Twórz swoją biblioteczkę, inspiruj się półkami innych osób, dodawaj oceny i opinie do książek
Katalog
Aktualności
Społeczność
Peter Attia
Ewa Sobieniewska
Holly Jackson
Robert M. Sapolsky
Harlan Coben
Sloan Harlow
Mieko Kawakami
Maria Paszyńska
Paweł Beręsewicz
Aga Antczak
Reportaż, czyli polska specjalność w najlepszym wykonaniu. "Made in Poland" to autoportret reporterów Dużego Formatu - to oni wybrali swoje najciekawsze teksty, by zaprezentować je czytelnikom. Hugo-Bader, Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman, Włodzimierz Nowak, Lidia Ostałowska, Włodzimierz Kalicki i wielu innych mistrzów sztuki opowiadania bez fikcji.Reportaż jest właściwie nonsensem. Bo ślamazarny, zawsze spóźniony, przegrywa z telewizją oraz internetem. A mimo to "Gazeta Wyborcza" przez tyle lat pielęgnuje ten jawny nonsens, znajdując w tym niezwykłe poparcie czytelników. Widocznie reportaż mówi więcej niż informacja, nawet obrazkowa, i inaczej niż publicystyka. Może zaspokaja potrzebę obcowania z bohaterami, potrzebę współczesnej fabuły, potrzebę współuczestnictwa w wydarzeniach za pośrednictwem tego, bohatera, jakim w reportażu jest autor.
Antologia „Made in Poland” pomaga zrozumieć, czym może być reportaż. Pozwala przekonać się, jak wiele może mieć znaczeń.
Polski czytelnik od razu zostaje wrzucony na głęboką wodę. Już z pierwszego tekstu dowiaduje się, że najprawdopodobniej, jak większość swoich rodaków, wstydzi się swojego ciała. Nie dość, że na plaży, czerwieni się nawet przed domowym lustrem (Tomasz Kwaśniewski, „Nago po polsku”). Ale o wiele bardziej niż samym sobą, zażenowany jest zachowaniem Czecha. Taki Czech to wstydu (w polskim rozumieniu) nie ma za grosz (Mariusz Szczygieł, „Wkurzacz czeski”). Wstyd za Czecha nie zastępuje jednak wstydu za innego Polaka, który – na nieszczęście – mieszka niby w tej samej, ale już innej (bo biedniejszej) Polsce. Wstyd jest tak wielki, że innego Polaka prawie zasłania, nakazuje go nie zauważać (Lidia Ostałowska, „Na Bałutach jeszcze Polska”).
W „Made in Poland” znalazł też swoje miejsce reportaż niemal sentymentalny. O, w pamięci niektórych ciągle żywej, pogoni Polaków za papierem toaletowym („władza nad papierem to jak dziś władza nad mediami”*). Albo inny, o książkach skarg i wniosków, leżących na honorowych miejscach w PRL-owskich sklepach (Grzegorz Sroczyński, „Książka wisiała, manikura trwała”),który tak naprawdę jest reportażem o potrzebie bycia usłyszanym (przeczytanym). O marzeniu, by być kimś ważniejszym, niż jest się w rzeczywistości. O namiastce władzy.
Może nie tak wielkiej jak absolutna władza prezydenta Turkmenistanu – w końcu dyktatora! Tylko, zaraz, przecież nie o samego dyktatora tu chodzi. Reportaż sprawi, że zadamy sobie pytanie, dlaczego autorytaryzm, oczywisty dla nas, nie jest dla Turkmena tak samo oczywistym autorytaryzmem (Wojciech Jagielski, „Basza dowodem na istnienie Boga”).
To, o czym chce napisać reporter oraz gotowy tekst, który czytamy, to często dwie zupełnie różne historie. Reportaż jest przepustką do wewnętrznych warstw owej historii, a reporter ma ten przywilej, że może się przez nie przedzierać (Monika Piątkowska, „Sweter w szpic, czarne buty”).
Czasem zdarza się też, że już sam temat wygląda niczym gotowy materiał na scenariusz filmowy, a mimo to nie kończy się tak spektakularnie, jak byśmy oczekiwali. Mało tego, ta zwykłość okazuje się wielką siłą tekstu (Marcin Kącki „Plaża za szafą”).
Bo reportaż można napisać prawie o wszystkim. Pretekstem może okazać się choćby… sens spawania. Różnica między zespawanym, a niezespawanym jest bowiem znacząca. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi reakcja na sztukę współczesną w samym centrum dużego miasta (Włodzimierz Kalicki, „Uprowadzenie obiektu”).
To tylko kilka wybranych obliczy reportażu według autorów Dużego Formatu. Polskie reporterskie okno jest otwarte na oścież. Można przez nie przyglądać się reportażowi, ale też samemu się w nim przejrzeć. Polski czytelnik może być dumny – wszystko to w końcu „made in Poland”.
*Piotr Lipiński, „Królowa PRL-u”, s. 308.
Aleksandra Bączek
Sięgając po jakąkolwiek antologię, najczęściej kieruję się jednym kryterium – nazwiskami autorów. Rzadko kuszę się na tę formę publikacji, gdy nie znam ich twórców. Może robię błąd, ale w bieżącej powodzi książek, które chcę przeczytać i tych, które zechcę przeczytać, muszę stosować jakąś selekcję wyboru literatury. A i tak odejdę z tego świata, żałując jednego – tysięcy nieprzeczytanych pozycji.W przypadku tej antologii magicznymi magnesami dla mnie okazały się nazwiska moich ulubionych reportażystów, które wyłapałam, przebiegając niecierpliwym wzrokiem wzdłuż ich wykazu umieszczonego na tylnej okładce. Drugi z kolei – Piotr Głuchowski i na samym dole dwa tuzy – Mariusz Szczygieł i Wojciech Tochman. Trafieni – zatopieni i myśl jedna – muszę przeczytać! Chociaż wystarczyłoby już jedno nazwisko z tych trzech, by takie postanowienie padło. Jednak w przypadku tej pozycji, to nie jedyne kryterium, jakie zastosowałam. Drugim były nazwiska dziennikarzy, których dorobek literacki chciałam poznać z powodu wyprzedzających ich dobrych recenzji, książek im poświęconych (mam na myśli "Córeńkę" Wojciecha Tochmana o Beacie Pawlak) lub zachwytów innych blogerów książkowych, a z twórczością, których stale było mi nie po drodze – Jacka Hugo-Badera, Wojciecha Jagielskiego czy Beaty Pawlak. Pozostali nie byli mi znani, nie dlatego, że tacy nie są w ogóle, ale dlatego, że po reportaże sięgam wtedy, gdy autor wyda je w formie książki. Nie było więc okazji, jeśli publikowali tylko na łamach prasy. A tutaj pojawiła się przede mną okazja, by poznać szerzej elitę polskiego dziennikarstwa. Wszak w Dużym Formacie publikują najlepsi.W tej książce – najlepsi z najlepszych.O wysokim poziomie zbioru zadecydował również fakt, że współautorami wyboru byli sami autorzy tekstów. A jeśli wybiera się jeden, reprezentatywny tekst z własnej twórczości, kierując się chęcią pokazania i podzielenia się tym, co najbardziej w otaczającej ich rzeczywistości zabolało, zadziwiło, zezłościło, rozbawiło, przestraszyło czy zaciekawiło lub poczuciem emocjonalnej więzi z tekstem powstałym na bazie autopsji (a takie są najlepsze),to uzasadnionym jest ciekawy wstęp szefa magazynu Duży Format, w którym wybrane reportaże miały swoją premierę w latach 1994-2013 oraz hasło umieszczone w dymku na okładce tytułowej.Po lekturze śmiem twierdzić, że w zderzeniu z ładunkiem emocjonalnym zawartym w treści tekstów – zbyt słabym, zbyt małym, zbyt cichym. Tam powinno być wzmocnienie przekazu określeniem „dużo” i trzema wykrzyknikami!Skromni ci autorzy.Niewspółmiernie do przebogatego świata, jaki mi ukazali poprzez swój pryzmat rozumowania, postrzegania i odczuwania. Polskiego, jak mi się wydawało na początku. Jednak jeśli dobrze się wczytać w sens tytułu, to można rozszerzyć zakres jego pojęcia dużo dalej niż polska rzeczywistość. Bo był też i świat poza jej granicami, a także świat cudzoziemców w ramach jej granic. Kombinacja polskości i niepolskości miejsca, czasu, bohaterów (niekoniecznie z krwi i kości),którą do wspólnego mianownika w tej różnorodności sprowadzało jedno – polski autor. Well done! – dodam od siebie, nawiązując do tytułowej angielszczyzny. Stąd tytuł, którego brzmienie i sugestie treści odebrałam bardzo wąsko (ech, ten mój polakocentryzm),przed przeczytaniem całości.Dzielenie się wrażeniami z każdego odrębnego tekstu, zajęłoby mi kilkadziesiąt stron, bo jak ująć w jednym, podsumowującym zdaniu (a reportaży jest 25!) tragedię morderstw honorowych w Kurdystanie, wspomnienia absurdów PRL-u (nie zawsze śmiesznych!),beznadziejność rzeczywistości Polaków wyrzuconych poza margines społeczeństwa czy skomplikowaną osobowość Agnieszki Osieckiej? Przecież każdy z tych tekstów to zaledwie przyczynek do szerszej dyskusji, zasygnalizowanie niebezpiecznego zjawiska społecznego (terroryzm dziecięcy, bezrobocie osób wykształconych, depresyjna bieda, przekręty SMS-owe, wysoka chemizacja najtańszej żywności) czy próba zrozumienia zjawisk ciągle tabu (transwestytyzm, opętanie, nagość). W tym ujęciu wszystkie jednakowo pochłaniały całą moją uwagę.Jednak jest coś, co te teksty między sobą odróżnia, a jednocześnie spełnia podstawowy warunek dobrego reportażu. I nie mam tutaj na myśli rodzaju tematu (bo i ciekawy pomysł można zaprzepaścić nieumiejętnym sposobem ujęcia),różnorodności bohaterów, charakterystycznego stylu autorów, ale wachlarz emocji i spektrum wrażeń wywołanych we mnie. A dobry reportaż ma rezonować w czytelniku długo, jeszcze długo po jego zakończeniu.I one w tym wyborze właśnie takie są!Pełne kipiących emocji, przelewających się na mnie odczuć, zalewających mnie wrażeń. Pisanych z pasją, a nawet wręcz z wściekłości. Śmiałam się, wzruszałam, bałam, dziwiłam, a nawet się popłakałam. I świadomie nie przytaczam tutaj nazwisk i konkretnych tytułów odpowiedzialnych za te moje różne stany świadomości i rozchwianie emocjonalne, bo musiałabym wymienić ich 25. Z kolei ograniczenie ich do kilku byłoby z mojej strony perfidnie krzywdzącą niesprawiedliwością wobec niewymienionych. Napiszę więc w ten sposób, wdając się w polemikę z nieżyjącym Ryszardem Kapuścińskim, ubolewającym w "To nie jest zawód dla cyników" nad zanikiem dobrego dziennikarstwa i reporterów z pasją.Panie Ryszardzie, jest dobrze! Jest dużo optymistyczniej, niż Pan myślał (nawiązując do hasła w dymku),bo może ilość mierności podyktowanej potrzebą gorącej wiadomości nas zalewa niczym potop, to po jego zmeliorowaniu pozostaje mniejszość, ale idąca w jakość najwyższej próby.Dowodem tego jest właśnie ta antologia.Na koniec dwie uwagi techniczne.Czytanie reportaży zaczynałam nietypowo, bo od końca. Zmusiły mnie do tego wizytówki dziennikarzy, nie rozumiem dlaczego, właśnie tam umieszczone. Równie ciekawe, co tekst główny, bo zawierające między innymi „pozakulisowe” informacje o autorze, jego twórczości czy konteksty z nich wynikające lub nawiązujące do tematyki reportażu. Mając charakter wprowadzający, były idealnym wstępem do rozpoczęcia czytania tekstu głównego. Byłoby mi dużo wygodniej, jeśli nie komfortowo, gdyby umieszczono je w okolicach tytułu. To samo dotyczy dat premier reportaży, które miały dla mnie ogromne znaczenie. W antologii umieszczono je we wspólnym wykazie na końcu książki, a który odkryłam dopiero po przeczytaniu całości. Niepotrzebnie zżymałam się przez cały czas lektury na ich brak. Wiem, wiem, wygląda to na lenistwo i gapiostwo z mojej strony. Jednak tylko wygląda. Po pierwsze, jako czytelnik mam prawo do wygody czytania (w końcu książki są dla czytelnika, a nie odwrotnie),a po drugie uważnie przejrzałam aparat informacyjny książki i, jak na złość, akurat strony z wykazem „skleiły się”.A na koniec zdradzę prawdziwą przyczynę sięgnięcia po tę antologię. Tuż po jej wzięciu do rąk pierwszym zdjęciem, które zobaczyłam i które otworzyło galerię kolejnych, równie ciekawych, byli panowie. Mają mężczyźni kobiety koło samochodów, mam i ja mężczyzn koło reportaży. Czytelnik też kobieta i popatrzeć lubi.A potem było dużo ciekawiej, niż myślałam!naostrzuksiazki.pl
Sięgając po jakąkolwiek antologię, najczęściej kieruję się jednym kryterium – nazwiskami autorów. Rzadko kuszę się na tę formę publikacji, gdy nie znam ich twórców. Może robię błąd, ale w bieżącej powodzi książek, które chcę przeczytać i tych, które zechcę przeczytać, muszę stosować jakąś selekcję wyboru literatury. A i tak odejdę z tego świata, żałując jednego – tysięcy...
"Plotka pojawia się nagle. Może ją wywołać zwykłe spojrzeniealbo uśmiech, kiedy drogą przechodzi mężczyzna. Ale czasem nietrzeba powodu. Wystarczy, że ktoś powie słowo, a ktoś innydołoży drugie.Plotka najpierw jest jak sokół: krąży wysoko nad głowami. Ztej wysokości nie może zaszkodzić. Czasem odlatuje iniebezpieczeństwo mija.Ale czasem zniża lot. Szuka siedzib ludzkich. Idzie do nich inabiera sił. Żywi się żółcią, żalem, biedą i zazdrością. Źliludzie karmią ją, aż nabierze sił, by wejść do wioski.Wchodzi jak łowca. Ofiara jeszcze nic nie wie, ale wyrok jużzapadł. Plotka, klątwa, sztylet. Zabójca naostrzył nóż.Nieważne, czy jest prawdziwa. Kto by miał głowę, żeby tosprawdzać? Ważne, że kala honor.Plotka jest dużo ważniejsza niż prawda. Prawda nie wyzwala.Ważne jest tylko to, co mówią."
"Plotka pojawia się nagle. Może ją wywołać zwykłe spojrzeniealbo uśmiech, kiedy drogą przechodzi mężczyzna. Ale czasem nietrzeba powodu. Wystarczy, że ktoś powie słowo, a ktoś innydołoży drugie.Plotka najpierw jest jak sokół: krąży wysoko nad głowami. Ztej wysokości nie może zaszkodzić. Czasem odlatuje iniebezpieczeństwo mija.Ale czasem zniża lot. Szuka...
W tej książce nie ma miejsca na sztywne chronologie, podziały stylów. Każde nazwisko ma swoje strony, na których prezentuje własną manierę pisania. To właśnie ona pokazuje czytelnikowi jak różny jest reportaż. Choć wydawałoby się, że to jeden spójny gatunek... nic bardziej mylnego. Ile osób - tyle sposobów, by go ugryźć i pokazać otaczające problemy codzienności - od braków papieru toaletowego w PRL, przez problematyczne księgi skarg w sklepach 'Społem' po SMSowych współczesnych naciągaczy. To tylko nieliczne, bo tak naprawdę Antologia to pigułka tego, co działo się, dzieje się i będzie prawdopodobnie oddziaływać na naszą przyszłość. Nawet jeśli nie jest się pasjonatem dziennikarstwa warto sięgnąć po tą pozycję - ze względów społecznych, bądź może nawet sentymentalnych. Moja uwaga chyba już na zawsze będzie skierowana na książki skarg ze 'Społem', których brakuje mi współcześnie w moim osiedlowym 'Społem' (oj, pani Lucynko, musiałaby mi pani odpowiadać na skargi codziennie, wie pani?) oraz reportaż traktujący o rzeczywistości bałuckich osiedli. Najważniejszym jednak po lekturze 'Made in Poland' jest to, że reportaż związany z postacią czeskiego rzeźbiarza Davida Černýego utwierdził mnie mocno w przekonaniu, że jeśli po lekturze książki "Śpiewaj ogrody" Pawła Huelle'go spełniło się moje marzenie o podróży nad Bałtyk to po tej książce w końcu pojadę do Pragi. Pojadę i zobaczę te wszystkie rzeźby, ale zanim mi się uda - przeczytajcie antologię, może dzięki temu pojedziecie tam ze mną?
W tej książce nie ma miejsca na sztywne chronologie, podziały stylów. Każde nazwisko ma swoje strony, na których prezentuje własną manierę pisania. To właśnie ona pokazuje czytelnikowi jak różny jest reportaż. Choć wydawałoby się, że to jeden spójny gatunek... nic bardziej mylnego. Ile osób - tyle sposobów, by go ugryźć i pokazać otaczające problemy codzienności - od braków...
Dobra antologia, polecam. Teksty nie są najnowsze, ale czyta się je z przyjemnością. Na kilkanaście tekstów nie dałem rady przeczytać jednego, powierzchownie przerzuciłem około trzech.
Super ksiazka!
Problemem tego zbioru jest to, że poziom reportaży jest nierówny. Niektóre to majstersztyk, a inne są nijakie, słabe, nudne. Można przeczytać, ale nie trzeba.
Świetne napisane reportaże
Bardzo dobre reportaże, ktoś kto lubi tą forme będzie zachwycony - ja byłam.
Totalna podstawa dla każdego fana polskiego non-fiction.
Z przyjemnością się czyta
Skarga z 1985 roku: 'Nie mogę się doprosić u kierowniczki sklepu, żeby zamawiała biały ser na wagę (ten z Mławy, który kiedyś był). Jeszcze raz więc bardzo proszę, aby był w tym sklepie ser biały na wagę, a nie w kostkach. Niech ja już nie słyszę 'nie dostajemy sera na wagę' - J. Tender. Wyjaśnienie kierowniczki wpisane pod skargą: 'Nie dostajemy sera na wagę.' (...) Skarga z 1988 roku: 'Słe zachowanie kasierki. Kasierka robiła się manikurę w sklepie żywności. Kiedy prosiłam o mleko nic nie odpowiedziała, manikura trwała. Drugi raz prosiłam. Sugerowałam, że to nie miejsce do manikury. Odpowiedziała niegrzecznie i znowu zaczęła z manikurą. Czekam na tłumaczenie z Urzędu Dzielnicowego. Przepraszam, że nie dokładnie piszę po polsku - Kay Withers /z reportażu o PRLowskiej rzeczywistości i książkach skarg w sklepach SPOŁEM.
Skarga z 1985 roku: 'Nie mogę się doprosić u kierowniczki sklepu, żeby zamawiała biały ser na wagę (ten z Mławy, który kiedyś był). Jeszcze ...
Choćby nie wiem jak się w dzień pokłócili, w nocy śpią przytuleni do siebie na łyżeczkę.