było? Co według ciebie nie jest, a może jest ważne?
- Ty, mamo, sądzisz, że to jest ważne. Ty, mamo, myślisz, że to jest ważne.
- Co jest ważne? Czy mogę się dowiedzieć, żeby pomóc rozwiązać
problem?
- Na początku. Jak byliśmy w kosmosie, to nie było mamy.
- Piotruś, to nie jest ważne. To były tylko dwa dni.
- Jakie dwa dni? Co się zdarzyło?
- To były tylko dwa dni. To nie jest ważne.
- Nie czekałaś na nas.
- Dlaczego Piotruś myśli i mówi, że nie czekałaś na nich?
- Piotruś, to nie jest ważne.
- Dlaczego twój syn mówi, że nie czekałaś na nich?
- Czekałam.
- Gdzie czekałaś i na kogo?
- W domu. Bałam się.
- Na kogo czekałaś? Co się wtedy stało? Opowiedz.
- Piotruś, to nie jest ważne.
- Po prostu opowiedz, co się stało. Czy to jest ważne, czy nie jest,
niech zadecyduje każdy osobno, kiedy już to wypowiesz na głos. Ty po
prostu opowiedz to głośno.
- Nie mogę.
- Możesz, na pewno. To proste. Wystarczy tylko powiedzieć. Użyć
kilku albo więcej słów, tylu, ile akurat potrzeba, i wypowiedzieć głośno.
- To nie jest ważne. To naprawdę nie jest ważne.
- Tym bardziej możesz to powiedzieć. To jest bardzo proste.
- Nie ufam wam.
- Możesz nie ufać, ale może łatwiej byłoby żyć tobie i twojej rodzinie,
gdybyś w końcu wypowiedziała na głos to, o czym mówi twój syn.
- Powinnam się przełamać?
- Myślę, że dobrze byłoby przestać działać starymi schematami. Po
prostu powiedz tę nieważną rzecz.
- Oni na mnie nakrzyczą. Skrzyczą mnie. Rodzice, cała rodzina i bliscy.
- A niech nawet nakrzyczą. Raz się wykrzyczą i będzie po problemie.
A może wcale nie będą krzyczeć, bo nie ma powodu?
- A jak nie będą nas kochać? Przestaną nas kochać?
- Zawsze będą was kochać.

360
- Przestaną.
- Nie, oni mają zapisane w sercach, że będą was kochać.
- Nie.
- Nie bój się, zawsze będą was kochać. Nawet jak wydaje się nam, że
nas nie kochają, nawet jak sobie coś takiego ubzduramy, to i tak
kochają i będą nas kochać. Tak jest stworzony ten świat, że będą was
kochać.
- Ja się trzymam krzesełka. Piotruś już poszedł.
- No dobrze. To w końcu powiesz mi, co jest aż tak nieważne?
- Chłopcy są z in vitro. A moi rodzice nigdy, przenigdy tego nie
zaakceptują. O tym, skąd wzięli się chłopcy, wiemy tylko ja, mój mąż i
lekarz. Poza tym nikt na świecie tego nie wie. Nikt z rodziny, nikt z
przyjaciół. Nikt absolutnie nie wie i nikt nie może się dowiedzieć, bo będą
mówili na nich robokopy albo coś podobnego. A dziadkowie na pewno nie
chcieliby ich ani mnie nigdy więcej widzieć.
- Skąd to wiesz?
- Wiem.
- Czy próbowałaś kiedykolwiek napomknąć w ich obecności, że na
przykład jakaś twoja koleżanka myśli o in vitro, ponieważ nie może
mieć dzieci?
- Nie, bo na pewno by się domyślili i przestali nas kochać.

***

Na tym zakończyłam spotkanie. Piotruś, jako wspaniałe, kosmiczne


dziecko z niesamowitym intelektem i poczuciem humoru, jest całkiem
zdrów. Jego podświadomość już wie, że nie musi rozwiązywać problemów
swoich rodziców we własnym ciele. Tata nadal mieszka w garażu. Mama
nadal nikomu nie zdradziła swojej strasznej, okropnej, przerażającej
tajemnicy. Sama kobieta nie potrafi zaakceptować swoich dzieci, które
pojawiły się na tym świecie w taki sposób, i to jest najpoważniejszy
problem. Ta dziewczyna ma znacznie obniżone poczucie własnej wartości z
powodu niemożności zajścia w ciążę i bycia niepełnowartościową kobietą.
Kiedy po urodzeniu dzieci ze sztucznego zapłodnienia zachodzi w naturalną
ciążę, jej wartość w jej oczach wzrasta, a to powoduje włączenie fazy
naprawczej w kościach. A nieodłączną częścią tego etapu jest białaczka.

361
Czy jednocześnie budzą się w niej ambiwalentne uczucia do własnych
dzieci „z probówki”, kiedy udało się jej urodzić „normalne” dziecko - nie
wnikam. Dzieciom udało się pomóc, a matka, cóż - potrzebuje mieć
odwagę i zrobić porządek w swoim życiu. Nikt za nią tego nie zrobi.

362
DZIECI NIEKOCHANE NIE ROSNĄ.
HISTORIA KATARZYNY
Brak miłości w niemowlęctwie może mieć dramatyczny wpływ nie
tylko na całe późniejsze życie, ale także na dzieciństwo. Przypominam
sobie konferencję, na której doktor Ashley Montague zadał
zgromadzonym tam lekarzom i pielęgniarkom pytanie, na które nikt w
tej sali nie mógł udzielić odpowiedzi. Jak ujawnia się brak miłości na
zdjęciu rentgenowskim? Montague, antropolog, autor książek na temat
uzdrawiającego działania dotyku i miłości, wyjaśnił, że dzieci
niekochane nie rosną. Dowodem na to jest zagęszczenie linii, widziane
w kościach na zdjęciu rentgenowskim, wykazujące okresy, kiedy
brakowało miłości i wzrost został zahamowany. [...] Brak miłości i
brak troski w sensie fizycznym są wręcz zabójcze, odwrotna sytuacja
natomiast daje pełnię zdrowia. Zrozumiałe staje się np. to, dlaczego
niemowlęta karmione piersią szybciej przybierają na wadze niż
karmione butelką i dlaczego w późniejszym okresie życia rzadziej
zapadają na choroby nowotworowe. Znowu uczeni chcą to w sposób
pochopny przypisać właściwościom mleka. A ja powiadam, że istotny
jest sposób dostarczania mleka. Dotyk jest fizjologią, a miłość
umiejętnością - czynniki te zmieniają nasze środowisko wewnętrzne36.

***

- Mam kryte buty. Jestem dzieckiem. Mam około pięciu lat. Jestem
dziewczynką. Jestem na polu. Stoję. Zaorane pole.
- Co tam robisz?
- Nie wiem. Jestem sama. Rodzice pracują w domu.
- Przenieś się w takim razie do domu. Co się dzieje?
- Rodzice pracują na gospodarstwie. Zajmują się zwierzętami.
- Przesuń się do momentu, kiedy spożywacie jakiś posiłek wszyscy
razem przy stole.

363
- Siedzą dziewczynka, matka i ojciec. Jedzą zupę z chlebem. Nikt nic nie
mówi. Nie rozmawiają.
- Zapytaj, co będą robili jutro.
- Oni mają pracować, a ona może się bawić.
- Nie słyszę w twoim glosie żadnej radości, która powinna
towarzyszyć perspektywie zabawy. Dlaczego?
- Bo jestem sama. Nie mam się z kim bawić.
- Znajdź ważny moment w tamtym życiu.
- Ktoś leży w łóżku, to mój ojciec. Jest chory. Matki nie ma. Pracuje.
Ojciec ma coś z nogą. Jest złamana. Coś mu spadło na tę nogę. Drzewo.
- Dlaczego to oglądamy? Co jest w tym ważnego?
- Jest mama. Nie rozmawiają. Matka każe mi przynieść wodę. Będzie go
myła. Myje mu twarz, myje ręce i ciało. Nic do siebie nie mówią... Nic do
siebie nie mówią.
- Znajdź inne życie w innym czasie, innej przestrzeni.
- Stoję boso w ogrodzie. Jestem kobietą. Mam długą suknię, zwyczajną,
prostą bez żadnych ozdób. Mam długie, proste, jasne włosy. Jest tu dziecko.
To mój syn. Bawimy się w ogrodzie.
- Znajdź ważny moment.
- Widzę ślub syna... To mój syn z obecnego życia.
- Co jest ważnego w tym momencie?
- Mój syn jest szczęśliwy.
- Znajdź jakiś inny ważny moment.
- Nic nie widzę.
- Nie widzisz, dlatego że jest bardzo ciemno czy bardzo jasno?
- Nie, nic nie widzę, bo nie ma ważnych momentów w moim życiu.
- W takim razie znajdź odpowiedź na pytanie, dlaczego twój syn jest
niskiego wzrostu. Dlaczego nie rośnie i lekarz mówi, że kalcyfikacja
kości wskazuje na to, że już nie urośnie, mimo że ma dopiero piętnaście
lat?
- Dziadek i jego ojciec.
- Opowiedz w takim razie ich historię. Dziadka i pradziadka.
- Była jakaś awantura. Ktoś kogoś uderzył. Kłócą się o coś... krzyczą.
Dziadek ma około osiemnastu lat. Jest niższy od swego ojca. Wszyscy stoją
i patrzą.
- Jak kończy się ta kłótnia?
-Wszyscy są obrażeni. Dziadek odchodzi, a ojciec wraca do domu.

364
- O co była ta kłótnia? I dlaczego nie można być większym od
swojego ojca? Czym to grozi?
- Dziadek jest wściekły. Nic nie mówi.
- Czy to dziadek zakodował twojemu synowi, że trzeba być
mniejszym od ojca, żeby go nie skrzywdzić?
- Tak.
- Idźmy dalej. Skąd jest uczulenie twojego syna na trawę i roztocza?
Bo ma uczulenie na trawę i roztocza według testów alergicznych, czy
tak?
- To szklarnia.
- Co ze szklarnią?
- Tam rosną pomidory. Często tam byłam w czasie ciąży.
- Co się zdarzyło?
- Nie chciałam wejść do środka.
- Kto ci kazał i dlaczego nie chciałaś tam wejść? Przecież twoja
babcia ma szklarnie, od kiedy jesteś na tym świecie, i zawsze tam coś
robiłaś, i do tej pory mieszkasz przy tych szklarniach.
- Coś tam trzeba było zrobić. Mama mi kazała coś przynieść, pozrywać
wszystkie dojrzałe pomidory.
- Dlaczego tym razem nie chciałaś tego zrobić?
- Bałam się, bo byłam w ciąży.
- Czego się nagle zaczęłaś bać? Co według ciebie groziło tam
twojemu dziecku?
- Nie chciałam tam wchodzić ani nic robić.
- Ale dlaczego wtedy nie chciałaś tego zrobić?
- Bo kazali mi coś zrobić.
- Ale co tak cię rozzłościło? Dlaczego to było aż tak ważne, że twoje
dziecko dostało uczulenia?
- Nie wiem, co tam było.
- W jaki sposób szklarnia kojarzy się z roztoczami?
- Kurz i brud.
- A co ma z tym wspólnego trawa?
- Trawa akurat nic specjalnego. Źle zdiagnozowali, że to na trawę. Po
prostu jest zielona, jak zielono jest w szklarni. Testy alergiczne są śmieszne.
Naprawdę to tak działa?!
- Czy twój syn już może spokojnie patrzeć na zielone, jeść zielone,
grać w zielone i nic sobie z tego nie robić, że to wszystko wygląda jak

365
szklarnia? Czy to jest już załatwione i nie będzie więcej reagował
alergią na zielone?
- Tak.
- Idźmy dalej. Dlaczego twój syn ma dysleksję i zamienia litery?
Dlaczego psuje mu się wzrok? Po co musi nosić okulary? Co musi
widzieć z bliska? Albo czego nie chce widzieć, co jest daleko? Jakie są
zagrożenia?
- Babcia jest zagrożeniem.
- Ta babcia, z którą mieszkacie? W której domu mieszkacie?
- Tak, babcia jest zagrożeniem.
- W jaki sposób?
- Mówi i robi dziwne rzeczy.
- Na przykład jakie?
- Mówi mamie różne dziwne rzeczy.
- Przykłady poproszę.
- Żeby uważała na mnie... Bo ją skrzywdzę...
- W jaki sposób mogłabyś ją skrzywdzić?
- Wyrzucić z domu.
- Dlaczego twój syn staje się krótkowidzem? Co musi widzieć z bliska
albo czego nie powinien widzieć daleko?
- Nie powinien widzieć babci.
- Dlaczego?
- Bo ona mówi złe rzeczy, o to konkretnie chodzi.
- Co możecie zrobić? Bo również i ty, i twój mąż macie już dużą wadę
wzroku. Minus siedem dioptrii to sporo. Co z tym zrobić?
- Przeprowadzić się. Przestać być chciwym i wynajmować obcym
osobom nasze nowe mieszkanie, a gnieździć się u babci i mamy. One
wykończą nas wszystkich. O Boże, ja też wykańczam wszystkich jak one?
O, Boże!
- Ustalmy, że ty wykańczałaś w czasie przeszłym. Teraz możesz to
zmienić, jeśli zechcesz. Może być trudno zmienić sposób myślenia,
bycia, życia i odnoszenia się do innych ludzi, ale da się to zrobić. Na
początku twoje ego może się buntować, kiedy będziesz mu odbierała
wszystkie możliwości użalania się nad sobą i robienia z siebie ofiary
okoliczności i osób bliższych i dalszych. Ale kiedy będziesz zaglądała do
swojej duszy i serca, to da się to zrobić. Pamiętaj o tym. A tymczasem
mamy jeszcze kilka spraw związanych z twoim synem. Skręcone jądro

366
w wieku pięciu lat i konieczność operacyjnego usunięcia tego dość
ważnego męskiego organu. Dlaczego? Kto co skręcał albo wykręcał?
Co kiedykolwiek było zaplątane? Czy coś stało się w piątym miesiącu
ciąży? Co to było? Dlaczego twój syn pozbawił się w ten sposób jednego
jądra? Dlaczego nie można mieć całości? Dlaczego trzeba mieć tylko
pół?
- Dwa jądra to tak jak cały prezent.
- OK, ale wytłumacz mi, co jądra mają wspólnego z prezentem? I
skąd w ogóle pomysł na dzielenie akurat prezentu na pól? Dlaczego nie
można mieć całego prezentu?
- Zawsze było pół.
- Nie rozumiem, wytłumacz mi to. Czy ty dostałaś kiedyś pół
prezentu? Jeśli nawet tak, to twoje życie. Dlaczego twoje dziecko też
musi dostawać tylko połowę, a nie całość? Jeśli to twoja historia, to
dlaczego twój syn musi ją powtarzać? Czy on jest prezentem dla
ciebie?
- To mój ojciec.
- Co z nim?
- Kiedy ojciec dawał mi prezent, zawsze mówił, że to jest pół prezentu.
Był zapakowany i kompletny, ale ojciec zawsze mówił, że to pół prezentu.
- Jaki związek ma twój ojciec z twoim synem? I skąd wziął się
pomysł „połowy prezentu”?
- On tak od matki swojej dostawał.
- Co tak dostawał?
- Pół prezentu.
- Co w takim razie jego matka robiła z drugą połową prezentu?
- Dawała bratu ojca.
- Jakie stosunki panowały między twoim ojcem a jego bratem?
- Brat ojca był alkoholikiem.
- Więc co w związku z tym, bo nie pojmuję?
- I był młodszy. Dostawał różne rzeczy...
- Jakie?
- Pieniądze.
- Jaki w związku z tym był problem twojego ojca?
- On nie dostawał.
- Czy to ma związek z tym, że ty nie zarabiasz pieniędzy, a jak już
znajdziesz pracę, to jest źle płatna, a czasem nawet pociąga kary

367
finansowe i musisz dopłacać do tego, że pracujesz?
-Tak.
- W jaki sposób?
- Mówi, że muszę ciężko pracować.
- Dlaczego?
- Bo tak trzeba.
- Kto mu tak powiedział? Skąd takie przekonanie? Dlaczego nie
można dostawać dużo pieniędzy i lekko i przyjemnie pracować?
- Bo to jest złe.
- Dlaczego?
- Bo zawsze trzeba ciężko pracować.
- Kto tak powiedział?
- Jego rodzice.
- Czy jego brat ciężko pracował?
- Nie.
- I co było w tym takiego złego? Najgorszego?
- Dostawał pieniądze od rodziców.
- Wygląda to całkiem dobrze. Nie pracować, popijać cale dnie i
dostawać pieniądze od rodziców?
- Ale mój tata musiał pracować i nic nie dostawał.
- Dlaczego ty tak musisz? To przecież był twój tata, a nie ty.
- Bo tak trzeba.
- Czy ty w ogóle chcesz to wyczyścić i pozbyć się tego przekonania?
- Tak, wyczyśćmy to teraz, jeśli można.
- Zostawmy na chwilę twojego syna... Skąd twoja ogromna
krótkowzroczność? Co jest pięknego w dnie szklanki musztardówki
założonej na oczy? Co ty musisz bardzo dobrze widzieć z bliska albo
czego tak bardzo nie chcesz zobaczyć, co jest dalej?
- Mam nie oglądać ojca.
- Dlaczego?
- Bo on się do niczego nie nadaje.
- Kto tak mówi?
- Babcia, mama mojej mamy, jego teściowa.
- Ta, u której mieszkacie i twoi rodzice zawsze mieszkali? Dlaczego
ona tak mówi?
- Bo ona chciała, żeby mamę zostawił.
- Dlaczego?

368
- Bo nie chciał pracować w szklarniach.
- Jak to możliwe, że on nie chciał pracować, kiedy tobie wmawiał, że
trzeba ciężko pracować?
- Nie chciał u niej w szklarni. Bo jest chytra i chciwa.
- Dlaczego ty musisz aż tak bardzo popsuć sobie wzrok, żeby na to
nie patrzeć?
- Bo babci wszyscy słuchają, chociaż to nie jest mądre, co ona mówi.
- Co zrobić z babcią? Poszukać wilka?
- Nie, wyprowadzić się.
- OK, szukajmy dalej rozwiązań twoich problemów. Skąd napady
złości? Kiedy się zaczęło? Dlaczego ciągle jesteś wściekła i reagujesz
agresywnie?
- Babcia też jest wściekła.
- Aha, czyli jednak tylko głodny wilk nas może uratować? A tak na
poważnie. Jesteś dorosła, powinnaś odczuwać swoje emocje i panować
nad nimi. Nie podoba ci się zachowanie twojej babci, a jednak
zachowujesz się identycznie. Jaki ty masz związek z babcią? Dlaczego
wściekłość babci jest twoją wściekłością? Kiedy się tego nauczyłaś?
- Gdy byłam mała.
- Przy jakiej okazji?
- Babcia zawsze krzyczała na dziadka.
- Wytłumacz mi więc, co w tym było takiego pięknego i dobrego, że
przyjęłaś to jako swój sposób na twoje życie? Co cię w tym tak
urzekało, że teraz zatruwasz życie swojemu mężowi, synowi i
znajomym? Ciągłymi pretensjami, krzykami, obwinianiem, złym
humorem, obrażaniem się i obrażaniem innych, a nawet fizyczną
agresją?
- Babcia zawsze osiągała swój cel.
- A, to przepraszam, szkoda wilka. Więc po co są twoje napady
wściekłości, złości i agresji?
- Żeby osiągnąć cel i wymusić wszystko na mężu, synu, znajomych.
- Czy twoje cele da się osiągnąć inaczej? Czy rzeczywiście można
osiągnąć cele agresją i wściekłością? Twojej babci zawsze się to
udawało, ale wszyscy ją znienawidzili do tego stopnia, że nie ma
żadnych znajomych ani przyjaciół. Może rządzić tylko twoją mamą i
tobą, i przez was twoim mężem i synem. Czy podoba ci się to? I czy
tobie zawsze się udaje osiągać cele takimi obrzydliwymi sposobami?

369
- No, nie zawsze.
- Teraz jest czas, że możesz to obejrzeć w sobie i zmienić, jeśli nie
podoba ci się ten widok. Bądź świadoma tego, że kiedy wyrzucisz z
siebie ogromne przekonanie rządzące twoim życiem kilkadziesiąt lat,
zostanie po nim wolne miejsce na coś innego. Nie spiesz się, ponieważ
żyjąc w bagnie, nie wiesz, jak wygląda świat na słonecznej polanie, i
zranione ego będzie wyło z bólu, oglądając słońce i czując ciepło, kiedy
jest przyzwyczajone do zimna, ciemności i fetoru. Rób to powoli, bo to
duża praca. A teraz poszukaj odpowiedzi na pytanie, co dzieje się z
tarczycą twojej mamy. Dlaczego wycięli, a ona znowu choruje na to
samo?
- To nadczynność.
- Od czego? Jaki problem rozwiązywała sobie nadczynnością?
- To nerwica.
- Od czego ją ma?
- To przez babcię.
- Co stałoby się z nimi dwiema, gdybyście się wyprowadzili z mężem i
synem?
- Pożarłyby się.
- OK, nie chcę się teraz tym zajmować. Wróćmy jeszcze do twojego
syna. U niego wszystko jeszcze możemy naprawić. Dlaczego jego kości
chcą się już zatrzymać we wzroście? Dlaczego przestał rosnąć i
dlaczego lekarz mówi, że zdjęcia kości wskazują na to, że w wieku
piętnastu lat ma już kości dorosłej osoby, czyli takie, które zakończyły
rośnięcie? Co się dzieje?
- On chce się wyprowadzić?! Sam?! Od nas się wyprowadzić?! Nie chce
słuchać kłótni moich i męża.
- Można to naprawić. Możecie przestać się kłócić. Ale teraz ważny
jest twój syn. Czy można teraz zatrzymać albo cofnąć ten proces i
wprowadzić zmiany w kościach, chrząstkach, stawach i wszędzie tam,
gdzie trzeba, aby kości mogły dalej rosnąć?
- Tak, jest robione teraz. Trzeba wziąć go za rękę.
- Dobrze, rób to wszystko symbolicznie, w wyobraźni, pomóż w tym
procesie. W tej chwili można dokonać zmian w jego systemie
hormonalnym i kostnym. Wszystko dzieje się właśnie teraz. Bądź tego
świadkiem. Bądź świadkiem tych milionów rozbłysków, które teraz
widzisz w jego ciele, tego poruszenia energii. Nic nie rób, tylko patrz,

370
jak to się dzieje. A teraz powiedz, dlaczego twój syn zamienia wszystkie
litery?
- Bo chce zamienić wszystko.
- Na co chce zamienić?
- Żeby było inaczej w domu, między nami.
- Postarasz się o to z mężem? Czy teraz możemy coś zrobić w korze
mózgowej czy w innym odpowiadającym za to miejscu, żeby to
naprawić? Żeby twój syn nie miał przez to problemów w szkole i nie
myślał, że jest niedorozwinięty?
- Tak.
- Dlaczego psuje mu się wzrok?
- Bo nie chce patrzeć.
- Na co?
- Na nas.
- Co widzi, kiedy na was patrzy?
- Złość.
- Czy teraz można coś poprawić w jego oczach?
- Tak, jest już zrobione.

***

Katarzyna otrzymała w DNA wyraźne wytyczne, jak rozwiązywać


wszystkie życiowe problemy. Przejęła po mamie i po babci wściekłość i
agresję jako cudowny środek na wszystko. Jej obecne życie to ciąg pretensji
do całego świata, że poświęca się jej za mało uwagi i że nikt nie robi tego,
co powinien. Mąż jest obrzydliwy, ponieważ chce seksu (a raczej chciał, bo
nie ma już ochoty na proszenie jej i znajduje sobie kochanki), nie załatwia
jej pracy asystentki u swojego dyrektora, chociaż ona uważa, że
nadawałaby się doskonale na takie stanowisko (ale sama nie szuka takiej
pracy, zresztą nie szuka żadnej, ponieważ i tak jej nie docenią). Koleżanki
są okropne, bo rzadko zgadzają się z nią spotkać, a na dodatek nie
przyjeżdżają po nią i nie odwożą jej, chociaż mieszka kilkadziesiąt
kilometrów od większej miejscowości, gdzie można usiąść w cukierni. Ona
musi przyjeżdżać własnym samochodem i wtedy nie może pić alkoholu.
Jedynym ratunkiem jest otrząsnąć się z tego potwornego, ego-tycznego
zachowania. Ćwiczenie polegające na powstrzymaniu się od wygłaszania

371
opinii na każdy temat to najlepszy początek takiego procesu. Pozbycie się
przekonania, że wie się wszystko najlepiej i posiada władzę, aby rządzić
ludźmi, wydawać im polecenia i oczekiwać spełniania życzeń oraz
wypełniania rozkazów, to kolejny mały krok. Cisza i słuchanie zamiast
robienia wielkiego hałasu o nic, mówienia, krzyków i wrzasków powoli
przyniosą ulgę przemęczonemu ciągłą walką sercu. Panowanie nad swoimi
emocjami i humorami pozwoli odpocząć umysłowi.

36
B. Siegel, Żyć, kochać..., s. 215.

372
JAK POWSTAJE ALERGIA
Kiedy mówimy o alergii, najważniejsza jest historia. I to traktowana
zarówno jako przeszłość, jak i jako opowieść o silnie przeżytej
dramatycznej sytuacji w życiu któregoś z członków rodziny. Dziś alergik
odczuwa to, co wydarzyło się w minionych latach. Może to być nasza
niedaleka przeszłość, ale równie często zdarza się, że jest to reakcja na
zakodowane w pamięci, traumatyczne wspomnienie z zamierzchłych
czasów. Echo incydentu z życia rodziców albo innej osoby z drzewa
genealogicznego związanej z nami w jakiś szczególny sposób, np. przez to
samo imię lub datę urodzenia. Często są to osoby z tym samym numerem
urodzeniowym. Dotyczyć więc może tylko najstarszego dziecka w każdym
pokoleniu albo drugich potomków w kolejności przyjścia na świat.
Nazwa „alergia” została po raz pierwszy użyta przez Austriaka Clemensa
Petera von Pirqueta w 1906 roku. Oznacza ona dosłownie zmienioną
reakcję (gr. allos - inny + ergos - reakcja). Obecnie alergia pojmowana jest
jako nieprawidłowy przejaw odporności, charakteryzujący się
uszkodzeniem własnych tkanek w wyniku typowej odpowiedzi
odpornościowej.
Z mniej naukowego punktu widzenia alergia to przesadzona i nadmierna
reakcja naszego organizmu na kontakt z alergenem, a jeszcze bardziej
reakcja na wspomnienie dramatycznej sytuacji mającej miejsce w
obecności jakiegoś czynnika, który ostatecznie stał się dla nas alergenem.
Inaczej mówiąc, to pamiątka traumatycznego doświadczenia. Alergia to
pamięć o traumatycznym rozstaniu, którego nasz układ emocjonalny nie
zdołał zintegrować z powodu tragiczności, nagłości i zaskoczenia. Czytasz
książkę i jesz truskawki, dzwoni telefon i słyszysz: „Dzwonię ze szpitala,
czy pani Kowalska? Mamy przykrą wiadomość, pani mąż został
przywieziony do nas z wypadku. Niestety, mimo wysiłków lekarzy zmarł'’.
Prawdopodobnie od tego momentu zarówno ty, jak i twoje potomstwo
będziecie mieli uczulenie na truskawki.
Wyobraź sobie romantyczną scenę. Dwoje młodych ludzi spaceruje po
łące. Jest piękne lato, upał, świeci słońce, wśród wysokiej trawy kwitnie
mnóstwo różnokolorowych kwiatów, jest sucho, pobliską drogą akurat
przejeżdża rowerzysta w kapeluszu. I w tej pięknej scenerii chłopak mówi,

373
że musi powiedzieć dziewczynie coś bardzo ważnego. Ona się cieszy, bo
spodziewa się oświadczyn, ponieważ jest w ciąży i właśnie chce mu to
powiedzieć, a on mówi, że niestety to już koniec ich związku, że poznał
inną dziewczynę i trwa to już od jakiegoś czasu, i tamta jest w ciąży, więc
biorą ślub za dwa tygodnie i już nie będzie jej dłużej oszukiwał. Nasza
bohaterka czuje się, jakby nagle z jasnego nieba strzelił w nią piorun.
Czuje, że jej serce zapomniało, że powinno pompować krew, płuca
przestały kurczyć się i rozkurczać, więc jest tak, jakby nie oddychała,
wszystkie mięśnie zamieniły się w kamienie, którymi nie może poruszyć.
Jakby coś wyssało z niej życie. Nie wie, ile czasu spędza w takim stanie. W
końcu czerpie haust powietrza i wszystko znowu zaczyna działać. On
przeprasza. Ona nie przyznaje się, że jest w ciąży, bo co miałoby to
zmienić. Jest w takim szoku, że nie myśli.
I w takiej właśnie historii może być zapisany pierwszy kontakt z zupełnie
nieszkodliwym ciałem obcym, które skojarzone z dramatycznymi
okolicznościami może w przyszłości stać się kłopotliwym alergenem. Jeśli
coś zagroziło twojemu poczuciu bezpieczeństwa, jeśli coś jest na tyle
straszne, żeby zatrzymać oddech i bicie serca, czyli zagrozić życiu, mózg
zapisze wszystkie okoliczności temu towarzyszące. Często nawet takie
szczegóły, na które ktoś świadomie nie zwrócił uwagi, że między kwiatami
uwijały się pszczoły albo z drogi unosił się pył czy kwitły trawy. Mózg
zapisze wszystkie okoliczności tego zdarzenia. Ktoś świadomie zapamięta
kilka procent, ale reszta nigdzie nie ginie. Każda informacja jest spakowana
w pełnym pakiecie i wzorze, który przy następnej podobnej sytuacji
zostanie rozpakowany i do ciała zostaną wysłane sygnały, aby jak najlepiej
przygotowało się na ewentualny zbliżający się dramat. Mózg jest wciąż
czujny, nie śpi. Wciąż pilnuje, żeby biło serce, mięśnie kurczyły się i
rozkurczały, pozwalając na oddech, żeby zachodziły wszystkie niezbędne
do życia procesy fizjologiczne w każdej komórce. Mózg musi działać
automatycznie i schematycznie, żeby zapewnić przeżycie każdej kolejnej
sekundy. Schematy reakcji na różne sytuacje są gromadzone w archiwum
podświadomości i gotowe w każdej chwili do „odpalenia” właściwej
ścieżki postępowania na wypadek włączenia lampki alarmowej. Kiedy
zobaczysz węża albo nadjeżdżający samochód, odskoczysz, jeśli nie jesteś
samobójcą albo badaczem poszukującym akurat tego gatunku gada. Gdy
zobaczysz ukrop, nie będziesz wkładał do niego ręki, a nawet szybko ją

374
cofniesz. Nie będziesz wskakiwał do ognia, bo archiwum życia na ziemi
jest pełne historii poparzeń albo śmierci w ogniu.
W pamięci naszej bohaterki mózg zapisze nowy wzór na wypadek
mogącego się wydarzyć dramatu, który w pewnym sensie jest zagrożeniem
życia. Od tego momentu spędzonego na łące w archiwum pamięci
dziewczyny znajdą się nowe grube akta dotyczące traumatycznego
rozstania mogącego zagrozić jej bezpieczeństwu. Mózg zapisze, że wśród
pyłków traw, w świetle słońca, w kurzu unoszącym się z drogi, wśród
kolorowych kwiatów, w pobliżu pszczół albo nawet kojarzonego z nimi
miodu, może w obecności zapachu rumianku albo na widok kogoś na
rowerze czy w kapeluszu, że właśnie w takich okolicznościach grozi mu
coś strasznego, być może nawet śmierć. Mózg zapisuje: „Rozpoznałem
wroga, muszę zapamiętać go na zawsze i być przygotowany w razie jego
pojawienia się kiedyś w pobliżu. Następnym razem, kiedy rozpoznam dany
czynnik, będę wiedział, że to wróg, bo jego obecność oznacza zagrożenie
mojego bezpieczeństwa. Coś dramatycznego znowu może się wydarzyć.
Nie dam się więcej zaskoczyć”. Jeśli więc kiedyś wydarzyło się coś
takiego, co odebrałaś jako dramat zapierający dech w piersi, jeśli zabrakło
ci powietrza, którego przez chwilę nie mogłeś zaczerpnąć, bądź pewna, że
od tej pory mózg nie da się już więcej zaskoczyć i nie pozwoli na chwilę
niepewności, czy będziesz miała jak oddychać, jeśli powtórzy się coś
podobnego. Więc kiedy tylko w pobliżu ciebie pojawi się coś, co
przypomina tamtą sytuację, mózg zarządzi natychmiast włączenie
specjalnych działań w ciele, mogących wspomóc organizm w kolejnej
trudnej chwili, zamykając dopływ tlenu i pozbywając się dwutlenku węgla
z płuc. Mózg stanie się bardziej uważny, nawet przewrażliwiony, kiedy
znowu znajdziesz się w pobliżu łąki albo będzie to coś zielonego, jeśli
zieleń kojarzy ci się akurat z łąką, jeśli wejdziesz do kwiaciarni albo
zobaczysz kolorowy bukiet w jakimś pomieszczeniu, jeśli do twoich
nozdrzy dotrze zapach kurzu. W takich przypominających dawny dramat
okolicznościach mózg zarządza natychmiastowe przystosowanie się do
przewidywanych kłopotów i włącza program poszerzania dróg
oddechowych. I jak to jest zawsze w konfliktach dotykających tkanek
powstałych z ektodermy, włączy mikroowrzodzenia, żeby zwiększyć
średnicę dróg oddechowych, żeby więcej powietrza łatwiej mogło dopłynąć
do płuc i z nich się wydobyć. Jest to faza aktywna konfliktu rozdzielenia.
Na tym etapie możesz odczuwać większe pobudzenie i rozdrażnienie, ale na

375
poziomie fizycznym nie poczujesz nic nadzwyczajnego. W fazie aktywnej
konfliktu musimy być wyjątkowo aktywni. Organizm daje nam czas,
abyśmy znaleźli sensowne rozwiązanie problemu, z którym przyjdzie nam
się zmierzyć, co podświadomie czujemy. Warto pamiętać, że dla
uaktywnienia wszystkich reakcji przez mózg wystarczy nawet
mikroskopijna część substancji, która jest kojarzona z zagrożeniem.
Wystarczy więc jeden pyłek z drzewa albo trawy, jeden okruch chleba,
jeden mały łyk mleka czy jeden kęs twarożku, jedna minuta ekspozycji na
słońce, jeden kęs jajka czy tylko ulotny zapach truskawki albo jakiegoś
składnika perfum, jeden włos z futra kota czy tylko zapach konia
dobiegający z mijanej po drodze stajni, jeden ułamek orzeszka czy owocu
morza.
Alergia to perfekcyjny mechanizm obronny wyprzedzający zagrożenie
poczucia bezpieczeństwa. To nie ciało obce, czyli tak zwany alergen, jest
problemem. Prawdziwy powód alergii to traumatyczne wspomnienie
połączone ściśle z tą substancją przez nasz mózg. Prawdziwym alergenem
jest zawsze strach przed powtórzeniem dramatu, który wydarzył się w
obecności tej substancji, ponieważ to ta substancja została rozpoznana
przez nasz układ odpornościowy i zakodowana jako żołnierz wrogiej armii
wnoszącej pożogę i śmierć w nasze życie.
Alergia to znak, że jakieś bardzo silne emocjonalne doświadczenie nie
zostało właściwie przeżyte i zintegrowane przez psychikę. Jakieś
dramatyczne wspomnienie zostało głęboko zakopane, ponieważ było zbyt
bolesne, żeby dało się je włączyć do aktualnego doświadczenia.
Coś było zbyt bolesne, więc zostało usunięte ze świadomości. Coś
zepchnęliśmy głęboko w pozorną niepamięć, do podświadomości, bo nasz
system psychiczny nie był w tamtej sytuacji gotowy do przetworzenia
informacji.
Ale informacje głęboko zakopane i wyparte nadal istnieją, domagając się
ujawnienia i uporządkowania. Alergen jest tym, co przypomina o
konieczności właściwego przeżycia i zintegrowania historii własnej i często
historii któregoś z przodków. Największą trudnością jest to, że alergik nie
wie, który z elementów otoczenia towarzyszących dramatycznemu
wydarzeniu nasz mózg i układ odpornościowy zakodują jako wroga numer
jeden. Co zostanie opisane w archiwum pamięci jako zwiastun zbliżającego
się dramatu.

376
Niezmiernie istotne jest to, co dany alergen znaczy w historii drzewa
genealogicznego alergika. Z jaką dramatyczną sytuacją jest kojarzony przez
nasze DNA albo pamięć komórkową. Na przykład osoby mające alergię na
jod, owoce morza czy słońce mogą mieć tę samą historię, która wydarzyła
się komuś z drzewa genealogicznego, taka jak utonięcie kogoś bliskiego w
morzu w czasie wakacji.
Jest to przeszłość domagająca się dopełnienia żałoby, pogodzenia się ze
śmiercią i pozwolenia duszy zmarłej na odejście. Również uznanie, że tego,
co się stało, nie da się cofnąć. Odpuszczenie całego żalu, poczucia winy,
złości czy pretensji, ponieważ nie zdążyliśmy się z kimś pożegnać albo nie
zostaliśmy uwzględnieni w testamencie. Ale również każdy z tych
alergenów może mieć inne podłoże w archiwum naszej pamięci. Jod może
kojarzyć się ze śmiercią kogoś bliskiego w szpitalu, gdyż jest stosowany
jako środek dezynfekcyjny. A może kogoś zgwałcono w szpitalu czy jakimś
pomieszczeniu odkażanym jodem albo osobą zgwałconą była pielęgniarka.
Jod służy do wykrywania skrobi w próbie jodowej, więc może coś
wydarzyło się w laboratorium.
Owoce morza mogą stać się alergenem, kiedy siedząc przy posiłku z nich
złożonym albo będąc na targu rybnym, ktoś usłyszał bardzo złą nowinę. A
może w restauracji nagle pojawiła się kochanka lub kochanek i niewinne
ostrygi będą już na zawsze kojarzone z dramatem tylko dlatego, że leżały
przed kimś na talerzu. Albo właśnie przełykałeś pyszną krewetkę, kiedy
zadzwonił telefon z policji z informacją, że twoje dziecko miało wypadek i
leży w szpitalu.
Słońce może powodować alergię, bo coś złego wydarzyło się w pełnym
słońcu, ale też może być to tylko skojarzenie z plażą, na której ktoś został
pobity albo zgwałcony.
Dopóki nie znajdziemy właściwej historii kodującej alergię, dopóty nie
będziemy wiedzieli, jak się jej pozbyć. Tylko uświadomienie i
zintegrowanie w psychice konfliktu programującego może natychmiast i na
zawsze przywrócić alergikowi właściwy sposób reakcji na nieszkodliwą
substancję rozpoznawaną jako wroga.
Równie ciekawy jak sama substancja alergizująca jest moment, kiedy
alergia zostanie aktywowana. Często mija kilkanaście miesięcy, a nawet lat,
zanim stara wyparta traumatyczna historia zechce przypomnieć o sobie i
wyjść na wierzch, dając objawy. Nie ma innej drogi, jak przeprowadzenie
bardzo dokładnego śledztwa. I wtedy najczęściej odnajdzie się powiązanie

377
z rocznicami jakiegoś dramatycznego zdarzenia albo w czasie konkretnych
okazji, jak imieniny, urodziny, chrzciny, ślub czy pogrzeb. Obecna sytuacja
przypomina coś smutnego, co wydarzyło się w przeszłości w podobnych
okolicznościach.
To, co widzimy jako objawy alergii, to już faza naprawcza po
rozwiązaniu konfliktu. Wtedy niebezpieczeństwo powtórzenia się sytuacji
będącej zagrożeniem jest już zażegnane. Objawy alergii obserwujemy w
tkankach pochodzących z ektodermy, zatem konflikty programujące będą
najczęściej dotyczyły rozłąki z kimś, gwałtownego i niespodziewanego
rozdzielenia z kimś lub z czymś. Może to być czyjaś śmierć, utrata dziecka
w wyniku poronienia lub aborcji, emigracja, przeprowadzka najlepszej
przyjaciółki, rozwód rodziców.
Warto pamiętać, że mózg musi mieć przygotowaną reakcję na każdą
ewentualność, w każdej sekundzie. Nie traci czasu i energii na
zastanawianie się, co należy zrobić, kiedy zauważę pędzący ulicą
samochód. Cofnę się automatycznie wcześniej, niż dotrze do mojej
świadomości, że to auto zbliża się za szybko i może powinnam być
ostrożna. Nie ma na to czasu. Zdrowy psychicznie człowiek odskoczy
ułamek sekundy wcześniej, nim zacznie myśleć, że trzeba odskoczyć. Mózg
działa automatycznie, inaczej zabrakłoby mu energii do pilnowania tego, co
najważniejsze do przeżycia, czyli wszystkich procesów fizjologicznych.
Jeśli jesteś już jedną nogą na jezdni i zobaczysz pędzący samochód, przez
kilka sekund będziesz przeżywał bardzo intensywną fazę aktywną konfliktu
związanego z zagrożeniem życia. Mózg natychmiast uruchomi system
obrony, wyśle sygnał, żeby przepompować krew do mięśni, szczególnie
nóg, poszerzy gwałtownie drogi oddechowe, żeby zwiększyć dopływ tlenu
do płuc, ponieważ aktywowany krwiobieg wymaga większej i szybszej
wymiany gazowej, poszerzy nozdrza i oskrzela, żeby powietrze łatwiej
cyrkulowało, wyostrzą się zmysły, układ trawienny przestanie być
chwilowo ważny, ponieważ zabierałby energię niezbędną w tym momencie
do ratowania życia. Kiedy już znajdziesz się na chodniku i ochłoniesz,
włączy się błyskawicznie faza naprawcza mająca na celu doprowadzenie
organizmu do stanu naturalnej równowagi bez zagrożenia. Zauważysz, że
zrobiło ci się cieplej, krew zaczyna krążyć inaczej, bardziej leniwie i
mięśnie tracą napięcie. Być może będziesz musiała odkaszlnąć kilka razy,
bo od razu włączy się odbudowa kilkusekundowego poszerzania dróg
oddechowych. Być może poczujesz, że warto byłoby zatrzymać się gdzieś i

378
coś przekąsić, bo nagle układ trawienny o sobie przypomniał. Zagrożenie
trwało sekundę, w organizmie zaszły minimalne zmiany, więc powrót do
normalności będzie ledwo zauważalny, ponieważ nie będzie wymagał
dużych procesów naprawczych.
Tak samo jak na pędzący samochód, mózg automatycznie reaguje na
wszystkie zagrożenia. Jeżeli w przeszłości miało miejsce szokujące
zdarzenie, mózg ma zapisane jego okoliczności. Kiedy pojawi się na
horyzoncie jakiś sygnał przypominający starą katastrofę, mózg zarządzi
natychmiastowe przygotowanie się i wyprzedzenie niebezpieczeństwa.
Obecność ciała obcego skojarzonego z bolesną, niewłaściwie przeżytą
rozłąką wiąże się z ciągłą aktywnością konfliktu. W takiej sytuacji w ciele
wciąż zachodzą zmiany przygotowujące organizm na kolejną, taką samą
katastrofę.
Kiedy tylko okaże się, że alarm był fałszywy, czyli ktoś zobaczył łąkę,
poczuł pyłek trawy czy zapach kurzu albo pogłaskał kota i mimo tej samej
okoliczności nic złego się nie zdarzyło, mózg zarządzi włączenie fazy
naprawczej. Przebiega ona w towarzystwie czterech cech opisanych około
dwa tysiące lat temu przez rzymskiego lekarza Aulusa Comeliusa Celsusa:
rumienia (rubor), obrzęku (tumor), gorączki (calor) i bólu (dolor). I dopiero
tu, na tym etapie zamykającym cykl utrzymywania organizmu w
równowadze, poczujesz się gorzej. Będziesz mieć podwyższoną
temperaturę, pojawi się katar, kaszel i ból. Przy odbudowie dróg
oddechowych, która odbywa się w środowisku, gdzie pojawić się musi
zwiększona ilość płynu, nastąpi obrzęk powodujący niedrożność i będzie
zbierała się wydzielina domagająca się usunięcia, a więc wykrztuszenia.
Pojawią się więc trudności w oddychaniu, dopóki faza naprawcza nie
przebiegnie do końca i tkanki nie zostaną naprawione. I to są właśnie
objawy alergii. Dopiero kiedy jest już po strachu, kiedy w obecności
substancji kojarzonej z czymś koszmarnym nie dzieje się nic złego.
Przewlekła alergia przechodząca w astmę jest ciągle aktywnym
konfliktem charakteryzującym się koniecznością dostosowania dróg
oddechowych, włączanym w obecności substancji i wyłączanym, kiedy nic
złego się nie dzieje i organizm wchodzi w fazę odbudowy. Najprościej
mówiąc, we dnie, kiedy alergik jest aktywny i styka się z ciałem obcym
niosącym pamięć dramatu, organizm jest w fazie aktywnej, kiedy to tkanki
zbudowane z ektodermy ulegają mikro-owrzodzeniom, żeby poszerzyć
średnicę przewodu albo zmniejszyć grubość skóry. Kiedy mija dzień i nic

379
złego się nie dzieje, mózg zarządza fazę naprawczą. Wtedy pojawiają się
wszystkie jej oznaki: calor, tumor, dolor i rubor. Rano wstajemy, a układ
odpornościowy alarmuje, że czuje alergen, i włącza się faza aktywna.
Wieczorem znowu okazuje się, że żyjemy, nic się nie stało, więc znowu
włącza się faza naprawcza. I będzie to trwało dopóki, dopóty alergen nie
zniknie z naszego otoczenia albo nie rozwiążemy konfliktu. Potrzebujemy
więc wrócić do sytuacji, która zapoczątkowała ten cykl, i stawić jej czoło,
zrozumieć, że nie stanowi śmiertelnego zagrożenia, a jedynie niesie
informację, że podświadomość domaga się zintegrowania emocji, na które
wcześniej nie byliśmy gotowi i nie mogliśmy zrozumieć tego, co ma
miejsce, i właściwie zareagować.

Jakiś czas temu miałam arcyciekawy przypadek dziecka uczulonego, jak


się okazało w czasie sesji, na własną matkę, nazwijmy ją Anna, ponieważ to
matka była nośnikiem wspomnienia i to jej osoba była zakodowana w
pamięci dziecka jako czynnik zagrażający życiu. Dla porządku napiszę, że
matka jest wciąż obrażona i na razie nie kontaktuje się ze mną, mimo że od
sesji minął ponad rok. Robert, czyli „tata” chłopca, dzwoni w tajemnicy
przed nią i opowiada o zmianach, które zachodzą w dziecku. Jak
wyzdrowiał i mężnieje, odsuwając się nieświadomie od mamy i zbliżając
do kogoś, kogo nazywa tatą.
Sesja dotyczyła pięcioletniego chłopca, nazwijmy go Maćkiem. Choroba,
która odbierała spokój całej rodzinie, została przez lekarza specjalistę
nazwana astmą infekcyjną. Maciuś przyszedł na świat w grudniu 2009
roku. W czwartym miesiącu życia pojawiła się na jego brzuszku przykra
egzema. Przez kilkanaście miesięcy leczony był sterydami. Aż w pewnym
momencie równie nagle jak się pojawiła, tak samo nagle zniknęła. Niestety
natychmiast rozpoczęły się nagłe przeziębienia z obfitym katarem i wysoką
temperaturą. Lekarz co kilka tygodni serwował dziecku antybiotyk. Trwało
to około trzech lat, aż nagle nastąpiło rozwinięcie choroby, co zbiegło się z
wysłaniem Maćka do przedszkola. Najpierw co kilka tygodni, a potem już
co kilkanaście dni powtarzał się ten sam schemat. Zaczynało się od
objawów lekkiego przeziębienia, po nim następował etap cieknącego
kataru, za nim zapalenie górnych dróg oddechowych, które w ciągu kilku
godzin rozwijało się w zapalenie niższych dróg oddechowych. Wkrótce
pojawiał się kaszel i dźwięk jak przy zapaleniu krtani (głos szczekającego
psa), dołączały wymioty i stawało się już pewne, że dojdzie do zapalenia

380
oskrzeli. Natychmiast jechali do szpitala, gdyż następowało obturacyjne
zapalenie oskrzeli ze skurczem, czego skutkiem jest niedotlenienie
organizmu mogące prowadzić do niedotlenienia i uduszenia.
Mama Maćka przyszła do mnie w czerwcu. Powiedziała, że od początku
roku byli już siedem razy w szpitalu. Pracuje jako przedstawiciel handlowy
i często wyjeżdża, a wtedy nocuje poza domem. Przyszła do mnie z
pytaniem, czy musi rzucić pracę, ponieważ dziecko choruje wtedy, kiedy
idzie do przedszkola, albo cały ciąg chorobowy od przeziębienia do
obturacyjnego zapalenia oskrzeli przebiega w przyspieszonym tempie, gdy
wyjeżdża w delegację. Przebiega to jak rytuał. Rano pakuje walizkę z
rzeczami na zmianę i mówi, że wraca za kilka dni. Maciek idzie do
przedszkola i po południu opiekunka dzwoni, że dziecko ma podwyższoną
temperaturę. A to prowadzi znajomymi torami do udania się po kilkunastu
godzinach, najczęściej nad ranem, do szpitala. Ona jest poza domem, więc
wszystkim zajmuje się tata Maćka. Matka denerwuje się. Po dobie w
szpitalu najczęściej jest już na tyle dobrze, że można go zabrać do domu.
Kiedy mama wraca, dziecko jest już zdrowe. Mijają trzy czy cztery
tygodnie, mama znowu wyjeżdża i dziecko błyskawicznie wchodzi w
„chorobę'’. Lekarz Maćka zasugerował możliwość, że jest to reakcja
alergiczna, i zlecił przeprowadzenie testów. Okazało się, że chłopiec jest
uczulony na pleśnie i grzyby. Cały ambaras w tym, że rodzina mieszka teraz
w pięknym przestronnym domu, gdzie nie ma żadnych widocznych źródeł
tych alergenów.
Ten brak skutecznego rozwiązania problemu w medycynie akademickiej
zmusił mamę do poszukiwania innych sposobów. Ktoś ze znajomych
wspomniał jej o mnie, więc zadzwoniła i umówiła się na spotkanie.
Poprosiłam, żeby opowiedziała wszystkie ważne zdarzenia z osiemnastu
miesięcy przed urodzeniem Maćka. Okazało się, że były to jedne z
najbardziej nieprzyjemnych miesięcy w całym jej życiu. Dziewczyna
mieszkała i pracowała wówczas w Anglii. Rozstała się z chłopakiem
(obecny „tata" dziecka), z którym była związana od liceum i po studiach
wyjechali razem do Anglii. Powiedział, że już jej nie kocha, ma dość bycia
razem i oddychania tym samym powietrzem, że spotkał inną kobietę,
zakochał się i odchodzi. To było jak uderzenie pioruna. Minęły dwa
miesiące, kiedy nagle, bez uprzedzenia, szefowa wezwała ją do siebie,
kazała spakować rzeczy i więcej nie wracać. Dziewczyna poczuła się
bezsilna wobec szefowej „suki, wrednej męskiej kobiety". Szefowa

381
powiedziała, że zbyt wolno się wdraża w projekty i musi się poduczyć, bo
za dużo czasu zabiera jej wykonanie każdego polecenia. To było okropne,
beznadziejne, bez ostrzeżenia, jak uderzenie w twarz. Szok totalny,
zaciskający krtań i blokujący możliwość złapania oddechu. Gdyby mogła,
„szczekałaby jak pies", jak to sama nazwała, ponieważ boi się silnych,
dominujących męskich kobiet z autorytetem. Każde pojawienie się takiej
pani budzi w niej wspomnienie ojej agresywnej matce. Na półtora roku
przed urodzeniem Anny jej mama przeżyła ogromną tragedię. Wtedy umarł
jej czteromiesięczny synek, starszy braciszek Anny, którego nigdy nie
poznała. Minęli się na tym święcie. Matka oszalała na punkcie synka, był
traktowany w rodzinie jak największy skarb, mały aniołek. Jego śmierć
była tragedią. Zmarł z powodu choroby układu trawiennego. Miał kłopoty z
wypróżnianiem. W brzuszku gromadził się płyn i występował duży obrzęk.
Lekarze nie potrafili mu pomóc. Matka nigdy się z tym nie pogodziła. A
kiedy na świecie pojawiła się Anna, nie zdołała wypełnić pustki po
najukochańszym pierworodnym. Matka nienawidziła jej, ciągle ją
sztorcowała, nie pozwalała na radość i bycie dziewczynką. Ubierała ją
nieatrakcyjnie, jak chłopca. Wymagała bezwzględnego posłuszeństwa.
Wytłumaczyłam Annie, że astma wiąże się z opinią: „Nie mogę
oddychać tutaj, chciałabym oddychać gdzieś indziej, innym powietrzem,
przy innej osobie” i najczęściej w historii osiemnastu miesięcy przed
urodzeniem osoby cierpiącej na astmę u któregoś z rodziców dochodzi do
zdrady. Może też zdarzyć się astma w wyniku pamięci pożaru, zadymienia,
stresującej sytuacji związanej z oddychaniem, pamięci przodka uduszonego
w komorze gazowej albo żołnierza, który zginął w okopach w wyniku
działania gazu musztardowego w czasie pierwszej wojny światowej. Z
mojego doświadczenia wynika jednak, że w każdym przypadku pojawienia
się astmy zdrady dopuszcza się jedno z rodziców. Poprosiłam Annę o
opowiedzenie o zdradzie i właśnie wtedy usłyszałam historię o tym, jak
zostawił ją chłopak, z którym spotykała się od liceum, jak zaczęła spotykać
się z innym i jak potem wymusiła powrót dawnego ukochanego.
Kiedy zapytałam, kto jest ojcem, była niesłychanie zdumiona i ciągle
odpowiadała, że oczywiście ten, którego poznałam jako ojca. Nie
wymuszam na klientach przyznania się do kłamstw i różnych podłości,
których się dopuścili, więc na odpowiedź musiałam czekać kilka godzin.
Prawie do końca sesji, kiedy już dłużej nie dało się tego ukrywać.

382
Po szoku związanym z wyrzuceniem z pracy Anna musiała zmienić
mieszkanie. Była bez pracy, na zasiłku i nie było jej stać na żadne luksusy.
Tak więc zamieszkała w pomieszczeniu, które nazwała norą. Ciemnym,
zimnym, brudnym, wilgotnym, zapleśniałym i zagrzybionym. Spotkała
chłopaka, z którym zaczęła uprawiać seks, i zaszła z nim w ciążę. Niestety
chłopak nie dorastał poprzedniemu nawet do pięt, więc Anna postanowiła
zagrać nieczysto. Zaczęła kusić tego dawnego, namawiać na spotkanie.
Kiedy jej się udało, zaciągnęła go do łóżka. On powiedział, że to błąd i
znowu odszedł. Ale tylko na kilka tygodni, bo wtedy właśnie przekazała mu
radosną nowinę, że jest z nim w ciąży. W ten sposób osiągnęła swój cel, bo
w obliczu perspektywy ojcostwa on postanowił wrócić i poprosić ją o rękę,
żeby wszystko odbyło się, jak należy. Zaznaczył, że robi to tylko ze
względu na dziecko. On chciał jak najszybciej wracać do Polski, a ona
uparła się, żeby zostali do porodu, aby otrzymywać wyższy zasiłek na
dziecko. Tak więc zostali w norze. On pracował, ona była na zasiłku. Dusiła
w sobie prawdę na temat prawdziwego ojcostwa i czekała. Często miała
grypę żołądkową i wymiotowała. Maciuś urodził się i wrócili do Polski.
Rodzice i teściowie złożyli się na dom dla młodego małżeństwa i wnuczka.
Matka Anny oszalała na punkcie Maciusia. Zamieszkała u nich, a Anna
marzyła jedynie o tym, by matka opuściła ich dom. Nie było to jednak
łatwe, gdyż to ona sfinansowała większą część posiadłości. Kiedy dziecko
było w wieku zmarłego kilkadziesiąt lat wcześniej poprzednika, zaczęła się
egzema na brzuszku. A potem włączył się schemat doprowadzający do
astmy infekcyjnej.
Anna przyznała, że Robert nigdy by z nią nie został na stałe, gdyby nie
ciąża. Zdaje sobie sprawę, że on jej nie kocha i jest z nią tylko dla dziecka.
Ale za to ona kocha go tak bardzo, że według niej miłości wystarczy, żeby
być razem.
Kiedy tłumaczyłam jej mechanizm astmy czy alergii prowadzącej do
astmy, nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Nie chciała zgodzić się, że
dziecko zdrowieje i zaczyna oddychać z ulgą, kiedy ona wyjeżdża,
ponieważ wraz z nią znika zagrożenie i zmiany w ciele mogą zacząć się
naprawiać. Matka się oddala, a więc wspomnienia zapleśniałej,
zagrzybionej, ciemnej i mokrej nory oddalają się wraz z nią. Jednocześnie
znika zagrożenie, że wyda się, że jego ukochany „tata” nie jest jego
prawdziwym ojcem. Ponieważ nawet jeśli dziecko świadomie nie jest

383
poinformowane o fałszywym rodzicielstwie, to i tak jego podświadomość
doskonale zdaje sobie sprawę z tego.
W czasie sesji udało się nam dotrzeć do mądrości istot świetlistych i
wprowadzić zmiany w pamięci komórkowej Maćka, tak żeby nie musiał
rozwiązywać problemów za mamę. Tata kocha go niezmiennie i nie wie, że
to nie jest jego biologiczny syn. Wiem jednak, że to jego przyjaciel z innego
wcielenia i stąd między nimi występuje silna więź. Jeśli Robert kiedyś
przyjdzie na sesję, na pewno dowie się tego, ponieważ czego nie jest
pewien świadomie, bez wątpienia wyjdzie przy zmianie częstotliwości
pracy fal mózgowych. Ja tymczasem nie mam upoważnienia do zdradzania
takich tajemnic.
Wiem również, że ktoś w rodzinie przypłaci tę historię rakiem trzustki,
ale to dopiero w przyszłości. Ostrzegłam Annę, a co ona z tym zrobi, to już
jej sprawa. Rak trzustki to najczęściej historia z dwoma ojcami, czyli
tajemnica dotycząca ojcostwa. Rzadziej przy trzustce to historia związana z
niesprawiedliwym podziałem spadku. A przy ektodermalnych przewodach
trzustkowych to ogromne, intensywne i długotrwałe zirytowanie się na coś
albo na kogoś, kto wtargnął na moje terytorium. Więcej o przyczynach
każdej choroby w Rak nie jest już tajemnicą.
Wrócę do mechanizmu powstawania i pojawiania się objawów alergii,
gdyż w ostatnich czasach ten problem się nasila. Mam coraz więcej
klientów z uczuleniami na najdziwniejsze substancje, wykazywanymi przez
testy. Alergii jest coraz więcej, ponieważ coraz mniej rozmawiamy w
gronie rodziny czy przyjaciół. Coraz bardziej wstydliwe wydają się
dyskusje o emocjach, strachu, żalu i tęsknocie. A jednocześnie coraz
łatwiejszy jest błyskawiczny kontakt i bezmyślne przekazywanie nawet
najtragiczniejszych informacji dotyczących najbliższych. W dobie
Facebooka, Internetu i telefonów komórkowych znacznie łatwiej
dowiedzieć się o zdradzie partnera. Bardziej okrutne jest przekazanie
informacji przez telefon o tym, że ktoś umiera, a my nie mamy czasu
psychicznie ogarnąć dramatycznej sytuacji. Odbieramy telefon i
otrzymujemy najstraszniejsze wiadomości, będąc w samotności albo w
środku dnia pracy, i nie możemy porozmawiać o tym z kimś bliskim.
Psychika zostaje zraniona i nie ma czasu rozmasować bolącego miejsca. A
wtedy takie przeżycie chowa się głębiej, spychamy je, bo nie mamy czasu
podzielić się smutkiem z innym człowiekiem. Zakopujemy głęboko, a
przykre wspomnienie z głębin będzie domagało się zajęcia się nim w

384
jakikolwiek sposób. Jeśli nie zrobisz tego świadomie, własnymi siłami,
zrobi to za ciebie organizm w postaci alergii albo innej choroby.
Rozważmy dość częsty przypadek. Alergia na końską sierść. Mała
dziewczynka, nazwijmy ją Kasia, od kiedy sięga pamięcią, spędzała
wakacje na wsi u dziadka i babci. Wszystkie dni tam przeżyte uważa za
najpiękniejszy okres w swoim życiu. Dziadek miał konia i od samego
początku wsadzał dziecko na grzbiet zwierzaka i pilnował czujnie, żeby nic
złego dziewczynce się nie stało. Lato mijało, rodzice zabierali ją do
mieszkania w mieście, a ona tęskniła za babcią, lepieniem pierogów i
towarzyszeniem dziadkowi w gospodarskich obrządkach. Kiedy miała
siedem lat, poprosiła rodziców, aby zapisali ją do szkoły jazdy konnej.
Mama, nazwijmy ją Magdalena, nie sprzeciwiała się i trzy razy w tygodniu
woziła córkę do stadniny. Wszystko było w porządku. Trwało to trzy lata.
Dziewczynka jeździła konno w mieście i wyjeżdżała na wakacje do
dziadków. Pewnego dnia mama powiedziała jej, że musi kupić czarną
sukieneczkę i pojadą na pogrzeb babci, ponieważ babcia poszła do nieba.
Nadal wszystko było w porządku. Nie minął rok, kiedy mama znowu
powiedziała jej, że będzie musiała włożyć czarną sukienkę, bo dziadek nie
chciał żyć bez swojej żony i poszedł za nią do Pana Boga. Dziewczynka
pojechała na pogrzeb, a po powrocie udała się na lekcję jazdy konnej.
Wieczorem zaczęła mieć katar. Ale jeszcze nic złego się nie działo. Na
drugi dzień przeszło. Nikt nie rozmawiał o babci i dziadku. Kasia pojechała
znowu do stadniny, a po powrocie znowu zaczęła kichać i mieć katar. Do
rana choroba minęła. Powtarzało się to przez kilka tygodni, a objawy były
coraz silniejsze. Dołączyła również egzema pod pachami, skóra była coraz
bardziej czerwona i podrażniona. Lekarz zalecił maść sterydową i zrobienie
testów uczuleniowych. Okazało się, że dziecko ma uczulenie na końską
sierść. Lekarz, zgodnie ze swoją wiedzą, zalecił omijanie alergenu szerokim
lukiem. W związku z tym mama zapowiedziała koniec jazdy konnej.
Dziecko wchodzi więc w fazę aktywną konfliktu. Psychika pamięta babcię i
dziadka, ich miłość do niej, najprzyjemniejsze pod słońcem wakacje i łączy
to z obecnością konia. Kiedy jest w stadninie, pamięta o dziadku, przeżywa
strach związany z nieobecnością kochanych osób, którym może przydarzyć
się nieszczęście. W fazie aktywnej ektodermalna wyściółka przewodów
oskrzeli i tchawicy oraz nabłonek wyściełający drogi oddechowe ulega
niezauważalnym mikroowrzodzeniom, które mają poszerzyć drogi dojścia
powietrza do płuc i ścienić nabłonek w nosie, żeby lepiej poczuć znany

385
zapach. Od wizyty u lekarza Kasia boi się, że nigdy więcej nie będzie
jeździła konno, a więc jeszcze bardziej zostanie oddzielona od pamięci o
dziadku. Faza aktywna staje się intensywna. Dziecko jest coraz bardziej
rozdrażnione, zdenerwowane, przestaje koncentrować się na lekcjach, robi
się niegrzeczne, pełne pretensji i humorów. Ciągle prosi o możliwość
powrotu do stadniny. Matka postawiona pod ścianą złego zachowania i
kłopotów, które zaczęła sprawiać córka, ugina się pozwala na powrót do
ulubionego hobby. Wieczorem po powrocie dziecko zaczyna „chorować'’,
teraz bardziej intensywnie niż poprzednio. Objawy pojawiające się w fazie
naprawczej po przytuleniu się do kochanego konika będą na pewno gorsze,
ponieważ faza aktywna, kiedy mama zabraniała jeździć do stadniny, trwała
długo. Jak można się domyślić, mama zabrania kategorycznie kolejnych
przejażdżek. Objawy są na tyle duże, że lekarz zaleca zastrzyki z kortyzonu
i leki przeciwhistaminowe. Kuracja trwa ponad rok. W tym czasie dziecko
ma zakaz zbliżania się do koni. Mama tłumaczy: „Kochanie, nie możesz
zbliżać się do koni, bo masz na nie uczulenie". Wraca problem z
rozdrażnieniem. Dziewczynka opuszcza się w nauce, coraz częściej karmi
rodziców różnymi kłamstwami, a nawet reaguje agresją. Rodzice kilka razy
w miesiącu są wzywani do pedagoga szkolnego z powodu
nieakceptowalnego zachowania Kasi. Trwa niezauważalna faza aktywna
spowodowana tęsknotą za czymś, co przypomina najpiękniejsze chwile
życia. Dziewczynka zmienia szkołę, ponieważ dyrektor obecnej nie zgadza
się na jej pozostanie. Któreś z rodziców codziennie musi ją dowieźć do
oddalonego gimnazjum. Podczas codziennych podróży zauważają, że
dziecko kicha kilkakrotnie w tym samym miejscu trasy. Jednak nie znajdują
wytłumaczenia. Któregoś dnia zdarza się wypadek na głównej drodze i
muszą pojechać krótkim objazdem. Okazuje się, że za ekranami
dźwiękoszczelnymi ustawionymi wzdłuż codziennej drogi znajduje się
pastwisko z kilkunastoma końmi. Już wiadomo, dlaczego dziecko kicha,
nawet nie widząc i nie słysząc koni. Jej podświadomość jest dużo bardziej
wrażliwa i odbiera nawet śladowe ilości zapachu końskiej sierści. W nowej
szkole sytuacja się nie poprawia. Kasia zachowuje się aspołecznie, jest
samotnikiem, na próby kontaktu reaguje agresywnie i wszczyna bójki. Nie
odrabia prac domowych, nie uważa na lekcjach albo wagaruje. Magdalena
ma tym większy problem, że mąż, który dawniej pił alkohol okazyjnie,
coraz częściej zagląda do kieliszka. Sytuacja staje się na tyle napięta, że
Magdalena przygnieciona kłopotami, dla których nie widzi żadnego

386
rozwiązania, zaczyna chorować na wrzody żołądka. Czuje, że sobie nie
radzi, i zaczyna szukać pomocy wśród przyjaciół. Kiedy opowiada, że nie
wie, co się dzieje wokół niej i jak ma temu zaradzić, jedna z koleżanek w
pracy mówi jej, że zachowania agresywne córki i alkoholizm męża są ich
wołaniem o pomoc, że oni nie chcą sprawiać jej problemów, ale nie znają
sposobu, w jaki prosi się o wsparcie i wytłumaczenie tego, co się z nimi
dzieje, a czego sami nie potrafią zrozumieć zamknięci i zablokowani w
emocjach, najczęściej z dzieciństwa. W ten sposób Magdalena z Kasią
trafiają do mnie, ponieważ wcześniej pracowałam z mamą
współpracowniczki chorą na raka jelita grubego. Kiedy przyszły do mnie,
Kasia już po kilku minutach poprosiła mamę, żeby ją zostawiła u mnie
samą. Rzadko pracuję indywidualnie z osobami niepełnoletnimi, ale w tym
przypadku dziewczynka mówiła bardzo poważnie i roztropnie, a Magdalena
była tak zdesperowana, by jej pomóc, że Kasia została u mnie na sesji. Nie
musiałam wkładać żadnego wysiłku, aby cokolwiek wydobyć z dziecka.
Kiedy tylko za mamą zatrzasnęły się drzwi, Kasia zaczęła opowiadać, jak
bardzo tęskni za swoją mamą, którą pamięta sprzed śmierci jej rodziców, i
jak bardzo tęskni za babcią i dziadkiem. Mówiła, że boi się o tym
wspominać przy swojej mamie, gdyż ona zaraz zaczyna płakać. Próbowała
kiedyś porozmawiać z tatą, ale on tylko powtarza, żeby była twarda i się nie
mazgaiła, żeby żyła chwilą obecną, a nie przeszłością. Przestała
podejmować próby rozmowy z rodzicami, ponieważ albo kłócili się ze
sobą, albo w ogóle do siebie nie odzywali. Kasia starała się żyć, jak umiała.
A życie w jej sytuacji wcale nie było proste. Wiedziała, że dzieje się z nią
coś, nad czym nie ma kontroli. Czuła, że coś ją drażni i nie daje spokoju.
Ale nie wiedziała co i nie znała nikogo, kto mógłby jej odpowiedzieć.
Próbowała kiedyś zapytać szkolną pedagog, kiedy została „wezwana na
dywanik”, ale tylko ją upomniano za złe zachowanie i próbę obarczenia
winą kogoś innego. Powiedziała, że kiedy weszły do mnie z mamą i od razu
zapytałam ojej pierwsze wspomnienie dotyczące koni, poczuła, jakby
kamień spadał jej z serca, i wiedziała już, że w końcu ktoś jej wysłucha i
pomoże. Z uwagi na jej młody wiek sesja w zmienionej częstotliwości
pracy fal mózgowych była bardzo krótka. Kasia zobaczyła znowu dziadka i
relacjonowała: „To jest dziwne, ja przecież jestem już taka duża, a dziadek
z taką łatwością bierze mnie pod pachy, o rety, to tu, gdzie mam ciągle tę
powracającą egzemę, podrzuca na siodło, jakbym była lekka niczym
piórko, i jak zawsze idzie przy mnie i Kasztance, trzymając ją za uzdę. I

387
mówi do mnie jak kiedyś: »No, moja ty mała Gwiazdeczko, trzymaj się, bo
będziemy galopować^ śmieje się i oczywiście nie galopujemy, jadę
powolutku, a on idzie przy koniu. Mówi, że odeszli z babcią w inne
miejsce, ale żebym się nie martwiła, bo jeszcze się spotkamy na ziemi.
Prosi, żebym porozmawiała z mamą, bo ona obwinia się o ich śmierć, że
ich nie dopilnowała, nie zajęła się tak, jak powinna, że nie zabrała swojego
taty do siebie po śmierci mamy. Mówi, że odszedł w zgodzie ze sobą i
chciał odejść, a jej ingerencja nie była potrzebna, on nie chciał jej pomocy.
Wszystko odbyło się we właściwym czasie”. Kiedy Magdalena przyjechała
po córkę, poprosiłam, żeby zapytała męża o dwóch Stefanów. Chciała
wiedzieć, skąd taki pomysł, ponieważ Stefan to imię ojca męża. Ale on
zmarł, kiedy syn był kilkuletnim dzieckiem, i raczej nikt o nim nie będzie
nic wiedział, bo był pijakiem i nikt go nie chce pamiętać. Jednak
następnego dnia zadzwonił do mnie tata Kasi i umówił się na spotkanie.
Okazało się, że jego ojciec, Stefan, umarł po tym, jak został kopnięty przez
konia. Upił się, poszedł do stajni i zaczął bić konia belką. Zwierzę nie
wytrzymało, kopnęło go w klatkę piersiową i do rana ojciec już nie żył. Ale
zadzwonił do mnie z powodu dwóch Stefanów. Ponieważ nawet jeśli Kasia
mogłaby mi powiedzieć coś o jednym, to na pewno nie miała pojęcia o
drugim, bo to była rodzinna tajemnica. I od kiedy usłyszał tę historię, będąc
dzieckiem, na jakiejś uroczystości rodzinnej, nikomu o niej nie wspominał.
Okazało się, że drugim Stefanem był jego dziadek. Nadał swojemu synowi
takie samo imię. Oficjalnie zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Sekretem rodzinnym było to, że udał się on do pobliskiego miasta, upił się i
poszedł do lupanaru. Wyrzucony stamtąd przez wykidajłów, wpadł pod
konie zaprzężone do przejeżdżającej bryczki i umarł po kilku dniach. A
babcia nie mogła mu wybaczyć zhańbienia rodziny i nawet do niego nie
pojechała przed śmiercią.
Po naszym spotkaniu Kasia poprosiła mamę o pozwolenie na wizytę w
stadninie. Magdalena zgodziła się, gdyż po sesji Kasia zachowywała się
lepiej. Dała też swojej mamie do odsłuchania nagranie z sesji, długo płakały
razem i wspominały babcię i dziadka. To była ich pierwsza szczera
rozmowa od śmierci dziadków. Dziewczynka zareagowała lekkimi
objawami uczulenia po jeździe konnej, ale obiecała mamie, że do rana
wszystko jej przejdzie i będzie zdrowa. Powiedziała, że to tylko pożegnalne
uczulenie i więcej się nie pojawi. I od tej pory rzeczywiście dziecko jest
zdrowe mimo codziennych wizyt w stadninie, w której zgłosiła się jako

388
pomoc stajennego. Od tego czasu zmieniła się również sytuacja w szkole, w
której Kasia zaprzyjaźniła się z nową uczennicą i razem przygotowują się
do udziału w olimpiadzie z biologii.

389
CO WPŁYWA NA NASZ SPOSÓB
ZACHOWANIA
Wydaje się, że człowiek powinien iść przez życie świadomie. Po to
natura wyposażyła nas w mózg. Po to uczymy się, a nawet popełniamy
błędy, z których moglibyśmy czerpać naukę na przyszłość. Jednak duża
część ludzkości nie korzysta ze zdobywanych doświadczeń i żyje zgodnie z
przysłowiem: „I przed szkodą, i po szkodzie głupi"’, i wcale nie dotyczy to
tylko Polaków. Robimy tak nie dlatego, że jesteśmy mało inteligentni, ale
dlatego, że kieruje nami coś bardziej zwierzęcego i silniejszego od
wyuczonej świadomości. Rządzą nami schematy działania przygotowane na
każdą okoliczność i przechowywane w podświadomości. Jeśli wciąż
popełniasz ten sam błąd i wiesz, że twoja reakcja albo zachowanie jest
nieadekwatne do sytuacji, ale mimo wszystko nie jesteś w stanie zmienić
swojej reakcji, bądź pewien, że działasz pod wpływem programu
zapisanego na taką i podobną okoliczność w twojej podświadomości.
Możesz nawet klękać przed Bogiem i obiecywać, że nigdy więcej się nie
zezłościsz, widząc cierpienie, jakie powodujesz swoimi wybuchami. Jestem
pewna, że składasz śluby z najlepszymi intencjami, a jednak nie jesteś w
stanie ich dotrzymać. Te programy zostały w większości stworzone w ciągu
konkretnych trzydziestu miesięcy. Na podstawie doświadczeń osób, którym
pomagałam wydostać się z zaklętych kręgów powtarzania sytuacji
nieprzyjemnych i niechcianych, można z całą pewnością stwierdzić, że
najważniejsze okresy pisania programów na nasze przyszłe życie to
dziewięć miesięcy przed zapłodnieniem, jeszcze zanim komórka jajowa
twojej matki spotka się z plemnikiem twojego ojca, a ty będziesz owocem
ich połączenia, dziewięć miesięcy ciąży, kiedy bezgłośnie jak rybka
pływasz w brzuchu twojej mamy, i dwanaście pierwszych miesięcy życia. I
jeśli coś nie podoba ci się w twoim życiu, a nie umiesz tego zmienić,
poszukaj podobnych sytuacji w życiu twoich rodziców osiemnaście
miesięcy przed twoim urodzeniem i dwanaście miesięcy po urodzeniu. Te
magiczne trzydzieści miesięcy zawiera całe archiwum sposobów, jak
przeżyć i przetrwać każdą sytuację. Jeśli więc jesteś zły dzisiaj i zły byłeś
wczoraj, i tydzień temu też ci się to zdarzyło, i lata temu również, to znaczy,

390
że prawdopodobnie zły będziesz jutro i za tydzień, i za kilka lat także.
Wciąż i wciąż się złościsz, wciąż i wciąż żałujesz po fakcie, że tak głupio
zareagowałeś, wciąż i wciąż podejmujesz decyzję, że następnym razem
będziesz trzymał nerwy na wodzy, ale twoja męska lub kobieca decyzja
niczego nie zmienia. Kiedy tylko sytuacja zaczyna przypominać
poprzednią, znowu wpadasz w złość, nie panujesz nad nią, czujesz się jak
opętany przez jakąś większą siłę, która przejmuje nad tobą całkowitą
kontrolę, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek świadome działanie.
Znowu się złościsz, znowu popełniasz ten sam błąd, znowu możesz sobie
obiecać, że to się więcej nie powtórzy, ale bądźmy szczerzy - powtórzy się
jeszcze wiele razy. Ten program będzie tobą rządził aż do momentu, kiedy
go nie zlokalizujesz. Pierwszą rzeczą jest uświadomienie sobie, że rządzi
nami program. Eureka! Kiedy już wiemy, że coś takiego jest, możemy
zacząć go szukać. Trzeba rozłożyć go na części pierwsze, obejrzeć
dokładnie każdy fragment, czyli powtarzające się charakterystyczne
okoliczności towarzyszące każdemu wybuchowi. Kiedy oglądamy naszą
reakcję po kawałku, powoli zaczyna być śmieszna. To, co w całości jest
arcygroźnym wilkiem z przerażającymi, czarcimi oczami i jadowitymi
zębami bazyliszka, oglądane po kawałku w świetle naszych jasnych myśli
okazuje się małym szczeniaczkiem popiskującym o uwagę i proszącym o
trochę pieszczot. Reakcja podzielona na fragmenty zaczyna również
samoistnie wyjawiać tajemnice swojego pochodzenia. Możemy np.
zauważyć, że słowo „głupi"’ wywołuje całą lawinę następstw, która
zaczyna się i kończy zawsze w ten sam sposób, czyli opętaniem szaleńczą
złością i ranieniem wszystkich dookoła. Możemy jednocześnie zauważyć,
że mama albo tata nadużywają tego słowa, a może babcia albo dziadek
szastają nim na prawo i lewo. Możemy postarać się zaobserwować, w
jakich sytuacjach pojawia się to słowo. Możemy wreszcie spytać, co tak
naprawdę ono oznacza dla osoby skorelowanej z tym słówkiem i z czym się
wiąże w jej życiu. I okaże się być może, że babcia bardzo intensywnie
marzyła o karierze naukowej, o studiowaniu przyrody, a może sztuk
pięknych, ale usłyszała od któregoś ze swoich rodziców, że jest „za głupia"’
i nadaje się tylko do sprzątania, mycia garów i rodzenia dzieci. I być może
jest tak, że w niewinnym z pozoru słowie „głupi"’jest ogromny ładunek
emocjonalny umieszczony w nim przez zawiedzioną i rozczarowaną
życiem babcię. I być może teraz chcemy za wszelką cenę udowodnić
całemu światu, że nie jesteśmy „za głupi"’ na cokolwiek. Ale Wszechświat

391
lubi się z nami bawić i droczyć. Im bardziej chcemy coś udowodnić i
przeskoczyć przeszkodę, tym większą przeszkodę do przeskoczenia
dostajemy następnym razem. I przeszkoda wciąż rośnie, żebyśmy wreszcie
stanęli przed nią i nie starali się jej przeskakiwać, ale zauważyli, że
kilkanaście centymetrów obok jest łatwe przejście i nie trzeba wcale
skakać, żeby znaleźć się po drugiej stronie. Może również zdarzyć się tak,
że dusza tego gniewnego i złoszczącego się mężczyzny jest połączona z
duszą pradziadka, który nie pozwolił swojej córce spełnić marzeń o
kształceniu i nazwał ją „za głupią"’. W takim wypadku mężczyzna ten ma
w tym wcieleniu za zadanie nauczyć się, jaki wielki ładunek energetyczny
niesie w sobie każde słowo oceniające i raniące innego człowieka. Być
może okoliczności wraz z podświadomością podsuwają mu nowe powody
do złoszczenia się, żeby w końcu zatrzymał się i spojrzał z innej
perspektywy na swoje zachowanie. Żeby w końcu się nauczył i nie musiał
tego powtarzać.

To tak, jak gdybyś walił w masywne wrota prowadzące do


królestwa twoich najśmielszych marzeń. Na początku pukasz
delikatnie, grzecznie, a później tracąc cierpliwość, coraz głośniej i
głośniej. Modlisz się. Zaklinasz. Błagasz. Prosisz. Płaczesz.
Lamentujesz. A po drugiej stronie drzwi twoi wierni, miłujący poddani
cierpią w milczeniu, a niektórzy po cichu płaczą, gdyż każdy z nich
dojmująco czuje twoją frustrację i samotność. Doskonale pamiętają
jednak, jak w dniu, w którym odszedłeś, kazałeś im przysiąc, że nigdy
nie otworzą tych drzwi, tak abyś mógł samodzielnie odkryć... Że wcale
nie są zamknięte. Nie znoszę gdy tak się dzieje.
Wszechświat37.

W ten sposób Wszechświat chce nas nauczyć, w ten sposób rozwija się
dusza, kiedy uczy się i nie powtarza wciąż tych samych błędów, ale szuka
rozwiązań. Po to przychodzimy na świat. Wraz z narodzinami otrzymujemy
szansę nauczenia się nowych rzeczy i uwolnienia ze starych zużytych
schematów.
Bywa też tak, że nie jest potrzebna żadna okoliczność zewnętrzna, aby
wzbudzić w naszej podświadomości uczucie gniewu i złości. Jest to tak
głęboko zakodowane, że bez zmiany działania fal mózgowych nie
odkryjemy przyczyny, którą może być osoba z naszego obecnego otoczenia.

392
Spotkałam pewną kobietę, która nie wiedziała, co ma zrobić ze swoją
niechęcią do własnej córki. Opowiedziała, że od kiedy dostała ją pierwszy
raz od pielęgniarki w szpitalu, czuje nieustanną niechęć i podenerwowanie
w obecności tego dziecka. I zupełnie nie panuje nad wypowiadaniem
złośliwych uwag w stosunku do męża, który z ojcowską czułością zajmuje
się dziewczynką. Kiedy udało się nam dotrzeć do wspomnień z innego
wcielenia, okazało się, że kobieta spotkała się z córką w innym czasie i
przestrzeni, ale wtedy były najlepszymi przyjaciółkami. W tamtym życiu
zakochały się w tym samym mężczyźnie i on wybrał koleżankę, a nie naszą
bohaterkę. Wtedy obraziła się na nią i zerwała wszystkie kontakty,
przeprowadzając się na inny kontynent. Założyła rodzinę i żyła szczęśliwie,
ale nigdy nie wybaczyła tamtej „zdrady”, a raczej nie mogła pogodzić się ze
swoją porażką w staraniach o chłopaka. W obecnym życiu przyjaciółka
urodziła się jako jej córka po to, aby ich dusze mogły się spotkać i nauczyć
się zgodnego współistnienia. Kiedy kobieta zrozumiała, że każdy ma wolny
wybór i każdy ma prawo samostanowić, i decydować tylko za siebie,
przestała odczuwać dziwne wibracje, które wywoływała obecność dziecka.
Rzadko widuję aż takie ogromne odczucie ulgi, jakie było jej udziałem,
kiedy zobaczyła całą historię przyjaźni i miłości ich trojga. W takich
przypadkach, gdzie z jakiegoś powodu matka może uważać swoją córkę za
rywalkę, zdarza się często, że dziewczynka jest mało kobieca. Ubiera się
jak chłopiec, zachowuje się jak chłopiec, jej ciało dostosowuje się
wyglądem w taki sposób, żeby mama nie miała absolutnie żadnych
powodów do zazdrości, czyli biust zostanie malutki, pupa płaska i nie
będzie żadnych kobiecych kształtów. Może się nawet tak zdarzyć, że córce
zostanie nadane imię poprzedniej narzeczonej czy kochanki ojca. Jeśli więc
mężczyzna forsuje imię dla swojej córki, dowiedzcie się, dziewczyny, czyje
jest to imię i z czym będzie się wam kojarzyło, świadomie bądź
podświadomie, kiedy tak nazwiecie córkę.
Możesz przeżyć swoje życie na dwa sposoby. Albo nieświadomie
kierowany programami, które są zapisane jako twoje, ale twoje nie są. Albo
całkowicie świadomie kształtując swój los i mogąc samodzielnie panować
nad teraźniejszością i zaplanować swoją przyszłość.

37
M. Dooley, Sztuka kreacji marzeń. Najprostszy sposób na wprowadzenie pozytywnych zmian,
przeł. M. Stamowski, Wyd. Illuminatio, Białystok 2013, s. 40.

393
UZALEŻNIENIE OD CIERPIENIA
Zdarza się, że ludzie przywiązują się do swoich problemów tak bardzo,
że nie chcą się ich pozbyć. Nie umieją wyobrazić sobie życia bez
utożsamiania się z czymś, co jawnie i świadomie nazywają kłopotem czy
chorobą. A jednak obierają za swój życiowy cel nieustanną walkę z tym, co
ich obciąża. Ten „problem'’ albo ta „choroba" stanowi osnowę ich życia. I
na niej tkają różne wątki, układając w ten sposób wzór swojego życia.
Czasami mam wrażenie, że ludzie uwielbiają swoje choroby i problemy.
Skarżą się na nie wszystkim wokół, mówią, że chcieliby się ich pozbyć za
wszelką cenę, że dużo by dali, żeby coś im już nie dokuczało i żeby mogli
zająć się czymś innym. Ale tak naprawdę uwielbiają ból i cierpienie z tym
związane. Kochają być postrzegani jako ofiary, które potrzebują pomocy,
zainteresowania i uwagi otoczenia. Zdarzyło mi się niedawno spędzić kilka
godzin w poczekalni na oddziale pogotowia ratunkowego. Koleżanka
jechała rowerem i potrącił ją inny rowerzysta na tyle poważnie, że
wezwano karetkę i przewieziono ją do szpitala. Zadzwoniła do mnie i
poprosiła, żebym przyjechała ją ratować, jak tylko się da. Leżała
nieruchomo na szpitalnym łóżku, poprosiła, żebym jej nie rozśmieszała,
ponieważ lekarz powiedział, żeby nawet nie drgnęła, aby nie pogorszyć
ewentualnych złamań czy obrażeń wewnętrznych. Była już po rentgenie i
tomografii i czekała na lekarza. Oczywiście, że ją rozśmieszałam i
przyniosłam kubek gorącej czekolady, gdyż wiedziałam, że wszystko jest w
porządku. Gdyby miała złamane albo pęknięte kości czy naruszony narząd,
wiedziałabym to na pierwszy rzut oka. Nie można było zostać przy jej
łóżku, więc usiadłam w poczekalni i ledwie zdążyłam otworzyć książkę,
przykuśtykała młoda kobieta i zajęła miejsce obok mnie. Zaczęła mówić,
jak bardzo bolą ją stopy. Jak długo to już trwa. Od kilku tygodni ledwie się
porusza. Była już u kilku lekarzy i żaden nie wie, co się dzieje, i nie potrafi
pomóc. Robią prześwietlenia, zdjęcia, macają, uciskają, naciągają, a stopy
bolą coraz bardziej i poprawy nie widać. Kilka tygodni wcześniej spadła z
roweru i od tej pory jej gehenna jest nie do opowiedzenia, chociaż stara się
ją opowiedzieć, jak umie. Mówiła i mówiła, jak jej to utrudnia życie i jak
bardzo chciałaby już uwolnić się od tego cierpienia. W końcu zapytałam,
czy chce wiedzieć, dlaczego nogi odmawiają jej posłuszeństwa, dlaczego

394
palce stóp wyginają się nienaturalnie, aż dochodzi do złamań i
przemieszczeń kości w stopach. Najpierw zakrzyknęła: „Tak, oczywiście,
chcę się od tego uwolnić!", a za chwilę na jej twarzy pojawiła się zmiana,
ponieważ prawdopodobnie jej podświadomość już wiedziała, że poruszę
drzazgę siedzącą głęboko w sercu i umyśle. I cała struktura, budowana
latami wokół tej drzazgi, będzie musiała upaść. Kiedy poprosiłam, żeby
opowiedziała mi, jaką tajemnicę swoją i siostry ukrywa przed matką, od
razu wiedziałam, że ona uwielbia swoją drzazgę i łatwo jej nie wypuści.
Kiedy zadaję właściwe pytanie, czuję reakcję w ciele i tę reakcję odczuwa
osoba, do której pytanie jest kierowane. Nie zdążyłam się otrząsnąć, a już
byłam obrzucana wściekłymi słowami: „Jakim prawem wtrącam się w jej
prywatne życie", „Dlaczego wchodzę w jej życie z butami" i „Co ja sobie w
ogóle wyobrażam". Gdybym dopowiedziała jeszcze kilka zdań, to myślę, że
zobaczyłabym na jej ustach autentyczną pianę wściekłości. Przeprosiłam,
wstałam i poszłam do dyżurki dowiedzieć się, co z moją koleżanką. To tyle
na temat chęci uwalniania się od swoich problemów czy chorób. O czym
mogłaby rozmawiać ta kobieta, gdyby jej stopy były zdrowe? Musiałaby
przyznać przed samą sobą, jakie zrobiła świństwo własnej siostrze i matce,
a to jest niesłychanie bolesne i nie jest dobrą historią do opowiadania
obcym ludziom. Co innego rozprawiać o swoim wyjątkowym cierpieniu i
niekompetencji lekarzy. W tym niektórzy odnajdują się doskonale. Osho
pisze:

Następnym razem, zanim przyjdziesz do mnie z jakimkolwiek


problemem, zadaj sobie pytanie, czy chcesz, by ten problem został
rozwiązany. Uważaj, mogę dać ci rozwiązanie. Czy jesteś
zainteresowany rozwiązaniem problemu, czy raczej rozmową o nim?
Myślę, że czujesz się dobrze, kiedy o nim rozprawiasz. Wejdź do
swojego wnętrza i zbadaj tę sprawę. Stwierdzisz wtedy, że wszystkie
twoje cierpienia istnieją, ponieważ je podtrzymujesz, istnieją,
ponieważ zasilasz je swoją energią. Nie mogłyby istnieć bez twego
energetycznego wsparcia38.

38
Osho, Zdrowie..., s. 103.

395
IGOR I BOGOWIE
- Schodzę w dół, pomalutku, taką kamienistą drogą... kręta jest... w
lewo... w dół... trochę w prawo, znowu nie ma światła. Przyspieszam
tempo. Wydaje mi się, że widzę Buddę siedzącego po turecku.
- Dowiedz się, dlaczego on tam jest? Dlaczego ty tam jesteś?
- On się uśmiecha, siedzi po turecku. Obok są lampy. Teraz pojawia się
inne bóstwo indyjskie. Człowiek jak słoń z trąbą.
- To Ganesha Ganapati. Dlaczego to widzisz? Czy coś ci chcą
pokazać?
- Nie wiem. Teraz czuję zapach... Zapach koca u babci. Był czerwony, z
frędzelkami. Poczułem ten zapach przy wejściu do jaskini i teraz znowu go
czuję.
- Czy ten czerwony koc wiąże się z jakimiś wspomnieniami? Po co
pojawia się ten zapach?
- Ciągle jest Budda, a z lewej strony jest to bóstwo z głową i trąbą słonia.
Wychodzę stamtąd. Idę korytarzem do światła, na górę. Staję przed
wyjściem do świata. Widzę przede mną strugi wody z wodospadu. Widzę
księżyc gdzieś daleko. Niebo jest piękne. Widzę gwiazdy. Teraz nagle
światło zgasło. Zaczyna wiać wiatr, ja wracam znów do środka.
- Wróć do nich, zapytaj, jak mogą ci pomóc. To potężne indyjskie
bóstwa. Poproś ich o pomoc.
- Jestem w tej sali i wydaje mi się, że tam jest teraz o wiele więcej rzeczy.
- Co nowego się pojawiło?
- Złoto... dużo... Bardzo dużo złota. Takie coś jak z bajek. Widziałem
świeczkę, ale zgasła. Znów jakiś zapach się pojawił, ale zniknął. Chyba
dym, taki gęsty zapach ognia od świecy. Poczułem coś dziwnego.
- Czy jest tam ktoś poza tobą?
- Teraz z prawej strony jest bóstwo ze słoniową trąbą, a z lewej jest złoto.
Jak z Ali Baby i czterdziestu rozbójników, rozsypuje się ze skrzyń. To
końcówka tej groty za wodospadem. Oświetlona małymi pochodniami.
- Czyli dostałeś się do skarbca Ali Baby?
- Chyba tak. Ale teraz na samym końcu groty ziemia się rozsuwa i z
jednej strony jest to złoto, a z drugiej Budda. Ja jestem dokładnie pośrodku
i ziemia rozsuwa się pomiędzy moimi stopami.

396
- Wybierz prawą albo lewą stronę, albo skacz w głąb rozstępującej
się ziemi.
- Ziemia się rozsuwa coraz szybciej... A ja schodzę w dół. Zjeżdżam w
dół. Mam wrażenie, że na dole jest jakieś światło, białe, ale nie wiem. Nie
odczuwam ani lęku, ani strachu. Tak lekko czułem to tam na górze, kiedy
ziemia się obsuwała. Teraz widzę coś niebieskiego z zielonym światłem. To
jest jak w maszynie do prania... Wszystko szybko się kręci. A ja tam
jestem. Widzę siebie dość wyraźnie, w białej szacie, i zastanawiam się,
dokąd iść. Ale wszędzie jest zupełnie biało.
- Idź po prostu tam, gdzie czujesz, że masz iść, i patrz uważnie.
- W pewnym momencie z tej nicości i białości, w której chodziłem,
przyszło do mnie morze. Jakby fale z morza. Idę dalej i jest tu góra. Ta,
którą widziałem na początku. Ta, przy której byłem taki malutki i
widziałem przez nią księżyc i strugi tego wodospadu. Teraz jest to po mojej
lewej stronie. Widzę, jak moje stopy się powiększają. Ja się powiększam.
Wszystko robi się malutkie. Chodzę po drzewach jak po słomkach. Idę i
widzę krętą rzekę. Zmniejszyłem się do rozmiaru normalnego człowieka.
Ale czuję, że mogę bez problemu zwiększać się i zmniejszać. W rzece
odbija się księżyc. Słyszę szum, jak klekoczą kamyczki na dnie. Ta rzeka
mało się porusza.
- Czy ktoś jest poza tobą?
- Indianin. Wydaje mi się, że tańczy. Pokazuje mi drogę. Wysunął rękę i
pokazuje palcem. Idę, powiększam się, żeby przejść przez rzekę i iść
szybciej. A tam znów jest góra. W środku ma żółte światło. To coś
przypomina igloo. W środku jest lis, ale wyszedł stamtąd, a ja wchodzę do
środka. Są schodki. Widzę starca z białą brodą, który grzebie przy kominku.
Ma białą szatę.
- Kim on jest? Czy on ma coś dla ciebie?
- Ma dla mnie jakieś odpowiedzi. Pali fajkę. Zupełnie spokojnie. Ma w
ręku list. Rulon zwijany od góry w jednym kierunku, a od dołu w drugim.
- Co jest w tym liście?
- Widzę wizerunek Horusa, bóstwa z głową orła.
- Bardziej sokola chyba, jeśli to Horus, ale to teraz mało istotne.
Ważne jest, co jest napisane w liście, albo co znaczy dla ciebie ten
wizerunek.
- To już trzeci bożek dziś.
- Nie licz ich, proś ich o pomoc i odpowiedzi.

397
- Ale jaw nich nie wierzę.
- Co za ironia, nieprawdaż? Im bardziej w nich nie wierzysz, tym
bardziej oni są i pokazują ci się w każdej możliwej sytuacji. A może to
informacja od Boga, że występuje w wielu postaciach i dla każdego
wygląda tak, jak ten sobie wymyśli. Wszyscy żyją w twojej wyobraźni.
A im bardziej będziesz z nimi walczył, tym bardziej oni tam będą.
- Chyba rozumiem. Chcę im powiedzieć, żeby sobie poszli.
- Obawiam się, że nigdzie sobie nie pójdą, bo są ważni w
wyobrażeniach miliardów ludzi. Są istotnymi symbolami. Nawet jeśli ci
się nie podobają z jakichkolwiek powodów, to nie dasz rady ich
uśmiercić, bo dla wielu ludzi poza tobą są potrzebni.
- Te bożki z mojej wizji są źródłem złego.
- A co złego robią? Mordują, palą, gwałcą, niszczą? A może Bóg, w
którego ty wierzysz, pokazuje ci z ich pomocą, że są różne drogi.
Przecież żadne z tych bóstw nie zrobiło ci nic złego. Uśmiechają się,
pokazują ci skarby, pokazują ci drogę, mają dla ciebie wiadomości. Nie
biją w ciebie pioruny, a nawet szatan, w którego pewnie wierzysz, skoro
tak bardzo wierzysz w religię chrześcijańską, nie nabija cię na widły i
nie wpycha do beczki ze smolą. Może otrzymujesz teraz od Boga
informację, że każdy może wierzyć w to, co uważa za słuszne. I nie ma
w tym nic złego. Jeśli będziesz z tym walczył, to to będzie walczyło z
tobą, i przegrasz. I jeśli te wspaniale bóstwa pojawiają się w twojej
podświadomości, to poproś je o pomoc w rozszyfrowaniu zagadek guza
mózgu twojego syna i waszego atopowego zapalenia skóry. Nie obrażaj
się na nich, bo nic złego ci nie robią. Nie oceniaj. Jeśli ktoś chce i może
pomóc, to skorzystaj i bądź wdzięczny. Nikt nie każe ci zmieniać wiary.
Potrzebujesz odrobiny tolerancji. Skoro wciąż ich widzisz, są po to,
żeby teraz pomóc. Wróć do listu.
- Horus jest z lewej strony i patrzy na prawo, ale tam jeszcze nie ma nic.
Mam wrażenie, że złotem napisano jakieś litery. Pojawiają się pomalutku.
Tak jakby akapit: „Mój ukochany synu../’. Ja nie mogę, bo to oko w złotym
trójkącie to symbol masoński. Nie chcę na to dłużej patrzyć.
- Przestań oceniać, chociaż na dziesięć minut. Zrób to dla swojego
chorego syna, nie dla siebie. Odłóż na dziesięć minut swoje przekonania
i skorzystaj, jeśli ktoś chce ci coś przekazać.
- Widzę słońce, które wchodzi w ten list. Niżej widzę piramidę na szaro.
O, teraz wchodzę do swojego domu, w którym mam zapalniczkę w

398
kształcie piramidy. Otwiera się w połowie. Nawet siedzę przy stole, biorę
popielniczkę, idę na balkon, świeci słońce, jest biały dzień i krzyczę na
Pana Boga... Tak naprawdę głośno: „Boże! Czego ty ode mnie chcesz? Co
ci zrobiłem? Gdzie popełniłem błąd? Czy chcesz mnie ukarać?!'’.
- Co odpowiada Bóg?
- Nie wiem, wchodzę do salonu. Jest szaro. Nie mogę wytrzymać.
Błagam o odpowiedź.
- Może Bóg chce ci pokazać, że odpowiedzi są wszędzie, ale dopóki
będziesz zamknięty w jakimś fałszywym przekonaniu, że tylko twoja
obecna wiara i to, w co obecnie wierzysz, jest prawdziwe, dopóty nie
dostaniesz odpowiedzi. Może to informacja, że masz się otworzyć.
- Przecież jakiś facet z trąbą nie może być Bogiem. Ja wierzę tylko w
Jezusa.
- To, w co wierzymy, jest wewnętrzną sprawą każdego. Na tym, co
teraz mówisz, opierają się wojny. Pogląd, że słuszne jest tylko to, co ja
robię i w co wierzę, a inni się mylą, jest mało twórczy. Nie przynosi
rozwiązań. Robi z ciebie niewolnika sfrustrowanego tym, że inni są na
wolności.
- I strasznie denerwuje mnie, że ja tego nie wiem na pewno. Czy ktoś
widział Boga? Jezusa widzieli na pewno. Ja znam Jezusa z opowiadań
babci i z książek. Biorę opłatek w kościele, żałuję za grzechy i idę do nieba.
Już sam nie wiem, w co mam wierzyć, i może to właśnie mnie męczy.
Słyszę, że Bóg jest kochający i przebacza, bo jesteśmy jego dziećmi. Ale
nie widzę sensu w tym, że jest piekło i człowiek będzie się przez pokolenia
smażył w piekle, bo nie zachowywał dziesięciu przykazań. Nie wiem,
zamieniam się w osobę pobożną, ale nie mogę tak żyć, bo muszę zarabiać
na dziecko. Nie wiem. Proszę go, żeby wybaczył mi w czymś.
- Nie zrobiłeś chyba nic strasznego. Każdego możesz przeprosić, jeśli
zrobiłeś coś niewłaściwego. Bóg nie będzie chował urazy.
- A może właśnie zrobiłem.
- To prawda, nie wiem, tylko zakładam, że Bóg wybacza.
- Tymczasem moja wiara jest taka, że Bóg nam daje całe życie, żebyśmy
naprawiali nasze złe uczynki.
- Cóż, moja wiara jest taka, że Bóg nam daje cale życie, żebyśmy
nabrali rozumu. Jeśli zrobiliśmy coś złego, żebyśmy mogli to naprawić
w momencie zmądrzenia chociaż ociupinkę. Bóg daje nam cale życie,
żebyśmy dorośli, nie zrzucali na niego winy naszej pychy, chciwości,

399
pożądania, zazdrości, obżarstwa, gniewu i lenistwa. Dostajemy cale
życie, żeby przestać w którymś momencie szukać winnych naszych
nieszczęść i niepowodzeń. Dostajemy cale życie, żeby zrozumieć, że
sami je tworzymy, a Bóg z uśmiechem przygląda się, co robimy z
życiem, które dal nam do przeżycia.

400
Spis treści
Zamiast wstępu 6
Jak to się zaczęło 9
Jak trafić do celu? Najlepiej przypadkiem 12
Mózg działa na różnych częstotliwościach 20
Matka i córka albo zew krwi. Historia Anny 31
Karolina - walka z samym sobą? 50
Jak przebiega spotkanie 62
Zbyszek 68
Zabawy naszego ego 92
Trauma i co dalej 105
Jaki jest cel naszego życia 129
Jak to się dzieje 133
Sztuka życia w teraźniejszości 135
Dojdź do porozumienia z rodzicami 153
Dorota, co chciałaby mieć kota 163
Agnieszka 175
Jak na górze, tak na dole. Co w środku, to na zewnątrz 193
Krypta i widmo 205
Bożena albo w zaklętym kręgu kobiecego łona 211
Sztuka odpuszczania 216
Martyna 217
Badacze 227
Ewa i kłopoty z nogami 229
Dorota i uzgodniona rzeczywistość 237
Dlaczego spotyka nas to, co nas spotyka 258

401
Laura albo o potrzebie posiadania choroby 263
W poszukiwaniu objawów opryszczki 298
O dzieciach, które rodzice wpędzają w choroby 302
Autyzm czy tajemnicza rogrywka ping-ponga 316
Asia i autystyczny syn 346
W zaklętym kręgu poczucia winy 351
Mama, Piotruś i wielki wstyd 356
Dzieci niekochane nie rosną. Historia Katarzyny 363
Jak powstaje alergia 373
Co wpływa na nasz sposób zachowania 390
Uzależnienie od cierpienia 394
Igor i Bogowie 396

402

You might also like