Tytuł: Nakarmić wilki
Lektor: Leszek Filipowicz
Wyzwanie: Polacy niegęsi, czyli czytamy polską literaturę
Katarzyna jest doktorantką na warszawskiej SGGW. W celu zbierania materiałów do pracy doktorskiej wyjeżdża w Bieszczady. Tam zamierza przeprowadzić badania nad lokalnymi wilkami.
Mieszka w dopartańskich warunkach, bez prądu czy ubikacji, z dwoma niewiele starszymi od siebie mężczyznami - Olgierdem i Marcinem. Katarzyna rozpoczyna swoje badania i obserwuje watahę wilków. Ma okazję obserwować te dzikie i niebezpieczne stworzenia z odległości 150 metrów, a swoje spostrzeżenia zapisuje w dzienniku.
No tak, fabuła dość pomysłowa. Warszawianka, przyzwyczajona do wygód życia w mieście wyjeżdża do głuszy, gdzie brakuje podstawowych zdobyczy cywilizacji. Mało tego, dziewczyna rozpoczyna praktycznie samotną walkę oratowanie wilków, zostaje jedyną w Polsce obserwatorką tych zwierząt na wolności, a do tego wszystkiemo musi jeszcze wytrzymać obecność dwóch charakternych mężczyzn.
Co z tego wyszło? No cóż, jak dla mnie niewiele. Mnie bohaterka od początku irytowała. Chronicznie niezadowolona, każąca przepraszać się na każdym kroku, atakująca wszystkich dookoła, przekonana o własnej wyjątkowości i indywidualności. Olgierda i Marcina traktuje jak osobistych ochroniarzy, opiekunów, nauczycieli i pocieszycieli.
A już wątek z więzią, jaka utworzyła się między nią a watahą wilków... no po prostu ręce mi opadły.
Nie mówiąc już o tym, że prawdziwa z niej szczęściara. Młode wilczki turlają się z wzgórza wprost pod jej nogi, udaje jej się bez większych obrażeń uratować ranną waderę, bez szwanku wyjść ze spotkania z towarzyszącym jej basiorem. Poza tym, ni z tego, ni z owego dostaj do obserwacji watahę wilków, które na tyle różnią się od siebie, że już po 3 dniach koczowania na drzewie, (gdzie niezbędnym przedmiotem okazuje się być słoik z pokrywką) na tyle potrafi je odróżnić, że większości z nich nadaje imiona. No cóż... lekko mówiąc dość naiwne...
Wstrząsnęła mnie jedna rzecz. Katarzyna zwierzyła się swej przyrodniej siostrze, że była świadkiem śmierci. Zapytana o szczegóły, nie opowiedziała o śmierci trzech czeczeńskich dziewczynek, które zamarzły, gdy z matką nielegalnie przekraczały granicę, a o tym, że była świadkiem śmierci basiora, ginącego w sidłach...
I coś jeszcze. Okrutnie irytowało mnie często pojawiające się błędne odmienianie celownika słowa "wataha" jako "watadze".
Mianownik (kto? co?): | wataha | |
Dopełniacz (kogo? czego?): | Nie lubię | watahy |
Celownik (komu? czemu?): | Przyglądam się | watasze |
Biernik (kogo? co?): | Lubię | watahę |
Narzędnik (z kim? z czym?): | Rozmawiam z | watahą |
Miejscownik (o kim? o czym?): | Rozmawiam o | watasze |
Wołacz: | Hej | wataho! |
Przyznam jednak, że mimo tych wielu ciekawych "smaczków" czas spędzony z tym audiobookiem nie uważam jako stracony. Fabuła jest łatwa, dość przyjemna i szybka. Polecam tym, którzy nie potraktują w niej wszystkiego tak do końca serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz