W okolicach Ozernej rzuca sie nam w oczy nietypowy cmentarz, pelen nagrobnych kamiennych figur. Zagladamy na teren i okazuje sie, ze cmentarz jest ogromny, duzo wiekszy niz wydawalo sie patrzac z drogi. Jego stan zachowania tez jest bardzo fajny bo wiekszosc rzezb jest kompletna, nawet czasem jakby troche odnowiona ale jednoczesnie wszystko jest zarosniete, poprzekrzywiane, oplecione pajeczynami i owiane mgłą zapomnienia. Gdzieniegdzie jakas glowa czy geba przepadly w odmetach czasu albo zmienily swoja lokalizacje.. Czasem posągom tylko głowy wystaja z plataniny nawłoci czy innego burzanu i splatanych chabazi a nad nimi zwieszaja sie dojrzale kiscie owocow dzikiego bzu... Wiele napisow na grobach jest polskich acz nie wszystkie Tu nagrobek wyglada jakby mial slady ostrzału? Juz calkiem rodzime akcenty mozna spotkac w zruinowanych resztkach dawnej kaplicy grobowej Kopułka kaplicy wpadła do piwniczki, tam gdzie zwykle trzyma sie trumny. Nieboszczykow z opakowaniami chyba ktos zabral w nieznanym kierunku juz duzo wczesniej.. Tak daleko od domu a czuje sie tu jak na Dolnym Slasku. To samo. Identycznie. Tylko zatarte napisy sa polskie, nie niemieckie... Przez srodek cmentarza wiedzie chodniczek, ale i jego przyroda zaczyna zabierac w swe władanie. Dalej wglab cmentarza jest jakis czechosłowacki pomnik i to chyba ich sprawka ten chodnik- bo tam sie konczy.. Po drodze przez Ukraine mamy okazje nocowac w lesnym hoteliku otoczonym starym murem, o wodzie mineralnej w kranach i chyba jakis bunkrach pod spodem. Oprocz nas nocuje tu jeszcze jakis poeta. Tzn. przynajmniej tak mi sie przedstawia gdy w ulewnym deszczu wieczorem ide po cos do skodusi. Tak po prostu. "Jestem poetą, a wy kim jestescie?". Od dwoch tygodni jedzie przez cala Ukraine i szuka natchnienia. Poki co nie znalazl. Pytam go o czym pisze wiersze a on na to, ze wlasnie tego tematu szuka. Sugeruję, ze moze napisze o lesnym hoteliku z mineralna woda w kranach, ale koles chyba sie obrazil. Jest mi przykro bo nie chcialam go urazic. Ot taka gadka na ciemnym, mokrym parkingu z deszczem cieknacym za kolnierz. Choc czasem mi ludzie mowia, ze jestem najbardziej zlosliwa i paskudna jak sobie z tego zupelnie nie zdaje sprawy. A moze po prostu nie znam sie na poezji? Przy budynku sa stare ławeczki, miejsca biesiadne, jakies betonowe grzybki. Zauwazamy, ze w okolicach jednego ze stolow kabaczek ochoczo tupie i rechocze. Odciągnieta za raczke w inne miejsce wraca tu jak bumerang i dalej tupie. W koncu i my zauwazamy, ze tupniecie tutaj ma zupelnie inny dzwiek niz kilkanascie metrow dalej! Tu odpowiada mu jakby gluche echo... Madre niemowle wyczaiło :D Nocujemy tez w jakims zajezdzie przydroznym o parkingu tak stromym, ze pod kola trzeba koniecznie cos podlozyc. Gospodyni ma juz przygotowane odpowiedniu ociosane kloce. Do tutejszego domu idzie sie przez dluga kladke a obok wogole jest parking dla tirow z wiatkami gdzie mozna nawiazac ciekawe znajomosci oraz pozywic sie wedzona ryba. A z okien kwatery widoczki na wies skąpana w popoludniowym słocu. Ale juz tak jakos zapodaje jesienią... Najlepszy nocleg trafia nam sie na sam koniec. Juz za Lwowem, juz blisko granicy. Zapomniana baza kempingowa nad lesnym malutkim jeziorkiem. Wszystko wyglada troche jak opuszczone acz jest babka opiekujaca sie osrodkiem i zarzeka sie, ze jutro przyjedzie tu duza grupa jakiejs mlodziezy na kolonie. Poki co jestesmy sami. Jest tylko ta babka z pieskiem i jakis gosc rąbiacy drewno. Ale od czasu zainkasowania od nas 5 zl od osoby juz ich nie spotykamy. Odradzaja nam korzystanie z brudnych slawojek, polecajac raczej okoliczny las. Przy kazdym domku stoja drewniane lawy i stoly, mozna rozpalic ognisko. Teren jest cienisty i zewszad wieje spokojem, zadumą i przeszloscia. Domki ozdabiaja postacie z dawnych radzieckich bajek- jest wilk z zajacem, jest Czeburaszka.
Po raz kolejny mam wrazenie, ze udaje nam sie przeniesc w czasie. Rozpalamy ognicho, wyciagamy jakies marne resztki zarcia pałętające sie po dnie torby. Jakos wypadlo nam z glowy zrobic zakupy. Jest kilka kromek chleba, lekko nadtopiony od upału i zgnieciony zolty ser, puszka rybek, jedno wino. Jakos obleci na kolacje i sniadanie :) Smazymy grzanki. Smiejemy sie, ze nastepnym razem to bedziemy juz musieli jesc kabacze zupki- bo tego zostalo nam jeszcze naprawde sporo! Jakby dodac soli i ostrej papryki to by byly calkiem smaczne! Zaplątala sie nawet jeszcze jakas rumunska i bulgarska, acz takie sprzed 2 miesiecy to juz chyba wywalimy ;) Ludzi wokol nie ma ale za to zwierzyna dopisuje. W kolacji towarzyszy nam ten maly, puszysty ciekawski ptaszek. Jakos wogole sie nie boi, prawie z reki wyrywa okruszki chleba. Gdy ide w las za drewnem - wpadam na stadko saren. Jest jedna malutka, ktorej rozjezdzaja sie na blocie nozki. Ucieka bardzo nieporadnie. Taki sarni kabaczek. W nocy, gdy wychodze do kibelka , na progu domku przemyka mi pod nogami jakies stworzonko. Jakas łasiczka? wyglada troche jak popielica ale 4 razy dluzsza. Ma tu chyba swoj staly domek, bo wprawnym ruchem łapek odsuwa ułamany kawalek deski i wpelza pod podloge. W drewnianych scianach naszego baraczku cos biega i chrobocze cala noc..
Rano obchodzimy sobie jeziorko dookola. Kiedys musial tu byc spory osrodek, jakies hale sportowe, jakies wiaty gdzie teraz powiewaja suszace sie przescieradla. Jest tez "osada" kilku calkowicie opuszczonych budyneczkow z napisami "korpus". W srodku kaflowe piece, jakies meble i stos starych sflaczałych piłek.. W Mosciskach czynimy ostatnie zakupy, trzeba napchac skodusie kahorami :) Przybywaja dwie nowe butelki do kolekcji. Bo oprocz tego, ze lubimy spozywac te wina - to zbieramy butelki z tych wszystkich produktow cieklych o nazwie "kah(g)or". Ukrainskie, mołdawskie, inne. Uzbieralo sie juz przez laty okolo 65 sztuk o roznych etykietach i ksztaltach. Kahory charakteryzuja sie tym, ze jak na wina sa bardzo mocne, bardzo slodkie i zwykle czerwone. Pije sie je dobrze, ale w wiekszych ilosciach moze zemdlic i wywolac uczucie ciezkosci na zoladku. W swych poczatkach kahory byly winami cerkiewnymi, uzywanymi w czasie mszy do celow obrzedowych, stad czesto na etykiecie pojawia sie krzyz, Chrystus, ikony, kopuly cerkwi. Jak to ksieza wschodniego obrzadku mieli zawsze klawe zycie w porownaniu z naszymi- raz ze legalnie moga miec babe i dzieci - to jeszcze zawsze pod reka takie pyszne wino! :D
Kolekcja naszych kahorow do obejrzenia tutaj
Babka ze sklepu zartuje, ze w Mosciskach nawet remont ryneczku przeprowadzili aby utrzymac kolory narodowe. Cos w tym jest! Wlazi tez w oczy pomnik. Chyba juz czwarty takowy na naszej trasie. Chyba tez nowiutki. Zwolennicy majdanow, obłędu natychmiastowej dekomunizacji i zmian "niepolitycznych" nazw miejscowosci pewnie sa zachwyceni, ze ten kolega coraz czesciej na cokolach zastepuje "złego Władka"... Tu tez po raz pierwszy zauwazam na urzedzie czerwono- czarna flage. Spotykalam je juz nie raz na Ukrainie- na przydroznych kopcach UPA, na roznych demonstracjach, w knajpach w stylu lwowskiej "Kryjiwki".. Zdaje sobie sprawe, ze i teraz i niegdys czesc ludzi sie z nia identyfikuje i wymachuje przy kazdej nadarzajacej sie okazji. Ale zeby wisiala oficjalnie na czynnym panstwowym budynku uzytecznosci publicznej- to widze po raz pierwszy... Na granicy solidna kolejka- i tak samo jak rok temu, taka co wogole sie nie przesuwa. I to nie kwestia mrowek handlujacych wodka i papierosami. To nowa moda zarabiania a raczej oszczedzania. Od kiedy 3/4 zachodniej Ukrainy jezdzi nieprzerejestrowanymi polskimi samochodami i co kilka dni musi jechac do Polski sie odmeldowac, to w obie strony non stop tworza sie gigantyczne korki. Ale poki co nas to nie obchodzi. My jezdzimy bez kolejki. Omijamy dlugasny ogonek aut lewym pasem, sunac za jakims wypasnym merolem z naklejkami korpusu dyplomatycznego. Oczywiscie na ktoryms etapie straz nas zatrzymuje. Oni pokazuja jakies czerwone legitymacje a my kabaka. Kolejne ogonki aut juz trudniej ominac bo czesc pasow jest zatarasowana slupkami. Odciagam je zeby zrobic skodusi przejazd ale sa dosyc ciezkie. Morderczy wzrok ludzi z kolejki mowi wszystko. Oczywiscie trafiaja sie tez kapusie- jakis sepleniacy polski turysta biegnie do ukrainskich straznikow- "Prossse pana! bo ona jedzie besss kolejki, bo ona russa slupki, tak nie mozzze byc, zrobcie cos z tym bo ona....". Straznik, ktory chwile wczesniej łaskotał kabaka w stópki i chyba nie lubi donosicielstwa, obwieszcza tylko grobowym glosem "zaraz sprawdzimy panu samochod"...
Mocujac sie ze slupkami (bo rowniez grzecznie staram sie je odstawiac na miejsce) udaje sie podsluchac rozmowe z marszrutki. Kierowca: "To skandal, zeby takie małe dziecko wozic za granice i męczyc na upale". Jakas kobieta: "Ale to jest czlowiek. Gdzies sie musi nauczyc zycia" :D Temat zostaje podchwycony przez pozostalych pasazerow, ale do czego doszli to nie wiem- my juz jedziemy dalej...
Przejazd, pieczątki, słupki, zajmuja nam kolo godziny. Mialam sie zapytac pogranicznikow czy mielismy wbity ten nieszczesny tranzyt czy nie.. Ale ostatecznie zapomnialam... ;)
Ojczyzna wita nas natychmiastowym brakiem zapachow, dzikimi korkami w Przemyslu i promocja na hotdogi na orlenie ;)
Tu tez nie zawsze jest latwo.. ;)
Na polu namiotowym w Stasianym zamykamy pętelke rozpoczeta wlasnie tu wczesnym latem, 71 dni temu.. Za nami okolo 6 tys. kilometrow na liczniku (na promach sie nie krecil ;) ), 11 tys. zdjec, centymetr kurzu na skodusi, spalone sloncem trzy gęby, rozpadniete buty i kłebiacy sie w glowie kalejdoskop wspomnien..
Ide nad ten sam potoczek, dzis plytki i wyschly tak samo jak poprzednio. Wokol nie ma juz łanow firletek, za to pojawily sie nagle cale połacie zoltej nawłoci i wrotyczu. Przez chwile mam wrazenie, ze wroce pod wiate i siadziemy do biesiady z Grzesiem i Niemcami z kampera. A jutro wyruszymy w droge na poludnie.. Toperz ma chyba podobne przemyslenia bo pyta: "To co, jeszcze jedno kóleczko?" :)