Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 października 2010

My, dzieci tamtych rodziców.

Tekst doskonały made by Jaszczurka http://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach
małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który
psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny.
Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My
nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej
niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią
nasze szalone lata 80.:
•Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w
naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i
odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy
zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).

•Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy
opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od
zerówki.

• Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się
spociliśmy.

•Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek,
herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas
zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał
szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził
babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.

•Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które
wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy
się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.

•Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad
nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach
wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.

•Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w
podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie
muszą do niej wracać.

•Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie
utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby
się tej sztuki nauczyć.

•Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na
zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt
nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do
czego służą kaski i ochraniacze.

•Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał
nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.

•Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować
rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek
był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.

•Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się
od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.

•W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy
grzecznie spać.

•Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał
nam uwagi.

•Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer,
udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też
wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.

•Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.

•Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie
osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt
nie mył, po tej czynności, rąk.

•Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle
chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień
dobry i nosić za nią zakupy.

• Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły
miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.

•Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy
powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.

•Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec
postawił mu piwo.

•Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że
mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.

•Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i
nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.

•Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje
pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym
wieku. My również.

•Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy
zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

•Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.

•Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył
kalorii.

•Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie
brzydził.

•Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie
umarł.

•Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że
dla nas, to wstyd.

•Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i
wycierania ust rękawem.

•Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie
nawzajem.


•Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie
dawać radę sami.

•Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi,
wolność była naszą własnością.

•Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy
ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych
wychowawców.


Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli
studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i
wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać
patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie
wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy
dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków,
zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

czwartek, 16 lipca 2009

Odc.5. Koszyczek.

Ten blog to taki sralnik (cytat z matkiboskiejmacicznej).Nierówny , o wszystkim i o niczym. Miał być o wszystkim i o niczym,więc cel osiągnięty.
Jednak tak naprawdę mało w nim mnie. Gdybym napisała to co czuję i myślę....



W szkole jest super! Uczymy się pisać i liczyć. A ja już umie. Czasem mam tylko kłopoty, gdy przychodzę do domu. Tata ogląda zeszyty i mu się tak podobają,że wyrywa kartki a ja znów muszę pisać, bo w zeszycie muszę mieć co pani kazała.
Czy tata nie może sobie sam napisać ?
-Znów kleks! a tu krzywo!
-Kleksy same się robią.Atrament sam kapie, ale zobacz jakie są ładne....a jak się przyciśnie drugą kartką, to się robią jeszcze ładniejsze!

Uczymy się pisać stalówkami . Na ławkach mamy kałamarze a w zeszytach bibułkę do kleksów.
Ja ciągle przepisuję te zeszyty. Czasem tata ma dosyć, bierze żyletkę i skrobie moje byki.Zawsze się denerwuje a ja płaczę.
Ale dziś było naprawdę super!
Pani kazała nam przynieść mydło, zapałki i papier kolorowy.
-Będziemy robić koszyczki dla mamy, na Dzień Mamy.
Pani nam objaśniła co i jak i zaczęliśmy.
Skrobaliśmy mydło, robiliśmy dziurki, wtykaliśmy zapałki, oklejaliśmy papierem.
Piotrek, to taki łobuz, podszedł do Eli i pociągnął ja za kucyka. On się kochał w Eli i wszyscy zaczęli krzyczeć:
-Panna z kawalerem, panna z kawalerem!
Ela się zdenerwowała i walnęła Piotrka pięścią w zęby.Wypadły mu na podłogę 2 zęby.Pozbierał je. Ela bała się,że poskarży pani ,ale on nic nie powiedział.
Mój koszyczek był śliczny.
Wpadłam do domu:
-Patrz mama, co mam dla Ciebie!
Mama podskoczyła:
-Mówiłam Ci tyle razy, nie hałasuj, bo Twoja siostra śpi!
-Ale patrz mamo co ja mam dla Ciebie!
-Dobrze już, umyj ręce.
-Ale mam dla Ciebie prezent!
-Dasz mi spokój?!-krzyknęła mama.

I tu przesadziła! Ja zrobiłam dla niej koszyczek na prezent, a ona krzyczy.Sama go zrobiłam....
I popłakałam sobie troszkę, po cichu.
-Czego ryczysz bekso?!-krzyknęła mama.
-Bo nawet nie zobaczyłaś mojego koszyczka...

Wieczorem, gdy poszłam się myc, na mydelniczce leżało moje mydło, tylko bez patyczków i papierków.
I zrobiło mi się smutno, strasznie smutno.

odc.4 Szkoła.

Pierwszy raz od 7 lat, mama nie pozwoliła tacie na obcięcie mi włosów i miałam w końcu takie długie....
-Bo ona idzie do szkoły i musi być widać, że to dziewczyna-podsumowała mama.
Mama uszyła i granatową spódniczkę i do teko taką bluzę z takiego misiowatego materiału.
To na rozpoczęcie roku szkolnego. Do tego białe kokardy na moje szalone kucyki i te paskudne, chłopskie półbuty.
Tak mnie wystroili do szkoły.
Do szkoły poszłam z tatą.Było tam dużo dzieci. Większość znałam z podwórka.Była Ela, Kaczka, Makówka, Żmuda, Aga i były chłopaki: Stówka i Krzyś i inni.
Ja ustawiłam się odważnie z dzieciakami z mojej bandy i podwórka.
I jakieś panie zaczęły wywoływać dzieci.Gdy się okazało,że nie jestem w klasie z moją koleżanką Elą, uderzyłam w płacz.
-Nie pójdę z tą panią! Ja chcę być z Elą
_Beksa, beksa- zawołała Kaczka. Ta głupia Kaczka.
A ja nie jestem beksa. Pokazałam jej język. Ja chcę być z Elą w klasie.
-Przestań płakać !- tacie na szyi urosła taka czerwona i ruszająca się żyłka.
-Nie lubię szkoły!-krzyknęłam i chciałam uciec.Taka miła pani z długimi włosami podeszła do taty i zapytała:
-O co chodzi? Dlaczego ona tak płacze?
No i w końcu mnie wysłuchali i mogłam iść do klasy z Elą.
A ta miła pani potem już taka miła nie była....

środa, 15 lipca 2009

Odc.3. Niewidzialna ręka.

Zakładamy bandę. To pomysł Agi (Żaby). Ropucha powiedziała,że moze to być taka banda, jak pokazują w tv "Niewidzialna ręka".
Co roku w wakacje,w tv pokazywano nam bandy "Niewidzialnej ręki", które robiły coś dobrego.
Niewidzialna ręka to także Ty!

Bandy te robiły dobre rzeczy dla ludzi i potem ci ludzie byli bardzo zdziwieni,że ktoś im naniósł wody, porąbał drwa.My tez tak chciałyśmy.
Do bandy miały należeć : Aga, Ela,ja,Kaczka, Makówka i Żmuda.
-To będzie fajna banda, aja będę szefem-powiedziała Aga.
-Ty szefem? - zdziwiła się Kaczka. -Ty nie umiesz by szefem!
-Ja to wymyśliłam i ja będę szefem.I to ja wiem, gdzie trzeba iś i komu pomóc. Jutro zbiórka i zaczynamy.

Nie było więcej protestów, bo Aga wszystko wiedziała.
Rano nasza banda zebrała się koło trzepaka.
-Moja mama powiedziała,że nie możemy tak wejść do kogoś i mu latać po podwórku, bo taka starsza pani pomyśli ,że to złodzieje.-powiedziała Aga.
-To Ty mamie powiedziałaś? A to miała by tajna banda!-krzyknęła Żmuda.
-No ale mama powiedziała,że musimy iść do tej pani i powiedzie,że chcemy jej pomóc. I tak się zdziwi.-powiedziała Aga.
-Ładna mi " Niewidzialna ręka"-powiedziała Żmuda.
Aga bardzo dużo i szybko mówiła i już nikt nie chciał się kłóci, bo mogła nas wyrzucić z bandy.

Poszłyśmy do tej starszej pani i ta panie się bardzo zdziwiła. Pozbierałyśmy jej jabłka w ogródku, przyniosłyśmy drewno i wodę.
Ta pani tak bardzo się cieszyła, że poczęstowała nas herbatą i ciasteczkami.
Byłyśmy u tej pani jeszcze parę razy, a ona tak się cieszyła,że dała Adze pierścionek z niebieskim oczkiem.I teraz Aga też się cieszyła.
Na drugi dzień musiała go odda tej pani, bo mama ją strasznie okrzyczała.
-Dobrze jej tak. Nie chciała się z nami podzielić! Głupia Aga.
- A my byśmy mamie nie powiedziały i nie musiałybyśmy oddawać go.
Fajna była ta nasza banda.

Odc.2. Wielka ucieczka.

Moje dwie najlepsze przyjaciółki poszły do przedszkola.Nie wiem po co.Przecież umiały sobie otworzyć drzwi kluczem zawieszonym na szyi, czy zrobić do jedzenia chleb z musztardą.Zresztą one , podobnie do mnie , nie potrzebowały jedzenia.
I po co im jakieś głupie przedszkole?
-Co tam się robi?- zapytałam.
-Bawi się!-zgodnie odrzekły.
-Ale razem na podwórku też się bawiłyśmy!
-Ale tam jest super!-krzyknęły chóralnie.

I zrobiło mi się smutno, bo ja nie mogę się tam z nimi bawić tak super.
Musiałam całe dnie czekać na nie i bawić się z jakimiś innymi dziećmi.

-Też chcę iść do przedszkola-oświadczyłam mamie.
-Nie pójdziesz, bo ja jestem w domu i mogę się Tobą opiekować.
-Nie musisz mną się opiekować.Ja chcę do przedszkola z Izą i Elą!

Wieczorem mama rozmawiała z tatą , a ja podsłuchiwałam.
-Może poślemy ją do przedszkola? Może zacznie jeść.-mam przekonywała tatę.
Zostałam jednak w domu i moje życie było dramatem. Ciągle czekałam aż moje koleżanki wrócą z przedszkola.

Dwa dni później postanowiłam, że ucieknę z domu i pójdę sama do przedszkola. Tam sie można ciągle bawić i jeść pyszne rzeczy.A dzieci nie śpią w łóżkach tylko na leżakach i jest super.
Rano wstałam, ubrałam się.
-Mamo idę na podwórko-krzyknęłam wychodząc.

Szybko pobiegłam do przedszkola, oglądając się czy nikt mnie nie śledzi.
-Udało się!
Na podwórku przedszkola bawiły się dzieci. Ela leżała na trawie i udawała,że jest ranna.Pielęgniarką robiła jej opatrunek.
-Ela, Iza!-krzyknęłam i pomachałam im.-Pobawcie się ze mną!
Pani, która była z dziećmi w ogrodzie, o coś je zapytała a potem podeszła do furtki i wpuściła mnie.
I mogłam się bawić z dziećmi, i mogłam szaleć. Było wspaniale.
Potem ta miła pani klasnęła w ręce i krzyknęła:
-Dzieci, idziemy na obiad! A Ty, Kasiu musisz iść do domu, bo mama będzie się martwic.
No i poszłam sobie . I znów byłam smutna.
-Szkoda,że nie mogę z nimi zjeść obiadu, na pewno mają dobry.

Mama nawet nie zauważyła ,że mnie nie było w domu. Nie zauważyła, że byłam w przedszkolu.
Na obiad był kotlet. A ja nie lubię kotletów.
Pokroiłam go na kawałki i włożyłam siostrze na talerz. Ona i tak go zje.