Zebrało mi się na kokardy. To efekt długiego przebywania w tkaninach słodkich, słodziutkich, słodziusieńkich. Te kropki, kropeczki, paski, paseczki, łączki, kwiatuszki, krateczki i inne dziewczęco-romantyczne desenie same podsuwają kierunek działania. Praca z nimi to czysta uczta dla mych oczu, a o pomyłce nie może być mowy. Bo jakoś tak wychodzi, że paski do kropek pasują, a i gwiazdki i kratki można spokojnie dołożyć. Zawsze będzie uroczo.
Moja recepta na udaną kokardę:
Skrzyżuj desenie, skontrastuj kolory, dorzuć wesołą lamówkę, a potem KLONUJ!
KLONUJ ILE SIŁ W MASZYNIE!
AŻ PADNIESZ Z WYCIEŃCZENIA!
ALBO BAWEŁNA SIĘ SKOŃCZY I CIĘ WYKOŃCZY...
Mi to klonowanie do głowy uderzyło i końca kokardek nie widać! Jest radocha dla małych pięknotek. W sam raz na Dzień Dziecka, Dzień Mamy, Dzień Kokardy, Dzień w pracy...
Wyszły naszyjniki i broszki. I czy to wystarczy? Ależ nieeee!!! Bo już usłyszałam zarzut, że opasek do włosów i spinek z kokardami nie zrobiłam...
No to idę sklonować jeszcze kilka. Może w czachy teraz uderzę. Żeby się odsłodzić.