Żeglarz - to słowo przywodzi na myśl skojarzenia z zapachem morza, wiatrem i solą na skórze, męskością i ciężką fizyczną pracą, z walką z kaprysami pogody, z wysokością bocianiego gniazda, olinowaniem i ożaglowaniem statku, a ponadto mniej oczywiste z życiem morskich awanturników, piratów. Nie tych sławnych w ostatnich czasach, pływających pod banderą Jacka Sparrowa, lecz tych, którzy wypłynęli na stevensonowską Wyspę Skarbów lub tych, którzy służyli u Wilka Morskiego w powieści Londona. Pociągało mnie kiedyś to życie na morzu, lecz w czasie, gdy zaczytywałam się w tych powieściach zaczynałam też jeździć konno, co przeważyło nad wszystkimi innymi zainteresowaniami, w tym tymi czytelniczymi.
Z czasem zaczęło mi się wydawać, że wyrosłam z Londona i z jego utworów, aż zobaczyłam okładkę jego biografii. Słowa żeglarz i koń oraz fala wspomnień z dawno czytanych powieści sprawiły, że po latach nagle Jack London ponownie stał mi się bliski, a uczucie to pogłębiało się z każdym przeczytanym słowem wyszłym spod pióra Stone'a.