Święta 2015 minęły- ja świętowałam jedynie półtora dnia, gdyż w Wigilię pracowałam, a drugi dzień świąt przeleżałam chora w łóżku. Grypa żołądkowa nie oszczędza, wymioty już ustały, bóle brzucha nie dają spać, a świąteczne jedzenie już nawet mnie nie kusi. Korzystając z wolnego, postanowiłam podzielić się z Wami trzema sposobami nakładania na włosy maski, oraz który sposób działa u mnie najlepiej.
Każdą metodę przetestowałam kilkanaście razy na tej samej masce.
1. Nakładanie i zostawianie na kilka minut.
Standardowa, znana każdemu metoda, czyli nakładanie maski na mokre włosy, zawijanie ich w koczek i zmywanie po kilku/kilkunastu minutach. Włosy wyglądają ładnie, całkiem dobrze się rozczesują, ale nie ma efektu wow.
2. Wcieranie.
O tej metodzie pierwszy raz przeczytałam u Henrietty. Dużo lepsza metoda, od powyższej. Maska lepiej dociera do wszystkich włosów, wygładza je i nawilża. Włosy się nie niszczą pomimo ruchu pocierania (więcej u Henri!). Wygodna przy myciu włosów głową w dół. Bardzo ją lubię i wykorzystuję gdy zapomnę wziąć TT do łazienki.
3. Wczesywanie.
Metoda, którą poleca Agnieszka Wwwlosy i którą osobiście pokochałam. Maska nakładana na mokre włosy, a następne delikatnie przeczesane TT (nie polecam grzebieni, ani innych szczotek), który ma gęste ale cienkie ząbki, którymi doprowadza maskę do każdego włoska. Włosy są bardzo ładnie wygładzone, dobrze nawilżone i miękkie. Bardzo lubię tę metodę. jest wygodna podczas mycia włosów głową w dół. TT zdejmuje nadmiar maski z włosów dzięki czemu nie są obciążone. Bardzo dobrze się rozczesują i nie plączą.
Za kilka dni post podsumowujący mój włosowy rok!