Piot r Graczyk
Bosk a k om e dia cza sów r e w olu cj i
Pochlebstwo zawłaszcza to, czemu schlebia; odrzucenie umacnia to, co odrzuca.
Hegel, Wykłady jenajskie
Być może o randze filozofii przesądza nie jej sukces, lecz porażka w starciu z
pr oblem am i, kt ór e w niej i z niej się rodzą. Filozofię dopuszczającą do głosu
materiał bardziej zróżnicowany i żywotny niż narzędzia intelektualne, jakie
skonstruowała żeby go uporządkować, należałoby w takim razie przedkładać
nad filozofię bez trudu radzącą sobie z własnym materiałem. Ceną płaconą za
takie „radzenie sobie” musi być bagatelizowanie sprzeczności, wybiórczość,
samozawiniona ślepota; natomiast zdolność do wskazywania wbrew sobie
czegoś poza sobą, do wydobywania gestem teorii czegoś poza tą teorią, czego
nie umie ona całkiem sobie przyswoić i podporządkować, wydaje się oznaką
młodzieńczej bystrości wzroku i teoretycznej siły przyciągania, zmuszącej do
r eak cj i – czy t o polem icznej czy apologet ycznej - i generującej przez to ruch
umysłowy; ogniskującej wokół siebie życie społeczne i krystalizującej jego
inst y t ucj e.
Czy nie o t akim fenom enie t rakt uj e Solar is Lema? U Lema niemożność
rozwiązania zagadki Solaris skazałą ja wkońcu na marginalizację; odpowiedział
na to w swojej filmowej interpretacji tej powieści Tarkowski, wyraźnie
sugerując, że prawdziwą planetą Solaris jest Ziemia; że tym, co zostało przez
ludzkość zmarginalizowane i zapomniane w toku rozwoju nauki i nowoczesnej
cy wilizacj i – zdławione technologicznym i społecznym kagańcem - j est sam a
pr zy r oda. Mar ginalizacj a to wypadnięcie poza pojęcia – o czym j ednak nie
można mówić, to można pokazać. „Wskazywanie” i „gest” są zaś określeniami,
które zaliczyć trzeba raczej do zakresu poetyki niż nauki, jakkolwiek pojętej.
„Gest” jest zawsze gestem artystycznym a może nawet m agiczny m
uogólniony m ,
nieet nograficznym
sensie)
–
jako
próba
wpłynięcia
(w
na
rzeczywistość zewnętrzną przez odwołanie się do niesformatowanych (jeszcze
albo zawsze) naukowo sił przyrody, dochodzących do głosu w samej tej próbie i
t y lko
w
niej ,
to
znaczy :
odwołanie
się
do
czegoś
jednorazowego,
niepowtarzalnego, możliwego do osiągnięcia tylko tu i teraz, przez tego a nie
innego ak t ora, a w razie niepowodzenia raz na zawsze st raconego.
Taka jednorazowość i asymetryczność jest zresztą być może nie tylko i
nie tyle cechą „magii”, ile w ogóle działania ludzkiego jako ludzkiego. Przez
rozumienie czasu człowiek zyskuje poczucie nieuchronnej przemijalności tego,
co j ednorazowe – przeszłości. Może więc ludzkie działanie jako ludzkie ma w
sobie coś nieredukowalnie „ m agicznego” - to znaczy właśnie artystycznego
albo poetyckiego? I może owym magiczno- poet yckim aspek t em ludzk iego
działania jest właśnie zdolność do wzkazywania samym sobą - gest em swoj ego
ciała, czy jakiegokolwiek innego ciała, którym się można w tym celu posłużyć,
choćby ciała teorii - czegoś leżącego ponad sobą, poza posiadanym zasobem i
porządkiem pojęć? Czy zdolność owa nie stoi u poczatków każdego zastanego
zasobu i porządku pojęć, nie jest jego podstawą a zarazem czymś, co go
r elat y wizuj e, sk azuj e na wieczną niepełność? Jego początkiem, jego granicą i
jego końcem, klęską, rozpadem?
W filozofii wskazywać można doborem i brzmieniem słów, stylem
nar racj i, dram at yzm em pr ezent owania i zest awiania ar gum ent ów, m et aforam i
pojawiajacymi się zarówno na poziom ie st ylu j ak i dram at u. Mist r zem zar ówno
filozoficznego stylu, dramatu jak i metafory był Platon; filozofia zaczyna się od
jego
artystycznego
i
zarazem
teoretycznego
gestu.
teoretyczny” samo jest filozoficzną metaforą –
a
Wyrażenie
m ianow icie
„gest
m et aforą
podkreślającą cielesność, materialność, fakturę myślenia. Ta filozofia byłaby
zatem silniejsza, której faktura zdradza więcej niż jej pojęciowy stelaż; której
metafory i dramatyczne starcia między treściami sięgają dalej niż pojęcia.
Jest t o, co prawda, paradoksalny punkt widzenia, bo, jak się wydaje,
filozofia, kt óra by go eksplicit e przyjęła, tym samym by mu zaprzeczała: to
znaczy właśnie włączała w siebie ten materiał, o którym twierdziłaby, że
pozostaje poza nią. Filozofia jest gestem, ale niemożliwa j est filozofia gest u –
bo gest natychmiast zmieniałby się w filozofię. Paradoks ten – u którego źródeł
w filozofii nowożytnej leży być może koncepcja niepoznawalnego bytu samego
w sobie u Kant a - śledzić można w rozmaitych filozofiach dwudziestowiecznych
głoszących pochwałę tego, co inne i fałszywość całości: na przykład u Adorna
albo Levinasa (niezależnie od niewątpliwej poetyckiej siły ich teorematów), a
także si par va cum m agnis com par ar e licet , w niniejszym tekście. Zawsze
ist niej e w t akim wypadku niebezpieczeństwo, że „inne” filozofii zmieni się w
immanentne pojęcie techniczne teorii, że to, co miało nawiedzać ją z zewnątrz
okaże się jej marionetką. Gdzie poza książkami Levinasa i o Levinasie spotkać
dziś można prawdziwego Innego? Dlatego kryterium siły filozofii - że ukazuje
więcej, niż jest w stanie zrozumieć - może być tylko jej efektem, podczas gdy
celem pozostaje: zrozumieć wszystko, uchwycić i zebrać w sobie całość. Im
większa i uniwersalniejsza jest siła filozofii, tym potężniejsze jej napięcie
powierzchniowe, utrzymujące ją przez boski moment triumfu w niepewnej
jedności: na chwilę integrujące wokół siebie cały świat. Filozoficzny poemat
jest śmiertelnym bogiem.
Z tego punktu widzenia siła teoretycznego gestu filozofii Hegla, a
zwłaszcza
pierwszych
zarysów
systemu
przedstawionych
w
wykładach
jenajskich, pozostaje czymś niezrównanym i bezprecedensowym w historii
europejskiej myśli. Mamy tu do czynienia zarazem z potęgą gestu jak i z
ambicją, aby wszystko objąć pojęciem i wszystko włączyć w obręb własnej
teorii; aby z żadnego teoretycznego niepowodzenia nie czynić obłudnie siły.
Być może
późny
Hegel,
syty uznania uczniów i kolegów,
bezpiecznie
zakorzeniony w bycie społecznym, utracił równowagę między tymi dwoma
spr zeczny m i elem ent am i, kt ór e doprowadziły go do wielkości – a m ianowicie
między siłą gestu teoretycznego (poetycką czy też magiczną) a dążeniem do
kompletności teorii. Wizja, którą podziela zbyt wielu, traci zakorzenienie we
śnie, natchnieniu, arbitralności geniuszu, wydaje się być szarą jawą, szarością
zmierzchającego świata – a w końcu ta „malowana na szaro” sugestywność
teorii rozwiewa się jak mgła, co stało się udziałem zinstytucjonalizowanego
heglizmu w połowie wieku XIX. Starzejący się i szarzejący Hegel osłabił więc
być może pierwotną siłę swojego gestu przez zbyt wielki nacisk położony na
systemowy porządek przedstawiania idei (chociaż elementy przerastające ten
porządek, szczególnie eksponowane w okresie jenajskim, nadal można w jego
późnej filozofii odnaleźć).
W wykładach jenajskich paradoks osiaga jednak najwyższe, eksplozywne
natężenie – najwyższa siła poetycka zwraca się tu świadomie przeciwko
poetyckiej sile, przeciw poetyckości (jednorazowości, asymetrii) siły, w imię
tego, co powstaje z jej śmierci czy też uzewnętrznienia, to znaczy pojęć teorii.
Co charakterystyczne, wyróżnionym terenem starcia tych dwóch sił, miejscem
w którym nastąpiło pęknięcie młodego systemu heglowskiego i w którym
obnażyła się przepaść teoretyczna – sięgająca być może aż do środka ziemi okazał się temat mechanizmu gospodarczego nowoczesności, niosącego w
sobie przesłanki rewolucji społecznej (aktu zarazem poetyckiego, magicznego i
niszczącego dotychczasową postać świata). Poetycka siła teorii Hegla wyrasta z
podłoża niespokojnej, rewolucyjnej epoki i skupić próbuje jej przeciwstawne
dążenia w system – ponosi przy tym klęskę, ale właśnie w klęsce objawia się
naj m ocniej j ej geniusz.
Jednak nie ma powodu, aby walczące siły przeciwstawiać sobie jako
uosobienie dobra i zła, tak jak to uczynił niegdyś Bergson, mówiący (w Dwóch
źródłach moralności i religii) o zbawiennej otwartości „religii dynamicznej” i
złym zamknięciu „religii statycznej” 1 . Tymczasem u Hegla to, co bezpośrednie i
to, co zapośredniczone – przyroda i kultura, siła i pojęcie – w zaj em nie się
warunkują. Siła poetyckiego geniuszu - a więc siła przyrody i arbitralności
odosobnionego przypadku (czy też po prostu siła) – j est u niego t ym , co
rozrywa jedność wszelkich dziennych ludzkich instytucji, odbiera dosłownie
podstawy ludzkiej zdolności komunikowania się. A jednak ta niszcząca siła
niezbędna jest do życia, a więc nie można jej wyrzucić z myślenia; myślenie
musi ją pomyśleć jako coś własnego, jako własny początek, jeśli cokolwiek
pragnie zrozumieć. Musi ją zaakceptować i zidentyfikować się z nią, a zarazem
zdobyć do niej dystans, uwolnić się od jej bezpośrednich rządów. Coś co
rozprasza, rozrywa, niszczy myślenie jest immanentną częścią myślenia;
trzeba z niej uczynić jego konstruktywne narzędzie. Taki jest punkt wyjścia
wykładów z filozofii Ducha wygłaszanych przez Hegla w Jenie, w latach 1805- 6.
1 Por. H. Bergson, Dwa źródła moralności i religii, przeł. P. Kostyło, K. Skorulski, Kraków 1993.
Stawką
prześcignięcie
projektu
jenajskiego
dotychczasowych
Hegla
osiągnięć
jest
nie
filozofii
tylko
wchłonięcie
niemieckiej
i
przełomu
wiek ów, od Kant a, Her dera i Schillera po Ficht ego i Schellinga. Chodzi zarazem
o coś więcej – o zejście do piekła, a następnie wspięcie się do nieba: o
towarzyszenie
rozproszone,
rzeczywistości
niezwiązane
do
ze sobą
miejsca
jej
całkowitego
cząstki nieświadomości,
rozpadu
na
a następnie
reintegrację, której częścią staje się świat ludzki, pojęty jako rozumny, to
znaczy zwrócony ku poruszającej go i stanowiącej jego cel wieczności.
W jakimś sensie każda twórczość słowna – czy szerzej, każda twórczość
artystyczna, a więc semiotyczna, posługująca się znakami jako znakami –
staje, chce czy nie chce, wobec takiego zadania. Znak pisma odcina się od
„białego szumu” kartki papieru, tworzywa sztuki – i szum t en wykor zyst uj e
jako granicę, pauzę dwiema niesamoistnymi całościami. Między jednym a
drugim gestem otwiera się pusta przestrzeń, pełna niebezpieczeństw i pokus –
przestrzeń puszczonej samopas fantazji, strachu, upokorzenia, bezsilności,
posiekanych na kawałki obrazów i słów, bełkotu 2 . To zatracona jedność języka,
piekło. Żeby je opuścić, przejść od znaku do znaku, od słowa do słowa 3 , wyjść
poza osam ot nione Ja 4 , spotkać się z innymi i stworzyć z nimi wolną wspólnotę,
przejść trzeba przez piekło.
Dla zrozumienia właściwej rangi tego Heglowskiego projektu, po raz
2
„Ten, co tak poryka,
Już sam się zdradził: ogladasz Nemroda,
Co pychą jedność zatracił języka.
Zostaw, niech stoi, słów ci tracić szkoda;
Jak on niczyjej mowy, tak nawzajem
Jego nie pojmie nikt, choć ucha poda"
Dante, Boska komedia, Piekło, Pieśń XXXI, wersy 76-81 (przekład E. Porębowicza)
3 Piekło to coś co mieści się między jednym a drugim słowem; uleczenie jąkającego, scena otwierająca Zwierciadło
Tarkowskiego jest figurą sztuki w ogóle, jako zmagającej się z piekłem.
4 Pierwszym słowem - jak w Dziennikach Gombrowicza - jest „Ja”, Gombrowicz powatrza je potem cztery razy,
jakby się jąkał. Ferdydurke natomiast zaczyna się od Dantejskiego miejsca, głębin lasu – i jest to las zielony, las
niedojrzałości, w całej swojej erotycznej dialektyce czegoś żywego, podniecającego a zarazem zniewalającego.
pierwszy dochodzącego do głosu w jenajskich wykładach, porównać go więc
wolno do Boskiej kom edii Dantego, utworu niewyczerpanego jako źródło
inspiracji i zarazem wciąż zagadkowego. Jeśli iść tropem Schellingiańskich
uwag z Filozofii szt uki, dojść można do wniosku, że jest on nie tyle wielką,
podsumowującą
alegorią
Średnowiecza
ale
też
zarazem
hieroglifem
n o w o c z e s n o ś c i , ciągle czekającym na rozszyfrowanie – które nastąpić
może tylko pod warunkiem rozwiązania dręczących nowoczesność aporii.
Pyt anie „ czy m
j est Boska kom edia?” oświetlać może szereg kluczowych
fenom enów now oczesnych – i odwrotnie, fenomenty te przybliżać mogą sens
Dantejskiego poematu, stanowiącego syntezę sztuki, nauki i polityki swoich
czasów a zarazem proroctwo czasów nadchodzących.
Czy np. sens wielkiego nowoczesnego nur t u int elekt ualnego i zarazem
inst y t ucj onalno- społecznego
jakim
jest
Freudowska
i
post- Fr eudowsk a
psychoanaliza nie zyskuje wyraźniejszego sensu historycznego jeśli dostrzeże
się w nim cechy Dantejskie? I odwrotnie – czy sens Dant ej skiego Piekła nie
stanie się jaśniejszy w świetle psychoanalizy? W obu chodzi o j ednoczesne
uleczenie duszy i integrację świata – nie przez jego redukcję, ale oswojenie
jego nieredukowalnej różnorodności, której pozwala się być sobą i zarazem
ponad nią wychodzi.
Ten
(opresyjna
r uch
jest
„ puszczenia
wtedy,
gdy
wolno”
opr esyj nej
jednostka
upr zednio
uczestniczy
w
jej
różnorodności
sprzeczności,
sprzymierza się z jedną jej częscią przeciwko drugiej, a tym samym rozdwaja
się i unieszczęśliwia) –
a dzięki temu wychodzenie ponad nią, dzięki
wy kor zy st aniu nagr om adzonej w jej wewnętrznych konfliktach energii - Hegel
nazy wa ogólnie c h y t r o ś c i ą . St anowi ona – w różnych swoich odmianach i
pod różnymi nazwami – podstawową figurę jego filozofii. Chytrość wspólna
Freudyzmowi i Dantejskości zasadzałaby się zaś na akceptacji faktu, że to co
złe jest częścią mnie samego – i zarazem, w jednym i tym samym geście
akceptacji (z chrześcijańskiego punktu widzenia: pokory), na zdystansowaniu
się
do
siebie.
Zdystansowaniu:
czyli
poświęceniu
bezpośredniego
emocjonalnego udziału w tej „złej ” - samolubnie w sobie zamkniętej - części
mnie samego (poświęcenie tego co Freud nazywa „obsadzeniem libidalnym” i
co przezwyciężać uczy w pracy żałoby) na rzecz jakiejś wyższej całości, z którą
się mogę indentyfikować. A więc ostatecznie chytrość polega na zdolności do
samoinstrumentalizacji. Gdy się samointrumentalizuję, nie biorę już do siebie
złych przygód, które mi się przydarzają – są teraz tylko aspektem jakiejś
przekraczającej mnie samego sprawy, z którą się utożsamiam. Na różnych
poziomach życia mogą to być różnego rodzaju sprawy: rodzina, ojczyzna, a w
końcu piękno, dobro i prawda. „Sprawą” może być też oczywiście rewolucja.
Dojrzałość osiągam, gdy potrafię „odwiązać” się od ja i przywiązać do sprawy.
Sprawie nie może się przydażyć nic złego, bo st oi ponad powodzeniem i
niepowodzeniem, a nawet ponad życiem i śmiercią jednostki jaką jestem.
Podobny efekt samozdystansowania i samoinstrumentalizacji oswajającej
ze śmiercią (śmiercią części siebie, nigdy całości – bo um ieram zawsze t y lko
jako cząstkowy; umieranie jest cząstkowością, rozpadem na cząstki) osiagnąć
chciała grecka tragedia. To dlatego w Atenach agon teatralny był świętem
państwowym, a demokratyczne państwo, za czasów Peryklesa, finansowało
udział w tym święcie dla najuboższych obywateli – bo obywat el polis pow inien
posiadać zdolność samoinstrumentalizacji w imię polis, choćby kosztem
własnej śmierci, żeby stać się dobrym obywatelem. Inną odmianą takiej
wychowującej do samoinstrumentalizacji instytucji jest wiara chrześcijańska:
„ Nik t z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim
uczniem” (Łk, 14, 33).
Psychoanaliza Freudowska również jest pewnego rodzają grą chytrości,
co wyraża się w postawie psychoanalityka, pozwalającego wypowiedzieć się
analizowanem u, do znaczy dopuścić do głosu źródło konfliktu w obrębie
fantazji i tym samym zdystansować się do niego, zyskać swobodę.
Tę samą zasadę Hegel chciałby stosować nie tylko do odosobnionej (w
tym sensie abstrakcyjnej), cierpiącej jednostki ludzkiej, ale również do
cierpiących społeczności ludzkich i w końcu – na szczeblu Ducha absolut nego –
do całej ludzkości.
Piekło, przez które przejść musi bohater Boskiej kom edii rozumieć można
jako dziedzinę rozpętanej fantazji, zmysłowych obrazów, które zerwały się z
uwięzi, rozszarpując dusze, które im na to przyzwalają. Przez dziedzinę tę
Dant e przechodzi, ale nie sam , t ylko w t owar zyst wie psychoanalit yka- poet y,
Wergiliusza, szlachetnego poganina, który doprowadza go aż do kresu Czyścca,
a pot em oznaj m ia:
Myśl niechaj teraz sama cię prowadzi
I niech wyleci poza przestrzeń ciasną.
Widzisz to słońce, co przed tobą wschodzi? (...)
Nie czekaj głosu mego ni skinienia:
Sąd twój dzis wolny, pewny, niezmacony 5
Tak oto terapia dobiega końca. Tu – w chwili osiągnięcia dojrzałości kończą się ćwiczenia praktyczne ducha, jego psychoanaliza, a zaczyna
5 Czyściec, XXVII, 131-140.
kontemplacja prawd teologicznych, które przedstawione zostają w Raj u. Owe
praktyczne ćwiczenia (dla których stan dusz rozproszonych w piekle jest
przesłanką a czyściec – m om ent em t ragicznego oczyszczenia) polegają na
powściąganiu fantazji.
Ćwiczenia tego rodzaju znała już filozofia starożytna, są one częścią
antycznego pojęcia cnoty, oznaczającego obciosywanie tego, co jednostkowe
ku gatunkowości. Sam ten ruch antycznej filozofii jest jednak, j ak powie Hegel,
zbyt jednostronny, to znaczy zbyt bezpośredni w swoim dążeniu – nie zawiera
momentu chytrości (zniesienia przez puszczenie wolno, co osiągnęły dopiero
czasy nowożytne, za sprawą kapitalizmu). Dlatego, chociaż przewodnikiem
Dant ego po piekle mógłby być teoretycznie któryś z filozofów osadzonych w
lim biczny m Nobile Cast ello, został nim jednak poeta, a więc ktoś, kto pracuje w
medium obrazów, znawca fantazji a nie ktoś, kto się od niej odcina. Starożytny
poet a j est bar dziej nowoczesny od st arożytnego filozofa, jego wizja jest
uniwer salniej sza.
To fantazja jest bowiem prawdziwym siedliskiem zła, piekłem. Cierpienie
fizyczne mieści się w sobie i wraz z sobą przemija, jak każda jednostkowość.
Śmierć jest złudzeniem zbudowanym z przemijającej, jednost kowej chwili
cierpienia fizycznego i pracy chorej fantazji zatruwającej i łamiącej życie. Tylko
praca fantazji jest naprawdę straszna, bo więzi w jednej chwili, którą każe
bezustannie powtarzać: nie pozwala zrobić kroku do przodu, przejść od
j ednego znaku do drugiego: blokuje siłę magiczno- poetycką. Potępieńcy w
piekle wciąż na nowo, bez nadziei uwolnienia, odgrywają swoją straszną
fantazję, w którą zmieniło się ich pożądanie – pragnienie zat r zym ania chwili
r ozkoszy dla sam ych siebie, czas, kt ór y chcieli zdobyć na własność, którego nie
chcieli się wyrzec (i dlatego, zgodnie ze słowami Ewangelii, nie mogli stać się
uczniami Chrystusa). W pieśni siódmej Boskiej kom edii skąpcy i rozrzutnicy
biją się ze sobą a następnie odbiegają w przeciwne strony – i znów na siebie
natrafiają. Wygląda to tak, jakby każdy z tych dwóch gatunków grzechów
powstawał przez wyparcie jakiejś części siebie, jakiejś cześci wewnętrznie
sprzecznego świata fantazji: skąpstwo przez wyparcie rozrzutności, rozrzutność
przez wyparcie skąpstwa. Dlatego właśnie lekarstwem na chorą wyobraźnię nie
jest ascetyczne porzucenie obrazów, lecz przejście przez wszystkie ich kręgi,
przy wykorzystaniu ich siły oporu – na ich drugą stronę, tam gdzie przestają
odosabniać i trzymać w niewoli śmierci a zaczynają łączyć.
Tak właśnie – w duchu Dant ej skim , t o j est w duchu psychoanalit ycznej
t eologii, albo t eologicznej psychoanalizy - rozumieć można pierwszą z trzech
części jenajskiej Filozofii Ducha 1805- 6. Trakt uj e ona o „ Duchu abst rakcyj nym ”
- t o znaczy m duchu osamotnionym, zatomizowanym. Przynależy on wprawdzie
do pewnej całości, która go stworzyła i umożliwiła – ale na t ym et apie nic o
niej nie wie. Patrzy na siebie, jest oglądaniem, naocznością (Anschauung) a
więc jest czymś żywym, Duchem, aspektem całości. Ale w tym patrzeniu się
gubi, wpada we własną otchłań, otchłań własnej abstrakcyjności, własnego
ucząstkowienia. Duch abstrakcyjny nie jest nawet jeszcze jednostką ludzką,
albo dokładniej – jest tylko pewnym oderwanym od reszty aspektem leżącym u
początków
jednostkowości.
Jest
w
tym
punkcie
wyjścia
szlaku
psychoanalit yczno- teologicznego rozproszoną, bezwładną wielością – nocą
świata.
„ Człowiek jest tą nocą, tą pustą nicością, która w swojej prostocie
zawiera w sobie wszystko, obfitość nieskończenie wielu przedstawień, obrazów
z których żaden akurat nie przychodzi mu na myśl - które w teraźniejszości nie
są obecne. To właśnie jest noc, tutaj istnieje wnętrze przyrody - c z y s t a
j a ź ń . W fantasmagorycznych przedstawieniach noc rozpościera się wszędzie
naokoło; tu wystrzela okrwawiona głowa, tam wynurza się nagle jakaś inna
biała postać i równie gwałtownie znika. Noc zobaczy ten, kto człowiekowi zajrzy
w oczy - kto zajrzy w głąb nocy, która staje się s t r a s z n a ; tutaj rozpięta
zostaje przed nim noc świata.” 6
Taką właśnie fantazmagoryczną nocą musiałoby być czyste „ego cogit o” nie byłoby w żadnym razie jeszcze podmiotem, choć byłoby już pewnym „Ja”,
jaźnią. Byłoby raczej miejscem zjawiania się i znikania starszliwych wizji czystym strachem przed śmiercią (o tyle
bezsensownym ,
ale
zarazem
uzasadnionym, że śmierć już w nim nastąpiła – jest nią sam ten stan, nie ma
ona innego sensu, dlatego też piekło jest trwaniem w śmierci a zarazem w
niewoli fantazji, która do swego istnienia nie potrzebuje nawet ciała).
Ale ta straszliwa noc umierania jest zarazem „wnętrzem przyrody”,
powiada Hegel. Wnętrzem – tym, co wewnętrzne, podmiotowe, dla- siebie,
subiektywnością. Ale jednak – wnętrzem przyrody! Rozumieć to można tak, że
„noc świata” jest punktem wyjścia, macicą, siłą stwórczą, poetycką fantazją,
mocą życiową, przemocą rzeczywistości, bez której nic nie mogłoby się
wydarzyć. To dlatego ze skrajnego osamotnienia jednostki, która zgubiła się w
swoim zmysłowym żywiole i zatraciła w nim samą siebie – jak potępieńcy w
Piekle Dant ego – Hegel wyprowadzić może po kolei władze duchowe, najpierw
ujmowane oddzielnie, a później w ich integralności, w rzeczywistym świecie
społecznych interakcji. Jest to porządek fenomenologiczny – porządek, zgodnie
6 Kronos …. s.
z którym rozwija się ludzkie doświadczenie. Zarazem jest to porządek
genetyczny: w piekle rodzi się Duch jako potencjalnie wolny podmiot. Inaczej
mówiąc – odcinanie się od piekła, próba wypierania fantazji, jest właśnie
samym piekłem. Piekło to abstrakcja.
Ta abstrakcja, czyli trwanie jaźni w stanie całkowitej atomizacji,
bezsilności i odspołeczenienia, przezwyciężona zostaje w życiu jednostki
przechodzącej przez Piekło i Czyściec (a więc dziedziny Ducha abstrakcyjnego i
Ducha rzeczywistego) za sprawą stopniowego ukazywania się fałszywości, a
więc niesamowystarczalności takiej abstracyjnej jaźni. Poszczególnymi etapami
tego procesu jest po pierwsze intelekt a następnie wola. Intelekt jest tym
momentem bezsilności, w którym Duch z całkowitej bierności percepowania
obrazów (jawiących mu się jako fant asm agor yczne i st raszne) pr zechodzi do
aktywności językowej – ale jako aktywności jeszcze całkowicie arbitralnej
(niearbitralność językową osiągnać można tylko w postaci dialektyki: chytrości
języka, czy języka zniesionego, czyli języka puszczonego wolno) . Na t ym
wczesny m et apie - w „ int eligencj i” - wprawdzie pojawia się już logos, ale nie
jest on częścią rzeczywistej społecznej komunikacji i interakcji, lecz zbiorem
słów, nad którymi panuje jaźń, przestrzenią „kojarzenia idei” w sensie
angielsk ich em pir y k ów. Dalszy m inst r um ent em radzenia sobie z r ozpr oszeniem
osamotnionego świata jest wola, a zatem decyzja, „konkluzja”, łączącą w sobie
moment „celu” i moment „popędu” jak mówi Hegel 7 . To znaczy: nie j est em
biernym elementem świata – świat ukształtowany j est pr zez m oj e chcenie, j est
korelatem pragnącej jednostkowości. Ale również chcenie, dążenie do celu,
popęd nie jest jeszcze całą prawdą o jednostkowości. Jej geneza nie jest
7 Kronos s./////....
według Hegla jednoskowa ale społeczna. Dopiero wtedy, gdy myślenie i
zdecydowanie
umieszczone
zostaną
w
swoim
rzeczywistym
społecznym
kontekście (a tym sposobem zjednoczone ze sobą, jako dwa aspekty tej samej
podmiotowości), zaczyna się proces wychodzenia osamotnionej jednostki z
izolacj i.
Dziedzinę „Ducha rzeczywistego”, któremu poświęcona jest druga część
j enaj sk iej Filozofii Ducha, porównać można do Dantejskiego Czyśćca. To
m om ent
„ t erapii
gr upowej ”.
Ma
ona
charakt er
ekonom iczny,
to
znaczy
wy znaczony j est przez pot rzeby ludzkie. Podobnie j ak klasyczna filozofia
polit yczna – Ar y stoteles i św. Tomasz – Hegel uważa potrzebę za genezę życia
społecznego: człowiek jest istotą, która nie może realizować swoich potrzeb
inaczej niż przez życie społeczne. Kluczowym pojęciem w dziedzinie Ducha
r zeczy wist ego j est wobec t ego p r a c a . Praca t o chytrość w zastosowaniu do
życia ekonomicznego zbiorowości ludzkich.
podziału
pracy:
„Praca
pow szech n a
j est
Chytrość ta doprowadza do
zat em
podziałem
pracy.
Oszczędność – dziesięciu [pracowników] może zrobić tyle igieł co stu. Każda
j ednost k a – bo t ut aj j est ona jednostką – pracuj e t ylko dla zaspokoj enia
j e d n e j potrzeby. Treść jej pracy wykracza jednak poza j e j potrzebę; pracuje
więc dla zaspokojenia potrzeb wielu – i tak czyni każdy. Każdy zaspokaja
zatem potrzeby wielu a zaspokojeniu jego wielu potrzeb służy praca wielu
innych.” 8
Dzięki pracy człowiek rzeczywiście staje się jednostką. Rzeczywista
jednostkowość polega na zniesieniu – t o znaczy chyt r ym puszczeniu wolno –
elementów abstrakcyjnych, czyli cząstkowych w człowieku: jego fantazji,
8 Aktualny numer Kronosa s.,./..;//
myślenia,
chcenia
i
pragnienia,
odnoszących
się
teraz
już
nie
do
abstrakcyjnego świata w ogóle, jako rzekomego korelatu jaźni, ale do świata
społecznego
jako
zorganizowanego
systemu
wzajemnego
zaspokajania
potrzeb, w ramach którego jednostka zyskuje określoność, staje się tą oto
konkretną jednostką uwikłaną w takie czy inne zbiorowe przedsięwzięcia. Za
sprawą chytrości pracy człowiek nie robi tego, na co akurat ma ochotę, ale to,
czego od niego wymaga życie społeczne. Działa przeciw sobie w imię swoich
własnych wytworów (bo przecież pierwszym wytworem jego pracy jest właśnie
jej środowisko – życie społeczne). A zatem człowiek sam (co znaczy zawsze:
wespół z innymi) formuje środowisko swojego życia, które następnie stawia
przed nim wymagania, zmusza do zmieniania się, do przekształcania samego
siebie, czyni zatem jego wolę realnym czynnikiem, mającym wpływ na
rzeczywistość. Nadaje substancjalność jego myślom, dążeniom, fantazjom –
czyni z nich część ludzkiego świata, a nie tylko rojenia bezsilnego samotnika
( j ak w dziedzinie ducha abstrakcyjnego). Praca, przekształcanie świata, jest
więc zarazem procesem kształtowania człowieka jako konkretnej jednostki.
Praca
pełni
w
ten
sposób
funkcję
Bildung,
to
znaczy
wykształcenia,
wychowania a w końcu – kultury. Praca okazuje się w pierwszym rzędzie siłą
kulturotwórczą, to znaczy jej głównym zadaniem jest wytwarzanie sztuczego
środowiska życia człowieka, w stosunku do którego człowiek może świadomie
stawać się narzędziem.
W dziedzinie Ducha rzeczywistego człowiek jest więc przede wszyst k im
pracownik iem – ale zarazem jest konsumentem. Ściślej rzecz biorąc dlatego
jest pracownikiem, że jest konsumentem: po to pracuje, żeby konsumować.
Jego wolność skrępowana jest w ten sposób przez jego potrzeby. Świat ludzki
staje się jego drugą naturą, „anorganiczną naturą”9 , czynnikiem zniewalającym
i poddającym go sobie.
Mechanizm tego zniewolenia przez pracę Hegel ukazuje w głęboko
aporetyczny sposób. W właśnie miejscu ledwo co skrystalizowany Heglowski
system pęka, a spod pojęciowej skorupy wylewa się lawa klasowego konfliktu,
który nie znajduje rozwiązania ani w wykładach jenajskich ani w żadnym
innym tekście Hegla – podobnie zresztą, jak nie znalazła rozwiązania w historii
powszechnej, od czasów Hegla po dziś dzień. Stosowano wobec niego jedynie
lekarstwa gorsze od choroby (komunizm typu sowieckiego, chińskiego itd.)
albo leki uśmierzające w postaci różnych form doraźnego państwowego
interwencjonizmu (które w wykładach jenajskich ordynował również sam
Hegel) . Jest t o j ednak wyraz niekonsekwencj i, za którą należy się Heglowi
najwyższy szacunek: pod naporem faktów zmuszony jest on wbrew sobie
uznać terapię za chorobę. Nie może jednak wyciągnąć z tej inwersji dalej
idących wniosków, bo byłoby to sprzeczne z samym rdzeniem jego systemu.
Podejściem wynikającym z istoty systemu Heglowskiego – a więc systemu
chytrości,
to
znaczy
techniki
polegającej
na
puszczaniu
walczących
sprzeczności wolno i czerpaniu z nich siły do wzniesienia się nad nie – j est
bowiem ponad wszyst ko afir m acj a kapit alizm u.
Kapit alizm
gospodarczej,
–
to
system
znaczy
prywatnej
system,
w
własności
którym
i
swobodnej
praca
(akt
inicjatywy
kształtowania
„anorganicznej natury” świata społecznego) staje się całkowicie i bez reszty
t owar em , j est koniecznym elem ent em syst em u Heglow skiego, bo st anow i on
dopełnienie procesu Bildung: kształtowania życia społecznego przez jednostki i
9 Kronos ….s.....///
zwrotnie, kształtowania jednostki przez życie społeczne.
Gdy m oj a praca – inst r um ent Bildung – j est
m i zabierana pr zez
dominujące siły ekonomiczne przemocą, jako coś wobec mnie i moich własnych
potrzeb całkowicie obcego – wówczas nie mogę się z nią w pełni utożsamić, a
zatem nie w pełni jestem jednostką. A tak właśnie zorganizowana jest praca w
sy st em ie niewolniczym i feudalny m .
Dopier o w syst em ie, w kt ór ym m oj a praca należy do mnie i stanowi mój
wkład, moją inwestycję w życie gospodarcze społeczeństwa, cały mój czas
może zostać zinstrumentalizowany przez mnie samego – w imię mojej własnej
potrzeby, a więc mojego egoistyczego życia. To jest szczytowy punkt
uzewnętrznienia,
moment
uzyskania
pełnej
zdolności
do
sam oinst r um ent alizacj i.
Kapitalizm jest chytrością historii, która wykształca we mnie taką
zdolność – a to znaczy, że czyni mnie w pełni panem siebie, czyni mnie sobą
bardziej
niż
antyczna
cnota
i
średniowieczna
w iara,
bo
m ot or em
t ej
unarzędziowienia siebie jestem ja sam, mój najgłębszy egoizm, a nie
jakikolwiek byt, który postrzegam jako zewnętrzny i niezawisły ode mnie.
Wydaje
się,
saminstrumetalizacji
nawiasem
w
mówiąc,
postaci
że
pełnego
ten
moment
świadomie
pełnej
chcianego
samoutowarowienia osiągnął kapitalizm dopiero w epoce dzisiejszej, dwieście
lat od chwili powstania wykładów jenajskich. Proces prekaryzacji10 i dom inacj a
„ pracy
niem at er ialnej ”
(to
znaczy
biopolit ycznej 11 ,
czyli
t akiej ,
kt órej
10 Por. G. Standing, Precariat: The New Dangerous Class,London, New York, 2011
11 Por. A. Negri, The Labor of the Multitude and the Fabric of Biopolitics, w: Meditation: Journal of a marxist literary
group (wydanie internetowe)
materiałem jest przede wszystkim sam pracownik jako istota żyjąca w ogóle,
musząca
wykształcić
w
sobie
cechy
sprzyjające
coraz
bardziej
krótkoterminowej i niepewnej sprzedaży swojej siły roboczej – ukształtować
jako atrakcyjny towar całego siebie, całe swoje życie, a nie, j ak dawniej ,
podporządkować pracy jedynie kilka- kilkanaście godzin swojej doby) wydaje
się zwieńczeniem procesu wychowania do samoinstrumentalizacji jakim w
oczach Hegla jest system nieskrępowanej gospodarki rynkowej.
I
właśnie
w
tym
miejscu,
w
historycznie
opatrznościowym,
t erapeut ycznym – uwalniającym jednostkowość od siebie samej – pr ocesie
kapitalizmu dostrzega Hegal głeboką rysę, a właściwie przepaść, otchłań, za
sprawą której terapia zmienia się w chorobę.
Początkowo aspekt ten wydaje się być czymś najzupełniej niewinnym –
Hegel nazywa go „modą”. Ale „moda” to tylko kryptonim celowego kreowania
potrzeb, to znaczy nakręcania popytu i tym samy intensyfikowania produkcji,
jej rozszerzenia, tworzenia nowych narzędzi produkcji, a więc wdrażania
postępu technicznego. „Moda” nie jest więc powierzchownym fenomenem z
zakresu obyczajowości, ale podstawowym mechanizmem napędzającym rozwój
gospodarki kapitalistycznej (przywodzi przez to na myśl słynny fragment z ody
Schillera, w którym „moda” występuje w roli czynnika dzielącego ludzkość,
czemu przeciwstawić się powinna rewolucyjna „radość” : Deine Zauber binden
wieder / was die Mode st r eng get eilt 12 ). Potrzeby mnożąc się, czynią jednostkę
coraz bardziej uzależnioną od całości społeczeństwa, wydaną na łaskę
niekontrolowalnych procesów w nim zachodzących. Im bardziej wyrafinowane
12 „Czary” radości, o których tu mowa przywodzić mogą na myśl wspominany wyżej w niniejszym tekście magicznopoetycki aspekt działalności ludzkiej jako ludzkiej – to znaczy próbującej doprowadzić do sytuacji w której „alle
Menschen werden Brüder”.
stają się potrzeby jednostek tym bardziej abstrakcyjna – a więc również
m echaniczna i bezduszna – staje się ich praca.
„ [Użytkownik] zostaje
w y k s z t a ł c o n y do nat uralnego r ozkoszowania
się. Ale w równej mierze, przez abstrakcyjność pracy, jego aktywność staje się
bar dziej
m e c h a n i c z n a , toporna, bezduszna. W miejsce wypełnionego
treścią, samowiednego życia duchowego pojawia się jałowa krzątanina. Siła
jaźni polegała na szerokości horyzont ów – tutaj się ona zatraca. Część swojej
pracy może ona puścić wolno jako pracę maszynową – t y m bar dziej for m alna
staje się jej własna aktywność. Bezmyślna praca, jaką wykonuje, zawęża ją do
r ozm iar u punkt u; t ym j est doskonalsza im bar dziej j ednost r onna. Ale t a
mnogość [jednostronnych aktywności] wytwarza m o d ę , zmienność, swobodę
korzystania z różnych form przyjmowanych przez rzeczy.” 13
Widać z tego, że wzpółzależność między człowiekiem jako pracownikiem i
jako
konsumentem
(czyli
właśnie
sprzężenia zwrotnego – im
„moda”)
bardziej
Hegel
charakteryzuje
kreatywności
t echniczny m
(w
i
jako
produkowaniu
coraz
negat ywnego
konsum ent , t ym
Gospodarkę opartą na mechanizmie
zmuszoną
potrzeb)
elast yczniej szej
charakt er
wyrafinowany j est
bardziej odczłowieczony jest pracownik.
mody
ma
i
do
ciągłego
innowacyjności
or ganizacj i
pracy) .
pobudzania
(w
Obie
postępie
te
cechy
wymagają coraz większej podatności człowieka na manipulację: coraz większej
bierności, zewnątrzsterowności, braku wszelkich własnych treści i umiejętności
przyjęcia dowolnych treści z zewnątrz. W rezultacie jedność konsumenta i
pracownika ulega rozwarstwieniu w postaci podziałów klasowych. Konsumujący
najwięcej namniej pracują; pracujący najwięcej w coraz większym stopniu
13 Kronos ,,. s..../
zostają odcięci od dobrodziejstw konsumpcji. Bogactwo i bieda staja się
chroniczne, przybierają postać nieuleczalnych przepaści między klasami, dla
których przekroczenia system kapitalistyczny nie oferuje narzędzi: „Stąd biorą
się masy skazane na otępiające, niezdrowe, niebezpieczne i ograniczające ich
zdolności prace w fabrykach, manufakturach, kopalniach – a zdarza się, że całe
gałęzie przemysłu, utrzymujące wielkie klasy ludzkie, obumierają ze względu
na zmieniającą się modę albo wynalazki w innych krajach, które czynią
produkcję nieopłacalną. Wtedy rzesze ludzi skazane są na ubóstwo, z którego
nie mają jak się wydobyć. Pojawia się przeciwieństwo wielkiego bogactwa i
wielk iego ubóst wa – ubóstwa, skazanego na bezproduktywność.”
14
Iluzją jest przekonanie że remedium na ten stan rzeczy jest akt ywizacj a
gospodarcza najuboższych – edukowanie ich do zaradności, która pozwoli im
zasilić szeregi klasy średniej: „Zdobywanie bogactwa staje się z ł o ż o n y m
s y s t e m e m , do którego zyski spływają z każdej strony, a którym n i e m o ż e
się
posłużyć
pomniejszy
p r z e d s i ę b i o r c a . Inaczej mówiąc: im
bardziej bardziej szczegółowe są r o d z a j e p r a c y , d o k t ó r y c h p r z e n i k a
praca w najwyższym stopniu abstrakcyjna, t y m w i ę k s z y zdobywa ona w
t en sposób z a s i ę g .” 15
Podsumowując: sytuacja wytworzona przez najbardziej wewnętrzny
m echanizm systemu wolnorynkowego (a więc systemu gospodarowania, który
jako
jedyny
doprowadza
do
końca
emancypację
jednostki,
przez
jej
ultymatywne uzewnętrznienie i jest wobec tego warunkiem wolności w świecie)
okazuje się ostatecznie beznadziejna; rodzi ona nieuleczalne dyspr opor cj e i
okalecza
duchowo
14 Kronos ...s ...
15 Kronos … s.....
znaczącą
część
ludzkości.
To
rodzić
musi
nastroje
r ewolucyj ne: „Ten brak równości płynący z istnienia bogactwa i nędzy, ten
niedostatek i konieczność stają się największym rozdarciem woli, wywołując
wewnętrzne oburzenie i nienawiść.” 16
To, co miało być decydującym, ośrodkowym elementem terapii – drogą
do dojrzałości z piekła osamotnienia, samo okazuje się więc nosić w sobie
zarodek
piekła:
jest
odczłowieczającym
mechanizmem
społecznym,
degradującym zarówno fizycznie jak i duchowo; spychającym dużą część
społeczeństwa do warunków wtórnego niewolnictwa.
W
tej
sytuacji,
zdaniem
Hegla,
państwo
powinno
interweniować – ale musi to robić dyskretnie. „W o l n o ś ć
[pozostaje niezbędna]: interwencja m u s i być tak
oczywiście
gospodarcza
niepozorna jak to tylko
możliwe. To jest bowiem pole dowolności; należy więc unikać pozoru przemocy,
nie ratować tego, czego się nie da uratować, tylko raczej szukać innego zajęcia
dla poszkodowanej klasy. Przemoc państwa pełni rolę generalnego nadzor u,
tylko jednostka boryka się z jednostkowymi kwestiami.” 17
Zostawiając
ekonomicznego:
w
ten
sposób
destrukcyjnego
za
sobą
wpływu
kwestię
gospodarki
otwartej
rany
życia
wolnorynkowej
na
społeczeństwo (i sugerując że rana zasklepi się sama, z małą pomocą ze strony
państwa – choć przecież sam właśnie przekonująco pokazał, że choroba jest
śmiertelna), Hegel przeskakuje z dziedziny Ducha rzeczywistego, królestwa
potrzeb, do dziedziny Ducha absolutnego: królestwa wolności. Jego pierwszą
postacią – czy m ś jakby odpowiednikiem Dantejskiego „Ziemskiego Raju” - j est
właśnie państwo.
W ekonomicznym świecie Ducha rzeczywistego jednostka występuje w
16 Kronos ...s....
17 Kronos s....
r oli bur geois i zmaga się w nim ze szczegółowością. W państwie natomiast
jednostka występuje jako cit oyen 18 - j ako wolna. Państwo jest bowiem
przestrzenią
swobodnej
samoindentyfikacji
jednostki.
W
tym
akcie
samoindentyfikacji państwo staje się zarazem przedmiotem jak i podmiotem.
Ewolucja systemów władzy państwowej przebiega z grubsza równolegle
do ewolucj i syst em ów gospodarczych. Obie stanowią tylko aspekty jednego
pr ocesu Bildung jakim według Hegla jest historia - w obu metodą jest chytrość,
a rezultatem: wolna jednostka, to znaczy jednostka w pełni zdolna do
sam oinst r um ent alizacj i.
Najpierw władza państwowa i prawa jakie stanowi odbierane są przez
jednostki jako coś zewnętrznego i obcego: jest to konieczny etap tyranii,
stanowiący pierwszą fazę Bildung 19 . Stopniowo jednostki uczą się traktować
prawo jako nieodłączny element ich własnego życia – jako swoją przyrodę. W
końcu dostrzegają w nim możliwość samoindentyfikacji i samorealizacji – j ako
tej przestrzeni duchowej, w której ich samoinstrumentalizacja nie służy jedynie
zaspokojeniu ich własnych potrzeb, ale może być całkowicie bezinteresowna. W
państwie nie wypływa ona bow iem ani z koniecznego ekonom icznego egoizm u
(jak w kapitalizmie), ani z naturalnego pokrewieństwa (jak w rodzinie), ani z
poczucia
bezpośredniej
wzajemności
i
wdzięczności
poszczególnych,
przypadkowych jednostek (jak w przyjaźni). Państwo to zatem wspólnot a
dobr ow olnej , bezint er esownej sam oinst r um ent alizacj i. W t ym sensie j est w
państwie coś z boskości: uniwersalność, która otwiera się dla każdego swojego
uczestnika, ponad przypadkowością konkretnych jednostek.
Znakiem tej uniwersalności realizowanej pr zez przy padkowe j ednost k i
18 Por. Kronos ,, s....
19 Kronos ,.. s. [tam gdzie mowa o tyranii]]]/
jest władca, król. Mowa tutaj o monarsze konstytucyjnym, będącym symbolem
raczej niż suwerenem. To władca protestancki a nie katolicki – jego postać jest
pamiątką a nie sakramentem natury. To, że jego symboliczna władza pochodzi
z urodzenia a nie z wyboru stanowi widomy znak ciągłości. Chociaż bowiem
wszystkie prawa w państwie ulegać mogą zmianom w poddanym społecznej
kont r oli pr ocesie legislacyj nynym – byle stopniowo, bo wraz z rewolucją
edukacja do uwewnętrznionego posłuszeństwa prawom musi zaczynać się od
początku – to pozostaje coś niezmiennego: sama jedność państwa. Król jest
przyrodą
(bezpośredniością,
siłą,
przypadkowością,
spontanicznością)
zawężoną do postaci punktu, kropki nad „i” w państwie poddanym prawu. Król
jest przypadkową jednostką, po to, aby wszystko inne w państwie mogło być
nieprzypadkowe: jako przedmiot dyskusji prowadzonej w ramach właściwie
ukształtowanej przez proces Bildung opinii publicznej (którą w istocie tworzy
państwo; dla której wszystkie jego instytucje stanowią jedynie scenę i
dekoracje) i rozumnego wyboru dokonywanego przez władze państwowe.
Ta uniwersalność nie powinna się przeradzać w ponowną abstrakcyjność
odosobnionych j ednost ek
państwa.
Stany
– stąd Heglowski pomysł stanowej organizacji
Hegla
nazwać
można
zmodernizowanymi
i
zuniwersalizowanymi wersjami średniowiecznych korporacji zawodowych, które
jako takie uczestniczyć powinny we władzy i mieć swój udział w reprezentacji.
Hegel wymienia trzy stany: chłopski, mieszczański i „stan ogólny” ( t en ost at ni
oznacza służbę publiczną, ekspertów i nauczycieli). Charakterystyczny jest brak
wśród stanów wymienionych przez Hegla proletariatu: a więc tej klasy, na
której barkach spoczywa w rozwiniętym kapitalizmie ciężar pracy abstrakcyjnej
– głównego narzędzia wychowawczego w tym systemie ekonomicznym. Ten
brak wiele m ów i - „nowoczesna stanowość” państwa Heglowskiego jest fikcją,
życzeniową wizją państwa kapitalistycznego, w którym nie ma robotników (po
t ransfor m acj i ust r oj owej w 1989 r oku wiara w możliwość zbudowania takiego
sprawiedliwego
kapitalistycznego
państwa
klasy
średniej
była
szeroko
rozpowszechniona w Europie środkowej i wschodniej). Jak wynika bowiem z
rozważań samego Hegla proletariusze są tą klasą społęczną, która stała się
niezdolna
do
etycznej
bezinteresowności
konstytutywnej
dla
państwa:
odebrano im bowiem wcześniej to, co mogliby dla wspólnoty poświęcić – czas,
podmiotowość, indywidualność. Heglowski cit oyen - będący przecież zarazem
bur geois - choćby ubolewał nad tym faktem, zmuszony jest w końcu przejść
nad nim do porządku dziennego, uznać go, z wyżyn osiągniętej uniwersalności
i bezinteresowności, za jedno z przypadkowych nieszczęść i sprzeczności
cechujących poddaną przypadkowości sferę ekonomiczną. Nie można przecież
w imię współczucia dla przypadkowych cierpień konkretnych jednostek (które
ze względu na mechanizm ustrojowy nie wspięły się na poziom bur geois) ,
zrezygnować z rozumności publicznych instytucji składających się na wolną –
to znaczy zdolną do bezinteresownej samoinst r um ent alizacj i – wspólnotę
państwową.
Państwo jednak, chociaż z natury uniwersalne,
też jest pewną
jednostkową szczegółowością – tym oto państwem, wchodzącym w rozmaite,
raz przyjazne a raz wrogie relacje z innymi państwami. W tym miejscu warto
wspom nieć o fakcie z którego Hegel zdawał sobie oczywiście sprawę, ale
również przechodził nad tym do porządku dziennego: że uniwersalność tego
rodzaju jest ściśle określona historycznie, a więc również geograficznie – j est
uniwersalnością
bogatych
państw
Zachodu,
nie
odnosi
się
do
państw
podległych, peryferyjnych i kolonii: dla mieszkańców tych krain uniwersalność
Zachodu
jest
zewnątrzną
przemocą,
twardym
wezwaniem
do
podporządkowania się regułom zachodniej uniwersalności albo wyginięcia. To
sam o co prawda dot yczy wzajemnych stosunków państw Zachodu, tu jednak
istnieje
wspólna
płaszczyzna
kulturowa:
podobny
charakter
Bildung
gwarantujący podobny, zdolny do analogicznych form zamoinstrumentalizacji
charakter człowieczeństwa. Hegel uznaje partykularność państwa, nie uznaj e
jednak partykularności człowieczeństwa zachodniego.
A jest to czynnik decydujący dla elementu dopełniającego jego teorię. W
imię człowieczeństwa bowiem –
to znaczy w imię możliwości pełnego
rozwinięcia się wolności ludzkiej - musi też w systemie Heglowskim istnieć coś
ponad państwem: dziedzina absolutu; Dantejski Raj.
O ile państwo jest przestrzenią swobodnej samoindentyfikacji człowieka
j ako oby wat ela, o t yle w t ym , co boskie, wieczne i absolut ne: szt uce, r eligii i
prawdzie człowiek może odnaleźć cel, z którym identyfikuje się jako człowiek.
Dzięki temu ludzka zdolność samoinstrumentalizacji czyli wolność staje się
pełna. Jednak w sztuce wolność ta ograniczona jest jeszcze przez materię,
konieczne m edium for m y. W r eligii – przejawia się przez obcość wobec świata,
odcięcie się, zaparcie się siebie, a nie zniesienie, czyli przechytrzenie i
puszczenie wolno jego immanentnych mocy. Dlatego pełnia wolności domaga
się filozofii, czyli prawdy. Prawda jest najwyższą chytrością świata zdolną
zdolną zinstrumentalizować nawet religię i sztukę. Ona jest życiem systemu,
pojęciem.
W tym miejscu wrócić jednak można do początku niniejszych rozważań.
Czym jest bowiem system samoinstrumentalizacji (czyli system chytrości)
ujęty jako prawda? Czy sam nie jest wielkim, zaprojektowanym na miarę
całego życia p o e m a t e m t e o r e t y c z n y m , wyt worem m ocy poet yckiej kt óra
przez zrządzenie losu, przez łaskę natchnienia przypadła w udziale tej oto
konk r et nej i pr zypadkowej zarazem j ednost ce – Grzegorzowi Wilhelm ow i
Fr y der ykowi Heglowi? Jaki jest jednak charakter tego poematu? W wykładach z
Filozofii szt uki, które kolega uniwersytecki i przyjaciel młodości Hegla wygłaszał
również
w
Jenie,
kilka
lat
wcześniej,
przeczytać
można
w
rozdziale
poświeconym Boskiej kom edii:
„ Konieczne prawo jej rozwoju, aż do momentu leżącego gdzieś jeszcze w
nieokreślonej dali, w którym wielki epos nowego czasu, dotychczas objawiający
się jedynie rapsodycznie i przez poszczególne utwory, wystąpi jako zamknięta
totalność, polega na tym, aby indywiduum kształtowało dostępna mu część
świata w całość, by z tworzywa swego czasu, jego historii i jej nauki tworzyło
swoją mitologię. Bowiem podobnie jak świat starożytny był w ogólności
światem gatunków, tak świat nowożytny jest światem indywiduów: tam to, co
ogólne, jest naprawdę tym, co szczególne, plemię działa jak jednostka; tutaj
odwrotnie, punkt wyjścia stanowi stanowi szczególność, która ma stać się
ogólnością. Tam wszystko jest właśnie dlatego trwałe, nieprzemijające: liczba
niejako nie ma mocy, ponieważ pojęcie ogólności pokrywa się z pojęciem
indywiduum : - tutaj trwałym prawem jest zmiana i przemiana, jego określenia
tworzą
nie
zamknięty
krąg,
ale
taki,
który
indywidualność
winna
w
nieskończoność rozszerzyć, a ponieważ uniwersalność należy do istoty poezji,
konieczne jest, aby dzięki najwyższej swoistości indywiduum znów stawało się
uniwersalne, przez dopełnioną szczególność – znów absolutne. Właśnie dzięki
absolutnej indywidualności, nieporównywalności swego poematu Dante jest
twórcą nowożytnej sztuki, która jest nie do pomyślenia bez tej arbitralnej
konieczności i koniecznej arbitralności” 20 .
To sam o – być może – powiedzieć można o Heglu i jego teoretycznym
poemacie. Jego konieczność jest arbitralna, a jego arbitralność jest konieczna:
to znaczy, że z konieczności oferuje on tylko jedną drogę pośród wielu. Stał się
on uniwersalny, przybrał postać całości ale tylko relatywnie i chwilowo,
koszt em wy k luczenia t ego wszy st kiego i t ych wszyst kich, kt ór zy do niego nie
pasowali - tylko jako rapsodia, jako wykwit łaski jednorazowości, nie jedynie
jako produkt pracy, ale również jako zrządzenie magii. Wokół Heglowskiego
systemu dziejowej pracy wolności skrystalizowało się w dużym stopniu (choćby
polemicznie) europejskie myślenie następnych dwóch stuleci, ale przed nim , po
nim i poza nim pojawiały się i będą się pojawiać inne natchnienia i inne ośrodki
krystalizacji. Przez piekło dezintegracji i braku sensu nie przechodzi się tylko
jeden raz. Przechodzi się wiele razy, za każdym razem od nowa. Nie wiadomo,
czy t en szereg będzie miał jakikolwiek koniec – na pewno ogranicza go
skończony charakter samego życia: o tym jak stawiać kroki, jak przechodzić od
słowa do słowa, decydować trzeba tu i teraz, „na dłuższą metę wszyscy
20 F.W.J. Schelling, Filozofia sztuki, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 1983, s. 402.