Każdy czasem marzy, by zamieszkać na bezludnej wyspie. Ale takie marzenia mogą się źle skończyć. Dobitnie uwidocznił to ten tajemniczy przypadek sprzed stu lat.
Zaczęło się od dwóch osób. Niemiecki stomatolog (uważający się także za filozofa) Friedrich Ritter, prywatnie zarozumialec o dziwnych poglądach kulinarnych – uważał, że mąka jest niezdrowa, a jedzenie ciast i chleba prowadzi do większości chorób cywilizacyjnych – i ponoć damski bokser, który podle traktował swoją żonę, poczuł się w swoim państwie głęboko niedowartościowany. Postanowił niczym Robinson Crusoe spróbować znaleźć niezamieszkałą wyspę, na której byłby panem i władcą.
Ale nie zamierzał być tam sam. Do wyprawy przekonał swoją kochankę Dorę Strauch. Oboje porzucili małżonków i w 1929 roku udali się na Floreanę, wyspę wchodzącą w skład archipelagu Galapagos. Co ciekawe, wszystkie dotychczasowe próby jej zasiedlenia skończyły się porażką.
Koszmar na rajskiej wyspie
Kiedy tam dotarli, postanowili się urządzić. Wybudowali dom, który nazwali Friedo – od imion Friedrich i Dora. Założyli ogródek, wykonali kilka prostych narzędzi. Ritter zaczął pisać dla prasy relacje o ich idyllicznym życiu. Wysyłał je przez istniejącą na wyspie od dawna „beczkę pocztową”, z której co jakiś czas podejmowane były przesyłki.
Jednak w rzeczywistości nie wszystko było idealne. Friedrich stosował wobec Dory przemoc. Już w pierwszym tygodniu uszkodził jej nogę na tyle poważnie, że kobieta do końca życia utykała. Narastały pomiędzy nimi nieporozumienia. Coraz częściej zdarzały się wybuchy złości kochanków. Tymczasem gazety rozpływały się nad ideą dwojga nudystów mieszkających w raju na Galapagos…
Niebawem Ritter i Strauch mieli przestać być sami. Dołączyło do nich małżeństwo Wittmerów: Heinz, który był sekretarzem młodego Konrada Adenauera, oraz Margret, a także ich syn Harry. Rodzina spieniężyła oszczędności, by przeprowadzić się na Floreanę. W przeciwieństwie do Friedricha i Dory Wittmerowie tworzyli zgrany zespół, któremu udało się nawet wznieść kamienny dom. Ale ich relacje ze „starymi” lokatorami wyspy były z początku napięte.
Austriacko-francuska inwazja
Dalej zrobiło się jeszcze ciekawiej. Na wyspę przybyli kolejni ludzie: 44-letnia austriacka baronessa Eloise Wagner-Bosquet, jej młody kochanek Rudolf Lorenz (dla którego porzuciła męża i którego wcześniej… doprowadziła do bankructwa, pozbawiając go prowadzonego przez niego sklepu w Paryżu) oraz Niemiec Robert Phillipson, który na tamtym etapie również gościł w łożu kobiety.
Uzbrojona w pistolet i dwóch zapatrzonych w nią kochanków, baronessa bynajmniej nie zamierzała pokojowo współistnieć z innymi mieszkańcami wyspy. Ogłosiła się imperatorową Floreany. Wymusiła na Wittmerach dostęp do ich źródła oraz ukradła przeznaczone dla nich dostawy ryżu (zaopatrzenie dostarczały przepływające w okolicy statki).
Wśród ludzi odwiedzających wyspę swoim jachtem był kalifornijski milioner Allan Hancock. Zbierał on m.in. zamówienia na określone towary od osadników. I sporą część tych zapasów baronessa przejmowała potem siłą. Ale Hancock wyświadczył jej jeszcze jedną przysługę: przywieziona na miejsce ekipa filmowa sfilmowała ją w charakterze… pirackiej królowej.
Czytaj też: Czy Robinson Crusoe rozbił się… polskiej wyspie?
Baronessa z Galapagos
Oczywiście postępowanie „imperatorowej” nie podobało się pozostałym mieszkańcom wyspy. Heinz Wittmer wystosował nawet oficjalny protest do ekwadorskiego gubernatora (do tego państwa należały Galapagos). Ten przybył na Floreanę, ale został przez baronessę przyjęty niezwykle serdecznie… w jej alkowie. W efekcie odpłynął zachwycony już następnego dnia, przedtem nadając jej 4 mile kwadratowe wyspy w charakterze prywatnej własności. Innym pozostały skrawki ziemi – a Wittmerowie spodziewali się wtedy dziecka (poród przyjął później Friedrich).
W międzyczasie zmienił się nieco układ sił między kochankami Eloise. Otóż Phillipson stał się dla baronessy zdecydowanym numerem 1, a Lorenz został praktycznie zdegradowany do roli niewolnika. W dodatku maltretowanego. Przysporzyło mu współczucia ze strony Dory Strauch, maltretowanej z kolei przez Friedricha, który nie miał na tyle odwagi, by przeciwstawić się samozwańczej „władczyni”. Lorenz w akcie desperacji próbował nawet wysyłać listy do męża baronessy (przed ucieczką kobieta się nie rozwiodła), oferując mu dowody jej zdrady w zamian za pieniądze, które pozwoliłyby mu opuścić wyspę. Pomoc jednak nie nadeszła. Wzgardzony kochanek wyprowadził się w końcu do Wittmerów, opuszczając Hacienda Paradiso, jak nazwała swoją „rezydencję” baronessa.
Czytaj też: Duński raj, który zamienił się w piekło. Nieudany eksperyment społeczny na rdzennych mieszkańcach Grenlandii
Morderstwo w raju?
W końcu doszło do tragedii. Baronessa i Phillipson rzekomo wybrali się na wycieczkę przepływającym w okolicy angielskim jachtem. Lorenz miał przez ten czas pilnować dobytku ekskochanki w jej domu, ale wolał pozostać u Wittmerów. Kiedy jednak zaciekawiona Margret postanowiła wybrać się na plażę, aby ujrzeć ów jacht, nie zobaczyła niczego. Na piasku były jedynie widoczne ślady dwojga osób. Co się z nimi stało? Do dziś nie wiadomo. Czy zazdrosny o Eloise Lorenz zastrzelił ich, a następnie ukrył ciała? Choć pojawiały się takie przypuszczenia, brak na to dowodów.
Pary kochanków nigdy już nie zobaczono – ani żywych, ani martwych. Uradowany takim obrotem spraw Lorenz urządził… wyprzedaż rzeczy baronessy, które trafiły do pozostałych mieszkańców wyspy. I nareszcie spełniło się jego marzenie: uzbierał wystarczająco pieniędzy, aby wydostać się z Floreany! Zabrał się z jednym z przepływających nieopodal jachtów motorowych. Niestety, nie dane mu było wrócić do domu. Łódź rozpędziła się i… rozbiła, zanim zdążyła opuścić archipelag. Ciała Lorenza i kapitana statku odnaleziono kilka miesięcy później na jednej z wysepek. Były zmumifikowane.
I żyli długo i szczęśliwie…
Nie był to jednak koniec dramatu. Kolejną ofiarą śmiertelną stał się Friedrich. Choć był wegetarianinem, tamtego feralnego dnia postanowił zjeść przechowywane już od pewnego czasu, wątpliwej świeżości mięso kurczaka. Uznał, że nie powinno zrobić mu krzywdy, jeżeli będzie je gotował wystarczająco długo. Nie miał racji. Zatruł się botuliną i zmarł w męczarniach.
Przed śmiercią zdążył napisać Dorze swoje ostatnie „życzliwe” słowa: „Z moim ostatnim tchnieniem przeklinam cię”. Ona nic sobie jednak z tego nie zrobiła. Jakiś czas później udało się jej powrócić do Niemiec. Na wyspie zostali już tylko Wittmerowie, którym nie uśmiechała się perspektywa powrotu do nazistowskiego państwa. Wychowali na Floreanie dzieci i założyli kolonię, która istnieje po dziś dzień. Jaki z tego morał? Bycie dobrym człowiekiem naprawdę popłaca.
Bibliografia
- M. Fido, Murders after Midnight, Weidenfeld and Nicolson, London 1990.
- J. C. Kricher, Galápagos: A Natural History, Princeton University Press, Princeton 2006.
- J. Schalansky, Atlas wysp odległych, Dwie Siostry, Warszawa 2013.
- J. Treherne, The Galapagos Affair, Random House, New York 1983.
Zdj. otwierające tekst: Muggmag /free use (2)
KOMENTARZE (1)
Ależ historia! Niektórzy ludzie mają naprawdę niebanalne życiorysy…