Twórz swoją biblioteczkę, inspiruj się półkami innych osób, dodawaj oceny i opinie do książek
Katalog
Aktualności
Społeczność
Antoine Prost
James Clear
Marianna Kamila Gierszewska
Adam Szustak OP
Daniel Włodarski
Radek Rak
Cezary Harasimowicz
Jakub Bączykowski
Bolesław Prus
Jakub Ćwiek
Druga z głównych powieści Wikacego, „Nienasycenie” – którą rozpoczął pisać natychmiast po „Pożegnaniu jesieni”, a ukończył w grudniu 1927 roku, choć została opublikowana dopiero trzy lata później – jest obszerną fantazją antyutopijną, o gargantuicznych dysproporcjach, uważana przez wielu krytyków za szczytowe osiągnięcie autora. Zawarta w niej wizja znakomicie zdyscyplinowanego państwa chińskich komunistów, które podbija wyimaginowaną kontrrewolucyjną Rosję i szykuje się do napaści na powierzchownie skomunizowane państwa Europy zachodniej, czyni oczywiście z „Nienasycenia” jedną z najciekawszych powieści dwudziestowiecznych, a jej niestrudzenie wynalazczy i dziwaczny styl „czarnej komedii” zapewnia książce miejsce wśród klasycznych dzieł współczesnej groteski.Daniel C. Gerould
Niebywały bełkot. Książka brudna, paskudna i odpychająca, nie tylko formą, ale również treścią. Ale sama forma też powinna być zakazana - przez długie strony nie wiadomo, o czym mowa w tej książce. Na szczęście sam autor to zauważa, pisząc, że "proza dla prozy (...) proza bez treści, okazała się fikcją językowo zdolnych kretynów i grafomanów".
Pseudofilozoficzne wysrywy, dawno nic mnie tak nie zmęczyło. Jak się nagadać, żeby nic nie powiedzieć.
Nienasycenie jest jak gdyby wyrazem osobowości Witkacego (śledząc jego biografię). Jego oryginalny język, i niezwykle ciekawe przemyślenia tyczące się głównie filozoficznych rozważań, w pewnym stopniu angażują czytelnika. Powieść jest niejednoznaczna podatna na różnorakie interpretacje. Według mnie “Nienasycenie” jest eksperymentem pod względem formy, co może odstraszać. Mimo że sama otoczka pod postacią metafor i niezwykłych skojarzeń autora, jest trudna do przetrawienia, to zawiera niezwykłe bogactwo treści. Także pod maską zawiłości i pozornego chaosu, kryje się głębia znaczeniowa, która stale się poszerza wraz z kolejnym czytelnikiem który może postrzegać konstrukcje zdaniowe w zupełnie nowy sposób co gdyby to “Nienasycenie” odnieść do ciągłego pragnienia wyznaczania nowych znaczeń, jakby sama powieść próbowała się nasycić znaczeniami? Może dlatego Witkacy jest uznawany za wizjonera. Utkwiło mi w pamięci kilka myśli Witkacego. Mania uwalniania psów Zypcia i tłamszenia jego pragnień przez ojca. W moim odczuciu jest jak gdyby podporządkowaniem się ogólnie przyjętym normom i wyrzekanie się własnej indywidualności na rzecz społecznych dogmatów a także wpływ wychowania na rozwój jednostki. Wyrzekanie się siebie skutkuje tym że Zypcio zastępuje uwalnianie psów innym zachowaniem w ocenie autora dewiacyjnym.W teście natknąłem się na wiele sprzeczności, co w pewnej mierze nosi w sobie ziarno absurdu. Zaimplementowane w nie ze świadomymi intencjami. Ale to tylko moje odczucia.
Nienasycenie jest jak gdyby wyrazem osobowości Witkacego (śledząc jego biografię). Jego oryginalny język, i niezwykle ciekawe przemyślenia tyczące się głównie filozoficznych rozważań, w pewnym stopniu angażują czytelnika. Powieść jest niejednoznaczna podatna na różnorakie interpretacje. Według mnie “Nienasycenie” jest eksperymentem pod względem formy, co może odstraszać....
Autor napisał doniosłe dzieło, w którym dowodzi, że jeśli... w pewien szczególny sposób... ale szybko przestaliśmy go słuchać... Mimo wrzawy i nadmiaru (odznaczając się przy okazji osobliwym ubóstwem wydarzeń) powieść szybko realizuje swoje standardy doskonałości, nużąc czytelnika mdło górnolotnym jazgotem groszowej prawdy i duszną atmosferą tragedii filozofa zgłębiającego formułę absolutu (i wieloma jeszcze zdaniami w apokaliptyczno-apoplektycznym duchu, tak czy owak niczego niewyrażających),przedłużając tę mękę upokarzająco konsekutywnie snutą opowieścią obstawioną (nie wiadomo po co) zasiekami nawiasów zwykłych i kwadratowych oraz filisterską odmianą wydarzeń mających wzbudzać w czytelniku proste podniety — otoczone w tym dziele zabobonem, tak jakby były czymś wyższym od wszystkiego innego i mieściła się w nich już znaczna część dzieła sztuki. Słowna fioritura (puchar pełny perlistego kiczu) nie wystarczy, żeby uratować to dzieło przed modnymi banałami i banałami o nicości, których nie brakuje w banałach wymowy.
Autor napisał doniosłe dzieło, w którym dowodzi, że jeśli... w pewien szczególny sposób... ale szybko przestaliśmy go słuchać... Mimo wrzawy i nadmiaru (odznaczając się przy okazji osobliwym ubóstwem wydarzeń) powieść szybko realizuje swoje standardy doskonałości, nużąc czytelnika mdło górnolotnym jazgotem groszowej prawdy i duszną atmosferą tragedii filozofa zgłębiającego...
Trzeba przebić się przez pierwszą 1/3 książki, która przede wszystkim obraca się wokół seksu. Trochę klimaty erotyka. Mnie to męczyło.
Szajba nad szajby. Powieść wybitna, wyprzedzająca czas. Ja wybierając los mój na kilkanaście wieczorów, parafrazując motto książki i Tadeusza Micińskiego; wybrałem szaleństwo Witkacego i nie zawiodłem się. Można wiele powiedzieć o tle historycznym Nienasycenia ale te wszystkie dziwaczności, nowosłowy są jak sałatka, którą chce się jeść oczami bez końca i to chyba cieszyło w czytaniu najbardziej, choć do najłatwiejszych ten posiłek nie należał.Inspirująca - "wybebeszająca" wyobraźnię.Obłędnie "rozdławdziewiczająca" umysł i jakże prorocza powieść.
Szajba nad szajby. Powieść wybitna, wyprzedzająca czas. Ja wybierając los mój na kilkanaście wieczorów, parafrazując motto książki i Tadeusza Micińskiego; wybrałem szaleństwo Witkacego i nie zawiodłem się. Można wiele powiedzieć o tle historycznym Nienasycenia ale te wszystkie dziwaczności, nowosłowy są jak sałatka, którą chce się jeść oczami bez końca i to chyba cieszyło...
Mam spory problem z oceną, bo jak pana Witkacego uwielbiam, forma absolutnie najczystsza, to treściowo jestem odrzucona.
Będąc w połowie lektury tej książki w liceum, postanowiłem na jej podstawie napisać esej na pewien konkurs. Wówczas polonistka (wspaniała!) zapowiedziała mi, “żebym zapomniał, że ona drugi raz w życiu będzie musiała przebrnąć przez tą książkę; raz w życiu na studiach wystarczy”. Książkę na esej wybrałem inną, a tą jednak doczytałem do końca. Teraz doń wracam, chcąc sprawdzić, co też tak mnie w niej zafascynowało, gdy niewiele z niej pewnie rozumiałem? Po lekturze myślę, że sporo z niej przez te lata zapomniałem, a nie ówczesne niezrozumienie było problemem.Gdyby chcieć opowiedzieć treść powieści, to jest ona dość prosta: oto dostajemy jako młodego jej bohatera Genezypa “Zypka” Kapena, który to - będąc młodzieńcem tuż po maturze - odbywa przyspieszony kurs dojrzewania, przechodząc przez ramiona kilku kobiet (w tym nieco demonicznej Księżnej),staje się dwukrotnym mordercą (w tym zabijając w noc poślubną własną żonę, ale to przecież z przyczyn metafizycznych),trochę eksperymentuje z narkotykami, używkami metafizycznymi wschodnich szarlatanów, staje się adiutantem głównodowodzącego armii i wraz z nim ponosi klęskę (militarną, osobistą i jaką tam kto chce). Kontekst geohistoryczny (czy też podobrazie opowieści) również jest dość proste: oto cała niemal Europa jest bolszewicka, w Rosji bolszewicy rżną się z siłami kontrrewolucyjnymi, a na to wszystko najazd robi żółta fala azjatycka, zalewając powoli Europę i narzucając jej swoją wizję “raju na ziemi”. Teraz ta nawała staje u wrót Polski i my - tym razem jako przedmurze niczego - znów musimy stawić jej bohatersko czoło (nie wychodzi - gdzie jest ta Matka Boska z roku 20-go, o której opowiada abp Depo?!).Jakże dalece nie o tym jest ta powieść! Jak wiele ma innych głębin. Ilość kontekstów, którymi zajmuje się tu Witkacy jest oszałamiająca: lęki związane z komunizmem (raczej ogólnie totalitaryzmami dwudziestowiecznymi),bolszewizmem, ale i Chinami (już wówczas to przewidywał? serio?),do tego liczne zagadnienia tyczące filozofii, sztuki, kosmologii i nauki w ogóle (zna nawet prace i myśl współczesnego sobie Einsteina). Wszystko to poutykane w poglądy i wypowiedzi poszczególnych licznych bohaterów, ale nie wątpimy, że obracamy się w kosmosie samego autora, a o duszę młodego człowieka walczą siły znacznie rozleglejsze (i liczniejsze) niż tylko zwyczajni dość Settembrini i Naphta…Galeria postaci iście piekielna: świeżo nawrócony pustelnik chrześcijański Bazyli, żydowski filozof Benz - budujący wielką ostateczną filozofię na jednym niezrozumiałym dla świata aksjomacie i jakichś kabalistycznych “znaczkach”, kompozytor Tengier - piszący spotworniałą muzykę odrzucaną przez słuchaczy i demoniczne płciowo kobiety, z którymi styka się nasz bohater. Witkacy kreśląc te swoje postacie robi to tak, jak i rysuje portrety w swej słynnej zakopiańskiej firmie - warto czytając powieść mieć kilka z nich przed oczyma by móc wyobrazić sobie Benza, Kocmołuchowicza czy Zypka. Powieść pisana trudnym, hermetycznym, a czasem groteskowo innowacyjnym językiem, wymagająca nieustannego skupienia (i weź tu biegaj jednocześnie po korzeniach w lesie!),a daje mi jednocześnie głęboki oddech od czytanej równolegle “Madame” Libery (tam to się dopiero męczę niemiłosiernie, od grafomanii aż zęby bolą jak od nadmiaru cukru). Mało tego: czasem słuchając wpadam na fragmenty wynotowywane przy dawnym pierwszym czytaniu do “zeszytu cytatów” (taka analogowa ówczesna wersja “cytatów z LC”) i wówczas powtarzam słowo w słowo wraz z lektorem; pamiętam po trzydziestu latach!To czym nas tu - po latach oczywiście spoglądając na powieść - autor zaskakuje, to wizjonerstwo: toż to całe wzmożenie narodowościowe, ten zachwyt nad wodzem naczelnym Kocmołuchowiczem, który nie wiadomo co jeszcze pokaże, a finalnie okazuje się blagierem i tchórzem, to - wypisz wymaluj - o dziesięć lat przed wydarzeniami przewidziana kampania wrześniowa, sam zaś Kocmołuchowicz prefiguruje niesławnego Rydza-Śmigłego i jego rejteradę z płonącego kraju. Nic, tylko w łeb sobie palnąć!
Będąc w połowie lektury tej książki w liceum, postanowiłem na jej podstawie napisać esej na pewien konkurs. Wówczas polonistka (wspaniała!) zapowiedziała mi, “żebym zapomniał, że ona drugi raz w życiu będzie musiała przebrnąć przez tą książkę; raz w życiu na studiach wystarczy”. Książkę na esej wybrałem inną, a tą jednak doczytałem do końca. Teraz doń wracam, chcąc...
Obudziłem się kiedyś z myślą, że jestem oszustem. Że oto bliscy wiedzą o mnie to czy tamto, bo gram, nie znają wszak prawdy. Znając ją byliby przerażeni. Słysząc czego pragnę, czym jestem nienasycony, przeżyliby wstrząs. Czułem się z tym podle. W tym okresie życia spotkałem Witkacego. Może chwilę za późno, niemniej jednak mi pomógł. Nie wyleczył, rzecz oczywista, moich chorych pragnień, uzmysłowił jednak, że nie tylko ja miewam takowe.Mistrz szokuje, bo zdziera warstwy ochronne z człowieka. Ja się nie odważę pokazać siebie bez ochronki, dlatego nadal "będę lubiany", ale nigdy całkiem sobą. Zostanę kłamcą w warstwie "pragnień najgłębszych". Coś za coś. Wiem jednak, że ludzie obok, także dławią nienasycone pragnienia, o których nie mówią. Bo niewielu jest Witkacych na świecie.
Obudziłem się kiedyś z myślą, że jestem oszustem. Że oto bliscy wiedzą o mnie to czy tamto, bo gram, nie znają wszak prawdy. Znając ją byliby przerażeni. Słysząc czego pragnę, czym jestem nienasycony, przeżyliby wstrząs. Czułem się z tym podle. W tym okresie życia spotkałem Witkacego. Może chwilę za późno, niemniej jednak mi pomógł. Nie wyleczył, rzecz oczywista, moich...
Ojej, ileż przy tej lekturze było zabawy, odkrywania, pławienia się w neologizmach, groteskowych zestawieniach słów, smakowania wyrazów podobnych do nektaru i obracania ich na języku jakby to cukierki , a nie słowa były! Akcję powieści można by zamknąć na dwudziestu stroniczkach – ot, perypetie młodego człowieka, dorastającego w cieniu despotycznego ojca, poznającego smak pierwszej miłości i doświadczającego wzlotów i klęsk. Ale cała esencja i smaczek kryją się w opisie wewnętrznych przeżyć i rozterek bohaterów powieści, z których każdy ma własne powody do nienasycenia – życiem, miłością, sztuką. Choćby główny bohater – Genezyp Kapen, zwany też Zypkiem, Zypciem, Zypulką czy nawet Zypuchną, przez kilka chwil spoglądania na kobietę potrafi przelecieć umysłem całą Europę, cofnąć się do najwcześniejszego dzieciństwa, wspomnieć rodziców, rozpamiętać we wspomnieniach zabaw z przyjacielem, poczuć się Królem Świata a za chwilę najnędzniejszym pyłkiem. Swobodnie wędruje myśl Mistrza Stasia, aż czasem zapominamy, że wciąż pijemy tę samą herbatkę u Księżnej albo gawędzimy w przytulnym saloniku. Ale taki to właśnie urok tej podszytej demonicznym mistycyzmem opowieści. Już sam zestaw imion bohaterów budzi dziki zachwyt i zanurza nas w niezgłębiona opary absurdu – poznaliśmy już Genezypa, dochodzą do niego Putrycydes Tengier, Toldzio, Scampi, Sturfan Abnol. Oczywiście, zdarza się, że nazwisko mówi co nieco o jego właścicielu – wszak Niehyd Ochluj, albo Kocmołuchowicz jakoś się kojarzą, czyż nie? Gdzieniegdzie przemyka też jakaś banalna Hela albo Michalski – ale ten, na szczęście i dla równowagi – też Bydlę. A te zdrobnienia i inne słowołamacze – śmieszne i groźne – te „żyćka”, „uwiedzeńka”, „upokorzeńka”, „wrażeńka”, „rozdławdziewiczenia”, „spłyciarzenia”, „rozklempienia”, „rozmemlniki” – ech, i jak tu po tym wrócić do Mroza i jego szlachetnej pustki w doborze słownictwa, hę? Polityka i sprawy ogólne są w powieści równie ważne jak kokaina i kobiety. Stasiowi ciążą niezmiernie faszyzm, bolszewizm i obawa przed zalaniem świata przez Chińczyków. Mocarstwo Chińskie, poszarpane Powstaniem Bokserów, podbudowane i dumne świeżo utworzoną Republiką, staje się dla świata nie lada wyzwaniem (cóż za proroctwo!). Nie na darmo, na najsłynniejszym polskim weselu pada pytanie „Chińczycy trzymają się mocno?”. O naszych bliższych sąsiadach nawet nie warto wspominać, bo dziś już wiemy, czym dla nas skończyły się ich ustrojowe eksperymenty. A zatem ma prawo być Witkacy pesymistą i czarnowidzem. Ma prawo widzieć Polskę jako „bufet z zakąskami dla Mongołów przed pożarciem reszty świata”. Polityka jest zagrożeniem, religia – pustką, sztuka – wydmuszką, wymarzona Czysta Forma – mitem. A w tym wszystkim człowiek – metafizyczne bydlę błądzi jak dziecko we mgle. Kobiety i miłość to cel, sens i zarazem zmora człowieka. Całe sedno demonicznej kobiecości Witkacy zawarł w postaci nieśmiertelnej, wiekowej dość ale obdarzonej niezwykłym urokiem i potęgą Księżnej Ticonderoga, która na swym łonie wypieściła i wypuściła w erotyczny świat już kilka pokoleń dobrze zapowiadających się młodzieńców. Ta podstarzała nimfomanka, zepsuta do szpiku kości Klempawa Szołdra, Luesowa Bestia, erotyczny taran, bogini płciowego piekła, rozsamiczona w sobie starawa dziewczynka, cały czas ubrana w najstraszniejsze kobiece bronie, jest zapewne symbolem nienasycenia miłością cielesną i życiem w ogóle. Wobec takiego kobiecego arsenału żaden samiec nie ma szans. No, ale przecież „ nie ma innego życia jak tylko płciowe” a także „asceza jest dobra ale fornikacja lepsza”… Niech czytelnika nie zwiedzie atmosfera groteski i jadu. Niech nam się nie wydaje, że nie ma tam nic, oprócz bredzenia pijanego kokainisty. Każde zdanie Witkacego wyrasta z głębokich przemyśleń i przebija z niego masa wiedzy, kawał solidnego klasycznego wykształcenia i pasja filozofa. Ciężkie, mroczne, przenikliwe i demoniczne spojrzenie Mistrza mówi mi aż nazbyt wyraźnie, że niełatwo było Mu sprostać na jakimkolwiek polu – czy to w dyskusji, sztuce, nurzaniu się w alkoholach, oczytaniu, filozofowaniu, czy też … fornikacji. Ale próbować warto (?).
Ojej, ileż przy tej lekturze było zabawy, odkrywania, pławienia się w neologizmach, groteskowych zestawieniach słów, smakowania wyrazów podobnych do nektaru i obracania ich na języku jakby to cukierki , a nie słowa były! Akcję powieści można by zamknąć na dwudziestu stroniczkach – ot, perypetie młodego człowieka, dorastającego w cieniu despotycznego ojca, poznającego smak...
Ja lubię literaturę, bo dla mnie tam jest więcej życia niż w moim własnym. Jest ono tam w takiej kondensacji, w jakiej nie znajdę go w rzeczywistości nigdy. Za cenę zgęszczenia płaci się nierealnością.
Ja lubię literaturę, bo dla mnie tam jest więcej życia niż w moim własnym. Jest ono tam w takiej kondensacji, w jakiej nie znajdę go w rzecz...
Wszystko co czynimy, nawet my, są to tylko różne formy tego zamaskowania przed sobą ostatecznego nonsensu istnienia.
Doznać raz w życiu tego piekielnego metafizycznego orgazmu w zgwałceniu całości bytu, choćby za cenę wiecznej nicości potem.