Jak dla mnie okładka z serii Oliver Lauren wygrywa, natomiast nowa okładka "7 razy dziś" jest katastrofą, choć pasuje do treści... A jakie jest Wasze zdanie?
niedziela, 22 marca 2015
Zapowiedzi (:
Jak dla mnie okładka z serii Oliver Lauren wygrywa, natomiast nowa okładka "7 razy dziś" jest katastrofą, choć pasuje do treści... A jakie jest Wasze zdanie?
poniedziałek, 16 marca 2015
"Widmopis"
David Mitchell jest znany głównie dzięki popularności „Atlasu chmur”. Zarówno jego książka, jak i jej ekranizacja zdobyły świat, a miliony ludzi na świecie zapragnęły poznać inne dzieła tegoż autora. Wśród nich znalazł się „Widmopis” i właśnie on był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Mitchella.
Czy można je uznać za udane?
Przez długi czas delektowałam się widokiem tej książki na swojej półce. Trzeba przyznać, że okładka jest wspaniała. Tytuł i zielone wzory kwiatów zarysowane na powierzchni okładki odbijają światło, dzięki czemu koło grzbietu nie można przejść bez zwrócenia uwagi na tytuł. A wiadomo przecież, że od zainteresowania się okładką do zapoznania z opisem, a następnie całą książką, niedaleko. I to jest właśnie ta ważniejsza kwestia, która powinna się pojawić przed opisem oprawy. Szkoda, że tak często to okładka przyciąga do książki, nie treść. Pod względem technicznym książkę czyta się koszmarnie. Białe kartki, kruczoczarna czcionka i maciupkie wręcz literki. Nie sądziłam, że piszę się na wersję kieszonkową w dużym opakowaniu – bo tak mniej więcej odczułam zapoznanie się ze środkiem. W dodatku treść nie pozostawała dłużna temu wrażeniu.
Wchodzimy w świat wykreowany przez wielkiego Davida Mitchella i… od razu odechciewa się czytać. Pierwszy rozdział, już od pierwszych zdań, to niesamowicie mozolna, długa i nudna droga ku upragnionej cyferce „2”. Męczy wszystko – przez wspomnianą wcześniej stronę techniczną, po obraz mężczyzny, którego sposób myślenia jest całkowicie pozbawiony sensu. Kim jest i co robi – tego można się tylko domyślać. Przeszkadza w tym usilna wiara w bóstwo. Nasz bohater ma dwadzieścia kilka lat i ucieka. Musi uciekać, gdyż wypełnia właśnie wielką misję, jaką jest pozbycie się „maluczkich” ludzi zwanych przez cały czas Nieczystymi. Chłopak nimi gardzi i gdyby mógł, wytępiłby każdą chodzącą istotę, która nie wpasowuje się w jego idealny świat. Na całe szczęście wiary dodaje mu Jego Serendipity. Bohater się modli, Serendipity przemawia – szumem fal, które obijają się o nadmorskie kamyki, szczekaniem psów i pająkami, które początkowo miały być zabite. Czy to nie fascynujące? Szkoda, że autor nie pozwala czytelnikowi odkryć co też te fale, psy i pająki mówią, bo bardzo byłam tego ciekawa. Każdy rytuał jest tak samo obrzydliwy jak trwanie w tej swego rodzaju terrorystycznej sekcie. Ci, którzy nie pochwalają jej działań, nie zasługują, by dalej żyć, natomiast ci, dla których uczestnictwo w Bractwie jest święte, stają się wielkimi ludźmi. Nieliczni nawet przechodzą jedyny w swoim rodzaju chrzest, który polega na – dzieci, zamknijcie oczy – wypiciu spermy. No i mają, czego chcieli! Zostają Czyścicielami. Mogą tępić robactwo. Czujecie się zgorszeni? Ja byłam.
Pójdźmy jednak dalej – „Widmopis” nie jest tylko i wyłącznie opisem życia przytoczonego powyżej. Książka składa się z dziesięciu rozdziałów, które opowiadają o egzystencji dziewięciu bohaterów. Każdy z nich jest inny i wyjątkowy. Niektórzy dają do myślenia, inni dość przeciętni w swoim istnieniu, niczego nie wnoszą do naszego małego, realnego świata. Im dalej brniemy, tym książka staje się bardziej zagmatwana i odrealniona. Świat ten, trzeba przyznać, jest fantastyczny. Jednak nie wychodzi poza granice wyżej opisane – nadal dziwi, brzydzi i pozostawia pytania bez odpowiedzi. A jednak te historie, początkowo nie mające ze sobą żadnego związku, w końcu łączą się w całość i każą zastanowić się nad losem, który igra z każdym z nas. Nowe decyzje zmieniają bieg wydarzeń, a każdy wie, że nie można już niczego cofnąć. Nasza przeszłość rodzi przyszłość, a Mitchell stara się pokazać w jaki sposób to się dzieje. Nawet bohaterowie mają świadomość tego, że zmiany mogą przynieść dobre lub złe konsekwencje. Ich zadaniem jest się na nich uczyć i nie popełniać starych błędów. To jeden z aspektów, który bardzo mi się spodobał w tej książce. Badanie tego, co niezbadane. Oszukiwanie losu.
Zabawa w kotka i myszkę.
Można przyjąć, iż pod względem merytoryczno-filozoficznym książka jest naprawdę godna uwagi. Jednak bardzo trudno jest się zmuszać po każdym zakończonym rozdziale, by zacząć czytać kolejny. „Widmopis” nie wciąga i nie porywa. Jeśli ktoś dojdzie do końca, może być usatysfakcjonowany ze swojego wyboru lub zniesmaczony po wielkiej porażce. Ale może takie właśnie było założenie autora? Kto wie. Wasz wybór – albo przeczytacie tę książkę, albo polegniecie przy którymś z gorszych rozdziałów. Sięgniecie po to.
Albo nie.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Sztukaterowi oraz wydawnictwu MAG.
niedziela, 1 marca 2015
"Kurort Amnezja"
Wiem o tym od dawna i do tej pory nie potrafiłam zmienić swojego zdania – polskie książki przełykam jak najbardziej gorzkie lekarstwo na świecie. Choć próbowałam i próbowałam, do tej literatury naprawdę ciężko mi się było przekonać. Więc dlaczego… Dlaczego mimo tylu wad, tak ogromnej ilości rzeczy, które mi się nie podobały i które skrupulatnie wypisywałam w pamięci, pomimo ciągłego wyliczania ich w każdą możliwą stronę, ta książka postanowiła mi się spodobać?
„Kurort Amnezja” to tak lekki kryminał, że aż zwątpiłam w jego kategorię. Pierwsze rozdziały w zasadzie wyjaśniły całą historię – jedna z głównych bohaterek niedawno straciła męża. Druga natomiast straciła pamięć. Wanda, Czarna Wdowa, czy raczej kobieta-jeż, jak nazywali ją mieszkańcy Brzegów, w trakcie stypy dowiedziała się, że jej mąż miał romans z niejaką Marianną Żuczek. O występku zmarłego mężczyzny wiedzieli wszyscy, od rodziców począwszy, na przyjaciółkach Wandy skończywszy. Kobieta postanowiła pójść za ciosem i całkowicie odcięła się od dotychczasowych znajomości. W Brzegach próbowała odnaleźć spokój i zemścić się na osobie, która przyczyniła się do zrujnowania jej życia. Problem jednak tkwił w tym, że ta osoba nie miała pojęcia kim jest, nie mówiąc nawet o swojej przeszłości. Amnezja dysocjacyjna, która dopadła ją po wypadku, wymazała całą przeszłą pamięć. W ekspresowym tempie doszło do konfrontacji, która nic nie wniosła do życia bohaterek. Ich rozmowy były początkowo bardzo irytujące. W dodatku od samego początku można było stwierdzić, że całość została napisana przez autorkę polskiego pochodzenia. Tak jak w polskich filmach, tak i tu przekleństwa się mnożyły, podobnie jak typowe „powiedzonka” ostatnich czasów. Ale nazywanie kogoś mamą Madzi? Naprawdę?
Początkowe upierdliwe powracanie do głównego wątku nie było przyjemne. Niektóre kwestie mogłabym wyrecytować na pamięć. I chyba tylko w polskich książkach brud na suficie może być w kształcie foki… Poprawcie mnie, jeśli się mylę. Akcja toczyła się swoim własnym, powolnym tempem, aż w połowie książki doszło do morderstwa, którego nikt się nie spodziewał i gdy już wydawało się, że akcja nareszcie się rozkręci, BACH! Powrót do schematu. Jedna z bohaterek stała się Kopciuszkiem i w dodatku doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W pewnym momencie akcja nawet stała się bardzo ciekawa, jednak nie trwało to długo. Zakończenie przewidywalne, choć otwarte. ALE.
Musiałam to napisać na samym początku, bo to dość ciekawe – mimo tych wszystkich uwag, które pojawiły się w poprzednim akapicie, od książki nie można było się oderwać. Może to za sprawą dobrego stylu, lekkości pióra, doświadczenia – cokolwiek to było, gdy rozpoczęłam czytanie, nie przestałam, aż nie minęłam połowy. Drugiego dnia zostało mi raptem kilka rozdziałów do końca i również pochłonęłam je za jednym zamachem. Z całą pewnością historia coś w sobie miała i mimo kilku schematów i swego rodzaju monotonii, byłam ciekawa dalszych losów bohaterek. Książkę dopracowano, choć po autorce z tak licznym dorobkiem spodziewałam się czegoś lepszego. W końcu „Kurort Amnezja” – jak napisano na skrzydełkach – jest jej „szóstą najlepszą powieścią”. Według mnie jednak, gdyby pominąć niespodziewane morderstwo, książkę zaliczyłabym do kategorii powieści obyczajowych, które poruszają tak trudny temat jak śmierć ukochanej osoby i walka o dalsze życie osób w żałobie. Dzięki plastyczności języka ten aspekt wydał się naprawdę przerażający. Do Hitchcocka bym jednak go nie porównywała, jak zrobiono to w opisie.
Podsumowując, nie jest to książka dobra, lecz nie jest też zła. Ot, przeciętna opowieść, którą nawet warto poznać, choć nie można od niej oczekiwać zbyt wiele. Mimo licznych wad i schematów, może się spodobać. Jest doskonale dopracowana i odpowiada na wszystkie nurtujące pytania. Chociaż przewidywalna, czytanie jej nie było marnowaniem czasu. „Kurort Amnezja” to doskonała rozrywka na nudne wieczory i odpoczynek po ciężkiej pracy. Mimo trudnego tematu, nie przytłacza czytelnika. Dlatego właśnie polecam.
W końcu wszystko zależy od gustu.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Sztukaterowi oraz wydawnictwu Prószyński i S-ka.