Są dni takie jak dziś. Kiedy nic się nie udaje, plany zmieniają się w
ostatniej chwili, a dziecko postanawia pokazać te swoją głośniejszą
stronę. Dziś zdecydowanie był taki dzień.
Gotując owsiankę na śniadanie dla Tosi, przypaliłam garnek. Garnek, nie samą
owsiankę, bo kiedy przełożyłam jej porcję do miseczki, odstawiłam rondelek z
resztkami śniadania na nie wyłączony palnik.
Sobie raczyłam przesolić jajecznicę.
W południe piekłam ciastka. Siekając czekoladę wbiłam sobie czubek noża w
palec.
Nie zauważyłam skradającej się pod stołem kuchennym Tosi, co zaowocowało
sprzątaniem z dywanu rozsypanej mąki.
10 minut później, dałam Młodej kubek soku z pomarańczy, który 2 minuty
później, ścierałam ze stołu w salonie, wylewałam z zabawkowych filiżanek i
wykręcałam z tosiowej bluzeczki. Misiowi sok podobno bardzo smakował ;)
Ledwie zdążyłam posprzątać po Podwieczorku dla Misia, okazało się, przebrana własnie w czystą bluzeczkę moja córka, już zdążyła gwizdnąć mi ze
stolnicy spory kawałek czekolady i rozsmarowała go dokładnie. Nie tylko po swojej
buzi.
W każdym razie dowiedziałam się, że czekolada jest "MIAAAM
MNIAM!", co nie powiem, uspokoiło mnie, bo co to by były za ciastka z
jakąś tam niedobrą czekoladą? ;)
Jakiś czas później, połowa ryżu z obiadu wylądowała na Tosi, jej
krzesełku i wszędzie w okolicy. Moja córka bowiem, przeżywa właśnie fascynację
dmuchaniem i pluciem. Szał ciał i uprzęży, obiady są pełne atrakcji. Gdy się
zaś trafia obiad mocno mięsny, najszczęśliwszy w domu jest kot.
Niestety dobry humor Truskaludka skończył się zaraz po podwieczorku. A
konkretnie po odmowie podania 2 ciasteczka. Zaczęło się tupanie, krzyki, rzucanie
zabawkami i szczypanie mamy w kolana.
Kiedy okazało się, ze ta taktyka nie działa, Tosia postanowiła sama sobie
słodycz dostarczyć. Chwila nieuwagi i krzesło zostało dostawione do komody,
gdzie stało pudełko z ciastkami. Ukradziono 3 sztuki. Połowa z nich znalazła
się w postaci drobno pokruszonej na dywanie, kanapie i pod kaloryferem.
Nic to, wyciągnęłam odkurzacz, posprzątałam.
Niestety uległam potem prośbom
i błaganiom i dałam córce jabłko.
Nic to, wyciągnęłam odkurzacz, posprzątałam.
Zaćmienie umysłu kazało mi ponownie ulec prośbom i dać córce banana....
Nic to, wyciągnęłam szczotkę, ścierkę i posprzątałam.
Proszę się więc nie dziwić, ze kiedy tylko Truskaludkowy Tata pojawił się
wieczorem w domu, dałam Tosi buziaka i poszłam sobie do łazienki. Do wanny.
Odprężyć się.
Ciepła woda, pachnąca piana. Przymknęłam oczy i delektowałam się
relaksem.
Oto ja, leżę sobie na leżaku, jest mi ciepło, morze szumi w oddali, nic nie
muszę i nikt niczego ode mnie nie chce.....
- MAAAMAAA!!
... nie ma mnie. nie ma mnie... nie ma mnie...
- MAMA!!!!!
.. jestem na plaży, jestem daleko...
- MAAAMAAAAA!!!!
buch! bam!, łup! tego walenia w drzwi nie dało się już zignorować.
otworzyłam oczy, wstałam, spojrzałam na zegarek.
15 minut. dostałam dziś 15 minut relaksu.
Zawsze to coś, prawda?